Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Hillington śmiało wszedł do środka, rozglądając się za sługami mroku. Zapewne tu były, o czym mogło świadczyć dziwaczne uczucie niepokoju, jakie czuł. - Czym chcesz walczyć?
  2. - Może je zniszczyć? - zapytał Hillington, wskazując na blaszane drzwi. W miarę szybko powinien zrobić w nich dziurę, przez którą mogliby przejść, a szukał najprostszych rozwiązań.
  3. - Jak najszybciej - odpowiedział Hillington i ruszył żwawo za swoim ludzkim towarzyszem. Cieszył się, że opuści mieszkanie. Nawet jeśli tylko na krótką chwilę.
  4. - Nie ma rzeczy niemożliwych - odparł. - Nie wiem, czy w ciele ludzkim jestem w stanie coś zrobić. Czy potrafię cokolwiek użytecznego w walce. Kiedyś potrafiłem leczyć, ale nie wiem ile z tego pozostało. Niemniej zrób co masz zrobić i idźmy już stąd, bo się tu duszę - dodał, tym razem spokojniej.
  5. - A więc rządy tej bandy powinny runąć - skwitował. - Nie mogą trzymać mnie na smyczy całą wieczność. A ja nie mogę już niżej upaść - odpowiedział i uśmiechnął się sam do siebie, odwracając się od Vincenta. Zaraz potem wrócił do mniej przyjemnych myśli, niż utarcie nosa zakonowi. - Nie mogę cię zaatakować, nawet gdybym chciał. Masz rację, uniosłem się. Dziękuję ci za twoje zaangażowanie w sprawę. Doceniam je.
  6. - Nie interesują mnie twoje kwalifikacje. Nie jesteś moim wyborem, a wyborem tamtych łysych małp z przerostem ego. Zamiast narzekać? Moje położenie jest bardziej koszmarne, niż twój umysł jest w stanie sobie wyobrazić. Poświęciłem dla waszego, małego gatunku wszystko. I wszystko straciłem. W nagrodę otrzymuję łańcuchy i klatkę. Nie podoba mi się wasze rozumienie wdzięczności, Vincencie - wysyczał.
  7. Podszedł szybkim krokiem do Vincenta i złapał go za fraki. - Możesz przygotować? Masz to zrobić i to jak najprędzej. Jak ty to widzisz? Mam stać w kołku i rzucać magiczne sztuczki? To tak nie działa! Do wieczora masz czas na zrobienie czegoś, co mnie uwolni. W przeciwnym razie - twoja sprawa. Nie przydam się na nic - wysyczał i puścił ubranie Vincenta. Wciąż jednak stał zaledwie kilka centymetrów od niego.
  8. - Ale... to nie ma sensu! W ludzkim ciele niewiele mogę zrobić, a wykonanie kręgu zajmuje zbyt wiele. Może jakiś medalion... - rzucił pomysłem. W tym czasie całą swoją uwagę skupił na powrocie do ludzkiego ciała.
  9. - Tak - zdecydował po chwili, poruszywszy jednym ze skrzydeł. Uderzyło w sufit, a potem oparło się o ścianę. Trójka pozostałych była zbyt ściśnięta. - Co mam robić? I jak? - zapytał.
  10. - Jeśli pójdziemy tam po zmroku, nie muszę się zmieniać - powiedział Hillington. - To bezpieczniejsze, dopóki nie będę potrafił płynnie przechodzić z jednego stanu na drugi.
  11. - Och - skwitował anioł, ale nie było w tym zbyt wiele żalu. Wyszedł z kręgu i usiadł obok. Skrzydła zajmowały najwięcej miejsca i sprawiały najwięcej problemu, mimo to najwyraźniej Hillington nie zamierzał (przynajmniej w tej chwili) wracać do ludzkiej postaci. - Kiedy zamierzasz iść... walczyć? - zapytał.
  12. - Jeśli uda się z głosem, uda się też z widokiem. Rozległ się dźwięk, który był całą masą dźwięków na raz. Coś pomiędzy szumem telewizyjnym, piskiem urządzenia elektronicznego, a grzmotem burzy. Jeśli Vincent miałby zdolność rozumienia, usłyszałby powtarzające się swoje imię. Jeśli nie, dźwięk już wkrótce zacząłby być nieznośny dla uszu.
  13. - Oczywiście - zgodził się. - Vincencie, sprawdźmy czy jesteś jednym z tych wybranych, co mogą nas słyszeć i widzieć, co? Wystarczy, że coś do ciebie powiem, a ty to zrozumiesz. Zgadzasz się? W ciele człowieka tego nie zrobię.
  14. Twarz wygładziła się, straciła włosy i niektóre krzywizny, zrobiła się biała. Oczy zalśniły błękitnym blaskiem. Hillington musiał przykucnąć, bo był wyższy niż wysokość pomieszczenia. Skóra porosła granatowymi piórami, z grzbietu wyłoniły się dwie pary białych skrzydeł. Nogi wygięły się w drugą stronę, pojawił się ogon zakończony pierzastym grzebieniem. W tej formie miał pewien problem z uśmiechem, więc rzucił tylko wdzięczne spojrzenie towarzyszowi. - Co teraz zamierzasz? - zapytał. Porozumiewał się przez myśli. W takiej postaci głos miał już w pełni anielski, a więc taki który dla większości ludzkich uszu jest trudny do zrozumienia.
  15. Podszedł do kręgu i stanął w nim, niecierpliwiąc się na samą myśl, że wkrótce może odzyskać część zdolności. Czekał, aż towarzysz zabierze się za odprawianie nieznanego rytuału.
  16. - Oczywiście, jak najprędzej - poderwał się z miejsca siedzącego. - Jakieś kręgi, pentagramy, pieczęcie? - zapytał. - Można kiedyś sprawdzić, czy masz oczy i uszy nastawione na odbiór... mnie - dodał jeszcze po chwili.
  17. - Niektórzy tracą oczy. Lepiej nie ryzykować. Zresztą, tylko nieliczni mogą zobaczyć, jak wyglądamy. Tak jakby... wydzielam dużo światła. To, co widziałeś wczoraj nie było odzwierciedleniem mojej prawdziwej postaci. Jestem o wiele większy, to kolejna sprawa. Ale myślę, że póki co i tak nie jestem w stanie odzyskać prawdziwego siebie, choć wiele bym dał - odpowiedział. - Więc jesteś w stanie wrócić mnie do tego, co wczoraj?
  18. - Nazywał się Jan Vilem, był wojownikiem. Szeptałem, kiedy trzeba było. Chroniłem. Pomagałem wypełnić misję, ale o niej mówić nie mogę. Miało to związek z ówczesnymi wydarzeniami historycznymi. Jan zmarł na dżumę, ale na to niewiele mogłem poradzić. Nie wcieliłem się wtedy w człowieka, stróżowałem 'po cichu'. To ma swoje wady - odpowiedział. Zamyślił się, a potem zamrugał i zmarszczył brwi. - Nie możesz ujrzeć mojej prawdziwej postaci - ostrzegł.
  19. - Domažlice, to miasto w Czeskiej Republice - odpowiedział. - Co chcesz zrobić? Chcesz mnie przyzwać? - zapytał, mrużąc oczy. Spojrzał podejrzliwie na opasłe tomiszcze i usiadł z powrotem na krześle.
  20. - Cherubem - odparł Hillington. - Ale nie takim... Jak z "Madonny Sykstyńskiej" Rafaela Santi. Nie wyglądamy tak. Byłem Sługą Bożym. Wiem trochę o waszym świecie, ale umknęło mi ostatnie kilka wieków. W Niebie jest dużo zajęć - odpowiedział, starając się odepchnąć na bok natrętne jak muchy emocje i odczucia.
  21. Hillington wpatrywał się w mężczyznę, jakby został spetryfikowany. Następnie wstał gwałtownie z krzesła, jak sprężyna. - Nie ma czasu do stracenia. Najpierw zdolności, potem nieistotne formułki... Jeśli mam cię chronić, nie potrzebuję do tego zwrotów grzecznościowych, tylko prawdziwej broni... - tu urwał nagle. - Twoja godność...?
  22. Hillington zamierzał coś odpowiedzieć. Otworzył nawet usta i podrapał się po podbródku. - ...Och. - Napił się herbaty w zamyśleniu. - Ostatecznie, to z demonami walczysz. Z tym dam radę. Co chcesz, żebym robił? - zapytał po chwili.
  23. - Kiedy byłem tu ostatnio, organizowaliście turnieje, wyprawy krzyżowe i dobrowolnie dawaliście się zakuwać w zbroje i mieszkaliście w zamkach i drewnianych chatach. To były... Interesujące czasy - odpowiedział. - Mojemu podopiecznemu udało się dożyć dobrych czterdziestu trzech lat życia, co uważam za sukces. Chyba... Chyba dość sporo się zmieniło? Kiedy skończył, zrobiło się niezręcznie.
  24. Hillington wziął kubek w dłonie i przyjrzał się uważnie napojowi. Wziął ostrożnie łyka i na chwilę odstawił na miejsce. - Dziękuję - powiedział. Nie do końca rozumiał ideę picia gorącego, gorzkiego napoju, ale postanowił, że przyzwyczai się do ludzkich obyczajów. - Nie chcę zemsty. Chcę odzyskać siebie. I imię. I łaskę.
  25. - Mam być stróżem? Ale jak, skoro odebrano mi niesprawiedliwie i zdradzieckie zdolności? Jeśli walczysz z wysłannikami piekieł, jestem bezużyteczny bez tego, co miałem jeszcze wczoraj... To znaczy, części tego. Jak chcesz pomóc? - zapytał. - Jakie prawo ma ten zakon, aby sądzić i stawiać się wyżej w hierarchii? To banda głupców! Potraktowano mnie jak pospolitego demona, pomiota! Zacisnął mimowolnie pięści, czując jak wzbiera w nim irytujące poczucie gniewu.
×
×
  • Utwórz nowe...