-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- A jak wyglądał ten cień? - zapytała.
-
- Tak? To ciekawe - odpowiedziała i odwróciła się, aby zobaczyć owe intrygujące zjawisko. Nie ujrzała jednak niczego niezwykłego. Popatrzyła na towarzysza ze zdziwieniem. - Nie jesteś ty zmęczony?
-
- W porządku. Po prostu źle czuję, że niczym cię nie poczęstowałam - wyjaśniła. - Dlaczego ty patrzysz na ścianę?
-
- Nigdy nie rządziłam żadnym tłumem. Nie wiem, jak to jest. Na pewno nie chcesz niczego jeść, ani pić? - zapytała z troską. Cień który rzucała na ścianę zdawał się falować i dziwnie wywijać rękami... Czterema rękami.
-
- Tym bardziej nie rozumiem, czemu jest tak bardzo okropna. Powinna was popierać. - Powiedziała. - O, właśnie. Żywicie się czymś oprócz krwi?
-
- A kto jest? - zaciekawiła się hinduska.
-
James prowadził przez kolejne ulice, by wydostać się poza miasto. Kolejny obóz miał być cichym osiedlem z domkami jednorodzinnymi. Teren również był odgrodzony i podobnie jak poprzednio, ogrodzenie to nic nie dało - w środku powoli przesuwały się szwendacze. Musiały się wedrzeć. James z kamienną miną spojrzał na ohydne kreatury ludzi i ponownie westchnął głęboko.
-
- Tak. Możliwe - odparła. - Ale w tobie też. Poza tym, to ty tu jesteś wampirem. Nie ja.
-
- Tak. Nie czuję tu ich wpływów. Źle się tu czują. Są słabi, bo brak tu wyznawców. Czuję, że nie chcą tu być - westchnęła.
-
James wstał z ociąganiem. Założył swój plecak na plecy i wyszedł z gabinetu. Grupka ocalała z centrum miasta najwidoczniej już opuściła ratusz. - Chodźmy tędy - wskazał James jedną z pobocznych ulic i ruszył w tym kierunku.
-
- Och, to nie twoja wina. Po prostu... Tutaj czuję się tak jakby... słabiej. To nie jest dobry kraj dla bogów - stwierdziła.
-
- Tak. Tak mi się wydaje, dlatego myślę czasami, że przyjazd tu był zły - Kaveri posmutniała.
-
- Chciałam zobaczyć Amerykę i uczyć się - odpowiedziała. - Planuję być tu kilka lat. Potem wrócę do Indii. Nie... planowałam. Nie wiem, czy wytrzymam tyle. Wcześniej żyłam z rodziną, teraz mieszkam sama. Trudno się przystosować do tego.
-
- Dzięki - odpowiedział. Ułożył się na kanapie, wciąż jednak zostawiając miejsce, gdyby Sophie chciała usiąść i już po kilku minutach zapadł w lekki sen. Po upływie trzech godzin ostatnie zombie przemaszerowały przez rynek Madison. Mogli ruszać.
-
- Nie przestawiłam się jeszcze na tę strefę czasu - odpowiedziała. - Nie do końca. No i trochę mi brakuje mojego kraju - przyznała.
-
Kaveri wyjęła z torby telefon. - Dwudziesta pierwsza... Oj, przepraszam. Przetrzymałam cię tutaj tak długo... Wybacz - powiedziała.
-
- Och. A ja taki zwykły śmiertelnik... - westchnęła Kaveri. - Ale tak bywa.
-
- Proszę, pochwal się - Kaveri uśmiechnęła się zachęcająco.
-
- Zabawne z was istoty. Co was może zabić? - zapytała znowu.
-
- Cieszę się bardzo. Hej, czy wampiry naprawdę mają wystające zęby? Te po bokach? Bo nie zwróciłam uwagi... Uśmiechnij się szerzej - poprosiła, sama się wyszczerzając.
-
- Nie, nie. Nie czuję zdziwienia. To dla mnie naturalne. Naprawdę - odparła z uśmiechem. Zaświeciła światło. - I nie jest to tak, że mnie obrażasz. Czasem ludzie tak myślą. To, że jestem bardzo... związek z wiarą, nie jest tak, że to przewrażliwienie - kontynuowała.
-
- O, nie zawsze są romantyczne. Nasi bogowie bardzo często się zabijali - odpowiedziała. - Nie zrozum mnie źle, nie chcę w żaden sposób nakłaniać cię do żadnego... żadnego... żebyś wierzył w to co ja.
-
- Raczej zmęczony - odparł. - Nie, dziękuję. - Oparł się o kanapę i odetchnął. - Nie wygląda to wszystko dobrze - stwierdził po chwili.
-
- Ach. Rozumiem. To niszczy wszystkie popkulturowe wzory... I nie wierzycie w żadnych bogów?
-
- Zawsze mnie to nurtowało. A czosnek i trumny? Używacie ich? - kontynuowała wywiad.