-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
1. Sir Christopher Lee (ach, ten głos...) 2.. Geoffrey Rush 3. Michelle Pfeiffer 4. Bob Geldof (Pink Floyd: the wall)
-
- I ile musisz zjeść, tak mniej-więcej? - zapytała. - Zawsze są to ludzie? - nurtowały ją te pytania, bo pierwszy raz miała styczność z tą konkretną rasą.
-
Kiwnął głową. - Skorzystamy z waszej uprzejmości i przeczekamy - powiedział James i ruszył korytarzem, aż dotarł do drzwi, które były otwarte, a za którymi było całkiem przytulne biuro. Przepuścił przodem Sophie. W środku była skórzana kanapa, niski stolik, biurko i krzesło przy biurku. James usiadł na kanapie.
-
- Nic tu nie pisze takiego. Powinno działać... - wzruszyła ramionami. - A potem trzeba przeciąć szyję, żeby wypić krew. A co do twojej rasy... Co jaki czas musisz jeść? - zapytała, wpatrując się w Chunga.
-
- Nie przetopione... Takie małe, drobne... Jak nitki, ale krótsze... - Kaveri spojrzała do podręcznego słownika leżącego na kanapie. - Opiłki! Muszą być opiłki. Wiesz, proszek... - stwierdziła.
-
- Moja rodzina od dawna była jej kapłanami. To znaczy, że ona objawia mi swoją wiedzę. Byłam na to gotowa - odpowiedziała z dumą.
-
- Możliwe, że to o to chodziło. Tak, pamiętam... - Kaveri zamyśliła się, kiwając wolno głową i wpatrując się w podłogę. Zaczęła mówić płynnie po angielsku, jakby spadła blokada językowa. - Było coś o wypiciu krwi... Tak, żeby ani jedna kropla nie została uroniona... Ani jedna kropla nie może spaść na ziemię, bo się odrodzą... A niektóre z nich trzeba zabijać w specjalnych miejscach. Miejscach krańcowych, krańcowych porach...
-
W książce dzierżonej przez Changa pojawiła się wzmianka najpierw o zmiennokształtnych - wilkołakach i im podobnych, a potem o demonach. Demony według książki miały coś na kształt uczulenia na żelazo i sól - gdy zostały tym posypane, nie potrafiły opanować iluzji kryjącej ich prawdziwą postać. Trzeba było dźgnąć je w czolo, między brwi, lubw miejsce nad lewym barkiem. Zrobić to mógł każdy, ale nie każdy mógł demona uśmiercić.
-
- Tak. Ale opiekuj się nią. Jest dla mnie ważna, bo to pamiątka rodzinna. Tu masz jeszcze jedną książkę. To o innych, nie wiem co tam wynajdziesz... Odnajdziesz, chciałam powiedzieć - uśmiechnęła się i podała towarzyszowi kolejną książkę. Usiadła na ziemi i zaczęła kartkować następny z opasłych tomów.
-
Książka, którą trzymał Chung traktowała o bogach hinduizmu, epizodach z ich życia, szczegółach o czczeniu, a nawet o możliwościach spętania. Kaveri wodziła palcem po stronach grubego i bogato zdobionego tomiszcza.
-
- Nie ma. Są w Indiach - odparła. - Usiądź, proszę - wskazała niską kanapę. Chyba wszystkie pomieszczenia miały w sobie coś z Indii: wzory na meblach, drobne ozdoby... Wróciła po chwili, niosąc ze sobą ciężkie pudło. Gdy położyła je na podłodze, ze środka podniosły sie tumany kurzu. - Te, w których potrafisz odróżnić litery dasz radę przeczytać - powiedziała. i zabrała pierwszą z brzegu książkę. - Och... chcesz coś... pić, albo jeść?
-
- Tak - odpowiedziała i poprowadziła wampira do niewielkiego domu w cichej dzielnicy. Po chwili grzebania w torbie otwarłą drzwi przed swoim gościem i zaprosiła go gestem do środka.
-
Hinduska wzruszyła ramionami. - Lepiej zawsze postawić na gorszą możliwość - odpowiedziała, wciąż się uśmiechając.
-
- Jutro może już przyjść po mnie Jama i zaciągnąć do piekła. Nie ma co tracić czasu. Kilka ksiąg jest też pisanych po angielsku. Możesz mi pomóc - odparła.
-
- Myślę, że to musi być nieco smutne - powiedziała ostrożnie. Zdjęła z siebie bluzę i oddała ją Jess, ponownie dziękując gorąco za przysługę, bo gdyby nie Jess, to ona by chyba zamarzła, ale teraz musi już wracać do domu, bo nie może przypomnieć sobie tego sposobu, a pamiętała.
-
- Rozumiem. To dużo. Nie nudziło ci się teraz? - zapytała, przekonana, że ostatnie słowo nie jest tym, o które jej chodziło. - Nie... nie "teraz"... wiesz, przez wiele lat... - dodała zakłopotana.
-
- Nie wiem, czy wszystkie, słonko. Znam tylko los tego głównego. Możliwe, że w tamtych tak się nie stało. Czekamy teraz na noc, żeby móc opuścić ratusz i zwiać gdzieś za miasto - odpowiedział mężczyzna. - Są tu wyjścia ewakuacyjne? - zapytał James. - Są. Ale wyjście teraz to durny pomysł. Dwójka naszych obserwuje z góry, i teraz koło ratusza przetacza się cała horda szwendaczy. Rozumiecie, tak je nazwaliśmy. Bo szwendają się bez celu. Są głupie jak but. Oglądając "Noc żywych trupów" śmialiście się pewnie, nie? - zapytał. James spojrzał na Sophie. To jej matki szukali teraz, więc stwierdził, że to do niej powinna należeć decyzja.
-
- Tak. Możesz mi pomóc. Mam w domu kilka przydatnych książek. Czy mogę pytać, ile masz lat? - zapytała. - Chyba, że będziesz zły.
-
- Żelazo... Tak. Trudne słowo. I tak, właśnie o to chodzi. U nas zawsze robili to kapłani. Tutaj ich nie ma. Trzeba znać odpowiednią formułę... Nie pamiętam, jaką. Ale mogę poszukać w książkach - powiedziała z uśmiechem.
-
- Ja wiem. Trzeba dźgnąć w odpowiednie miejsce i zasypać je metalem i solą... Metal... - szukała odpowiedniego słowa. -... Ferrum. Nie pamiętam słowa w waszym języku. I musi to robić odpowiednia osoba - odpowiedziała. - Łatwiej jest czasem zabić demona, niż zmusić go do ujawnienia postaci.
-
Gdy weszli do środka, w półmorku czekał już podstarzały mężczyzna, który zaraz zamknął drzwi za Sophie i Jamesem na klucz. Za nim czekało kilku kolejnych ludzi. - Dzień dobry - mruknął James. - Jakkolwiek by to nie brzmiało, nie jesteśmy zbyt dobrze obeznani w sytuacji panującej w Madison - jak zresztą widać - i chcemy dowiedzieć się, czy zostało cokolwiek z obozu, do którego mieli być transportowani ludzie z mniejszych miast Wisconsin. Starzec spojrzał na Jamesa i Sophie z politowaniem. - Teochę się spóźniliście - odrzekł mężczyzna. - Było kilka obozów, ale ten główny, w centrum, nie istnieje. W nocy ktoś zmarł i zaczęła się rzeź. W panice wszyscy uciekali w różne strony... Jest nas tu trzynaście osób. Chyba tylko my przeżyliśmy - stwierdził.
-
- Tak. Schowamy się w ratuszu. Na pewno ma inne wyjścia, więc nie będziemy uwięzieni - odparł i kontynuował bieg do budynku. Po kilku krótkich minutach i ominięciu kilku żywych trupów dotarli do gmachu. Drzwi do budynku były zamknięte, ale James zaczął się do nich dobijać, i - ku jego własnemu zdziwieniu - otwarły się. - Szybko - ponaglił głos ze środka.
-
- A wy w czasie roku zginiecie w wypadkach. Może jeden z was zrobi samobójstwo... Ktoś zaginie... - wyliczała. - Demony to bardzo zemszczące się istoty. Pamiętam, kiedy jeden z nich chciał zniszczyć moją rodzinę.
-
- A jak będzie zła? Co wtedy? Będzie chciała was... śmierć... uśmiercić. Tak, właśnie - odparła Kaveri.
-
- Czasem krzyż nie wystarcza, jeśli ktoś jest odpowiednio silny. Czasem zabija tylko na chwilę, a potem demon odradza się, jeszcze bardziej silny. - W trakcie mówienia Kaveri żywo gestykulowała, pomagając sobie w doborze słów. - Mamy metody, aby tak się nie stało. Ale najpierw muszę wiedzieć, czym idealnie... nie, dokładnie jest ona. Jakim demonem - powiedziała.