Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. N: Niespokojny. Widząc go, wyobrażam sobie uczniaka w pierwszej ławce, podskakującego w miejsu i podnoszącego rękę - starającego zwrócić na siebie uwagę. Kojarzy mi się pozytywnie.

    A: Przystojny niesamowicie.

    S: Bardzo doceniam, że "<Klik! Zapraszam do galerii.^^" Nie jest napisane Comic sansem. Ta czcionka mnie przeraża. I bardzo ładny pegaz.

    U: Nosi czadowy kapelusz i bardzo często ma poglądy podobne do moich. Nie miałam okazji bliżej poznać, ale doceniam.

  2. N: Filozof, a filozofia to dobra rzecz i niezły sposób na wymiganie się od codziennej rutyny i kontaktu z ludźmi. Podoba mi się

    A: Nieco skrzywiona, ale rozczulająca Sweetie Belle. Podejrzewam że wykonana własnoręcznie, więc też pozytywnie.

    S: Sygnatura bardzo aktualna i całkiem zabawna.

    U: Co prawda nie pamiętam, żebym go szkalowała za małą ilość informacji na profilu, ale widocznie ma lepszą pamięć. Jak wszyscy ;___; I plus za Megadeth.

  3. N: Kojarzy mi się z World of Tanks. Nabijanie golda :3

    A: Uroczy, chociaż spowodował że dobre dwie minuty się w niego wgapiałam i doszłam do wniosku, że ta ślina na "szybie" znika strasznie nienaturalnie. Ale ogólnie ładny.

    S: Bardzo mi się podoba. I ma ładne kolory.

    U: Też słucha świetnej muzyki (Hello me, meet the real me)

  4. N: Magus. Jak magowie z Niewidocznego Uniwersytetu. Niewidoczny Uniwersytet = Ankh Morpor = Świat Dysku, wobec tego masz moją aprobatę. I mój miecz.

    A: Nie mam pojęcia z czym jest to powiązane. Awatar nie w moim guście, szczerze mówiąc - nudny. I kompozycja też nudna. I barwy nudne. Przykro mi.

    S: Nieco rozmazana ta Luna, ale obrazek sam w sobie bardzo ładny. No i zawiera Lunę, a tak się składa, że takową lubię.

    U: Nie miałam okazji poznać Waćpana, ale też Waść nie zdążył mi niczym podpaść, więc oceniam pozytywnie.

  5. Ptaki. Dużo ptaków. Za dużo ptaków, chociaż w moim mniemaniu gołębie nie zasługiwały na miano ptaków, tak jak okonie na miano ryb.

    A teraz wszystkie te krótkodziobe podróbki z wybrakowanymi palcami rzuciły się na mnie. Drań użył mojej własnej broni przeciwko mnie. Z drugiej strony, mógł wymyślić coś własnego.

    Ja tymczasem mogłam się uchylić, zamiast cofać się i kolejny raz odbywać lot ze szczytu.

    Ziemia zbliżała się w przewrotnym tempie. Znowu. Mimo tego, że przerabiałam scenariusz kilka razy, upadek bolał, i to chyba jeszcze bardziej niż poprzednio. Kilka razy jeszcze uderzyłam o ziemię, a potem  wylądowałam na jakiejś niewinnej sośnie.

    Zastanowiłam się, czy jest jakakolwiek część ciała, która nie wysyłała do mózgu informacji o bólu. Kilka kości musiało pójść. Na skórze miałam utrwalone pozostałości po kamieniach. O innych stratach nie chciało mi się nawet myśleć

    Podciągnęłam się zdrową ręką i zaczęłam powolną wspinaczkę po stromym stoku góry.

    Po dłuższym czasie zamajaczył przede mną szczyt i SQBL na nim. Czas na zemstę! Złamane kości muszą pójść w zapomnienie, przynajmniej na chwilę. Wstałam, i pobiegłam na górę. W planach miałam wykorzystanie mojej specjalności - perswazji bezpośredniej.

    Musiałam wyglądać dość nieciekawie, bo bieg odrobinę mnie zmęczył, co skutkowało zadyszką i pluciem płucami. Magik spojrzał z politowaiem i nie zerwał się, żeby bronić szczytu.

    Zebrałam się w sobie, podskoczyłam i kopnęłam rywala w brzuch, a zaznaczyć należy, że moje buty raczej nie należą do lekkich. SQBL zdołał się jednak utrzymać na nogach i spróbował mi oddać. Zatoczyłam się do tyłu i wylądowałam na ziemi. Kiedy magik chciał zadać mi ostateczny cios, podniosłam z ziemi kamień i rzuciłam w jego głowę. Cylinder nie zdołał zmniejszyć siły ciosu, a intruz na MOJEJ GÓRZE runął  w przepaść.

    Wyszczerzyłam się triumfalnie i upadłam na kochaną ziemię. Będę chyba musiała pomyśleć o drobnej naprawie, ale to może poczekać. Należy ochronić górę!

    Wyczarowałam wokół siebie wysoki mur z białych cegieł.

    "Did you ever wonder why we had to run for shelter when the
    promise of a brave new world unfurled beneath a clear blue
    sky?"

  6. Zaczęłabym stopniowo odkrywać jego właściwości i zastosowania. A nuż okazałoby się, że jest na tyle długi, żeby robić sobie kawałek wolnego miejsca w tramwaju? Może dałoby się nim nosić teczkę, albo wkurzać przypadkowych ludzi? Taki ogon zdecydowanie byłby czymś, co by mnie usatysfakcjonowało. Tylko że musiałby być stosunkowo długi.

     

    Co byś zrobił, gdybyś obudził się umiejąc grać na instrumencie, którego nigdy nawet nie dotykałeś?

  7. - Cóż... Ja... - Zastanowiła się. Czego można było chcieć, będąc trupem? Ale jednak, ale jednak... Nie należało odrzucać chęci wynagrodzenia. Problem polegał tylko na chwilowym braku pomysłów.

    - Pozwolisz, że się namyślę... Chociaż... Nie ma chyba czegoś, co mógłbyś zrobić. Rozumiem, że to co się stało, było pod wpływem impulsu i bez świadomości, tak więc wszystko w porządku. Tak sądzę.

  8. Niewielu było wędrowców na szlaku, a jeśli już pojawiali się, to nie byli zbytnio zainteresowani rodzeństwem z psem. Jedyny kontakt polegał na szybkim i uprzejmym pozdrowieniu podróżujących.

    Po kilku godzinach wędrówki drzewa wokół ścieżki zaczęły się przerzedzać, ustępując krzewiastej roślinności i ukazując dolinę między wzgórzami. W samym jej centrum rozciągało się jezioro, a na jego środku miasto, albo większa wieś. Tam właśnie prowadził trakt.

    - Reedley - odezwała się Pink. - Zatęchła dziura. Siedlisko pleśni i wilgoci. To się dzieje, kiedy na gwałt chce się zbudować nowoczesne miasto, a ma się tylko kawał mułu na środku wielkiej kałuży i kilka przegniłych pali. Zamierzasz przez to przechodzić? - zapytała.

  9. Obudziłam się u podnóża góry, leżąc gdzieś koło ścieżki. Szybki przegląd utwierdził mnie w przekonaniu, że żadna część ciała nie jest uszkodzona. Dziwne. No, ale to dobrze - nie chciałoby mi się wracać na cmentarz po części wymienne.

    Wstałam i wesoło ruszyłam w górę, podśpiewując równie wesołe i skoczne melodie.  W końcu nie na codzień opuszcza się górę w tak dobrym stanie. 

    Wędrując ścieżką, ujrzałam nadchodzącą postać. Szła z góry - podejrzane. Nie zdarza się raczej, żeby ktoś o własnych siłach i z własnej woli opuszczał szczyt.

    Towarzysz Tomek szedł dziwnym, mechanicznym krokiem. Oczy miał zwrócone w jeden punkt przed sobą. Może zdecydował się zrezygnować z walki...?

    - Phi. Twoja Waść wola. Ale bez nerwów. To i tak będzie moja góra - rzekłam do niego i ze śmiechem szaleńca pobiegłam na górę.

    Po raz kolejny stał tam SQBL w swoim - teraz nieco zmaltretowanym - garniturze.

    Jako iż kiedyś używałam tej sztuczki, a ta się sprawdziła - postanowiłam ją powtórzyć.

    Zza pasa wyciągnęłam niewielką, płócienną sakiewkę. Sięgnęłam do niej. W dłoni miałam teraz garść piasku, który zdmuchnęłam z dłoni. Ziarenka zawirowały i rozniosły się po okolicy.

    Po kilku sekundach z każdego ziarenka wyrósł jeden mój klon. Było ich naprawdę sporo.

    - Patrzcie wszystkie, tumany, tutaj! Słuchać mnie, zamierzam przemawiać! - Krzyknęłam i stanęłam na kamieniu, żeby klony lepiej mnie widziały.

    Wyjęłam z kieszeni male ciastko.

    - Widzą ciastko? Taaak, to bardzo dobre ciastko jest. Chcecie je? To łapcie! - Rzuciłam kąskiem na sam szczyt, który spadł na dłoń stojącego tam magika.

    Klonom w jednym momencie wyrosły węże zamiast włosów, ostre zęby i pazury. Wszystkie rzuciły się na górę, tratując niemalże intruza trzymającego ciastko.

    Siła rozpędu nie pozwoliła im zahamować, przez co razem z magikiem runęły ze szczytu.

    Teraz SQBL prawdopodobnie wyglądał jeszcze gorzej niż przed moją wizytą. Klony tymczasem ponownie zmieniły się w piasek.

    Stanęłam triumfalnie na górze, rozkoszując się zwycięstwem. I tak mnie zaraz zrzucą, ale póki co góra jest moja.

  10. Pierwsze, nigdy nie ufać królikom, a zwłaszcza tym, które miały zostać obiadem. Króliki to zdradzieckie bestie, powinnam to pamiętać z nauk Monty Pythona.

    Uderzenie w ziemię wyrwało mnie z zamyśleń, jednocześnie wprawiając w nowe.

    Bo właściwie po cholerę mi ta góra była? Po cholerę tyle razy już na nią właziłam, żeby potem z niej w mniej, czy bardziej widowiskowy sposób zlecieć? Po co to wszystko?

    Spojrzałam w jej kierunku.

     

    Po to, żeby mieć dla siebie przydatną na nic górę skał, taak!

     

    Z siłą i zaangażowaniem większym niż poprzednio podążyłam w kierunku zmaltretowanej części krajobrazu. Wyglądała gorzej, niż jakby spuszczono na nią bombę atomową. Zapewne.

    Szczęście mi nie sprzyjało - na szczycie nie stał teraz ten, który poprzednio mnie stamtąd zrzucił.

    Postanowiłam nie bawić się w czołganie, żeby pozostać niezauważoną - pojawiłam się na szczycie z rozwianym włosem, taszcząc za sobą alpakę, przypadkowo napotkaną na ścieżce. Jako że każdego da się przekupić, alpaka zastosowała się do mojej prośby i opluła intruza, po czym wzbogacona o siano oddaliła się, wesoło podskakując.

    Oślepiony, nie mogłeś skutecznie się bronić, tak więc wcisnęłam Ci w ręce spadochron i zrzuciłam z MOJEGO szczytu.

×
×
  • Utwórz nowe...