Jest kijowo.
Mam koszmarnego doła. Chce mi się ryć. Nie mam nawet komu o tym powiedzieć. W sumie nigdy nie miałam. Tylko czasem się jakiś random napatoczył, pseudo-przyjaciel czy inny taki. Mniejsza. Piszę więc tu bo rypnę łbem o ścianę, jak się gdziekolwiek nie wygadam. Choćby i nikt tego nie przeczytał.
Ferie się zaczęły. Spoko. Ale mi jest ciężko jakoś w domu. Czuję się źle. Nie lubię siedzieć tu samej z rodzicielką, bo ta się czepiać zaczyna głupot, a mnie głupoty zaczynają denerwować. Ale to takie tam, duperele.
Trochę mi przykro, bo znajoma miała przyjechać. Nie przyjedzie. Wczoraj powiedziała, że w tygodniu nie da rady, ale w weekend mogłaby. Piszę wczoraj wieczorem i dziś do niej czy w końcu chce przyjechać, czy nie, bo muszę powiedzieć rodzicielce itd, a od niej zero odzewu. Żeby jeszcze nie było, że wiadomość odczytana, to okej. Ale jak ktoś odpisuje innym, a mi nie to już mnie to dobija. Zwłaszcza, że zależało mi na jej przyjeździe. Jej ponoć też. Meh, przejmuję się głupotami, ale jest mi przykro, bo w sumie nakręcam się na coś, myślę, że będzie fajnie i w ogóle, a nic z tego nie ma. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że powinnam żyć wiecznie w samotności.
Niby na tym można skończyć ale nie. W ogóle płakać mi się chce, bo mam wodę z mózgu od świąt. Wtedy to to wyżej wymienione dziewczę wydzwaniało do mnie z wyznaniami miłosnymi. Fajnie. To ja tu się nastawiam psychicznie, że może jednak dać jej szansę i w ogóle, mimo wszystkich przeciw i jak dochodzę do wniosku, że też coś do niej czuję, to ona mnie olewa. Może dramatyzuję. Nie wiem. Ale jest mi przykro. Po prostu. Złamałam swoją zasadę, że mam nawet nie myśleć, że mogłabym się w kimś zakochać i teraz mam problemy. Głupi Ukeź.
Kolejne? Czuję niemoc pod każdym względem. Próbuję się zmotywować, by wziąć się do roboty. Do nauki, zaraz dyplom, matura. NIC. Za wygląd się wziąć. Tracę jakiekolwiek ambicje, by zacząć wyglądać bardziej jak kobieta niż facet, patrząc w lustro. Nienawidzę wszystkiego w swojej osobie i znów utwierdzam się w przekonaniu, że powinnam była się urodzić chłopcem, bo dziewczyna ze mnie brzydka, jakbym się uczesała, umalowała, ubrała, to i tak dziewczyną ładną nie będę. A ubierając się jak chłopiec i jeszcze jak miałam krótkie włosy, tyle tekstów, że przystojniak ze mnie. Super. To już w ogóle dołujące.
I znów dobija mnie ta cholerna samotność. Czemu w ogóle tu piszę? Mam tylu znajomych. Tyle osób, które chrzanią, że są moimi przyjaciółmi. Chyba w dupie. Przyjaciele tylko jak oni mają problem. Jak ja mam gorszy nastrój to już nie ważne. Liczy się ich szczęście, czy nieszczęście. Serio... Lubię być ramieniem do wypłakania się, jeśli ktoś tego potrzebuje. Ale fajnie byłoby czasem też mieć chociaż do kogo się odezwać...