-
Zawartość
1875 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
16
Wszystko napisane przez Po prostu Tomek
-
Mężczyzna w szubie zamyślił się. Albo zaciął w rzeczywistości, w każdym razie minę ma zamyśloną i wciąż zdaje się, że zasadniczo próbuje, stara się ogarnąć so się dzieje. Po chwili takiego stania zaczął rozglądać się nieco niepewnie i poklepywać po kieszeniach. Podczas, kiedy zielarz był zajęty tą czynnością, a herszt poświęcił się pilnowaniu by ten nie zrobił nic głupiego, wygnańcowi udało się osiągnąć kolejny sukces. Jako, że stara się czynić dobro, to dar nie ma nic przeciwko odpaleniu się i zadziałaniu akurat wtedy, kiedy Iriel tego chce i potrzebuje. Akcja nie tylko trwa dość krótko, mieszcząc się w czasie w którym Bezdech ogarnął zdecydowanie zwykłą miętę,trochę ususzonej babki, maść końską i borowinową, ale też zarówno nieźle pomaga podreperować zdrowie poszkodowanego rozbójnika, jak i wzmacnia samego niebianina. Anioł może spostrzec, że czuje się ogólnie nieco lepiej, ma jaśniejszy umysł, i ogólnie świat chwilowo dał na wstrzymanie z kopaniem go w dupę.
-
No i w samą porę. Hamzat przywitał kapłana raźnym uśmiechem, przyspieszył kroku. Sam krok też nabrał sprężystości. Proszę bardzo, jak na zawołanie miał wymówkę by spróbować gdzieś się skitrać i porozmawiać z Księżycowym! Wewnętrzna radość, choć wielka, nie pokazuje się jakoś bardzo specjalnie na twarzy nomada, jednak jego głos brzmi entuzjazmem. Nawet upał, który już miarowo wypalał rozciągającą się wokoło pustynię, specjalnie mu nie przeszkadza. Niestety trochę czasu to zajęło, jest pewnie środek dnia. - Ależ oczywiście. Haruseptcie, Pani - barbarzyńca ponownie wykonał pełen szacunku niski ukłon. - Jeżeli mogę prosić o chwilę odosobnienia. Muszę na spokojnie przysiąść, pomodlić się... Nie wiem czy to przez różnice kulturalne, ale nie jest mi bardzo łatwo kontaktować się z Panem Neheny. Sigrid da sobie radę sama, będzie na pewno gdzieś tu w pobliżu. Prawda Sigrid? Nawet nie mrugnął, łgając w żywe oczy. Hadżibullah wie, że niestety z żadnym Neheny rozmawiał nie będzie, chyba że to inne imię Księżycowego. Ma nadzieję, że Bóg pomoże mu nieco wybrnąć z tej sytuacji. A jeśli nie... cóż, wojownik ma taki zarys planu. Trochę nazmyśla, trochę namiesza, jakoś to będzie.
-
No jak widać nie ma lekko. Bartek potraktował wiadomość o poczynaniach i potencjalnych siłach nieznanego błękitnokrwistego kutasiarza jako dobry przykład, by wyłuszczyć chłopstu łopatologicznie zalety, jakie dawała współpraca jako masowa siła rebelii. Albo na chwilę obecną ogólnie współpraca. Wypruwacz postanowił podejść do tego na spokojnie. Miał ludzi, miał ochotników, miał nieco broni. Liczby na razie zdają się stać po jego stronie, jednak watażka nie daje się zwieść pozorom, dlatego dodatkowo posyła trochę chłopów, i ukrytych i na przykład udających żebraków czy coś, żeby zorientowali się w sytuacji okolic dworu. Uprzejmą prośbą Bartosza jest by w miarę możliwości się streszczać. - Otwarcie przyznaję się - powiedział podczas jednego ze spotkań mających ogarnąć to wszystko - że aż mnie świerzbi, by temu facetowi przypieprzyć. Chciałbym, byśmy zaatakowali może w nocy z jutra na pojutrze. Okrutnie zalazł wam za skórę. gad parszywy, no to w nagrodę niedługo to my jemu skórę zdejmiemy...
-
Bezdech z widoczną wdzięcznością przyjął swoją buteleczkę z powrotem, po czym bezpiecznie ukrył ją ponownie w jednej z wonnych kieszeni długiego futrzanego płaszcza. Jego w sumie nawet nieźle utrzymujące skupienie spojrzenie ponownie powędrowało gdzieś w stronę twarzy anioła podającego się za cyrulika. Sprawiał ogólne wrażenie jakby nawet rozumiał, co iriel miał mu do powiedzenia. Ba, więcej, jakby chyyyba może nawet coś zapamiętał. Herszt także mentalnie to sobie zapisał, żeby w razie czego szturchać zielarza na temat leczenia tymi 'prostrzymi metodami', które wąsatemu mężczyznie zdawały się lepsze niż kitajskie syropki, które działają albo tak, albo siak. - Zielone, lekkie, gotowana woda - zielarz pokiwał głową, powtarzając sobie na głos. - Dobrze. Dobrze, możemy spróbować. Kuchta pewnie wie, co jest lekkie i zielone. Jest więcej chorych? Czy jak tak, są chorzy na tę... wątrobę tak jak ten tu?
-
Bartosz jednoznacznie oznajmił, że zrobi wszystko co w jego mocy by podszkolić okolicznych chłopów w wojaczce. Jego oddział był już co nieco wprawiony, choć nie do przesady, zatem nawet oddelegował paru ludzi w celu szkoleń. Uważał jednak także, i nie krył się z tym specjalnie, że jednak najlepszym szkoleniem jest walka. Są odważni, a to już dużo dawało. Brodaty łupieżca tym samym wyznaczył też cel zarówno dla siebie jak i dla ochotników w najbliższej przyszłości. Dwór tego podobno srogiego szlachcica. Tam chłopi powinni móc otrzaskać się z walką, po tym jak uda się ich nieco na sucho podszkolić.
-
Hmmm. Czyli miecz nie ciął kamienia, łuska także nie. Oznaczało to jedno, że nie w cięciu kamienia leżała odpowiedź na stojące przed Hamzatem i jego towarzyszką wyzwanie. Mimo, że nie rozumiał słów kapłana, dobiegały do niego. Skoro tak, to ich słowa również mogą dobiegać do kamiennej bogini i Haruseptha. Rozsądek podpowiadał, by nawet jeśli zaklęcie widocznie już nie działało, ściszyć głos przy dyskusji. Co też nomada uczynił. - Wcześniej może miała normalnie ciało, albo może była w części sępem, czy coś. W mojej wizji jej znakiem był sęp - mężczyzna przyciągnął dziewczę nieco bliżej, by móc prawie szeptać. - Być może dałoby się jakoś sprawić, żeby wróciła do tego poprzedniego stanu, wtedy byłoby łatwiej. Odmienić ją, czy coś... Sigrid, sprytna z ciebie dziewczyna, wiesz o tym? Dobra, musimy zebrać się, wyjść tam do nich i zobaczyć na czym stoimy. Z tymi słowami wyszedł z korytarza na światło dzienne. Znaczy, spróbował postąpić krok, nabrał powietrza, i wtedy dopiero faktycznie wyszedł. Oczywiście z mieczem już z powrotem w pochwie a łuską oddaną Sigrid.
-
- A popiera - otwarcie oświadczył staruszkowi Bartek. Nie musi w sumie nawet kłamać, Orłowski jest jednym z wodzów tego wspaniałego bajzlu. - Powiem więcej, jesteśmy sprzymierzeńcami. Może jak dojdziecie, dziadku drogi, do miasteczka to go tam spotkacie. Mimo takiego zapewnienia, chłop na poważnie brał możliwość, że dziadek może Orłowskiego nigdy nie ujrzeć. Ale nie widział specjalnej potrzeby, aby postępować aż tak drastycznie. Na razie zadowolony z przebiegu sytuacji postanowił rozbić przy wsi niewielki obóz ze swoimi ludźmi, by pomóc w pakowaniu zapasów, wypocząć, i zaczekać na więcej wieści. Powinien mieć jeszcze parę dni na rozkręcenie tej wiejskiej siły zbrojnej.
-
Bezdech zrobił minę jakby usilnie układał sobie wszystko w głowie. Po chwili uśmiechnął się i lekko skłonił głowę. Zielarz wygląda na w miarę usatysfakcjonowanego propozycją Iriela, i zaraz też potwierdza to swymi niespecjalnie składnymi słowami. Herszt przypatruje się rozwojowi sytuacji z boku, gotów by w razie czego delikatnie przyhamować Bezdecha, choć chwilowo nie wygląda by takowa interwencja była potrzebna. - Tak, taaak. Można tak zrobić - odziany w wonną szubę mężczyzna kaszlnął lekko, wykonując ruch jakby chciał jednak odzyskać butelkę. - Mistrz cyrulik zna się na takich sprawach. Oczywiście, prostymi metodami. Prostymi, aha? Jak co? Mogę swój lek?
-
- No i zajebiście - uśmiechnął się Bartosz, zarówno w duchu jak i otwarcie. Przywołał ochroniarza nieco bliżej do siebie i sam podszedł do reszty gromadki. Poklepał nowego potencjalnego rekruta po ramieniu, jednak jego twarz nieco spoważniała. - Mężczyźni powinni się uzbroić w co kto może. Będziemy tutaj na was czekać, żeby nikt niespodziewanie was nie napadł. Jeśli mogę prosić, poślij dodatkowych zwiadowców i przewodników, by wybadać teren, oraz posłańców do okolicznych wiosek z wieściami o buncie. Pierwsze nasze zadanie jest trudne. Musimy zadbać, by ani ziarnko z naszych korców, ani ogórek, ani jedno pęto kiełbasy, nie wpadło w ręce wroga. Weźcie ile tylko możecie by nie obciążać za bardzo kobiet, dzieci i starców. Wasze dobra i rodziny pojadą do miasteczka. Niestety głód jest naszą najskuteczniejszą bronią, więc jeśli mimo podziału jakieś zapasy zostaną... trzeba będzie je zniszczyć.
-
- Za chwilę do ciebie dołączymy, Haruseptcie. Po prostu też potrzebuję chwili żeby... oswoić się z tym wszystkim. Troszkę jak pani Bhati - Hamzat spróbował pokrzepić kapłana jak mógł. Nie czuł się specjalnie gotów żeby go zdradzić. Wierzył, że zarówno on i bogini zapewne znajdą temat do krótkiej, spokojnej dyskusji. Oboje są z przeszłości, może pocieszą się nawzajem. Następnie mężczyzna poczekał aż Harusepth zniknie w korytarzu, po czym aż usiadł przy Sigrid. Nielicha zagwozdka. Przyjrzał się złotej łusce, następnie poruszył mieczem u pasa. - Problemem nie jest właśnie to że jest duża, bo proporcje wszystkie ma w porządku. Nie jest gruba ani nic - powiedział cicho do dziewczyny. - Problem jest taki, że jest z kamienia. Duże kamienie mają to do siebie, że nawet najlepsza zbroja średnio pomaga, Sigrid. Jeszcze jakby miała ludzkie ciało, może byłoby jeszcze nie najgorzej, ale skała tak potężna, że oparła się upływowi czasu? Cóż. Jest jeden sposób żeby sprawdzić czy miecz tnie kamień. Albo czy łuska tnie kamień. Albo czy ogólnie coś robi. Chodź, zobaczymy. Po tych słowach Nadżibullah powstał i z determinacją na twarzy dobył boskiego miecza. Następnie podszedł do najbliższej niezawalonej i nie wyglądającej na podpierającą coś ważnego kolumny. Ciął na odlew. Następnie gestem nakazał Sigrid spróbować naciąć kamień łuską. W obu wypadkach obserwuje uważnie co się stanie.
-
Bezdech, na chwilę obecną ponownie pozostający w kontakcie z Ziemią, spoważniał nieco i przybrał mądrzejszą minę. Nie przemądrzałą, ale mądrzejszą, bo jest to jedna z niewielu chwil, w której ten otumaniony człeczyna faktycznie wie co mówi. Skinął głową cyrulikowi i odchrząknął. - Jest to receptura której mojego ojca nauczył mistrz z Niebiańskiego Cesarstwa Kitaju - zielarz ochoczo rozstawił ręce w zapraszającym geście. Powaga trochę uleciała, gdy mężczyzna przybrał gawędziarski ton, wzbudzając zainteresowanie ludzi w zasięgu głosu. Herszt przewrócił oczyma, słyszał już tę historię, ale nie zdecydował się przerwać. - Jest to ekstrakt z rośliny, która musi ciągle być w deszczu. W Kitaju są lasy gdzie cały czas pada, i ona tam rośnie. Ten kolec z niej pochodzi. Do tego grzyb leśny taki buroczarny, który rośnie na wilgotnych pniach, ususzony i zamarynowany w ekstrakcie. Na koniec, by ten, kto to wypije nie cierpiał, mała łyżeczka sekretnego kitajskiego białego proszku. Po ojcu mam całą skrzynkę przepisów i drugą skrzynkę butelek.
-
Hamzat w sumie zupełnie nie miał za złe tego, że bogini postanowiła gdzieś sobie pójść i dość bezpośrednio pomogła mu dostać się do drzwi. Gorzej, że wyglądało na to, że ożywiona wielka statua zamierza sobie poczekać na nich na zewnątrz. Świątynię zasadniczo jasny szlag trafił, zapewne zapewniając mumii już nienaruszalne, wieczne miejsce spoczynku. Zapowiadała się niewąska akcja, a naglący głos dobiegający z zewnątrz zaraz po ustaniu reszty hałasu siłą rzeczy nakazywał pośpiech. - Harusepth, proszę cię mów do mnie - brodaty wojownik złapał kapłana za oba ramiona i mocno nim potrząsnął. - To się miało tak potoczyć? Co teraz? Sigrid? Po chwili takiego gorączkowego wpatrywania się w łysego kompana Nadżibullah zdał się naprędce nieco ochłonąć. Puścił go, i cofnął się nieco, ponownie biorąc głębszy oddech. Perspektywa ogromnej rzeźby o boskiej mocy wałęsającej się swobodnie po jej dawnym władztwie nie napawała radością, jednak stawanie jej otwarcie czoła też nie. Hamzat nie miał jeszcze jakiejś konkretnej wizji śmierci, ale nie chciał skończyć jako mokra plama na piachu. - Słuchajcie. Przepraszam, poniosło mnie. Haruseptcie, to może wyjdziesz na zewnątrz, my zaraz dołączymy? Poproś panią, by poczekała momencik.
-
Struchlały anioł nie dostrzegł rozbawienia na twarzy otaczających go zbójców. A przynajmniej nie w pierwszej chwili. Zmęczenie, u niektórych pijany grymas, zdziwienie. Zrazu wydawało się, że bandyci nie do końca wiedzą o co się cyrulikowi rozchodzi, popatrując niepewnie na dość zestrachanego mężczyznę. Herszt wybił się prędko ze zdziwienia, spoglądając na Bezdecha niespodziewanie ostrym i wnerwionym spojrzeniem. - O co chodzi z tym Panem Bogiem, co jest? - wąsaty herszt, tłumiąc swój działający dotąd nawet niezgorzej instynkt samozachowawczy podszedł do zielarza szybkim krokiem. Starając się nie pozostawać zbyt długo w zanieczyszczonej atmosferze złapał za butelkę. Bez zwłoki wcisnął ją w dłoń niebianinowi. Chociaż domniemany cyrulik przybył tutaj znacznie później, ewidentnie widać kogo przywódca bandy szanuje trochę bardziej. - Czy wszystko w porządku, mistrzu? - Jeszuo Złoty, poczekajcie! - Bezdech zdawał się dopiero teraz załapać, że ktoś zaiwanił mu fiolkę z 'lekiem'. Odwrócił się do wąsala i eks-anioła. - Coście nagle wszyscy tacy, aha? Przecież zawsze działało? Proszę, proszę się zapoznawać, ale bez szarpań, dobre? W fiolce znajduje się mętny płyn z czymś co wygląda na kolec jadowy, z czymś jeszcze co wygląda na mały, wymiętolony zamarynowany grzybek, oraz z czymś co zdecydowanie jest osadem po proszku.
-
Cholera. Hamzat miał niejaką nadzieję, że Sigrid nie będzie zwracała na siebie niepotrzebnej dodatkowej uwagi. Może dałaby radę nawiać w zamieszaniu czy coś takiego, w końcu taka chuda dziewuszka się w oczy nie rzuca. A teraz za późno, niestety. Jedyne co na razie pozostaje nomadzie poza może bardzo ostrożnym planowaniem, to kontynuowanie konwersacji z kamienną boginią. Trzymając się zaleceń Księżycowego, mężczyzna postanawia trzymać się na baczności. - Pani, moja towarzyszka pochodzi z dalekiego kraju. Niestety nie włada za dobrze tutejszymi mowami, pozwól, że wyjaśnię - tym razem Nadżibullah już się jednak wyprostował podczas mówienia. Taki ciągły ukłon zaczynał delikatnie odzywać mu się w plecach, a potrzebował być w pełni sprawny. - Tam gdzie niegdyś żyła ludzie są tacy jak ona, o białej cerze i jasnych włosach. Tutaj, na pustyni, ludzie są tacy jak ja. Śniadzi. Mężczyźni, kobiety, i dzieci. Dziewczynka zapewne trafiła tutaj ze statku, natomiast mój lud żyje tu od chyba kilku pokoleń. Moi pradziadowie, prowadząc tutaj swoje karawany wielbłądów i owiec, widzieli więcej ruin nim przysypał je piach. Niestety nie wiem nic o kościach. Nie widywałem za dużo szczątków.
-
Och to wszystko jest bardzo proste - Bartek raźno popatrzył na chłopa, nie dając się wystraszyć ilością pytań. Wręcz przeciwnie, brodaty chłopina spodziewa się różnorakich pytań, wszak rozchodzi się to o ludzkie rodziny, o domy. No niestety wiadomości miał zarówno dobre i złe jeśli o to ostatnie chodzi. - Po pierwsze, wszyscy jesteśmy tutaj sami swoi. Każdy z moich ludzi na poczekaniu ci potwierdzi, że źle nie ma. Widzisz, walczymy o to, by nie było pańszczyzny, by nie siedzieli nad nami szlachcice i króle na pierdolonych pozłacanych krzesłach, za darmo zabierający nam co roku określoną część plonów. Owoców ciężkiej, wielogodzinnej pracy. Zresztą co ja ci mam opowiadać jak to wygląda, sam bracie wiesz najlepiej. Członkowie mojego oddziału mają pełnoprawny udział we wszelkich łupach i... rekompensatach jakie możemy uzyskać od poukrywanych w dworach paniczyków. Jednak żeby się to chociaż mogło na dobre rozkręcić potrzebujemy zająć się tym razem. W kupie, bo w kupie siła. To chłopi orzą, sieją, żną. To my władamy jedzeniem, to my naprawiamy drogi i tak dalej. Mamy ich właściwie w garści, tylko całe wsie muszą się ruszyć. Bo jak się nie ruszą, bo jak będą tak tchórzyć i bać się że przegrają, jeśli będą stać w bezładzie i po prostu czekać biernie na cud boży, to wtedy panowie na pewno wrócą. I na pewno wszystkich przycisną. - Jeżeli do nas dołączycie, wasze rodziny będą mogły się bezpiecznie ukryć, i będziecie mieli jak ich bronić. Powiem więcej, będzie*my* mieli jak ich bronić. To nasz wspólny interes, kobiety i dzieci. W miasteczku jest schronienie oraz oręż, a i więcej broni uda nam się zebrać na przykład atakując mniejsze wraże oddziały. Tutaj też macie przewagę, bo wszak jesteście u siebie, prawda? Znacie teren, mielibyście więcej broni, naszą pomoc w walce... - brodaty chłop kontynuował swoją przemowę, nieco łagodząc ton, bowiem ta poprzednia część brzmiała trochę ciężko. - W miasteczku czekają też żołnierze, sprzymierzeni, bowiem wybuchła ogólna rebelia. Przeciwko królowej. Wiecie o tym? Bartosz jest na tyle rozważny, że nie wspomina ani o liczbie żołnierzy, ani o żadnych ważnych nazwiskach, ani niczym takim. Tak na wszelki wypadek, bo po słowach 'to może ich przywitamy' nie ufa rozmówcy aż tak znowu bardzo.
-
Bartosz rozłożył ręce na boki w geście absolutnej bezbronności. Ich jest czterech, on jest sam z ochroniarzem, do tego nie zamierza walczyć. Po chwili chłop zbliżył się do mężczyzn, już normalnie luzem puszczając ręce bo nie będzie w nieskończoność takuch durnot przecież odpieprzał. Uśmiechnął się lekko, i zatrzymał na pewien dystans. Domyślał się, że okoliczni mieszkańcy nie są specjalnie uradowani obecnością czegoś co można wziąć za bandę zbójów, gdyby nie czarna flaga. Nie chciał ich straszyć. - Potrzeba, bracie, potrzeba - Bartosz bez ogródek odparł starszemu chłopu. - Królewscy nadchodzą. Nie są już daleko. Zbieram ludzi do samoobrony przed tymi błękitnokrwistymi skurwielami. Jak widzisz, trochę ich już mam, a i więcej czeka w miasteczku. Broń dla was na pewno też się znajdzie.
-
Bezdech prędko podszedł do jednego z niedaleko leżących. Czystym przypadkiem tak się złożyło, że był to jeden z chorych zbójników, tych u których już było widać że coś jest nie tak. Jednak zielarz albo nie zwrócił uwagi, albo po prostu nie załadował wątków, kopnął bowiem leżącego. Nie na tyle mocno by go skrzywdzić, ale na tyle by chory wydał z siebie stłumiony stęk, kiedy zbierał swoją górną połowę do względnego pionu. - Jak tam, mordo? - Bezdech nachylił się nad mężczyzną, niemal dokonując niemożliwego - prawie udusił go bez użycia rąk. Na całe szczęście w miarę usatysfakcjonowało go słabe stęknięcie jakie chory mógł z siebie wydać. Zielarz cofnął się trochę, otwierając poły szuby niczym starożytne tomiszcze. Zapach apteki niemal całkowicie zabił zapach meliny. W połach dało się dostrzec, cóż za niespodzianka, więcej kieszeni, wypełnionych różnymi rzeczami, część z nich z kształtu wygląda na buteleczki wielu rozmiarów. Bezdech wyjął jedną z nich, taką nieco większą, i pokazał Irielowi. - Nazywam to kwasem, bo jest kwaśne w smaku. Jak wleję mu to do ust to nie dość, że chyba uleczy mu tę... wątrobę, to jeszcze na pewno pozwoli mu pogadać z Panem Bogiem w cztery oczy. Sprawdzone. Co mistrz sądzi o takiej terapii, aha?
-
O chuj. Hamzat zastygł w miejscu kiedy Harusepth zrujnował niemy, improwizowany plan niepostrzeżonego odwrotu i popatrzył wprost na niego. Bogini też na niego patrzy. O ja pier... znaczy, brodaty pustynny barbarzyńca też miał ochotę popatrzeć na kogoś tam w górze, w poszukiwaniu odpowiedzi. Jednak z drugiej strony, był prawie pewien, że Księżycowy doceni, jeśli Nadżibullah sobie jakoś z tym poradzi. Dlatego wziął głębszy oddech, postanawiając nieco zmężnieć i chociaż dać czas na ucieczkę Sigrid, jakby do czegoś doszło. Po wzięciu tego oddechu, mężczyzna postąpił krok naprzód i skłonił się. Nie tak w pas, ale na tyle głęboko, że nie było to ledwie skinienie głowy. Za ten czas szybko zbiera myśli, czując się trochę jak przed skokiem do głębokiego morza. - Pani - Hamzat zdecydował się na poważny, pełen respektu ton głosu, utrzymując ukłon - Jest mi niezmiernie przykro. Wygląda na to, że odkąd twe łaskawe oczy spoglądały na świat po raz ostatni, upłynęło wiele lat i wiele pokoleń. Bardzo wiele. Mój lud przybył tutaj zastając już pustynię, ruiny, stare legendy i osiadłych fellahów, w których żyłach podobno płynie krew Starożytnych. Podobno.
-
Po rozesłaniu zwiadowców i agitatorów z różnymi niewielkimi podarkami by pokazać że rewolucja niesie ze sobą nie tylko mgliste zmiany ale faktyczny, wymierny zysk, Bartek zebrał resztę swoich powstańców i łupieżców, ruszając w stronę tej wioski na północnym zachodzie. Chłop zgodził się na zaproponowane negocjacje bez żadnego problemu, następnie podzielił swoich ludzi na uzbrojone grupy tak, by mogli wejść do wsi z każdej strony. Nie mieli za zadania atakować, ale stać tam tak na wszelki wypadek. Dopiero jakby coś złego się stało, powinni ruszyć do boju i rabunku. Po ogarnięciu tego wszystkiego Wypruwacz postanowił udać się na miejsce rozmów oczywiście ze swoim zaufanym ochroniarzem, ale jeśli trzeba poprosi go o zostanie te parę kroków z tyłu. Pierwszy plan Bartosza w końcu polega na tym, by przyjść w pokoju. Lokalni wieśniacy to przecież swoi, są pewne szanse że niektórzy go znają, albo są spokrewnieni. Wszak Kozieradka, rodzinne sioło łupieżcy, nie leżała jakoś naprawdę bardzo daleko.
-
[Spoko, nie ma problemu. Chodziło o to że ludzie Bartka mają się starać rekrutować więcej i dosadniej w tych nowych terenach, a nie przekabacać już zrekrutowanych w bazie sojuszniczej. Wybacz zawiłości, schorowany jestem, poprawię się xd]
-
[Ej stop stop stop. ja pojechałem do tej osobnej wsi i naokoło, a nie do obozu Orłowskiego xD Skąd ci się to wzięło?]
-
Bezdech wydaje się być w pełni usatysfakcjonowany odpowiedzią niebianina. W żaden sposób nie pokazywał jakby składnia czy cokolwiek innego stanowiło problem w zrozumieniu i dalszym porozumieniu. Po pewnej chwili niemego wpatrywania się w pustkę przed twarzą cyrulika zamiast w niego samego, odchrząknął i skinął głową. - Taaak... wątroba... - zbójnicki zielarz zamyślił się głęboko. - Ty, nawet wiem gdzie to jest. O tu, o. Czyli chorzy na wątrobę, aha? To pójdzie mistrz cyrulik pokaże którzy. Co mistrz im zalecił dobrego? Mam pełną wnękę ziół i mikstur, aha! Jjjjadziem! Z niepohamowanym entuzjazmem oraz nawet nie takim złym rozeznaniem się w otaczającej rzeczywistości entuzjasta różnorakich dekoktów chyżo ruszył naprzód. Mimo prośby o pokazanie miejsca, w sumie zdawał się niespecjalnie przejmować tym czy Iriel faktycznie idzie za nim. Dzięki temu nabraniu dystansu ilość powietrza dookoła anioła zwiększyła się znacznie, dzięki Bogu za istnienie prądów powietrza. Wkrótce wygnaniec mógł odetchnąć pełną piersią i rozważyć swe kroki.
-
Hamzat jest równie co Harusepth, a może nawet bardziej, kurwa zdezorientowany tym co się właśnie wydarzyło przed jego oczyma. W sensie no widział póki co magicznego węża, też dość sporego. To prawda. Powinien już być trochę przygotowany na różne niespodzianki, to także prawda. A jednak to co się stało wprawiło go w solidne zdumienie, by nie wspomnieć o tym, że ożywiony posąg, który mimo bycia, cóż, kupą ociosanego oraz nadgryzionego zębem czasu kamienia, poruszał się płynnie prawie jak prawdziwa kobieta. Ten fakt, połączony z rozmiarem domiemanej bogini i pierdolnięciem na jakie mogła ona sobie potencjalnie pozwolić będąc zrobioną kompletnie z bardzo twardego materiału, onieśmielał go. Musiał się przyznać przed samym sobą, może bardziej niż wąż. Nawet mumii już się oberwało. Nieco struchlały ale z nerwami napiętymi jak postronki i gotów do taktycznego odwrotu, Nadżibullah ze wszystkich swoich sił stara się udawać że go tu nie ma. Niech Harusepth objaśnia, pustynny wojownik musi po pierwsze schować Sigrid, po drugie obmyśleć jak ogarnąć całą sprawę swoim w porównaniu cokolwiek mizernym mieczem i nie umrzeć. Oby boski dar ciął magiczne głazy.
-
Bartek chciał, a nawet próbował już pomyśleć nad odpowiedzią, uradowany, że Katarina zgodzi się pomóc mu w ogarnianiu czy przypadkiem nie chcą go i może też jej kiedyś powiesić. Za bardzo przyzwyczaił się już do wieszania panów i ich bezmózgich pachołków i nie czuł się jeszcze gotowy na to, by znaleźć się po drugiej stronie pętli. Chociaż w głębi duszy już się tego poniekąd spodziewał. Jednak chłopina nie zdołał zebrać się na czas, ponieważ dostał delikatnego buziaka na pożegnanie. Żarty żartami, ale trzeba przyznać że tego się nie spodziewał i tym razem został skutecznie zbity z tropu. Biedaczek nie zdołał pozbierać się na czas by odpowiedzieć Kate nim zniknęła w tłumie, jak sen jaki złoty. Po jakimś czasie tępego sterczenia jak kołek, niby niedługiego ale już troszkę niezręcznego, dzielny Bartosz zebrał się do kupy. Miał jeszcze sporo do zrobienia, nie miał czasu się rozczulać. Jetnakże teraz, oprócz jego różnych innych pragnień, do działania dodatkowo motywowała go perspektywa przyejmnej nocy na sianku gdzieś w mglistej przyszłości. Wrócił trochę w stronę z której przyszedł, spotykając się ze swoim ochroniarzem. Razem wrócili do reszty rozhukanej bandy, która przez cały ten czas zmęczyła się straszeniem mieszczan oraz podziwianiem witryn sklepowych, uspokajała się powoli. Bartek zebrał bezzwłocznie najbardziej szanowanych chłopów w jego demokratycznej armii i przedstawił im swoją wizję planu Magnusa. ...czyyyyli zasadniczo odważne i pełne przykładów podżeganie chłopów do otwartej rewolty i palenie dworów. Teraz jednak nosiło to miano *strategii* i miało dodatkowe punkty, jak na przykład trzeba nakazać ludziom zebranie czego mogą i puszczenie reszty z dymem. Miał pewien pomysł jak to zrobić. Należało też wysłać najlepszych łowców i tropicieli, następnie posłać ich za zwiad na północny zachód - czyli w tamtą stronę, pokazał jeden z wzmiankowanych tropicieli na co wszyscy obecni pokiwali głowami - by szpiegowali królewskich. Trzecie, w razie jak gdyby coś wszyscy będą musieli wycofać się do tego tu miasteczka. Będą tutaj forfa... fortyfikacje, w których będzie można się schować. I ostatnie, coś co jest właśnie elementem własnej wizji Bartka, należy pozyskać ile chłopów się da, jak najwięcej, więcej od tego Orłowskiego. Brodacz nie miał nic szlachcicowi osobiście za złe, jednak przezorny zawsze ubezpieczony. Milicja szlachcica to sojusznicy, lecz nie przyjaciele.
-
Hamzat nie puścił słów Sigrid mimo uszu choć temat umarł naturalną śmiercią. Zapisał sobie w głowie, żeby zapytać dziewczynkę o te wielkie białe koty w ciapki, o ile dobrze zrozumiał. Niestety teraz miał nieco poważniejsze rzeczy na głowie. Swoje zadanie, które zaprowadziło go w to opuszczone miejsce by walczył z zapomnianą boginią. I nieszczęsnego Haruseptha, który chyba doznawał teraz ciężkiego przypadku zderzenia z upływem czasu. Upływem czasu nad którym refleksja z jakiegoś powodu towarzyszy nomadowi od pewnej chwili. Wraz z kapłanem przemierzał puste, stare, zapiaszczone korytarze, nieustannie zastanawiając się jak musiały wyglądać dla Haruseptha. Łysy zdawał się pamiętać to miejsce jako coś niesamowicie pięknego, i to niestety tylko pogarszało jak źle musiał się czuć widząc to wszystko dzisiaj. Tak przynajmniej sądził Hamzat, ze szczerym respektem podziwiając budowlę i malowidła. Mężczyzna widział wiele miejsc, które dla niego były totalnie starożytne. Wiele z nich zapewne obrobił i w paru pewnie też niemal umarł. Jednak dopiero teraz patrzył na te miejsca z innej perspektywy. Z perspektywy łysego klechy. I zamiast ruin wyobrażał sobie miasta, świątynie i pałace, tak obce jakby pochodziły z innego narodu, choć żyjącego na tej samej ziemi na której urodził się i wychował Hamzat. Wokół mumii Nadżibullah zachowuje się bardzo ostrożnie. Mężczyzna ma uzasadnione podejrzenie, że skoro miał do czynienia z gigantycznym złowrogim wężem, to nie jest tak nieprawdopodobne, że ta cała bogini może nie wiem, wskrzeszać zmarłych. Jednakże mimo większej podejżliwości i uwagi, nie zrobił nic co mogłoby zaniepokoić lub bardziej zasmucić kapłana. Biedaczek ma już chyba dość w tej chwili, a lepiej nie będzie jeśli dojdzie do walki. Nomada postanowił jednak przerwać ciszę, w jakiej towarzyszył Haruspethowi do tej pory. - Naprawdę przykro mi, że musisz widzieć to wszystko w takim stanie - odezwał się głucho. Chciał szczerze pocieszyć kompana, jednak... czy miał prawo kłamać z wiedzą że jego zadaniem jest coś co wcale nie pomoże łysemu odbudować jego narodu? Sądził że nie, więc się nie odezwał. Co teraz?