Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Przez bardo krótką chwilę Hamzat miał ogromną ochotę powiedzieć, że wąż nie może go zjeść, bo wybuchnie. Tak o, nie wiadomo czemu. Myśl zniknęła jednak tak szybko jak się pojawiła. Ciężko się myśli będąc jedną drogą w grobie, a drugą w butelce. Ghhh, skurcze to chyba zły znak. Czyli mikstura nie tyle pomogła co opóźniła efekty jadu, jak się zdawało. W każdym razie, jeszcze trochę i cisza zacznie się przeradzać z budującej napięcie w niezręczną. Hamzat powiedział więc następną "najlepszą" rzecz jaka przyszła mu do głowy.

    - Ofiary z ludzi są zakazane i powszechnie znienawidzone - powiedział takim naprawdę bardzo książkowym, encyklopedycznym tonem. - Nie było cię Wężowy Boże cholernie długi czas, tak samo jak tego twojego kapłana. Czasy się zmieniły, a ty pewnie też potężniejszy się przez taką sporą chwilkę nie zrobiłeś. Ponadto, pofatygowaliśmy się tutaj dla ciebie, czyż nie? Nowych wyznawców raczej nie zdobywa się zjadając potencjalnych ochotników.

     

    Księżycowy Boże, słuchaj, jak masz już pierdolnąć to teraz jest cholernie dobry moment.

  2.  

    Pomimo wypicia naprawdę dużej ilości spirytusu Hamzat był w tym momencie chyba najbardziej trzeźwy w całym swoim życiu. Bardziej się nie dało już. Panie Boże, bo widzisz, jest taka sprawa. Jakby się dało pomóc, chociaż troszeczkę, takim malusieńkim tycim piorunikiem, to by bardzo bardzo pomogło. Ta potężna siła trzeźwości pozwoliła mężczyźnie dojść do wniosku, że z takim wielkim wężem to nie przelewki i najlepszym rozwiązaniem jest powiedzieć prawdę. Albo jej większość, ale chyba całą.

    - Bo widzisz - zaczął, starając się brzmieć bardziej głupim niż śmiertelnie przerażonym. - Przyprowadził nas tutaj ten oto kapłan, i powiedział, że potrzebujesz ofiary. Wyszliśmy jej poszukać ale dookoła są tylko węże. Więc zaatakowałem węża i mnie ugryzł. To nie moja wina, że są tu tylko węże i bardzo przepraszam.

  3. Pierwszy posiłek na Ziemi jakiego zakosztował Iriel z pewnością przejdzie jako doznanie warte zapamiętania. Choć strawa jest prosta, to smakuje znakomicie, moliwe że dlatego iż najlepszą przyprawą jest głód. Baranina, choć twarda, da się przyjemnie żuć, zatopiona w jakimś sosiku z nutą grzybów, jałowca, czosnku, rozmarynu. Gęsty sos przyjemnie klei się do kubków smakowych. Pieczywo z kolei jest już takie sobie, ale zamoczone właśnie w sosiku, którego polano aniołowi chwilę później zdecydowanie uzupełnia pieczyste. Rozmowa przy ognisku jakoś tak potoczyła się swoim torem i przycichła, kiedy inni zbójcy zajęli się jedzeniem. A mogli zabić.

     

    Po skończonym posiłku były przewodnik niebianina i jeszcze jakiś brodaty koleś zbliżyli się do anioła.

    - No, panie cyrulik - zagadnął przyjaźnie wąsaty - Co do tego odwdzięczania się, mamy dwóch chorych, jednego połamanego, sraczkę i od cholery wszy. Pojedliście, popiliście, ubranie też daliśmy, jak przykazuje Wiszący Zbawiciel, więc teraz czas na was.

     

    Poważnie, dać się kurwa powiesić. I to Syn. Żeby chociaż jakoś fajnie było. Jak już i tak chciał za nich wszystkich umrzeć, to już mógł znaleźć jakiś fajny symbol. Na przykład krzyż, krzyże są ładne. Albo krzesło. Ale nie, szubienica. Przecież to nawet głupio brzmi, Wiszący Zbawiciel.

    • Lubię to! 1
  4. W obudowanej wnęce anioł znalazł zdumiewająco dużo różnych sztuk odzieży. Niektóre, rzucone na kupy, były zapewne używane jako rodzaj posłania. Nie wyglądały zachęcająco, roiło się na nich od wszy, były raczej brudne, pachniały też niespecjalnie. Zmysły anioła, coś czego w sumie nie miał do tej pory, atakowały go rozmaitością zapachów i dźwięków. Na szczęście znalazły się też łachy złożone z takim jakby nieco większym zadbaniem w jednym miejscu, oraz kilka ciekawych rzeczy wiszących na sznurach rozwieszonych między ścianami. Irielowi udało się wypatrzeć całkiem w porządku kapotę, lnianą koszulę i coś w rodzaju bluzy, owijki na stopy, jakieś średniej jakości skórzane łapcie, szarawary i autentyczne jedwabne gacie. Wyglądał komicznie. Jednak był to w miarę dobry zestaw, a co najwaniejsze, czysty. Znaczy, tak czysty jak może być w tych warunkach.

     

    Przy ognisku, takim większym, jednym z dwóch, niebianin mógł poczuć się zdecydowanie lepiej. Ludzie, choć bandyci i domyślnie złoczyńcy, nie wyglądali nieprzyjaźnie. Higienicznie też nie, ale to inna sprawa. Pokpiwali trochę z Iriela, ale wygląda na to, że nieufność i pierwsze lody przełamała właśnie niefortunność anioła. Ktoś poczęstował go kawałem pieczonego barana, ktoś inny wcisnął mu czerstwy chleb.

    - No, to teraz będziemy mieli dobre czasy!

    - Osobisty cyrulik, lepiej być chyba nie mogło.

    - Ktokolwiek cię obrobił, musiał być strasznym chciwcem, nawet portek nie zostawił. Dobry z was lekarz, tam na dole wyglądacie na zdrowego!

    Takie i inne głosy dobiegały nieczęśnika "z góry".

  5. Niestety Hamzat w tym momencie nie był w stanie w żaden sposób stwierdzić, czy słabość i zmętniały wzrok to śmierć, czy też może 250-tka spirytusu którą przed chwilą duszkiem wyżłopał. Po dalszyym ciągu następujących po sobie bardzo szybko rozmaitych, niecodziennych wydarzeń stwierdził, że istnieje spora szansa, że too jednak było to pierwsze. Albo będzie. N i e  j e s t  d o b r z e.

     

    Wąż jest ślepy, więc pewnie masę innych zmysłów ma w cholerę wyostrzonych. Nadżibullah, chwiejąc się nieco, dał znak reszcie, żeby byli absolutnie cicho. Jeżeli klecha się teraz odezwie, to chyba go zajebie.

  6. Długie myśli. Absolutne skupienie. Całe sekundy przygotowań, poparte mentalną siłą anioła, to wszystko zostało włożone w jego pierwszy w miarę pewny, stabilny krok na tym padole łez, jak dość często ironicznie określali Ziemię aniołowie stróże. Po pierwszym kroku, pełnym napięcia jak skok w głębinę, następne przyszły już z większą łatwością. Wystarczy w miarę uczesać równowagę, i do tego jak coś można oprzeć się o drzewo, przynajmniej póki Iriel jest w lesie. Ale zanim z niego wyjdzie, powinien chodzenie spokojnie opanować. Może dzięki kontaktowi z ludźmi także i inne rzeczy przyjdą mu łatwiej.

     

    Spacer potrwał jednak troszeczkę dłużej niż niebiański wygnaniec początkowo zakładał. Zapewne ten człeczyna przeszedł kawałek, zaciekawiony niecodziennym widowiskiem w atmosferze i niżej. Albo też prowadził go cholera wie jak. Tak czy inaczej, wkrótce on i jego towarzysz dotarli do leśnego obozowiska. Jest to półotwarta grota pod sporą skałą, dodatkowo obudowana prostymi ścianami z niezagrubych pni. Bandytów jest całkiem z pięciu, jeśli wszyscy są teraz naokoło groty. Po lesie rozchodzi się zabach czegoś smakowitego pieczonego nad ogniem, wódki, niemytych ludzi i płonących polan. Na widok anioła niektórzy zaczęli gwizdać albo się śmiać.

    - Rozgośćcie się - rzucił przewodnik. - Znajdźcie coś do ubrania w jaskini, jak będziecie gotowi, zapraszam do ogniska!

  7. Ażeż ty kurwa, zaklął sobie Hamzat. Miał pewne prawo. Bolało jak cholera a czasu zapewnie nie miał specjalnie dużo. Jednak z drugiej strony dokonał pewnej rzeczy. Uda mu się, jak wspomniał wcześniej, zobaczyć jak to wszystko pierdolnie. To jedno uczucie pomogło mu się co nieco uspokoić. Mocnym gestem schwycił butlę spirytu. Wziął przygarść ziół i proszków. Przeżuł, wcisnął w butelkę, zamieszał póki co mogło się nie rozeszło w wodzie. Należało odpowiedzieć i dziewczynie, i kapłanowi. Ta pierwsza miała w oczach Hamzata jednak pewien priorytet.

    - Wypiję teraz... errr... lekarstwo - powiedział mężczyzna, potrząsając spirytusem. - Albo w ciągu dziesięciu minut postawi mnie na nogi, albo umrę. Jeśli to drugie, módl się ile sił do mojego boga, a on cię ocali.

     

    Potem Nadżibullah zwrócił się dle klechy, wstrzymując się przed wyrażeniem niechęci. To ten ich tutaj wpakował, chociaż Hamzat ostrzegał.

    - Chcieliśmy znaleźć ofiarę, więc prawie dopadłem węża - powiedział absolutnie niewinnie.

  8. Domniemany rozbójnik wciąż się nieco głupawo uśmiechał, ale wygląda teraz na takiego w miarę zrelaksowanego. Podszedł bliżej do Iriela, ale nie tak by być w zasięgu jego rąk. Obszedł nagiego wygnańca, po czym zbliżył się znowu, od tyłu, tym razem z bronią w gotowości i delikatnie tryknął nią niebianina. To był znak, by ruszać w drogę.

    - Idźcie przodem, poprowadzę - odezwał się, bez żadnej złości czy coś. Da się poznać, że to wymachiwanie bronią to głównie ostrożność - Ubierzemy, nakarmimy. Gdzieś pod lasem jest wieś, tam możecie potem pójść. Pieniędzy nie macie, a my darmo nie karmimy, ale w głowie um wasz działa pewnie niezgorzej. Pójdziem, podjem, a wy powiedzcie, co potraficie.

  9. Słumiony okrzyk, ale taki trochę bardziej wkurwu niż bólu, rozszedł się po pustyni. Hamzat w sumie poniekąd zdawał sobie sprawę z ryzyka, ale porażka zawsze boli. Tym bardziej że w tym wypadku mógł też umrzeć. Z tym mu się aż tak nie spieszyło, musiał zatem, hehe pospieszyć się, żeby żyć. Nawet nie mógł dopaść tego węża i zemś... w sumie mógł. Hamzat błyskawicznie odrzucił miecz i zaczął przeszukiwać swoją podróżną torbę. Na sto procent miał butelki ze spirytusem z których mógł skorzystać, pytanie, czy zabrał ze sobą jakieś proszki czy suszonkę. A nuż ma.

  10. - Hmm - Hamzat zastanowił się przez chwilę. - A wiesz, że chyba mam nawet pomysł?

     

    I faktycznie. Mężczyzna zdecydowanie miał plan. Czy zadziała było już kompletnie inną kwestią, jednak jeśli chciał dopaść gada musiał się chwytać różnych dziwnych idei. A nuż zadziała? Warto było zaryzykować. Zatem, zanim zbliżył się do węża na chwilę schował broń, wyjął z torby pustą butelkę i postanowił zaufać swojej zręczności. Wąż nie zwracał na niego specjalnej uwagi, więc chyba najgroźniejsze były zęby jadowe. Przecież tak nagle nie splunie... prawda? Cholera, ten plan już nie wydaje się taki dobry. Tak czy inaczej Nadżibullah wyjął ponownie miecz, po czym postanowił bardzo szybko podbić do kobry i ciąć mocno. Niekoniecznie w łeb. Grunt powinien zadziałać jak pień katowski. A butelka była mu po to, żeby w razie ataku wąż zaczepił się o nią, a nie na przykład rękę człowieka.

  11. Tajemniczy nispecjalnie bogato wyglądający jegomość spiął się na wzmiankę o zbójcach. Rozejrzał się, mocniej zaciskając dłonie na swojej broni. Zaraz potem znów skupił się na aniele i przeszył go badawczym, niepewnym acz dość chłodnym spojrzeniem. Dość szybko jednak rozluźnił się, nie omieszkając rozejrzeć się ponownie, po czym zaśmiał się w głos. Nie jest to do końca taki dobry śmiech. Rubaszny, zdecydowanie wesoły i pełen energii, lecz coś jest tutaj troszkę nie tak. Zaraz jednak zagadka się wyjaśniła.

    - Hehehe - śmiech wygasł, acz wesołość nie zniknęła z wąsatej twarzy mężczyzny. - Zbójcy, powiadacie? Niezła krotochwila, bracie uczony, ale nie obrobiliśmy nikogo od bez mała dwóch dni. Musicie mieć strasznego pecha, albo rozsierdziliście niebiosa jeśli was ktoś tutaj ot tak zostawił. Zbójcy nie zbójcy, nie godzi się zostawiać kogoś nagiego w lesie. Głodniście?

     

    Trafić na bandytów chcąc zwalić wszystko na, cóż, bandytę. Ktoś wyżej musi boki zrywać. Nad odpowiedzią Iriel chyba powinien się chociaż przez chwilę zastanowić. Głównie przez fakt, że domniemany zbójnik wciąż był uzbrojony.

  12. Stojący naprzeciw Irielowi mężczyzna nie wygląda na specjalnie wykształconego. W sumie na nikogo nie wygląda. Szara twarz, chudy dość, lekki wąs. Jakiś lokalny chłopek-roztropek. Niestety anioł jak było wspomniane pomodlić się nie chciał, zresztą nawet nie wiadomo czy by mógł, więc urządzenie w rękach tego jegomościa pozostawało zagadką. Nietrudno jednak się było domyślić, że niebiański wygnaniec znajduje się po złej stronie tej niewątpliwie broni. Jednak zagrywka z łaciną wyglądała na dobry ruch, bowiem po chwili nieznajomy opuścił oręż.

    - Eeee? - zaczął elokwentnie i podrapał się po czapce. Przestał stanowić większe zagrożenie. - Por latine... wy szlachcic? Skąd-eście są?

     

    Jakieś tam lokalne Europejskie narzecze. Bardziej wschodnie. Co anioł zrobi?

  13. Przez chwileczkę Hamzat zastanowił się, czy młoda też czasem nie czyta w myślach albo cos. Bo męczyzna pomyślał ddokładnie o tym samym. I to nawet nie pierwszy raz. Z tym upolowaniem węża, znaczy się. Nie był kompletnie głupi, domyślał się więc że przy takiej ilości węży w połączeniu z tym wielkim tajemniczym kutasem, którego widział wcześniej szanse na znalezienie czegoś innego niż wąż, skorpion czy może pająk były śmiesznie małe. A skoro kapłan zajmowa się samym sobą z podnietą graniczącą o samogwałt, to czemu nie skorzystać z okazji? Księżycowy jak coś nie da im teraz umrzeć. Chyba.

    - Zrobimy tak - poiedzia po chwili namysłu. - Chcę zobaczyć jak to pierdolnie.

  14. Tyle, no grubość włosa jeno, dzieliło Hamzata od zrobienia kapłanowi czegoś paskudnego za tę jego głupią gadkę. Po pierwsze składanie ofiar z ludzi to grzech. Wedle imamów Księżycowy Bóg musiał oduczać lud mężczyzny takich praktyk kiedy jeszcze chodził po ziemi. Po drugie to jest ofiara dla obcego boga. Po trzecie w końcu, mimo bardzo krótkiej znajomości Nadżibullah odrobinę zżył się z tą małą spryciulą Sigrid, i jakoś nie leżało mu widzieć ją pod nożem łysola. Czy pod jakimś innym popieprzonym narzędziem zbrodni.

     

    Jednak nie zrobił nic gwałtownego, a po sobie pokazał tylko lekką irytację. Aby zaprezentować swoje możliwości bez słowa wyszarpnął zakrzywione ostrze z pochwy. Miał też kilka fiolek, pustych albo ze spirytusem, więc na upartego może nawet byłby w stanie ogarnąć jakąś miksturę.

  15. Iriel mógłby być wdzięczny Autorytetowi, gdyby nie fakt że i tak go wypieprzyli z nieba. Wyglądało na to, że nowe, ludzkie ciało anioła funkcjonuje tak jak powinno, z nogami, rękami i wszystkim na swoim miejscu i w dobrym stanie. Drobną niedogodnością był fakt, że wszystko było nówka sztuką nieśmiganą. Jednak wstał, a błędnik pozwolił mu wbrew obawom i złym przeczuciom stać dalej. To zawsze jakiś start, jak Iriel zdążył zauważyć. Wciąż by jednak nagi, przeraźliwie nagi i odkryty, bez żadnej osłony. Można by się nawet pokusić o żart że stoi tak jak go Pan Bóg stworzył.

     

    Z tym, że zapewne takie coś nie należało do normalnych rzeczy wśród ludzi. Z reguły nosili oni jakiegoś rodzaju stroje, czasem ograniczone do przepasek biodrowych a czasem przeciwnie, przesadnie obfite i ociekające ozdobami. Kolejny podmuch nieco chłodniejszego powietrza pomógł wygnańcowi ogarnąć z jakiego powodu mogli wpaść na taki dość niedorzeczny pomysł jak ograniczanie sobie ruchów płótnem.

     

    Właśnie, mówiąc o ludziach. Normalne zwierzęta na widok kolesia spadającego z nieba już dawno się ewakuowały, szelest oznaczać mógł więc tylko jedno. I prawidłowo, zza gęstych, olepionych pajęczynami krzaczorów powoli wychynął mężczyzna, zapewne zwabiony krzykiem. Jest niższy od Iriela, ubrany w jakieś futro włosiem na wierzch, parciane portki i prostą płócienną czapeczkę. Jest brudny i wygląda na... bardzo niemajętnego, mówiąc delikatnie. Jest ewidentnie zaskoczony, i trzyma w rękach... hmmm. No właśnie, co takiego? Nie jest to miecz, nie jest to włócznia... coś aniołowi świtało, ale nie był do końca pewien czym mogło być tajemnicze ustrojstwo. Wszak jakiś czas go na Ziemi nie było. Co teraz pocznie?

  16. Cholera. Jasna cholera. Ghhhhh, no obiecał pomóc, a teraz nagle go nie ma, co za skur... nie moment. Raz, nie przeklinać na boga, bo jeszcze pokara. Dwa, wyżej wymieniony jest panem zasadniczo wszystkiego, Stwórcą nieba i ziemi, nauczycielem ludów pustyni i tak dalej. To wszystko to bardzo, bardzo poważne kwestie i zadania, więc logiczna i spora szansa na to, że Księżycowy Bóg jest po prostu zwyczajnie zajęty swoimi bożymi sprawami. Trochę mało zabawnie, że akurat wtedy kiedy Hamzat go bardzo, bardzo potrzebuje. Ale ale, kapłan zadał pytanie i trzeba się do tego odnieść jakoś. Tak zaraz. Do jasnej kurwa cholery.

    - A czym wrócę, wężem? - zagadał, specjalnie nadając sobie taki głupkowaty ton. W końcu ma być kretynem, czy nie? Poza tym to strasznie barbarzyńskie oczekiwać ofiar cielesnych. Popatrzył na Sigrid bardzo poważnie gdy kapłan nie zwracał na niego większej uwagi. - Możemy coś dla twojego boga upolować. Piechotą przecież przez pustynię nie przejdę.

  17. Otaczająca Iriela przyroda jakoś specjalnie nie doceniła niebiańskiej obecności, jaka raczyła rozświetlić anielską siłą to paskudne, mokre miejsce. Kilka ptaszydeł, chyba jakichś srok czy innych sójek zerwało się do lotu. Coś zaszeleściło w krzaczorach i chyżo spieprzyło. Bez dodatkowych boskich bonusów były anioł nie był w stanie stwierdzić, co dokładnie uciekło. Ziemia jest bogata w różne stworzenia, to moglo być cokolwiek żyjącego w tym klimacie. Było zimno, ślisko, zatęchło... krótko mówiąc wszystkie nowonabyte ludzkie zmysły zesłańca zaczynały się odzywać i okazywać działanie. O, teraz to nawet ręce go bolą. Jak się okazuje, nawet zwilgły grunt jest było nie było całkiem twardy i bicie w niego ludzkimi rękoma daje... cóż nie oszukujmy się łatwy do przewidzenia efekt.

     

    Po niezadługiej chwili Iriel poczuł taki nie do końca określony, ale irytujący brak czegoś. A potem zaskoczyło mu trochę wiedzy z jeszcze tak niedawna. Był to głód. Dodatkowo klimat, roślinność i pogoda wskazują, że jest w jakimś umiarkowanym kraju. Takim, gdzie przynajmniej w ciągu dnia jego nowe, ograniczone ciało nie podda się wychłodzeniu bez odzienia. Ale ale, chwila moment. Jego wcześniejszy okrzyk dał jakiś rezultat. Coś przedziera się ku niemu przez gęstą, ponurą ale majestatyczną niby świątynia puszczę. Co anioł zrobi teraz?

  18. Jedną rzecz trzeba bylo sobie powiedzieć wprost i poważnie. Irielowi się ostatnio cholernie, ale to cholernie motzno nie układało. Nie tylko wkurwił niedawno paru swoich niebiańskich znajomych, oraz ogólnie nie był w Niebiosach popularny. Nie nie nie. Irielowi dzięki swojej ostatniej akcji udało się zajść o krok dalej, czy też może wyżej w tym wypadku. Tak metaforycznie. Irielowe dzieła i eksperymenty doszły, pewnie dzięki pomocy zazdrosnych aniołków, do samego Autorytetu, czyli innymi słowy Szefa Szefów, Króla Zastępów, Boga, jak zwał tak zwał. Wiadomo o kogo chodzi. To delikatne niedopowiedzenie, lecz mówiąc łagodnie, Autorytet nie był specjalnie zadowolony. A jako że Iriel uchodził za niesamowitego speca w sprawach Ziemi, i szanowali go za to nawet najzajadlejsi wrogowie, jego karze postanowiono nadać nieco smaku ironii.

     

    Rezultat prezentował się następująco: Iriel, z nieźle obolałym nowym ludzkim ciałem i stygmatem w postaci śladu buta w miejscu gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, spadał niczym meteor z ogromnej wysokości. Jednak na całe szczęście skazanie wygnańca na niechybną śmierć na samym początku wyroku nie leżało w gestii Potęg Niebieskich. Więc kiedy Iriel znalazł się nad gęstym, ponuro wyglądającym lasem na którego krawędzi jak grzyb wisiała jakaś zawszona zabita dechami dziura, siły boże go brutalnie i bezceremonialnie wyhamowały. Kiedy znalazł się może z metr pięćdziesiąt nad wilgotnym puszczowym gruntem, zatrzymało go w miejscu, by po chwili upuścić jak śmiecia. Były cherubin spadł plackiem na pokrytą stęchłymi, mokrymi liśćmi ziemię z niewielkim tąpnięciem.

     

    To chyba byłoby na tyle, jeśli chodzi o podróż. Iriel jest nagi i nie ma przy sobie absolutnie nic. Co teraz?

  19. - Można... - mężczyzna odpowiedział cicho, trochę do siebie a trochę do Sigrid. Nie podobało mu się to wszystko. Jak jasna cholera mu się nie podobało, nic mu tutaj nie pasowało, całe to zdarzenie było jakby puzzlem z zupełnie innej układanki, który ten wężowy koleś usiłuje wepchnąć w nieodpowiednie miejsce. Do tego kapłan łyknął tę było nie było przynętę bez chwili zastanowienia, chociaż Hamzat uprzedzał go, że coś się tu nie zgadza. - Można. Czej tylko moment, muszę zapytać szefostwa. Nie rób na razie nic głupiego, dobra?

     

    Halo? Halo, panie Boże? Wybacz, że zawracam d... głowę, ale jest sprawa. Jesteś wszystkowiedzący, więc sytacji nie muszę ci streszczać. Możemy zostawić tutaj tego łysola i pozwolić ci, nie wiem, kulami ognia zbombardować i zaorać świątynię? Albo możemy wziąć łysola ze sobą i wtedy to zrobisz?

  20. Hamzat pokiwał żwawo głową, w pełni zgadzając się z Sigrid. Węże są paskudne, jadowite, skryte, kojarzą się z kłamstwem i w sumie jak się tak dopatrywać, to nawet z grzechem. Jakkolwiek kapłan mógł mieć trochę racji z tym obrażaniem bogów normalnych okolicznościach, mężczyzna solidnie przypuszczał, że teraz już i tak nie ma to większego znaczenia. I tak chyba wpakowali się w jakieś konkretne gówno. Logika kazałaby spieprzać jak najdalej stąd. Nadżibullah nawet jakby bardzo chciał nie mógł nie dostrzec znaków, że cokolwiek jest tutaj na rzeczy, to jest motzno nie halo. Jednak logika z reguły miała mało wspólego z bóstwami wszelkiej maści, często zostawiając liczących na nią biednych ludzi samym sobie. Tak było i tym razem, bo w końcu nomada dostał poważne zadanie od Księżycowego Boga. Likwidację. Jeden bożek w tę czy wewte nie robił aż takiej różnicy.

     

    ...chyba. Ten tutaj może być tak jakby mniej martwy. Hamzat pokładał w swoim bóstwie ogromne nadzieje w tym momencie. Liczył, że jak coś, Księżyc go wesprze i okaże się silniejszy od jakiejś tam kobry. Naprawdę na to liczył. Myśląc o tym, postanowił nieco bliżej zapoznać się z miejscem z tymi symbolami. To mógł być jakiś przycisk. Potencjalnie. Z przyciskami w świątyniach był jednak pewien problem - sporo z nich aktywowało paskudne mordercze pułapki. Dlatego dokładnie obadał okolice domniemanego guzika w poszukiwaniu otworów, szczelin ujawniających zapadnie, albo śladów ruchu mechanizmów na ścianach. Jeśli nic nie znajdzie, zawoła do tego wszystkiego łysego klechę.

  21. Hamzat delikatnie zmartwił się cierpieniem nieprzywykłej do gorąca lejącego się z nieba dziewczyny. W końcu była cudzoziemką, pochodziła z zimniejszych rejonów gdzieś na Północy. Postanowił zatem coś z tym zrobić i chociaż przyodziać ją stosownie do warunków panujących na pustyni. Tylko że nie teraz, ale potem, bo teraz był zajęty podążaniem za jakby opętanym kapłanem, który dzielnie popylał do przodu mimo braku wielbłąda i śmiesznych łachów. W sumie może był trochę opętany przez tego swojego boga? Kto wie? Na węża Nadżibullah aż tak wielkiej uwagi nie zwrócił. Znaczy, trochę się przestraszył, ale skoro gad postanowił zejść im z drogi, to nie musiał się nim martwić. Zresztą, znał odtrutki.

     

    Gdy mężczyzna zobaczył świątynię, pomyślał jedno. Ci ludzie z dawnych czasów widocznie skonstruowali za mało pylonów, bo miejsce było straszną ruiną. Ale chwila moment. Coś się nie zgadzało. Posążek bóstwa jakiemu zapewne była poświęcona budowla trochę się nie zgadzał z tym co wcześniej uzgadniali z łysolem. A i wąż z wcześniej może nie był taki przypadkowy?

    - Ej, ej, zaraz, chwila - Hamzat pogonił wielbłąda by zagrodzić kapłanowi drogę. - Stój, stop, prr. Coś mi tu śmierdzi, zobacz na ten posążek. To nie ta świątynia. Dlaczego bóg-sokół miałby cię chcieć w domu boga-węża? Sokoły jedzą węże, czy coś.

  22. - Ja wiem że to brzmi strasznie skomplikowanie - powiedział Hamzat powoli, tak żeby Sigrid dobrze zrozumiała. Wiadomo, bariera językowa i te sprawy, dziewczynka mogła dość łatwo czegoś nie załapać jakby się zbyt pospieszył. - ale zasadniczo chyba to działa tak, że wszyscy bogowie istnieją. I mój, i twoi, i tego łysego fagasa. No i mój Bóg dał nam zlecenie na dokończenie jego bożków. Tak na amen. No i nam pomoże swoją mocą. Super, no nie?

     

    Tak czy inaczej, trzeba było wracać do roboty więc jeszcze ostrzegł Sigrid, żeby ta nie pisnęła kapłanowi ani słówka na ten temat. Gdy ten znów się pokazał, po tym jak udało mu się dodać do scenerii nieco efektów specjalnych, Nadżibullah pokazał trochę możliwie szczerej radości. Skinął mu głową.

    - Ruszajmy więc - oznajmił z umiarkowanym entuzjazmem, po czym w rzeczy samej ruszył za kolesiem o pokręconym imieniu.

  23. Hamzat odetchnął z ulgą kiedy tylko upewnił się już, że kapłan na stówę go nie widzi i nie słyszy. Gadanie z nim dłużej niż trzeba to ciężka sprawa. Grunt jednak, że na razie chyba działa. Mężczyzna szybko postanowił nie tracić czasu i pogadać z Sigrid, jedyną inną normalną osobą w tym kawałku pustyni, na temat tego, co się właśnie działo.

    - Słuchaj, Sigrid - Nadżibullah bez ceregieli przyklęknął na topniejącym śniegu - Ten złamas zrobił coś solidnego. Uwierz albo ni, objawił mi się mój bóg, a nie jego. Dał nam zadanie. Mamy wykorzystać tego ciecia do zlokalizowania dla niego tych różnych starych bożków. Jak znajdziemy, doniesiemy o tym Księżycowemu Bogu, a on się tym już zajmie. Mniej więcej tyle. Może tutaj  da się pogadać też z twoimi bogami, kto wie. Tylko jak chcesz próbować, to może nie przy kapłanie. To chyba tyle. Masz jakieś pytania?

  24. Huh. Trochę szkoda że absolutnie nie kojarzył języka zmartwychwstałego klechy. Było by przydatne wiedzieć o nim cokolwiek ciekawego, by z czasem może rozumieć go co mówi, kiedy myśli, że Hamzat nie rozumie. No ale cóż, tak bywa. Koleś żył zapewne tak dawno temu, że jego lud kompletnie wymarł czy coś, a język zaginął. W końcu ruiny tej dawnej cywilizacji byli w końcu, cóż, dawne. Poklepał kapłana po plecach, chcąc dodać mu nieco otuchy, bo nie jest mu potrzebny nikt załamany. Najlepiej by było jakby kapłan współpracował dobrowolnie i z motywacją.

    - Hmmm. Myślałem, że mogę kojarzyć jakim językiem mówisz, ale niestety - powiedział. - Nie jest źle. My mamy, ciebie, ty masz nas, a przed nami stoi misja. Jest nadzieja, twój bóg nas potrzebuje. Chodźmy.

     

    Potrzebował chwili sam na sam z Sigrid, zaczął więc dyskretnie szukać okazji.

×
×
  • Utwórz nowe...