Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Ale szeptają złamasy jedne. Jóżek pocił się coraz bardziej zastanawiając się, czy bardziej zjebał, czy też może bardziej mu się pofarciło. Oczekiwał w napięciu. I co teraz? Panie premierze, jak żyć? Z ciemności dobiegły go kroki. Baba na szpilkach. Jak wreszcie się pokazała to mało mu szczęka nie opadła. Skojarzyła mu się strasznie z tym rudym gościem którego napierdalał. Jakbe normalnie z jednego anime wzięci. Dała mu kuksańca, ale mimo tego nie powstrzymał nieco szyderczego ale w sumie to pełnego szacunku gwizdnięcia. Wyglądała... ładnie, by nie powiedzieć lepiej. Szesnastolatek poczuł się bardzo szesnastolatkiem.

    - Ej... - syknął, ale bez wrogości. Ciekawe co dalej będzie. A, właśnie, pytania. - Eee... to co dalej?

  2. Ksywkami naz wołają, lol, pomyślał z durna Józef zastanawiając się grubo co ma właściwie powiedzieć. Był kompletnie, absolutnie, doszczętnie nieprzygotowany. To aż bolało, musiał coś sklecić na mentalnym kolanie i to kurwa szybko. Zaczął się pocić troszeczkę, strzelał oczyma na boki, sufit, komisję, cokolwiek co mogło dać młodemu patusowi jakąś inspirację. Mowa Francuza była dobra, musiał stworzyć coś mniej więcej dorównującego jej poziomem. Żeby na głupka nie wyjść. Szacun musi być, hajs musi się zgadzać. Przejechał łapą po wygolonej glacy. Wciągnął powietrze, charknął. Plawie splunął. Wew, ładny start, pomyślał Bufet patrząc niepewnie na kumpla. No dalej ziom, jakieś wsparcie ej! Chociaż... w sumie w trakcie oracji kolegi Polak nie zrobił praktycznie nic, będąc zbyt zestresowanym nagłą potrzebą myślenia by dać tamtemu jakieś znaki czy coś.

     

    Dobra. Wdech... i wydech. Dasz radę Anon, nie polegniesz. Coś tam ćwiczyłeś, damy radę. Chłopak przygładził strój by zyskać te kilka sekund i wyglądać nieco poważniej. Znowu chrząknął, ale tak jakoś grzeczniej. Nabrał powietrza.

    - No więc, eee... - no dalej, nie zatnij się! - szanowna komisjo. W ostatnich tygodniach zapier... znaczy intensywnie ćwiczyłem i trochę nawet pakowałem. Także teraz byle kutasiarz mnie nie zaskoczy tutaj. Sztuki walki, takie tam.

    Czy powiedzieć im navy seal copypastę dla beki? Nie, czej. Dobra nie, bo jeszcze pomyślą że to na serio i pierdolną mnie do jakiejś Czeczenii, pomyślał Józek.

     

    Dobra, to poszło całkiem gładko. Wstęp i pewnie także całą pierwszą część mamy za sobą. Zostały jeszcze dwie. Policzył do pięciu. Przełknął. Znowu nabrał powietrza, żeby zacząć mówić.

    - Jak państwo wiecie - zaczął bardzo poważnie. Ale zaraz zaczną lać jak powie, że ... - Moja moc to zasadniczo przywoływanie jedzenia i picia. Tak. Działa to w ten sposób, że potrafię sobie wyobrazić poszczególne składniki żarcia albo jakiegoś napoju bardzo wyraźnie i ze szczegółami. Ostatnio nauczyłem się, że jak faktycznie zapamiętam co chcę i się skupię, to mogę przywoływać jedzenie służące jako różne rzeczy. Oczywiście ćwiczyłem bardziej w broń, więc mogę kogoś pociąć głęboko mrożonym dorszem atlantyckim. Takie rzeczy. Mogę stworzyć z jedzenia broń i jakąś ochronkę, zalać kogoś beczką dobrego wina, rzucać w ludzi pulpecikami i pojawiać im spaghetti w kieszeniach. No i najważniejsza, podstawowa cecha, to to, że nigdy nie jestem głodny i spragniony. Do tego nikt dookoła mnie też nie jest. Jestem przenośną budką z kebsem i koka kolą, prościej nie wyjaśnię, czaicie?

     

    - Znaczy... errr... czają państwo? - zakończył trochę niepewnie. Ło kurwa panie, teraz to się zacznie. Zaraz i jemu przydzielą coś takiego jak Francuzowi. Tego rycerza. Chuj wie co się tu dzieje, to jakaś głębsza sprawa. Może nas testują? Uśmiechnął się lekko sztucznie. Co powiedzą?

     

  3. - Totalnie nie - odparł Bufet Dantemu niewesołym głosem. Prawie wcale się do niczego dzisiaj nie przygotowywał specjalnie. Dantego było mu po prostu szkoda teraz, choć zasadniczo ledwo chłopa znał. - A co u ciebie? Coś się poprawia?

     

    Zastanowił się pokrótce nad tym jak spędził ostatnie parę tygodni poza uczeniem się przywoływać bardziej wyrafinowane posiłki. W dużym skrócie korzystał jak typowa końcówka gimnazjum z braku jakiegokolwiek nadzoru rodziców, więc w wolnych chwilach urywał się z lekcji wcześniej lub spóźniał haniebnie i balował, chlał oraz robił durne pranki. Jednak strasznie się wkurwił, że z jego fizyczności niewiele dało się zdziałać. Chwalił sobie wcześniej, że nikt mu nie fika. Więc przegrana z rycerzem napompowała go, zmotywowała. Uczył się bić sprawniej na pięści, miał dobre oceny z wuefu. Wdawał się w pojedynki by podnieść zdolności. I przywoływał coraz to kreatywniejsze bronie z jedzenia. Tak wyglądało te ostatnie parę tygodni u Józka.

  4. Wo. Ten Seba to jest dopiero hitman. Właściwy człowiek na właściwym miejscu, jak sprzedał rudemu fajansowi laćka na mordę to tego aż odrzuciło. Nie no, szacun, to było, kurwa, coś. Bufet aż gwizdnął z wrażenia i kiwnął jak prawdziwy raper głową lokajowi. Wyszczerzył się.

    - Nie no koooleś. Na dzielni byle Łysy czy Gruby by ci nie fiknął. Ja jestem w jednym kawałku. To teraz panie gajer, szybka piłka. Flekujemy kurwiszona czy spływamy? - powiedział bez zająknięcia najczystrzą polszczyzną potoczną.

  5. Bufet natomiast dla pewności wykonał przewrót w bok. Zawsze był dobry z wuefu, teraz to się na sto procent przyda, tym bardziej, że ta zabawa zaczynała się robić w chuj niebezpieczna. Dopiero teraz adrenalina zaczęła krążyć w żyłach młodego chłopaka, gdy z ledwością uniknął zasuwających ku niemu ostrzy. Jedno nawet szurnęło mu po boku, wywołując syk zarówno lekkiego bólu, jak i już zupełnie nielekkiej irytacji. Po przewrocie Józek wstał, wykonując całkiem niezłą w sumie parodię sprężynki. Już na nogach, zastawił się kabaczkową tarczą. Przeciwnik po prostu musiał się na nią wpakować, skoro tak chętnie skoczył w jego stronę. Chłopak spróbował przypieprzyć rycerzykowi tarczą tak by wybić go z rytmu, a potem zaczął używać tricków, których nauczył się oglądając Władcę Pierścieni i czytając Wiedźmina. Oczywiście mistrzem szermierzem nie był, ale może chociaż trafi te gówno.

  6. - Sam żeś chuj - raźno odpowiedział Bufet swojemu nowemu przeciwnikowi, wstając. Przygotował się do walki najlepiej jak potrafił, mając nadzieję, że jego lodowo-rybne ostrze jest na tyle zmrożone i utwardzone latami tkwienia na dnie marketowej zamrażarki by stawić opór fikuśmym ostrzom tego jebańca. Józek miał nadzieję, że inni uczniowie w klasie się trochę rozruszają, bo miał motzne wątpliwości, czy samemu da jednak radę napierdzielać się z gościem jakby żywcem wyjętym z jakiegoś podrzędnego komiksu. Nie wiedząc z czym się mierzy, wyczekiwał na pierwszy ruch przeciwnika, w drugiej ręce spawnując solidną tarczę z nadnaturalnych rozmiarów płaskiego kabaczka.

  7. - Oty pizdo - powiedział Józek, nie ukrywając rosnącego wkurwu. Cholera, chleba się nie marnuje. Nawet tego kretyńskiego cudzoziemskiego odpowiednika. Skinął głową Gaillardowi, rozumiejąc o co tamtemu chodzi. Zresztą nawet jakby chciał, nie miał teraz jak zaatakować tej chorej cipy. Potrzebował coś zespawnić i  to w trybie superfast, bo pewnie nie miał za dużo czasu przed reloadem i kolejnym pierdolnięciem. Cofnął się za drzwi, kryjąc się znów za niezbyt pewną teraz osłonę w postaci klasowej ściany. Miał nadzieję, że inni uczniowie w klasie coś do jasnej cholery zrobią. Było ich sporo a siedzieli jak te dupy.

    - Ruszać się, kurwie - zawołał Polak po angielsku do wszystkich. - Nie widzicie co się odjaniepawla? Dupy w troki i korzystać z tych swoich asów z rękawa, ale szybko!

     

    Po wydaniu  tego polecenia od razu przeturlał się w inne miejsce, żeby czasem nie oberwać magicznym moździerzem. Kuu-u-urwa, czuł się teraz zupełnie jak Janek z Czterech Pancernych. Jeszcze trochę i się zesika ze strachu i ekscytacji. W Polsce by tego wszystkiego nie widział. Pomyślał przez chwilę, następnie przyzwał Surstromming, otworzył nożem i cisnął w babeczkę niczym granatem. Od razu dojebał jeszcze durianem dla pewności. Następnie przywołał sobie broń do walki wręcz w postaci głęboko mrożonego, ostrego fileta z tuńczyka 30% glazury na promocji w PoloMarkecie. Zajebisty miecz, taki długaśny filet. Przygotował się do boju.

  8. Ło kurwa - Bufet nie powstrzymał okrzyku zdziwienia zmieszanego z przestrachem i ekscytacją. Nie dość, że coś wybuchło na dworze, to jeszcze ktoś chyba pieprznął jakimś granatem w drzwi, bo jak Francuz chciał je otworzyć, to poszły w drzazgi. Ogólnie Józek nie ogarniał przez dobrą chwilę co się dookoła niego dzieje. Zwyczajnie zabrakło mu miejsca w muzgu by wyprocesować to wszystko. A podobno spodziewał się magii czy innych takich w szkole, do której go zaprosili. W końcu chodziły tutaj niezłe dziwadła, Gaillard i jego pogoda to pewnie był tylko taki myk na zachętę.

     

    Kiedy w końcu doszedł do siebie, co zajęło mu z dobrą minutę czy dwie, wstał zwinnie i przykucnął przy ścianie. Udało mu się usłyszeć głos jakiejś gówniary nawijającej o jakimś Hektorze i tym Dante. Rozum podpowiadał, że nie była ona nikim spoko i raczej wypadałoby z nią się rozprawić. Pomyślał chwilę i skupił się. W niedługim czasie w jego dłoni pojawiła się długa, zleżała i czerstwa francuska bagietka. Było to pieczywo tak twarde, że z powodzeniem mogło zastąpić dobrego bejsbola. Do tego z makiem. Czarnym, drapiącym jak papier ścierny zeschłym makiem. Brrr. Dokładnie o to chodziło Bufetowi. Wstał i pojawił się obok Francuza, mierząc smarkulę i jej cośki bardzo wkurwionym wzrokiem.

    - Dawaj ją, pogodynka.

  9. Miał grubą nadzieję, że już są niedaleko tej cholernej sali. Jezu, jak można się zgubić po tym, jak pokazano im drogę. Rozejrzał się za tymi fagasami od służenia, może natrafi na jakiegoś. A, nawet się udało. Parę razy poddenerwowany popytał lokajów o salę 46, ale wreszcie trafili. Po drodze kiwnął głową druhowi i zmaterializował mu z powietrza ciabattę z pomidorem, szynką, serem i majonezem.

    - Trzymaj. O, jesteśmy chyba.

×
×
  • Utwórz nowe...