Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Pawłowi po prostu czas sobie leci na pracy i czym tam innym. Trochę za mało tego na jakiś zgrabny post.

     

    Iwan

    Cisza przedłużała się, mżawka przerodziła się w deszcz, ludzie poruszali się lekko w tłumie, zacierając ręce i tupiąc dla rozgrzania się. W końcu trzeba było ją niestety przerwać i wziąć się za coś związanego z polityką państwa, morderstwami albo z poglądami ludności, no bo po coś wszyscy na ten plac przyleźli. Iwan... cóż, Iwan sam nie za bardzo wiedział co ma teraz zrobić. Jak dotąd nie udało mu się zorganizować manifestacji na taką skalę. Szczerze, to w ogóle nie maczał do tej pory palców w marszach i protestach, działając mniej otwarcie a za to bardziej bezpośrednio, od czasu do czasu tylko próbując przepchać coś w Dumie.

     

    Właśnie, Duma. Sól w oku Gierojewa, jednocześnie ważny element demokratycznego, praworządnego państwa rosyjskiego. Związek Radziecki upadł, a skoro tak się niestety stało, wyrośnięta na jego gruzach Rosja powinna utrzymywać chociaż pewną fasadę, przynajmniej dopóki nie osiągnie siły niezbędnej jej do zdobycia odpowiedniej pozycji na świecie, do odzyskania roli jednego z dwóch supermocarstw. Duma była ważna. Dlatego też...

     

    - ... żądamy rozpisania przedwczesnych wyborów. Państwo rosyjskie ledwo funkcjonuje i mimo najszczerszych chęci nie odzwierciedla w pełni woli swoich obywateli - dokończył Iwan na głos. Jego przemowa chwilę trwała i oscylowała głównie wokół poczucia bezpieczeństwa Rosjan. W końcu nie minęło wiele czasu odkąd musieli walczyć z tymi, którzy teraz żyli pośród nich a nierzadko nawet rządzili nimi jako szefowie firm, dyrektorzy fabryk i szkół. Jakby to wszystko podsumować, cała gadka była niczym więcej jak wariacją na temat spokoju, przywrócenia pozycji Rosji na świecie, zapewnienia obywatelom odpowiednich warunków bytowania.

     

    Nie było to nic nowego, nic co by zwiastowało oświecenie przeciętnego Rosjanina, jednak zyskało posłuch i poklask. Proste oraz trafiające do serca hasła, rzucone w odpowiedniej porze, były niesamowicie skuteczne. Wielu, wielu przywódców przekonało się o tym na własnej skórze, lecz mimo wszystko Gierojew nie czuł się wystarczająco... nie wiedział jak to nazwać. Godzien? Śmiały? Aby porównywać się do któregokolwiek z nich. Daleko mu było do kogokolwiek sławnego, był tylko zwykłym człowiekiem chcącym jak najlepiej dla innych zwykłych ludzi. Przynajmniej zawsze tak myślał.

     

    Jurij

    Prezydent już lekko chwiejnym krokiem podszedł do stolika, by po raz kolejny zaczerpnąć uspokajacza wprost ze źródła. W teorii picie alkoholu nie było jakieś bardzo odpowiedzialne kiedy było się głową państwa, nawet jeżeli była to Rosja. W praktyce, Barankin był przecież cholernym prezydentem, mógł robić naprawdę wiele rzeczy, o ile nie łamał prawa. Łamanie praw, które ustanowiono dla wszystkich obywateli byłoby niesamowitym chamstwem. Ale wracając do rzeczy, Jelcyn też pił, a był prezydentem zaraz po Gorbaczowie!

     

    ... z tym, że nikt nie lubił Jelcyna. Za jego rządów wszystko się, cholera posypało. Trochę jak teraz, nieprawdaż? Trzeba było to wszystko jakoś rozwiązać. Przypilnować, aby się do reszty nie spieprzyło, bo nikomu nie będzie dobrze żyć w totalnej ruinie rodem z trzeciego świata. Wtem do gabinetu weszła, uprzednio zapukawszy, sekretarka. Oczywiście jak to miała w swoim zwyczaju, była niezwykle miła i zanim powiedziała, po co przyszła, zapytała czy coś się stało. Jeżeli Barankinowi zdarzało się żałować najęcia kucyka na to stanowisko, to takie chwile przypominały mu, dlaczego właściwie to zrobił, pomijając poprawność polityczną. Uśmiechnął się do niej, starając się skupić na niej odrobinkę zamglony wzrok.

     

    To co miała do powiedzenia trudno było zaliczyć w poczet dobrych wiadomości. Znieczulenie okazało się wystarczająco skuteczne, by prezydent zdecydował się usiąść i poważnie zastanowić nad tym, co począć, zamiast pod wpływem emocji wydać jakieś polecenie, którego mógłby żałować. Po namyśle zdecydował - demokracja wymaga dialogu. Dialog to każdy wie co to jest.

    - Czy nadzwyczajne posiedzenie zostało już zwołane? - zapytał grzecznie.

    - Tak, panie prezydencie. Posłowie zbierają się w siedzibie Dumy, przygotowują się do obrad.

    - Świetnie - mężczyzna z powodzeniem stłumił nieprzystojne beknięcie. - Posiedzenie ma być otwarte, wszyscy chętni będą mogli wejść i posłuchać. Też wstąpię.

    - To nie wybiera się pan na szczyt w Polsce?

    - Zaproszenie jakoś do mnie nie dotarło - odparł Rosjanin z przekąsem, zachowując jednak względnie nieporuszony wygląd. - Jak niejaki Iwan Gierojew zażyczy sobie wejść do budynku, możecie go wpuścić, ale nie z całą tą hałastrą z placu.

    - Przekażę ochronie, panie prezydencie.

    - Potem idź coś zjedz. Czy coś.

     

    Moskwa

    Na całe szczęście faktycznie wewnątrz było cieplej niż na podwórku. Znacznie cieplej. Kto nosił okulary, temu wraz zaparowywały, kiedy zimne szkło stykało się z gorącym powiewem bynajmniej nie najświeższego powietrza. W stronę wchodzących gości obróciły się różnorakie twarze. Młode i jasne lica, przepite mordy, pomarszczone oblicza, twarze radosne czy naznaczone cierpieniem, a nawet puste. Główna sala, jak szumnie można było nazwać nieduże pomieszczenie, nie była tragicznie zatłoczona, jednak siedziało w niej dość sporo mężczyzn i kobiet. W taką pogodę i w takim czasie ludzie zdecydowanie woleli siedzieć w grupach, jeśli nie musieli gdzieś iść. Lokal nie był na tyle ekskluzywny, by ktokolwiek podszedł do dwóch mężczyzn i zapytał, czego by sobie życzyli. O wszystko trzeba było zatroszczyć się samemu.

     

    Rosyjskie media nie wypowiadają się źle o spotkaniu przywódców świata, odbywającym się w Polsce. Właściwie nie mówią o nim nic, poza suchą wzmianką oraz określeniem, do czego się odnoszą.

    [a media milczo]

     

  2. Pawło

    Ech, jakoś nie chciało mi się teraz siedzieć przy ludziach, tak szczerze. Zamiast więc klapnąć w jakimś barze, połaziłem trochę po Warszawie, pozwiedzałem na własną rękę. Udało mi się nawet znaleźć jakąś grupkę z przewodnikiem i przyczepić do niej na chwilę czy dwie. Śmieszne było to, że musiało minąć tak z pół godziny, zanim przewodnik kapnął się, że w sumie nie powinno mnie tu być i poprosił o oddalenie się. Był nawet miły, więc posłuchałem bez zbędnej zwłoki. Miasto... miało swoje zabytki, perełki, ciekawe miejsca dla mieszkańców i turystów, jednak jeżeli ktoś by się mnie wprost zapytał, czy mi się podoba, odpowiedziałbym przecząco. Kurz. Dym, spaliny, brud, smród, wszędzie samochody. Hałas. Opryskliwi ludzie. Przypomniałem sobie, czemu nigdy nie lubiłem dużych miast, czemu wybierałem się do nich tylko wtedy, kiedy musiałem. A teraz? Teraz też nie muszę. Jednak jestem tutaj, i pobędę jeszcze przez parę dni. Po co, ktoś mógłby się zapytać. Po co, panie Pawle, przyjechał pan do Warszawy? Po to, drogi hipotetyczny pytaczu, żeby ją zwiedzić, zobaczyć oraz wreszcie jakoś zapamiętać. I tak samo będzie z każdym miejscem. Cały świat zjadę, ło. Póki jeszcze mogę.

     

    Na razie jednak tak dalekich planów nie ma co robić. Wciąż zostało jeszcze troszkę pieniędzy do zarobienia. Zatem chwilowo tamta Biedronka za rogiem będzie wystarczająco satysfakcjonującym celem.

     

    Iwan

    Tłum ludzi, rzesza maszerujących, wkroczył ma plac i rozlał się po nim. Ludzie odetchnęli głębiej, wreszcie uwolnieni z lekkiego ścisku, jaki naturalnie występował w trakcie ulicznych manifestacji. W trakcie pochodu instynktownie ciągnęli ku sobie, czując się bezpieczniej oraz odważniej w zwartej grupie, a teraz mogli się rozluźnić. Zwłaszcza, że milicjanci też się rozeszli, odgradzając plac od reszty miasta luźnym, jakby na odpieprz utworzonym kordonem. Gierojew także odetchnął głęboko z ulgą widząc, że przynajmniej chwilowo akurat tej, głównej części marszu nikt nie zamierzał roznosić na pałach. Błogosławił opatrzność za to, że pomijając rzucających wcześniej petardami gówniarzy nic takiego się nie stało. Nikogo nie pobito, nic nie podpalono...

     

    ... no dobra, parę budynków straciło niektóre szyby. Ale Iwan nie miał z tym wiele wspólnego, doniesiono mu o tym dopiero teraz, kiedy wszystko się uspokoiło. Cóż, nie brzydził się przemocą, wolał jednak, by używano jej wtedy, kiedy była potrzeba. Na przykład w czasie wojny. Albo kiedy broniło się swojego narodu przed wrażymi szpiegami. Teraz działo się jedno i drugie, z każdego po trochu, a jednocześnie ani jedna z tych sytuacji. W tym momencie użycie słowa "skomplikowany" by określić to wszystko byłoby cholernym niedopowiedzeniem. Może lepiej nie myśleć o tym w tej chwili?

     

    Pojedyncza kropla deszczu rozbryzła się na okularach mężczyzny, zawieszonego pomiędzy strachem oraz determinacją. Niebo cały czas zasnuwały ciężkie, ponure chmury barwy ołowianej, jeszcze nie tak dawno sypiące śniegiem. Pogoda wariowała, a przyczyną było pewnie to, iż maksymalnie rok temu narzucono na nią magiczną kontrolę. Wszystko było nie tak jak powinno.

     

    Westchnął ciężko. Skoro cała taka masa ludzi się tu zebrała, przyszła razem z nim, to wypadałoby coś z tym zrobić. Gierojew potoczył wzrokiem po betonowej pokrywie nieba, skrywającej świat jak skażony reaktor w Czarnobylu, jakby szukając jakiegoś znaku. O, kolejna kropla. I jeszcze jedna.

    - Dwie minuty ciszy, ku czci wszystkich ofiar wrażej inwazji, żołnierzy i zwykłych ludzi. - oznajmił mocnym głosem, po czym pochylił głowę. Delikatny szum powoli rozpoczynającej się ulewy stanowił dobry podkład do tej chwili spokoju.

     

    Moskwa

    Ochroniarz na słowa dygnitarza skinął potwierdzająco głową. Od jakiegoś czasu starał się obserwować całe otoczenie i był w tym na tyle skuteczny, by ten gest był tylko grzecznym przytaknięciem, a nie zauważeniem sytuacji. Na zewnątrz rozejrzał się bardzo uważnie, zanim uprzejmie przytrzymał drzwi zajętemu pożegnaniami mężczyźnie. Zaczynało padać, zatem dla spokoju duszy możnaby założyć, iż przez to właśnie ulica jest taka pusta. Jedynym przechodniem był zdążający w swoją stronę mężczyzna o lekko egzotycznych rysach.

    - Coś się znajdzie - mruknął ochroniarz. Niestety, żadnej taksówki nie wypatrzył, pozostawała podróż piechotą. - Zapewne nawet nie tak daleko, ale muszę ostrzec pana zawczasu: jakość lokalu może być... taka sobie.

     

    Faktycznie, spacer nie był długi, a narastający szum wzmagających się opadów wcale nie czynił go jakoś specjalnie nieprzyjemnym. Przewodnik Stanisława wydawał się wręcz nieco bardziej rozluźnionym. Najbliższy przybytek, zlokalizowany na parterze po jednej stronie zwyczajnego mieszkalnego bloku, nosił nazwę "Wenecja". Patrząc na kałuże przed nim, w przyszłości pewnie w cholerę głębokie, dało się dostrzec adekwatność owej nazwy. Wnętrze... cóż, miejmy nadzieję, że Polakowi nie przeszkadzała papierosowa mgła. Czy może nawet ściana.

  3. Pawło

    Chyba we wszystkich małych czy średnich sklepach w rękach prywatnych jest jedna zasada, łącząca je niezależnie od kraju. Po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się. Dlatego sprawdziłem, czy mi z zapewne wrodzonej złośliwości nie napluła na tę nieszczęsną bułkę, czy coś. No nie, nic niezwykłego na pieczywie chwała Bogu nie było. Jakieś dziurki, ale to mógł być przecież przypadek. Zapłacić już zapłaciłem, więc obróciłem się całym ciałem na raz, po czym bez jednego słowa wyszedłem z tego domu wariatów. Nie złorzeczyłem teraz ani nic, jednak byłem niemal sto procent pewien, że za jakiś czas ją z tego sklepiku wypieprzą na zbity pysk. Drzwi za sobą zamknąłem ostrożnie, żeby nie trzasnąć, po czym ruszyłem w swoją stronę. Miałem jeszcze trochę czasu dla siebie, więc mogłem przejść się po mieście, może wpaść do jakiegoś baru, czy coś.

     

    Jurij

    Jak zwykle miał rację. I jak to też zwykle bywało miał ją dokładnie wtedy, kiedy bardzo chciał się mylić. Ten dzień, zresztą nie tylko jeden, faktycznie był niewesoły. Długo im to nie zajęło. Spojrzał na ciężki, starodawny, przypominający drewnianą szafę zegar z wahadłem. Ile to będzie? Morderstwo, parę godzin przerwy, pierwsze zbiórki, znowu ze dwie czy trzy godziny i teraz ten marsz w Moskwie. Do tego, jak na złość, demonstranci nie trzymali się razem. Rozlali się w kilka mniejszych pochodów, które wniknęły w ulice miasta jak trucizna wnika w krew. I jak to trucizna ma w zwyczaju, poczyniły ogromne szkody w i tak już chorym organizmie rosyjskim. Rosyjskim, nie moskiewskim, bo zestaw raportów jaki właśnie - z pewnym opóźnieniem, co ciekawe - trafił na prezydenckie biurko wymieniał szereg miast oraz rozlicznych akcji. Protesty i strajki, pobicia wśród każdej frakcji, podpalenia, wandalizm, włamania, nawet morderstwa, to ostatnie o ile wiadomo przeważnie na podejrzanych o bycie gwardzistą, krytykowanie ludzi. To ostatnie trzeba będzie zbadać niezwłocznie, bo Jurija chyba zjedzą jak ktoś się dowie. Informacje docierały chyba ze wszystkich stron barykady, które zdecydowały się ujawnić swoje stanowisko. W samej Moskwie trwał konkurencyjny wiec lewicy, którym zawiadywał przewodniczący Dumy, zamiast siedzieć na dupie i przygotowywać posiedzenie nadzwyczajne.

     

    Barankin westchnął głęboko. Potrzeba było coś wymyślić i to tak, by nie skończyło się kolejną bijatyką. Może zablokować główny marsz? Gierojew nie zdecydowałby się rzucić ze swoimi na milicyjny kordon. Na pewno zna historię, wie, że ktoś przed nim próbował zdobyć władzę w ten sposób, co skończyło się więzieniem.

     

    Tylko, że ten ktoś w więzieniu napisał książkę a w parę lat potem zatrząsł całym światem. Dobra, to był chyba zły przykład. Nie wolno liczyć na to, że oponent czegoś nie zrobi, wręcz przeciwnie. Cały czas trzeba zakładać najgorsze. Zasada ta obowiązywała także teraz. Zwłaszcza teraz.

     

    - W sprawie tych najostrzejszych wydarzeń powiem krótko. Nikt nie ma o tym wiedzieć, ale ci co to zrobili muszą znaleźć się w łagrach najszybciej jak się da. Dużo od tego zależy. Dalej, chcę mieć więcej milicjantów na ulicach. Nie tylko Moskwy, mówię o wszystkich miastach gdzie są te całe marsze. Najlepiej niech ciągle stoją obok uczestników - powiedział swoim jak zwykle stonowanym, nieporuszonym głosem, choć wewnątrz czuł ucisk. - Tak, mają być wyekwipowani. Armatki wodne? W pogotowiu, tak jak i pojazdy, ale nie wyprowadzać bez potrzeby. Upewnijcie się, że pokażą gliniarzy w kamerach. Nie, nie specjalnie. To nie ma wyglądać na nachalne. Do cholery, nie jestem dziennikarzem, oni sami wiedzą jak to dobrze zrobić. Merze, tak dobrze słyszycie, jeśli wszystko pieprznie, to macie odciąć miasto. Żadnych relacji, żadnych reportaży. Gumowe naboje, ostra dopiero na mój bezpośredni rozkaz. Nie, nie ma jeszcze stanu wyjątkowego. Po prostu wszyscy pilnujcie, by nie narobili głupot.

     

    Po tej krótkiej, poprzedzonej dość szczegółowym sprawozdaniem rozmowie prezydent Rosji odprawił każdego, kto w tej chwili znajdował się w jego gabinecie. Zamknął drzwi, zasunął ciężkie kotary. Usiadł na fotelu, nalał sobie solidną szklankę prostej, ziemniaczanej wódy, po czym pogrążył się w myślach. W tej chwili potrzebował pokazać, że rząd, że on ma całkowitą kontrolę nad sytuacją w kraju. Mógł po prostu rozpędzić ich wszystkich na cztery wiatry, ale to było rozwiązanie krótkotrwałe, błąd popełniany przez dawnych dyktatorów. Jeśli to zrobi, naprodukuje swoim przeciwnikom męczenników, powodów do oporu. Jeśli nie, opinia publiczna się do niego przypieprzy. Zresztą, o ile się zorientował, już to robili. Internet czyni cuda, a sekretarka nie omieszkała powiedzieć mu wszystkiego kawałek po kawałku. Branie na to stanowisko dawnego kuca było błędem. Czepiać to się każdy potrafi, Gierojew, przewodniczący, Rozow z bezpieki, Kozłow z Jednej Rosji, pani Fokina od Equestrian, wreszcie zagraniczni przywódcy. A rozwiązać wszystko musiał właściwie on plus rząd. Polityka - wielka, niezwykle wymagająca gra, gra bez zwycięstwa. Ale trudno, taka rola przywódcy. Barankin wzruszył ramionami sam do siebie. I tak nikt go teraz nie widział.

     

    Po jakimś bliżej nieokreślonym czasie siedzenia w ciszy i, niestety, samotności, doszedł do smutnych wniosków. Rosja jest podzielona, do tego na takim poziomie, że nie da się tego przezwyciężyć stojąc pośrodku i udając, że nic się nie dzieje. To nie jest problem tylko i wyłącznie jego państwa, ale inni średnio go teraz obchodzili. Choć nie chciał, uważając się od samego początku prezydentury za stricte bezpartyjnego, sprawiedliwego przywódcę, stał teraz przed wyborem. Musiał zacząć działać albo w jedną, albo w drugą stronę.

     

    Pieprzyć wybieranie. Na razie zrobił co mógł. Upewnił się, że demonstranci nie zaczną podrzynać gardeł sobie nawzajem i nie będą więcej robić tego innym, niedługo zbierze się Duma, będą debatować. Przynajmniej to potrafią. Nalał sobie jeszcze trochę wódki, trzeba z tym uważać, pomyślał sobie. Odkręcić całego cyrku za granicą, która to rzeczona zagranica jakoś się o wszystkim dowiedziała, i tak nie da rady. Pozostawało tylko czekać na rozwój wypadków, przygotowywać się. Jak się chce, to się da.

     

    Iwan

    No, jeśli wcześniej nie próbowali go aresztować, to po tym wszystkim, co się teraz działo dookoła ktoś na pewno pofatyguje się by zapukać do jego drzwi. Gierojew był o tym niemal całkowicie przekonany i choć nie było po nim widać absolutnie nic, obawiał się. Euforia pierwszych chwil wciąż w nim się gdzieś tam tliła, pozwalając mu maszerować dzielnie razem z rozkrzyczanym tłumem w kierunku Placu Czerwonego, jednak poniekąd wyczekiwał milicyjnego kordonu, ustawionego na szybko postu, blokady drogowej. A nawet jeśli nie czegoś tak grubego, to miłych panów proszących go na chwilę do samochodu, kiedy będzie wracać do domu. Jednakowoż, chociaż dało się dostrzec, że wokół długiego strumienia ludzi zbiera się troszeczkę więcej funkcjonariuszy, to poza tym nie działo się nic specjalnego. Ciekawe, jak tam to wyglądało w innych marszach.

     

    O, znowu ktoś odpalił petardę.

     

    Cóż, chyba każda demonstracja ściąga gości chcących poczuć się jak na wojnie. Byle tylko się bez powodu nie zagalopowali. Tak jak było wspominane, zbyt duży chaos będzie mieć zły wpływ na to, co się dzieje. Już i tak Iwan był w takim położeniu, że nie miał najlżejszego pojęcia co działo się w reszcie Rosji. Był tutaj i teraz, działał, rozmawiał. Wołał. Skandował jak inni, żądał sprawiedliwości wiedząc, że nikt jej nie da. Nigdy nie znajdą winnych, nie ukarzą ich, a z niego zrobią potwora za mówienie tego, co jest prawdą. I dobrze! Na moment strach wykręcił mu wnętrzności, ale opanował się błyskawicznie. Uwiężą go? Niech więżą. Ześlą gdzieś? Niech zsyłają. Zabiją? Tutaj wolał nie kończyć...

     

    Ale nic na niego nie czekało. Doszli do Placu nie niepokojeni. Zdumiewające. Pora teraz pomyśleć co dalej.

     

    Moskwa

    Nikt nie zajmował się notatkami sporządzanymi przez polskiego urzędnika, który dzięki śladowym ilościom dobrej woli, jakie jeszcze posiadała rosyjska wierchuszka mógł tutaj być i pytać. Po co zresztą? Oboje ludzi miało swoje problemy. Ochroniarz zajmował się obserwacją dziwnie teraz pustej ulicy, nasłuchiwaniem, pilnowaniem. A pani Nadieżda sprawdzała czy szuflada w kasie gładko chodzi, czy w radiu coś ciekawego nadają, czy krzyżówka aby na pewno leży, gdzie ją zostawiła. Ziewnęła sobie krótko, zaraz tłumiąc. Nie z nudów, zachowaj Panie Boże, po prostu każdemu może się zdarzyć. Ciśnienie, zmęczenie, przestój w pracy, cokolwiek. Na zadane pytanie ponownie odpowiedziała z bezgraniczną szczerością prostego człowieka, lecz tym razem trochę zajęło jej zastanawianie się.

    - Córka mówi, że nie lubi, to pewno dlatego że jej mąż tak gada. Nie pytam czemu, bo co mnie to obchodzi. Mnie doma uczono i ja tak córkę uczyłam: rodziców słuchać, ciężko pracować, za dużo nie pytać. Recepta na życie, widzicie. Pomogła nam przetrwać te wszystkie lata - kobiecina rozpoczęła swoje objaśnienia, mówiąc z początku dość szybko, lecz potem wkładając w swoje słowa więcej namysłu. - A ja tam nie wiem. Jak zabrali ikonę i różne rzeczy, to zła byłam. Ale już kiedyś też zabierali, rodzice opowiadali. Był car, odszedł car, przyszli Lenin i Stalin, to i całe cerkwie zabierali. Nie wolno było pytać, człowiek mógł zacisnąć zęby, popłakać w domu. To i ja też tak samo. Zacisnęłam zęby, popłakałam, przeżyłam. Aby do przodu, wiecie. Aż do niedawna.  Bo teraz jest trochę inaczej, wiecie, no bo już jesteśmy u siebie. I tu znowu problem. Bo teraz z kolei oni nie są. Może znowu będzie jakiś cud? Będzie czy nie, u mnie jest takie myślenie: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe. Urazy nie chowam, bo po co.

  4. Pawło

    Poważnie? Aż taka była złośliwa, aż taką pogardą potrafiła darzyć zwykłego człowieka, z którym nie miała dotąd styczności? I za co niby, bo robić jej kazałem? Nawet jeśli powtarzałem sobie, że mogła być chora, że może po prostu ma w głowie tak a nie inaczej, ale mimo tego musiałem, jakby to powiedzieć, wysilić się by zostać niewzruszonym. Żeby nie powiedzieć czegoś dosadnie, albo żeby nie złorzeczyć w myślach. Wdech i wydech, spokojnie, bez pośpiechu. Jakkolwiek miałem ochotę zrobić coś głupiego, to byłby to i grzech, i chyba też przestępstwo. Polska miała zupełnie inne prawo. Rozejrzałem się w poszukiwaniu odpowiedniego, nazwijmy to działu, wystawki z pieczywem. Spojrzałem na cenówkę - najtańsza buła 40 groszy - po czym z powrotem na kasjerkę, której niedostosowanie do ludzi i świata było wręcz godne podziwu. Wyłożyłem brakującą dwudziestkę.

    - Może powtórzę - wycedziłem słowo za słowem, zimno. Nie tak jak chciałem, ale już ciężko było się wstrzymać. To było rażące. - Bułkę poproszę.

     

    Iwan

    Ulice w centrum miasta pozostawały względnie spokojne, właściwie prawie tak jak zwykle. Dopiero za drugim i trzecim rzutem oka dało się dostrzec pewne subtelne różnice od normalnego stanu rzeczy. Zwykłe milicyjne patrole pojawiające się od czasu do czasu zostały zastąpione niewielkimi oddziałkami wyekwipowanymi jak na zamieszki. Zależnie od miejsca ludzie albo zniknęli z chodników, albo zbili się w grupki. W centrum Moskwy poza tym i okazjonalnym trąbiącym samochodem nie dało się dostrzec nic więcej.

     

    Aż dopóki nie doszło się do Soboru Chrystusa Zbawiciela, wspaniałej świątyni, dumy rosyjskiego prawosławia. Tam zebrał się tłum ludzi, różnego wieku, obu płci i niekoniecznie Rosjan. Wzniesione w górę świeczki miały oznajmić światu solidarność z pomordowanymi w Brazylii, jednak nie w taki sposób, w jaki chcieliby to widzieć zwolennicy równości. Łopoczące flagi, okrzyki od czasu do czasu grzmiące gdzieś pośród tej masy żywych ciał, i wreszcie kordon milicjantów otaczający cały teren świadczył o charakterze zebrania. Półspontaniczny wiec ludności miał na celu wyraźne pokazanie, za czym stoi Rosja, nawet, jeśli nie cała. To ostatnie to taki mało ważny detal, liczyło się wrażenie, bo to ono wywiera największy wpływ. Samo miejsce było swoistym symbolem - sobór został odbudowany po wysadzeniu go w powietrze na rozkaz Stalina oraz jego zauszników.

     

    Iwan stał na prowizorycznej trybunie, ledwo co wystającej ponad głowy zebranych. To także był symbol, przebywanie blisko wszystkich. Nie wywyższanie się ponad lud, z którego się wyszło i do którego cały czas się odnosiło. Nie miał już na sobie kapelusza, płaszcz łopotał na powiewającym od czasu do czasu wietrze jak kolejna chorągiew.

    - Wierzyliśmy głęboko, że władza dana nam od Boga nad tą Ziemią jest ostateczna i niepodważalna. Wbiliśmy się w dumę, w pychę, i teraz płacimy za to. Nasza gnuśność sprawiła, że odebrano nam nasz własny świat, podbito go, zmuszono nas do porzucenia naszej kultury, zwyczajów, wszystkiego, co czyniło nas tym, kim jesteśmy. Cudem! Tak, nie wahajmy się określić wydarzeń sprzed paru miesięcy tym słowem, odzyskaliśmy nasz dom. Ziemia powróciła, przyszedł czas dźwigania się na nogi. Nie wróciliśmy sami. Pośród nas przebywają do dziś nasi dawni ciemiężyciele. Tyrani. Korzystają z naszych zasobów, kupują i sprzedają nasze towary, siedzą w naszych urzędach. Do niedawna nawet kontrolowali nas, przez wojsko i milicję. A teraz dowiadujemy się o brutalnych mordach, odwecie. Odwecie, który ci zwyrodnialcy wzięli na obcej ziemi, w miejscu do którego nie przynależą, które nigdy nie było ich! Zadajmy sobie pytanie - mężczyzna przerwał, odetchnął, potoczył wzrokiem po zebranych. Nie patrzył złowieszczo, agresywnie, nie patrzył szukając oznak poparcia czy uwielbienia. W jego spojrzeniu było dostrzegalne, jeżeli ktoś chciałby się przypatrzeć, tylko oburzenie zmieszane z troską. - Jakim prawem? Co daje tym... istotom prawo do mszczenia się za to, co sami sprowokowali? Dlaczego mamy to tolerować? Karmić ich, ubierać, sadzać na stanowiska po to, by znowu zakuli nas w kajdany? Czy może po to, by nałożyli nam wszystkim, i każdemu z osobna, pętle na szyje? Wzywam was, bracia, do zastanowienia się nad tym. Wszyscy jesteśmy jedną Rodziną, i o Rodzinę tę należy dbać, chronić jej jedność. Nikt z nas nie jest i nie będzie sam w nadciągającym boju. Pokażmy, że nie damy na siebie pluć, nie damy się zniewolić, nie zegniemy karku! Sława!

     

    Prze całą tą niby mowę Gierojew nie miotał się po mównicy, nie ciskał z jednej strony na drugą. Nie krzyczał nawet, co najwyżej lekko podnosząc głos przy akcentowanych słowach. Gestykulował oszczędnie. Na koniec jednak uniósł w górę rękę z zaciśniętą pięścią. Zgięte nad głową prawe ramię tworzyło charakterystyczne C (rosyjskie S ~ przyp. aut.), pierwszą literę nazwy partii oraz kończącego wystąpienie zawołania.

     

    Po przemowie nadszedł czas rozmów, pytań i odpowiedzi oraz wywiadów, nieobcy każdemu politykowi ważącemu się wyrażać kontrowersyjne opinie. Niektórzy dziennikarze byli zwyczajnie zainteresowani, inni wyrażali sympatię, jeszcze inni obrzucali młodego mężczyznę błotem. Do żadnych zajść nie doszło i wkrótce wiec zmienił się w marsz protestacyjny, do którego dołączyli się z czasem członkowie ugrupowań nacjonalistycznych, wszechrosyjskich, panslawistów. Nie był to jakiś oszałamiająco wielki, potężny marsz, jednak umiejętna praca kamer, zestawiona ze śpiewaniem patriotycznych pieśni, gromką muzyką, krokiem odbijającym się echem po ulicach pomagała w kreowaniu obrazu demonstracji obejmującej większość mieszkańców Moskwy. Było ich dużo, to fakt, jednak całe miasto bynajmniej nie maszerowało. Czasami w dalszych szeregach huczały petardy. Nastroje były wzburzone. Na razie milicja stała z boku.

     

    [Wydarzenia są relacjonowane w mediach rosyjskich i WNP.]

     

    Moskwa

    Nadieżda przyciszyła radio, które właśnie kończyło powtarzać informację o wydarzeniach w Salvadorze. Dziennikarz nie ukrywał, że doszukiwał się w tym aktu kuczej zemsty, prawie dla każdego było to oczywiste. Potem pokiwała głową, wciąż z uśmiechem, jednak dało się łatwo dostrzeć, że czuła się nieco zawiedziona tym, że nie otrzyma dawki różnistych historii z Polski. Nie potrzeba było ponadprzeciętnie rozwiniętego umysłu, by domyślić się, że dla niej taka opowieść byłaby równa relacji z drugiego końca świata. Parę minut poświęciła na obsłużenie pozostałej dwójki klientów, którzy zdecydowali się skończyć zakupy i wrócić do domu. Sądząc po pośpiechu, chcieli być tam jak najszybciej. Kasjerka usiadła sobie wygodnie, słuchając jakież to pytania przygotował dla niej Stanisław. Kiedy skończył, podrapała się po głowie, chrzęszcząc siatką i ukrytymi pod nią włosami.

     

    - Hmm. O rządzie to ja nic nie gadam, bo krótko był, wiecie - zaczęła, mówiąc bardziej do siebie niż do gościa. Widać było, że myśli nad odpowiedziami. - Poprzedni to tak jakby wrócił car, ale też inaczej. Nie wiem co by o tym powiedzieć. Się jakoś żyło, aby do przodu. Dzień za dniem. Co tylko ikonę mi z domu zabrali, po babci miałam. A wcześniej? Wcześniej było normalnie, na pewno lepiej niż za mojej mamy. Wtedy to było chudo. Dzisiaj już nie tak. Choć jak mam być z wami szczera, to wciąż różnych rzeczy brakuje. Nie tak że wszystkiego na raz, my tutaj już umiemy zapasy robić i towary dzielić, jednak są dni kiedy nie ma mydła, są dni kiedy nie dojeżdża chleb od razu, tylko z opóźnieniem, bo zima. Tak samo warzywa, owoce. Mięso jest w sklepie częściej niż pomidory, uwierzycie w to? Ale trochę się znowu zagaduję. Pytania zadaliście, no to do rzeczy. Co bym tutaj zmieniła? No pewno to, żeby towar zawsze w czas dochodził. Tylko co zrobić, jak urodzaju nie ma? Minie kilka lat, znowu wszystko znormalnieje, trzeba wytrzymać.

     

    - Tak się jakoś żyje. Nie mieszkam tutaj blisko, muszę dojeżdżać autobusem. Jeżdżą dość często, co pół godziny tak mniej więcej. W soboty i niedziele rzadziej, ale w niedziele nie pracuję, to tam już niech jeżdżą jak chcą. Sklep nie mój, tylko kuzyna. Dlatego mam tu pracę. Ciężko jest się gdzieś załapać bez znajomości, albo póki rząd czegoś nie otworzy, ale tam to się każdy pcha i trzeba się owinąć drutem kolczastym, żeby tłum nie zgniótł - zaśmiała się lekko z udanej w jej mniemaniu metafory. - We wsi łatwiej, ale to trzeba się znać, ziemię umieć uprawiać, o zwierzęta się troszczyć. Trochę lepiej by było z pracą, z produktami do sklepów, gdyby się ktoś zajął uporządkowaniem transportu. Większość tych co jeżdżą z rzeczami to prywaciarze i chętniej po kumplach rozwożą, niż tam gdzie mieli. Niby są za to kary, ale nikt się nie przejmuje. W łapę temu, w łapę tamtemu i sprawa załatwiona, tak jest.

  5. Czytałem Popioły i Everyday Pogaństwo, te opowiadania Johnny'ego, większość takich one-shotów ale szczerze to mam problem z wymienieniem wszystkich tytułów, bo trochę się nazbierało.

     

    Sprawdzę ten sposób z wyszukiwarką, ale niech wam to nie przeszkadza z sugerowaniu.

    • +1 1
  6. Pawło

    Chwila za moment, ale że co? Mrugnąłem, popatrzyłem na nią, potem znowu mrugnąłem. Nawet nie wiedziałem co powiedzieć na tak bezgranicznie głupie hasło. Aż musiałem się nad tym dobrą chwilę zastanowić, co zapewne wyglądało przekomicznie. Byłem też pewien, że wypełniło babsztyla mściwą satysfakcją, z rodzaju odczuć jakich doświadczasz, kiedy twój wróg się potknie i wpadnie twarzą w gówno. Ojciec Kirył w czasie nauk wypowiadał się o takich emocjach głosem pełnym dezaprobaty, ale też nie krzyczał na słuchaczy, tylko cierpliwie tłumaczył. No dobra. Może też nie powinienem wrzeszczeć, cierpliwe tłumaczenie to jest jakaś droga. Jeżeli naprawdę jest chora, to będzie nawet lepszym rozwiązaniem.

    - Zapłaciłem już. Wydałaś mi 149,80 z pełnej kwoty stu pięćdziesięciu. Dwadzieścia kopie... groszy jakie zostaje ci w kasie to zapłata za bułkę - odpowiedziałem baaardzo spokojnie. Niestety nie byłem w stanie zdobyć się na uprzejmość. Jeśli klienci dostają po uszach choć połowę tego, to wkrótce będzie musiała szukać innej pracy. Cóż, z taką figurą miała zawsze co najmniej jedną, smutną alternatywę.

     

    Iwan

    Po dobrych dwóch czy nawet dwóch i pół godzinach ogarniania burdelu organizacyjnego, w jaki zostały wpakowane niektóre komórki jego partii, głównie przez mniej elastycznych członków oraz szybki rozwój zdarzeń, mężczyzna odetchnął z zadowoleniem. Zaskakujące wydarzenia w Rosji, wydarzenia wywołane przez akcję w Brazylii, która odbiła się szerokim echem w opinii publicznej świata jak i ojczyzny Iwana, musiały zostać objęte choćby częściową kontrolą. Zbytnia żywiołowość jaką cechowały się tłumy i spontaniczne ruchawki, w tej sytuacji mogłaby doprowadzić do rzeczy bardzo niepożądanych. Na całe szczęście udało się to jemu oraz jego dzielnym towarzyszom. Wydano niezbędne dyspozycje, a dopomagać we wdrożeniu ich mają zorganizowane na szybko zbrojne bojówki. To odważny ruch, lecz jeśli była jakakolwiek okoliczność pozwalająca na takie rzeczy, to było to teraz, w tej chwili.

    - Jak tylko któraś z was, miłe panie, znajdzie chwilę - Gierojew uprzejmie zagadnął zajęte swoimi sprawami sekretarki kilku referatów, co jakiś czas odbierające telefony - to niech będzie taka dobra i napisze mejla do szefa ultranacjonalistów. Wolałbym, żebyśmy pozostawali w kontakcie. Jewgienij, zbieraj się.

     

    Po tych słowach ubrał płaszcz z kołnierzem, kapelusz, i ruszył w drogę, raźno machając na dowidzienia wszystkim, którzy zostali w budynku. Pod blokiem przejechał głośno trąbiący samochód.

     

    Moskwa

    - Z Polski? - sklepowa wciąż wyrażała uprzejme zainteresowanie. Pokiwała głową, uśmiechając się do siebie i swoich wspomnień. - Z Polski... Dziadek był w Polsce. Matka opowiadała, wiecie. Raz wyjechał tam z wojskiem, to potem przysyłał i szynki, i chleb, i zegarki nawet. Potem przyszli Niemcy, to musiał uciekać aż tam gdzieś, w lasy. I jak żeśmy już Niemców pogonili, to wtedy drugi raz pojechał, na pięć lat. Albo i więcej nawet? Wiecie, nie pamiętam już. Drogi pewno taki garnitur jest, nie powiem, ale szykownie wyglądacie. Jak na paradę Rewolucji, co najmniej. Piękna rzecz. A nazywam się Nadieżda. Wiecie, przypomniało mi to pewną historię, bodajże jak poznałam brata mojego chłopa...

     

    Zaczynała się trochę rozgadywać, na co ochroniarz westchnął tylko ciężko, rozdzierająco, wymownie spoglądając na zegarek. Młoda kobieta widząc jego cierpienie uśmiechnęła się nieznacznie i szepnęła coś, na co ten parsknął przygłuszonym śmiechem. Młodzi gniewni pokręcili się jeszcze trochę po sklepie, jakby zupełnie nie wiedzieli co ze sobą zrobić, ale było widać, że orbitowali wokół lodówki z piwem najpośledniejszego gatunku. Starszy pan przerwał wywód kasjerki, na moment uwalniając od jej paplaniny zarówno Stanisława, jak i ochroniarza. Kobieta w siatce, nawet gdy jej przerwano, pozostała przyjaźnie nastawiona do świata i ludzi. W pewnej chwili po przeciwnej stronie ulicy chyłkiem przemknął dwuosobowy patrol milicji. Ochroniarz przydzielony urzędnikowi poruszył się zaniepokojony.

     

    - ... no ale wracając, ja tu gadam i gadam, a wy ani słowa. To może ja się teraz uciszę, a wy coś powiecie ciekawego. Nudno tu raczej, a taki gość z Polski to dużo wiedzieć musi.

     

    Jakby złośliwie przecząc wzmiance o nudzie, środkiem ulicy, wbrew wszelkim zasadom ruchu drogowego, przejechała spora ciężarówka bez plandeki. Udekorowana była flagami rosyjską, jakąś taką czarną oraz imperialną, czarno-żółto-białą. Na pace stało lub siedziało sporo osób, ciężko było poznać przez szybkość ruchu. Ludzie obecni w sklepiku popatrzyli po sobie w niemym zdziwieniu, a kwiat młodzieży zniknął jak sen złoty.

     

     

  7. [Gee, thanks, wiedziałem, że można na was liczyć]

     

    Pawło

    Zakupy i powrót do małego królestwa jej wysokości baby przy kasie - jak to dumnie brzmi, czyż nie? - nie zajął mi jakoś specjalnie długo. Dobrze wiedziałem, co chciałem kupić i czym się zająć. Wszedłem do niezbyt okazałego przybytku handlu i omiotłem go wzrokiem bez wyrazu. Nawet się nie zdziwiłem, że lodówki stały jak stały, zupełnie nieruszone i tak samo upieprzone jak wcześniej, właściwie to zdumiałbym się niepomiernie, gdyby było inaczej. Nie uznałem za stosowne rzucać spojrzenia wyrażającego smutną dezaprobatę w stronę sklepowej. Szkoda mi się jej trochę zrobiło, bo po drodze zastanawiałem się nad tym, czy nie jest czasem chora czy na lekach, ale patrząc z drugiej strony, nie byłem lekarzem ani nikim takim, by jej pomóc. Też nie chciało mi się użerać z nią bardziej niż to konieczne, po prawdzie.

     

    Zabrałem się do roboty bez słowa. Wyczyściłem lodówki i zamrażarki tak dokładnie, że możnaby je sprzedać jako nówki sztuki, prosto spod igły. Wymieniłem co było trzeba wymienić, w gniazdkach się trochę pobabrałem, nawet z dobroci serca nowe korki wkręciłem. Podsunąłem wszystko na miejsce, podłączyłem, przetestowałem. Działa? Działa. Problem rozwiązany i to w jeden dzień roboczy. Zdumiewające jak chęć wyniesienia się w cholerę dawała człowiekowi siłę do pracy.

    - Zrobione - powiedziałem w końcu najbardziej neutralnym tonem, choć mimo wszystko bardzo kusiło mnie, by wykonać do tego parodię ukłonu czy coś. Nie dam głowy, ale chyba i tak po ustach błąkał mi się półuśmiech. - Sto czterdzieści dziewięć złotych, osiemdziesiąt groszy i bułka na drogę, bud' łaska.

     

    Jurij

    W czasie, kiedy polski delegat wybrał się na spacerek po mieście, toczące się w tle ważkie, międzynarodowe spotkanie dobiegało już końca. Prezydent Rosji, przewodniczący dumy, minister spraw zagranicznych oraz jego kolega od armii udali się do dość dużej komnaty pełniącej rolę sali konferencyjnej. Wewnątrz siedzieli ambasadorzy oraz wysłannicy rządów różnych państw ościennych: Kazachstanu i jego sąsiadów, Litwy, Łotwy i Estonii, Mołdawii, Białorusi, Ukrainy, a nawet Rumunii i Bułgarii. Spokojna, acz niepozbawiona ostrzejszych akcentów dysputa toczyła się jeszcze chwilę. Głównie ze względu na nowy czynnik, jakim były ostatnie wydarzenia w Brazylii, czynnik działający głównie na korzyść gospodarza.

     

    W świetle najnowszych zdarzeń, aktualnej sytuacji międzynarodowej, problemów gospodarczych i wewnętrznych państw, których przedstawiciele spotykali się w tym dniu oraz wreszcie poczucia bezpieczeństwa, postanowiono kilka rzeczy. Po pierwsze, od dnia następnego oficjalnie przywraca się, choć na zmienionych zasadach, Wspólnotę Niepodległych Państw. Po drugie, w ramach poszerzania relacji międzynarodowych Rumunia i Bułgaria zostają objęte programem wymiany naukowej i siły roboczej, na życzenie. Jeśli chodzi o zmienione zasady dotyczące WNP, będzie ona odtąd średnio ścisłym, dobrowolnym sojuszem gospodarczym oraz militarnym, mającym stanowić organ reprezentujący stanowiska sygnatariuszy na świecie. Ma też być, co jest oczywiście nieoficjalne, przeciwwagą dla NATO oraz... Polski. Gospodarczy aspekt to tańszy przesył surowców i produktów pomiędzy państwami członkowskimi, rozliczne ułatwienia mające dopomagać w handlu między nimi, pożyczki i zapomogi. Jeśli chodzi o wojskowość i zwiększanie poczucia bezpieczeństwa, na terytorium chętnych członków zostaną wzniesione międzynarodowe bazy wojskowe [Litwa, Łotwa i Estonia się nie zgadzają], co jakiś czas będą prowadzone wspólne manewry na terenie wybranego większością głosów lub wyrażającego chęć państwa podpisującego układ. Dodatkowo przewidziane są też dozbrojenia armii sygnatariuszy, szkolenia "każdego przez każdego" jak ktoś ładnie określił oraz, co oczywiste, pomoc w razie wrogiej napaści.

     

    Informacja o powołaniu WNP ma pojawić się w gazetach i telewizji w tym samym czasie we wszystkich państwach, z parodniowym opóźnieniem. Pierwszą ważną rzeczą związaną z militarnym aspektem sojuszu może być skoordynowana akcja antyterrorystyczna, jeżeli zostaną odkryte twarde dowody na powiązania dawnych Equestrian z krwawymi wydarzeniami w Brazylii. Bo to, że ktoś od nich za tym stał, było prawie pewne.

     

    Co bardzo ciekawe, choć po wysłuchaniu najświeższych wiadomości prezydent Barankin miał głowę pełną zmartwień, to uśmiechał się do każdego. To był dobitny przykład tego, że powiedzenie "robić dobrą minę do złej gry" miało jakiś sens. Bo wesoło nie będzie, czuł to.

     

    Iwan

    Za to wesoło było dziś w siedzibie partii, która od początku swojego istnienia wieszczyła, że do takich zbrodni i akcji odwetowych będzie na świecie dochodzić. I to tak długo, póki Equestrianie albo nie pogodzą się ze swym losem i się zasymilują, staną pełnymi ludźmi, albo nie zostaną wygnani. Wracając, Iwan dzisiaj promieniał, a jego współpracownicy radzi szli za jego przykładem. To, co się wydarzyło, zaskoczyło absolutnie wszystkich, bo wróżyć to jedno, a wróżyć prawdę to zupełnie co innego. Główny budynek trząsł się od natarczywych sygnałów telefonów, wrzał pracą i przygotowaniami. Elektroniczne raporty wpadały jeden za drugim: protest w Magnitogorsku, pikieta przed merostwem Petersburga - miasto chciało wyłożyć fundusze na Dom Sztuki Equestriańskiej, różne pobicia i ataki w kilku miastach Rosji, czasem noszące podtekst osobistej zemsty, podpalenie sklepu w Jakucku. A co najlepsze, Rodzina właściwie nie maczała w tym palców. Ktoś uprzejmie dolał wody na zbudowany przez Gierojewa młyn, a on zamierzał to w pełni wykorzystać.

     

    - Weźcie się za to - mówił swoim ludziom, przez telefon albo prosto w twarze. - Dostaliśmy surowiec, musimy wykuć z niego broń. Inspirujcie zamieszki tam, gdzie są potrzebne, uspokajajcie nastroje kiedy robi się za gorąco, protestujcie. Teraz możemy uderzyć nie tylko we wrogów rasowych, ale i politycznych. Tych, którzy dotąd zażarcie bronili Equestrian i ich "praw", tych, którzy zachęcali nas, byśmy hodowali żmije gotowe nas kąsać na łonie Rosji, naszej ojczyzny. Nasz cios musi być silny i skuteczny.

     

    Moskwa

    Sklep nie wyglądał powalająco. Nieduża, ale czysta przestrzeń z jedną zamrażarką, lodówką na alkohole niższego gatunku, stojakiem na gazety i towarami rozłożonymi na szafkach i - zapewne ręcznie zbijanych - półkach pod ścianami. Za dużego wyboru nie było i łatwo dało się dostrzec plakietki z prostym napisem "produktu nie ma" przy pustych miejscach. Na razie niezbyt licznych. Za ladą siedziała kobiecina w siatce na głowie, jakby to był jakiś sklep mięsny czy kuchnia restauracyjna, i rozwiązywała krzyżówki. W tle leciała smętna muzyka, za niedługo będzie nadana powtórka z wiadomości. Po niewielkim sklepiku kręciło się dwóch młodych gniewnych, jakiś pan pamiętający wojnę w Afganistanie oraz młoda dziewczyna. Sprawiało to, że pomieszczenie po wejściu ochroniarza i Stanisława stało się zatłoczone. Wszyscy obecni popatrzyli na przybyszów, po czym wrócili do poszukiwania sprawunków lub dyskusji. Pani za ladą zerknęła znad jakże fascynującego zeszyciku i skinęła uprzejmie głową.

    - Porozmawiać? - zagdakała z ciekawością. - A mogę, byle nie przeszkadzało klienta obsłużyć. O czym to? Wy nie stąd? Od razu znać, że mowa dobra, ale akcent inny. No to skąd? To wasz syn? Co wy tacy odstawieni?

     

    Ludzie w tle zaczęli wykazywać nieco większe zainteresowanie.

  8. Kuce zasadniczo nie noszą ubrań, chyba że pizga albo idą na galę. Prędzej bym myślał o jakichś akcesoriach w stylu właśnie takiego ołówka za uchem, czy coś w tym guście. Nie naciaprajcie na biedną klacz za dużo. Ani to ładne, ani "realistyczne".

  9. Pawło

    Zebrałem wszystkie pieniądze z lady, odczekując odpowiedni moment by kobieta zabrała ręce jak najdalej. Jeszcze się zarażę od niej byciem wredotą, pomyślałem sobie, wypuszczając nosem powietrze. Przeliczyłem je bezczelnie, po czym zapakowałem do kieszeni. Wyszedłbym sobie spokojnie, nie wadząc nikomu i zapewne sprawiając tym ogromną ulgę babie za kontuarem, gdyby nie to, że postanowiła na mnie eksplodować i...

     

    ... zaraz, co?

     

    Ale naprawdę, co? Zawiesiłem się, stojąc jak kompletny idiota, niezdolny do ruchu, z półotwartymi ustami. Niby wzrok miałem skierowany mniej więcej na nią, ale tak naprawdę w ogóle teraz kasjerki nie widziałem. Moje oczy były puste, w czasie kiedy umysł restartował się jak ten no... komputer. Mrugnąłem, po raz pierwszy od prawie dwóch minut. Po chwili wybuchnąłem szczerym, donośnym słowiańskim śmiechem. A więc to było jakieś przedstawienie, ukryta kamera, albo po prostu kobieta miała bardzo specjalne poczucie humoru. Bardzo, bardzo specjalne, skoro odstraszało klientów. Śmiałem się długo, serdecznie.

    - Tu mnie masz. Już się zastanawiałem czy ty po prostu nie znajdujesz przyjemności we wkurwianiu ludzi - powiedziałem wesoło, jednak tym razem nie wrednie ani prześmiewczo. Mówiłem całkiem poważnie, wbrew uśmiechowi. - A na rzeczy jest co innego. Wyczyść chociaż część, to puszczę to w niepamięć.

     

    Nie czekając na odpowiedź, wyszedłem do elektrycznego za rogiem.

     

    [W następnym poście Pawło wróci do sklepu, z nieco poprawionym humorem. Zobaczymy na jak długo :^) ]

     

    Moskwa

    Ktoś uprzejmy wyprowadził Stanisława z Kremla, oczywiście po całej masie urzędowych, długich, kwiecistych i w zasadzie raczej zbędnych pożegnań. Żadne spotkanie dyplomatyczne nie mogło obyć się bez fasady słów przesłaniających uczucia stron zaangażowanych. Ochroniarz już czekał - był to zwykły mężczyzna w wieku niżej średnim, nie wyróżniający się z tłumu, w przyległym, lecz zapewniającym swobodę ruchów stroju. Podróż odbyła się za pomocą taksówki, ze względu na bezpieczeństwo oraz fakt, że tym pojazdem można było dojechać właściwie wszędzie, lepiej niż autobusem, trolejbusem czy metrem. Sam dojazd na przedmieścia trochę czasu zajął - Moskwa była bardzo duży miastem i takim pozostała, mimo drobnych międzywymiarowych kłopotów.

     

    Im bardziej wóz kierowany przez sympatycznego taksiarza blisko emerytury oddalał się od centrum, tym mniej reprezentacyjne stawało się miasto. Historyczne budynki, olśniewające cerkwie, tętniące życiem kluby i domy handlowe ustępowały postsowieckim drapaczom chmur, te z kolei kanciastym, szarym chruszczowkom oraz innym tworom z wielkiej płyty, produkowanym na setki. Barwna stolica Rosji stopniowo zamieniała się w pozbawioną koloru i polotu przestrzeń, maszynę do mieszkania oraz życia. Poza tym częściej trafiało się tutaj na funkcjonariuszy publicznych.

     

    Taksówka zatrzymała się przed typowym osiedlowym sklepikiem ogólnospożywczo-monopolowym. Ochroniarz zapłacił, starszy kierowca podziękował i zabrał się precz. Stanisław został sam na sam ze swoim tymczasowym towarzyszem, mógł przystąpić do wykonywania swoich planów.

     

    Hadżi zatrzymał się nieopodal, w jakimś podwórku.

     

×
×
  • Utwórz nowe...