Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Iwan

    Przez ostatnie kilka godzin większość spraw została już pozałatwiana, przynajmniej tych najbardziej bieżących, ważnych. Gienek obdzwonił lwią część terenowych delegatur, przygotowując wszystko do plenarnego zebrania Rodziny. Rozpogodziło się nieco, dało się nawet niżej skręcić kaloryfery, tak więc i oblicze Iwana nieco pojaśniało. Może nie będzie tak źle, wystarczyło już tylko pogadać z prezydentem o tej bijatyce i...

    Drrrryyyń. Drrrryyyń.

    Staromodny telefon z tarczą - trzymany tu głównie przez sentyment - zaterkotał, słuchawka prawie spadła z widełek. Mężczyzna uratował ją przed tym, podnosząc i przykładając szybko do ucha. Nie spodziewał się, że ktoś trafi na akurat ten numer, podobno już dawno poza ewidencją. A jednak po drugiej stronie odezwał się śmiały głos.

    - Zdrastie, tu Sekretariat Prezydenta Federacji Rosyjskej. Pan Iwan Gierojew - kobieta po drugiej stronie bardzej stwierdziła fakt, niż zapytała. - Pan prezydent bardzo chciałby się z wami zobaczyć najszybciej, jak to tylko jest możliwe. Najlepiej bezzwłocznie.

    W jej głosie, mimo lekkich poświstów w słuchawce, dało się usłyszeć jakąś taką mściwą satysfakcję. Iwan pokiwał powoli głową, choć nie mogła przecież tego widzieć. Chciałby mieć jakieś ale, przecież i tak zamierzał się do sprawy burdy ustosunkować, lecz kobieta po drugiej stronie niespodziewanie odchrząknęła głośno.

    - Pan prezydent nalega.

     

    Na takie dictum już nic nie można było poradzić. Gierojew ponownie kiwnął głową, odłożył słuchawkę. Następnie powoli wstał, naciągnął płaszcz, później wyszedł, po drodze uprzedzając któregoś ze swoich towarzyszy o niespodziewanym biegu rzeczy oraz polecając kontynuować pracę jak gdyby nigdy nic. Łada ruszyła spod bloku z całkiem niezłym pomrukiem, niestety Iwan nie zaszpanował już piskiem opon. Stary, dobry samochód ponownie dostarczył go pod czerwone mury dawnej moskiewskiej fortecy. Mężczyzna poświęcił krótką chwilę, jaką dał mu spacer oraz standardowe procedury ochrony na wyciszenie się, uspokojenie oddechu. Gierojew zdecydowanie wolał stawać przed Barankinem tak, jak tego oczekiwano po jego nazwisku.

     

    Pierwszym, co przywitało go przed gabinetem prezydenta był wredny uśmiech jego sekretarki. Kobieta była zdecydowanie rada temu, że sytuacja przybrała taki a nie inny obrót. Skrzypnęły ciężkie drzwi. Znajome pomieszczenie z mahoniowym biurkiem oraz wysokim fotelem było już odcięte od resztek światła z zewnątrz grubymi kotarami, a jego mieszkaniec zajmował się właśnie swoim niedużym laptopem i rżniętą w krysztale szklanką bursztynowego płynu. Prezydent Barankin odstawił naczynie, laptopa zostawił otwartego.

    - Witaj, Iwanie. Usiądź, proszę - rzekł, wskazując gościowi fotel nieco z boku biurka. Zapadła cisza.

    - Wzywaliście, panie prezydencie? - po kilku minutach Gierojew przerwał ją głupim pytaniem, nie mogąc wytrzymać.

    - Ano wzywałem. Widziałeś telewizję. Burda w Dumie Państwowej, politycy, poważni ludzie, biją się jak dzieciarnia. Wszystkie gazety od Rosyjskiej, Kommiersantu, aż do Prawdy się za to wzięły. Niestety, nie można było puścić tam FSB by porządek zrobiło, to już nie te czasy. Nawet decyzja o negocjacjach z Czeczenami została zepchnięta przez to w cień, wszyscy tylko jęczą, że z sił porządkowych nieludzie wylatują. Ah, jeszcze wybryk jednego z twoich zauszników.

    Iwan spuścił niego głowę pod chłodnym spojrzeniem pana Barankina, który po chwili kontynuował.

    - Rzucanie laptopem może byłoby zabawne, ale na pewno nie po okrzyku "kuce do gazu". No i laptop był przecież państwowy. Nie muszę chyba dodawać, że incydent wydostał się poza Rosję dużo wcześniej, niż wszyscy byśmy chcieli, a do tego niektórzy rozumieją go trochę opacznie. Bo przecież twój pomysł o niedopuszczaniu obcych do wojska i milicji miał służyć tylko bezpieczeństwu, nie miał żadnych rasistowskich podtekstów, prawda?

    - Oczywiście, że nie, panie prezydencie. Moje osobiste poglądy, z którymi się nie kryję, nie stoją mi na przeszkodzie w dbałość o rozwój naszego państwa pod wszystkimi kątami - odparł Iwan bez zająknięcia i mrugnięcia okiem, dbając o to by wyuczona formułka brzmiała bardzo szczerze.

    - Wspaniale. Zatem może teraz zaprzęgniesz swój mózg do roboty i pomożesz mi odkręcić to? Podesłał mi minister spraw zagraniczych - z tymi słowami Jurij odwrócił laptopa tak, by Iwan go dobrze widział. - Myślę, że jako pomysłodawca poprzedniego projektu potrafiłbyś go uzasadnić przez innymi krajami? Oburzonymi, zakładam, zupełnie bez powodu?

    - Spróbować można... - wymruczał Gierojew.

    - Słucham?

    - Oczywiście, panie prezydencie!

     

    List do Natalii Androwicz.

     

    Szanowna Pani Premier

     

    Zgadzam się ze stanowczością pani reakcji na nieodpowiedzialne zachowanie naszych parlamentarzystów, kiedy zostali postawieni przed tak ważką kwestią, jaką była ostatnia ustawa. Jednak nie należy owej stanowczości stosować ani wobec samej ustawy, ani wobec Rosji jako całości. W tej chwili spoczywa na mnie ogromna odpowiedzialność. Muszę dbać zarówno o bezpieczeństwo kraju z jego mieszkańcami, jak i integralność Federacji. Decyzja o redukcji etatów podjęta została właśnie z myślą  o tych dwóch punktach i nie ma w niej nic rasistowskiego. Tym bardziej, iż zwolnieni nie zostali bynajmniej porzuceni, nie są zdani na siebie. Rząd rosyjski zadba o to, by nie działo się im źle.

     

    Pragnę dodać, że zachowanie w stanie nienaruszonym współpracy gospodarczej między naszymi państwami, a także dobrych relacji leży w interesie zarówno moim, jak i Pani. Duża część napięć i niepokojów jest bowiem wywołana niepewną sytuacją na rynku oraz dysproporcją różnych dóbr.

     

    Z poważaniem

    Jurij Romanowicz Barankin, Prezydent Federacji Rosyjskiej, Naczelnik Sił Zbrojnych Rosji

     

    - Wysłało się już? - zagadnął Iwan, ocierając pot z czoła. Czasami myślenie było niemal tak trudne i wymagające, jak praca fizyczna. W takich momentach jak ten delikatnie żałował, że zaczął się babrać w polityce.

    - Tak, przejdzie przez Sekretariat i MSZ, potem trafi do Polski. Skoro tę nieprzyjemną część dnia mamy już za sobą, możemy przejść do bardziej ciekawych zajęć - Barankin przechylił szklankę opróżniając ją jednym, imponującym haustem. - Gdzie chcesz dać pracę tym wszystkim kucom?

    - Przemysł lekki, spożywczy, rolnictwo... - zaczął Iwan, pokazując palce za każdą dodaną formą zatrudnienia. - Paru z nich, takich mądrych można wysłać na prawników i lekarzy, pokazać ich przed kamerami.

    - A reszta?

    - Rosja potrzebuje też rozbudowy swojej bazy surowcowej. Kopalni akurat mamy w cholerę. Najbardziej zacięci będą dziobać skały za ołowiem i uranem.

    - Nie uważasz, że to trochę brutalne? - prezydent uśmiechnął się, lecz nie był to przyjemny uśmiech, nie był nawet ironiczny. To był zimny, pozbawiony emocji ruch samych warg. - Ktoś się dowie, nałożą sankcje, my nałożymy sankcję na nich i będę miał na głowie tłum głodnych ludzi z widłami.

    - Dlatego trzeba dopilnować, by nie dowiedział się nikt.

    - Oraz sprawić, by tym biedakom nie przydarzały się tajemnicze wypadki, przynajmniej zbyt często - przywódca Rosji spojrzał na Gierojewa znacząco. Ten pomyślał, że tłum z widłami byłby mu chyba na rękę w pewnych sytuacjach. - Możesz odejść. Mam jeszcze kilka propozycji umów handlowych do spisania.

     

    Pawło ma dziś pominiętą turę.

  2. Pawło

    Dobrze, że rano już nie padało, nie wiem jakbym dotłukł się do roboty w tej ulewie. Wczoraj udało mi się stanąć pod jakimś daszkiem, kiedy grałem, lecz i tak nieźle zmokłem łażąc od miejsca do miejsca pytając o pracę. Zjadłem coś, ubrałem się, poszedłem pod umówiony blok. Sprawa była dość prosta, spotykamy się, przebieramy w ciuchy robocze, no i wio. Było nas trzech, ja, taki grubawy Michał oraz Staszek. Aha, zapomniał bym o Józefie, naszym szefie, który tylko wpadł, powiedział co mamy dzisiaj zrobić, a potem wypadł. Praca była całkiem prosta, w miłym towarzystwie robiło się dobrze, do tego nikt nas nie opieprzał ani nie popędzał. Rozwaliliśmy te meble, które właściciel zostawił, skuliśmy stary tynk w kuchni, starliśmy farbę z korytarza, łazienki i dużego pokoju. Nic strasznego, tylko znoszenie tego wszystkiego do kontenera z trzeciego piętra było nieco męczące. W końcu jednak dzień przeszedł, pożegnaliśmy się i umówiliśmy na jutro. Wróciłem do motelu, umyłem się, następnie ruszyłem w miasto, by wywiedzieć się co ciekawego dzieje się w Polszy i coś zjeść.

     

    Iwan

    Dzień mężczyzny zaczął się do bólu standardowo. Golenie twarzy poza bródką, jedzenie. Potem odebranie samochodu spod baru, gdzie tak lekkomyślnie go zostawił. Na całe szczęście jakim cudem go nie ukradziono, nie włamano się do niego, ba, nikt nawet kół nie odkręcił. Widać potencjalni złodzieje woleli zachować wszystkie swoje zęby. Po załatwieniu tej sprawy Gierojew podjechał do swojego biura, gdzie już czekały na niego kolejne papiery do przeczytania i odfajkowania. Nie było w nich właściwie nic ciekawego, poza wspomnieniem o pobiciu w Tobolsku oraz tym, że jakieś miasteczko odcięto złośliwie od prądu na dziesięć godzin. Miasteczko było rasowo mieszane. Była też notka, że pierwsze ulotki z nowej serii krążą już po mieście, a niedługo rozejdą się po całej Rosji. I dobrze.

     

    Wydawało się, że dzień upłynie całkowicie spokojnie, dopóki Iwan nie dostał telefonu. Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki dzwonił z wieścią, iż zaproponowany przez prezydenta Barankina projekt spotkał się z oporem części parlamentarzystów. Niektórzy, jak to na rozgorączkowanych polityków przystało, przeszli do rękoczynów. Jednemu z przedstawicieli Jednej Rosji obito pysk, któryś z członków Rodziny rzucił laptopem - trzeba będzie go upomnieć - a Equestrianin, który jakimś cudem dostał się do Dumy przy pierwszych wyborach prawie spadł z balkonu. Musiała wkroczyć ochrona.

     

    Po tym telefonie Iwan szybko włączył telewizor, by upewnić się jak to wyglądało i faktycznie, najświeższe wiadomości pokazywały scenki z parlamentu, czerwonych facetów w garniturach, kłótnie. Ustawa jednak przeszła i za kilka dni dawne kuce oraz inne dziwne stwory mają być zwalniane z milicji i wojska. Co ciekawe, postanowienie o wznowieniu negocjacji z Czeczenami przeszło prawie bez echa.

    - Gienek? - Gierojew zawołał jednego ze swoich towarzyszy, dobrze się składało, że ten był akurat wolny - Słuchaj, miałbym sprawę do ciebie. Potrzebowałbym zwołać naradę, a i jeszcze przydałoby się ustosunkować do bijatyki w Dumie.

    - Zrobi się, panie przewodniczący. Coś jeszcze?

    - Nie, to byłoby tyle. A, zaraz. Chciałbym, by jutro zatelefonowano do prezydenta. Muszę się z nim zobaczyć, jak znajdzie czas.

    - Oczywiście.

     

    Z tym słowem Jewgienij odwrócił się i rozpoczął wykonywanie wydanych mu poleceń, znikając Iwanowi z oczu. Tak, narada to dobry pomysł. Sytuacja w kraju była dość napięta od jakiegoś czasu, lecz dzisiejsza awantura to jak dotąd szczyt wszystkiego. Niestety wszystko, co Gierojew próbował przeforsować dla dobra państwa, poza takimi mniej ważnymi i bardzo neutralnymi projektami przechodziło dość ciężko. Prezydent Barankin był bystry, miał jasny umysł, ale nie zawsze myślał w dobrym kierunku. No i trudno było go przekonać do czegokolwiek. Był w pewnych kwestiach za mało stanowczy, zapewne przez panią premier Natalię. Omotała go, mówił o niej w superlatywach, wzrok mu błądził. A obowiązkiem Iwana jest prezydenta z tej sieci uwolnić.

     

  3. Pawło

    Ostatnie drzwi zamknęły się przede mną po standardowym "zadzwonimy do pana". Sprawdziłem wszystkie adresy ze słupa ogłoszeniowego, niestety żaden ogłoszeniodawca nie chciał mnie do roboty nająć. Cholera wie czemu. Może to przez łachy, no bo gdzie teraz kupię gajer, może akcent słyszeli, chociaż język polski znałem naprawdę bardzo dobrze. Tak czy inaczej, pracy nie znalazłem. Bywa. No ale jak nie w tę stronę, to w drugą spróbuję. Pozbierałem trochę złomu, by mieć za co przespać się jedną noc. Następnego dnia naszykowałem się solidnie, wziąłem ładne pudełko, wymyłem w motelowej umywalce, zabrałem gitarę. Staję sobie na lubelskim rynku, zaczynam grać, odchrząkam. Śpiewam. Piosenki które znam, piosenki własne - o wojnie i zwycięstwie, o niedoli. Gram od tego. No i po kilku godzinach oraz kilku groszach podchodzi ktoś, tak jak przewidziałem, i pyta czy nie szukam może jakiejś pracy, bo tak się składa, że ma firmę budowlaną i by kogoś przyjął. Powiedziałem, że dobrze, bardzo chętnie, jedną robotę albo dwie wezmę, ale uprzedziłem, że nie na stałe. Facet był uprzejmy, to się zgodził, choć wspomniał, że chciałby kogoś do pracy na dłużej, obiecałem sprowadzić w razie potrzeby. To, co uzbierałem na graniu wydałem na kolejny nocleg, rano poszedłem do pracy, remontować mieszkanie.

     

    Iwan

    - ... bezpieczeństwa narodowego. Ten wykaz dobrze to pokazuje, proszę spojrzeć. Dlaczego mamy pozwalać im zajmować stanowiska administracyjne, skoro ich współziomkowie prowadzą swoje akcje bezkarnie? - Iwan skończył swój długi wywód pytaniem zasadniczym. Spojrzał na mężczyznę w średnim wieku, choć starszego od niego, serwując mu swój firmowy wręcz ciężki wzrok. Milicyjny raport spoczywał na dużym mahoniowym biurku. Po chwili ciszy Gierojew obrócił się w stronę okna. - Nie atakuję pana, panie prezydencie. Wręcz przeciwnie, sądzę, że pan jest najlepszą rzeczą jaka mogła przytrafić się Rosji po jej niespodziewanym powrocie. Jednak każdy z nas jest teraz zagubiony. Ja, pan, pana żona, przeciętny Wania pod sklepem. Wszyscy. Potrzebują przewodnika, człowieka, który ich poprowadzi. I pan jest właśnie takim człowiekiem.

     

    Jurij Barankin, następca samego Władimira Putina na stanowisku prezydenta Federacji Rosyjskiej, lekko się stropił. Niewielu miało przywilej widzieć tę emocję na jego zawsze stanowczej, jakby wyblakłej twarzy, jeszcze mniej mogło o tym mówić bez groźby wizyty bezpieki. Niestety Gierojew należał tylko do tej pierwszej grupy. Prezydent wyszedł zza biurka, zdusił peta w popielniczce i podszedł do przewodniczącego Rodziny. Położył dłoń na jego ramieniu.

    - Wiesz, Iwan - zaczął lekko zachrypłym głosem. - Mówisz mądrze. W ogóle mądry z ciebie człowiek.

     

    Iwan spiął się w oczekiwaniu na aprobatę i pochwałę, te jednak nie nadeszły. Trzeci najważniejszy człowiek na świecie uśmiechnął się tylko, założył ręce za plecami.

    - Ale jednak straszna z ciebie gorączka. Rosja... Rosja to potężny kraj. Taaak, silny, zdolny do ataku i do obrony. Jednak... spójrz na naszą ekonomię, spójrz to, na co patrzy zwykły Rosjanin. Co widzisz?

    - Regres, nieudolność - odrzekł Iwan.

    - Widzisz więc to samo co ja. Rosji potrzeba reform. Potrzebujemy skończyć konflikt z Czeczenią, ciągnący się od dziesiątek lat, potrzebujemy zwiększyć wpływy w dawnych republikach. Potrzebujemy chleba, wołowiny i papieru do dupy. Potrzebujemy pomocy.

    - I szukacie, panie prezydencie, tej pomocy gdzie?

    Po raz pierwszy od początku spotkania Jurij spojrzał gdzieś indziej niż w oczy rozmówcy, w bok.

    - U Nataszy...

    - Kogo?

    - Pani premier Natalii. To zdumiewająco doświadczona osoba, pełna pomysłów i energii...

    - ... która jest Polką i FSB nic o niej nie wie - dokończył Iwan, podnosząc brew. - Nic. Powierzanie się opiece przywódcy obcego państwa jest co najmniej nieodpowiedzialne.

    - Zdaję sobie sprawę, Iwanie, nie musisz mnie pouczać. Jednak człowiek powinien się uczyć od najlepszych, a Natasza dobrze wie, co robi.

    - Oczywiście, panie prezydencie - Gierojew uśmiechnął się bardzo lekko. Barankin spojrzał na niego i zmarszczył brwi, wzdychając ciężko.

    - Proszę dopilnować, aby wypisano prikaz dla milicjantów Federacji. Zero niepotrzebnej łagodności, redukcja etatów. Zwalniać należy elementy potencjalnie groźne, związane z dawną Equestrią. Tych, którzy doszli do stanowiska komendanta, pokrewnego lub wyżej, objąć po zwolnieniu kuratelą.

    - Jesteście bardzo rozumni, panie prezydencie. Nie wolno dopuszczać obcych do tajemnicy państwowej. Dopilnuję wszystkiego.

     

    Dalej wszystko toczyło się już dość szybko. Sekretarka przygotowała list od prezydenta do Dumy Państwowej, choć widać było po niej, że czyta go z mieszanką namysłu i strachu. Widocznie nie podobało jej się co wysyła, Iwan postanowił, że może dla pewności sprawdzić jej przeszłość. Rozmowa z prezydentem była trudna aż do ostatnich chwil, więc mężczyzna od razu po wyjściu z Kremla podjechał do jakiegoś średniego baru na piwo czy dwa. Wracał oczywiście piechotą. Dzięki temu mógł zobaczyć Moskwę taką, jaka była naprawdę - rozdartą na trzy części. Jedna pomazana graffiti w stylu 'kuce won', jedna zadbana, choć nie najbogatsza i ostatnia, powstała przez przydział socjalu. Też taka sobie, ani za bogata, ani za biedna, lecz posprzątana, poukładana. Byłe kuce radziły sobie z życiem... za cudze pieniądze. Liczyły ruble wypracowane przez uczciwego Rosjanina. Wkrótce Gierojew dotarł do domu, gdzie zjadł, przejrzał listy i zasnął.

  4. Pawło

    Odrapany autobus jednej z tych naprawdę tanich linii międzynarodowych, prosta parówa bez żadnych udogodnień, telepał się na od biedy zarównanej drodze. Ostatnie poprawki robiono tu, o ile dobrze pamiętam, z okazji jakiegoś takiego ważnego wydarzenia sportowego, dawno temu. Nie wiem, mistrzostwa w piłce nożnej, coś takiego. Choć i droga, i pojazd nie były najlepszej jakości, wciąż nie mogłem otrząsnąć się z tej prawie dziecięcej radości, że mogę po prostu siedzieć i jechać. Nie muszę ciągnąć wozu, galopować na czterech nóżkach, chować się w krzakach, mogę wygodnie umościć się na gąbczastym fotelu, popatrywać na krajobraz za oknem, pruć naprzód tym cudem techniki, samobieżną maszyną. Minęło trochę czasu odkąd wróciliśmy... znaczy odkąd Ziemia wróciła, ale mało który z nas miał od razu pieniądze na takie luksusy. A drogo było, oj drogo. Gospodarka była w takim dołku, iż tylko cudem był fakt, że ktoś po prostu nie wykupił Ukrainy wraz z całym rządem oraz wszystkimi obywatelami.

     

    Gdzieś półtorej godziny minęło, zanim dotłukliśmy się do polskiej granicy. Dobrze, że nie musiałem wysiadać by dokumenty sprawdzili, bo lało na zewnątrz jak z cebra, a daszek nad budkami celników i tak dawno diabli wzięli. Ruch był duży - sporo ludzi chciało wjechać do stabilniejszego państwa - więc czekaliśmy też długo. Nawet zdążyłem się zdrzemnąć. Ale w końcu się udało, choć strażnik graniczny patrzył na mnie jak na jakiegoś terrorystę. Uśmiechnąłem się szeroko.

    - Wiecie, jakie bomby u nas drogie? - zażartowałem. - Toż musiałbym nerkę sprzedać, by dostać jakiś mały fajerwerk. A u was i tak nie kupię, dawne kuce nie sprzedadzą.

    Czy trafiłem na luzaka, czy po prostu potrzebował rozweselenia, nieważne. Zaśmiał się niemrawo, choć całkiem szczerze. I dobrze.

     

    Jeszcze kilka godzin i znalazłem się w Lublinie. Tam zrobiłem najlogiczniejszą w tym momencie rzecz, zaraz po kupieniu parasola u takiej miłej pani. Zacząłem pytać o robotę na parę dni, by odpracować bilet. Zwiedzę sobie Polskę, złażę wzdłuż i wszerz, a potem ruszam dalej, tak sobie kiedyś postanowiłem. Przyszła pora wprowadzić plan w życie.

     

    Iwan

    Mężczyzna patrzył na krople zimnego deszczu miarowo rozbijające się o szyby w oknach niewielkiego biura, którego był właścicielem. Czuł lekką niechęć do tej pogody, do tego tak ponuro witającego go dnia. Padało od rana, wpierw deszcz ze śniegiem, potem sam deszcz. Co spadnie wieczorem, grad? Odwrócił się od okna z westchnieniem, spojrzał na plik papierzysków, które ktoś umieścił na jego biurku, uczynnie stawiając obok nich parującą kawę w styropianowym kubku. Siadł na prostym obrotowym krześle, pociągnął łyka. Raport terenowy z Moskwy, raport z Riazania, raport z Tweru, propozycja nowego wzoru ulotek, meldunek od zaprzyjaźnionego policjanta dotyczący przestępstw na tle rasistowskim... nie było w tym nic ciekawego, lecz obowiązek kazał przebrnąć dokładnie przez każdy papier. Mógłby zwalić to na sekretarkę... ale niestety nie miał sekretarki. Wolał wszystko robić sam, to poprawiało jego wizerunek. Gdyby był trochę starszy możnaby ukuć wizerunek Ojczulka Iwana, do późnej nocy trapiącego się problemami kraju i jego ludzkich mieszkańców. Taaak, to byłoby coś.

     

    Wreszcie ostatni dokument znalazł się w odpowiednim segregatorze, z wyjątkiem tego o ulotkach, który trafił do przegródki "zatwierdzono". Trzeba będzie wynagrodzić gościa, który wpadł na wzór ulotek: kucyki w maskach ludzi rzucające jakieś grosiki obdartym kobietom i dzieciom. Prosty, wyrazisty rysunek, a tyle przekazywał. Gierojew przeciągnął się w fotelu, wstał i opuściłem niewielki pokoik, skłaniając głowę kiedy mijał swych podwładnych oraz współpracowników, pouczając się, że jedno nie wyklucza drugiego. Miał dzisiaj jeszcze jedną ważną rzecz do zrobienia, wyszedł więc z ciasnej, szarej, kanciastej i zdecydowanie niedogrzanej chruszczowki zmienionej w biurowiec, wsiadł do wysłużonej łady i ruszył powoli w stronę Kremla.

  5. Kiedy Zdrawka zdecydowała się jednak patrzeć gdzieś w dal, jak prawdziwy uczony objaśniający swoje badania, naczelnik nie naciskał i po prostu sobie słuchał. Czasami tylko lekko zmienił pozycję, ale nie przerywał ani nie zajmował swojej uwagi czymś innym. W tak zwanym międzyczasie - zdumiewające jak szybcy mogli być strażnicy, kiedy naprawdę chcieli - w pokoju zjawił się medyk z asystentem, po czym ledwo spojrzał na swojego przywódcę i natychmiast, bez słowa, zabrał się do roboty. Znaczy, w tym wypadku do ostrożnego przenoszenia pacjenta. Mutant zareagował gardłowym warknięciem i ruchem  tak niemrawym, że aż szkoda było patrzeć.

    - Się nie martwi - burknął do Zdrawki asystent o aparycji stacyjnego byczka tuż przed wyjściem. - Temu ło nic nie będzie. Koło bolnicy go położym.

    - A to ci się zamarzyło - naczelnik odrzekł na ostatni fragment wypowiedzi dziewczyny samemu mimowolnie się uśmiechając. Wyglądało to tak, jakby słońce znienacka zaświeciło nad Grenlandią w środku nocy polarnej. Albo jak światełko w zajebiście długim tunelu. - Na powierzchni faktycznie dzieje się więcej, ale powiedziałbym, że trochę za dużo jak na nieuzbrojoną dziewczynkę z ciekawym kolegą. Trzymasz gdzieś te swoje badania, mówisz o nich komuś, czy tylko o tak, w głowie je masz, niespisane?

     

    [Po odpowiedzi Zdrawka może się pożegnać i wyjść, jeśli chce.]

     

    ***

     

    Inspektor, który miał na tyle wyczucia, by w czasie całej mistyfikacji stać odpowiednio daleko od kibla, wyglądał dość ciekawie. Nawet nie niewyraźnie, wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie Terminatora, który skanuje swój cel tuż przed odpaleniem w niego z granatnika, sprawiał wręcz wrażenie jakby sama moc gniewu perfekcjonisty mogła sprawić, że Hiena padnie na ziemię, zwijając się z bólu. Co ciekawe, nie zarumienił się nawet, zamiast tego bardzo pobladł.

     

    Robota jak robota, pojawiła się, przeszła i minęła. W czasie napraw i testów sprzętu stacyjnego żadne skarby nie nawinęły się baumańcowi i w końcu nadszedł czas złożenia naczelnikowi raportu. W międzyczasie inspektor bardzo nerwowo wertował tekę, jakby czegoś szukając. Ostatecznie gdy doszedł do końca, położył rękę na czole i głośno wypuścił powietrze. Odszedł, słaniając się lekko i zostawiając Feliksa sam na sam z alternatywnym zarobkiem, to jest z szukaniem roboty wśród prywatnych właścicieli. Teraz pozostawało tylko takich znaleźć.

     

    ***

     

    Osuwający się w chętny na przyjęcie go mrok mężczyzna usłyszał jeszcze kilka zaskoczonych okrzyków nim zerwał kontakt ze światem zewnętrznym, fizycznym. Jego postrzeganie przestawiło się na zupełnie inne tory, zmysły zastąpiły odczucia. Wszystko było niezwykle wyraziste, trafiało prosto do jego umysłu, a może duszy? Podobnych rzeczy doświadczał bardzo, bardzo rzadko. Ostatni raz wtedy, kiedy musiał uciekać z rodzinnej stacji...

     

    Zegar, maszyna, organizm. Jednocześnie żywy i martwy. Potężny, lecz zmuszony by czasem polegać na innych. Pyłek, nic nieznaczące ziarnko piasku w trybach i wszystko psuje się, staje. Wizja pojawiła się i zniknęła, zepchnięta w otchłań, jakby ktoś nie chciał, by Jurij ją widział.

     

    Krąg postaci, wyniosłych, spoglądających z dziwną mieszaniną pogardy i współczucia na krzątających się gdzieś tam, w dole, wygłodniałych, brudnych katorżników. Ludzi o znajomych twarzach... Ta wizja pozostała chwilę dłużej. Bił od niej smutny chłód, jak od Miasta na górze.

     

    Wreszcie ostatnia, najważniejsza i dotycząca spraw bieżących, utrzymała się najdłużej ze wszystkich. Przedstawiała młodego człowieka o niewidocznej twarzy stojącego przed bogatym kramem pełnym niesamowitości wszelkiego rodzaju. Wszystko co tylko mógł sobie wymarzyć, na wyciągnięcie ręki. Jednak człowiek miał tylko niewielką sakiewkę, w niej tylko kilka kulek, jedną jakby szczególnie zadbaną. Jurij poczuł, że skoro stoi przed kramem, na rynku, to przecież chyba można się targować. Prawda?

     

    Obudził się sam z siebie, wciągając haust powietrza jak ryba wyjęta z wody. Ludzie dookoła poruszyli się nerwowo.

    - Jednak żyjesz?! - ktoś zapytał z niedowierzaniem. Posypały się szepty.

     

  6. - Moment moment - Grim zainterweniował sprawnie, nim Lenita oraz Animal mogły nagle dostać jakiegoś błędnego wrażenia. Także i tym razem zatroszczył się, by na jego twarzy gościł usmiech, lub też jego jak najszczersza namiastka. - Przeca nikt nigdzie nie powiedział, że macie się rozdzielać, prawda? Zawsze możemy pójść tam gdzie trzeba wszyscy razem, we trójkę.

     

    [To jest literalnie naprostowanie dla kikiz ubrane w post zamiast w kwadratowy nawias. Przepraszam za taką... krótkość.]

  7.   Mężczyzna był ciekaw, cóż może powiedzieć mu tajemnicza właścicielka mutanta, lecz wpierw obowiązki, potem przyjemności, taką miał zasadę. Dlatego też pamiętał o tym, by na dowidzienia choć skinąć Hienie głową, a także by po jego wyjściu skinąć na jednego ze strażników, który także opuścił pomieszczenie. Potem jednak opadł się ciężko plecami o biurko, uważnie wsłuchując się w historię stojącej przed nim niezwykłej dziewczyny i patrząc jej w oczy, przynajmniej przez część czasu. Bynajmniej nie próbował wyglądać sztucznie groźnie albo napastliwie, wręcz przeciwnie, po raz pierwszy można było na jego twarzy zobaczyć coś innego niż ponurą powagę. Zaintrygowanie, ciekawość.

    - Sprowadzić doktora z asystentem i jakiegoś trapera - rozkazał krótko, kiedy Zdrawka skończyła mówić, a drugi strażnik wyprężył się i wyszedł. - Weterynarza niestety lata całe nie widziałem, więc podesłać nie mogę, ale zainteresowałaś mnie na tyle, by twój zwierz przeżył. Powiedz mi, skąd ci się to wzięło, takie łażenie i grzebanie się w tym wszystkim? Komu chcesz pomóc, stalkerom?

     

    ***

     

    Jedzenie kosztowało zaledwie pięć kulek. Ociekająca tłuszczem karkówka wieprzowa z grzybami smażonymi na smalcu i z czymś co przy odrobinie dobrej woli możnaby nazwać frytkami była bardzo pożywna, ale też i inne zadanie spełniała doskonale. Inspektor był nienachalny, podążając zawsze idealnie dziesięć kroków za Hieną, czasem błyskając okrągłymi jak u Pottera okularami w pomarańczowym blasku świateł rezerwowych. Po każdej robocie i teście dopiero co naprawionej broni pojawiał się znienacka, jakby spod ziemi wyrósł, choć przecież cały czas niby był widoczny, i zaznaczał w teczkach "zrobione". Jednak ilekroć musiał to robić, z jakiegoś powodu krzywił się, spoglądając to na kartki, to na baumańca.

     

    Zadziwiająca była jednak zupełnie inna sprawa. Okazywało się że na bardziej odległych od Sojuszu, niemal peryferyjnych stacjach broń stricte metrowa była mniej powszechna, niż by się to mogło wydawać, zastępowana wszelkiej maści domowymi przeróbkami tego, co dało wykopać się z ruin. Oczywiście jakość takich tworów była bardzo zróżnicowana, niektóre usterki były wywołane takim właśnie samowolnym przerabianiem wykopanego skądś AN, RPK, Wała czy inne tam AK. Jednakże większość tutejszej broni strzeleckiej innej niż strzelba i pistolet stanowiła broń przedwojenna. Na jakieś niezwykłe skarby Feliks na razie nie trafił.

     

    ***

     

    Otoczenie nie zmieniło się właściwie wcale, korytarz wciąż pozostawał cichy, spokojny, właściwie martwy. Jednak nie dla Jurija, który zaprzągł swój umysł do niemal nadludzkiego wysiłku skupienia tak mocnego, że prawie zerwał kontakt z rzeczywistością. Nie zrobił tego sam z siebie, całym sobą czuł jak jakaś niewidoma moc ciągnęła go ku sobie, jednak czy chciał się tej mocy poddać, czy chciał zaufać Metru, zobaczyć, co chce zrobić?

  8. - No to poczekamy, aż się zdecyduje - tutaj ogier zdecydował się posłać nowej pegazicy oszczędny, acz raczej szczery uśmiech. Kiedy usłyszał pytanie córki, zastanowił się na chwilę. Ostatni raz widział się z Sandstorm bodaj czy nie wtedy, gdy ta powiedziała mu o koszmarach i razem myśleli nad tym, co z tym począć. Tak, to chyba było to. Potem gdzieś mu umknęła, sam nie był pewien jak i kiedy, od tamtej pory w ogóle jej nie widział. Animal musiała się martwić, w końcu one się chyba kolegowały. Poruszył barkami. - Nie wiem, gdzie może być Sandstorm, niestety. Jeśli nie ma jej na górze, to musi być pod ziemią, bo bitwa przycichła. Więc walczyć nie poszła. Nie martw się, nic jej nie jest.

×
×
  • Utwórz nowe...