Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Pawło

    Dzisiejszy dzień był jakiś taki do dupy od samego początku. Było zimno, ale nie czułbym się tak źle, gdyby z nieba nie pruł deszcz ze śniegiem. Wszystko było mokre, paskudne, na domiar złego śliskie. Wlazłem w kałużę, ochlapała mnie ciężarówka na naszych numerach, robota szła mozolnie, choć niby powinniśmy byli się dzisiaj uwinąć, skończyć to mieszkanie. Właściwie to głównie sprzątaliśmy, ale i tak czas wlókł się niemiłosiernie, nikt nie był w dobrym humorze, nikomu nic się nie chciało. Staszek zwierzył się nam, że ostatnio pokłócił się z żoną, Equestrianką, która chciała iść do tej fabryki leków. Nie chciał jej puścić, mówiąc, że to facet ma pracować, a kobieta w domu siedzieć, poza tym nie przepadał za międzynarodowymi korporacjami. Oczywiście jego żona była przeciwna jego podejściu, wszak tam u nich było więcej kobiet i one robiły masę rzeczy. No i przyszedł do pracy zły jak osa.

     

    Zrobiliśmy razem ile się dało, starając się przy okazji uspokoić jakoś rozżalonego Staszka. To była jego pierwsza kłótnia odkąd zdecydował się znaleźć sobie kogoś, nie dziw, że przeżywał. Nikt nie myślał dzisiaj o wypadzie do baru czy coś takiego, jakoś nie było chęci. Za to Michał zaproponował Staszkowi męski wieczorek, akurat mecz miał być. Ja postanowiłem poszwendać się trochę po mieście, zobaczyć, czy coś się stanie.

     

    Iwan

    Zorganizowane i zapowiedziane zawczasu II Plenum Partii 'Rodzina' trwało sobie w najlepsze. Ludzie poruszali rozliczne kwestie, z początku głównie organizacyjne. Trzeba było zadbać o siedziby terenowe, które jeszcze nie stały w każdym rosyjskim mieście. Rzucona została propozycja kółek partyjnych, czegoś na kształt takich właśnie siedzib, jednak zakładanych po wsiach i małych miasteczkach, żeby być bliżej ludzi. Wszak komu normalnemu chciałoby się zapisać do partii, a potem dojeżdżać do dużego miasta na spotkania, zwłaszcza w takich czasach? Brzmiało to tak dobrze, że nie dość, iż przeszło właściwie jednomyślnie, to wszyscy dziwili się, dlaczego dopiero tak późno ktoś na to wpadł. Może nie minął jeszcze rok od niespodziewanego odzyskania Ziemi, ale pomysł i tak powinien pojawić się już dawno temu. Zebrani członkowie partii zdecydowali się także na zerwanie z jakąkolwiek obecną jeszcze tradycją komunistyczną, symboliką i tak dalej. W świetle ostatnich wydarzeń nie godziło się wyciągać ręki do tych zdrajców rasy. Z początku Rodzina odwoływała się do wszystkich ważniejszych okresów w historii Rosji, chcąc przyciągnąć jak najwięcej osób, lecz skoro komuniści oficjalnie popierają nieludzi i do tego śmią organizować protesty, trzeba było się tym zająć. Ostatni punkt zebrania głosił, iż w czasie zbliżającego się posiedzenia Dumy Państwowej przedstawiony zostanie pakiet ustaw dotyczących szkolnictwa: rosyjski jedynym językiem dla byłych Equestrian, klasy mieszane z przewagą prawdziwych ludzi by asymilować nieludzi od małego, akcenty patriotyczne, usunięcie przedmiotów w stylu "historia Equestrii" z planów lekcji oraz na koniec zamknięcie wszystkich prywatnych placówek edukacyjnych należących do nieludzi lub osób zbyt z nimi sympatyzujących.

     

    Tutaj akurat przydała się niejawna część zebrania plenarnego, gdzie przegłosowano akcje skierowane przeciw komunistom oraz agitację. Gierojew osobiście zaznaczył, że w żadnym wypadku jeszcze nie należy uciekać się do przemocy fizycznej. Szykany, bojkot, puszczanie plotek, ale nie ataki. Na tajnym zebraniu ustalono też zestaw subtelnych prowokacji, dokonywanych przez nieoficjalnych współpracowników w ciągu ich codziennych czynności. Mają one prowadzić do zaognienia i tak dużych napięć. Szykany nie miałyby też prawa dotykać osób próbujących się asymilować. Takie postawy powinny być w jakiś sposób wynagradzane, na przykład załatwieniem lepszej pracy czy coś. Zebranie jawne zakończono konferencją prasową i poczęstunkiem, tajne po prostu zamknięto.

  2. Pawło

    Coraz lepiej mi szło, pomyślałem sobie dzisiaj, wcinając jakieś kanapki i paląc podarowanego mi przez Michała skręta. Przerwę akurat sobie zrobiliśmy, a Stach jeszcze wykopał po piwku na głowę, ja swoje na razie zamknięte trzymałem. Do wcześniejszego wniosku doszedłem bardzo prosto. Odpracowałem już bilet, odpracowałem to co przejadłem przez pierwsze kilka dni w Polsce. Teraz zarabiam już wyłącznie na dalszą wycieczkę i dodatkowe oszczędności do przetrwania w nowym miejscu. Uśmiechnąłem się lekko. W tym kraju to się jednak dobrze zarabiało, lepiej niż u nas. Tutaj pracuję sobie jakiś czas i już niedługo będę miał na dalszą podróż, tam ledwo się da utrzymać w wiosce własnymi rękami postawionej. I tak końcówka miesiąca zawsze była załatwianiem wszystkiego metodą "przysługa za przysługę".

    - Ejejej, chłopcy, patrzcie na to - nagle zawołał Michał, prawie wciskając nam w oczy wymiętoloną jak twarz menela gazetę. - Rury wyje**ło w Kancelarii, w Wawie.

    - Ta? - Staszek wziął papier i wgryzł się w tekst, poruszając wargami. - No rzeczywiście. To tego co to robił chyba wezmą i go tego ten, no wiesz.

     

    Mimo, że w zasadzie ciężko było od razu załapać co mówił, pokiwaliśmy głowami. On po prostu tak mówił, a kontekst był jasny, facet który zakładał rury i/lub odpowiadał za konserwację będzie miał pewnie przesrane. Z drugiej strony może trochę szkoda, że zamiast do Lublina nie pojechałem do Warszawy. Dlaczego? Prosto, ten kto naprawi te wszystkie rury oraz zajmie się nimi tak, by nie psuły się przez następne kilka lat, lub może dziesiątek lat, zarobi zapewne więcej niż taki sobie o hydraulik. Po zjedzeniu [oraz wypiciu] części naszych zapasów użyliśmy gazety zamiast serwetki i zabraliśmy się do roboty

     

    Iwan

    Mężczyzna założył powoli ręce za plecy i odwrócił się od ściany, w którą w ciszy patrzył. Naprzeciw niego stało kilkunastu ludzi, mężczyzn oraz kobiet, choć z przewagą tych pierwszych. Wszystkie twarze były niezwykle poważne, co było podkreślone przez sztuczne światło. Spotkanie miało miejsce w poniemieckim bunkrze niedaleko drogi na Twer, używanym też przez Stalina, lecz potem zapomnianym. Odremontowano go niedawno za pieniądze Rodziny, także i część majątku Gierojewa, który niemal w całości pochłonęła już działalność polityczna.

    - Panowie i panie, nie zebraliśmy się tutaj, bym was czarował - odezwał się nagle Iwan. Część ludzi zaśmiała się niemrawo, sądząc, że miał to być żart prowadzącego, ale szybko znów spoważnieli. - Uprzedziłem, że sytuacja zrobiła się bardzo ciekawa. Zresztą, sami państwo wszyscy dobrze wiecie, jaką burzę w Dumie wywołała lekko tylko ostrzejsza ustawa. Proszę sobie teraz wyobrazić, gdybyśmy chcieli zaproponować coś więcej. Cudem tylko przepchaliśmy ją dalej. Tak być nie może. Stoi przed nami nowe, ważkie zadanie. Dla bezpieczeństwa Rosji oraz jej żywotnych interesów, dla całego naszego narodu musimy zyskać większy wpływ na wydarzenia w państwie. Trzeba zwiększyć nasze poparcie w zmęczonym sytuacją społeczeństwie, trzeba nam przekuć owo poparcie w realną władzę. Naszym nowym i nie cierpiącym zwłoki zadaniem będzie teraz doprowadzenie do przedterminowych wyborów, zdobycie bezwzględnej większości w Dumie Państwowej oraz stanowiska premiera i tek ministerialnych. W tym ostatnim wystarczą trzy najważniejsze: Ministra Spraw Wewnętrznych, Ministra Spraw Zagranicznych i na koniec Ministra Zbrojeń. Dzięki ustawie mamy już po swej stronie część armii i innych służb mundurowych, gratuluję tego sukcesu wszystkim zaangażowanym.

     

    - Druga sprawa. Zapewne uprzedzono już was o planowanej wizycie tajemniczego gościa z Polski. Prezydent Barankin lekkomyślnie wyraził zgodę na samą wizytę jak i wszelkie dodatkowe notki z nią powiązane.

    Ludzie zaszemrali nieco, twarze spochmurniały. Historia pokazywała, że to z reguły Rosja lub ostatecznie Związek Radziecki posyłały swoich wizytatorów, by ci kontrolowali sytuację w Polsce. Odwrotność godziła w narodową dumę sporej części ludzi świadomych bieżących wydarzeń, a dla nacjonalistów oraz siemian była niemal obelgą.

    - Musimy postarać się - kontynuował po chwili Gierojew. - aby przynajmniej na razie, póki nie jesteśmy w pełni gotowi na przejęcie sterów naszego niezatapialnego okrętu, Polacy nie mieli jakichś pretensji. Chaos jest nam na rękę, lecz słabość już nie. Kolejny sukces, który muszę pochwalić to działania pana Rozowa.

    Wymieniony mężczyzna o wyglądzie komandosa-kryminalisty wstał i żartobliwie wyszczerzył zęby, po czym wykonał parodię ukłonu. To był jeden z tych, którzy zaśmiali się na samym początku. Teraz uśmiechnął się już niemal każdy, z przewodniczącym Rodziny włącznie.

    - Dzięki jego wszechstronnym kontaktom w wszystkim dobrze znanych służbach urzędnik polski potencjalnie może przestać być dla nas problemem, jeszcze się zobaczy.

     

    [Dziękuję wam, że poczekaliście.]

  3. Pawło

    Kolejna noc w barze, z kolegami z pracy. Nie wiem sam jakim sposobem, ale akurat na to zawsze znalazły się jakieś pieniądze, jak nie moje, to któryś z nich postawił. Mieliśmy tutaj nieduży telewizor, zaraz po lewej od półki z różnymi kolorowymi alkoholami do mieszania. Akurat żaden mecz ani nic takiego nie leciało, to ktoś puścił jeden z tych tandetnych programów z 'wiadomościami'. Ludzie popodnosili głowy znad kufli z płynnym złotem podwórek po to, by pośmiać się do ekranu, kiedy pokazywał symulację komputerową rosyjskich polityków naparzających się w trakcie posiedzenia ichniej Dumy. Cóż, tym razem nie było w niej nic dumnego. Sam uśmiechnąłem się nieznacznie, nie wiedząc nawet, czy brać to na serio, lecz stacja wyjątkowo zaczęła mówić z sensem o tym, o co poszło. Wieszczyli też wojnę, ale kto by tam telewizorowi wierzył. Było jeszcze coś o brutalnym mordzie w Chinach, i choć nie pokazano dokładnie ubitych, to aż czuło się jakiś taki dreszczyk. Nie było ich tak znowu mało, może mafijne porachunki jakieś?

     

    Nie moja sprawa, Chiny są daleko, Rosja nieco bliżej, ale przecież nikt mądry nie rozpocząłby teraz wojny. Pożegnałem się z kolegami, przy okazji umawiając się z szefem, że będę u niego jeszcze jedną robotę, oczywiście poza obecną. Chociaż wyjaśniliśmy sobie część kwestii na samym początku, to potrafił zrozumieć moje powody i przyjął mnie. Czasami trafiali się tacy wędrowcy, chcący obejrzeć jak najwięcej odzyskanego domu. Albo, w niektórych wypadkach, jak najwięcej nowego świata. Myśląc o nich, oraz o tym kogo ciekawego mogę spotkać, wróciłem do domu.

     

    Iwan

    Dzisiaj, chwała Najwyższemu Bogu, telefon w biurze mężczyzny cały dzień milczał. Prezydent Barankin albo miał na głowie inne rzeczy, znacznie ważniejsze niż pogadanki z jednym z najaktywniejszych polityków, albo też nie potrzebował go w tej chwili do niczego. O trzeciej opcji - że przywódca być może właśnie dostał na niego jakiegoś haka - Iwan wolał na razie nie myśleć. Nie chciał sobie psuć dnia, który choć był jeszcze chłodniejszy niż kilka poprzednich nie był deszczowy. Ani śnieżny. Dobry dzień na przechadzkę, lecz wpierw pozostawała standardowa dzienna procedura pracy biurowej. Polityka to był jednak ciężki kawałek chleba, jak się weń zagłębiło. Nudna papierkowa robota, przyjmowanie raportów, przekazywanie poleceń, koordynacja działań. Plenum Rodziny Jewgienij, po konsultacjach z Gierojewem oraz kilkoma najważniejszymi delegatami, wyznaczył je na początek listopada. Ze względów propagandowych datą miał być siódmy, lecz niestety niedawno w Irkucku doszło do protestu popierających równość komunistów, którym nie spodobała się ustawa. Całe szczęście obyło się bez krwi i większych bijatyk, lecz smród pozostał. Ostatecznie więc datą został dziesiąty listopada, miejscem najstarsza stolica wspaniałej Rosji, Moskwa. By zadbać o bezpieczeństwo mer miasta po krótkich negocjacjach pozwolił, by ochroną miejsca zajął się oddział aktywu partyjnego, w razie potrzeby i zgrzytów wspierany przez milicję.

     

    Telefon na biurku zaterkotał, młody polityk poderwał się i odebrał niemal natychmiast. Nie był to jednak Barankin. Dzwonił ktoś inny, zaprzyjaźniony pracownik MSZ, uprzedzając o ostatnim piśmie Androwicz, oraz o reakcji i odpowiedzi prezydenta. Wedle jego słów, prezydent zdecydował się na wybadanie jak dokładnie miałaby wyglądać wizyta urzędnika przysłanego z Polski i czego konkretnie miałaby dotyczyć. Niestety nie było możliwe w warunkach pracy skopiowanie gdzieś tego listu, żeby wysłać Iwanowi do wglądu. Mężczyzna zaklął paskudnie, po czym odłożył słuchawkę. No to pięknie, jeszcze pojawi się tutaj kolejny pies do węszenia, którym trzeba się będzie zająć. Po niedługim czasie chwycił za telefon i zakręcił tarczą, wykręcając numer.

     

    [Jakby list był faktycznie potrzebny, proszę mnie szturchnąć na PW, to go tu wkleję.]

  4. Broń przydziałową - prostą metrową wariację stena - Jurijowi oczywiście zabrano, jednak swojego makarowa wciąż miał przy sobie. Kiedy zaczął macać się aby nabrać pewności, ktoś podsunął mu tego pseudostena, uśmiechając się niezręcznie. Żart faktycznie był dość niemrawy, albo nie w porę rzucony, bowiem rozległy się tylko krótkie, urwane śmiechy, niektóre szybko przerodziły się w kaszel. Samemu mężczyźnie nic się nie stało, jednak wzrok, jaki napotykał ze strony swych towarzyszy świadczył, że pod jego nieobecność musiało się coś ciekawego przydarzyć. Cóż, przynajmniej nikt nie zginął. Za co coś się zmieniło. Ciemność tuneli przestała być dla Jury zimna i obca, jakby ktoś ponownie raczył zwrócić baczny, ale nie złowieszczy wzrok w jego stronę. Coś wciąż nie dawało mu do końca spokoju. Pamiętał dobrze odczucia i wizje, lecz interpretacja znikąd nie nadchodziła. Widocznie Metro uznało, że powinien radzić sobie sam, przynajmniej na razie.

     

    ***

     

    Świstek do podpisania pojawił się i, zaraz po tym jak Dymitr uwiecznił na nim swoje imię i nazwisko, równie szybko zniknął. Nie dało się uchwycić niczego, co było na nim zapisane, może to przez światło, może przez podejrzanie małe literki. Tak czy inaczej słowo się rzekło, kobyłka u płota. Nowy szef chłopaka uśmiechnął się promiennie, jowialnie uścisnął mu dłoń i zaświadczył, że ten nie pożałuje swojej decyzji. Wspomniał też o tym kiedy dokładnie wyruszają oraz skąd. Ciekawa była jedna rzecz, mianowicie fakt, że spotykali się przy śluzie, lecz po złej stronie stacji. Teraz wszystko, co było do zrobienia, to już tylko zaopatrzenie się na podróż oraz może się jakieś drobne do niej przygotowanie, jednak decyzja co kupić i ile nabojów sobie zostawić pozostawała w gestii samego Iskry.

     

    ***

     

    Barman, jak to typowy barman nie szukający zwady i kłopotów najpierw się nieco przestraszył gościa i sposobu, w jaki ów mówił. Doskonale świadczył o tym jego nieco rozbiegany wzrok oraz ręka, która bardzo szybko zniknęła gdzieś pod zestawem skrzyń pełniących zaszczytną rolę szynkwasu. Później na całe szczęście uspokoił się, a po usłyszeniu naprawdę bardzo wymownego brzęku zamkniętej pięści nawet się sprawą zainteresował. Zamyślił się, wyciągając rękę spod lady i opierając na niej szczeciniasty łeb.

    - Był tu taki jeden z szybkostrzelną bronią. Nieduża rzecz, kopa też nie miała, ale ćkała ołowiem jak pierdolnięta. Z przodu trochę kwadratowa. Nie wiem jak się to-to nazywało, ale narysować mogę - powiedział powoli, po czym wziął kawałek sadzy i paluchem wyrysował kształt broni. Doświadczony i obyty rusznikarz natychmiast rozpoznał P90, chyba z czymś u dołu doczepionym, ale po tym bohomazie ciężko było stwierdzić. - Facet zawinął się na WDNH, potem nie wiem, mówi się, że nasi zbieracze widzieli go na górze.

     

    [Naczelnik oddał Zdrawce jej notatki, życząc powodzenia i szczęścia, ale tego i tak byłoby za mało na posta. Jeżeli masz jakieś specjalne plany, to proszę bardzo, jeżeli nie, to w następnym poście odpiszę i tobie, Oksy, że odwiedzasz mutanta i doprowadzasz się do porządku. Ktoś wie co dzieje się z izym, tak przy okazji?]

     

  5. Siemion

    Choć nie byłem nigdy specjalnie mściwy, uśmiechnąłem się tak paskudnie, jak to tylko w danej sytuacji było możliwe. Zaraz po krótkim rozejrzeniu się oraz ocenie otoczenia skierowałem się powoli i zachowując ostrożność ruszyłem w stronę sklepu z narzędziami. Kiedy przygotowywałem broń - toporek zwinięty prawie-kompanowi - dziękowałem wszystkim bóstwom na raz za to, że nie był niczym upaprany. Cel mój był bardzo prosty: wejść do sklepu, najlepiej nie frontem, znaleźć młotek lub łom by otwierać drzwi. Sposób głośny, to prawda, ale nie zawsze można było liczyć na wytrychy, był też szybszy. Kolbą albo toporkiem nie chciałem rozbijać okien, drzwi czy skrzyń. Po zgarnięciu tych dwóch fantów zamierzałem podreptać, wciąż cicho i ostrożnie, do spożywczaka.

×
×
  • Utwórz nowe...