Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Skoro nie musisz, to nie musisz też się wypowiadać, gdy ktoś wspomina o samodzielnym życiu i innych takich. Dziękuję, dobranoc.

     

    Właśnie teraz Major Degtyarev napisał:

    Moja matka tez biega.Cała rodzina wysportowana.Mama przychodzi z pracy o 16 gotuję obiad itd i idze za mną na trening.

    Ja chodzę do pracy. Babcia chodzi do pracy. Mieszkanie jest utrzymywanie dosłownie przeze mnie i nią, choć ona jest emerytka. Rodzice ze mną nie mieszkają, siostra chodzi do szkoły, z tym systemem edukacji czasem nie ma jej dodatkową godzinę lub dwie, bo tak. Ponownie, życzę dobrej nocy.

    • +1 3
  2. By się poprawić w życiu codziennym i nie zdechnąć na tarczycę czy inne serce starczy zapierdalać rowerem do pracy i nazad, tachać cement, nosić meble, rąbać drwa i inne takie. Nie trzeba hurr durr biegać po dwadzieścia km [pokażecie jak to robicie, to uwierzę] ani inne takie. Sporo ludzi w wieku starszym niż uczeń nawet nie ma na to czasu. Period.

    • +1 5
  3. Pawło

    Jak się okazało po rozmowie, robota dotyczyła jakiegoś małego sklepiku zagubionego gdzieś wśród bloków na do bólu typowym socjalistycznym osiedlu. Facet, zapewne właściciel opowiedział oględnie o co chodziło, każąc po prostu samemu obejrzeć sobie miejsce pracy i w razie czego dopytać. Ruszyłem więc w drogę, oczywiście piechotą, bo szkoda mi było na bilety, a już nie takie trasy w swoim życiu przełaziłem. Wspinaczka z połową dobytku na plecach wyrabia kondycję jak cholera, a Warszawa przecież była nadrzecznym miastem, powinno pójść jak z płatka...

     

    Okej, w porządku. Zgubiłem się, przyznałem po cichu, rozglądając się bezradnie po otaczających mnie budynkach. Jednak moje obycie w dziczy nie przydawało się do niczego, kiedy tylko opuszczałem główne ulice jakiegoś miasta. Mogłem się tego, kurde, spodziewać, przecież jak w Kijowie trzeba było potwierdzić zameldowanie - to znaczy nanieść nasze sioło na mapę - to też się trochę pogubiliśmy. Tylko starsi ludzie dobrze pamiętali, gdzie co było i uratowali nas z opresji. Tutaj starszych niestety nie było. Za to byli przechodnie. Rozpytałem tu i tam o to całe osiedle, w końcu ktoś wskazał mi drogę. Wkrótce stałem już przed sklepem, wyglądającym jak dobrze wszystkim znana krzyżówka spożywczego i monopolowego, w którym można było kupić dosłownie szwarc, mydło, a i powidło też by się znalazło.

     

    Poprawiłem portki, przygładziłem mundurową kurtkę, pogładziłem się po i tak zmierzwionej brodzie, mocniej nasadziłem czapkę na łeb. Trzeba się jakoś ogarnąć przed wejściem, jeszcze się przestraszą. Po krótkiej chwili wszedłem raźno do sklepu, od razu rozglądając się za jakimś znakiem awarii, czy coś. Nie znalazłem nic takiego, za to za ladą siedziała sobie sklepowa z miną tak pełną nudy i pogardy, że człowiek prawie widział w niej urzędniczkę jakiegoś górnego szczebla. Co ciekawe, nie była wyblakła jak babki z okienek, o nie. Gdyby nie jej grymas, mogłaby być nawet urodziwa. Oliwkowa cera, ładny, jakiś taki arabski krój oczu, usta jak jagody. Nie do uwierzenia, że takie cudeńko kisiło się za ladą w sklepie, zamiast ruszyć na salony. Szkoda, że pewnie miała charakter jeszcze bardziej interesujący jak wygląd. Słodki Boże, to będzie ciekawy dzień.

    - Dobryj deń, ja do praci. Ta gdzie trzeba, bo nie kazały? - przywitałem się jak najgrzeczniej, uchylając czapki. Wolałem od razu przejść do rzeczy. Lepiej wpierw zrobić, potem gadać.

     

    [Specjalnie napisałem w taki sposób, żeby Elizka mniej więcej wiedziała, co słyszy Kleo.]

     

    Iwan

    Mercedes zaparkował z boku, tak, by nie rzucać się specjalnie w oczy. Parking, zwykle zapełniony choć w części przez wszelkiej maści kołowy złom, trzymany w kupie tylko przez pobożne życzenia, dziś prezentował się o niebo lepiej. Dzisiaj zdobiły go fiaty, merole, fordy, volkswageny i podobne kwiatki, by nie wspomnieć o pustych plackach gołego asfaltu. Widać w Moskwie nie było dość dużo aut, które spodobałyby się prezydentowi. Gierojew i jego towarzysz umieścili maszynę tak, by pasowała do całej reszty wystroju i ruszyli ku postawnemu, błyszczącemu szkłem nowoczesnemu budynkowi terminalu.

     

    Wewnątrz natychmiast skierowali się ku znanemu tylko im oraz oczywiście ochronie przejściu, którym mogli dostać się na przeszkloną pancernymi, ciemnymi szybami galeryjkę, od zewnątrz wyglądającą jak część nowoczesnego wystroju ogromnej hali. Tam rozstawili się wygodnie, obserwując, co też działo się w dole. Urzędnik już czekał, łatwo było go wypatrzyć. Obcy w nowym miejscu, za to dobrze znający swój cel dżentelmen, zdalna kamera pokazała go w całej okazałości. Coby nie powiedzieć, Androwicz wiedziała, kogo słać. Gostek sprawiał sympatyczne wrażenie.

     

    Barankin i jego świta, czyli kilku prominentnych polityków wraz z tym gnojem przewodniczącym Dumy, także już na faceta czekali. Podeszli trochę bliżej, przywitali się formalnie, ale uprzejmiej niż zwykły savoir-vivre. Gierojew skrzywił się lekko, widząc jak wszyscy poza prezydentem starali się jakoś podlizać przybyłemu, zapewne gadając o jakichś pierdołach. Tylko przywódca był zdecydowanie bardziej oszczędny w słowach i gestach. Wkrótce przed całym komitetem pojawił się szofer. I tutaj sukces - był to ugadany przez Rodzinę Tatar, który zgodził się współpracować w razie potrzeby. Nie za darmo oczywiście, choć podobno miał własne porachunki z Equestrią i jej pochodnymi. Pojechali na Kreml.

  4. Pawło

    Minął już jakiś czas od tamtego wypadku z kucodzieciakiem, i w sumie nie przywiązywałbym do niego jakiejkolwiek wagi - ot, zdarzyło się komuś pomóc, to przecież nic wielkiego, odruch - gdyby nie to, iż od tamtej pory mój ciasny i z leksza obskurny pokoik w motelu wydał się nagle ludziom bardzo interesujący. Wpierw odwiedziła mnie Policja. Podobno wygrażałem jakimś dzieciakom śmiercią, czy kogoś pobiłem. Oczywiście przyjąłem ich, czym chata bogata, i pogadaliśmy. Nie przyznałem się do niczego, no bo w końcu przecież nikomu nie groziłem. Postraszyć zawsze można, tego jednak nie powiedziałem. Nikt nic nie widział, więc niestety nie mogli mnie bezpodstawnie zwinąć. Jednak Polska to całkiem fajny kraj jest, u nas by zabrali na spytki, a w Rosji... Chcieli ode mnie karty pobytu, to im pokazałem. Wszystko było w porządku, to zabrali się i poszli.

     

    Druga wizyta, kilka dni później, to taka trochę śmieszna sprawa. Jest jeszcze całkiem wcześnie, w motelu pustawo. Ktoś mi się do drzwi dobija, jakby zaraz miał je porąbać na szczapki, no to wstaję, podchodzę i zaglądam w judasza. W samych szortach. Judasz jakiś taki ciemny, myślę sobie - zablokowany. Oho, to ładnie będzie. Otwieram z rozmachem, a facet jak nie przypieprzy! Taki sobie łysawy młody. Jednak na jego nieszczęście miałem trochę praktyki, więc jakoś się wywinąłem. Walnął w półkę na płaszcze i buty, znaczy sam się załatwił. Łapię go za kaptur bluzy, po czym szepczę mu jakieś losowe przekleństwa i groźnie brzmiące zdania, oczywiście w swoim języku. O dziwo, zadziałało. Popatrzył się tylko przez ramię jak go puściłem, prysnął jak otworzyłem szerzej drzwi.

     

    Robotę też już skończyliśmy, jedną, drugą. Ta druga była naprawdę krótka, trzy czy cztery dni takiej mocnej pracy i już, zrobione. Ogłosiłem to, co każdy w sumie i tak już wiedział. Dziękuję za współpracę, ale pora na mnie. Oględnie powiedziałem też ostatnie akcje. Pożegnaliśmy się wszyscy przy wódzie w domu Michała. Opiliśmy też to, że Stachu pogodził się z tą swoją nieszczęsną żoną. Na dowidzenia zrobiliśmy jej niespodziankę i kupiliśmy chomika oraz bombonierę. Na ostatnim prezencie Michał naciaprał arabskie ślaczki, taki żarcik. W sumie to bardzo miła kobieta była, ale jak tylko by ktoś spróbował nią kierować...

     

    A teraz byłem w Warszawie, po paru godzinach jazdy Polskim Busem. Komfort, wi-fi, kibelek, żyć nie umierać. Bilet też niedrogi, choć po przeliczeniu na hrywny człowiek niby to się uśmiechał, ale jednak płakał w duchu. O, ty popatrz. Nawet się dobrze po nowym mieście nie zakręciłem, a praca z nieba mi właściwie spada. Wykręciłem numer znaleziony na nieco zużytym już ogłoszeniu, jakie znalazłem na słupie, modląc się by a) mój stary jak świat telefon wygrzebany w lombardzie zadziałał oraz b) by ogłoszenie było aktualne. Musiało już tu jakiś czas wisieć.

    - Alo? - zacząłem, kiedy tylko ktoś odebrał, nawet nie starając się ogarnąć akcentu. - Ja w sprawie pracy...

     

    Iwan

    Świeża gazeta, lekko pachnąca jeszcze tuszem, szeleściła w rękach usadowionego na swoim krześle Gierojewa. Zima powoli rozgaszczała się już na łonie Matuszki Rosji, przy okazji doprowadzając wszystkich pracowników i interesantów mieszczącego się w starej chruszczowce biura do tkwienia w swetrach, lub chociaż grubszych bluzach. W tym roku nie udało jej się zaskoczyć drogowców, którzy nie wypadli z wprawy, choć equestriańska zima była sporo łagodniejsza od rosyjskiej, szło się odzwyczaić. Mężczyzna poprawił okulary odruchowo, choć nie było to potrzebne. Mijały minuty, a on po prostu czekał. Na co? Na kumpla, który miał go niezauważenie podrzucić na lotnisko. Niezauważenie, bo Iwan wolał poobserwować to, co zrobi przybysz i jak będzie zachowywać się prezydent z ukrycia. Zresztą, pokazywanie się odrapaną ładą zapewne będzie stało w sprzeczności z tym, co zamierzał Barankin. Jak Iwan go znał, przywódca Rosji będzie chciał pokazać ją od tej lepszej, dostatniejszej strony. A jeśli to nie wyjdzie... oby Rozow tym razem nie skrewił.

     

    Wkrótce nowszy model mercedesa sunął w stronę lotniska Domodiedowo, rozchlapując śnieżne błoto dookoła

  5. Skoro nie było żadnych głosów sprzeciwu, Grim powiódł obie klaczki w kierunku czegoś, co przy odrobinie dobrej woli możnaby nazwać sztabem. Tak naprawdę zwyczajnie wyłuskał z tłumu swoich towarzyszy grupkę znajomych twarzy, pomiędzy nimi także bohaterskiego, choć ciekawie wyglądającego Crampa. Ten ostatni wyglądał tak, jak cała reszta kucyków, które przeszły przez walki na dole i tutaj, w dzielnicy arystokracji. Był po prostu zmęczony, choć pewnie mniej niż na samym początku. A teraz pułkownik przyszedł, by posłać go do walki jeszcze raz. Rdzawy ogier przetarł twarz i tak kompletnie zasyfiałym kopytem, drugim dając znać, że nie muszą stawać na baczność czy wydurniać się w podobny sposób.

    - Lepiej trochę? - zagadał, patrząc na obecnych. Odpowiedziały mu kiwnięcia oraz zbiorowe "Tak jest" powiedziane strasznie nierówno, aczkolwiek z dobrą wolą.

    - Cieszę się. Nie przyszedłem niestety tylko po to, by się zapytać o wasze samopoczucie. Wciąż nie zakończyliśmy walki. Do miasta zbliżają się wraże posiłki, to raz. Wierchuszka pośle takiego jednorożca i pegazy po to, by rozpieprzyli tory, opóźniając nieprzyjaciela. Przy odrobinie szczęścia paru z nich zdechnie w wypadku. My nie mamy tu nic do roboty, na szczęście. Jednak jest jeszcze druga sprawa. Wszyscy może lepiej weźcie i usiądźcie, bo nowina ciężka. Mamy zdać podmieńczy ekwipunek generałowi. Część zostanie przy nas, ponieważ musimy posłać trochę naszych jako rezerwę do szturmu na zamek. I tutaj ponownie chcę okazać swoje zaufanie właśnie tobie.

     

    Kopyto pułkownika znalazło się na tym wątlejszym barku Crampa. Grim postarał się, by tym razem jego wzrok był pełen zachęty oraz wystarczająco żarliwy, by każdy patrzący zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Potem pokręcił lekko głową.

    - Uwierzcie mi wszyscy, sam chciałbym poprowadzić naszych odważnych kolegów do boju, lecz będę odpowiadał za nas wszystkich. Dlatego też ty, raz już okazałeś swoją dzielność oraz lojalność, pójdziesz im przewodzić. Wiem, że świetnie sobie poradzisz. Dobierz najmniej zmęczonych, uzdolnionych. Może nie wszystkich z tych najlepszych, tak na wszelki wypadek - dodał ciszej. - Będziemy w stałej łączności, wyznacz też kurierów, ja wyznaczę swoich. Przekazuj wiadomości o wszystkich niepokojących rzeczach. Jeżeli ktoś coś źle rozkaże, wpakuje was w łajno czy coś, nie słuchaj go.

     

    Teraz ziemski kuc odszedł trochę od swojego poniekąd zastępcy, poklepując go po grzbiecie. Ponownie zwrócił się do wszystkich zgromadzonych. Crampa też.

    - My z kolei mamy być gotowi do... zaraz, jak to szło... aha! Mamy być gotowi do punktowych ataków zaczepnych, czyli w razie potrzeby biegniemy pod mury w najsłabiej bronionym miejscu, robimy jak największy burdel, a jak Podmieńce się przegrupują, spływamy. Dlaczego tak? Prosto, sam generał wie, że jak nam zabrał taką kupę rzeczy, to pozabijalibyśmy się szturmując zamek. W razie czego takie ataki powtarzamy w różnych miejscach aż dopóki te wszy nie przekręcą się z nadmiaru zabawy.

     

    - Na końcu chcę obwieścić wszem i wobec, że tam, na górze - znaczące wskazanie na piętrzący się nad miastem zamek - nie będą czekali na nas tylko żołnierze okupanta. Wiele kucyków, głównie z tak zwanych wyższych sfer, przeszło na służbę wroga. Niektórzy sami z siebie, inni poniewolnie. To zdrajcy. Tych, którzy rzucą broń i się poddadzą możecie zostawić w spokoju. W sensie, no wiecie, ogłuszyć czy coś, ale zostawić żywych. Każdego stawiającego opór zabić bez litości. Jeżeli delikwenta tylko poranicie, dorżnąć. To będzie tyle. Przygotujmy się wszyscy.

     

    Po tym dość długim działaniu, jakim było dysponowanie swoimi siłami, Grim Cognizance odwrócił się do swojej córki i jej towarzyszki. Kiwnął im głową, potem zachęcił, by poszły za nim.

    - Trzeba nam teraz znaleźć kurierów - powiedział tylko, rozglądając się po otaczających go kucykach. Nie chciał posyłać do tej pracy córki, nie za bardzo był też skłonny, by zrobić tak z jej przyjaciółką. W końcu Sandstorm, która się z Animal wcześniej kolegowała, gdzieś wsiąkła, a ta ostatnia potrzebowała kogoś ciepłego obok siebie.

  6. Pawło

    No i nic się nie stało. Znaczy, prawie nic. Wiadomo, że młodzież i alkohol często idą ze sobą w parze, choć w mojej opinii raczej nie powinny. Przynajmniej nie tak często, jak miało to miejsce w tych czasach - ludzie od upadku Ziemi jakby się zmienili. Z jednej strony zgnuśnieli, z drugiej stali się bardzo niepewni tego, co przyniesie jutro, następny tydzień, przyszły rok. Wyrażali tę niepewność różnym zachowaniem: piciem, agresją, ciężką pracą, czasem nawet działalnością artystyczną lub... wędrówkami.

     

    Tym razem chodziło o picie i agresję. Do mojego motelu można było się dostać na dwa sposoby. Głównymi, dobrze oświetlonymi ulicami, co trwało całkiem długo, albo skrócić tę drogę wybierając ciemniejsze oraz mniej ludne osiedlowe alejki. W jednej z takich alei natknąłem się na ciekawą scenę. Dwóch wyrostków w dresikach było radośnie zajętych okładaniem jakiegoś innego gówniarza, ubranego dość... krzykliwie, bym powiedział. Oczywiście nie trzeba było się przypatrywać, by dostrzec stojące na ławce brązowe butelki.

    - We dwóch na jednego to każdy głupi potrafi wygrać - zagadnąłem od niechcenia, chwytając jak gdyby nigdy nic jedną z owych butelek. Natychmiast zebrałem na sobie wszystkie trzy spojrzenia. - Dalibyście mu chociaż szansę, a nie tak flekować bez niczego. Chyba przydałoby się wyrównać trochę szanse.

     

    Cholera, gadka mi nieco zardzewiała przez te wszystkie lata. Nie wyszło dokładnie jak chciałem, brzmiało jak z kiepskiego filmu. Mimo to jednym płynnym ruchem stuknąłem butelką o kant oparcia ławki, zmieniając ją w śmiercionośną broń. Może to i lepiej, że nie było tu gdzieś gliniarzy, zrobiłoby się naprawdę niefajnie. Zapewne moja siła perswazji była tym razem wystarczająca, bo chłopaczki popatrzyły po sobie i spłynęły. "Koniojeb!" usłyszałem jeszcze na pożegnanie, kiedy znikali między blokami.

     

    Aha.

     

    Pomogłem poturbowanemu dzieciakowi zebrać się do kupy. Chyba za dużo mu nie zrobili, obejrzałem ze wszystkich stron, popytałem czy boli, takie tam pierdoły. Cichy był jakiś.

    - Nie bój się, mały, z deszczu pod rynnę nie wpadłeś - powiedziałem. Niestety, jeszcze nie umiałem całkiem normalnie gadać z innymi, z dziećmi to w ogóle był problem. - Podprowadzę cię pod dom, niech ci mama spirytusem te zadrapania.

    Po tym faktycznie odprowadziłem go pod jego klatkę schodową. Było mi "nieco" nie po drodze, jednak nie chciałem ryzykować, że młody zbierze jeszcze od kogoś po drodze. Kiedy otworzył drzwi zewnętrzne kluczem, odwrócił się na chwilę, podbiegł i mocno mnie przytulił.

    - Dziękuję panu... - powiedział tak nieśmiale, jak to tylko było możliwe. Aż dziw, że nie był dziewczynką. Spojrzał na mnie, swoimi najzwyklejszymi w świecie, brązowymi oczkami.

    - Wiesz, nie ma za co - odparłem, oddając uścisk. Jeszcze nigdy nie dotknąłem kucyka inaczej niż pięścią albo sztachetą. Czy teraz mogłem to policzyć, skoro był wciąż lekko zestrachanym chłopczykiem, a nie źrebakiem? Pewnie tak. - No już, zmykaj. Niech twoja mama albo tato pójdzie na policję. W waszym kraju jest z tym lepiej niż u nas.

     

    Potem po prostu odwróciłem się i odszedłem, nawet się nie oglądając.

     

    Dlaczego, skoro odzyskaliśmy nasz świat, wciąż się z nimi bijemy? Są ludźmi, powinni być akceptowani. Kto tym razem zaczął rozkręcać spiralę niechęci? Czy może ta spirala nigdy się nie zatrzymała, odkąd Ziemia i Equestria spotkały się razem? Położyłem się do łóżka, lecz długo nie mogłem zasnąć.

     

    Iwan

    Ostatnie kilka rąk powoli, stopniowo wzniosło się w powietrze. Mężczyzna poprawił swoje okulary, przygładził włosy, spoglądając z galerii w dół, na salę obrad. Poruszał delikatnie ustami, w myślach licząc widoczne dłonie, rozcapierzone, płasko uniesione lub zaciśnięte w pięść. Stojący obok niego przyjaciel i współpracownik, Jewgienij, skrupulatnie zanotował coś w niewielkim kajeciku. Nieco ponad trzy setki rąk w powietrzu. Ustawa, przedstawiona przez deputowanych Rodziny oraz poddana pod głosowanie w kilka dni po zebraniu plenarnym tejże partii, właśnie stawała się obowiązującą, przynajmniej częściowo. Niechętny grymas wykrzywił na chwilę twarz młodego polityka, kiedy spojrzał na przewodniczącego, który siedział na swoim tłustym dupsku "wstrzymując się od głosu". Każdy wiedział, że robi co może, by większość projektów nie przechodziła, lub przechodziła zmieniana na korzyść tych kretów, ukrytych agentów. Przez niego rząd zobowiązał się znaleźć każdemu zwolnionemu obcemu nową pracę, a prezydent zsyłał do kopalni uranu tylko naprawdę kłopotliwe przypadki. Przez niego żołnierze Celestii nie stanęli jeszcze przed sądem. I przez niego także teraz usunięty został punkt o jedynym rosyjskim, zamiast niego wstawiono  zapis "każdy Equestrianin może wybrać język jednego z narodów Federacji i posługiwać się nim jak własnym, PONADTO wskazane jest, by znał język rosyjski jako urzędowy". Zamknięcie prywatnych szkół też skrytykował jako bezprawne, zamiast tego wprowadzono odgórny zarys obowiązującego w nich programu eduacji, niestety modyfikowalnego na korzyść dyrektorów tych placówek.

     

    Jednak były też i dobre wieści. W końcu udało się pozyskać dla sprawy większość członków dawnej putinowskiej Jednej Rosji, teraz służącej jako partia koncentrująca się tylko na dobru kraju oraz jego, cóż za niespodzianka, jedności. Po stronie Gierojewa stanęli też Czeczeni, którzy uzyskali mnóstwo ułatwień, wypuszczono ich więźniów politycznych, bojownikom przyznano amnestię oraz zastąpiono Kadyrowa inną osobą na stanowisku Prezydenta Republiki. Wydawało się to niemożliwe, jednak było rzeczywistością. Może i oni poczuli, że nie mają szans inwigilowani z każdej strony. Do tego wyglądało na to, że i inne kraje powoli zaczynają się budzić, o ile można ufać mediom. Wewnątrz Rosji wszystko dopiero się rozkręca.

×
×
  • Utwórz nowe...