Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Niski huk strzelby poprzedziły dwa suche pyknięcia automatu. Nosalis był oczywiście martwy, biedaczdek przedawkował ołów, lecz siła z jaką pędził na pewno posłałaby Hienę na grunt, gdyby nie fakt, że ten się przetoczył. Echo przebrzmiało, bystro oddalające się tąpnięcia świadczyły, że mutki, które przeżyły starcie straciły jakoś chętkę na surowiznę. Przynajmniej chwilowo. Partyzant bez żadnych ceregieli wsparł się na ramieniu Feliksa, oboje dotarli spokojnie do drezyny. Tam dowódca i pozostający przy życiu kontemplowali leżącego na wznak kolesia, którego głowę wyraźnie ktoś próbował przeżuć.

    - Hm. Niby zostawiać go tu grzech, ale po śmierci stał się jeszcze bardziej paskudny... - zastanawiał się na głos grubas.

     

    [Walka dobiegła końca, po poście Seroxa wracamy do normalności]

  2. Pocisk wystrzelony z bliskiej odległości nie zdążył się zbyt rozproszyć, więc głowa wcześniej trafionego nosalisa aż odskoczyła z chrzęstem. Zdobiła ją regularna rana wlotowa, jednak Feliks miał niepokojące wrażenie, że nie chciałby zobaczyć wylotowej. Mutant gryzący łydę dzielnego Kazacha uskoczył w tył, odbił się i rzucił na gardło rusznikarza.

  3. Światło latarki baumańca wyłuskało z ciemności chuderlawego, ale za to bardzo zwinnego faceta, który właśnie całkiem skutecznie starał się ujebać łeb nosalisa bagnetem od kałasznikowa. Inny mięśniasty mutas leżał malowniczo pod ścianą tunelu, dokładnie u podstawy fantazyjnego rozbryzgu niemal czarnej krwi. Niestety, zostały jeszcze dwa, z których jeden trzymał opętanego żądzą mordu Kazacha za łydkę [od kostki powyżej kolana] a drugi zamierzał skoczyć mu na plecy. Strzelba Hieny plunęła ołowiem, nosalis zwinął się w półskoku i runął w mrok, jęcząc głucho. Nie wiadomo, czy żyje.

     

    [To, że Serox ma odpowiedzi pozakolejkowe nie zatrzymuje wam akcji yo.]

  4. Strzał Hieny w coś trafił, bowiem jeden z ponurych ryków urwał się i przeszedł w warkot od którego aż dało się poczuć ból. Jednak nie powstrzymało to reszty nieokreślonej liczby mutków przed atakowaniem karawany ze wszystkich stron, nawet z góry. Dwa, zlane w jeden, strzały z dwururki dowódcy sprawiły, że głowa najbliższego nosalisa pękła jak makówka, światło latarki uwidoczniło odcinającą się na czerwono-szaro smugę niekształtnych odłamków czaszki i ochłapów mózgu. Koleś, którego latarkę diabli wzięli wzniósł jakiś kazachski czy inny turkmeński okrzyk i zaczął walić ze swojego wielopału. Feliks usłyszał sześć suchych wystrzałów, a potem obrzydliwy, wilgotny chrzęst. Pozostali strzelali za każdym razem, kiedy coś dostrzegli, niezbyt skutecznie.

     

    ***

     

    Witalij tak szybko, jak to tylko było możliwe, starał się dotrzeć do posterunków granicznych między niby-to niezależną Białoruską Promienistą, a jej Okrężnym odpowiednikiem. Starał się wyłuskiwać z tłumu i omijać pewnych osobników. Oczywiście o ile ci w pewien charakterystyczny sposób odcinali się od otoczenia. Niestety kilku takich trudniejszych do wyłapania zastąpiło drogę dzielnemu kurierowi, słownie dwóch. Nie rzucali się w oczy, pospolici aż do przesady, lecz szybko dołączył do nich jeden z byczków.

    - No, słodziutki, wyskakuj z plecaka i torby - ozwał się jeden. Do posterunków Hanzy było na tyle blisko, że można było liczyć na zwrócenie ich uwagi, oczywiście o ile raczą wejść na teoretycznie nie swój teren i pomóc.

     

    ***

     

    Zdrawka i jej nowy znajomy, Andriej, spokojnie przechodzili przez kontrolę graniczną, z czego ten ostatni próbował jednocześnie opanować mutanta, chcącego bliżej zapoznać się z zawartością kieszeni hanzowców. Ci tytanicznym wysiłkiem woli powstrzymali się przed zrobieniem ze zwierza siekanych kotletów, widocznie znali Andrieja i jego dziwactwa. Wtedy jednak w oczy dziewczyny rzuciła się pewna akcja. Mianowicie na samym przedpolu posterunku, dosłownie z sześćdziesiąt metrów od żołnierzy Hanzy lokalne odpowiedniki dresików otoczyły jakiegoś młodzieńca, wyraźnie chcącego po prostu przedostać się dalej.

     

    [Achtung! Внимане! Pozor! Увага! Uwaga! Serox może pisać POZA kolejnością, podejmuję pewien eksperyment!]

  5. Ja ci daję głównie dlatego, że jest śmiesznie. W senie chaotyczny rozwój sytuacji na frontach i arenie międzynarodowej wywołuje u mnie uśmiech i ciekawość "co to będzie dalej?". Z drugiej strony posty takiego Gandzi też repkuję, bo niektóre mnie po prostu bawią. Myślę, że to taka... chęć nagradzania, stąd takie szafowanie punktami.

     

    Ale jak nie chcesz, mogę nie dawać :^)

  6. Grim zreflektował się, że chyba nieco, odrobinę, tak tyci-tyci się zagalopował jeśli chodzi o Topaz. Podniósł oczy ku niebu w, miał nadzieję niezauważalnym, geście niemej rezygnacji. Musiał jakoś popracować nad wywieraniem dobrego wrażenia na tej konkretnej klaczy, skoro mieli jeszcze przez jakiś czas trzymać się razem. Westchnął cicho, zebrał całą swoją dostępną uprzejmość, która, nawiasem mówiąc, mogła się spokojnie zmieścić w uszance leżącej w skrzynce gdzieś w grotach, i popatrzył gwardzistce prosto w oczy. Następnie uznał za stosowne lekko skłonić głowę w wyrazie przeprosin, czy czegoś w tym guście.

    - Proszę o wybaczenie, nie chciałem urazić - przestawił się na bardziej "canterlocki" sposób wysławiania się - Możliwe, iż wie pani o moim drobnym nieobyciu wśród kucyków takich jak pani, przeto normalne są mniejsze czy większe gafy, proszę mi wierzyć, że ze względu na pani poświęcenie, za które jestem niezmiernie wdzięczny, będę onych gaf unikał - "Heh, nieobycie. By nie nazwać tego inaczej", dodał w myślach trochę bardziej ponuro. - Spieszę wyjaśnić, że moje działania mają w domyśle wpływać na morale moich dzielnych towarzyszy, którzy przelewają krew za wolność naszą i waszą. Bo cóż to za dowódca, który chowa się gdzieś w sztabach, gdy nie musi? Jeśli zostanie pani odwołana, cóż, będę zdany zupełnie na siebie, tak bywa. Jeśli nie, może nasza współpraca zacznie z czasem wyglądać lepiej, kto wie.

     

    Po czym skłonił się lekko jeszcze raz, by pokazać, że totalnie nie chciał być w żaden sposób ironiczny i mówił tak szczerze, jak się w tej sytuacji dało. Rozejrzał się trochę, by skonstatować, że front się przesunął gdzieś tam w głąb Szlachectwowa. Wokół kręcili się głównie tyłowi, gońcy i porządkowi. Spokojem tego raczej nazwać nie można, ale w porównaniu ze zgiełkiem strefy walk...

    Wyminął zamurowanych towarzyszy, nie wiedząc za bardzo co jeszcze może powiedzieć. Wątpił bowiem, by słuchali jego rozkazów, wystarczyłoby sobie przypomnieć naradę, by wiedzieć, do czego są zdolni. Działa ruszyły z miejsca, podładowane trochę magią. Pułkownik z okropnie nieznośnym uczuciem w żołądku przyznał, że to dobry, sprawny sposób, szybszy niż ciąganie tych cholernych dział wte i wewte. Wojna zmienia. Wtem dogalopowała do niego klacz oraz ogier. Ogiera nie znał, ale jak taki zaaferowany to posłaniec, jednoróżka okazała się być Sandstorm. Ekipa się zbiera czy jak? Zaraz dołączył jeszcze jeden kuc. No i się zaczęło.

    - O karwia - podsumował wszystko chrapliwie. Dowodzenie przypieprzyło mu z siłą parowego młota. Musiał szybko coś wykombinować, bo jak będzie zwlekał, to koszary, zgrany atak, efekt zaskoczenia, i w ogóle wszystko, pójdzie Lunie w plota. Ogier wziął i usiadł, by pomyśleć choć chwilę.

     

    Wstał po dłuższym czasie. Na jego obliczu gościł ponury wyraz, niby namysł, niby zmęczenie. Nie wyglądał jednak nawet w połowie tak źle jak Sandstorm, której obraz był dobitnym potwierdzeniem słów, jakie przyniosła. Postukał się kopytem w głowę.

    - My nie możemy się wycofać, przynajmniej nie od razu, nie mamy jak oderwać się od nieprzyjaciela. Nie jesteśmy elitą, ani niczym takim, ale jakiś czas powinniśmy popchnąć front samemu. A jeśli nie, to sprawię, że matka będzie ze mnie dumna. Więc u nas plan zostaje, jaki był. Generał Green to doświadczony żołnierz, gwardzista i dowódca, na pewno zlikwiduje te bataliony wroga na naszym terenie. A może i jak się jacyś inni będą kręcić, to niech ich wszystkich powybija w cholerę. Co do jednego! Za każdego naszego cztery robale! - zapalił się, jednak zaraz zmitygował się i wrócił do normalnego tonu. - Ale wpierw musimy wygrać. Mają tam magów, tak? A w naszych kopytach jest cała kupa energii, którą można dowolnie odpalać. Zdaję tę energię generałowi, niech zwalcza magię magią. Z pewnością mądrze ją wykorzysta, lepiej niż ja. I, wątpię, żeby posłuchał, sądzę, że w razie klęski trzeba będzie wysadzić koszary. Pod spodem jest nasz tunel, nie mogą go zdobyć. Ja odczekam chwilę, aż moi się zorganizują i lecę dalej w bój. To tyle ode mnie. A nie, zaraz...

     

    Podszedł do Sandstorm, zgarniając posłańca od Green Sparka, przywołując przy tym z pamięci jedną rzecz, którą przeczytał dawno temu, jeszcze w młodości, kiedy nienawiść była tylko niechęcią.

    - Umiesz ekranować? Czy ktokolwiek umie?

  7. Całe przygotowania do podróży nie zajęły zbyt wiele czasu. Nawet udało się coś zjeść w tym czasie. Karawana nie była za duża, zapewne też i drobnicę przewoziła, bo na dwóch wagonikach nie było żadnych wielkich skrzyń, pak czy beczek. Tylko jakieś kartony, nieduże metalowe i drewniane pudła, nawet kasetki się znalazły, cholera wie na co i dlaczego. Ludzi było sześciu, Hiena siódmy. Wszyscy wyglądali, jakby chcieli a nie mogli: blade cery, tłuste włosy, zmęczone spojrzenia. Z pewnością krzepiący sen jest dla nich towarem deficytowym. Dowódca, lekko grubawy, za to bardzo kudłaty dżentelmen palący skręta najpośledniejszego gatunku podał baumańcowi uwalaną smarem czy czymś podobnym dłoń. Potem przeliczył naboje. Dwa razy. Na samym końcu leniwym ruchem wskazał na karawanę.

    - Ładuj się. Jakieś pół godziny i jadziem.

    Faktycznie, po umówionym czasie wycieczka ruszyła. Od Feliksa zażądano tego, czego się poniekąd spodziewał, czyli wytężania wzroku i słuchu, by chronić wątpliwej wartości ładunek, a przy okazji życie swoje oraz opcjonalnie reszty pasażerów. Zrazu wszystko, włącznie z ręczną drezyną i dwoma wagonikami, toczyło się wedle planu. Ze stanu zawieszenia pomiędzy sennością a skrajną czujnością wyrwał ich okrzyk przedniego ochroniarza. Światła latarek musnęły szary kształt na sklepieniu tunelu. Kształt, który niepokojąco szybko zniknął w mroku z ochrypłym skrzekiem.

    - Nosalis! - dowódca podskoczył w miejscu, gdy pazurzasta. blada łapa zdarła mu spory pas materiału z piersi.

    Huknęły pierwsze dwa strzały, ozwało się więcej skrzeków, jedna z latarek zgasła, lecz sądząc po bojowych okrzykach jej właściciel jeszcze żył. Zaczął się taniec.

     

    ***

     

    Iskra po łyku wody i krótkim odpoczynku poczuł się zdecydowanie lepiej, choć palec mu oczywiście nie odrósł. Przez ten czas ranni niemogący chodzić zostali już wyniesieni, względnie sprawni pomaszerowali sami, posterunek doprowadzono do porządku, świeży wartownicy już czuwali. Dymitr powlókł się na stację, a po załatwieniu formalności, bo jeszcze miał do tego głowę, na kwaterę. Nieduży, brezentowy namiot ze śpiworem rozłożonym na starożytnym wręcz materacu zapraszał go perspektywą choć chwili snu.

     

    Obudził się już dawno po zapaleniu świateł dziennych. Przypomniał sobie szybko, co go tak ścięło z nóg. Żołądek zaburczał buntowniczo, kikut palca lekko pulsował. Poza tym chyba wszystko było okej. Teraz pozostawało tylko złożyć meldunek, skoro się zobowiązał.

     

    ***

     

    Wit możliwie uprzejmie wywinął się od niesamowitej przyjemności pogadania z jednym z niezwykle miłych tubylców. Odchodził szybko, choć tamten nie zamierzał go gonić. Za to dzielny kurier, przemierzając zakamarki Białoruskiej, wyłowił z tłumu lub ciemniejszych przejść kose spojrzenia ludzi tak podobnych do wcześniej spotkanego, że to po prostu musieli być jego kolesie. Siłą rzeczy. Szukanie zacisznego kąta w tych warunkach było średnio rozsądne, ale Witalij bywał tu nie raz, nie dwa, więc udało mu się. Na razie.

     

    Torba po otwarciu ukazała młodemu swoje skarby. Było tam kilka okrągłych kształtów, owiniętych w gazety, zapewne puszek, sucharki, wódka, kilka rodzajów tabletek, wszystkie opisane etykietkami z odręcznym pismem, sądząc po niewyraźności lekarskim, oraz dość gruba koperta.

     

    ***

     

    Zwierz, po początkowych oporach chyba przyzwyczaił się do kagańca, przestał próbować go ściągnąć i szarpać się z nim. Za to pewno ucieszył się ze spaceru, bo hasał sobie na ile smycz pozwalała, obwąchując różne rzeczy i czasem próbując [mało skutecznie] podwędzić komuś właśnie jedzony posiłek. Uwagę Zdrawki przyciągnął jego sposób poruszania się. Miękki, wyważony, a jednocześnie w niewyjaśniony sposób odrobinę wężowaty, może ze względu na kształt ciała. Grupka przyciągała spojrzenia mieszkańców, choć nie byli tak zdziwieni, jak powinni być. Przeprawa przez punkt kontrolny też nie była trudna, choć Andriej był zmuszony do tego, by pozbyć się części kulek. Strażnik zauważył, że byłoby gorzej, gdyby nie obywatelka jako osoba towarzysząca. Teraz zostawało rozejrzeć się za odpowiednim kontrahentem.

×
×
  • Utwórz nowe...