Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Pchnięty mężczyzna poleciał na szyny z mimowolnym półkrzykiem. Wszystko potoczyłoby się tak jak miało, jako zwyczajny żart, gdyby nie fakt, że nieszczęśnik zupełnie przypadkowo pociągnął za spust. Kula urwała ucho kupcowi, który zawył i spadł z drezyny. Timur zestrachany strzelił gdzieś w tunel, echo zwielokrotniło odgłos, naraz trzasnął rewolwer dowódcy patrolu, kula też pomknęła w mrok. Resztki napięcia sprawiły, że nie minęło mgnienie oka, a większość z obecnych waliła po wszystkim dookoła, w tym czasem do siebie nawzajem. Niski huk strzelb mieszał się z palbą karabinów, rewolwerowymi trzaskami i puknięciami erkaemów. Kanonada trwała dobre pięć minut. Efektem było oderwane ucho kupca, lekkie poranienie wszystkich ochroniarzy gdzie bądź, Jurija - w ramię, Timurowi kula przeorała bok głowy, Iskrze rozpieprzyła mały palec lewej ręki. Pietka w zdumieniu popatrywał na krew powoli sączącą się ze strzaskanego kolana. Znajomy Hieny, który to wszystko zaczął, leżał sobie na torach, nie ucierpiał. Grajkowi też jakoś nic się nie stało.

     

    Gdy tylko hałas z tunelu przybrał na sile, odźwierny siłą wciągnął Felixa do środka, po czym popchnął w stronę głębin stacji.

    - Skoro i tak tam idziesz, poinformuj o rozwałce - powiedział rozkazująco, po czym natychmiast zaczął wydawać polecenia do reszty baumańczyków pilnujących wrót. Ci sprawnie zajęli stanowiska bojowe w niby-bunkrach wzniesionych po bokach wrót, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. W tym czasie Hiena dotarł już do naczelnika. Wąsaty jak pewien znany hydraulik, postawny mężczyzna gestem wskazał mu szkolne krzesło naprzeciw biurka.

    - Herbaty, wody, może czegoś na rozgrzewkę? - zapytał włodarz uprzejmie. W zależności od odpowiedzi polał sobie i gościowi lub poprosił sekretarza o zabranie szklanek i dzbanków. - Dostałem pewną propozycję od czerwonych. W szczegóły wnikał za bardzo nie będę, ale powiem ci, że dla naszego sojuszu to dość opłacalne. Rozchodzi się o sprawdzenie komuchom ich broni stacjonarnej na stacji Komsomolskiej i może, choć to miało być do ustalenia na miejscu, jednej lub dwóch kolejnych stacjach. Niby kuźnieccy technicy mogliby im to zrobić, ale ze względu na naszą reputację, podnoszenie relacji i inne pierdoły chcą kogoś od nas. Ty się na broni dobrze znasz, w fabryce pracowałeś niemalże odkąd powstała. Przy okazji potrzebuję kogoś zaufanego, o dobrej pamięci i sprawnym umyśle, by uzyskać trochę informacji o ich broni, druga taka okazja może się nie nadarzyć. Tak na wszelki wypadek. Oczywiście za darmo robić nie będziesz. Czy wchodzisz i co, oprócz, powiedzmy, ćwierci skrzynki nabojów chcesz w zamian?

     

    ***

     

    Ostatni posterunek Aeroportu nie wyróżniał się jakoś specjalnie na tle innych posterunków, poza tym, że jego dowódca był upartym sukinsynem. Po całej Federacji Dynamo krążyła pewna historyjka. Podobno zawsze, kiedy to jego ekipa trzymała wartę na barykadzie z worków z piachem, cegieł i desek dumnie powiewała wypłowiała flaga Związku Radzieckiego. Co ciekawe, facet nie był komunistą, bo się nie przeniósł na Linię Czerwoną. Historyjka mogła być zmyślona, bowiem Witalij żadnej flagi nie widział. Zamiast tego wartownicy ochoczo objaśnili, ze śmiertelną powagą, że powinien się strzec, gdyż w tunelu zagościła jakaś nieznana groza i wcięło całą karawanę. Naczelnik już wie, mówią, i młody na pewno zauważył podwojone warty. Faktycznie kolesi na poście było jakby więcej niż powinno być. Choć uzbrojeni byli jak zwykle.

     

    ***

     

    Zdrawka obudziła się nagle, czując, że coś jest nie do końca w porządku, rozejrzała się. Ach tak, oczywiście. Niezbyt duża kwatera, choć jak na stacyjne warunki, gdzie sporo luda mieszka w namiotach albo wręcz na ziemi, to prawdziwa willa. Od razu po przebudzeniu przypomniała sobie wycieczkę i jej cel, nieco później babinę i jej syna stalkera. Wstała pomału, przecierając oczęta, po czym przeszła z części sypialnej do części dziennej. Tam zastała panią domu, modlącą się z czotkami w rękach. Na stole, na dwóch talerzach, stała parująca wieprzowina, ozdobiona karłowatym i jakby pomiętolonym ogórkiem. Z talerza numer jeden zajadał średniej postury mężczyzna, którego jedyną rzucająca się w oczy cechą była blizna ciągnąca się od czoła po potylicę. Tajemnicze stworzenie siedziało sobie zupełnie spokojnie dokładnie na środku pokoiku i patrzyło na Zdrawkę ciekawie.

    - Zjedz coś, dziecino - odezwała się naraz babcia. - Potem pomożesz przy... tym czymś, Andriej chce go sprzedać Hanzie, więc będzie dużo chodził, skoro to-to takie potulne. Ale trzeba to karmić i sprzątać... i pilnować.

  2. Czekanie dłużyło się, napięcie, z początku wywołujące dreszcze i nieznośnie skurcze, poczęło opadać. Ludzie zaczynali wykazywać oznaki zmęczenia, także Hienie i Iskrze broń coraz bardziej ciążyła, wzrok się rozmazywał, i tak dalej. Przewodnik patrolu już podniósł dłoń, by odwołać alarm, kiedy w tunelu pokazało się światło. Wszyscy znowu zmusili się do czujności, zaraz do światła doszedł cichy pomruk. Prędko dało się poznać, że to drezyna. Gdy przybysze znaleźli się w zasięgu ostrzału Pietia krzyknął:

    - Stać, kto jedzie?

    - Karawana z Komsomolskiej! - dobiegła odpowiedź.

    - Czerwoni?

    - Hanza!

     

    Dalej nastąpiła standardowa procedura wstępnej, pobieżnej kontroli, w której głównie chodziło o to, czy ludzie faktycznie są ludźmi i czy nie zaczną nagle rozwalać wszystkiego i wszystkich dookoła. Chwilową ciekawość wzbudził ewidentnie mający wszystko gdzieś koleś siedzący na miejscu między wagonikami, który miał zamiast broni przewieszony przez plecy dość intrygujący instrument. Na wszystkie pytania odpowiadał spokojnie, rozważnie i bardzo krótko. Pietka, odwrócony do tunelu, popukał się w głowę, a Timur roześmiał, gdy nieznajomy uprzejmie poinformował, że to on grał i przeprosił za niedogodności. W pewnej chwili któryś z patrolu odwrócił się do wszystkich wartowników.

    - Ej, jest tu Hiena, czy podobnie? Mam, kurwa, ogromną nadzieję, że jest, bo naczelnik Baumańskiej bardzo, bardzo chce go widzieć. Jak najszybciej.

     

    ***

     

    [izy ma u mnie propsy dobrego gracza. Zapomniałeś dać latarki, więc nie dodałeś jej sobie, i do tego wymyśliłeś czemu jej nie masz. Prawilnie.]

    Oblatana stacja nie była w stanie ukryć przed dzielnym Witalijem jakichś większych sekretów, przynajmniej z tych choć odrobinę legalnych. Dlatego po kilku minutach spędzonych na przypominaniu sobie dokładnej drogi dotarł do targu. Jak to na metrowym targu, pachniało tu dość szczególnie, nie wiadomo czym, bo wszystkim po trochu. Tak i stragany były wypełnione najrozmaitszymi rzeczami, choć to było nic w porównaniu z targami większych stacji Hanzy. Niewiele czasu zajęło mu znalezienie odpowiedniego kramu, choć ten zmienił miejsce postojowania o dobre kilkanaście metrów. W końcu, po targowaniu się i uiszczeniu kwoty 20 nabojów, dobrej jakości latarka z bateriami znalazła się w posiadaniu młodego kuriera. Na drezynę bidulka się nie załapał. Za ostatnim posterunkiem Aeroportu rozpościerała się nieprzebita ciemność. Wit ruszył odważnie w mrok. Co go spotka? Poza przeciągiem gdzieś z góry, oczywiście.

     

    ***

     

    Jegomość stał sobie spokojnie między szynami, zwracając chłodny, przenikliwy wzrok to na Jurija, to na kupca - dowódcę karawany, zdając sobie sprawę, że to na tych dwóch mężczyznach, jednym pośrednio, spoczywa ciężar decyzji przyjęcia obcego człowieka. Aktualny szef Jura pocił się, i to tak mocno, że było to widać w świetle latarek. Wyraźnie walczył ze sobą, strzelał wzrokiem pomiędzy twarzami tunelaka i muzyka. Ostatni raz spojrzał na tego ostatniego i odetchnął głęboko, jak przed skokiem z urwiska do wody. Nawiasem, wysokiego urwiska.

    - Kurwa... - wyszeptał, a potem powiedział głośno - wsiadaj pan, tylko nie próbuj niczego głupiego. No i jeśli myślisz, że jedziesz za frajer, to się grubo mylisz.

    - Dziękuję za dobrą wolę. Nie będę sprawiał żadnego kłopotu. Handlarzu, ze względu na zrozumiałą podejrzliwość spieszę wyjaśnić, że pochodzę z Krasnopresnenskiej, oto paszport. A ty, chłopcze - rzucił ciszej, ale wciąż słyszalnie, przechodząc obok tragarza, by zająć miejsce na styku wagonów - niewiele wiesz.

     

    Po chwili karawana z pomrukiem silnika ruszyła w głąb tunelu. Dalsza podróż odbywała się spokojnie, podróżnik, którego zdecydowano się zabrać siedział nieruchomo, po turecku, z rękami na kolanach. Nie grał, zapewne nie chciał nikogo tym deprymować. Teraz, gdy można było mu się bliżej przypatrzeć, dało się dostrzec, że ma nierosyjskie rysy. Wyglądał bardziej na jakiegoś Turkmena, Kazacha czy coś. W końcu w ciemności pojawiło się miękkie, czerwonawe światło, a w jakiś czas potem do karawany doleciało gromkie:

    - Stać, kto jedzie?

    - Karawana z Komsomolskiej! - odkrzyknął jeden z ochroniarzy.

    - Czerwoni?

    - Hanza! - tu wtrącił się kupiec, z nutą dumy w głosie.

     

    Zaraz po tym nastąpiła krótka kontrola wstępna. Wartownicy nawet nie sprawdzali ładunku, popytali tylko z której stacji i poinformowali, że przy następnym posterunku należy schować broń. Nie umknął im niecodzienny gość, którego trochę pomaglowali, lecz nie udało im się wyciągnąć zbyt wiele. Odpowiadał prosto, krótko i treściwie, nie wzbudził też niczyich podejrzeń, choć po tym, kiedy kupiec powiedział, że zabrali go z tunelu, gdy szedł i sobie grał, a on to potwierdził, ktoś przy barykadzie popukał się w głowę. Jakiś młodzian nawet parsknął śmiechem.

     

    ***

     

    Biedna dziewczyna nie mogła siedzieć w ciepłej restauracji ani chwili dłużej. Kelner, uprzejmy do granic możliwości, po krótkiej pogawędce wywalił ją poza obręb restauracji, w której już rozpoczęło się wieczorne sprzątanie. Zdrawka obawiała się trochę pałętania się samemu po tej stacji, zwłaszcza, że niektórzy maruderzy bardzo się ucieszyli z tego, że ją wyproszono, lecz jakoś zdołała sobie poradzić. Do tego bardzo prosto, otóż zupełnie niechcący trafiła na ową starszą panią, co to wcześniej tak patrzyła na zegarek, czekając nie wiadomo na co. Okazało się, że czekała na swojego krewnego - najpewniej syna- który to wrócił z powierzchni, prowadząc nic innego jak... mutasa, za którym Zdrawka tutaj zasuwała. Babcia zgodziła się, by obca dziewczyna została u nich na krótki czas, w zamian za sprzątanie i pomniejszą pomoc. Nie mając co ze sobą zrobić, a pałając chęcią zapoznania się z mutantem Białorusinka zgodziła się.[Zawieszam akcję dla Nocturnal, gdyż ta ma urlop]

  3. Hm. Pierwsze zdanie trochę komplikowało sprawy, bo nie mógł jej wykorzystać w charakterze klaczy na posyłki, do tego nie był w stanie sprawić, by na jakiś czas zeszła mu z oczu. Dwie pieczenie na jednym ogniu, takie jest powiedzonko? No, to nie wyszło po całości. Topaz pogadała sobie coś tam o obowiązkach, z czego wyszło, że nie wystawiała się na kule z własnej woli czy sympatii - nikt mądry by tego nie zrobił - tylko z rozkazu, do tego raczej surowego, skoro, jak wspomniała, zależy od tego jej życie. Pułkownik był w podobnej sytuacji, też wykonywał rozkazy i czuł obowiązek, tylko te polecenia, które dochodziły do niego, były zdecydowanie mniej... rygorystyczne. Zrobiło mu się trochę szkoda tej Topaz. Zmuszona do ochraniania za wszelką cenę jakiegoś kucyka, którego nie widziała na oczy, do tego z niższej klasy. Widocznie ją też trapiło coś co najmniej niemiłego, bo zmieniła się na twarzy. Grim postarał się, by jego oblicze nie wyrażało niczego poza powściągliwą uwagą. Nawet jeśli nie darzył gwardzistki niechęcią, przynajmniej nie tak bardzo jak reszty magików, to na razie nie zamierza dać tego po sobie poznać.

    - Nie mam nic za złe. Oboje wypełniamy rozkazy - powiedział wciąż formalnie, lecz włożył w to odrobinę więcej serca, by nie brzmieć jak wcześniej. - Co nie zmienia tego, że muszę przekazać wiadomość działowym. Chodźmy.

     

    I poszedł powoli w stronę dziury w murze.

  4. Magazynki były pełne, jak być powinny. Żołnierz schował papierośnicę i popatrzył na Witalija z półuśmiechem, jakby trochę podśmiechując się z faktu, że ten nie pali. Bo przecież palą wszyscy, którzy mogą, nawet jeśli "tytoń" w praktyce był jakimiś gównianymi grzybami. Wartownik z całą uprzejmością poinformował, że drezyna powinna nadjechać za dwie minuty, co też się stało. Po dopełnieniu formalności - przewoźnik zażądał, poza pomocą przy pedałach, jednego naboju - Wit ruszył w kierunku Aeroportu. Podróż nie była zbyt ekscytująca, żadne niebezpieczeństwo nie pokazało swej ohydnej mordy. Niestety zdrzemnąć też się nie dało, z powodu zmian przy pedałach. Otóż właśnie, pojazd był ciekawy, bowiem rzadki, rzadszy od spalinowych. Drezyna rowerowa. Wyremontowana, odmalowana, gotowa mierzyć się z szynami. Właściciel musiał mieć stalkera, i to bardzo doświadczonego stalkera, w rodzinie, bo na kasiastego nie wyglądał. Nie był specjalnie rozmowny, na kontroli przy Aeroporcie odpowiadał zdawkowo. Zaraz po dotarciu na miejsce kazał się młodemu wynosić. Teraz Witalij potrzebował albo szukać podwózki dalej, albo iść na piechotę.

     

    ***

     

    Celujący w jegomościa Jurij zauważył pewną ciekawą rzecz. Ów nie miał przy sobie żadnego źródła światła, na pewno nie dało się jakiegokolwiek dostrzec. Człowiek zmarszczył brwi i wpatrzył się przez muszkę w twarz tragarza. Przenikliwe, ciężkie jak płyta sarkofagu spojrzenie dokładnie zczytało każdy detal jego twarzy, a potem przeniosło się powoli na każdego innego członka karawany. Tunelowy muzyk przewiesił instrument przez plecy.

    - To nie jest hałas. To jest muzyka - powiedział idealnie tym samym głosem, co wcześniej. Jednak coś mówiło, że chyba był urażony. - Jestem człowiekiem i podróżnikiem. Mam swój cel. Baumańska. Jak wy. I grzeczniej proszę.

     

    ***

     

    - Oczywiście, że mamy warzywa. Nasza stacja ma szczęście leżeć niedaleko żywieniowego serca metra. A ta restauracja ma najbardziej sumiennych dostawców. Myślę, że panienka się już namyśliła?

    Pracownik czekał cierpliwie, obdarzając Zdrawkę uprzejmym, nienachalnym spojrzeniem. W międzyczasie starsza kobieta spojrzała na zegarek po raz ostatni, pokręciła głową i ruszyła w swoją stronę. W ogóle zaczęło się robić coraz bardziej pusto, jedyne, co przychodziło dziewczynie do głowy to nadchodzące przygaszenie świateł, czyli umowna noc. Co tak wcześnie?

     

    [u Dymitra i Feliksa w sumie nie dzieje się nic poza oczekiwaniem, więc dla nich posta nie ma. Na razie.]

  5. Grim biegł, jakby ścigały go wszystkie znane i nieznane bestie z najczarniejszych głębin lasu Everfree, o którym było słychać nawet u niego. Zdawał się nie widzieć, nie słyszeć, nawet nie wyczuwać czegokolwiek dookoła, jego umysł w całości przejął obraz sznura powoli zmieniającego się w popiół. Nogi niosły go właściwie same, krzyk wyrywał się niemal nieświadomie. Nic dziwnego zatem, że kompletnie nie zauważył, iż ktoś za nim podąża. W końcu, po czasie, który wydawał się całym stuleciem, front się rozdzielił. W szeregach jego odważnych żołnierzy ziała dziura, zostało tylko kilku. Nie usłyszeli? Czy też nie mogli oderwać się od nieprzyjaciela, nie ryzykując wystawienia się na śmiertelny cios? Krzyknął jeszcze raz czy dwa, tym razem w jego głosie brzmiała autentyczna desperacja. Widział, jak Podmieńce wlewają się w powstałą dziurę, otaczając tych biedaków.

     

    I wtedy ów niematerialny, wyobraźniowy sznurek wypalił się z cichym sykiem. Ale zaraz pieprznie, pomyślał trochę niedorzecznie ogier, przymykając oczy i schylając głowę. Ciekawe, czy ogłuchnie... zaraz, moment. Gdzie, do niespodziewanej zarazy jest wybuch? Wyprostował się zdezorientowany, przestraszony i totalnie wytrącony z równowagi. Coś przykuło jego dotąd rozchwianą jak sad w czasie orkanu uwagę. Okrągły czarny otwór lufy wrażego muszkietu odwzajemniał spojrzenie pułkownika. Więc to tyle? Wychodzi na to, że tak. Szkoda, że nie ma okazji powiedzieć jakichś fajnych ostatnich słów. Huk i świst kuli wdarł się w te myśli, trwające krótko jak mgnienie. Zgrzyt pocisku o metal. Chwila, co? Powinien albo nie żyć, albo leżeć i kwiczeć z bólu, a nie sterczeć sobie i patrzeć na jakiegoś kucyka, który chyba właśnie podstawił się pod kulę.

     

    Zbroja, i to taka lepszego sortu, niebieski pióropusz, róg sterczący z hełmu... no pięknie. I to była klacz. Hmm. Grima zalała fala uczuć. Zaskoczenie, gorycz, wdzięczność, dokładnie w tej kolejności. Następnie uderzyło go jak obuchem coś jeszcze. GDZIE NA WSZYSTKIE DEMONY SĄ TE PIEPRZONE ARMATY!? Podmieńce zaraz ich tu zjedzą bez sosu! Przy słowie "sosu" rozpętał się chaos. Dosłowny mur ołowiu zamienił nieprzyjacielskich żołdaków w czarnozielone siekane kotlety. W chwilę potem rebelianci wypełnili powstałą we froncie wyrwę, a wystrzały poczęły odzywać się coraz dalej i dalej. Starszy kuc zdjął na chwilę hełm, przetarł twarz oraz głowę, odetchnął, wciągając zapach krwi i prochu. Ulga i radość czasowo rozgościły się tymczasowo w jego sercu, kiedy odwracał się powoli.

     

    Wyostrzył wzrok, uniósł  brew przypatrując się dokładniej swojej wybawczyni. Przymrużył oczy. Nie do końca był pewien, co powinien sądzić teraz o całej tej sytuacji. Ta cała Topaz jakby nie patrzeć uratowała mu przed chwilą życie, do tego musiała za nim łazić z rozkazu generała. Miał dług u tej... klaczy, a nie lubił mieć długów, zwłaszcza u kuców z założenia nie darzonych przez niego sympatią. Nowopoznana cały czas patrzyła mu w oczy, nie spuszczając wzroku ani go nigdzie nie przenosząc. Oznaka pychy, zapewne. Demonstracyjnie skrzywił się na słowa "jestem magiem".

    - Jestem ci winien podziękowanie, na pewno będę miał jeszcze okazję, by okazać wdzięczność - powiedział sucho, formalnie. - Deklarację pomocy zapamiętam i skorzystam z niej w stosownym czasie. Skoro już tu jesteś, proszę przekaż działowym, by przygotowali się do przeprowadzenia armat wewnątrz pierścienia murów. Zapytaj się też, czy mają trąby lub rogi, żeby dawać ich dźwiękiem znać przy następnej salwie po prostej. Poczekać tu na ciebie?

  6. Obserwacja Hieny nie dała żadnych rezultatów. W tunelu nie wisiały nici, włókna, czy cokolwiek w tym stylu. Po pewnym czasie do barykady dotarł patrol, czteroosobowy, którego członkowie rozglądali się naokoło, macając światłem po ścianach, suficie i szynach. Sprawnie zajęli miejsca za skrzyniami i przygotowali się do ewentualnej obrony, chrzęszcząc i stukając ekwipunkiem, po czym dowódca podsunął się do Piotra i zaczął z nim szeptać. Prawdopodobnie na temat dźwięków, które po jakimś czasie zaczęły układać się w zniekształcaną przez echo, ale już całkiem słyszalną egzotyczną melodię. Poza tym, że nie brzmiała jak nic, co znaliście nie można było powiedzieć więcej, jej źródło wciąż było gdzieś tam, w trzewiach metra. W pewnym momencie owa piosenka zwolniła i wygasła.

     

    ***

     

    Strażnicy na ostatnim posterunku nie trwali w napięciu przy workach z piaskiem, więc chyba nie było się czego bać. Na zawołanie dwóch odwróciło się, pozostawiając resztę wpatrującą się w wieczną ciemność. Pomachali ci, jeden gwizdnął.

    - To daleko cię teraz wysłali, chłopie. Tunel jak tunel, coś tam sobie czasem pomruczy, ale generalnie cicho siedzi. Tfu, tfu! - splunął przesądnie przez lewe ramię, podczas gdy reszta spojrzała na niego trochę rozeźlona. - Kola, Kola... zaraz. Taki staruszek z mięsistym kumplem. Dwa magazynki brudasów do maszynówki i piętnaście błyszczących kulek. Prawdziwych. Masz je tutaj, możesz sobie przeliczyć jak chcesz.

     

    Strażnik podał Witowi zaliczkę machinalnie, po czym klepnął go w plecy. Wyjął z kieszeni kamizelki, polarowej, nie taktycznej, drewniane pudełeczko. Okazało się, że była to improwizowana papierośnica wypełniona skrętami. Gość poczęstował wszystkich na stanowisku, zajarał sam, a na koniec wyciągnął rękę do kuriera.

    - Może poczekasz na drezynę? Palisz?

     

    ***

     

    Ochrona i kupiec bez zwłoki posłuchali rady Jurija. Niektórzy nawet pozatykali uszy czymkolwiek mogli, tak na wszelki wypadek, i zdwoili, a nawet potroili czujność. Bardziej czujnym już się chyba nie dało być. Napięcie panujące w tej chwili wśród tych ludzi było tak namacalne, że aż odezwało się echem w głowie uzdolnionego tragarza, który próbował skupić się, aby wyłowić z siebie, metra, czy skąd brały się jego możliwości coś więcej. Jakąś wskazówkę, znak. Chyba mu się to udało. Coś zdawało się szarpać jego nerwy, kierować intuicją. Wskazywać wyraźnie w stronę...

     

    Drezyna zatrzymała się nagle z piskiem. Wszystkie światła skierowały się ku czołu karawany, by wynurzyć z tunelowej nocy sylwetkę. Broń wycelowała w tajemniczego kogoś. Kupiec wyszedł najdalej jak mógł bez schodzenia z drezyny, by przyjrzeć się, jak się okazało mężczyźnie spokojnie, jak gdyby nigdy nic stojącemu sobie na torach, tyłem do ludzi. Odziany w płaszcz, a może habit, kto mógł znać, człowiek wygrywał swoją jednostajną, złożoną głównie z niskich tonów melodię na dziwnym instrumencie o długim gryfie. Grał tak jeszcze przez chwilę, mając was kompletnie gdzieś, a potem zwolnił i przestał. Echo odezwało się po raz ostatni, zgasło.

     

    Grajek odwrócił się powoli, pokazując karawaniarzom chudą twarz ozdobioną kozią bródką i dużymi oczyma. Troskliwie ułożył instrument na ziemi, po czym podniósł dłoń w geście przywitania. Dopiero potem zdał się zrozumieć, że światło powinno go razić i zmrużył oczy. Niepokój Jurija ułożył się wokół niego w prawdziwą mandorlę.

    - Witajcie, podróżnicy - głos tego człowieka mógł dochodzić równie dobrze stąd, jak i z jakiejś głębokiej studni. Rezonował z tunelem, jakby był częścią melodii, która wciąż zdawała się unosić w ciemnościach i echa. - Baumańska. Tam jedziecie. Można dołączyć?

     

    ***

     

    Obdarzone spojrzeniem zdolnym spopielać nie gorzej niż bomby, które runęły na Moskwę samce podzieliły się na dwie grupy. Część błyskawicznie zmieniła obiekt zainteresowania, jeden się nawet przeżegnał, pozostali zbyli to uśmiechami, w ich mniemaniu powalającymi na kolana. Cóż. Pracownik zmusił się by przywołać na twarz jasny uśmiech. Efekt był mierny, ale dało się go przeżyć.

    - Mamy zupę cebulową, zupę mięsną, mięso smażone, mięso suszone na przekąskę, sałatkę ziemniaczaną, sałatkę pomidorową i kiełbasę z grilla. Z napojów grzybowa herbata, wódka i woda.

×
×
  • Utwórz nowe...