Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Pietka ze zrozumieniem pokiwał głową i zakręcił butelkę, zaraz chowając ją za pazuchę, która w niewyjaśniony sposób skryła ją tak, że nic nie było widać. Zamachał rękami, by je rozluźnić i złapał za automat. Timur, mrucząc coś o kurczakach i "pieprzonych Ruskach" zatarł ręce i siadł przy karabinie maszynowym. Ostatni z mężczyzn z niechęcią przyklęknął za całkiem niezłą, choć prowizoryczną barykadą i wymierzył strzelbą podobną do tej Hieny w tunel. Sygnałem do tych działań były światełka od stacji, oznaczające nic innego jak patrol. Kontrola.

     

    Ogólną niechęć i lekką ospałość rozwiał dziwny dźwięk z ciemności przed posterunkiem. Wibrujące echo przypominało odgłos struny, ale bardziej przeciągły i... obcy. Odmienny od znanych wszystkim strun gitary. Wartownicy ze zdumieniem wpatrywali się w mrok, z którego po chwili popłynęło więcej nikłych dźwięków, powielanych przez echo. Pietia zagwizdał przeciągle. Sygnał dla patrolu.

     

    ***

     

    - Dobrze zapamiętałeś, Witaliju. Cieszę się, że trafiliśmy na ciebie. Ah, co w torbie. Trochę konserw. Wódka. Koperty z listami. Lekarstwa. Takie tam rzeczy. Pomagam Łazariewowi jak mogę, jest jedynym krewnym jaki został mi po katastrofie - objaśnił Nikołaj, kiwając lekko głową w wyrazie aprobaty, i wciąż uśmiechając się miło. - Idź już. Zaliczkę dostaniesz jak powiesz, że przysyła cię Kola.

     

    Po tych słowach skinął na Timofieja i pożegnał się z Witem, podając mu dłoń. Potem równie uprzejmie pożegnał się z Sierowem i wyszedł z pomieszczenia. Sierow przestał się uśmiechać i wypuścił z siebie powietrze z cichym sykiem. Przymknął na chwilę oczy.

    - Wszystko poszło okej. Podziękujesz mi jeszcze. Chodź, odprowadzę cię i mykam do roboty, bo mnie zjedzą zamiast tych świń.

    Nie minęło pięć minut a już staliście przy prysznicach. Tam Sierow pomachał Witii i potruchtał w swoją stronę.

     

    ***

     

    Drezyna z wagonami powoli toczyła się dalej, stukając od czasu do czasu na jakichś tajemniczych nierównościach. Ochroniarze rozmieszczeni tak, by móc skutecznie odpierać ataki z góry, przodu, boków, a nawet, jeśli to możliwe, od spodu trwali w czujnym skupieniu. Ostre światło latarek rozdzierało aksamitny mrok jak miecz, wynurzając z niego pęknięcia, jakieś korzenie czy tam pnącza, dziury, druty i rury... ale żadnych potworów. Kupiec stał przy Juriju, od czasu do czasu strzelając gdzieś spojrzeniem. Nagle wszyscy aż podskoczyli, gdy z tunelu przed nimi rozległ się czysty, wysoki dźwięk jakby szarpniętej struny, który natychmiast podchwyciło echo. Chyba nie był za daleko, ale ciężko było mieć pewność. Za chwilę za pierwszym tonem podążyły następne, powoli układając się w obcą, hipnotyczną i poniekąd monotonną melodię. Karawaniarze popatrzyli na siebie w zdumieniu. A potem wszyscy, jak jeden mąż, zerknęli trochę trwożliwie na Jurija. Ów przestał czuć pustkę, za to w jego świadomości zagościł niepohamowany niepokój.

     

    ***

     

    Obserwacja pomogła dojść dziewuszce do trzech zasadniczych wniosków. Po pierwsze, tutejsze samce musiały zlokalizować gdzieś na niej coś ciekawego, bo jakoś tak bardzo często popatrywali w jej stronę. Po drugie, stojący w rogu głównej sali zdezelowany magnetofon mruczący jakąś tandetną melodyjkę postanowił wkurzyć obsługę i się zaciąć. Na obco brzmiących słowach "BEYBE OOOH". Po trzecie w korytarzu przy restauracji siedziała smutna starsza pani, zajadająca sobie zupę, sądząc po wątłych nitkach czegoś bladego warzywną. Co jakiś czas spoglądała na zegarek, zatem na kogoś czekała. Znaczące chrząknięcie wytrąciło ją z badania otoczenia. Dźwięk pochodził od niskiego, zadbanego jak na warunki metra mężczyzny w marynarce.

    - Pani życzy?

  2. Butelczyna poszła w ruch, bimber zabulgotał w spragnionych gardłach wartowników, jeden z nich dorzucił trochę drewna do ognia, który zabuzował radośnie. Mężczyźni popatrzyli po nowych przyjaźniej niż na początku, a dowódca pokiwał głową. Komentarzem Hieny odnośnie ciemności czyhającej za przytulnym kręgiem światła raczej nie wzięli na poważnie, albo nie dali tego po sobie poznać.

    - A niech siedzą, byle nie lazły.

    - Prawda. Jak już coś ma przyleźć, to niech to będzie kurak. Wiecie, ile kuraka dobrego nie jadłem? Cholera, po nocach mi się śni.

    - Co to jest kurak?

    - Timur, kurwa, nikt ci nie powiedział? Jezu, to jakich ty masz rodziców? - ozwał się siedzący dotąd cicho Pietka, naczelnik posterunku. Popatrzył na najmłodszego z zebranych z miną wyrażającą dezaprobatę i rezygnację. Zaraz po tym nastąpiła chwila tłumaczenia Timurowi co to jest kurczak. Przez wszystkich na raz. Czasem nawet sobie przeczyli, ale to drobnostka. Na koniec znów puszczono wkoło butelkę, tym razem jednak z zastrzeżeniem, że na razie to tyle. A co na to tunel? Tunel pozostawał cichy i niewzruszony, choć uważne oczy Dymitra, który nie tracił czujności wyłapywały ruch jakichś małych stworzeń na krawędzi oświetlonego kręgu. Pewno szczury.

     

    ***

     

    - Nie, nie, nie. Nie będzie przesadnie ciężka, nie chcemy cię przemęczać - zażartował starszy, jakby starając się rozluźnić atmosferę. Mimo ogólnej życzliwości nikt się nie zaśmiał. - Widzisz, sprawa prezentuje się tak. Potrzebuję dostarczyć pewną rzecz, czy może kilka rzeczy, na Białoruską Okrężną. Rzeczy znajdują się w tej wygodnej torbie - w tym momencie drugi mężczyzna w ciszy potrząsnął prostą raportówką, na oko niezbyt wypakowaną. - Torbę trzeba dostarczyć panu Łazariewowi, to mój bliski krewny. Spotkasz go przy kramie z zabawkami z góry. Zrobilibyśmy to sami, ale ja jestem za mało ruchliwy na tunele, a kolega się kuruje. Nagroda będzie czekała u celu, a przy ostatnim posterunku dostaniesz kilka nabojów zaliczki, byś nie myślał, że robię cię w trąbę. Co do ostatniego pytania... ja jestem Nikołaj, a ten milczek to Timofiej. 

     

    ***

     

    Nieznośna pustka jak gdyby osunęła się nieco we wnętrzu Jurija, rozgaszczając się na wysokości żołądka. Nieco utrudniała skupienie, działając na umysł jak fałszywa nuta na słuch. Dowódca karawany wpatrywał się z uwagą w nadchodzącego, a gdy ten powiedział, co chciał, przymknął na chwilę oczy. Po jego twarzy przeleciał cień niepokoju, zastąpiony absolutną powagą. Kupiec jechał już raz czy dwa z tym dziwakiem, i dobrze wiedział, że czasem było warto posłuchać tego, co ów mówi. Dlatego też cicho przekazał najbliższym ochroniarzom, by zdwoili czujność. Sam przeszedł z drezyny na przód wagonu z ładunkiem, ciągnąc za sobą Jurija.

    - Jesteś pewien? Poczułeś coś specjalnego? Konkretnego? - spytał szeptem, prawie zagłuszonym przez szum i stukot karawany. Nagły głośniejszy pisk oznajmił, że jakiś szczur, lub coś podobnego, nie zwiał z szyn na czas.

     

    ***

     

    Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Mówi się też, że ciekawość to główna motywacja do zdobywania wiedzy. Oba stwierdzenia są prawdziwe, choć jak dotąd Zdrawce udawało się omijać pokusy demonów. Chyba, że to demony omijały ją. Tak czy inaczej dziewczyna siedziała sobie teraz w najlepszej restauracji stacji Białoruskiej Promienistej, wygodnie umoszczona na wypchanym czymś twardym kartonie robiącym za krzesło, i kontemplowała w ciszy swoje rozczarowanie. Sprowadziła ją tu chęć zobaczenia na własne oczy dziwadła, o którym wieści dotarły do Oktiabrskiej, przywiezione przez staruszka dźwigającego cholera wie po co rusztowanie wypełnione po brzegi książkami. Należy dodać, że chęć rozbudziło i pogłębiło potwierdzenie niezwykłych pogłosek przez zarówno karawaniarzy Hanzy, jak i kilku mieszkańców stacji po drodze. Rozchodziło się o stworzenie podobne do psa, jednak pokryte chityną, jadowite, i do tego podobno oswajalne.

     

    Pech chciał, że na Białoruskiej okazało się, że stworzenie faktycznie było, ale zdechło i pozbyto się go. Właściciel wyprawił się z kumplem po nowe, i nie wiadomo kiedy wróci. Troskliwy ojciec dał jej na drogę trzy konserwy, wodę i "kiełbasę", więc o prowiant nie było co się martwić. Gorzej z noclegiem. O ile Zdrawce zachce się czekać.

  3. Zaraz zleci się masa indywidualistów. Ale prawda jest taka, że trzeba zrównoważyć jedno z drugim. Nie możesz wyróżniać się na wszystkich polach, ba, często nawet nie jesteś w stanie. Z drugiej strony całkowite zlanie się z masą nie dość, że jest nie do końca możliwe, bo jako takiej jednolitej masy nie ma, to jeszcze nie daje za wiele satysfakcji. Nie jestem mędrcem ani niczym takim, ale wybranie sobie swojego własnego, odpowiedniego punktu między hipotetycznymi skrajnościami to dobry pomysł. Sorasy za krótki post, ale akurat wychodzę na nockę, bye.

  4. W tunelu, mniej czy bardziej uważnie obserwowanym przez wartowników, nie działo się nic niepokojącego. Czasem dało się dosłyszeć piski szczurów, czasem trzasnął ogień, łagodnie rozświetlający sam posterunek, jak i kilka metrów wokoło niego. Dymitr rozglądał się przez dłuższą chwilę, niestety poza porozrzucanymi puszkami po konserwach, pleśniejącą kupą papierów pod ścianą czy samotną butelką nie było nic, co pomogłoby stróżującym. Z mroków metra powiało chłodem, ogień lekko zafalował. Ludzie spięli się trochę, mocniej zacisnęli dłonie na broni... i to w sumie byłoby na tyle. Przez następne kilka minut, wlokących się niemiłosiernie, nie stało się nic więcej.

    - To ten, pewnie na górze straszna wieja, i to dlatego - powiedział dowódca, przerywając ciszę. Chrząknął. - Mam pomysł. Nudno tu trochę, więc może po maluchu, co?

     

    Z tymi słowy wyciągnął z torby dyndającej mu na ramieniu butelkę, identyczną jak jedna już tu leżąca. Popatrzył po wszystkich, odkręcił, łyknął. Napięcie ich opuściło, jeden się nawet uśmiechnął.

    - Czemu nie?

    - Oj Pietka, ty to się nie zmienisz, co? Daj mie tu tę butelkę.

    - No dooobra, ale tylko jednego. Maks dwa.

    - A wy chcecie? - skierował pytanie do Hieny i Iskry. - Tylko ten, cicho-sza, bo podobno nie wolno. Szkoda, że nie ma gitary.

     

    ***

     

    Sierow wyglądał, jakby bardzo się starał ukryć niepokój. Nie wychodziło mu to, i to nie wychodziło bardzo. Gdy Witia zawrócił po plecak, młodzieniec aż syknął z niecierpliwości. Zaraz też ruszył przed siebie, zbywając milczeniem pytania, jakie mu zadano. Poprowadził Witalija przez część mieszkalną stacji, tak, jakby mieli iść do świń, jednak w ostatniej chwili skręcił w przejście techniczne, mijając prysznice i toaletę. Zatrzymał się w niewielkim pokoiku z drewnianą klapą pod ścianą, obejrzał za siebie, jakby sprawdzając, czy kurier idzie za nim. Po rozbieganym spojrzeniu dało się stwierdzić, że chyba martwi się, czy nie mają ogona. Gdy upewnił się, że wszystko jest w porządku, podniósł klapę i zniknął w dziurze. Kiedy Wit wszedł za nim, dostrzegł, że nie jest tutaj ciemno, pod sufitem przeciągnięto kabel, wzdłuż którego rozmieszczono światła awaryjne. Jakoś nie przypominał sobie takiego pomieszczenia.

     

    Po niedługim czasie szybkiego marszu chłopacy dotarli do prostych, sklejkowych drzwi. Tutaj Sierow gestem nakazał Witii czekać i wszedł do środka. Zaraz też uważne ucho mogło dosłyszeć mocno stłumioną rozmowę, następnie odgłos przesuwania czegoś ciężkiego. Drzwi otworzyły się. Wewnątrz piętrzyły się wory, kilka kurduplowatych ziemniaków walających się po betonowej podłodze zdradzało ich zawartość. Poza worami stał tam nerwowo uśmiechający się Sierow oraz dwóch mężczyzn. Poza tym, że odziani byli jak podróżni i jeden był wyraźnie starszy, nie wyróżniali się niczym. Wit nie znał ich twarzy.

    - Witam, witam, młodzieńcze. Twój kolega polecił cię jako dobrego kuriera - rzucił prosto z mostu starszy z nich, obdarzając Witalija ciepłym uśmiechem - a ja potrzebowałbym kogoś takiego. Nie za darmo oczywiście, niech cię o to głowa nie boli. Jeśli masz czas i chęci, dałbym ci przesyłkę, którą musiałbyś komuś przekazać. Wchodzisz w to?

     

    ***

     

    Jurij jak tylko się obudził wiedział, tak jakoś po prostu czuł, że dziś coś się stanie. Takie bliżej nieokreślone coś. To uczucie nie opuszczało go kiedy jeden ze znajomych kupców, chyba my było Jewgienij, przyszedł pytać, czy nie chce mu się aby zarobić. Nie opuszczało go, gdy zapakował się na drezynę jadącą do Komsomolskiej Okrężnej, ani wtedy, gdy kupiec, który był też naczelnikiem własnych karawan, kłócił się o rozmiary skrzyń i beczek z bolszewickim komisarzem z Komsomolskiej Promienistej. Nie chciało minąć, gdy komisarz zaczął grozić hanzowcowi starym jak świat naganem. Nie minęło też, kiedy komunista puścił karawanę, kryjąc w kieszeni sporą saszetkę kwasa. Towarzyszyło Jurce przez całą drogę powrotną, trzymało się go przy odprawie, zaczynając już irytować mężczyznę.

     

    Łaskawie zechciało ustąpić dopiero wtedy, kiedy drezyna spalinowa, ciągnąca kilka wagonów wypakowanych oznakowanymi czerwienią skrzynkami i beczułkami wpełzła powoli we wlot tunelu prowadzącego ku stacjom Sojuszu Baumańskiego. Ustąpiło wtedy zupełnie, zastąpione absolutną pustką.

  5. Stacja Baumańska, najważniejsza w całym sojuszu rzekomo równych, nie powinna być specjalnie znacząca. Nie wyróżnia się zbytnio architekturą, nie jest położona w żadnej wartej odwiedzenia dzielnicy Moskwy... i pewnie by tak zostało, ale tak się złożyło, że wybuchła wojna. Tak gdzieś trochę ponad dwadzieścia lat temu, dokładnie 22. I, niestety, nikt nie był w stanie tej wojny wygrać. Świat spłonął, ludzkość niemal wymarła, tę historię zna tu każde dziecko. Co jednak jest tu ważne, to fakt, że niegdyś niedaleko tej stacji znajdowała się fabryka uzbrojenia. Gdy zawyły syreny, jej pracownicy schronili się w najbliższym schronie, czyli tutaj, na Baumańskiej. Podobnie postąpili żyjący przy niedalekej Elektrozawodskiej i Siemionowskiej. Po upadku centralnego rządu trzy stacje-minipaństwa zawiązały sojusz, który wkrótce zasłynął jako wytwórca broni oraz sprzętu elektrycznego. Dotąd udawało im się razem przetrwać każdą większą zawieruchę, jaka przetoczyła się przez podmoskiweskie tunele.

     

    Przy ognisku, które razem z kilkoma pustymi skrzynkami oraz karabinem maszynowym na stojaku stanowiło cały posterunek na pięćdziesiątym metrze, siedziało pięciu mężczyzn w różnym wieku. Wśród nich znajdował się Feliks "Hiena", i Dymitr "Iskra". Obu wypadła dzisiaj czterogodzinna warta, trzeba było zmienić dwóch chorych. Dla pierwszego nie było w tym nic specjalnego, bo udało mu się wyjść nawet na górę, to co dla niego jakiś tam posterunek, drugi natomiast, dotąd trzymany raczej przy sprzęcie niż przy broni, mógł czuć się nieco obco. Dowódca warty, jedyny będący tu na pełen etat, podrapał się za uchem i pierdnął. Ktoś inny ziewnął. Zapowiadał się raczej nudny dzień.

     

    ***

     

    - Ej Witia! Witia, pało złamana, wstawaj! - ktoś potrząsnął młodym Powarskim, zdecydowanie mocniej niż ten by sobie życzył. Sen nie za bardzo chciał go opuścić. - Rusz swoje kanciaste dupsko, tunelaku. Masz okazję zarobić trochę kulek. Ubieraj się.

     

    Rozbudzony młodzian mógł spostrzec, że nagabuje go jego znajomy, Sierow, zwykle o tej porze siedzący w ogródku warzywnym. Wyglądał, jakby mu się gdzieś spieszyło, zapewne do roboty, skoro go tam nie ma. Miał przy sobie dwa suchary posmarowane grzybową pastą, wręczył je Witalijowi i wyszedł z namiotu.

    • +1 1
  6. Euforię triumfu i dumę z dobrze zaplanowanego ruchu, trwającą podczas ostrzału murów brutalnie ostudziła otulona mrokiem "wiecznej" nocy rzeczywistość. Pułkownik przez pierwszą fazę boju w wyrwie po prostu bezsilnie wpatrywał się w swoich żołnierzy, w kuce, które mu zaufały, a teraz traciły życia, szereg po szeregu. Porównanie do trawy, czy zboża kładącej się pod sprawnymi cięciami kosy nasuwało się właściwie samo. Choć ogier starał się wyglądać na twardego i niewzruszonego, czuł ból ściskający mu gardło i szczękę. Zwłaszcza, że cały czas zdawało mu się, że tym razem Podmieńców ginie znacznie mniej, niż wcześniej. Wiedział, że przewaga jest po ich stronie, ale jeszcze chwilę temu miał nadzieję ją złamać. Co gorsza, nie mógł świecić przykładem i walczyć razem ze swymi podwładnymi, bo coś powstrzymało go wcześniej przed ruszeniem w bój. Może poczucie obowiązku, bo przecież ktoś musiał widzieć co się dzieje na polu bitwy, a może coś zupełnie innego [na przykład opis Kapiego, bo nie uwzględnił mojej szarży XD]. Zamknął na moment oczy i pochylił głowę.

     

    Kiedy je otworzył, znów błyszczał w nich płomień. Nie wszystko jeszcze stracone, choć wiele żyć już starto z powierzchni Equestrii. Dopóki on dycha, a wojacy w niego wierzą, żaden pieprzony robal nie będzie butnie i bezpiecznie łaził sobie w tę i nazad. Odwrócił się do maga całym ciałem, chrzęszcząc lekko zbroją.

    - Dostawcie tu szybko kilka armat. Wiem, że potraficie, więc się ruszaj - powiedział sucho, rozkazującym tonem. Może trochę za twardo? Teraz to nieważne. Kiedy ktoś kopnął się, by wykonać jego polecenie, zwrócił się do najbliższego z wolnych kucyków.

    - Słuchaj uważnie, to może być trudne zadanie. Masz przekazać walczącym następującą rzecz: Kiedy zobaczą świetlny znak, niech chowają się nawet do mysiej dziury, bo będzie źle - tym razem jego głos był chłodny i zupełnie spokojny. Miał już plan. Bardzo ryzykowny, dość kosztowny, lecz jeśli się uda, na jakiś czas to jego siły zdobędą tak potrzebną przewagę.

     

    Kiedy magowie przyprowadzili zamówione działa, Grim wysupłał z uprzednio przygotowanego pasa runę sygnałową, o której wcześniej kompletnie zapomniał, a teraz była kluczem do całego improwizowanego planu. Podrzucił ją kilka razy w kopycie, zbierając siły do tego prawdziwego rzutu.

    - Przygotujcie armaty do strzelania na wprost. Kiedy ten kamyczek rozbłyśnie, odczekacie tak z minutę, a potem zrobicie w tej wyrwie Tartarus na ziemi. Mam nadzieję, że to jest jasne.

    Po czym wykonał ruch, jakby miał rzucić kamieniem, ale powstrzymał się. Zaczął szybciej oddychać, decyzja ciążyła mu niepomiernie. W końcu tam były jego kuce, walczące wręcz. Niby oderwanie się od nieprzyjaciela nie powinno nastręczać trudności, ale część wrażych żołnierzy ruszy za nimi... dobra, tych da się zwalczyć. Zawsze też jest ryzyko, że część pechowców po prostu nie zdąży uciec linii ognia. Wtedy ich krew spada na tego, kto wydał rozkaz. Na Grima. Cholera. Działa już sprowadzone, wiadomości przekazane... cały manewr ma uratować sporo kucy, na pewno więcej niż tych kilku nieszczęśników. Lecz i tak, czy może tak dysponować ich losem, bardziej niż już to uczynił? Chyba, że...

     

    Skurczył się w sobie, zebrał siły, a potem cisnął kamieniem w powietrze, jak najwyżej tylko mógł. Następnie wyjął miecz z pochwy i pobiegł na złamanie karku ku ścierającym się w wyrwie kucom. Musiał mieć pewność, że zwieją. Że im się uda. Nabrał więcej powietrza w płuca, czując mocne ukłucie bólu w opatrzonej ranie.

    - NA BOK, NA BOK! - zaczął się drzeć jak najgłośniej, czasem własnokopytnie rozpychając żołnierzy, by zmusić ich do ucieczki. I tak od końcowych szeregów aż po pierwsze, nawet jeśli ryzykował, że jakiś Podmieniec szurnie go czymś przez łeb. I cały czas się zastanawiał, czy usłyszy huk, czy nie.

  7. Oczekiwanie wbrew wszelkiej logice nie dłużyło się jakoś specjalnie. To były ostatnie chwile, cisza przed burzą i w powietrzu było czuć napięcie, jednak nie było ono tak wielkie, jak na początku. Było też trochę strachu, ale także mniej, niż z początku. Wyjaśnienie tego wszystkiego jest bardzo proste. Grim już znalazł się wcześniej w ogniu walki, i choć wciąż niemiło wspominał kulę w piersi nie był do przesady nabuzowany, jak wcześniej. Teraz dominował w nim spokój i ciche wykorzystywanie ostatnich chwil na zebranie większej odwagi. W końcu musiał prezentować jej najwięcej ze wszystkich, jako dowódca i przewodnik tej grupy gotowych do poświęceń kucyków. Z wolna przechadzał się tu i tam, przypatrując się uważnie rebeliantom spojrzeniem może trochę twardym, ale w jego mniemaniu też dodającym otuchy. Chciał, by wiedzieli, że nie są sami. Że to wszystko ma sens, choć starał się wierzyć, że ten oddział sam zdaje sobie z tego sprawę. Po tej w sumie niezbyt długiej chwili poświęconej na swoistą inspekcję ustawił się w pewnej odległości od murów w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków.

     

    Oho, w samą porę. Jest już pierwszy posłaniec. Pułkownik wysłuchał go i przygotował się wewnętrznie na dźwiganie roli, jaką mu powierzono. Podstawowe rozkazy były już wydane, teraz tylko je zmodyfikować, dopasować do sytuacji. No, oto i działa. Starszy kucyk musiał przyznać się przed sobą, że jest pod wrażeniem konwoju. Całe dwadzieścia armat, gotowych zionąć ogniem na każde jego skinienie. Nawet w czasie walk na barykadach jeszcze w Stalliongradzie nie miał styczności z taką siłą. Otrząsnął się z tego wszystkiego po to, by wysłuchać magika, jaki się do niego przyturlał. O dziwo, nie powitał go standardowym skrzywieniem twarzy. Po prostu zmierzył go najbardziej neutralnym spojrzeniem na jakie potrafił się zdobyć. Odchrząknął.

    - Mury wydają się solidne, więc na nie trzeba innego sposobu niż tylko walenie salwami, póki się nie rozlecą. Robimy tak: wybieramy dwa punkty niedaleko siebie, u podstawy murów. Dziesięć dział oddaje dwie salwy w jeden punkt, dziesięć w drugi. Wtedy wszystko powinno zwalić się pod własnym ciężarem. Bam, wyłom gotowy - powiedział szybko, ale wyraźnie, po czym zawezwał do siebie jednego z bliższych rebeliantów - Ty, złociutki, przekażesz wszystko co teraz powiem naszą ustaloną metodą. Kiedy będzie dziura, nasze wojska zaczną ją atakować rzutami, tak gdzieś po 150, do dwustu kucyków. Kiedy przerżniemy się przez pierwsze kilkadziesiąt metrów przetoczymy armaty do środka. Kuce na ulicach będą badać teren walką, by zorientować się, gdzie jest największy opór. Po takich miejscach będziemy walić z dział, tak, żeby nic nie zostało. Arystokraci mają złoto, to sobie odbudują. Przypominam, nie ma po co brać jeńców. Gotowi? No to jadziem! Zacznijcie strzelać!

     

    Z tymi słowami na ustach pogalopował bliżej murów, by oczekiwać na wyłom i ruszyć do boju z którąś z pierwszych grup.

  8. No to jadziem. Jest tak gdzieś 22 lata po wojnie. Twoja postać ma dwadzieścia siedem. Prosta matematyka mówi, że gdy wszystko diabli wzięli miałeś nie więcej niż pięć latek. Wątpię, że pięcioletnie dziecko pracowałoby na górze jako elektryk. Albo więc się postarz na tyle, by to było realne, albo napisz, że nauczyłeś się reperowania i monterki tego typu rzeczy już pod ziemią. Umiejętności = talenty, czyli naturalne zdolności. Szybkie składanie takich urządzeń podpada pod zdolności manualne, takie więc twoja postać posiada. Możesz wybrać jeszcze jeden talent.

  9. Po podziale niemal od razu za przewodnikiem zanurkował w czeluście domu. I tu niestety odezwała się w nim bandycka żyłka. Widział dość dobrze, potrafił rozróżnić kształty i wyławiać trochę tych bardziej wyraźnych szczegółów w ciemności, jednak zamiast poświęcić się nauce metodą obserwacji poczynań Iwana Borys zajął się czym innym. Mianowicie po cichu, iście kocim krokiem, zaczął przechadzać się po domu, udając, że niby to rozgląda się za jakąś większą ilością poszlak, a w praktyce kitrając pod ubraniami i po kieszeniach co cenniejsze przedmioty, jakie wpadły mu w łapy. Proceder zastopowało dopiero pojawienie się dziecka, nieco niespodziane. Mężczyzna przez chwilę miał ochotę lekko podskoczyć ze strachu, no bo się bachora zupełnie nie spodziewał, ale oparł się pokusie. Stanął przodem do Iwana i Dimitrija, przyjmując jakąś neutralną pozycję i w swym mniemaniu zupełnie nie dając po sobie poznać, że ma coś, co do niego nie należy. Napotkał wzrok łowcy i, z pewnym trudem, wytrzymał spojrzenie.

    - Nie wiem w sumie. Już się rozdzieliliśmy. Możemy zostawić tu dzieciaka i poczekać, czy potwór po niego nie wróci. A jak wróci, to będziemy pewnie jakoś z nim walczyć. Czy coś - powiedział niezbyt pewnie.

×
×
  • Utwórz nowe...