Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Szukanie "idioty od drezyn" nie było bardzo wymagającym zadaniem, zważywszy na to, że Hanza miała to do siebie, iż zawsze ktoś tamtędy przejeżdżał, w końcu Linia Okrężna. Gorzej było z ceną. Kupcy z Hanzy brali mało za przewóz, za to żądali pomocy przy załadunku, rozładunku i ochronie karawany. Kupcy niezależni bardzo różnie, ale zawsze drożej od Hanzy. Najwięcej brali kolesie zajmujący się transportowaniem tylko i wyłącznie ludzi, za to miało się zapewniony wygodny [hy hy] przejazd, ochronę, a czasem nawet namiastkę zupy, czyli wodę z tajemniczym mięsem. Nic tylko brać, wybierać. Och, jeszcze jedno. Zwykle wyjawienie celu podróży zwykło podnosić cenę standardową o kilka kulek. Ostatecznie po zorientowaniu się Hiena skonstatował, że najtańszy przejazd to jedenaście nabojów, najdroższy 36.

     

    ***

     

    Białoruska Promienista powitała Witalija oczywiście... kontrolą. No kto by zgadł. Tym razem jednak strażnikom wyraźnie się nie chciało, dowódca warty musnął wzrokiem paszport nawet nie każąc go otwierać i przepuścił chłopaka. Na stacji panował rozgardiasz, znacznie większy niż w jako tako zorganizowanej Federacji. Zasłyszane ploteczki oraz zwyczajny zdrowy rozsądek kazały zwracać szczególną uwagę na pilnowanie plecaka i kieszeni. Wszak nigdy nie wiadomo, kiedy jakiemuś lokalnemu łachmycie przyjdzie ochota wzbogacić się cudzym kosztem. Jakby na potwierdzenie Wit został potrącony przez tutejszego byczka.

    - Co kurwiu, łazić się nie potrafi? - zagadnął niezwykle uprzejmie winowajca.

     

    ***

     

    Andriej widocznie nie podzielał podekscytowania Białorusinki, lub też zupełnie nie dawał tego po sobie poznać. W spokoju rozprawił się z resztą posiłku, wstał, poszwendał się po domu zbierając różne rzeczy, zapewne niezwykle mu potrzebne. Potem podszedł do mutka, pogłaskał go z pewnym oporem, jakby pod przymusem, i założył mu obrożę i smycz z jakiegoś tworzywa. Znalazł się też improwizowany kaganiec z posczepianych ze sobą pasków tego samego tworzywa. Zwierzowi się to nie podobało, bo warknął i kłapnął zębatą paszczęką, lecz i z tym sobie poradzono.

    - Mamo. Idziemy sprzedać stworzenie kupczykom z sąsiedniej stacji. Nie wiem, kiedy wrócimy.

     

    Starsza pani kiwnęła znad czotek głową, nie odrywając się od monotonnej czynności. Wkrótce mężczyzna wyprowadził dziewczynę poza kwaterę i udał się z nią w kierunku przejścia na stację należącą do Hanzy.

    - Masz paszport z wizą?


  2. Tak uważam że technologia przegrywa z magią a ponieważ człowiek może polegać tylko na technice. Uważam że większe szanse na wygraną ma magiczna istota niż człowiek który tylko może polegać na swych narzędziach.

     

    Ja mam zupełnie przeciwne zdanie. Powód jest w sumie jeden. Magii nie ma. A tak nagle nie zaistnieje. Dlatego hipotetyczne kuce nigdy by nie zwyciężyły na naszej ziemi, a na własnej mogli by mieć kłopoty z powodu naszego przystosowania. Bo człowiek to taki paskudnik, że jak gdzieś da się zamieszkać [i może posiać trochę dobrej rozwałki] to tam zamieszka. Będzie walczyć i zapewne ginąć, ale metodą prób i błędów znajdzie sposób, by zdobyć wszystko czego chce. I to generalnie tyle.

     

    Chyba, że byśmy się sami rozpieprzyli, w takim wszyscy obecni, tak zażarcie dyskutujący tutaj, odparują.

  3. Smok/inne silne gówno - czy wedle twoich założeń hakownica, kolubryna czy podobne są już zbyt techniczne? :^)

    Znajomość terenu - zwiad, chwytanie i przesłuchiwanie jeńców.

    Broń - nawet samą białą zdziałają dużo więcej niż rasa, której całą siłą zbrojną jest gwardia w pozłacanych zbrojach i trochę fajerwerków. Plus tyle razy było maglowane, że ludzie są po prostu przystosowani do wojny. Taka natura.

     

    Jeśli nie uważasz ludzi za silnych, a przyznajesz to kucom, to właśnie zrobiłeś mi dzień.

    • +1 1

  4. Natomiast próba założenia bazy na ich terenie bez broni i z samym wyszkoleniem niewiele by dało.

    Coś ty się tak uwziął na bronienie rasy, która [choć nie istnieje lel] jest z powodu samego swojego założenia skazana na porażkę?

    A) To że ludzie nie posiadaliby broni palnej, wedle założenia nie działającej ze względu na wpływ magii, nie czyni ich automatycznie bezbronnymi. Uruchom szare komórki. Są noże, szable, garoty, kastety, kindżały nawet jakieś tam fikuśne azjatyckie wymysły jak kukri. W ostateczności przy dobrym wyszkoleniu zostaje też oręż improwizowany. Choćby głupią sztachetą można zrobić sporą krzywdę, jeśli się wie jak. Nie uważaj więc, że niewiele by to dało. Przyznam, że nieco słabiej wypada sprawa kontaktów z macierzą, bez elektroniki to trudniejsze i trzeba byłoby uciekać się do posłańców czy podobnych. Ale jest to możliwe i byłoby całkiem skuteczne.

     

    Zresztą Hoffner ma rację. O tym można gadać latami i nie przekonać drugiej strony, bo każdy ma swoje założenia i każdy inaczej patrzy na sprawę.

  5. @up: Podejmuję założenie, że magia istnieje w Equestrii i działa na nas kiedy się tam pojawimy. No to dalej: zablokować kontynent, lub niszczyć każdą próbę wychynięcia kuców spoza ich kraju. Wysłać grupy zwiadowcze, które mogłyby radzić sobie np. bez broni palnej czy nowoczesnego sprzętu, ale byłyby z pewnością lepiej wyszkolone niż kuce, których ostatnią wojną była okupacja Canterlot przez Podmieńce. Łapie ci taki języka albo kilku, nasi naukowcy przeprowadzają badania i eksperymenty i bum, wiemy o magii więcej niż wcześniej. Pewna doza fantazji mogłaby nawet dopuścić założenie, że zbudowalibyśmy na jakimś totalnym zadupiu ośrodek badawczy.


    Trzmiel lata zgodnie z zasadami fizyki, ponieważ gdyby było inaczej, zwyczajnie nie mógłby tego robić.

    Dobrze mieć czasem rację...

  6. Generalnie nie interesuje mnie sama Equestria jako taka, choć założenie pozostaje niezmienne. Jeśli to ona wchodzi w nasze uniwersum, tym samym rezygnuje ze swoich praw, czyli np. magii. Jeśli jednak takie uparciuchy jak Accu twierdzą, że jest inaczej, to i tak zakładam, że magia nie działa poza granicami Eq. Zatem tak czy siak chuja nam mogą.

    Accu, może odblokuję cię na gg, bo może ci wybaczę.

  7. No dobra. Ten temat jest długi i rozbudowany. Moje zdanie na ten temat brzmi tak: implikujemy, że ich planeta zjawiła się w naszym uniwersum. Albo kontynent na naszej planecie. Generalnie oznacza to prostą rzecz. Magia nie działa. No bo na Ziemi magii nie ma, to oczywiste. Zatem skoro magia nie działa, Discord czy inni wszechpotężni odpadają. Zatem co? Zatem MWDs. Nuff said.

  8. Kwatermistrz rzucił okiem na papierek, potem dla pewności rzucił i drugim. Kiedy upewnił się, że wszystko jest w porządku, wydał cały sprzęt, jakiego Hiena zażądał. Mężczyzna nie był zbyt rozmowny, spakował wszystko czego potrzebował i ruszył w kierunku wyjścia, zatem i kwatermistrzowi jakoś nie chciało się zagadywać. Po krótkiej wędrówce korytarzami i peronami znalazł się przed bramą, gdzie strażnicy nie omieszkali nieco go powypytywać. Następnie uchylili mu wrota. Zresztą, nim Hiena przeszedł dziesięć metrów otworzyli je na oścież, bo oto wreszcie nadchodziła kawaleria, to jest lekarze i zmiennicy postrzelanych strażników. Przez jakiś czas szli sobie razem, przy feralnym posterunku oczywiście się rozdzielili. Feliks wyłowił wzrokiem Dymitra, który sterczał jak kretyn przy barykadzie i wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. Potem ruszył w głębiny tunelu.

     

    ***

     

    Jak na zawołanie, na posterunek wpadło kilku uzbrojonych ludzi, którzy sprawnie zabezpieczyli miejsce zdarzenia oraz medycy, rozpoznawalni po rzeźnickich fartuchach. Zaraz też rannych niezdolnych do chodzenia zapakowano na wolne miejsca w konwoju. Wcześniej ich oczywiście wstępnie opatrzono. Wkrótce kawalkada była gotowa, by ruszyć na stację. O Iskrze też nie zapomniano. Jeden z lekarzy zajął się jego palcem, po czym podał mu bidonek z wodą.

    - Łyknij, dobrze ci zrobi. Powinieneś iść na stację, przebrać się czy coś, i odpocząć. A potem ktoś z was powinien zameldować, co zaszło.

     

    ***

     

    - Dla lepszego efektu. A teraz zawijaj i pamiętaj, że jak coś komuś piśniesz, to przemeblujemy cię trochę.

    Po tym szczerym, niezwykle przyjacielskim wyjaśnieniu Witalij udał się podziemnym szlakiem ku Dynamo i dalej, prosto do swojego celu. Z początku towarzyszyło mu palące światło reflektora, z czasem zanikło i młodzieniec był zdany tylko na swoją latarkę. Z początku tunel był jeszcze w miarę zadbany, niemal jak przed wojną, później teren zrobił się nieco trudniejszy. Choć na więcej przeszkód, niż powyginane korzenie czy kupki gruzu lub innego śmiecia Wit się nie natknął. W końcu z drugiej strony pojawiły się światła pierwszego bastionu Dynamo, nie minęło wiele czasu nim rozpoczęła się rutynowa kontrola w stylu "skąd, dokąd, po co". Faktycznie, droga okazała się całkowicie bezpieczna, a historia z nieznaną grozą zmyślona. Po kontroli stacja stanęła przed kurierem otworem. Nie różniła się za bardzo od Aeroportu, poza tym, że tutaj kręciło się nieco więcej uzbrojonego luda. Wiadomo, granica. Całe miejsce przesycał wszechobecny zapach gnoju i skór.

     

    ***

     

    Mutant dał się spokojnie pogłaskać, ba, nawet czasami poruszał się tak, by ręka dziewczyny trafiała w inne miejsce, zatem sprawiało mu to przyjemność. Gulgotał przy tym gardłowo, co zapewne było czymś na kształt kociego mruczenia. Nie był jakiś specjalnie duży, na oko wysokości tucznika, lecz oczywiście dużo zwinniejszy i jakby dłuższy. Skórę pokrywała gęsta, krótka sierść, szaroczarna, z wyjątkiem ogona, który pozostawał łysy. Trójkątna głowa podłożyła się pod dłoń Zdrawki, szpiczaste uszy przylgnęły do czaszki. Ogólnie zwierzątko sprawiało raczej pozytywne wrażenie. Sądząc po zachowaniu i ogólnej charakterystyce, choć drapieżnik, to do szczytu łańcucha pokarmowego sporo mu brakowało.

    - Użarł Iwana, mówiłem. Choć to Iwan zaczął, popełnił głupi błąd. Wytargał go z dziury za ogon. Potem wywabiłem go ochłapem. Dziwny mutant. Lubi pieszczoty.

  9. Krótki odpoczynek, uzyskany dzięki potrzebie udania się na stanowiska artylerii, okazał się zbawienny dla przeciążonego umysłu pułkownika. Stopniowo opuszczał go silny stres, z barków zsuwał się ciężar setek żyć żołnierzy, którzy walczyli, leżeli tu i ówdzie, albo przesuwali się szybko obok niego oraz Topaz, by dołączyć do reszty swoich tłukących okupantów na ulicach. Niesamowita lekkość, nawet jeśli czasowa, to wspaniałe uczucie. Przeciskanie się przez dziury, gdy z drugiej strony napierali dzielni Equestrianie było kłopotliwe, ale po jakimś czasie wyleźli jakoś. Po drodze Grim starał się rzucić jakimś ciepłym słowem, zachętą do jednego czy drugiego kuca, żeby nie myśleli, że tak ich tutaj zostawia. W końcu dotarli do dział, a tam...

    - O? - zdziwił się nieco ogier, a jego usta pokazały dokładnie, jak takie "o" wygląda. Nie tylko na widok swoich towarzyszy, bo na niebie pokazała się sylwetka byłej księżniczki. Już ją odczarowali, czy to dalej Nightmare Moon? Może patrzy właśnie na początek końca powstania? Na ziemię sprowadziło go krótkie, a treściwe pytanie dowódcy działowych. Zastanowił się przez chwilę, myśląc nad opcjami dalszego prowadzenia walk. Aż sobie przysiadł i przyłożył kopyto do brody. Po dłuższej chwili takiego zastanawiania się znowu wstał, odchrząknął, jak zawsze, gdy miał mówić dłuższy czas.

    - Dobrze, zatem robimy tak, słuchaj uważnie. Niedługo Green powinien wyjść z kanałów, naszym zadaniem było odwrócić uwagę żuczków, to zadanie wykonaliśmy. Ba, zrobiliśmy nawet więcej. Przebijanie muru w kolejnym miejscu, podczas gdy te kilka setek daje się kłuć mieczami i palić magią jest raczej niepotrzebne. Jeśli zostawimy to tak jak jest, to wrogowie wytną naszych, cała akcja spali na panewce. Powinniśmy posłać po Crampa i przerzucić wszystkich tutaj, by nie wytracić impetu.

     

    Dalej: działa. W ciasnych uliczkach mogą być trochę nieużyteczne. Dlatego też będą przeciągane za postępującym frontem, by w razie potrzeby zapewniać pomoc, to jest rozpieprzać wszystko w drobny mak, lecz muszą stać na dachach lub innych wyższych miejscach, najlepiej jeszcze osłoniętych z góry. W razie czego możecie robić sobie miejsce na piętrach domów bogaczy. Są przestronne. Każdą potrzebę pomocy będzie pokazywał dźwięk rogu czy innej trąbki. Niech działowym towarzyszy grupa ochroniarzy, co najmniej pięćdziesiąt kuców.

     

    Trzecia sprawa. Widzieliście na niebie to co ja, prawda? Trudno nie zauważyć. Jeśli okaże się, że to Pani Koszmarów, to jesteśmy w głębokim zadzie. Co nie zmienia faktu, że zalejemy jej sadła za skórę, jak przyleci robić nam na szkodę. Kusze mamy, muszkiety mamy. Niby jest magiczna, ale założę się, że odpowiednio dużo metalu sprowadzi ją na twardy grunt. To tyle.

     

    Zakończył kiwając samemu sobie łbem na potwierdzenie i odszedł nieco na bok, bliżej reszty członków drużyny. Przyjrzał im się, szukając ran i z pewną małą ulgą stwierdził, że żadnych nie mieli, przynajmniej widocznych. Przyglądanie się pomogło mu też bardzo w przypomnieniu sobie, kto właściwie jest kim. Zezowata klaczka, skrzydlata, z którą chyba nigdy nie zamienił słowa. Druga też pegazica, też źrebię właściwie, ale już bez zeza. I z nią raczej nie gadał. Ale skinął im głową na przywitanie. Ostatni był jednorożec, którego pamiętał z narady niedługo przed szturmem. I z nim się przywitał, tym razem bardziej wokalnie.

    - Witaj... eee... Poison? Co sprowadziło was na front? Znaczy, ciebie pewnie rozkazy, ale te dwie klaczki? - zanim mu odpowiedziano, pokazał jeszcze kopytem na będącą zawsze w pobliżu gwardzistkę. - Topaz, Poison, Poison, Topaz. Poison to mag rebelii, Topaz Snow to mój przydu... ekhem, khem, uratowała mi życie i ma za zadanie mnie bronić. Jakbym sam sobie nie radził.

  10. - Wszystko czego potrzebujesz, dostaniesz od kwatermistrza, o ile pokażesz mu - tu wręczył ci niewielki świstek papieru pakowego - to. Nazwijmy to twoją legitymacją służbową.

    Naczelnik sam napił się trochę wody, widocznie nie chcąc specjalnie odstawać od gościa. Dostojny wąs zafalował w ukontentowaniu. Zaraz jednak lekki uśmiech zastąpiło nie mocniejsze zaskoczenie, szybko zamaskowane.

    - Strzelanina na posterunku, drezyna z Hanzy? I nic nie wpadło ci w...

    W tym dokładnie momencie do środka biura wpadł Timur, zdyszany i z kawałkiem rękawa przyłożonym do skroni.

    - Komendancie, na posterunku była strzelanina - i wtedy zauważył Feliksa, który właśnie zamierzał wyjść - ale to chyba już wiecie. Czejś Hiena. Nie wiemy, czego nagle wszystkim odjebało, ale mamy sporo rannych. Pietka, ja, Iskra, i prawie wszyscy z karawany. Łapiduchy będą miały pełne ręce roboty.

    - Czyli to nie był żaden wraży atak? Żadna zasadzka?

    - Nie, panie-towarzyszu komendancie, to po prostu wypadek.

    - No, to powinniśmy wyjaśnić, co za kretyn zaczął tę zabawę... na razie idź odkazić to gówno. Posłać kogoś po rannych?

    - Unkh - zaklął Timur. - Piotr Kortasow raczej już nie pochodzi, dziura w kolanie. A i hanzowcom by się nosze przydały.

    - Przekaż to łapiduchom, jeśli łaska. Wracając... Z Bogiem, Hiena.

     

    ***

     

    Dymitr z pewnym trudem przycisnął dłoń do rękawa bluzy. Ręka jakby nie chciała go słuchać. Szok pourazowy, czy jakie znowu cholerstwo? Po dłuższej chwili starań w końcu udało mu się przycisnąć resztki palca do ściągacza na rękawie. Ten powoli zabarwił się na piękny, królewski wręcz karmazyn. Mężczyźnie nieco szumiało w głowie, czuł się dziwnie, jakby ospały. Na pewno nie od upływu krwi, bo mało wyciekło. W końcu nawet najbardziej paranoidalny obłąkaniec opuścił broń, zdając sobie sprawę, że zagrożenia, póki co, nie ma. Baumańcy ocenili straty, pomogli mniej doświadczonym hanzowcom. Nieźle się pokiereszowali. Część, w tym dowódca posterunku, nie mogła chodzić. Dymitr był jednym z nielicznych, którzy jako tako potrafili utrzymać broń, choć krwawienie nie ustało, a tylko się zmniejszyło. Może iść na stację o własnych siłach. Lub zostać z poszkodowanymi.

     

    ***

     

    Wartownicy zastygli na moment w milczeniu, z twarzy jednego z nich można było wyczytać niepewność. W końcu, po dłuższej chwili kontemplowania ścian i sklepienia tunelu dowódca przewrócił oczami.

    - Przejrzałeś nas, cwaniaczku. Nowych nabieramy, że niby się tu jakieś gówno zalęgło. Daję ci dwa naboje i morda w kubeł, jasne? - wysunął na dłoni dwa prawdziwe, wojskowe naboje. Z drugiej strony, wyglądał na tyle groźnie, że kazało to myśleć o odmowie jako jednej z gorszych alternatyw.

     

    ***

     

    Zdrawka nie dała sobie dwa razy powtarzać. Ledwo siadła do stołu, śniadania, a może obiadu, już nie było. Matka stalkera tylko się uśmiechnęła na ten widok. Sam mężczyzna zjadł swój posiłek powoli, spokojnie. Jego ruchy przywodziły na myśl człowieka nawykłego do zużywania każdej chwili wolnego czasu. W końcu i on wstał od stołu, po czym podszedł pewnie do leżącego na "dywanie" [kartonie] mutanta. Delikatnie przeciągnął ręką po jego grzbiecie, uważając, by nie dotknąć ogona. Babcia milczała, pogrążając się w liczeniu węzłów na czotkach.

    - Podejdź - powiedział nagle stalker głosem przywodzącym na myśl zdartą płytę. - Pogłaskaj. Omijaj ogon, bo wtedy gryzie. Jest jadowity, masz rację, zabrał Iwana Złe Oko. Poza tym to prawie zwierzak domowy. Nie krzywdzi, da się głaskać, bawi się.

×
×
  • Utwórz nowe...