Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. W czasie opowieści dwóch łowców potworów Boria głównie pił. I to nie jakieś trunki z walorami smakowymi, tylko proste piwo, i to takie, co to brali ludzie coby się najebać, nie cechami nacieszyć. Poza tym jeszcze słuchał opowieści, bo we wsi, jak to we wsi aż tak wiele znowu się nie działo, już na pewno nic, coby mieszczucha zaintrygowało. A taka historia, proszę was, zawsze w cenie. W przerwie między jednym a drugim łykiem akcentował zainteresowanie pomrukami aprobaty. Kiedy sprawy przybrały obrót zgoła nieoczekiwany, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywało na to, że będzie rozpierdol, wstał, odsunął się od stołu i przygotował do bitki.

     

    Jednak do mordobicia ostatecznie nie doszło, a to dzięki dziewczynie-krasawicy, co wpadła do szynku i rabanu narobiła. Ładne miała to i owo, trza było przyznać, poszłaby pewno w obroty, gdyby nie to, że raz, córka starosty. Dwa, zanim komukolwiek przyszło do głowy brać się do roboty, ta poczęła zmieniać się w potworzysko rodem z bajań dziwnej pary, co to do wsi przybyła. Nie minęła nawet piąta część pacierza, kiedy było po całej hecy. Wilkołaczka spłonęła, brać karczemna, a i sam Borys, odczuli dziwny smutek z powodu tego, że już nie dało się raczej wykorzystać urokliwej panienki. No dobra, czyli te wszystkie historyjki o bestiach wszelkiej maści, krążące w półświatku nie były do końca w palucha wycyckane. A to już robiło duże wrażenie, choć przebiegły Borys nie dał nic po sobie poznać, żeby nie wyjść na mięczaka. Nu, niedobrze. Niedobrze. Ale w sumie...

     

    Zanim mężczyzna dokładnie zrozumiał, jakie są "za", jakie "przeciw" polowaniu na takie demony piekielne, zdecydował. Jednym długim haustem dopił piwo, odstawił kufel na ladę i wyszedł przed gospodę wraz z kilkoma innymi kretynami o podobnie samobójczych zapatrywaniach. Poprawił ryngraf z Przeczystą Panienką i przeżegnał się trzykrotnie, zanim splunął przez lewe ramię oczywiście. Tak na wszelki wypadek. O, to nieźle wpadł. Przedstawiają się sobie, jak na jakimś mityngu. Dobra, niech już im tam będzie.

    - Nazywam się Borys Korowiow, nietutejszy, a jedno co to strzelać z procy nieźle potrafię, mogę nawet pokazać zaraz - powiedział, szorując dłonią po szczecinie na twarzy. Jakoś nie chciał chwalić się, że i inne rzeczy czasem się robiło.

  2. Ten, taki mały problemik. W domu mam serio trudną sytuację, jesteśmy pozadłużani jak cholera, babcia poszła znów do roboty, i tak dalej. No i kłopot taki, że ja szukam pracy i jej dalej nie mam. Chyba, że uda mi się po znajomości załatwić znowu robótkę na budowie, oczywiście na czarno i oczywiście "ale nic nie obiecuję". Babcia nie mówi nic i traktuje mnie normalnie, lecz czasem sam z siebie zaczynam czuć się jak pasożyt.

     

    Plus, od leków porobiło mi się dziwne uczucie w nogach. Są jakby zastane. Odstawić leków nie mogę. Mam też czasem pęd na twórczość, ale z tym jakoś sobie radzę.

  3. Ja tam myślę o założeniu własnego gospodarstwa i utrzymywaniu go tradycyjnymi metodami.

     

    Ale dotąd nie udało mi się nawet znaleźć pracy.

     

    Więc najpewniej umrę głodny, biedny i zapomniany żyjąc z emerytury za najniższą krajową, i to najpewniej nie polską.

  4. W fiku chyba najbardziej ze wszystkiego podobały mi się opisy, naprawdę świetnie pobudzające wyobraźnię czytelnika. Zostawały dużo miejsca na swobodną interpretację, jednocześnie kreśląc ogólny zarys lokacji/wydarzenia. Choć sam osobiście wolę dłuższe i bardziej szczegółowe, mogę powiedzieć, że są wspaniałe. Budowanie świata też uznaję za dobrze dawkowane, jak na pierwszy rozdział mam już podstawy znajomości tego, co tam dla nas przygotowałaś, a jednocześnie nie jest się zalanym informacjami, które równie dobrze dało by się spokojnie napisać później [zaleta wielorozdziałowców]. Miłym dodatkiem są makaronizmy, nawet bardzo ładnie uzasadnione, ponieważ

    Hooviet Union.

    Nie przepadam specjalnie za przygodówkami, siedząc sobie głównie w smutach i plasterkach życia, lecz czuję się zaintrygowany i czekam na więcej.

     

    Choć muszę zaznaczyć, że nie spodobało mi się umieszczenie w umyśle głównego bohatera obcej istoty. To czysto subiektywne, no wybacz.

     

    tl;dr Nie umiem w komenty, fajnie piszesz, 7/10, ała moje kompleksy

    • +1 1
  5. Imię i nazwisko: Witalij Mierkułow.

    Płeć i wiek: Zdecydowanie mężczyzna, 38 lat.

    Długość pobytu w Zonie: Kot, dopiero przyjechał.

    Profesja: paramedyk/żołnierz.

    Talent: Celność - w dzieciństwie strzelał w ptaki z pracy.

    Frakcja: Wojskowy.

    Wygląd: Krępy, po żołniersku ścięty, lecz hodujący sobie kozią bródkę mężczyzna w sile wieku. Brązowe oczy, ciemne włosy, pociągła twarz z perkatym nochalem. Barczysty, choć nie przesadnie silny. Dobra kondycja. Tak to raczej średniej postury.

    Charakter: Luzak, choć dwa razy myśli, nim coś zrobi. Posłuszny jak prawdziwy żołnierz.

    Historia: Nie był najgrzeczniejszym dzieckiem, bo lubił sobie porzucać kamieniami, pobić się z kumplami czy pobiegać za dziewczynami ciągnąc je za włosy, ale chciał sprawić, by rodzina była z niego dumna. Dlatego edukował się dzielnie, żeby zostać doktorem lub pielęgniarzem, nawet wyszkolił się na paramedyka, kiedy była okazja. Niestety wspaniałe plany pokrzyżował mu brak pieniędzy, przez co Witalij zmuszony był imać się każdej roboty, sam sporo majsterkował, by wreszcie, z rezygnacją, zapisać się na ochotnika do armii. Po intensywnym i ciężkim dla niego szkoleniu wojskowym został prawdziwym żołnierzem i służył przez krótki czas w Afganistanie. Pełnił tam rolę zwiadowcy swojego oddziału, przez co bardzo szybko musiał nauczyć się opanowania, tego, by trenować wzrok i słuch oraz kryć się przed mudżahedinami, by nie zrobili z niego sitka. Do Zony trafił jako wojak z kompanii karnej, do której trafił za pobicie oficera.

  6. 2/10 nie pomogło.

     

    Poczciwych ludzi nigdy za wiele, że wezmę i trochę popolemizuję sobie z tym tekstem. Tak jednozdaniowo. A teraz inna sprawa, mniej do tekstu przytoczonego wyżej. Choć odzyskałem klawiaturę i teoretycznie mógłbym pisać prawdziwe epistoły, przez pół roku używania tylko myszki i ekranówki mi się odechciało. Tak zupełnie. Mam pomysły, ale nie umiem ich przelać na papier czy na ekran. Nie jestem w stanie zmusić się do napisania więcej niż dwie, dwie i pół strony. Nie jestem [i chyba nie byłem :v] Żyjącym Piszącym, choć temat jest czasami pomocny. Nie wiem, może ktoś doświadczył takiego... odzwyczajenia się? To może dobre określenie. Odzwyczajenie się od pisania. To nie jest brak weny, brak wyobraźni, tylko niemoc, gdy tylko chcesz coś napisać.

×
×
  • Utwórz nowe...