Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Wszystko napisane przez Po prostu Tomek

  1. >powstańcy nie mieli broni lolwut?
  2. Niestety mimo szczerych chęci ja nie mogę postąpić tak samo.
  3. Po prostu Tomek

    Zew Metra [Gra]

    Czekanie dłużyło się, napięcie, z początku wywołujące dreszcze i nieznośnie skurcze, poczęło opadać. Ludzie zaczynali wykazywać oznaki zmęczenia, także Hienie i Iskrze broń coraz bardziej ciążyła, wzrok się rozmazywał, i tak dalej. Przewodnik patrolu już podniósł dłoń, by odwołać alarm, kiedy w tunelu pokazało się światło. Wszyscy znowu zmusili się do czujności, zaraz do światła doszedł cichy pomruk. Prędko dało się poznać, że to drezyna. Gdy przybysze znaleźli się w zasięgu ostrzału Pietia krzyknął: - Stać, kto jedzie? - Karawana z Komsomolskiej! - dobiegła odpowiedź. - Czerwoni? - Hanza! Dalej nastąpiła standardowa procedura wstępnej, pobieżnej kontroli, w której głównie chodziło o to, czy ludzie faktycznie są ludźmi i czy nie zaczną nagle rozwalać wszystkiego i wszystkich dookoła. Chwilową ciekawość wzbudził ewidentnie mający wszystko gdzieś koleś siedzący na miejscu między wagonikami, który miał zamiast broni przewieszony przez plecy dość intrygujący instrument. Na wszystkie pytania odpowiadał spokojnie, rozważnie i bardzo krótko. Pietka, odwrócony do tunelu, popukał się w głowę, a Timur roześmiał, gdy nieznajomy uprzejmie poinformował, że to on grał i przeprosił za niedogodności. W pewnej chwili któryś z patrolu odwrócił się do wszystkich wartowników. - Ej, jest tu Hiena, czy podobnie? Mam, kurwa, ogromną nadzieję, że jest, bo naczelnik Baumańskiej bardzo, bardzo chce go widzieć. Jak najszybciej. *** [izy ma u mnie propsy dobrego gracza. Zapomniałeś dać latarki, więc nie dodałeś jej sobie, i do tego wymyśliłeś czemu jej nie masz. Prawilnie.] Oblatana stacja nie była w stanie ukryć przed dzielnym Witalijem jakichś większych sekretów, przynajmniej z tych choć odrobinę legalnych. Dlatego po kilku minutach spędzonych na przypominaniu sobie dokładnej drogi dotarł do targu. Jak to na metrowym targu, pachniało tu dość szczególnie, nie wiadomo czym, bo wszystkim po trochu. Tak i stragany były wypełnione najrozmaitszymi rzeczami, choć to było nic w porównaniu z targami większych stacji Hanzy. Niewiele czasu zajęło mu znalezienie odpowiedniego kramu, choć ten zmienił miejsce postojowania o dobre kilkanaście metrów. W końcu, po targowaniu się i uiszczeniu kwoty 20 nabojów, dobrej jakości latarka z bateriami znalazła się w posiadaniu młodego kuriera. Na drezynę bidulka się nie załapał. Za ostatnim posterunkiem Aeroportu rozpościerała się nieprzebita ciemność. Wit ruszył odważnie w mrok. Co go spotka? Poza przeciągiem gdzieś z góry, oczywiście. *** Jegomość stał sobie spokojnie między szynami, zwracając chłodny, przenikliwy wzrok to na Jurija, to na kupca - dowódcę karawany, zdając sobie sprawę, że to na tych dwóch mężczyznach, jednym pośrednio, spoczywa ciężar decyzji przyjęcia obcego człowieka. Aktualny szef Jura pocił się, i to tak mocno, że było to widać w świetle latarek. Wyraźnie walczył ze sobą, strzelał wzrokiem pomiędzy twarzami tunelaka i muzyka. Ostatni raz spojrzał na tego ostatniego i odetchnął głęboko, jak przed skokiem z urwiska do wody. Nawiasem, wysokiego urwiska. - Kurwa... - wyszeptał, a potem powiedział głośno - wsiadaj pan, tylko nie próbuj niczego głupiego. No i jeśli myślisz, że jedziesz za frajer, to się grubo mylisz. - Dziękuję za dobrą wolę. Nie będę sprawiał żadnego kłopotu. Handlarzu, ze względu na zrozumiałą podejrzliwość spieszę wyjaśnić, że pochodzę z Krasnopresnenskiej, oto paszport. A ty, chłopcze - rzucił ciszej, ale wciąż słyszalnie, przechodząc obok tragarza, by zająć miejsce na styku wagonów - niewiele wiesz. Po chwili karawana z pomrukiem silnika ruszyła w głąb tunelu. Dalsza podróż odbywała się spokojnie, podróżnik, którego zdecydowano się zabrać siedział nieruchomo, po turecku, z rękami na kolanach. Nie grał, zapewne nie chciał nikogo tym deprymować. Teraz, gdy można było mu się bliżej przypatrzeć, dało się dostrzec, że ma nierosyjskie rysy. Wyglądał bardziej na jakiegoś Turkmena, Kazacha czy coś. W końcu w ciemności pojawiło się miękkie, czerwonawe światło, a w jakiś czas potem do karawany doleciało gromkie: - Stać, kto jedzie? - Karawana z Komsomolskiej! - odkrzyknął jeden z ochroniarzy. - Czerwoni? - Hanza! - tu wtrącił się kupiec, z nutą dumy w głosie. Zaraz po tym nastąpiła krótka kontrola wstępna. Wartownicy nawet nie sprawdzali ładunku, popytali tylko z której stacji i poinformowali, że przy następnym posterunku należy schować broń. Nie umknął im niecodzienny gość, którego trochę pomaglowali, lecz nie udało im się wyciągnąć zbyt wiele. Odpowiadał prosto, krótko i treściwie, nie wzbudził też niczyich podejrzeń, choć po tym, kiedy kupiec powiedział, że zabrali go z tunelu, gdy szedł i sobie grał, a on to potwierdził, ktoś przy barykadzie popukał się w głowę. Jakiś młodzian nawet parsknął śmiechem. *** Biedna dziewczyna nie mogła siedzieć w ciepłej restauracji ani chwili dłużej. Kelner, uprzejmy do granic możliwości, po krótkiej pogawędce wywalił ją poza obręb restauracji, w której już rozpoczęło się wieczorne sprzątanie. Zdrawka obawiała się trochę pałętania się samemu po tej stacji, zwłaszcza, że niektórzy maruderzy bardzo się ucieszyli z tego, że ją wyproszono, lecz jakoś zdołała sobie poradzić. Do tego bardzo prosto, otóż zupełnie niechcący trafiła na ową starszą panią, co to wcześniej tak patrzyła na zegarek, czekając nie wiadomo na co. Okazało się, że czekała na swojego krewnego - najpewniej syna- który to wrócił z powierzchni, prowadząc nic innego jak... mutasa, za którym Zdrawka tutaj zasuwała. Babcia zgodziła się, by obca dziewczyna została u nich na krótki czas, w zamian za sprzątanie i pomniejszą pomoc. Nie mając co ze sobą zrobić, a pałając chęcią zapoznania się z mutantem Białorusinka zgodziła się.[Zawieszam akcję dla Nocturnal, gdyż ta ma urlop]
  4. Po prostu Tomek

    Chojrak - tchórzliwy pies

    Co zapadło mi absolutnie w pamięć z Chojraka, nie wiem czemu? Dwa słowa: Doktor Vindaloo.
  5. Hm. Pierwsze zdanie trochę komplikowało sprawy, bo nie mógł jej wykorzystać w charakterze klaczy na posyłki, do tego nie był w stanie sprawić, by na jakiś czas zeszła mu z oczu. Dwie pieczenie na jednym ogniu, takie jest powiedzonko? No, to nie wyszło po całości. Topaz pogadała sobie coś tam o obowiązkach, z czego wyszło, że nie wystawiała się na kule z własnej woli czy sympatii - nikt mądry by tego nie zrobił - tylko z rozkazu, do tego raczej surowego, skoro, jak wspomniała, zależy od tego jej życie. Pułkownik był w podobnej sytuacji, też wykonywał rozkazy i czuł obowiązek, tylko te polecenia, które dochodziły do niego, były zdecydowanie mniej... rygorystyczne. Zrobiło mu się trochę szkoda tej Topaz. Zmuszona do ochraniania za wszelką cenę jakiegoś kucyka, którego nie widziała na oczy, do tego z niższej klasy. Widocznie ją też trapiło coś co najmniej niemiłego, bo zmieniła się na twarzy. Grim postarał się, by jego oblicze nie wyrażało niczego poza powściągliwą uwagą. Nawet jeśli nie darzył gwardzistki niechęcią, przynajmniej nie tak bardzo jak reszty magików, to na razie nie zamierza dać tego po sobie poznać. - Nie mam nic za złe. Oboje wypełniamy rozkazy - powiedział wciąż formalnie, lecz włożył w to odrobinę więcej serca, by nie brzmieć jak wcześniej. - Co nie zmienia tego, że muszę przekazać wiadomość działowym. Chodźmy. I poszedł powoli w stronę dziury w murze.
  6. Hm. To cokolwiek miło, że narysowałaś tę gwardzistkę. Przynajmniej wiem jak wygląda.
  7. Po prostu Tomek

    Zew Metra [Gra]

    Magazynki były pełne, jak być powinny. Żołnierz schował papierośnicę i popatrzył na Witalija z półuśmiechem, jakby trochę podśmiechując się z faktu, że ten nie pali. Bo przecież palą wszyscy, którzy mogą, nawet jeśli "tytoń" w praktyce był jakimiś gównianymi grzybami. Wartownik z całą uprzejmością poinformował, że drezyna powinna nadjechać za dwie minuty, co też się stało. Po dopełnieniu formalności - przewoźnik zażądał, poza pomocą przy pedałach, jednego naboju - Wit ruszył w kierunku Aeroportu. Podróż nie była zbyt ekscytująca, żadne niebezpieczeństwo nie pokazało swej ohydnej mordy. Niestety zdrzemnąć też się nie dało, z powodu zmian przy pedałach. Otóż właśnie, pojazd był ciekawy, bowiem rzadki, rzadszy od spalinowych. Drezyna rowerowa. Wyremontowana, odmalowana, gotowa mierzyć się z szynami. Właściciel musiał mieć stalkera, i to bardzo doświadczonego stalkera, w rodzinie, bo na kasiastego nie wyglądał. Nie był specjalnie rozmowny, na kontroli przy Aeroporcie odpowiadał zdawkowo. Zaraz po dotarciu na miejsce kazał się młodemu wynosić. Teraz Witalij potrzebował albo szukać podwózki dalej, albo iść na piechotę. *** Celujący w jegomościa Jurij zauważył pewną ciekawą rzecz. Ów nie miał przy sobie żadnego źródła światła, na pewno nie dało się jakiegokolwiek dostrzec. Człowiek zmarszczył brwi i wpatrzył się przez muszkę w twarz tragarza. Przenikliwe, ciężkie jak płyta sarkofagu spojrzenie dokładnie zczytało każdy detal jego twarzy, a potem przeniosło się powoli na każdego innego członka karawany. Tunelowy muzyk przewiesił instrument przez plecy. - To nie jest hałas. To jest muzyka - powiedział idealnie tym samym głosem, co wcześniej. Jednak coś mówiło, że chyba był urażony. - Jestem człowiekiem i podróżnikiem. Mam swój cel. Baumańska. Jak wy. I grzeczniej proszę. *** - Oczywiście, że mamy warzywa. Nasza stacja ma szczęście leżeć niedaleko żywieniowego serca metra. A ta restauracja ma najbardziej sumiennych dostawców. Myślę, że panienka się już namyśliła? Pracownik czekał cierpliwie, obdarzając Zdrawkę uprzejmym, nienachalnym spojrzeniem. W międzyczasie starsza kobieta spojrzała na zegarek po raz ostatni, pokręciła głową i ruszyła w swoją stronę. W ogóle zaczęło się robić coraz bardziej pusto, jedyne, co przychodziło dziewczynie do głowy to nadchodzące przygaszenie świateł, czyli umowna noc. Co tak wcześnie? [u Dymitra i Feliksa w sumie nie dzieje się nic poza oczekiwaniem, więc dla nich posta nie ma. Na razie.]
  8. Grim biegł, jakby ścigały go wszystkie znane i nieznane bestie z najczarniejszych głębin lasu Everfree, o którym było słychać nawet u niego. Zdawał się nie widzieć, nie słyszeć, nawet nie wyczuwać czegokolwiek dookoła, jego umysł w całości przejął obraz sznura powoli zmieniającego się w popiół. Nogi niosły go właściwie same, krzyk wyrywał się niemal nieświadomie. Nic dziwnego zatem, że kompletnie nie zauważył, iż ktoś za nim podąża. W końcu, po czasie, który wydawał się całym stuleciem, front się rozdzielił. W szeregach jego odważnych żołnierzy ziała dziura, zostało tylko kilku. Nie usłyszeli? Czy też nie mogli oderwać się od nieprzyjaciela, nie ryzykując wystawienia się na śmiertelny cios? Krzyknął jeszcze raz czy dwa, tym razem w jego głosie brzmiała autentyczna desperacja. Widział, jak Podmieńce wlewają się w powstałą dziurę, otaczając tych biedaków. I wtedy ów niematerialny, wyobraźniowy sznurek wypalił się z cichym sykiem. Ale zaraz pieprznie, pomyślał trochę niedorzecznie ogier, przymykając oczy i schylając głowę. Ciekawe, czy ogłuchnie... zaraz, moment. Gdzie, do niespodziewanej zarazy jest wybuch? Wyprostował się zdezorientowany, przestraszony i totalnie wytrącony z równowagi. Coś przykuło jego dotąd rozchwianą jak sad w czasie orkanu uwagę. Okrągły czarny otwór lufy wrażego muszkietu odwzajemniał spojrzenie pułkownika. Więc to tyle? Wychodzi na to, że tak. Szkoda, że nie ma okazji powiedzieć jakichś fajnych ostatnich słów. Huk i świst kuli wdarł się w te myśli, trwające krótko jak mgnienie. Zgrzyt pocisku o metal. Chwila, co? Powinien albo nie żyć, albo leżeć i kwiczeć z bólu, a nie sterczeć sobie i patrzeć na jakiegoś kucyka, który chyba właśnie podstawił się pod kulę. Zbroja, i to taka lepszego sortu, niebieski pióropusz, róg sterczący z hełmu... no pięknie. I to była klacz. Hmm. Grima zalała fala uczuć. Zaskoczenie, gorycz, wdzięczność, dokładnie w tej kolejności. Następnie uderzyło go jak obuchem coś jeszcze. GDZIE NA WSZYSTKIE DEMONY SĄ TE PIEPRZONE ARMATY!? Podmieńce zaraz ich tu zjedzą bez sosu! Przy słowie "sosu" rozpętał się chaos. Dosłowny mur ołowiu zamienił nieprzyjacielskich żołdaków w czarnozielone siekane kotlety. W chwilę potem rebelianci wypełnili powstałą we froncie wyrwę, a wystrzały poczęły odzywać się coraz dalej i dalej. Starszy kuc zdjął na chwilę hełm, przetarł twarz oraz głowę, odetchnął, wciągając zapach krwi i prochu. Ulga i radość czasowo rozgościły się tymczasowo w jego sercu, kiedy odwracał się powoli. Wyostrzył wzrok, uniósł brew przypatrując się dokładniej swojej wybawczyni. Przymrużył oczy. Nie do końca był pewien, co powinien sądzić teraz o całej tej sytuacji. Ta cała Topaz jakby nie patrzeć uratowała mu przed chwilą życie, do tego musiała za nim łazić z rozkazu generała. Miał dług u tej... klaczy, a nie lubił mieć długów, zwłaszcza u kuców z założenia nie darzonych przez niego sympatią. Nowopoznana cały czas patrzyła mu w oczy, nie spuszczając wzroku ani go nigdzie nie przenosząc. Oznaka pychy, zapewne. Demonstracyjnie skrzywił się na słowa "jestem magiem". - Jestem ci winien podziękowanie, na pewno będę miał jeszcze okazję, by okazać wdzięczność - powiedział sucho, formalnie. - Deklarację pomocy zapamiętam i skorzystam z niej w stosownym czasie. Skoro już tu jesteś, proszę przekaż działowym, by przygotowali się do przeprowadzenia armat wewnątrz pierścienia murów. Zapytaj się też, czy mają trąby lub rogi, żeby dawać ich dźwiękiem znać przy następnej salwie po prostej. Poczekać tu na ciebie?
  9. Po prostu Tomek

    Zew Metra [Gra]

    Obserwacja Hieny nie dała żadnych rezultatów. W tunelu nie wisiały nici, włókna, czy cokolwiek w tym stylu. Po pewnym czasie do barykady dotarł patrol, czteroosobowy, którego członkowie rozglądali się naokoło, macając światłem po ścianach, suficie i szynach. Sprawnie zajęli miejsca za skrzyniami i przygotowali się do ewentualnej obrony, chrzęszcząc i stukając ekwipunkiem, po czym dowódca podsunął się do Piotra i zaczął z nim szeptać. Prawdopodobnie na temat dźwięków, które po jakimś czasie zaczęły układać się w zniekształcaną przez echo, ale już całkiem słyszalną egzotyczną melodię. Poza tym, że nie brzmiała jak nic, co znaliście nie można było powiedzieć więcej, jej źródło wciąż było gdzieś tam, w trzewiach metra. W pewnym momencie owa piosenka zwolniła i wygasła. *** Strażnicy na ostatnim posterunku nie trwali w napięciu przy workach z piaskiem, więc chyba nie było się czego bać. Na zawołanie dwóch odwróciło się, pozostawiając resztę wpatrującą się w wieczną ciemność. Pomachali ci, jeden gwizdnął. - To daleko cię teraz wysłali, chłopie. Tunel jak tunel, coś tam sobie czasem pomruczy, ale generalnie cicho siedzi. Tfu, tfu! - splunął przesądnie przez lewe ramię, podczas gdy reszta spojrzała na niego trochę rozeźlona. - Kola, Kola... zaraz. Taki staruszek z mięsistym kumplem. Dwa magazynki brudasów do maszynówki i piętnaście błyszczących kulek. Prawdziwych. Masz je tutaj, możesz sobie przeliczyć jak chcesz. Strażnik podał Witowi zaliczkę machinalnie, po czym klepnął go w plecy. Wyjął z kieszeni kamizelki, polarowej, nie taktycznej, drewniane pudełeczko. Okazało się, że była to improwizowana papierośnica wypełniona skrętami. Gość poczęstował wszystkich na stanowisku, zajarał sam, a na koniec wyciągnął rękę do kuriera. - Może poczekasz na drezynę? Palisz? *** Ochrona i kupiec bez zwłoki posłuchali rady Jurija. Niektórzy nawet pozatykali uszy czymkolwiek mogli, tak na wszelki wypadek, i zdwoili, a nawet potroili czujność. Bardziej czujnym już się chyba nie dało być. Napięcie panujące w tej chwili wśród tych ludzi było tak namacalne, że aż odezwało się echem w głowie uzdolnionego tragarza, który próbował skupić się, aby wyłowić z siebie, metra, czy skąd brały się jego możliwości coś więcej. Jakąś wskazówkę, znak. Chyba mu się to udało. Coś zdawało się szarpać jego nerwy, kierować intuicją. Wskazywać wyraźnie w stronę... Drezyna zatrzymała się nagle z piskiem. Wszystkie światła skierowały się ku czołu karawany, by wynurzyć z tunelowej nocy sylwetkę. Broń wycelowała w tajemniczego kogoś. Kupiec wyszedł najdalej jak mógł bez schodzenia z drezyny, by przyjrzeć się, jak się okazało mężczyźnie spokojnie, jak gdyby nigdy nic stojącemu sobie na torach, tyłem do ludzi. Odziany w płaszcz, a może habit, kto mógł znać, człowiek wygrywał swoją jednostajną, złożoną głównie z niskich tonów melodię na dziwnym instrumencie o długim gryfie. Grał tak jeszcze przez chwilę, mając was kompletnie gdzieś, a potem zwolnił i przestał. Echo odezwało się po raz ostatni, zgasło. Grajek odwrócił się powoli, pokazując karawaniarzom chudą twarz ozdobioną kozią bródką i dużymi oczyma. Troskliwie ułożył instrument na ziemi, po czym podniósł dłoń w geście przywitania. Dopiero potem zdał się zrozumieć, że światło powinno go razić i zmrużył oczy. Niepokój Jurija ułożył się wokół niego w prawdziwą mandorlę. - Witajcie, podróżnicy - głos tego człowieka mógł dochodzić równie dobrze stąd, jak i z jakiejś głębokiej studni. Rezonował z tunelem, jakby był częścią melodii, która wciąż zdawała się unosić w ciemnościach i echa. - Baumańska. Tam jedziecie. Można dołączyć? *** Obdarzone spojrzeniem zdolnym spopielać nie gorzej niż bomby, które runęły na Moskwę samce podzieliły się na dwie grupy. Część błyskawicznie zmieniła obiekt zainteresowania, jeden się nawet przeżegnał, pozostali zbyli to uśmiechami, w ich mniemaniu powalającymi na kolana. Cóż. Pracownik zmusił się by przywołać na twarz jasny uśmiech. Efekt był mierny, ale dało się go przeżyć. - Mamy zupę cebulową, zupę mięsną, mięso smażone, mięso suszone na przekąskę, sałatkę ziemniaczaną, sałatkę pomidorową i kiełbasę z grilla. Z napojów grzybowa herbata, wódka i woda.
  10. Po prostu Tomek

    Zew Metra [Gra]

    Pietka ze zrozumieniem pokiwał głową i zakręcił butelkę, zaraz chowając ją za pazuchę, która w niewyjaśniony sposób skryła ją tak, że nic nie było widać. Zamachał rękami, by je rozluźnić i złapał za automat. Timur, mrucząc coś o kurczakach i "pieprzonych Ruskach" zatarł ręce i siadł przy karabinie maszynowym. Ostatni z mężczyzn z niechęcią przyklęknął za całkiem niezłą, choć prowizoryczną barykadą i wymierzył strzelbą podobną do tej Hieny w tunel. Sygnałem do tych działań były światełka od stacji, oznaczające nic innego jak patrol. Kontrola. Ogólną niechęć i lekką ospałość rozwiał dziwny dźwięk z ciemności przed posterunkiem. Wibrujące echo przypominało odgłos struny, ale bardziej przeciągły i... obcy. Odmienny od znanych wszystkim strun gitary. Wartownicy ze zdumieniem wpatrywali się w mrok, z którego po chwili popłynęło więcej nikłych dźwięków, powielanych przez echo. Pietia zagwizdał przeciągle. Sygnał dla patrolu. *** - Dobrze zapamiętałeś, Witaliju. Cieszę się, że trafiliśmy na ciebie. Ah, co w torbie. Trochę konserw. Wódka. Koperty z listami. Lekarstwa. Takie tam rzeczy. Pomagam Łazariewowi jak mogę, jest jedynym krewnym jaki został mi po katastrofie - objaśnił Nikołaj, kiwając lekko głową w wyrazie aprobaty, i wciąż uśmiechając się miło. - Idź już. Zaliczkę dostaniesz jak powiesz, że przysyła cię Kola. Po tych słowach skinął na Timofieja i pożegnał się z Witem, podając mu dłoń. Potem równie uprzejmie pożegnał się z Sierowem i wyszedł z pomieszczenia. Sierow przestał się uśmiechać i wypuścił z siebie powietrze z cichym sykiem. Przymknął na chwilę oczy. - Wszystko poszło okej. Podziękujesz mi jeszcze. Chodź, odprowadzę cię i mykam do roboty, bo mnie zjedzą zamiast tych świń. Nie minęło pięć minut a już staliście przy prysznicach. Tam Sierow pomachał Witii i potruchtał w swoją stronę. *** Drezyna z wagonami powoli toczyła się dalej, stukając od czasu do czasu na jakichś tajemniczych nierównościach. Ochroniarze rozmieszczeni tak, by móc skutecznie odpierać ataki z góry, przodu, boków, a nawet, jeśli to możliwe, od spodu trwali w czujnym skupieniu. Ostre światło latarek rozdzierało aksamitny mrok jak miecz, wynurzając z niego pęknięcia, jakieś korzenie czy tam pnącza, dziury, druty i rury... ale żadnych potworów. Kupiec stał przy Juriju, od czasu do czasu strzelając gdzieś spojrzeniem. Nagle wszyscy aż podskoczyli, gdy z tunelu przed nimi rozległ się czysty, wysoki dźwięk jakby szarpniętej struny, który natychmiast podchwyciło echo. Chyba nie był za daleko, ale ciężko było mieć pewność. Za chwilę za pierwszym tonem podążyły następne, powoli układając się w obcą, hipnotyczną i poniekąd monotonną melodię. Karawaniarze popatrzyli na siebie w zdumieniu. A potem wszyscy, jak jeden mąż, zerknęli trochę trwożliwie na Jurija. Ów przestał czuć pustkę, za to w jego świadomości zagościł niepohamowany niepokój. *** Obserwacja pomogła dojść dziewuszce do trzech zasadniczych wniosków. Po pierwsze, tutejsze samce musiały zlokalizować gdzieś na niej coś ciekawego, bo jakoś tak bardzo często popatrywali w jej stronę. Po drugie, stojący w rogu głównej sali zdezelowany magnetofon mruczący jakąś tandetną melodyjkę postanowił wkurzyć obsługę i się zaciąć. Na obco brzmiących słowach "BEYBE OOOH". Po trzecie w korytarzu przy restauracji siedziała smutna starsza pani, zajadająca sobie zupę, sądząc po wątłych nitkach czegoś bladego warzywną. Co jakiś czas spoglądała na zegarek, zatem na kogoś czekała. Znaczące chrząknięcie wytrąciło ją z badania otoczenia. Dźwięk pochodził od niskiego, zadbanego jak na warunki metra mężczyzny w marynarce. - Pani życzy?
  11. Jutro postaram się odpisać, dziś już jestem padnięty.
  12. Po prostu Tomek

    Zew Metra [Gra]

    Butelczyna poszła w ruch, bimber zabulgotał w spragnionych gardłach wartowników, jeden z nich dorzucił trochę drewna do ognia, który zabuzował radośnie. Mężczyźni popatrzyli po nowych przyjaźniej niż na początku, a dowódca pokiwał głową. Komentarzem Hieny odnośnie ciemności czyhającej za przytulnym kręgiem światła raczej nie wzięli na poważnie, albo nie dali tego po sobie poznać. - A niech siedzą, byle nie lazły. - Prawda. Jak już coś ma przyleźć, to niech to będzie kurak. Wiecie, ile kuraka dobrego nie jadłem? Cholera, po nocach mi się śni. - Co to jest kurak? - Timur, kurwa, nikt ci nie powiedział? Jezu, to jakich ty masz rodziców? - ozwał się siedzący dotąd cicho Pietka, naczelnik posterunku. Popatrzył na najmłodszego z zebranych z miną wyrażającą dezaprobatę i rezygnację. Zaraz po tym nastąpiła chwila tłumaczenia Timurowi co to jest kurczak. Przez wszystkich na raz. Czasem nawet sobie przeczyli, ale to drobnostka. Na koniec znów puszczono wkoło butelkę, tym razem jednak z zastrzeżeniem, że na razie to tyle. A co na to tunel? Tunel pozostawał cichy i niewzruszony, choć uważne oczy Dymitra, który nie tracił czujności wyłapywały ruch jakichś małych stworzeń na krawędzi oświetlonego kręgu. Pewno szczury. *** - Nie, nie, nie. Nie będzie przesadnie ciężka, nie chcemy cię przemęczać - zażartował starszy, jakby starając się rozluźnić atmosferę. Mimo ogólnej życzliwości nikt się nie zaśmiał. - Widzisz, sprawa prezentuje się tak. Potrzebuję dostarczyć pewną rzecz, czy może kilka rzeczy, na Białoruską Okrężną. Rzeczy znajdują się w tej wygodnej torbie - w tym momencie drugi mężczyzna w ciszy potrząsnął prostą raportówką, na oko niezbyt wypakowaną. - Torbę trzeba dostarczyć panu Łazariewowi, to mój bliski krewny. Spotkasz go przy kramie z zabawkami z góry. Zrobilibyśmy to sami, ale ja jestem za mało ruchliwy na tunele, a kolega się kuruje. Nagroda będzie czekała u celu, a przy ostatnim posterunku dostaniesz kilka nabojów zaliczki, byś nie myślał, że robię cię w trąbę. Co do ostatniego pytania... ja jestem Nikołaj, a ten milczek to Timofiej. *** Nieznośna pustka jak gdyby osunęła się nieco we wnętrzu Jurija, rozgaszczając się na wysokości żołądka. Nieco utrudniała skupienie, działając na umysł jak fałszywa nuta na słuch. Dowódca karawany wpatrywał się z uwagą w nadchodzącego, a gdy ten powiedział, co chciał, przymknął na chwilę oczy. Po jego twarzy przeleciał cień niepokoju, zastąpiony absolutną powagą. Kupiec jechał już raz czy dwa z tym dziwakiem, i dobrze wiedział, że czasem było warto posłuchać tego, co ów mówi. Dlatego też cicho przekazał najbliższym ochroniarzom, by zdwoili czujność. Sam przeszedł z drezyny na przód wagonu z ładunkiem, ciągnąc za sobą Jurija. - Jesteś pewien? Poczułeś coś specjalnego? Konkretnego? - spytał szeptem, prawie zagłuszonym przez szum i stukot karawany. Nagły głośniejszy pisk oznajmił, że jakiś szczur, lub coś podobnego, nie zwiał z szyn na czas. *** Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Mówi się też, że ciekawość to główna motywacja do zdobywania wiedzy. Oba stwierdzenia są prawdziwe, choć jak dotąd Zdrawce udawało się omijać pokusy demonów. Chyba, że to demony omijały ją. Tak czy inaczej dziewczyna siedziała sobie teraz w najlepszej restauracji stacji Białoruskiej Promienistej, wygodnie umoszczona na wypchanym czymś twardym kartonie robiącym za krzesło, i kontemplowała w ciszy swoje rozczarowanie. Sprowadziła ją tu chęć zobaczenia na własne oczy dziwadła, o którym wieści dotarły do Oktiabrskiej, przywiezione przez staruszka dźwigającego cholera wie po co rusztowanie wypełnione po brzegi książkami. Należy dodać, że chęć rozbudziło i pogłębiło potwierdzenie niezwykłych pogłosek przez zarówno karawaniarzy Hanzy, jak i kilku mieszkańców stacji po drodze. Rozchodziło się o stworzenie podobne do psa, jednak pokryte chityną, jadowite, i do tego podobno oswajalne. Pech chciał, że na Białoruskiej okazało się, że stworzenie faktycznie było, ale zdechło i pozbyto się go. Właściciel wyprawił się z kumplem po nowe, i nie wiadomo kiedy wróci. Troskliwy ojciec dał jej na drogę trzy konserwy, wodę i "kiełbasę", więc o prowiant nie było co się martwić. Gorzej z noclegiem. O ile Zdrawce zachce się czekać.
  13. Po prostu Tomek

    [Zapisy] Zew Metra.

    Akceptuję z radością, wstęp powinien pojawić się jeszcze dziś, o ile zwalczę klawiaturę.
  14. Zaraz zleci się masa indywidualistów. Ale prawda jest taka, że trzeba zrównoważyć jedno z drugim. Nie możesz wyróżniać się na wszystkich polach, ba, często nawet nie jesteś w stanie. Z drugiej strony całkowite zlanie się z masą nie dość, że jest nie do końca możliwe, bo jako takiej jednolitej masy nie ma, to jeszcze nie daje za wiele satysfakcji. Nie jestem mędrcem ani niczym takim, ale wybranie sobie swojego własnego, odpowiedniego punktu między hipotetycznymi skrajnościami to dobry pomysł. Sorasy za krótki post, ale akurat wychodzę na nockę, bye.
  15. >pisanie komentarza, w którym powstrzymujesz się od komentarza ISHYGDDT
  16. Po prostu Tomek

    Zew Metra [Gra]

    W tunelu, mniej czy bardziej uważnie obserwowanym przez wartowników, nie działo się nic niepokojącego. Czasem dało się dosłyszeć piski szczurów, czasem trzasnął ogień, łagodnie rozświetlający sam posterunek, jak i kilka metrów wokoło niego. Dymitr rozglądał się przez dłuższą chwilę, niestety poza porozrzucanymi puszkami po konserwach, pleśniejącą kupą papierów pod ścianą czy samotną butelką nie było nic, co pomogłoby stróżującym. Z mroków metra powiało chłodem, ogień lekko zafalował. Ludzie spięli się trochę, mocniej zacisnęli dłonie na broni... i to w sumie byłoby na tyle. Przez następne kilka minut, wlokących się niemiłosiernie, nie stało się nic więcej. - To ten, pewnie na górze straszna wieja, i to dlatego - powiedział dowódca, przerywając ciszę. Chrząknął. - Mam pomysł. Nudno tu trochę, więc może po maluchu, co? Z tymi słowy wyciągnął z torby dyndającej mu na ramieniu butelkę, identyczną jak jedna już tu leżąca. Popatrzył po wszystkich, odkręcił, łyknął. Napięcie ich opuściło, jeden się nawet uśmiechnął. - Czemu nie? - Oj Pietka, ty to się nie zmienisz, co? Daj mie tu tę butelkę. - No dooobra, ale tylko jednego. Maks dwa. - A wy chcecie? - skierował pytanie do Hieny i Iskry. - Tylko ten, cicho-sza, bo podobno nie wolno. Szkoda, że nie ma gitary. *** Sierow wyglądał, jakby bardzo się starał ukryć niepokój. Nie wychodziło mu to, i to nie wychodziło bardzo. Gdy Witia zawrócił po plecak, młodzieniec aż syknął z niecierpliwości. Zaraz też ruszył przed siebie, zbywając milczeniem pytania, jakie mu zadano. Poprowadził Witalija przez część mieszkalną stacji, tak, jakby mieli iść do świń, jednak w ostatniej chwili skręcił w przejście techniczne, mijając prysznice i toaletę. Zatrzymał się w niewielkim pokoiku z drewnianą klapą pod ścianą, obejrzał za siebie, jakby sprawdzając, czy kurier idzie za nim. Po rozbieganym spojrzeniu dało się stwierdzić, że chyba martwi się, czy nie mają ogona. Gdy upewnił się, że wszystko jest w porządku, podniósł klapę i zniknął w dziurze. Kiedy Wit wszedł za nim, dostrzegł, że nie jest tutaj ciemno, pod sufitem przeciągnięto kabel, wzdłuż którego rozmieszczono światła awaryjne. Jakoś nie przypominał sobie takiego pomieszczenia. Po niedługim czasie szybkiego marszu chłopacy dotarli do prostych, sklejkowych drzwi. Tutaj Sierow gestem nakazał Witii czekać i wszedł do środka. Zaraz też uważne ucho mogło dosłyszeć mocno stłumioną rozmowę, następnie odgłos przesuwania czegoś ciężkiego. Drzwi otworzyły się. Wewnątrz piętrzyły się wory, kilka kurduplowatych ziemniaków walających się po betonowej podłodze zdradzało ich zawartość. Poza worami stał tam nerwowo uśmiechający się Sierow oraz dwóch mężczyzn. Poza tym, że odziani byli jak podróżni i jeden był wyraźnie starszy, nie wyróżniali się niczym. Wit nie znał ich twarzy. - Witam, witam, młodzieńcze. Twój kolega polecił cię jako dobrego kuriera - rzucił prosto z mostu starszy z nich, obdarzając Witalija ciepłym uśmiechem - a ja potrzebowałbym kogoś takiego. Nie za darmo oczywiście, niech cię o to głowa nie boli. Jeśli masz czas i chęci, dałbym ci przesyłkę, którą musiałbyś komuś przekazać. Wchodzisz w to? *** Jurij jak tylko się obudził wiedział, tak jakoś po prostu czuł, że dziś coś się stanie. Takie bliżej nieokreślone coś. To uczucie nie opuszczało go kiedy jeden ze znajomych kupców, chyba my było Jewgienij, przyszedł pytać, czy nie chce mu się aby zarobić. Nie opuszczało go, gdy zapakował się na drezynę jadącą do Komsomolskiej Okrężnej, ani wtedy, gdy kupiec, który był też naczelnikiem własnych karawan, kłócił się o rozmiary skrzyń i beczek z bolszewickim komisarzem z Komsomolskiej Promienistej. Nie chciało minąć, gdy komisarz zaczął grozić hanzowcowi starym jak świat naganem. Nie minęło też, kiedy komunista puścił karawanę, kryjąc w kieszeni sporą saszetkę kwasa. Towarzyszyło Jurce przez całą drogę powrotną, trzymało się go przy odprawie, zaczynając już irytować mężczyznę. Łaskawie zechciało ustąpić dopiero wtedy, kiedy drezyna spalinowa, ciągnąca kilka wagonów wypakowanych oznakowanymi czerwienią skrzynkami i beczułkami wpełzła powoli we wlot tunelu prowadzącego ku stacjom Sojuszu Baumańskiego. Ustąpiło wtedy zupełnie, zastąpione absolutną pustką.
  17. Po prostu Tomek

    [Zapisy] Zew Metra.

    Odrzucone. Jeśli chcesz wiedzieć czemu, dzwoń na PW.
  18. Po prostu Tomek

    Brak logo

    To samo, czarny styl, Firefox.
  19. Stacja Baumańska, najważniejsza w całym sojuszu rzekomo równych, nie powinna być specjalnie znacząca. Nie wyróżnia się zbytnio architekturą, nie jest położona w żadnej wartej odwiedzenia dzielnicy Moskwy... i pewnie by tak zostało, ale tak się złożyło, że wybuchła wojna. Tak gdzieś trochę ponad dwadzieścia lat temu, dokładnie 22. I, niestety, nikt nie był w stanie tej wojny wygrać. Świat spłonął, ludzkość niemal wymarła, tę historię zna tu każde dziecko. Co jednak jest tu ważne, to fakt, że niegdyś niedaleko tej stacji znajdowała się fabryka uzbrojenia. Gdy zawyły syreny, jej pracownicy schronili się w najbliższym schronie, czyli tutaj, na Baumańskiej. Podobnie postąpili żyjący przy niedalekej Elektrozawodskiej i Siemionowskiej. Po upadku centralnego rządu trzy stacje-minipaństwa zawiązały sojusz, który wkrótce zasłynął jako wytwórca broni oraz sprzętu elektrycznego. Dotąd udawało im się razem przetrwać każdą większą zawieruchę, jaka przetoczyła się przez podmoskiweskie tunele. Przy ognisku, które razem z kilkoma pustymi skrzynkami oraz karabinem maszynowym na stojaku stanowiło cały posterunek na pięćdziesiątym metrze, siedziało pięciu mężczyzn w różnym wieku. Wśród nich znajdował się Feliks "Hiena", i Dymitr "Iskra". Obu wypadła dzisiaj czterogodzinna warta, trzeba było zmienić dwóch chorych. Dla pierwszego nie było w tym nic specjalnego, bo udało mu się wyjść nawet na górę, to co dla niego jakiś tam posterunek, drugi natomiast, dotąd trzymany raczej przy sprzęcie niż przy broni, mógł czuć się nieco obco. Dowódca warty, jedyny będący tu na pełen etat, podrapał się za uchem i pierdnął. Ktoś inny ziewnął. Zapowiadał się raczej nudny dzień. *** - Ej Witia! Witia, pało złamana, wstawaj! - ktoś potrząsnął młodym Powarskim, zdecydowanie mocniej niż ten by sobie życzył. Sen nie za bardzo chciał go opuścić. - Rusz swoje kanciaste dupsko, tunelaku. Masz okazję zarobić trochę kulek. Ubieraj się. Rozbudzony młodzian mógł spostrzec, że nagabuje go jego znajomy, Sierow, zwykle o tej porze siedzący w ogródku warzywnym. Wyglądał, jakby mu się gdzieś spieszyło, zapewne do roboty, skoro go tam nie ma. Miał przy sobie dwa suchary posmarowane grzybową pastą, wręczył je Witalijowi i wyszedł z namiotu.
  20. Euforię triumfu i dumę z dobrze zaplanowanego ruchu, trwającą podczas ostrzału murów brutalnie ostudziła otulona mrokiem "wiecznej" nocy rzeczywistość. Pułkownik przez pierwszą fazę boju w wyrwie po prostu bezsilnie wpatrywał się w swoich żołnierzy, w kuce, które mu zaufały, a teraz traciły życia, szereg po szeregu. Porównanie do trawy, czy zboża kładącej się pod sprawnymi cięciami kosy nasuwało się właściwie samo. Choć ogier starał się wyglądać na twardego i niewzruszonego, czuł ból ściskający mu gardło i szczękę. Zwłaszcza, że cały czas zdawało mu się, że tym razem Podmieńców ginie znacznie mniej, niż wcześniej. Wiedział, że przewaga jest po ich stronie, ale jeszcze chwilę temu miał nadzieję ją złamać. Co gorsza, nie mógł świecić przykładem i walczyć razem ze swymi podwładnymi, bo coś powstrzymało go wcześniej przed ruszeniem w bój. Może poczucie obowiązku, bo przecież ktoś musiał widzieć co się dzieje na polu bitwy, a może coś zupełnie innego [na przykład opis Kapiego, bo nie uwzględnił mojej szarży XD]. Zamknął na moment oczy i pochylił głowę. Kiedy je otworzył, znów błyszczał w nich płomień. Nie wszystko jeszcze stracone, choć wiele żyć już starto z powierzchni Equestrii. Dopóki on dycha, a wojacy w niego wierzą, żaden pieprzony robal nie będzie butnie i bezpiecznie łaził sobie w tę i nazad. Odwrócił się do maga całym ciałem, chrzęszcząc lekko zbroją. - Dostawcie tu szybko kilka armat. Wiem, że potraficie, więc się ruszaj - powiedział sucho, rozkazującym tonem. Może trochę za twardo? Teraz to nieważne. Kiedy ktoś kopnął się, by wykonać jego polecenie, zwrócił się do najbliższego z wolnych kucyków. - Słuchaj uważnie, to może być trudne zadanie. Masz przekazać walczącym następującą rzecz: Kiedy zobaczą świetlny znak, niech chowają się nawet do mysiej dziury, bo będzie źle - tym razem jego głos był chłodny i zupełnie spokojny. Miał już plan. Bardzo ryzykowny, dość kosztowny, lecz jeśli się uda, na jakiś czas to jego siły zdobędą tak potrzebną przewagę. Kiedy magowie przyprowadzili zamówione działa, Grim wysupłał z uprzednio przygotowanego pasa runę sygnałową, o której wcześniej kompletnie zapomniał, a teraz była kluczem do całego improwizowanego planu. Podrzucił ją kilka razy w kopycie, zbierając siły do tego prawdziwego rzutu. - Przygotujcie armaty do strzelania na wprost. Kiedy ten kamyczek rozbłyśnie, odczekacie tak z minutę, a potem zrobicie w tej wyrwie Tartarus na ziemi. Mam nadzieję, że to jest jasne. Po czym wykonał ruch, jakby miał rzucić kamieniem, ale powstrzymał się. Zaczął szybciej oddychać, decyzja ciążyła mu niepomiernie. W końcu tam były jego kuce, walczące wręcz. Niby oderwanie się od nieprzyjaciela nie powinno nastręczać trudności, ale część wrażych żołnierzy ruszy za nimi... dobra, tych da się zwalczyć. Zawsze też jest ryzyko, że część pechowców po prostu nie zdąży uciec linii ognia. Wtedy ich krew spada na tego, kto wydał rozkaz. Na Grima. Cholera. Działa już sprowadzone, wiadomości przekazane... cały manewr ma uratować sporo kucy, na pewno więcej niż tych kilku nieszczęśników. Lecz i tak, czy może tak dysponować ich losem, bardziej niż już to uczynił? Chyba, że... Skurczył się w sobie, zebrał siły, a potem cisnął kamieniem w powietrze, jak najwyżej tylko mógł. Następnie wyjął miecz z pochwy i pobiegł na złamanie karku ku ścierającym się w wyrwie kucom. Musiał mieć pewność, że zwieją. Że im się uda. Nabrał więcej powietrza w płuca, czując mocne ukłucie bólu w opatrzonej ranie. - NA BOK, NA BOK! - zaczął się drzeć jak najgłośniej, czasem własnokopytnie rozpychając żołnierzy, by zmusić ich do ucieczki. I tak od końcowych szeregów aż po pierwsze, nawet jeśli ryzykował, że jakiś Podmieniec szurnie go czymś przez łeb. I cały czas się zastanawiał, czy usłyszy huk, czy nie.
  21. Długo to nie potrwa, Arcek.
×
×
  • Utwórz nowe...