Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Grimowi wreszcie udało się zbyć zainteresowanie Rocksplasha. Przynajmniej na jakiś czas. W każdym razie we względnym spokoju, choć nie w takim dobrym nastroju jak jeszcze nie dawno mógł znowu skupić całą uwagę na Animal. Ta chyba zdawała się tego potrzebować, bowiem cała spąsowiała jak różyczka kiedy tylko ten alikorn wspomniał o "randce". Cóż, ciemnordzawy ogier zdawał sobie sprawę, że taka kolacja we dwójkę może istotnie sprawiać takie wrażenie, zdecydował się jednak tymczasowo zignorować wiercące go niepokoje. Zamiast tego nienachalnie, ale stanowczo odgarnął jej grzywę, a potem wyprostował głowę tak, że patrzyli sobie prosto w oczy. Te jej były takie naprawdę bardzo ładne, piękne nawet. Brąz i zimna, stalowa szarość, przeciwieństwa tak nagle zetknięte.

     

    No, przynajmniej nie ma już tego paskudnego królika, wkurzający się zrobił, powiedział do siebie kucyk łamiąc magiczną chwilę. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć dalej, zgubił wątek całkowicie, spłoszył się dość mocno. Poświęcił się więc jedzeniu i piciu. Z naciskiem na picie, w końcu miał do dyspozycji pełen antałek, co znaczyło, że trochę tam tego było. Wyraźnie bał się odezwać.

  2. Zapyloną, po wielekroć już przemierzaną drogą od bliżej nieokreślonego miejsca ku górze powoli, kuśtykając, zdążała szara, okutana potarganym, żebraczym wręcz płaszczem postać. Z daleka dawało się dostrzec, przez jakie trudności dotąd musiała przechodzić. Ciężki oddech z trudem wydzierał się z wychudłej, zapadłej piersi. Wiatr od szczytu targał długimi, splątanymi włosami.

     

    Postać, a w sumie nie ma co bajerować - ja - zatrzymałem się u podnóża wzniesienia, popatrując na nie ze zmęczeniem w oczach. Było ciemno, supernowa całkowicie wygasła, została po niej jeno łuna zorzy polarnej, sięgającej stanowczo za daleko na południe. Wyciągnąłem przed siebie lewą rękę. Smętne resztki metalowej protezy ze szponami ukrytymi w skórzanej rękawicy podzwaniały w zimowym wichrze. Nadpalony chałat wisiał na mnie jak na strachu na wróble. Byłem zmęczony, obolały, głodny, a na dodatek po drodze skończyła mi się okowita. Ktoś za to zapłaci.

     

    Po okrągłych dwóch godzinach wspinaczki wyjrzałem zza jakiegoś złomu skalnego. Przywitały mnie kule. Omal nie postradałem swojego napakowanego durnotami łba. Szybko podjąłem decyzję o taktycznym odwrocie, czytaj spierniczyłem w podskokach. Choć raz jednak los się do mnie uśmiechnął. Pośród suchych, zwęglonych badyli, które niegdyś stanowiły florę tego miejsca znalazłem bowiem pewien niesamowicie przydatny pojazd wielozadaniowy.

     

    Po następnej godzinie Mitnick został oderwany od aktualnego zajęcia przez ryk silnika na wysokich obrotach. Na szczyt wtoczył się z prędkością bardzo ponadprzeciętną Fiat 126p, opancerzony kevlarem i jakimiś losowymi płytami, ewidentnie przeszabrowanymi przez Bug. Na skleconej na szybko wieżyczce wyposażonej w odzyskany przeze mnie domowej roboty miotacz ognia siedziałem ja osobiście, podczas gdy wóz prowadził mój ukraiński towarzysz. Działko nie wytrzymało bezpośredniego starcia z czołgopodobnym wehikułem, dispenser niestety spłonął. Mitnick, aby uniknąć jego losu wycofał się w trybie pilnym.

     

    Wytoczyłem się z pooranego kulami samochodu. Ledwo zipałem, ale z dumą przeczesywałem wzrokiem pobojowisko. Ciekawie to musiało wyglądać - poraniony gostek w łachmanach o płomiennym spojrzeniu. Udało mi się. Znowu, tylko jak długo jeszcze? Ile jeszcze wytrzymam? Nie miałem pojęcia, lecz tak czy inaczej intensywnie czerwona flaga zastąpiła fioletową z krzyżem. Ukrainiec zabrał malucha po zainstalowaniu na nim megafonu. Z głośników popłynęły najnowsze wieści:

     

    GÓRA TAKA-A-TAKA JEST W PIECZY TOWARZYSZA OBYWATELA

  3. - Uch, ty mały mutasie! - Grim omal nie zamachnął się kopytem na Rocky'ego, w porę powstrzymując się zarówno przed dosadniejszymi słowy, jak i przed użyciem przemocy. - Ja ci dam zaraz taką randkę, że się w zamku obudzisz!

     

    O dziwo nie był jednak za bardzo zły. Po prostu był trochę nie w sosie, zdeprymowany obecnością na oko dość młodego kucyka.Zwłaszcza biorąc pod uwagę dotąd przyjemną chwilę spędzona z przesympatyczną, uroczo nieśmiałą klaczą-pegazem. Wejrzał na niego z niezmąconą powagą, po czym, wnioskując, iż wymieniony w razie pytań sam znów się przypałęta odprawił go gwałtownym ruchem. 

  4. Nie wiedział w pierwszej chwili czy przesłyszał się w pierwszej chwili, czy ten cały Rocky, bo chyba tak go wołali robi sobie jaja. Na wszelki wypadek założył to pierwsze. Dlatego też przysłuchał się i przypatrzył spektaklowi odbywającemu się przed nim i Animal. Niechże już mu będzie, nie ma co robić szopki. Wszystko i tak wyjdzie w praniu, a na razie lepiej będzie choć udać przekonanego

    - No już, nie rób tu błazeństw. Każda para kopyt się przyda, ale baczę na twoje słowa - odparł. W myślach dodał, że jeżeli pojawi się powód, to i tak skrzydła się wyrwie.

     

    Przybrał po tym wyraz ukontentowania, uwolnił gościa spod swojego spojrzenia i dał mu możność zapytania o coś, jeżeli będzie potrzebował. Chciał skupić się na czasie spędzanym z klaczą, ale cóż. Była potrzeba rozmowy z towarzyszem, musiał więc być na to gotów. Nie zamierzał prywatnym zachowaniem płoszyć tych, którzy się na niego zdają.

  5. (Nie jest źle, choć mógłbyś pisać na przykład dialogi od myślników. Zapewne reszta graczy też coś ci doradzi.)

     

    Bystry i bardzo poważny wzrok ogiera przeszył alikorna niczym ostrzy, bezlitosny sztylet.

    - To zależy tylko od ciebie i tego, czy ja mogę zaufać tobie - powiedział, choć w pełni zdawał sobie sprawę, że on nie zaufa komuś, kto ma róg, skrzydła i magię jednocześnie chyba nigdy. Lecz, jak zwykle to bywało, nie dał po sobie poznać nic oprócz pewnej niechęci. Teraz był czas na profesjonalizm i nie mógł pozwolić sobie na wygłupy, powiedział do siebie w duchu. Tym bardziej przy Animal Heart. No i swoja drogą poniekąd zaskoczył go, pozytywnie oczywiście, szacunek w głosie tego... cze-kogoś.

  6. Klap. Klap. Klap.

     

    W cieniu dogasającej już gwiazdy rozległy się, niczym uderzenia bata, oszczędne oklaski. Trwały krótką chwilę, zwielokrotnione echem. Odwróciłeś się, uzbrojony w ostatnią kartę, dostrzegając mnie. Niewiele się zmieniłem. Poza tym, że dziką, nieokiełznaną furę zastąpił chłód. No i włosy, tym razem związane jakimś sznurkiem z tyłu, miałem nadpalone, a moja osobista duma, bujny zarost, odszedł w niebyt.  Całe oblicze zdobiły poparzenia pierwszego, a nawet i drugiego stopnia. Lewe ramię zniknęło, zastąpiła je metalowa proteza, dłoń okrywała rękawica z grubej skóry. Przez czas jakiś tak mierzyliśmy się wzrokiem, stojąc naprzeciw siebie, starzy znajomi.

     

    Bez jednego słowa wyjąłem prawą rękę zza pleców. Zdążyłem ją tam przemyślnie ukryć tuż przed tym, nim mnie zobaczyłeś. Z błyskiem w oku dokładnie pokazałem ci teraz, co w niej dzierżę. Był to granat ręczny RGD-5. Łyżka z trzaskiem odskoczyła, kiedy zacząłem biec w twoim kierunku, miałem mało czasu. Karta "MOJA GÓRA" rozcięła mi policzek, kiedy władowałem się w ciebie z całym impetem, waląc protezą.

     

    Huknęło, błysnęło i chmura dymu okryła szczyt. Jeżeli ktoś był na dole, miał niesamowite widowisko. Ze szczytu spadło pojedyncze, lekko poturbowane ciało, obijając się o skały. Kiedy dym opadł, powoli podniosłem się z ziemi. Zabawa z trefnym granatem zdała egzamin, mogłem cię ze spokojem zepchnąć, jeszcze na dodatek rozkoszując się strachem na twojej twarzy. Nie byłem jednak specjalnie silny czy wysportowany, dlatego zmęczyło mnie to wszystko. Głęboko żałowałem, że nie mam swojego śpiwora, który przez ciebie straciłem. W końcu zdecydowałem się, z filozoficzną rezygnacją, położyć się i odpocząć na samej karimacie.

     

    Ogłoszeniami, do kogo teraz należy góra nie przejmowałem się, zadowalając się widokiem czerwonej flagi powiewającej w lekkim wietrze.

  7. Grim posilał się w spokoju, patrząc od czasu do czasu na Animal. Ośmielił się już co nieco, dlatego coraz częściej jego wejrzenie tonęło głęboko w oczach klaczy. W takich sytuacjach jak gdyby rozmaślało się na na krótko, zdawać by się mogło, iż widok klaczy przypomina mu znacznie lepsze czasy. Jak dotąd nie sięgnął po cydr ani razu, chociaż antałek dosłownie królował na środku stołu. Zamiast tego wystarczyła mu ta upojna, pełna wytchnienia cisza w towarzystwie kogoś, kto był dla niego ważny. Nie miał co tego ukrywać przed sobą, ale wolał przed innymi. Zwłaszcza, że zachowanie tego białego królika nie podobało mu się coraz bardziej. Spiorunował zwierzę wzrokiem, poniekąd domyślając się, że gryzoń nie myśli o zbyt poważnych rzeczach. Sam przez cały czas zbierał siły, by coś powiedzieć. Wreszcie, kiedy zupa zniknęła już a na stole zostało drugie danie, odezwał się w te słowa.

    - Słuchaj, Animal, bo widzisz... emm... - przerwał na chwilę, nie mogąc odnaleźć wątku. W końcu nabrał powietrza. - Ja muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Nie za bardzo wiem jak zacząć, i , tego ten, no...

     

    Niespodziewanie w tej opresji pojawił się nowy gość, cokolwiek niespodziewany. Ten wyglądający jak kupa nieszczęścia alikorn zdał się podjąć próbę zdania sprawy ze swych zdolności. Im dłużej mówił, tym szybciej kojące ciepło znikało z twarzy ciemnordzawego kucyka, zastępowane przez nieruchomy chłód profesjonała. By nie powiedzieć czegoś gorszego. Chwila była wysoce nieodpowiednia, ale jako dowódca musiał być zawsze gotów na pytania towarzyszy. Z widocznym trudem przetrawił wieść o zaklęciach obronnych i krzywdzących. Ale na wzmiankę o czarnej magii skrzywił się bardzo wyraźnie, dopuszczając gniew na swoją twarz. Nie dość, iż stworzenie było pomiotem plugawej, wstrętnej Grimowi rasy, to jeszcze informacja o czarnej magii!

    - W pełni rozumiem, że chcesz się przydać. Doceniam to. Zgadzam się, nawet zabiorę cię na pierwszą linię. Ale jeżeli użyjesz w pobliżu czegoś, co uznam za zagrożenie, nie doczekasz świtu. - odpowiedział lodowato, choć tym razem nie jak maszyna, a jak normalny, żywy kucyk. Chwile w towarzystwie Animal Heart zrobiły już trochę.

     

    Obserwował nowego, gdy ten udał się do Shadow. Czuł, że powinien mieć go na oku przez całe starcie, nawet jeśli oznaczałoby to tachanie go wszędzie ze sobą.

  8. (O mój Boże, co się tutaj dzieje...)

     

    Grim rozejrzał się po jaskini. Niespecjalnie uśmiechało mu się powtarzać wszystko, co dotąd powiedział, ale taka pewnie była rola dowódcy. Zdumiał się, a jednocześnie poczuł ponownie tę nieokreśloną dumę że oto on, zwykły wieśniak, bez rogu i skrzydeł, ma poprowadzić w bój te kucyki. Że patrzą na niego z uwagą i słuchają go. Do dumy bardzo chyżo dołączyła jednak odpowiedzialność, która spoczywała na nim. Musiał teraz myśleć szeroko, ogarniać różne plany oraz dbać, by jego towarzysze przetrwali choćby w większej części, a najlepiej wszyscy. Odchrząknął więc, na chwilę odchodząc od Animal i starając się zwrócić na siebie uwagę. Gdy mu się to udało powtórzył absolutnie wszystko jeszcze raz, słowo w słowo, dobitnie zaznaczając jak ważkimi celami są główne skrzyżowania i arsenał. Oczywiście sam zamierza iść z nimi wszystkimi, nie będzie tkwił jak szczur w ciemnościach. Jeszcze raz przypomniał o podziale na grupy z pomniejszym dowódcą i przewodnikiem. Uznał, że najlepiej będzie jak grupy same wybiorą kogoś spośród siebie. Przekazał to wszystkim, ustalając, że grupa powinna zawierać od trzydziestu do sześćdziesięciu kucyków z miejscem na ochotników z ludu. Płomień zagorzałości wystąpił na jego twarz, gdy starał się zagrzać swoich, a też i siebie samego, do wytężonego wysiłku i walki do ostatniej kropli krwi. Na koniec powtórzył rozkaz przerwy do pierwszej godziny.

     

    Ciemnordzawy kucyk ochłonął i szybko wrócił do Animal Heart. Nie chciał stracić okazji by pobyć z nią bez niczyjego towarzystwa, sam na sam. Ostrożnie poprowadził ją, zachęcając do podziwiania podziemnych widoków, do jednej z lepszych jadłodajni. Chciał uczynić ten, być może już ostatni wieczór wyjątkowym dla nich obojga. Z miłością ojcowską zdecydował się wreszcie spojrzeć klaczy prosto w oczy. A potem zamówił prosta kalafiorówkę i suty wianek z polnych kwiatów i ziół dla dwojga, antałek cydru dla siebie oraz dowolny napój dla Animal. oczywiście on pokryje wszelkie koszta, podyskutował o tym z karczmarzem.

  9. - Złodzieje, bandyci, degeneraty i nazistowskie mutasy czarnobylskie! - sypnęło się od strony niesamowicie wydeptanej drogi prowadzącej na wierzchołek tej przypuszczalnie bardzo ważnej ze strategicznego punktu widzenia góry. Okrzyk ten wydałem ja. Poturbowany, z niedbale zabandażowaną, lekko cieknąca dziurą w plecach i dzika furią zdobiąca oblicze wdrapywałem się bystro, aby spuścić mą zemstę na ostrzeżonego i gotowego nieprzyjaciela.

     

    Nie omyliłem się. Stałaś tam sobie w blasku supernowej, napawając się zajedwabistością i bezczelnie, powtarzam: bezczelnie przebywając niedaleko mojego sprzętu. Tego było za wiele na jednego mnie. Z pomrukiem podpitego ruskiego sołdata rzuciłem się na ciebie, wymachując na większość dostępnych stron sztachetą wyrwaną z płotu gdzieś poniżej. W potarganym ubraniu, posiniaczony, opleciony białą płachtą i z lekkim zarostem na twarzy sprawiałem przerażające wrażenie. Pogłębił je jeszcze obłęd w oczach oraz gra światła i cienia wywołana przez supernową.

     

    Nie bacząc na promieniowanie gamma i możliwe konsekwencje trzasnąłem cię w łeb. A przynajmniej próbowałem, bowiem osłoniłaś się jakimś patykiem. Rozwinął się piękny, epicki wręcz pojedynek wariata i mrocznej pani. Gdyby był tu ktoś jeszcze, pewno skleciłby fajną piosenkę karczemną lub bitewną. Ale wszystko, nawet olśniewające starcia muszą mieć swój kres. Potknąłem się niechcący, już w myślach godząc się na śmierć. Jak się okazało, przedwcześnie. Przewaliłaś się bowiem nade mną w jakimś wypadzie czy czymś w ten deseń i z rozdzierającym krzykiem runęłaś w dół.

     

    Wstałem. Otrzepałem się. oddałem ci należny hołd jako dobremu przeciwnikowi. Skontrolowałem stan śpiwora i karimaty, a także flagi. Wszystko się zgadzało, więc uwaliłem się na swoje miejsce.

     

    Z przenośnej miniradiostacji nadałem komunikat: góra należy do mnie.

  10. - Och nie, nie będziesz mi przeszkadzać. Ja... - jeszcze w poprzedniej wypowiedzi mechanika oraz stal pobrzmiewająca w głosie ogiera osłabła, teraz z punktu zniknęła. Był rozbrojony nastrojem własnym i klaczy. - Byłoby mi bardzo miło móc ci towarzyszyć przy posilaniu się.

     

    Ostatnie stwierdzenie mogłoby brzmieć sucho i formalnie, gdyby nie to, że zostało wypowiedziane ciepłym, a co zaskakujące cichym i spokojnym tonem. Niespecjalnie wiedział, co chciałby powiedzieć dalej, dlatego nie spuszczał oczu z nosa klaczy. Drgnął na chichot królika, niepewny, o co może mu chodzić. Na jego oczach Animal, podobnie jak i on sam, walczyła ze swoimi uczuciami. On już jakoś załagodził tę niezręczność, choć wciąż odczuwał pewien niepokojący dyskomfort, jakby wewnętrzne drgawki. Popatrywał przez chwilę po ścianach, a luźniej tkwiąca na czuprynie uszanka chybotała się niebezpiecznie. Szurnął kopytem o podłogę korytarza. Nie potrafił rozmawiać z klaczami. Przed wyprawą uważał wręcz, iż jest mu to całkowicie niepotrzebne, a tu proszę.

    - No to, eeee, może poszukamy jakiegoś miłego miejsca?

  11. (Ja wiem, gdzie jestem i co robię, choć moje podwładne: Cassidy i kikiz, chyba nieszczególnie wiedzą, co się właściwie dzieje.)

     

    Grim rozglądał się po korytarzach, wypatrując znajomej twarzy. Powziął w sercu pewien zamiar mocno związany z cokolwiek nieśmiałą klaczą, z którą od dłuższego czasu przebywał. Toteż właśnie korzystając z wydanego przez siebie samego rozkazu odpoczynku szwendał się po korytarzach. jego wędrówka na całe szczęście nie okazała się daremna. Dalej w korytarzu dostrzegł Animal, która na dodatek sama ku niemu szła. Uśmiechnął się słabo, z odcieniem radości niweczącym bezczuciową maskę dotąd zdobiącą jego twarz. Powitał klacz tym właśnie uśmiechem. Zamiarował jeszcze po przyjacielsku dotknąć jej czoła własnym, ale wydało mu się to tak intymne, że aż się spłonił. Ukłonił się więc nieznacznie. Zdał się nie zauważyć wypadku ze ścianą, a jeżeli go zaobserwował, nie dał nic po sobie poznać.

    - Dobrze, że cię spotkałem. Właśnie szukałem cię - zagadnął, jak na niego zaskakująco niepewnie. - Bo, ekhm... mieliśmy iść razem na kolację, zjeść coś, napić się... Dalej byś chciała?

     

    Czuł się niesamowicie niezręcznie, wyjątkowo jak na siebie nawet nie patrzył rozmówczyni prosto w oczy, tylko jakoś tak bardziej na nos. A nie chciał cofać decyzji, w końcu po tej nocy mogli się już nigdy nie zobaczyć, jak ze smutkiem pomyślał. Zdążył się już bowiem przez te wszystkie perypetie do Animal poniekąd przywiązać. Miał nadzieję, że nie dawał tego po sobie poznać i że nikt o tym nie wiedział.

  12. Grim obserwował oddalające się klacze spod krzaczastych brwi ze zgrozą myśląc, iż to właśnie do jego grupy dostały przydział. Pokręcił głową z niedowierzaniem i byłby pacnął cię kopytem w czoło, w porę się jednak wstrzymał. Nie zamierzał tolerować niesubordynacji w szeregach, ale dotąd nie wydał rozkazu zebrania się czy pozostania w miejscu. Dodatkowo nowe widocznie potrzebowały czasu na rozeznanie się w sytuacji, czasu, który wyczerpywał się. Ogier miał nadzieję, że Ruby zajmie się dwójką w należyty sposób i jakoś zrobi z nich choćby niezłych jak na jego wiejskie oko wojaków. Stąd wydumał, iż najlepiej dla wszystkich, wliczając jego samego, będzie czasowo rozpuścić oddział. Salę na krótko wypełnił zdarty jak gramofonowa płyta, stary głos.

    - Wszyscy macie godzinę wolnego! Ufam, że będziecie wiedzieć, co robić w czasie bitwy - z estymą spojrzał na grupę Visionary. - A na razie trzymajcie się.

     

    Po czym sam postanowił pokrzepić się jakiś czas przy dobrym posiłku. Rozejrzał się za Animal, którą przecież obiecał zabrać na kolację.

  13. - Objaśnianie idzie jak po grudzie, ale nie to się liczy. Mamy jako takie morale i mamy specjalną broń. Droga Ruby, proponuję przejść się wpierw do biblioteki - wyrzekł ogier. Skinął głową, oddając pozdrowienie Wiktora. Średnio zwracał uwagę na siwą klacz, dochodząc do wniosku, że ona dobrze wie co robi. W końcu miała swój własny oddział dużo dłużej niż on. Potrafił, pomimo niechęci do jednorożców, poczuć należny szacunek.

  14. (Jednolinijkowe posty! Argh!)

     

    Krzyk zwrócił uwagę robiącego obchód Grima. Przygalopował więc bezzwłocznie, aby zorientować się w sytuacji.

    - Ciszej! Co tu się dzieje?! - gromko zażądał wyjaśnienia całej sytuacji. Dosłyszał wzmiankę o wykrywaniu szpiegów i uśmiechnął się bardzo szeroko. I bardzo niemiło. - Och, masz coś do wykrywania szpiegów? To bardzo świetne się składa. Może przejdziemy się ze strażnikami po jaskiniach?

  15. Grim spojrzał na kolejną żołnierkę z pewną dozą dezaprobaty. Nawet w miejscu nie potrafi ustać? Westchnął cicho, słuchając, cóż też takiego się tutaj rozegra. Oczywiście traktował swoje słowa jako prawo dla siebie i towarzyszy, dlatego liczył, że usłyszano jego słowa o możliwie krótkiej przechadzce. Na razie poświęcił się doglądaniu wyszystkiego i wszystkich, jako odpowiedzialny za nich dowódca.

  16. (Nie żeby coś, Anathielo, ale Lenita jest w tej grupie, co ja. Nie wiem, co to ma do rzeczy, ale dobrze, abyście obie o tym wiedziały.)

     

    Grim wyłuskał spośród kucyków bardziej znajomą postać. Ruby, tak, która tak zażarcie broniła życia tyranki. Skupił uważny wzrok i zorientował się, że ta próbuje właśnie wyciągnąć jednego z żołnierzy poza miejsce zbiórki. Nie wiedział zrazu, jak postąpić. Przecież już ustalali powolutku kto robi co. Z drugiej strony jednak krótka przechadzka tylko pomogłaby tej biednej klaczy. Wreszcie postanowił. Wyszedł spomiędzy reszty i zbliżył się do Lenity i Ruby.

    - Przejdźcie się razem, pogadajcie, ale proszę o streszczanie się. Potrzebujemy się przygotować - rozbrzmiał metaliczny głos, tym samym aprobując plany dwójki kucyków.

  17. Okryty cieniem i niedopiętym kaftanem bezpieczeństwa podkradam się z niebywałą ostrożnością. Szczyt góry zajmowała twoja skromna osoba, zdawała się być zupełnie nieprzygotowana na nagły atak, jaki za dosłownie chwilę miał się odbyć. Zwarłem oczy w cienkie szparki i uśmiechnąłem się złowieszczo, pełen okrutnych wizji, przepędziłem je jednak szybko. Po pierwsze skupienie, po drugie profesjonalizm, powtórzyłem sobie w myślach. W końcu przystępuję do dzieła.

     

    Do rzeczywistości przywołał cię nieznaczny szelest, a zaraz potem złowrogi chichot, z jakim opadło na ciebie jakieś ciężkie ubranie. Ręce wykręciłem ci do tyłu, zacieśniłem pasy kaftana. Nic nie widziałaś, a wszystkie dźwięki były przytłumione.

    - Dzień dobry, Lisico. Wybacz środki, ale szczyt jest mały - wychrypiałem.

     

    Następnie wytężyłem wszystkie siły i dźwignąłem cię z ziemi. W obu rekach poniosłem cię ku urwistej krawędzi, spojrzałem w dół i z rozkoszą wciągnąłem lodowaty wiatr w płuca. Później podniosłem cię wyżej, a potem cisnąłem w otchłań. Stałem tak przez chwilę, patrząc jak znikasz w mroku, a w jakiś czas po tym krzyknąłem głośno, napawając się echem odbijającym mój głos od zimnych, skalnych ścian.

     

    Na szczycie nie było już mojego starego leżaczka, ani flagi. Byłem jednak przygotowany. Z zanadrza wyjąłem ciepły śpiwór i karimatę, rozłożyłem to wszystko. Przed "obozem" zatknąłem karmazynowy sztandar, wkrótce potem pogrążając się w spożywaniu kiełbasek na gorąco.

     

    Wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły o tym, iż góra jest moja.

  18. Grim Cognizance ze świstem wciągnął powietrze. Spojrzał na Shadow z dziwnym wrażeniem, że jaja sobie robi. Następnie otaksował oceniającym, ostrym wzrokiem zgromadzone kucyki. Ponura, nie wyrażająca absolutnie niczego twarz zatrzymała się na każdym po kolei, na dłużej przytrzymując w kleszczach spojrzenia bynajmniej nie przyjacielskiego skrobiącego nożem w ziemi alikorna. Rozlazły, jakby już zaraz miał skoczyć z mostu albo jakiejś wieżycy. Nawet ciemnordzawy ogier nie wpadł w taki nastrój. Zamyślił się poważnie. Zdecydował, że będzie dawał na niego baczenie, a przede wszystkim to właśnie jego weźmie z sobą na pierwszą linię.

     

    Dalej jakaś klacz, tak dla miłej odmiany pegaz. Zdumiewająco, czy wszystkie klacze spośród pegazów są do siebie tak podobne? Tym bardziej, że wyglądała na cokolwiek przelęknioną, jakby dopiero co dołączyła do całej zabawy. Zdawała się być niesamowicie mała pośród tych wszystkich wojaków naokoło. Potrząsnął głową. Teraz liczył się profesjonalizm, a nie animozje i sympatie. Do niej trzeba będzie później zagadać.

     

    Pocieszającym widokiem, w pewnym sensie napawającym nawet jakąś nieokreśloną dumą był świetnie wyekwipowany, wyglądający bardzo bojowo oddział prowadzony przez... kolejnego, cholernego jednoroga. Do kroćset. Ważne, że żołnierze, próbował się pocieszyć, lecz niewiele to dało. Ogier skrzywił się nieznacznie na widok maski zdobiącej twarz siwej klaczy. Kolejna czarownica, czy ma do ukrycia jakieś plugastwo? Obszedł oddziałek dookoła, by przypatrzeć mu się ze zdwojoną uwagą, gdy nagle został przez wymienioną zagadnięty. Już otworzył usta, aby udzielić odpowiedzi, kiedy kontynuacja zdusiła w nim jakiekolwiek oznaki uprzejmości.

    - Wiesz, niespecjalnie się przejmuję. Raz matka rodziła - odparł tym zdrapanym, metalicznym, zimnym jak północny wiatr i ponurym głosem jakiego z powodzeniem używał od jakiegoś czasu. Wytrzymał spojrzenie, ba, odwzajemnił je płomieniem. - Nie będę się wywyższał, ale nie odbieram rozkazów od takich jak ty.

    Bez dalszych dywagacji wskazał kierunek oszczędnym ruchem kopyta. Nie pozwolił sobie na żywszą reakcję w odpowiedzi na ową zaczepkę. 

     

    Wyminął oddział, by dać mu swobodę ruchów. Zlustrował przy tym ostatniego jak dotąd towarzysza. A raczej towarzyszkę, bowiem znów była to klacz i znów jednorożec. Miły z ogólnego wejrzenia, ale wiadomo, pozory mylą. Nieraz za takie coś słono się płaci. Zatrzęsienie jednorożców. Z takim sformułowaniem błąkającym się  gdzieś w mózgu zajął jakieś miejsce pośród nich wszystkich i odchrząknął.

    - Wszyscy doskonale wiecie, po co tu jesteśmy. Idziemy na miasto, by robić raban, zdjąć patrole, a przy okazji, jak się uda, podnieść tyle, ile tylko można prostych kucyków. Damy im trochę broni, jeżeli dostaniemy taki rozkaz. Robimy, proszę ja was, powstanie pełną gębą. Mamy dążyć do opanowania możliwie największej powierzchni miasta. Przy głównych skrzyżowaniach ochotnicy założą barykady. Aby mieć lepsze stanowiska musimy też opanować ulice prowadzące do zamku i poza miasto. W razie klęski dajemy czas do odwrotu dla wszystkich, sami schodzimy do tuneli na końcu, szarpiemy i opóźniamy gdzie się da. Cele o bardzo dużym znaczeniu to arsenał, zadaniem jest opanowanie i utrzymanie go. Ponadto musimy przerwać nieprzyjacielską łączność między poszczególnymi dzielnicami.

    Zanim jednak stanie się to wszystko, musicie wiedzieć, że wyjdziemy w postaci kilku mniejszych oddziałków, które przetrą drogę reszcie w różnych punktach Canterlot. Druga trzydzieści każda grupa ma zebrać się u wylotu wyznaczonego tunelu z wybranym dowódcą i przewodnikiem. Ci wojacy dowodzeni przez szarą dobiorą sobie jeszcze ze dwadzieścia kucyków i lecą jako całość. Ja pójdę z grupą centralną, jakieś czterdzieści kucy plus ktoś kto dobrze zna stolicę. Pytania?

  19. Drgnąłem nieznacznie. Rzeczywiście, poświęciłem się swojemu zajęciu tak bardzo, że już myślałem, iż to po mnie przyszli teraz ci ze straży zakładowej. Odetchnąłem w duchu, nie dając niczego po sobie poznać, na widok Iwana. Zastanowiłem się dobrze przed udzieleniem odpowiedzi. Imię coś mi mówiło, ale tutaj pracuje tylu ludzi, że ciężko byłoby mi związać je z jakąś konkretną twarzą.

    - Hmmm... Sasza, Sasza. Wiecie, towarzyszu Iwan, nie za bardzo pamiętam, o kogo może chodzić. - odparłem koledze. Ale żeby nie załamać go zbytnio swoją niewiedzą, pokierowałem go nieco na czuja do magazynu. - Towarzysz Jewgienij powinien wiedzieć, zna wszystkich.

     

    - Tylko sprężaj się - ściszyłem głos - bo ci nadgodziny mogą dosolić albo i lepiej.

     

    Po czym odwróciłem się, by dalej zajmować się marnowaniem ku chwale ojczyzny energii w sieczkarni.

  20. A ja tak pierdyknę bezczelnie pojedynczym, małolinijkowym postem w kwestiach technicznych. Jak w przystępny, a zarazem dający autorowi satysfakcję sposób zmieścić bogaty język w proste opowiadanko? Moje pierwsze i przypuszczalne ostatnie miało w sobie ten kłopot, jak sądzę. Nie lubię popełniać błędów, i dlatego byłbym zainteresowany wypowiedziami doświadczonych, pewnych swego pisarzy. Z góry dziękuję.

×
×
  • Utwórz nowe...