Skocz do zawartości

Grento YTP

Brony
  • Zawartość

    564
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    23

Wszystko napisane przez Grento YTP

  1. “Od razu udał się do Sali tronowej, przemierzając korytarze wsłuchiwał się w pustkę przerażającą ciszę którą mącił stukot jego kopyt i wiatr który od czasu do czasu zaznaczał swą obecność zupełnie jak by to miejsce należało teraz do niego.” Uch… och… brakuje mi tchu! Gdzie tu są jakieś przecinki? Widzę tylko jeden! Pewnie jest mu smutno, bo nie ma nikogo innego. SPOJLERY Ten fanfik jest przykładem tekstu, który pomimo posiada całkiem zgrabnych opisów, klimatu i fabuły, został zmasakrowany przez kiepską stronę techniczną. Dialogi również są napisane paskudnie. Chodzi mi tu konkretnie o ich zapis, a nie samą treść, bo ona ogólnie jest problemem. “- po co tu przyszedłeś?- spytała się klacz nadal Będąc odwrócona plecami. - sam nie wiem… - zniszczyłeś wszystko, zabiłeś ich!” No błagam, przecież widać, że zostało to napisane na odpie**ol. Wszystko z małej litery, od dywizów… ech. Nie chciało się tego poprawić? Nie mogę w to wręcz uwierzyć. No i do tego czcionka, pogrubiona i powiększona, aby z kosmosu można było sobie przeczytać tego ficzka. Nie powiem, to może być pewne urozmaicenie na stacji kosmicznej. Okej, zostawmy to. O czym w ogóle jest ten tekst? No więc wszystko zaczyna się od tego, że pewien osobnik, “On”, przemierza ruiny Canterlotu. Z narracji dowiadujemy się, że ten kucyk doprowadził do tej katastrofy, ponieważ uznał to za koniecznie, byle nie rozpętało się jeszcze większe zło. Przez cały fik jest mowa o “przekraczaniu granic”. Ten kuc chciał dokonać czegoś, co jeszcze nikomu się nie udało. No i ciekawiło mnie, co to kurde jest, skoro wywołało takie zniszczenia i dlaczego to było najlepsze rozwiązanie. Co nadchodziło? Co się działo wcześniej? No nie powiem, zainteresowało mnie, a jako że fik jest krótki, to oczekiwałem szybkich odpowiedzi. Może nie na wszystkie wątpliwości, ale fajnie by było chociaż dostać jakieś sugestie, aby móc to potem przetrawić. Opisy tego wszystkie są ładne. Czuć klimat apokalipsy, smutnej ciszy, nostalgii oraz dziwnego spokoju. W końcu dociera do sali tronowej, a tam spotyka pewną klacz siedzącą tyłem na tronie. Po krótkiej rozmowie, w której ta zarzuca mu, że to wszystko było jego winą i ogólnie zarzuca mu całe zło, klacz znika. Była jedynie fantomem, pewnie ucieleśnienie wyrzutów sumienia głównego bohatera. Po tym protagonista wychodzi z sali tronowej i opuszcza mury Canterlotu. Ten fik przez cały czas opisuje zniszczenia, polecam zerknąć, nawet fajnie to zostało rozrysowane. W pewnym momencie bohater słyszy głos wydobywający się z najgłębszych czeluści pustki. W sumie, nie dowiadujemy się niczego nowego. Głos, czy raczej wiatr, ponownie oskarża go o całą tragedię. Po tym ogier rusza dalej, przemierzając pustkowia. Zwiedza ziemie, na których dorastał. Odzywają się wspomnienia, lecz grająca coraz głośniej muzyka wybija bohatera z przemyśleń. Ogiera otaczają cienie, jakby ogniki (tak było napisane), a po chwili dostrzega młodego pegaza. Ogólne… rozmowa ma dokładnie taki sam ton, jak w poprzednich dwóch razach. Ponownie jakaś postać zarzuca mu, że to, co się stało, było jego winą i że będzie się tułać już przez wieczność. Chociaż gówniarz trochę mnie irytował, bo swoje racje próbował udowadniać mniej więcej tak; “nieee, to ja mam rację! ja mam rację, bo ty jesteś głupi. mylisz się, a wiem wszystko”. No ja pi*rdolę… Dobra, całe szczęście, że ten bachor szybko znika. Ostatecznie ogier dociera do kamiennej płyty, przy której stoi on sam. Znowu mamy zwalanie winy na głównego bohatera, że popełnił błąd. No wiadomo, to są jego wyrzuty sumienia. Raczej nie jest złym gościem. Poza tym, przez cały czas odzywa się rozsądnie, spokojnie, nawet chłodno. Myślę, że jestem w stanie uwierzyć w to, że poświęcenie całej Equestrii było mniejszym złem, jak to nasz protagonista nazwał. W rozmowie z samym sobą (ta kamienna płyta to raczej na pewno nagrobek, na którym jest jego imię), zostaje zapytany, czy gdyby mógł cofnąć czas, to zrobiłby to samo. Odpowiedź była jedna; tak. Z tego można wywnioskować, że pomimo bólu, jaki odczuwał przez całą wędrówkę, wciąż uważa, że to była dobra decyzji. Na samym końcu widmo znika, a on wyrusza, kontynuując niekończącą się wędrówkę. Nie dowiadujemy się niczego. Żadnych szczegółów odnośnie bohatera, katastrofy, dlaczego do tego wszystkiego doszło, jak ogier doprowadził do apokalipsy, gdzie się podziali wszyscy, czy naprawdę wszyscy nie żyją, no i czy to prawdziwa rzeczywistość, czy może jednak jakiś czyściec? Wiele niewiadomych. W sumie… z jednej strony to dobrze, a z drugiej źle. Jest to tajemnicze, ale przydałoby się coś dopowiedzieć, bo tak zostaliśmy praktycznie z niczym. Jasne, można wymyślać teorię, choćby odnośnie tożsamości głównego bohatera, ale poszlak, aby jakoś to wszystko ze sobą powiązać, jest zbyt mało. No ale nie powiem, jest to dosyć intrygujące. Zaliczam ten fik jako jeden z lepszych. W sumie większa długość pozwoliłaby mu ewoluować do jeszcze lepszego dzieła. W dodatku barwne opisy, choć trochę zbyt krótkie, dają radę. Tempo opowiadania jest odpowiednie, klimat również. Mogę pochwalić treść. Natomiast strona techniczna to już kompletne dno. Nie chodzi o literówki, bo w sumie nie zauważyłem niczego takiego, ale o zapis, interpunkcję, momentami składnie i inne. Jakiś dobry korektor machnąłby ten tekścik w trzy godzinki, wszystko dokładnie analizując, i byłoby cacy. Jednak pochwalam tego fika. Daję okejkę. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  2. No, Panie lektor, najwyższy czas zahaczyć o Twoją twórczość fanfikową. SPOJLERY Tak więc będziemy tutaj mieli Lunarne Opowieści. Nie w opowiadaniu tylko w poście, ponieważ piszę to w nocy… Cholera, to nie ma sensu, ale niech już będzie. Nie będę usuwać poprzedniego zdania. Niech żyje! Co do fika; jego narracja jest całkiem ciekawa. Jasne, już spotkałem się z tym stylem pisania, ale tutaj wypadło to całkiem nieźle. Właściwe jest to największa zaleta. Otóż to dzieło zostało napisane z perspektywy trzech osób; ogiera Blue, jakieś tam lampucery z czymś w stylu Apple w imieniu oraz z punktu widzenia bachora. Na pierwszy ogień idzie Blue. Zanim go poznajemy, jesteśmy wprowadzeni do fabuły poprzez wspomnienie, iż okoliczne miasteczko w przeszłości zalewała fala błota i rzęsiste ulewy. Trochę to było niepotrzebne, podobnie jak zaczynanie fika od prognozy pogody, co osobiście działa mi na nerwy, bo chyba nie ma bardziej prostackiego sposóbu na zaczęcie czegokolwiek w powieści jak opisu pogody. Jest to tym bardziej złe, ponieważ wprowadza na początku elementy tła, które nie są ważne dla fabuły (zazwyczaj). Wystarczyłoby to przesunąć nieco dalej, jedynie wspomnieć o pogodzie, przed tym przykuwając uwagę czytelnika czymś intrygującym, niecodziennym, jakimś ważnym szczegółem, który ostatecznie odegra swoją rolę. No nic. W każdy razie poznajemy Blue. Jest to ogier, który włóczy beznadziejnie nogami, zmierzając w stronę domu. Strugi deszczu rozpryskują się o jego pysk, lecz on ma to wszystko gdzieś, podobnie jak nieprzychylne spojrzenia przechodniów. Gdy dociera do siebie, poznajemy przyczynę tego smętnego zachowania. Po prostu pokłócił się ze swoją… dziewczyną chyba. W związku z tym, trzeba wykonać następujące kroki każdego faceta, który cierpi z powodu kobiety; trzeba wziąć flaszkę, j&bnąć nią o stół i zatopić swoje smuteczki. A potem iść spać. W sumie tak się kończy część z perspektywy Blue, jednak tuż przed końce ktoś puka do drzwi. Nie zostaje powiedziane, kto to konkretnie jest, czy to ta dziewczyna czy może hiszpańska inkwizycja, choć raczej ja bym się jej tu nie spodziewał. Następna część przedstawia nam zupełnie inny punkt widzenia. Dziewczyna Blue opowiada historię tego, jak właściwie doszło do kłótni pomiędzy kochankami. Różnie dostajemy flashbacki pokazujące ich pierwsze spotkanie. W skrócie chodziło o to, że klacz poszła na targ kupić kosz malin do ciasta, jednak pewien ogier, nasz Blue, uprzedził ją i wykupił ostatnią porcję owoców. Jednak widząc, jak jego przyszłej dziewczynie zależy na zdobyciu malin, po prostu oddał jej ostatni kosz. Okazało się również, że oboje mieszkają niedaleko od siebie i będą wracać wspólną drogą. Podczas powrotu rozmawiali między sobą na różne tematy i tak to się zaczęło. Od spotkania do spotkania. W sumie dosyć zgrabnie pokazuje to, że w naszymi życiami rządzą zbiegi okoliczności, nawet, jeśli nie są zauważalne przez nas. A jak doszło do tej szalonej chryji? Ot, po prostu Blue okazał się być zbyt zazdrosny, ponieważ zobaczył swoją dziewczynę, jak obejmuje innego ogiera. Oczywiście, taki widok może zakłuć w serce, ale nie powinno się od razu wybuchać, tylko spróbować wyjaśnić całą sprawę. Gdyby się cmokali, no to mógłbym się przychylić do reakcji Blue, w sensie, nie poparłbym jej, ale mógłbym zrozumieć. Dziwi mnie również ten cały “puszysty ogier”, którego tuliła. Według słów dziewczyny Blue (nie wspomniałem, że ten fragment przypomina wpis pamiętnikowy) każda klacz z roku (pewnie uczelnia) chciałaby go przytulić. Ale czemu? Bo jest otyły i ma bujną sierść? Nie rozumiem. Może ktoś mi wyjaśni te zwyczaje, że KAŻDA klacz z roku xd? Dobra, zostawmy to. Kłótnia naszej pary doprowadziła oczywiście do zaognienia całego konfliktu. Towarzysząca GF (tak będę określać dziewczynę Blue) jej siostrzenica nasłuchała się wielu bluzgów. Ostatecznie kochankowie pozostają w pewnego rodzaju separacji, jednak wciąż się kochają… No to w czym problem? Kłótnie w związku są jak dobre ciasto do pizzy; muszą być! Tym bardziej, że postanowili dać sobie trochę czasu, co jest normalne i po prostu się zdarza. Ostatnia część pokazuje nam już coś zupełnie innego, lecz wciąż trzymającego się głównego wątku. W sumie w tym opowiadaniu jest tylko jeden wątek. Nowa postać, Pearbun, idzie na pocztę, aby odebrać list od córki. Okazuje się, że to ta siostrzenicą, która była świadkiem kłótni jej cioci z Blue. Opisuje całą sytuację. Po przeczytaniu listu, Pearbun postanawia rzucić wszystko w pierony i wyjechać do swojej siostry, aby najpewniej pomóc jej w problemach miłosnych… porzucając w ten sposób swoją pracę, która jest dla niej bardzo ważna, a najpewniej decyduje o standardzie życia jej dziecka oraz niej samej. Nie mogła najpierw po prostu napisać do GF? Czemu musi gnać tak, jakby się paliło? Powinna iść do tej cholernej pracy, napisać list i poczekać na to, co jej odpisze siostra. No ale to już koniec. W sumie, nic specjalnego się tu nie wydarzyło. Trochę takie z igły widły. Jedna głupia sytuacja eskalowała do rozmiarów prawdziwego dramatu. Oczywiście, zdarza się, jednak… nic w tym fiku nie zapowiada tragedii, gorzkiego końca. Właściwie to sam fanfik wydaje się być niedokończony, bo urywa się w pewnym momencie, więc mamy tu zakończenie otwarte i to na oścież. Wiem, że to było pisanie na konkurs, ale ponownie… to niczego nie usprawiedliwia. Zasady konkursu nie sprawiają, że nie można napisać spójnego tekstu, który zrealizuje klasyczny trójpodział na początek, rozwinięcie oraz zakończenie. Jeżeli ktoś nie jest w stanie się do tego zastosować pod konkursowymi warunkami; to jego problem, a fik na tym cierpi. Mam pewien problem z tym fikiem. Czyta się go dobrze i płynnie. Narracja jest ciekawa. Ale… czegoś tu brakuje. Może jakieś konkretnej fabuły oraz postaci? O Blue dowiadujemy się, że to na co dzień nieśmiały gość, jednak potrafi być narwany. GF nie ma żadnej osobowości. Jasne, tam było o tym, że potrafi się postawić i odpyskować, ale to mało, to tylko szczątkowe informacje. Siostrzenica jest typowym dzieciuchem, a jej matka… no dba o rodzinę i ma gdzieś to, że może stracić pracę. Sens fika jest nieco rozmyty. O czym on jest? O nadmiernej zazdrości? O głupich sytuacjach, które mogą doprowadzić do dużo poważniejszych problemów? O tym, jak kłótnie ranią bliski wokół, zwłaszcza dzieci? O roli zbiegów okoliczności w naszym życiu? O braku komunikacji i nieporozumieniach? O obowiązku wobec rodziny? Może o wszystkim jednocześnie na zaledwie dwóch stronach? Niestety brak puenty trochę boli. Mam wrażenie, że fik kończy się w losowym momencie. Strona techniczna jest niezła. Czytało się to dobrze. Tak naprawdę najważniejszym problemem opowiada jest właśnie to zakończenie i ogólny brak sensu oraz celu. Z tym, byłoby dużo lepiej. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  3. O matko… Przypomniał mi się film Drzewa, tak, ten polski, porąbany film o drzewach, które zabijają. Jak jesteście ciekawi, to sprawdźcie recenzję Mietczyńskiego. SPOJLERY Tutaj mamy coś innego niż w wyżej wymienionym dziele. O ile tam potraktowano wszystko… poważnie, przez co wpadało to w śmieszność, to tutaj temat niebezpiecznych drzew jest komedią o lekkim, czarnym zabarwieniu. No ale jak w każdym dobrym i kliszowym horrorze, na początku widzimy miłą scenerię z czymś niepokojącym w tle. Nadeszło lato, a wraz z nim upały. Oczywiście wszyscy postanowili się schronić w swoich domach, ale nie piątka naszych młodych, dowcipnych ogierów, którzy schowali się pod drzewem. No niby jakoś to zostało wytłumaczone, że u jednego z nich jest jeszcze gorzej niż na zewnątrz, ale… nie mogli iść do domu innego ogiera? Albo, no nie wiem, na basen, do jakiegoś lokalu, do lodówki albo kostnicy? Ja tak zawsze robię. Tylko zasięg w telefonie czasem szwankuje, ale da się przeżyć; w odróżnieniu do upałów. “W trakcie takiego przesiadywania Fun zaczął się nudzić. Opierając się grzbietem o konar jednym z przednich kopyt uderzył w korę. Nie bij drzewa, bo się zezłości - Powiedział mu siedzący obok niego Purple Lawn I co? Odda mi? “ Nie ma to jak bić bezbronnego. Ale właśnie tak zostają wprowadzeni do fabuły główni bohaterowie. Zaczynają się przedrzeźniać, żartować o tym, że drzewa wszystko słyszą i że dokonają zemsty. No my już to wiemy… jasne, tak właśnie będzie, no bo jak miałoby być inaczej. Dalej wysnuwają teorie spiskowe o drzewach, oczywiście ironicznie. Te rośliny to terroryści, są odpowiedzialne za całe zło na świecie i tak dalej. Ogólnie podoba mi się cały ten absurd, który na końcu obraca się o sto osiemdziesiąt stopni i okazuje się być prawdą. Śmiertelną prawdą! Dosłownie. Ale nie uprzedzajmy faktów. “A co produkują drzewa? - Spytał wszyskich równie ponurym głosem jak zawsze Joyless - Tlen. Pewnie kiedyś kucyki oddychały dwutlenkiem węgla, a tlen nas tylko omamia. A wiecie co wam ciekawszego powiem? - Podniósł się na równe nogi Rain Cloud, gdy uświadomił sobie swoje odkrycie - Że każdy kto widział drzewo umarł. Po tym zdaniu puściły ogierom wszelkie hamulce i zaczęli się pokładać ze śmiechu. Nawet ponury Joyless Fun nie mógł uwolnić się od głupawki jaka ogarnęła grupę i sam płakał ze śmiechu. “ Mam wrażenie, że przed całym fanfikiem wdychali coś jeszcze… Nie tylko tlen i dwutlenek węgla. No albo to jakiś udar cieplny. Ja też mogę sobie wysuwać własne hipotezy, heh. Ale zabawa trwa w najlepsze, a atmosfera robi się coraz bardziej radosna. Widzicie? Niewiele trzeba do tego, aby być szczęśliwym; znajdźcie jakieś drzewo i wszystko będzie dobrze. Albo może raczej nie, biorąc pod uwagę zakończenie tej historii. Jednak wszystko, co dobrze, no to kiedyś się kończy. Temat drzew się wyczerpuje, a słońce powoli zbliża się do horyzontu. Grupka ogierów postanawia wrócić do mieszkania jednego z nich, by, tak jak planowali, rozpocząć proces alkoholizowania się z kolegami. Niestety jednak jeden z nich już przy wejściu widzi coś niecodziennego. Po chwili wszyscy zauważają kwiatek doniczkowy w okularach przeciwsłonecznych. Ogiery wchodzą do środka, gdy kwiatek zaprasza ich ruchem liścia. Dostrzegają kolejną, niepokojącą rzecz; pnącza drzewa powoli wślizgują się do pokoju. Ups, nie jest zbyt dobrze. Okazuje się, że wcześniejsze drzewo, pod którym odpoczywali, słyszało ich absurdalne teorie spiskowe. Niestety dla nich; to prawda. I co teraz? Mściwie drzewo postanawia porwać całą grupkę, uprawdzić do lasu Everfree i zamienić na swoje podobieństwo. Wszystkie kucyki powiązane z ogierami utraciły wspomnienia, przez co istnienie naszych żartownisiów zostało całkiem wymazane z rzeczywistości. Nigdy nie istnieli… Po przeczytaniu tego, postanowiłem rozlać benzynę w moim ogrodzie. Wyrzuciłem wszystkie warzywa z mojej lodówki, aby przypadkiem nie ożyły. Mogą się hibernować i czekać, aż stracę czujność. To opowiadanie zmieniło moje życie i otworzyło mi oczy. Aha i jeszcze jedno; kucyki to straszne śmiecie. Nie dość, że hodują, tak hodują inteligentne rasy takie jak krowy, owce czy świnie, to jeszcze dzień w dzień dokonują drzewnego holokaustu. A Twilight to już w ogóle największych zwyrol; przecież przez 4 sezony mieszkała w ciele trupa, a Pinkie wyprawiała w martwym drzewie imprezki. To horror. Opowiadanie wypadło naprawdę fajnie. Ciekawy pomysł, prosty, acz skuteczny. Obrócenie żartu w prawdę, co jest absurdalne, sprawdziło się nieźle. Bohaterowie jakoś specjalnie mnie nie obchodzili. Mam wrażenie, że było ich zbyt wielu, przez co żaden z nich nie dostał odpowiedniego spotlightu, ale to też nie jest jakiś wielki problem w tym przypadku. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, to jest trochę gorsza. Dialogi są zapisane od dywizów, a w dodatku od punktów, jak na jakieś liście bądź prezentacji. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Opisy jakieś są i dobrze, bo pozwala to poczuć klimat lata, którego mi brakuje. Ogólnie to mogę polecić ten fik każdemu. Humor jest dosyć uniwersalny, może nie rozbawił mnie jakoś bardzo, ale czytało się lekko, a to jest najważniejsze. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  4. Hej, to ja. No cześć. Co tam u ciebie? SPOJLERY No… ciężki fik. Cholera, cały czas jakieś mroczne fiki. Powiem szczerze, że forma opowiadania jest dosyć… oryginalna i dobrze komponuje się z resztą opowieści. Otóż mamy tu do czynienia z “dialogiem” pomiędzy wiadomościami nagrywanymi na sekretarkę przez Rainbow a między pocztową głosową Fluttershy. Fik rozpoczyna się od tego, że Fluta nie stawia się na miejscu spotkania w jakimś lokalu. Tęczka dzwoni do pegaz z pretensjami, że czekają już godzinę. Okej, rozumiem, były umówione, a ona nie stawiła się na miejscu. Choć szczerze mówiąc, to mało prawdopodobne, aby Fluta zapomniała o spotkaniu. Zawsze dbała o dobre maniery. A jeszcze mniej prawdopodobne jest to, że postanowiła po prostu nie przyjść z lenistwa czy z jakieś innej przyczyny. To do niej niepodobne. H-hej, to ja, Fluttershy. Nie mogę podejść do telefonu właśnie teraz, więc proszę zostaw wiadomość, jeśli chcesz. Możesz po prostu zadzwonić ponownie. Zrobię co w mojej mocy, żeby tym razem odebrać. BEEP. Co jest do cholery, Fluttershy? Czekałam cały dzień na Ciebie! Podnieś już ten pieprzony telefon. KLIK. A może zamiast tego użyjesz swoich pieprzonych skrzydeł, co Dash? Mogłabyś być w mgnieniu oka u mniej na chacie, by sprawdzić, co się dzieje. Z resztą, Rainbow w serialu z pewnością by tak zrobiła. Przykładem może być ten odcinek z odczarowaniem Discorda i jego resocjalizacją. Fluta i AJ spóźniały się, bo miały problem z bobrami, więc Tęczka poleciała w pierony, aby je pospieszyć. Tutaj to się nie dzieje. No ale w tym momencie my już wiemy, że z pewnością dzieje się coś niedobrego. Szkoda tylko, że Dash jest taka tępa, bo: “H-hej, to ja, Fluttershy. Nie mogę podejść do telefonu właśnie teraz, więc proszę zostaw wiadomość, jeśli chcesz. Możesz po prostu zadzwonić ponownie. Zrobię co w mojej mocy, żeby tym razem odebrać. BEEP. Poważnie? Minęły cztery szalone dni! To wszystko. Żegnam. KLIK.” Cztery dni! CZTERY DNI MINĘŁY, A ONA WCIĄŻ NIC Z TYM NIE ZROBIŁA. I w dodatku jest obrażona. No proszę, jak ja nienawidzę tej postaci. Dopiero po pewnym czasie mamy normalną reakcję; “Gdzie jesteś? Och Celestio, dzwonię na policję. Odbierz telefon! KLIK.” No trochę to trwało. Fajnie wiedzieć, że jest odpowiedzialna za zaginięcie swojej przyjaciółki, bo nawet nie chciało jej się tego zgłosić na policję.A jak potem będzie rozpaczać, to nie będzie mi jej żal. “Oni ... znaleźli twój plecak w pobliżu szlaku. Wiesz, ten, w parku, o którym mówiłaś że chcesz tam iść? Mówią mi ... że jesteś ... że to ... mówią, że to porwanie. Powinnam pójść z tobą, jak prosiłaś.” Cała ta sytuacja… Ten plecak przy rzece, park, czyli jakieś skupisko roślinności… Tak, to kojarzy mi się ze sprawą dwóch Holenderek, które zaginęły w puszczy panamskiej. Udały się na szlak, dosyć łatwy, i już z niego nie wróciły. Dopiero po dłuższym czasie odnaleziono plecak wyrzucony przez rzekę. W nim znajdowały się starannie poukładane rzeczy osobiste obu dziewczyn, a w tym; najważniejszy przedmiot, czyli telefon. Na podstawie tego śledczy wykazali, że dziewczyny próbowały łączyć się i prosić o pomoc przez następne… dwa tygodnie czy trzy. Rozumiecie? Dwie, nieprzygotowane na to młode osoby, bez ekwipunku, w parnej dżungli do której nie były przystosowane, zdołały przetrwać aż tak długo. Później znaleziono but ze stopą w środku i jeszcze parę kości. Sprawa nie została wyjaśniona do dzisiaj. Nie wiadomo tak naprawdę, czy to za sprawą osób trzecich, przyrody czy innych czynników dziewczyny spotkał straszny los. Żadna z tych opcji nie tłumaczy wszystkiego i pozostawia wątpliwości. Jednak dalsza część fika coraz bardziej przypomina mi tę sprawę. Tutaj macie link do Arpiwum X, które tworzy fajny koleś. Jego filmy są naprawdę wyczerpujące przeróżne zagadki. Ach, no i jeszcze tęczka postanowiła olać swoją przyjaciółkę. No FAJNIE. Później się okazuje, że znaleziono fragment sukienki Fluty i szmatę nasączoną chloroformem. Z tego co wiem, to nie tak łatwo jest kogoś uśpić przy użyciu tego specyfiku. Łatwo przekroczyć dawkę i kogoś zabić, dlatego też lekarze zrezygnowali z tego sposób na usypianie ludzi. Mija trochę czasu. Bodajże rok. Wszyscy już tracą nadzieję. Mane 5 doznają poważnych uszczerbków na zdrowiu psychicznym, jednak Dash wciąż wydzwania i słyszy pocztę głosową. Nie jestem pewien, ale chyba po takim czasie likwiduje sie numer danej osoby, czyż nie? No bo nikt go nie opłaca. Chyba że RD to robi, ale… to trochę dziwne. No może wiadomość głosowa to jedyna pamiątka po niej, co też jest trochę dziwne. Ale ja z drugiej strony rozumiem to wszystko. Fanfik pokazuje, z czym zmagają się rodziny i bliscy zaginionego. Nierzadko cierpią jeszcze bardziej, bo chyba nie ma gorszej sytuacji. Gdyby Fluta nie żyła i to zostało udowodnione, mogliby jakoś ochłonąć po dłuższym czasie i się z tym pogodzić. A teraz? Teraz sami nie wiedzą, co o tym wszystkim myśleć. Ten płomyk nadziei wypala ich od środka. To straszne. “Myślę, że zaczynam nienawidzić tych wiadomości. Wszystko to przypomina mi, że cię nie ma. Tęsknię za Tobą. Czekaj, już to powiedziałam, co? Uhm, kocham cię, pa. KLIK.” No, no, spieprzaj Rainbow. Ale co się okazuje? Fluta jednak żyje… Wraca do Ponyville i jedzie od razu do szpitala. Nie zostaje wyjaśnione, co konkretnie się działo z Fluttershy, ale można się domyślać. Ktoś ją porwał i przetrzymywał w zamknięciu. Blizny na kopytach o czymś świadczą, podobnie jak jest ogólny, kiepski stan. Ta szmatka również jest dowodem. Ciekawe, jak uciekła. Nie wydaje mi się, żeby ją puścili. Po co mieliby to robić? Przez ponad rok trzymali ją w ukryciu, a teraz ona mogłaby zdradzić ważne informacje na temat porywaczy. No ale w tej historii nie jest to ważne. Rainbow jedzie do szpitala. Wkracza do sali i widzi swoją najlepszą przyjaciółkę. “Była chuda i tak blada, że to było prawie tak jakbym patrzyła na ducha. Jej oczy były zapadnięte do głowy, jakby oderwanie od świata, nie chciałam na nie patrzyć. Ale ona żyje i to się liczyło. Ona żyje.” No właśnie, żyje, bo jednocześnie wydaje się być pusta w środku. Wcale się nie dziwię. Najpewniej była bita, gwałcona i upokarzana przez okrągły rok. I takie rzeczy się dzieją u nas na świecie. Ja pierdolę… Najpewniej teraz, gdzieś tam, w ukryciu, mają miejsce takie sceny. To przerażające. Dochodzi więc do spotkania. Dash oczywiście początkowo nie wierzy w to, że Fluttershy naprawdę leży przed nią na łóżku. Tęczka podchodzi do niej, wymieniają parę zdań o pozostałych przyjaciółkach, po czym lotniczka obejmuje żółtą pegaz. Zaczyna płakać. “Patrząc w jej oczy, czułam więcej łez na mojej twarzy. "Fl-Fluttershy", powiedziałam, "Fluttershy, przykro mi, że jestem słaba. Wiem, że obiecałem, że nie będę płakać i że będę- " I nigdy się nie skończyłam, bo właśnie wtedy, przybliżyła przyciskając swoje wargi do moich. Były one miękkie i delikatne, jak ona, ale posiadały silny żar. Pocałunek był daleki od doskonałości, ale nigdy nie śniło mi się, że tak będzie.” Nie powinno się robić problemu z tego, że ktoś płacze. Jak chcesz płakac, to płacz. Co to innych obchodzi? Tym bardziej, że masz powód. DOBRY POWÓD. Ktoś zaginął, może nie żyć albo być torturowany, a po tym wszystkim wraca jednak żywy… No huśtawka emocji. Trzeba być skurwielem z kamiennym sercem, aby choć trochę się nie przejąć. No kaman… Ach, no i oczywiście dziewczyna, która przeżyła piekło, jako pierwsze, o czym myśli, to żeby ucałować swoją psiapsiółkę. No… okej. Rozumiem, że mogą być zakochane, ale w tym stanie… No nie wiem. Może jednak nie mam racji. Możliwe też, że ten pocałunek miał być takim pokrzepiącym darem dla Tęczki. Jeśli tak, to… no Fluta jest silniejsza od tych wszystkich kucyków razem wziętych. Nie dość, że przeszła to wszystko, to jeszcze ma siłę, aby nie jojczeć, co byłoby usprawiedliwione, i dawać wsparcie przyjaciołom. No naprawdę, to trzeba docenić. Ale fik się skończył. Ogólnie uważam, że jest bardzo ciekawy, choć trochę gorzej napisany. Pomysł z sekretarką był świetny. Niestety zapisy dialogowe… no czemu one są od cudzysłowu? To już nie jest angielski oryginał, a polskie tłumaczenie. No psuje to trochę efekt. Tekst nie ma wcięć, dialogi źle się rozpoczynają, brakuje justowania i innych dupereli. Z interpunkcją również są problemy. Ale tłumaczenie mogę zaliczyć do tych dobrych, więc spełniło swoje zadanie. Problem poruszony w historii jest ważny i cieszę się, że ktoś pomyślał o tym, aby go poruszyć i pokazać dramat osób powiązanych z zaginioną. Wszystko naprawdę wyszło spoko. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  5. Za oknem jest już ciemno, a w moim sercu… również. SPOJLERY No więc to kolejny, krótki fik w formie listu. Ale tym razem forma naprawdę dobrze się uzupełnia z ogólnym zamysłem i fabułą. Podczas lektury możemy zagłębić się w umysł osoby, która utraciła sens życia, starała się to zmienić, ale za każdym razem doprowadzało ją to do kolejnego upadku. Niestety to wszystko ostatecznie kończy się śmiercią głównego bohatera. Możemy prześledzić życie Flaska i z tego, co można zauważyć, nie wyglądało ono najlepiej. Wszystko zaczyna się od przeprosin oraz zapewnień, że to niczyja wina ani jego bliskich, ani rodziny, że doszło do czego doszło. Coś strasznego podążało na protagonistą przez wiele lat. Coś, co nie pozwalało mu komfortowo żyć. Moim zdaniem po prostu nie potrafił znaleźć swojego miejsca na ziemi. Miał najzwyczajniej w świecie pecha trafiać co chwilę na to, co nie było “tym czymś” pozwalającym mu wieść szczęśliwy żywot. I tak właśnie się zdarza. Niektórzy wyrzucą orła za pierwszym razem, a inni nie wyrzucą go nawet za dwudziestym. Czy to ich wina? Niekoniecznie. Czasami sprawy nie układają się po czyjeś myśli, a czynniki zewnętrzne kształtują naszą egzystencję wbrew oczekiwaniom. Ogier próbował walczyć z pustką w sercu. Podejmował się różnych czynności, ale wszystko, za co się zabierał, prędzej czy później traciło sens. Chodził do lekarzy, ale oni również nie byli w stanie mu pomóc. W jego życiu było parę klaczy, ale najwidoczniej nie odnalazł z żadną wspólnej drogi. Miał wielu wrogów, znajomi go upuszczali; wygląda to tak, jakby po prostu odstawał od większości społeczeństwa, bo był inny. I to zepchnęło go w mrok. Doprowadziło do stanu wegetacji, gdzie wraz z każdym dniem utwierdzał się, że jest nic nie warty. “Nie raz tłumaczyliście mi, że we wszystkim jest jakiś sens, jakiś cel. Lecz ja go nie znalazłem. Nie poczułem. Mówiliście, że wszystko się poukłada, że będzie dobrze. Ja też pragnąłem w to wierzyć. Lecz życie wszystko zweryfikowało. Jak zawsze. “ Wszechświat sam w sobie nie oferuje sensu życia, jednak każdy z nas sam może do czegoś dążyć. To nie jest tak, że egzystencja może nie mieć sensu. Może i zapomną o Tobie za sto lat i będzie to wyglądać tak, jakbyś nigdy nie istniał, jednakże fakt Twojego istnienia pozostawi ślad w historii, nawet jeśli nie byłeś nikim ważnym, żadnym przywódcą czy kimś innym. Masz wpływ na życia innych ludzi, a nawet drobna zmiana wraz z upływem czasu, doprowadzi do kolosalnych w skutkach konsekwencji, których już najpewniej nie dożyjesz. Ale tak działa chaos deterministyczny. W historii tej podoba mi się jednak to, że nie mamy jakiś słodkich, naiwnych frazesów, tylko poważniejsze podejście do całego problemu. Bohater ponosi porażkę. I dobrze. Wiem, że to brzmi okrutnie, jednak to tylko fikcyjna postać, a dzięki temu zwraca się uwagę na problem depresji i marazmu. Jeszcze był tam ten fragment, który zahacza o męską depresję. “W końcu ogiery nie płaczą. Są opoką dla bliskich. Powinienem był być. Ja natomiast taki nigdy nie byłem. Tkwiłem tutaj wegetując. “ No i owszem, jest to problem, ponieważ w naszej kulturze mężczyzna musi być twardy, musi trzymać wszystko w sobie, a jak opowie o swoich problemach, to jest pizdą. No i to jest tak zjebane, że ja aż nie będę tego cenzurować. Bo do czego to doprowadzi? Nie dość, że ktoś ma problem ze sobą, to się jeszcze go krytykuje za to, że go ma, zamiast jakoś pomóc. A jak się to kończy? Podpowiem; a wiecie, dlaczego, między innymi, jest większy odsetek samobójstw u mężczyzn? Niektórym się chyba zapomniało, że my również jesteśmy ludźmi, którzy tak samo jak kobiety, posiada swoje własne uczucia, ponieważ to właśnie one nadają człowieczeństwa. I nie ma się czego wstydzić. Każdy ma jakieś problemy bądź gorsze okresy w życiu. No ale trzeba przecież świecić zbroją i jajami. Pomimo tego, że to tylko maska. Więc można przypuszczać, że z tego powodu główny bohater nie otrzymał takiej pomocy, na jaką zasługiwał. Dalej w historii Flask wspomina o dwóch ważniejszych kucykach w jego życiu. Pierwszym jest Pink Train, jego ziomek, który był bardzo radosny i pozytywnie nastawiony do wszystkiego. “Nie oceniłeś. Nie podniosłeś głosu. Mimo wszystkiego, co ja tobie zrobiłem. Krzywdziłem. Oceniałem. Krzyczałem. Ale ty wciąż byłeś tym samym kucykiem. Pozytywnym. Radosnym. Zarażającym swoim dobrym humorem. Zawsze Ci tego zazdrościłem.” Wydaje mi się, że ten jego “brat” był odbyciem tego, czym chciałby być główny bohater. Po prostu drażniło go to, że ktoś tuż pod jego nosem wiedzie takie szczęśliwe życie, gdy on nie. I w dodatku sam odnosi się do niego w sposób przyjazny. Chyba wiem, o co miał na myśli Flask. Kiedyś usłyszałem, że przeglądanie Facebooka zwiększa ryzyko… popełnienia samobójstwa. Dlaczego? Uzasadnienie było następujące; na tym portalu wszyscy publikują TYLKO szczęśliwe momenty. Wszyscy mają swoje połówki i szczęśliwe związki, jadą na wakacje, robią coś ważnego albo ciekawego, podczas gdy inny internauta, któremu tak się nie wiedzie, pochłania te posty i zaczyna się porównywać z innymi. No i to jest najgorsze, co można zrobić, bo to tylko wpędza w kompleksy. Okej, żeby nie było, czasem zdarzy się, że ktoś udostępni coś smutnego, ale to znaczna mniejszość. Więc Pink Train była takim… Facebookiem dla Flaska. Bohater krzyczał i denerwował się, ponieważ irytował go fakt tego, jak kiepsko wypada przy najbliższym przyjacielu. Drugim ważnym kucykiem jest Boggy Garden. Nie brzmi to jak imię dla klaczy, ale jednak nią była. Łączyła ich trochę skomplikowana relacja. Byli ze sobą blisko, ale jednak nie aż tak, aby mogło z tego powstać coś więcej. Niby coś do siebie czuli, ale inne czynniki im przeszkadzały. Ta relacja była bardzo niestabilna. W dodatku zmęczenie życiem głównego bohatera nie pozwoliło mu wykrzesać z siebie miłość. On już chyba nie wierzył w to, że coś z tego będzie, ponieważ w końcu odpuścił. Nie potrafił rozmawiać z nią o jej problemach, bo najwidoczniej jego własnego go przytłaczały. A przynajmniej tak to zinterpretowałem. No i zgodziłbym się z tym. Żeby komuś pomóc i zaprosić go do swojego życia, najpierw trzeba u siebie zrobić porządek. Tego tutaj zabrakło. “Teraz idę w miejsce skąd nikt nigdy nie wrócił. Znajduje się poza granicami pojęcia zarówno Celestii, jak i Luny. Idę tam, by uwolnić się od cierpienia, które musiałem znosić przez całe życie.” No i tak się kończy opowieść o gościu, który nie potrafił się odnaleźć w otaczającej go rzeczywistości. Ten fik nie daje nadziei, ale przestrzega przed zgubnymi konsekwencjami. Ludzie powinni się nauczyć rozmawiać ze sobą nawzajem o swoich problemach. Gdyby tak się stało, wiele tragedii można by uniknąć. Samo opowiadanie ma dobrą atmosferę. Wypada to wiarygodnie. Jestem w stanie uwierzyć w to, że ktoś napisałby taki list. Dzięki temu możemy zanurzyć się w myślach osoby żegnającej się ze swoim życiem. Strona techniczna nie jest już taka piękna. Brakuje przecinków przede wszystkim. No niby jest to list, ale… no przeszkadza to w czytaniu. Wiem, że można to zwalić na to, że taki przyszły samobójca już nawet o to nie dba, ale na potrzeby opowiedzenia historii, można by jednak wstawiać te znaki interpunkcyjne. Reszta była nawet dobra. No i daje myślenia. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  6. O, mamy tutaj magiczną barierę z Gothica. Jak miło. SPOJLERY Sezon 2. MLP… Tak, moim zdaniem ogólnie był lepszy od pierwszego, choć zabrakło mu tego specyficznego klimatu, który posiadał oryginał. No ale przynajmniej dostaliśmy więcej tego, co nam się podobało, prawda? A finał części drugiej był zdecydowanie o wiele lepszy. W sumie… pierwszy sezon tak właściwie nie posiadał jako takiego finału. Fakt, już wcześniej w pierwszym sezonie mieliśmy build-up do Gali Wielkiej Galopu, ale czy w ostatnim odcinku wydarzyło się ciekawego? Raczej nic. Postacie niczego nie osiągnęły. No a w omawianym fiku widzimy finał z podmieńcami i co z punktu widzenia Luny… która przez cały czas obserwowała miasto z wieży. A co zrobiła pod koniec? Jakby nigdy nic, podleciała do innych, pytając się, czy coś ją ominęło. Nie tak jakby cała chmara zawisła nad miastem. Dosłownie wybuchła wielka bitwa. Wiem, że mogła spać w trakcie dnia, ale bez przesady. Tam rozegrał się totalny burdel. Więc co fik nam prezentuje? Luna widzi inwazję podmieńców, obserwując wszystko przez teleskop. Znajduje się chyba na tej samej wieży, co w serialu. Zaczyna rozmyślać nad historią Equestrii oraz nad głupotą kucyków. “Eh, ta nasza kucykowa wiara w to, że co złe to nas nie spotka. Wystarczyła tylko jedna dłuższa chwila spokoju, a już zatraciliśmy naszą czujność, zakopaliśmy ją na dnie kufra z niepotrzebnymi rzeczami i cieszyliśmy się bajkowym światem.” No rzeczywiście, nic złego ich nie spotkało. Ja tylko tak dopytam; czy te wszystkie katastrofy zaczęły mieć miejsce akurat wtedy, gdy Twilight opuściła Canterlot w pierwszym odcinku? No niby zapowiedź Nightmare Moon była przepowiedziana, ale… co z innymi? Czy to nie jest dziwne, że akurat uformowanie się Mane 6 paradoksalnie zesłało na Equestrię jeszcze więcej cierpienia? Ja wiem… scenariusz i tak dalej, jednak… No w kontekście tego świata, to wydaje się być dość podejrzane. Inną możliwością jest to, że po prostu przed Twilight, przez te 1000 lat nieobecności Luny, Celestia również musiała co chwilę walczyć ze złoczyńcami, a jeśli tak było, to nie ma mowy o tym, aby przyzwyczaić się do pokoju. No ale dobra. Luna nakazała jeszcze wcześniej podwoić straże z okazji ślubu, postanowiła również przekonać Shininga do tego, aby ustawić barierę. Dowiadujemy się również, że wojsko Equestrii jest… no krótko mówiąc do niczego, ponieważ miało ono jedynie pełnić rolę odstraszającą. Aha… Okej. Ale podmieńce i tak sobie nic z tego nie robiły. “Nikt nie spodziewał się tak potężnej armii! Nie mogę sobie wybaczyć, że tak mało zrobiłam. Powinnam bardziej dbać o stan granic!” Myślę, że one przede wszystkim powinny abdykować. Serio, królewskie siostry raz po raz udowadniają, że nie znają się na wojskowości, nie potrafią przygotować armii ani żadnych planów wojennych. Przykładem jest nie tylko inwazja na Centerlot przez Kryśkę, ale również najazd Storm Kinga, kiedy to dosłownie cała dywizja ot tak niepostrzeżenie przedostała się na swoich jebutnych sterowcach bez bycia zauważonym. Czyli co? Żadnych patroli ani wywiadu? No kurde… Ach i jakby jeszcze tego było mało, to Celestia chciała zmobilizować do walki zwykłych obywateli… Wracając. Luna obserwuje inwazję przez teleskop. Kręci tym przyrządem na wszystkie strony i widzi, jak ochronna kopuła już zaraz rozpadnie się na kawałki. Księżniczka zastanawia się, co właściwie powinna zrobić. Moim zdaniem najlepsza jest opcja druga; zamiast latać bezsensownie po mieście, powinna połączyć siły z siostrą oraz Mane 6, aby przeprowadzić zorganizowany kontratak. Luna nie może się jednak zdecydować. Myśli również nad tym, kogo powinna postawić na pierwszym miejscu; nowożeńców czy obywateli. Moim zdaniem obywateli, bo dwa kucyki a dziesiątki tysięcy… No matematyka nie kłamie. Chociaż Cadance jest alicornem, więc… No według prawa to jej należy się prym. Jednak ja bym był za mieszkańcami. Pani Nocy, mając mętlik w głowie, wzbija się powietrze. Lecz wtedy zatrzymuje ją znajomy głos. To Nightmare Moon! Objawiła się w jej wyobraźni, kiedy Luna zaczęła mieć wątpliwości względem tego, czy poradzi sobie z armią podmieńców. No i zaczyna się tak zwany trash talk Księżycowej Wiedźmy. Ojej, jesteś zbyt słaba, aby obronić Equestrię! Nikt Cię nie rozumiał! Twoja siostra była suką, która się wywyższała… No to dosyć częsty motyw poruszany w fikach z Luną. “- Nie próbuj zrzucić na mnie odpowiedzialności! Ja tylko chciałam dać do zrozumienia mojej siostrze, że jestem dorosła, że sama mogę o siebie zadbać. Natomiast wieczna noc i objęcie władzy były twoimi marzeniami – wykrzyczałam z furią,” Ale skąd się to wzięło, Luno? No skąd? Przecież o ty tworzyłaś NMM. Księżniczka zrobiła sobie coś w rodzaju tulpy, która potem wyrwała się spod kontroli? Skoro tak, to nie jestem pewien, czy powinno się winić Lunę. Ech, no nie wiem. W samym serialu nie zostało to jakoś dobrze wytłumaczone; czym tak naprawdę jest Nightmare Moon? Czy to dosłownie Luna, która pod wpływem złych emocji uzyskała odmienny stan świadomości, czy może inna osobowość, która przejęła kontrolę nad wszystkim? No według tego fika, to jest to drugie. Ale czy z tej wymiany zdań coś wynika? Emm… No w każdym razie Luna w końcu nie wytrzymuje i strzela eterycznym pociskiem w NMM. Ale to nie działa, ponieważ jest to postać niematerialna, żyjąc jedynie w jej umyśle. Ale Nightmare pochwala jej agresję oraz wolę walki. Twierdzi, że to takiej księżniczki potrzebuje Equestria, ponieważ w ten sposób będzie w stanie bronić swojego kraju. “- Nie będzie tak! Ani ty, ani Podmieńce nic nie zdziałacie! Powierniczki i moja siostra poradzą sobie ze wszystkim! – wykrzyczałam starając się, aby mój głos brzmiał na pewny. - W głębi serca wiesz, ze tak nie będzie – skomentowała krótko, a jej głos brzmiał prawie tak, jakby mi współczuła, a ten wredny uśmiech powodował u mnie poczucie obrzydzenia. W sumie sama sobie nie wierzyłam, ale zaczęłam brać jej słowa pod uwagę. Nie miałam pewności, czy moja siostra faktycznie sobie poradzi, a jej filozofia miała w sobie trochę racji. Może i Nightmare Moon była zła, ale nadal była kucykiem. W przeciwieństwie do tamtych stworzeń.” No Nightmare Moon ma rację. Księżniczki są niekompetentne, na co już wskazywałem. Ale magia przyjaźni… ona wszystko załatwi. Ewentualnie magia miłości. Ach, no i mamy tutaj podwójne standardy księżniczki Luny. Tak, NMM jest zła, ale to kucyk. Natomiast podmieńce, nawet jeśli są wśród nich takie jednostki jak Thorax, to już są nic niewarte. No ku*wa… Myślę, że gdyby kucykami rządził ktoś taki jak Kryśka, to nie byłby lepsze. Kwestia kultury, wychowania i tak dalej; no wszystkie czynniki zewnętrze, które kształtują czyjeś jestestwo. Ach, no i przecież ostatecznie okazało się, że filozofia Chrysalis wcale nie była aż tak głęboko zakorzeniona w umysłach podmieńców, skoro te tak łatwo ją porzuciły pod koniec szóstego sezonu. No… było to trochę zbyt szybko zrobione, ale jednak tak było. Jak to się wszystko kończy? Luna wygrywa tę rozmowę, a NMM się rozpływa w powietrzu. “- Nie pozwolę tobie ponownie nade mną zawładnąć. - Twoi przyjaciele umierają, a ty będziesz tutaj płakać z założonymi kopytami?! – krzyknęła zdziwiona. - Jeśli ktoś jest w stanie powstrzymać Podmieńców, to właśnie moi przyjaciele, a ja nie zamierzam dokładać im zmartwień! – odparłam krzycząc. - Osz tu głupia … - krzyknęła skacząc na mnie, rozpływając się w powietrzu wraz z kontaktem z moim ciałem. W tedy poczułam pod sobą zimne kafelki wieży, po czym straciłam przytomność.” Czy w takim razie księżniczka coś osiągnęła? No udało jej się postawić swojej alternatywnej wersji… po czym zemdlała, pozostawiając bliskich w tarapatach. Trochę to mało bohaterskie, jeśli tak miało to wyglądać w tej historii. Ten konflikt wewnętrzny nie jest niczym nowym. Było to już poruszane wielokrotnie. W prawie każdy fiku skupiającym się na Lunie. Czy ten fik wniósł coś nowego? No tak nie bardzo, niestety. Nawet nie mieliśmy tutaj czegoś w rodzaju redemption ark, w którym bohaterowie, którzy wcześniej grzeszyli, mają okazję odkupić swoje winy. Luna niczego nie osiągnęła. Po prostu odsunęła się na bok. I ZEMDLAŁA. Gdybyśmy dostali pod koniec scenę, podczas której widzimy, jak z czasem Pani Nocy staję się silniejsza i coraz bardziej pewna swoich przekonań, to okej. Pokonywała by swoje słabości i kompleksy. No… trochę zbyt szybko, ale lepsze to niż nic. A może ten fik opowiada o tym, że nie można uciec od wyrzutów sumienia? To by nawet pasowało do tytułu. Jeśli tak jest, no to okej, ale szkoda, że nie zostało nic więcej zrobione z tym wątkiem. Ogólnie fik jest nawet niezły, choć… nie ma tam oryginalnych elementów. Tło zostało wzięte prosto z serialu. Wahania Luny również pojawiły się w MLP i były przemaglowane wielokrotnie. Chciałbym, żeby to było bardziej rozbudowane. Gdyby fik był dłuższy, to może… Strona techniczna nie jest najgorsza, ale dialogi są źle zapisane. Powinny być od półpauzy. Zdarzały się również błędy interpunkcyjne, ale nie przeszkadzało to w odbiorze. Jeżeli ktoś ma ochotę to przeczytać, to niech spróbuje, ale niech nie liczy na fajerwerki. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  7. W tym fiku wszystko zaczyna się w następujący sposób; “WERSJA PRE ALPHA BETY NARAZIE WSTRZYMANE!!!!” O Jezu, no dobra! Tylko już nie krzycz na mnie autorze! SPOJLERY Nie lubię TBC, ale pomyślałem sobie… czemu nie. Może akurat trafię na coś fajnego, coś krótszego tak na początek i przekonam się do tego uniwersum. No… to powiem od razu, że się nie udało. Oj, cholera jasna, teraz czuję, że wręcz nienawidzę TBC przez to konkretne dzieło. Ale spokojnie. Dojdziemy do omawianej kwestii w odpowiednim momencie. Jest mi też trochę szkoda autora, bo on sam jest przekonany o tym, że nie potrafi pisać i spotykał się ze złośliwymi komentarzami na innych stronach. Trzeba pogratulować mu dzielnej postawy, że pomimo krytyki, nie poddawał się, tylko pisał dalej. No i tak trzymać! Za to trzeba pochwalić. Jednak w moich postach oceniam jedynie fiki, separując postać autora od napisanego dzieła, więc jego postawa nie wpłynie na moje przemyślenia czy ocenę. Nie ważne, czy po drugiej stronie stoi największe ścierwo czy ktoś praworządny, fika oceniam bez patrzenia na postać autora. Już na pierwszy rzut oka widać, że coś tu jest grubo nie tak! Przypomina mi się innych fik “Misja Warszawa”, gdzie ilość nawalonych komentarzy była tak wielka, że wręcz wylewała się z ekranu. Tu jest dokładnie tak samo, a może nawet gorzej. Choć na początku mamy jakieś opisy. Bardzo krótkie, ale zawsze. “- I ty to wszystko chcesz zjeść? - Zapytała lekko zszokowana. - Nie chcę, lecz zjem. - Wiesz jakie to jest nie zdrowe. Tyle tłuszczu i kalorii. - Eee tam… Przy moim stylu życia nic mi nie grozi. - No nie jestem pewna. - Ja codziennie trenuje po kilka godzin. Trzymam formę. Takie trochę maniakalne nawyki z przeszłości. Zostałem wyuczony trzymać kondycję za wszelką cenę.” Tak wygląda większość fika. Po prostu sztuczny dialog akcja-reakcja. Gorzej już się tego nie dało napisać. Co do fabuły (której nie ma zbyt wiele) to przedstawia się ona następująco; Jakiś facet w gabinecie lekarskim wypija dziwaczną miksturę, tak, oczywiście ponyfikującą. Zaczyna mu się kręcić w głowie i traci przytomność. Następna część opowiadania dzieje się we śnie protagonisty, Pana Michała. Jest otoczony przez ciemność, nie wie, co się dzieje, lecz po chwili odzywają się do niego dwa głosy. W skrócie nakazują mu przybyć do Equestrii w ciągu dwóch dni. Potem się okazuje, że spotkał królewskie siostry, sam o tym opowiada, pomimo tego, że gdzieś tam była mowa o kompletnych ciemnościach przesłaniających wszystko wokół. No nic. Michaś się budzi, lecz już jako nie człowiek a alicorn. Przemiana istoty ludzkiej w alicorna okazuje się być niespotykana, więc lekarze i zarząd tej całej placówki postanawiają poobserwować głównego bohatera przez dwa dni, ponieważ posiada w sobie potężne pokłady magii… lecz ten nakaz zaraz zostaje złamany, ponieważ Michał wyprosił wyjście do baru u towarzyszącej mu lekarki. Od tego moment fabuły tak naprawdę już nie ma, wszystkie wątki zostają porzucone. Niby czegoś się tam dowiadujemy o głównym bohaterze, lecz to pieprzenie jest tak tporne i nudne, że nie mam ochoty tego przytaczać. Opisów brakuje, składnia i ortografia leży, interpunkcja najwidoczniej się zbuntowała podobnie jak zapis tego wszystkiego. Samo patrzenie na ten bajzel nie stanowi żadnej przyjemności. Niestety, tak jest prawda. Wystarczyłoby chociaż poprawić układ graficzny tekstu, zadbać o wyeliminowanie literówek, zadbać o staranne poprowadzenia akcji i już byłoby dużo lepiej. Sama historia nie jest raczej niczym specjalnym, ale wtedy przynajmniej można by na czymś się oprzeć. Nie lepiej by było porzucić te bezsensowne sceny na schodach, z których zwala się Michał, oraz scenę w restauracji? Początek fika można zostawić, a w następnym kroku zrobić timeskip i wysłać bohatera do tej Equestri, aby spotkał księżniczki. Mogłoby z tego wyniknąć coś ciekawego, lecz niestety tak się nie stało. Ten fik zieje nudą i ma wiele problemów. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  8. O proszę, no i znowu trafił mi się Malvagio. I to jeszcze pod sam koniec. SPOJLERY Kolejny smutny fik… No do jasnej ciasnej. Ale spokojnie, jakoś dam radę. Atmosfera tego fika jest przecudowna. Trudno opisać czyjeś cierpienie. Najczęściej wychodzi to śmiesznie, ponieważ wielu autorom brakuje w tym wszystkim subtelności i tragedia zaczyna wyglądać strasznie pompatycznie oraz sztucznie. Dramatyzm nie zawsze pomaga takim wątkom. Czasami milczenie, jakaś drobna zmiana mogą pokazać znacznie więcej. Tutaj księżniczka Cadance wypada bardzo naturalnie w swojej roli. Jest przygaszona, ale czasem też płacze, gdy na nowo rozgorzeje w niej żal. No wypadło to świetnie. A zakończenie… Ups. Okej, wróćmy do początku, hehe. Cóż, warto też nadmienić, że ten fik niszczy nasze oczekiwania, a może raczej dopowiada pewne rzeczy dosłownie w ostatniej chwili, które zmieniają wydźwięk całego opowiadania na jeszcze bardziej mroczny. I my zostajemy z takim strzałem w pysk zupełnie na lodzie, bo dalej już nic nie ma. Ale jak to się wszystko zaczęło i co jest grane? Otóż fik rozpoczyna się od wędrówki księżniczki Miłości po korytarzach zamku. Od pierwszych chwil widzimy, że coś jest z nią nie tak. Również uwagę przykuwa fakt, że nigdzie nie ma żadnych gwardzistów. Trochę mnie to zdziwiło, ale okej. Cadance zamierza udać się do swojego pokoiku, do garderoby i makijażowi, aby przygotować się na tytułową rocznicę. Na miejscu jest już służka, która, w równie podłym nastroju, pragnie pomóc swojej pani. Alicorn przygląda się lustrze. Nie jest w stanie znieść myśli, że on odszedł, a ona wciąż jest piękna. On? No tutaj nietrudno było zgadnąć, że chodziło o Shining Armora, który oczywiście nie żyje. I stąd wziął się cały żal. W sumie zastanawiałem się, jak on mógł zginąć, lecz… no pod koniec, już miałem niemal pewność, jak mogło do tego dojść. Księżniczka wyrzuca sobie również to, że dalej jest piękna. Po prostu nie chce taka być; ona chciała być taka tylko dla swojego męża, a nie dla kogoś innego. Ale uroda nie przeminęłą, pomimo łez i opuchniętych oczu. Możliwe również, że chciałaby się ukarać w ten sposób, bo może czuła się po części winna tego, do czego doszło. A najchętniej zanurzyłaby się w rozpaczy jeszcze bardziej. Jej piękno jest dowodem tego, że na zewnątrz nic się nie zmieniła, pomimo śmierci ukochanego. A świat idzie dalej naprzód. Dochodzi do przymiarek. Cadance zakłada czarną suknię. Najpewniej żałobną dla zmarłego męża. Chce również wyglądać skromnie, czyli tak, jak w sumie wypadałoby podczas żałoby. Nie chce również żadnych ozdobnych kryształów ani wyszukanego makijażu. Służka, o imieniu Arietta, zaczyna szczotkować grzywę władczyni, gdy ta nie wytrzymuje i zaczyna wspominać Shininga. “– Dzisiaj mija rok… – wykrztusiła z siebie. Tym razem nie była w stanie utrzymać spokojnego tonu i jej głos lekko się załamał. Kryształowa klacz zaprzestała czesania księżniczki i patrzyła na nią w milczeniu. Wyraźnie walczyła ze sobą… – Tak, pani… – powiedziała w końcu; ciężko było stwierdzić, czy słowa te były rezultatem wygranej czy przegranej walki. – Tęsknię… tęsknię za nim… – jęknęła alicornka. Wszystkie bariery, jakie starała się utrzymywać, właśnie się rozsypały i jej ciałem począł wstrząsać cichy szloch. Łzy doskonale znały ścieżki, jakimi mogły podążać po jej pyszczku. – Minął rok, a wciąż tak bardzo… tak bardzo mi go bra-brakuje…” Te wyznania pokazują również pewną, bardzo ważną rzecz… Dlaczego zwierza się obcemu kucykowi, którego imienia nawet nie pamięta? Najpewniej dlatego, że nie ma do kogo innego. To jest jeszcze gorsze. Zastanawiałem się, gdzie się podziała Twilight. Przecież umarł jej brat, a o niej nawet nikt nie wspomina. W sumie nie dowiadujemy się tego, co się z nią stało, ale to, że wszyscy milczą, jest pewną podpowiedzią; Twi najpewniej również strzeliła kopytami. Nie matu również Celestii oraz Luny. Czyżby one także zostały zgładzone? A skoro tak… to przez kogo? Ewentualnie wszystkie, wymienione wcześniej postacie nie były w stanie z różnych przyczyn stawić się na miejscu, ponieważ coś im zagrodziło drogę. Może wojna… jakieś, hehe, kryształowe oblężenie, podczas gdy Cadance jest takimi jakby więźniem? Ale to tylko moje gdybanie. Księżniczka nie wytrzymuje ognia rozpaczy i rozkleja się przy służącej. Klacz przytula ją, co daje pewną ulgę i chwilową równowagę. Gdy przygotowania do rocznicy wreszcie dobiegają końca, alicorn prosi służkę o to, aby ta poszła z nią później na grób Shining Armora. Klacz przymuje to z lekkim szokiem, ale zgadza się bez żadnych obiekcji. To smutne, że księżniczka musi zabierać ze sobą na grób kogoś, kto nie należy do tej rodziny. Cadance szuka oparcia w kimkolwiek. “– Pani… dziękuję ci w imieniu swoim i swoich rodaków. Za twoją siłę. Jesteśmy ci więcej niż wdzięczni… – ostatnie słowa były wyraźnie cichsze. Kryształowa klacz nie zaczekała na odpowiedź i szybko opuściła pomieszczenie, pozostawiając władczynię samą.” Tymi słowami, Arietta żegna się z panią. Pozostaje jeszcze wyciągnąć czarne perły z drewnianego pudełeczka i je założyć. W sumie… podczas czytania tego fragmentu miałem chwilowy skok ciśnienia. Ponieważ Cadance wyciąga “długi sznur...” i ja momentalnie sobie myślę, że zaraz popełni samobójstwo. Przystroiła się, aby w ten sposób uhonorować pamięć o swoim mężu. Jednocześnie nie mogła znieść świadomość, że on już nie wróci. Ale nie zgadzała się z tym prośba różowej alicorn; prośba mówiąca o tym, żeby Arietta towarzyszyła jej podczas odwiedzin na cmentarzu. Poza tym od razu się wyjaśniło, że chodziło tu o długi sznur czarnych pereł. Nie wiem, czy to było zamierzone, czy jednak ten przekaz podprogowy wyszedł w praniu. No w każdy razie takie szczegóły dobrze budują klimat. Końcówka jednak jest najlepsza. Księżniczka ostrożnie przemierza puste korytarze. Dociera do drzwi pewnej komnaty, po czym wpatruje się w nie dłuższą chwilę. Wreszcie uchyla drzwi, a tam… “– Nasza pierwsza rocznica… – powitał ją lekko kpiarski głos. – Podobają ci się perły ode mnie, moja kryształowa księżniczko? – Tak, mężu mój… – odparła cicho, spuszczając wzrok. – Graah, dobrze, dobrze…” Tak to się kończy. Co ja o tym myślę? To niszczy oczekiwania czytelnika, co zawsze jest dobrym posunięciem. W dodatku to krótkie opowiadanie daje nam wycinek bardzo ciekawego świata owianego tajemnicą i niedopowiedzeniami. Ale wydaje mi się, że to po prostu Sombra, który zabił Shininga, aby móc poślubić kryształową księżniczkę. I to wszystko wydarzyło się tego samego dnia. A więc tytuł Rocznica w tym przypadku posiada podwójne znaczenie. Jak już wspominałem niejednokrotnie; wyszło to bardzo dobrze. Klimat jeszcze bardziej spochmurniał i stał się cięższy. Urwanie akcji w tym momencie również wypadło wspaniale. No nie mam się do czego przyczepić. Strona techniczna jest bardzo dobra. No wprawdzie było parę małych potknięć tym razem, na przykład w któryś momencie zgubił się podmiot, co wywoływało lekką dezorientację, jednak ogólnie nie mam żadnych zastrzeżeń. Tak naprawdę mogę polecić tego fika każdemu. Jest krótki, ale treściwy i wspaniale opowiedziany. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  9. Wódka wypita, poduszeczka pod głową… Teraz należy jedynie poczekać na następny dzień, aby tematycznie ocenić ten fik. SPOJLERY Okej, jednak nie piłem. A jeśli teraz mi uwierzyliście, to jesteście w błędzie. Ale wróćmy do fika. Początkowo spodziewałem się czegoś w rodzaju… Kac Wawy. Tak, wiem, jestem nienormalny, żeby plamić honor Malvagio tym gównem, ale to było pierwsze skojarzenie. Nie wińcie mnie. Aż tak bardzo. Mimo wszystko byłem ciekawy, co można napisać w klimatach sad o tej tematyce. No i muszę przyznać, że wyszło naprawdę dobrze. Ciekawie jest obserwować konflikt interesów i to, co powinno się wybrać. Każdy oczywiście będzie mieć inne zdanie na ten temat. Ja sam nie wiem, co bym zrobił w tej sytuacji. Ale przejdźmy do opowiadania. A więc rozpoczynamy od kaca. Pewien niebieski jednorożec, o imieniu Firehoof, budzi się i niemal od razu tego żałuje. Potworna świadomość tego co zrobił oraz to ile wypił, niszczą w nim jakikolwiek zapał do życia. Wielu ludzi wie, jak to jest się obudzić na drugi dzień po imprezie, ale już znacznie mniejsza część mogła doświadczyć picia z powodu wyrzutów sumienia. A przynajmniej tak mi się wydaje. Przy okazji dodam, że alkohol nie pomaga, a wzmaga jedynie naszą wrażliwość, no chyba że ktoś kompletnie się nawali; wtedy procesy myślowe są tak bardzo zaburzone, że nic do nas nie dociera. Firehoof postanawia zwlec się z posłania i udać do łazienki, aby wykonać obowiązkową, poranną toaletę. Przy okazji dowiadujemy się o tym, że wczoraj pił z powodu swojej przyjaciółki Amber, a towarzyszył mu kuzyn, Indigo, który stawiał swojemu przyjacielowi następne kolejki. Sam główny bohater należy również do pewnej organizacji pod patronatem Arcymagister Sparkle; Domu Księżyca i Gwiazdy. Ogier dociera wreszcie do łazienki i moczy głowę w misce wodą, aby choć trochę się ocucić i odegnać ból głowy. Niestety jednak oprócz fizycznego bólu, odczuwa ten jeszcze gorszy, psychiczny ból. Mamy przejście do kolejnej sceny. Wszystko odbywa się w tym samym miejscu. Pukanie do drzwi budzi Firehoofa, który niechętnie postanawia sprawdzić, kto go odwiedził. Przez chwilę myślałem, że to będzie albo Amber, albo Indygo, ale to tylko jedna z sąsiadek tej pierwszej. Już na samym początku wymierza mu telekinetycznego liścia w policzek i zaczyna się wydzierać. Ogólnie chodzi o to, że nie zachował się w porządku względem swojej przyjaciółki. Główny bohater cierpliwie wysłuchuje kolejnych fal obelg pod jego adresem i po dłuższej chwili zostaje sam. Słowa sąsiadki Amber wybrzmiewają echem w głowie Firehoofa, co pogłębia jego poczucie winy. I dopiero teraz możemy zorientować się w tym, o co tak naprawdę tutaj chodzi. A więc Firehoof, jak już wspomniałem, należy do ww. wspomnianej organizacji, która najwidoczniej handluje niewolnikami bądź po prostu ich wykorzystuje do katorżniczej pracy. Amber próbowała pomóc tym biednym istotom, ukrywają je w swoim domu i próbując wyprawić poza zasięg jurysdykcji Domu Księżyca i Gwiazdy. Winą Firehoofa jest to, że doniósł o tym fakcie, a Amber najpewniej ma przez to duże kłopoty. No i właśnie; co wybrać? Wierność wobec przyjaźni czy może wierność wobec władzy? Serce każdemu podpowie, i mi również, że powinno pomóc się przyjaciółce. Protagonista na swoje usprawiedliwienie ma to, że chciał być dobrym obywatelem, przestrzegać prawa i pracować dla dobra Equestrii. Ponadto najpewniej ślubował posłuszeństwo Twilight Sparkle. No ta sytuacja kojarzy mi się z Jamim z Gry o Tron; on również składał wiele ślubów, przez co dotrzymanie wszystkich było naprawdę w niektórych sytuacjach niemożliwe, ponieważ się wykluczały. Podążanie za prawem również jest chwalebną postawą, jednak… mam wrażenie, że brakuje nam szerszego kontekstu. Otóż za mało wiemy o głównym bohaterze. Czy ma rodzinę na utrzymaniu? Chyba nie, skoro mieszka sam, ale może jednak jest rozwiedziony i musi płacić alimenty. A może ma kredyt do spłacenia, a dodatkowe kłopoty tylko by go pogrążyły? Tak naprawdę wystarczyłoby siedzieć cicho, trzymać się z daleka od tej całej sprawy z niewolnikami i wszystko potoczyłoby się starym rytmem. Nie przepadam takimi formalistami, którzy nawet biednej babuni nie przepuszczą. Prawo nie zawsze się sprawdza w danej sytuacji, a uważam, że do każdego należy podchodzić indywidualnie. No tak, niby są sądy, które rozpatrują całą sprawę, ale wciąż na podstawie tego samego prawa. Nie chodzi mi o to, żeby prawo dla każdego było inne, ale żeby było ono bardziej elastyczne i zdolne do zaadaptowania się do różnych sytuacji. Mam wrażenie, że tego brakuje. W tym fiku moralnie wygrywa racja po stronie Amber, ale prawnie wygrywa Firehoof. No i co tu wybrać? Powinniśmy postępować zgodnie z prawem, skoro przez to cierpią inne istoty? Ja ii wielu ludzie przeszłości uważało podobnie, wzniecając protesty czy nawet powstania. Podobną sytuację mamy teraz w Polsce. Jednakmam wrażenie, że w Equestrii panuje jakiś totalitaryzm, a sama Twilight Sparkle zupełnie nie przypomina dawnej siebie Ocenę pozostawiam Wam. Od siebie mogę dodać, że najbezpieczniej jest wybrać neutralną opcję; nic z tym nie robić. Serio. Po prostu zamknąć gębę na kłódkę i zapomnieć o wszystkim. Ale powstaje pewne pytanie; czy pomógłbym w ratowaniu tych niewolników? To trudna kwestia. Jasne, z łatwością mógłbym przyznać, że oczywiście, bo tak trzeba, ale to nie chodzi o to, aby mydlić komukolwiek oczy. Sam nie wiem, czy bym pomógł. To zależy. Gdybym nie miał nic do stracenia, to jasne. Gdyby to miała być cicha pomoc, to też oczywiście. Ale nie zrobiłbym ze swojego domu bazy wypadkowej, bo przysporzyłoby mi to wielu kłopotów, jak i moim bliskim. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, to nie wyłapałem żadnych błędów. Jest naprawdę dobrze. Historia również zdaje egzamin, ale… no właśnie ten kontekst. Brakuje mi tutaj tego wahania się pomiędzy dwiema opcjami, ponieważ byłbym za tym, aby wspomóc Amber, jak tylko by się dało. I myślę, że większość czytelników również. Szkoda, że autor nie postawił więcej racji po stronie Firehoofa. Moglibyśmy lepiej zrozumieć jego motywacje oraz zastanawiać się z tym ciężkim wyborem. Ale i tak wyszło bardzo dobrze, co mnie nie dziwi. To nie pierwszy fik Malvagio, z jakim mam do czynienia. Klasa sama w sobie. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  10. No i proszę, kolejny, sympatyczny fik Miśka. Choć słowo “sympatyczny”, raczej nie pasuje do wydźwięku tego dzieła. SPOJLERY Smutny fik, ale również dający nadzieję dla tych, którzy doświadczyli strasznego okaleczenia. Zmysł wzroku jest najważniejszy u człowieka, no i u kuca również, a jego utrata to wyrok zamykający wiele ścieżek życia. Mimo że to faceci się określani mianem wzrokowców, to tak naprawdę każdy nim jest; w mniejszym lub większym stopniu, ale jednak. Trzeba również pamiętać o rodzinie kogoś niewidomego, ponieważ dla nich to również straszliwy cios oraz duże obciążenie; psychiczne, czasowe oraz finansowe. Gdy czytałem początek, zastanawiałem się; do czego to doprowadzi? Jaka będzie ogólna myśl i czy w ogóle będzie? Zawsze można pozostawić czytelnika z otwartym zakończeniem. No dobra, to w końcu o czym jest to opowiadanie? Poznajemy główną bohaterkę, Bubbly Star, która nie może zasnąć, ponieważ nawiedzają ją złe myśli. Wczesny ranek już zawitał na niebie, a ona wciąż siedzi przy stole, popijając kawę i odpływając ku mrocznym myślom. Czego dotyczą? Jakiegoś zabiegu, który być może tym razem się udał. Mam przejście i dostajemy krótki urywek koszmaru. W budynku doszło do eksplozji. Na miejsce przyjeżdżają oddziały straży pożarnej oraz lekarzy, aby pomóc poszkodowanym. W pewnym momencie matka Bubbly zostaje wyprowadzona w miejsca wybuchu, jednak jej twarz, a przede wszystkim oczy, nie są w najlepszy stanie. To od tamtego wydarzenia rozpoczął się koszmar i długa walka o powrót do normalności. Bohaterka w końcu budzi się niespodziewanie i okazuj się, że jedzie taksówką. Kierowca pyta ją, czy wszystko w porządku. Dowiadujemy się również, że tego dnia pogoda będzie piękna. Star dociera do szpitala. Zahacza o recepcjonistkę i nawet nie musi zadawać pytania. Od razu wiadomo, o co chodzi. Klacz z recepcji wskazuje Bubbly miejsce pobytu jej matki. To taki drobny szczegół, ale mówiący sporo, jak wiele czasu już minęło oraz jak wiele operacji zostało już przeprowadzonych. Bohaterka udaje się na trzecie piętro. I w tym momencie rozpoczyna się odliczanie, ale także gonitwa spanikowanych myśli. “Pierwsze piętro. Dlaczego to musiało się przytrafić akurat nam? Matka od zawsze pasjonowała się nauką, na to nie miałam wpływu. Musiała to być akurat magia?” Każdy kto przeżywa jakiś koszmar w swoim życiu zadaje sobie pytanie pod tytułem “dlaczego”. Trudno tego uniknąć, ponieważ ludzie na ogół lubią doszukiwać się sensu w otaczającym ich świecie. Niestety często odpowiedzią jest to, że tak prostu się złożyło. Odpowiednie czynniki zewnętrzne już dawno temu uruchomiły właściwy łańcuch przyczynowo-skutkowy, który wprawił w ruch domino. Dominem są następujące po sobie wydarzenia w naszym życiu. Jedną, właściwą odpowiedzią w takiej sytuacji jest powiedzenie; tak się stało i już. Oczywiście można tu spróbować przeskakiwać paradoks pierwszej przyczyny, jednak to tylko zada kolejne pytania, a na to nie znajdziemy odpowiedzi, przynajmniej póki co. Dlatego na dzień dzisiejszy należy pogodzić się z ulotną odpowiedzią na sens cierpienia, jeżeli jakikolwiek sens istnieje. Ale muszę przyznać, że sam fakt wprawienia mnie w stan przemyśleń, dobrze świadczy o fiku. Otóż mamy tutaj podwójną dźwignię. Z jednej strony naciska na bohaterkę, wyciskając z niej emocje, z którymi możemy utożsamić, a z drugiej strony problem bezsensownego cierpienia uciska nasze mózgi, zmuszając nas do myślenia. To prosty zabieg, ale diabelnie skuteczny, a piękno kryje się w prostocie. Podczas przemyśleń protagonistki możemy dowiedzieć się, co mogło zajść w sprawie matki głównej bohaterki. Otóż pracowała ona nad magicznymi kryształami, jednak te w najmniej oczekiwanym momencie wybuchły. A więc mamy wypadek przy pracy, To bardzo często używany motyw, zwłaszcza w historiach antagonistów z komiksów, który uzasadnia wybraną przez te postacie drogę. Jednak w tym przypadku matka Bubbly nie stała się zła. “No tak. Kryształy potrafią utrzymać zaklęcie, a nie magię. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Strumień magii pojemnościowej odbił się od kamyka jak kauczukowa kuleczka. Dlaczego nie zadziałały zabezpieczenia? Osobiście sprawdziłam je przed wykonywaniem próby. Bufory powinny wyłapać wszystkie opuszczające stół wiązki magii. Kontrolowałam wskazania aparatury, wszystkie były w normie, idealny stan. Co poszło nie tak?... Mama ucierpiała, żyje, a dwójka pozostałych, obecnych przy stole naukowców... Nie, Bubbly, nie rozklejaj się teraz, bądź silna. Dlaczego jest tutaj tak pusto?! Co zastanę za drzwiami pokoju 318?!” Star wreszcie dociera do pokoju swojej matki. Widzi bandaże okalające głowę klaczy. Niestety operacja się nie powiodła. Kończą się dostępne opcje. Rodzicielka jest w stanie opisać swój pokój jedynie dlatego, że wcześniej jej wytłumaczono, gdzie co jest. To pokazuje nieudolność tej bohaterki w obliczu tragedii, która spotkała klacz. Ona boi się tego, że kiedyś zapomni jak wygląda świat, jak wygląda jej córka. Żałuje tego, że nie będzie mogła oglądać swoich wnucząt i piękna następujących poranków oraz zachodów słońca. Już woli, aby od samego urodzenia była niewidoma, bo wtedy nie wiedziałaby, co straciła w wypadku. Te myśli doprowadzają ją do płaczu. Ale ma przy sobie córkę. Ona przytula ją i zabiera ze sobą do domu. “Pogoda tego dnia była piękna. Klacz poczuła na swoim ciele ciepły blask słońca, jej grzywę omiatał lekki wiaterek, a do jej uszu dotarł czarujący śpiew ptaków. Nic się nie zmieniło, wciąż będzie kochała ten świat tak samo, jak przed laty. Nie może go obwiniać za swoje krzywdy, jest zbyt doskonały.” Zastanawiałem się, jaka będzie puenta. Zastanawiałem się również, co oznacza tytuł. Czyżby dotyczyło to kogoś, kto potrafi, pomimo ślepoty, dostrzec piękno otaczającego go świat? Gdyby nie te cztery linijki, to fik byłby wybrakowany, ale całe szczęście autor dodał samo zakończenie. Zakończenie krótkie, jednak treściwe. Jestem fanem ekonomii słowa, w tym przypadku sprawdziło się to doskonale. Niestety niektórzy autorzy, wybierając krótką formę, nie są w stanie wyczerpać do końca tematu. Po prostu chcą napisać krótki tekst, nie zastanawiając się nad tym, jakie skutki to przyniesie. Wszystko jest dla ludzi, również dla pisarzy, ale należy umieć korzystać z tych narzędzi. Ja nie jestem na tyle dobry, aby wytworzyć takie napięcie i choćbym chciał zje*ać ten fik za cokolwiek… to nie mogę. Po prostu całość idealnie się komponuje i zachowuje swoją konsystencję. Jasne, mamy tutaj kolejny przykład fika z przesłaniem; “nie należy się poddawać w obliczu tragedii”, jednak w tym razem zostało to smacznie zaserwowane. Dlaczego miałbym nie skusić się na skosztowanie takiego kawałeczka tekstu? Fik jest naprawdę dobry, a do tego dobrze napisany. Porusza uniwersalny problem, który może dotyczyć każdego z nas. Kto wie, być może, nie daj Boże, będzie dotyczyć Ciebie. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  11. Ło matko… 2012 rok. To były dni… SPOJLERY No jak już sam tytuł sugeruje, to będzie crossover z Team Fortress 2, w którego grałem swego czasu. Nawet nieźle szła mi gra snajperem, poza tym to była moja ulubiona klasa. No ale przejdźmy do sedna. Fanfik jest… nieźle sformatowany, biorąc pod uwagę tło opowiadań z 2012. Nie wszystko jest zrobione tak, jak powinno, ale tekst wygląda nieźle. Jako że mamy do czynienia z wyżej wymienioną grą, a do tego sponyfikowaną, to każdej klasie postaci została przypisana jedna klacz. Tak więc, zaczynając od początku, pierwsza klasa Scout jest reprezentowana przez RD, co jest dosyć logiczne. Żołnierz to z jakiegoś powodu Spike. Ta klasa postaci używa wyrzutni rakiet, jednak wydaje mi się, że w tym przypadku naturalnym wyborem byłaby Pinkie Pie, ponieważ w serialu miała swoją armatę imprezową. Heh, natomiast Pyro, posługujący się miotaczem ognia, to właśnie wspomniana różowa klacz. Nie wiem, dlaczego tak to został dobrane, tym bardziej, że Pyro nie mówi, a jedynie bełkocze coś pod maską przeciwgazową. Wystarczyłoby zamienić miejscami Spike’a oraz Pinkie Pie i lepiej by to odzwierciedlało charaktery postaci. Na czwarty miejscu mamy Derpy w roli Demomana. Okej, tutaj mogę się zgodzić. Natomiast nie czaję tego, żeby Fluttershy miała reprezentować Heavy’ego, czyli wielkiego Rosjanina z minigunem, który posiada największą siłę rażenia. Inżynier to Aj, Medyk to Zecora, Snajper to Twilight, a Szpieg to Rarity. Piszę o tym, żeby wyjaśnić na przyszłość sceny, które zaraz będziemy omawiać. Ponadto sam autor wyjaśniał w komentarzach, dlaczego zatwierdził taki casting. Nie podał prawie żadnych sensownych argumentów. Jakby co, to nie jest dla mnie problemem. Fabuła rozpoczyna się od odliczania, po czym cała drużyna kucyków wyrusza w bój walczyć z podmieńcami. W skrócie; napieprzają się, strzelając i detonując wszystko wokół. Derpy zakłada bomby, Fluttershy ostrzeliwuje wrogów, a Spike posyła co rusz kolejne rakiety. W pewnym momencie jeden z podmieńców dopada RD, lecz ginie niemal natychmiast zastrzelony przez Twilight. Muszki orientują się, że coś jest nie tak. Kucykom zbyt łatwo idzie zabijanie kolejnych podmieńców. Podejrzewają, że wśród nich jest zdrajca. I w momencie powiedzenia tego na głos, ujawnia się Rarity, by błyskawicznie zadźgać pozostałych wrogów. Mecz się kończy. Krawcowa narzeka na to, że ubranko jej się pobrudziło od krwi, a Fluta otwiera pudełko z kanapką i zaczyna delektować się swoim drugim śniadaniem. Taak… mamy tutaj mnóstwo wymęczonych memów. Tę kanapkę, Rainbow krzyczącą “20% cooler” oraz “BONK”, tekst Twilight o staniu w miejscu i wiele więcej. No nie mam żalu, ponieważ to był rok 2012, jednak używanie memów w powieści pokazuje, że historia straci na wartości wraz z biegiem lat. Niektóre rzeczy po prostu z czasem stają się nieśmieszne, a nawet zaczynają irytować. Ech… ale to koniec pierwszego rozdziału. Nic szczególnego się tu nie wydarzyło. Wiemy tylko, że Mane 6 i reszta walczą z podmieńcami. O co walczą i dlaczego? Jaka jest rola roju królowej Chrysalis? Nie wiadomo. Wszystko jest na tyle chaotyczne, że trudno się zorientować. Ale spokojnie! Dostajemy trochę informacji już w następnej części. Otóż… Krysia zaatakowała Equestrię. Tyle. Nie narzekaj czytelniku, czego więcej byś chciał? Nie bądź taki roszczeniowy! Ale nie no, tak na serio, to fabuły nie ma prawie wcale. Wszystko jest w tle, a na pierwszym planie mamy typową rozwałkę. No trudno, mam nadzieję, że chociaż sceny zostały dobrze rozpisane. “Wyposażone w potężną broń, ta dziewięcioosobowa drużyna jest na bieżąco informowana o kolejnych atakach changelingów i wysyłana tam, gdzie armia nie daje sobie rady[tzn. wszędzie]. “ Ach, czcionka jest za duża no i do tego pogrubiona, ale dopiero w drugim rozdziale. Czemu? No i taka armia jest kompletnie bezużyteczna, skoro setki tysięcy żołnierzy nie są w stanie poradzić sobie z inwazją, a dziewięć osób już tak. “Celestia jako władczyni, siedzi sobie w bunkrze z Luną nadzoruje całą operację z odpowiedniego miejsca.” No więc robi to, co wychodzi jej najlepiej, czyli nic. Bycie kwintesencją bezużyteczności to specjalny talent Celestii, a nie podnoszenie Słońca. Dowiadujemy się również, jak wojsku udało się przekonać poszczególnych członków do wstąpienia na front. Eee… po prostu zostało to wymienione w opisie. Wolałbym, żeby to się okazało w trakcie fabuły, aby sama postać mi o tym opowiedziała. Jasne, narrator również może opowiadać o życiu postaci i prawie zawsze tak robi, lecz ciekawiej byłoby o tym usłyszeć od konkretnej postaci. Nadałoby to im więcej wiarygodności. Ach i jeszcze pod koniec tego rozdziału widzimy wyliczenie uzbrojenia, jakim dysponują kucyki (oraz smok). Po co? Przecież wiadomo, kto czego używa. Jedziemy dalej. Ostatni rozdział (szybko poszło) “Meet the Fluttershy”, czyli poznajmy Drżypłoszkę. Scena rozpoczyna się od Cheerilee stojącej na środku klasy i zapowiadającej nadejście wyjątkowego gościa, czyli żółtej pegaz. Nie wiem w sumie, dlaczego zaproszono Flutę w odwiedziny. Po to, aby mogł poopowiadać dzieciaczkom o tym, jak rozrywa na kawałki wszystkich wokół za pomocą swojej broni? “Powtarzali plotki o żółtej klaczy. Mówili, że podobno była zdolna samymi kopytkami rozłożyć na łopatki całą dywizję, że jej broń jest tak szybkostrzelna, że kiedyś używano jej do napędzania pociągu. Że jej Uroczy znaczek zmienił się na minigiuna.” Eeech… fuck… To jest… dziwne. W dalszej części fika Drżypłoszka nareszcie dociera do klasy wraz ze swoim wyku**iście wielkim działem obrotowym, które jest większe od niej samej. Lepiej zapomnijmy o logice i prawach fizyki. W tym momencie zaczyna dosłownie powtarzać kwestie wypowiadane w filmiku “Meet the Heavy”. Nie no serio. Po co przepisywać dialogi z filmiku na youtubie? Ja wiem, że dzieło jest o TF 2, ale już przez przesady. Można było to zrobić inaczej, bardziej autorsko, a nie chamsko kopiując wszystko co do słowa. Nawet nie wiem, czy to nie jest aby przypadkiem plagiat. Chyba tak. No więc… nie, nie róbcie takich rzeczy. Jakby na jeszcze było mało, to Cheer, ta wspaniała nauczycielka, puszcza dzieciakom film z akcji Fluttershy. Klacz stoi na stosie łusek (powinna się raczej zapaść) i ostrzeliwuje podmieńce, wrzeszcząc i śmiejąc się szaleńczo. Dookoła leżą dziesiątki trupów. Cholera… aż mi szkoda tych podmieńców. Zostali dosłownie rozsmarowani po podłodze. Świetny film do oglądania przy obiedzie z rodziną lub do puszczenia go w klasie przed widownią składającą się z PODSTAWÓWKOWICZÓW! “Fluttershy krzyknęła “Będziecie mnie kochać” i wskoczyła między szeregi napastników. Zaczęła uderzać w nich kopytami z furią. Przy każdym ciosie krzyczała “A masz” lub “Или это”*. Każdy trafiony Changeling odlatywał na kilka metrów do tyłu. Jak na spokojną klacz, Fluttershy miała olbrzymią siłę.” Właśnie widać, jaka jest spokojna. Na koniec dostajemy jeszcze fragment filmu, gdzie Fluta siedzi sobie w wannie i wystrasza się gumowej kaczki podłożonej przez Rainbow. Nie wiem czemu, to ma się nijak do reszty i tak miernej fabuły, ale ucieszył mnie ten fragment. W sensie… był nawet zabawny i taki uroczy na swój sposób. Aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Tak więc… ten fanfik jest genialny! Wybaczam mu kiepską stronę techniczną, ogólny chaos, brak solidnej podbudowy, zbyt szybkie tempo, ogólną bezsensowność i przestarzałe memy. Pomysł z Fluttershy, która rozwala wszystkich minigunem, ale zachowuje swoją osobowość, jest naprawdę… niezły. Tylko trzeba byłoby to dobrze ograć, jakoś uzasadnić i zrobić komedyjkę. Póki co ten fik nie jest zbyt dobry, ale tragiczny również nie. Nawet przyjemnie mi się czytało, pomimo tych wszystkich problemów. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  12. Kiedy widzi się tag “human”, można się spodziewać, że będzie ciekawie. Nie lubię tego typu fanfików, jednak… czasem można znaleźć among them coś interesującego… No i w przypadku tego opowiadanka tak się stało. SPOJLERY Już z daleka widać, że będą pewne problemy. Tekst nie wygląda zbyt dobrze. Brak formatowania, dziwne wcięcia w tekście, zły zapis dialogów, których jest tu od groma… a to dopiero pierwsze wrażenie. A jak jest dalej? Fanfik przyjmuje postać następujących po sobie raportów, co często się zdarza w fanfikach wojennych. Wszystko zaczyna się od powtórzonej sceny z początku sezonu trzeciego. Do Celestii sprawdzającej listy przybiega strażnik i informuje ją, iż; “- Wasza Wysokość! - krzyknął. - ON wrócił!” Łatwo można się domyślić, że chodzi o Sombrę… Który będzie terroryzować Warszawę. Ja tam nie widzę żadnego problemu. Po ogłoszeniu tej druzgocącej wieści, księżniczka zwołuje Mane 6. Tuż po tym przenosimy się do polskiej stolicy. Otrzymujemy krótki opis zwyczajnego dnia i życia Warszawiaków oraz ekscytujące informacje o tym, że metro się buduje i że komunikacja miejska sobie jeździ. No tak fajnie sobie kursuje tam i z powrotem… Aż tu nagle JEB, WSZYSTKO SIĘ WALI! Sombra wbija z kopyta i zabija za jednym razem ponad setkę ludzi. W kolejnym wpisie, już z następnego dnia, poznajemy postać Mariana, który jest chyba jakimś studenciakiem, czyli typowy pasożytem społecznym. Dowiadujemy się również, że wczorajszy incydent spowodował panikę w mieście. Ale to nieważne, bo ktoś puka do drzwi naszego bohatera. “- Kogo ma niby w sobotę nieść? - pomyślał Marian. - Może to Adrian zapomniał swoich rzeczy, jak to po imprezie… Podszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer. Było czarno, co wyraźnie zdziwiło chłopaka. Chcąc, nie chcąc, otworzył drzwi i o mało nie zemdlał. Za progiem stała Księżniczka Celestia z Mane 6. O takim spotkaniu naprawdę marzył chyba każdy Brony na świecie (tak, Marian był jednym z Bronies). - Możemy wjeść? - spytała Celestia. - Ależ proszę… - powiedział, nadal bliski zawału, Marian. - W końcu Polacy z natury są gościnni…” Ożeż k*rwa… No jestem ciekawy, jak to się dalej potoczy. No ale OCZYWIŚCIE Celestia i całe Mane 6 musiały się tu pojawić. I akurat odwiedzić tę konkretną osobę. No i chyba wszyscy wiemy, dlaczego (niektórzy) bronies tak marzą i patrzą z utęsknieniem, by spotkać się z tymi kreskówkowymi konikami. Tak, przede wszystkim w tym jednym celu. Poza tym normalny człowiek, czyli oczywiście nie bronies, po prostu by trzasnął tymi cholernymi drzwiami i zadzwoniły na policję. Najpewniej zostałby wyśmiany przy zgłoszeniu, ale co zrobić? Wpuścić te istoty do swojego domu? No oczywiście! To doskonały pomysł! Jak w moich progach stanie jakieś kucyk, to też ot tak go wpuszczę do mojej twierdzy. Ech… Dziwi mnie również fakt, dlaczego Marian w pierwszej kolejności nie pomyślał o tym, że ma jakieś halucynacje. No co jest bardziej prawdopodobne? To, że ma już naj**bane we łbie, czy to, że wyimaginowane postacie z bajki akurat go odwiedziły? No ale Marian wpuszcza kucyki, zaparza herbatę, podaje ciastka i siada obok nich, by dowiedzieć się, o co tu chodzi. Właściwie dowiadujemy się tego, co już wiemy. Sombra teleportował się do tego świata. Jednak potrafi przemieniać się w człowieka. “- Jakim cudem to możliwe? - spytał po chwili. - O ile mi wiadomo, to tego tyrana dawno już nie ma… przepraszam, było… - Skąd masz takie dane? - spytała księżniczka. - Kur… czy tylko ja jestem w takiej sytuacji, że przychodzą do mnie animowani bohaterowie?! “ Cooo? Czyli kuce nie są świadome tego, że powstała bajka o ich świecie? No skoro są w stanie się teleportować do ludzkiego wymiaru, to powinny kiedyś o tym usłyszeć, czyż nie? W końcu MLP jest głośnią marką, ze zbyt głośnym fandomem, który natrętnie wszystko ponyfikuje. No i dlaczego akurat zainteresowały się tym jednym chłopem, który… no nie wiem, nie wyróżnia się niczym? Nie jest zbyt interesujący? Nie wie, co się dzieje, przez co nie poda żadnych informacji? Ech… “- Otóż, Sombra opanował sztukę teleportacji do tego świata, do tego dołóżmy umiejętność zamiany w człowieka - powiedziała Twilight. - Jednak da się go rozpoznać dzięki swojemu rogu na łbie, który nie znika.” Twilight nie mówi w ten sposób. Ale prychnąłem lekko, gdy to czytałem, bo to zabawne. Ten róg na “łbie” trochę przekreśla jego szanse, na wtopienie się w tłum. Ewentualnie mógłby ubrać sobie czapkę, choć nie wiadomo, jak długa jest ta “antenka”. “- Świetnie… - Po prostu jest pięknie. - To on jest winny całej katastrofie na stacji Centrum? - Taaaaak… - Planuje kolejne ataki? - Noooo… - Słodka Celestio, po co mnie do niego przydzieliłaś… “ Zły zapis. Dopiero co komentowałem fik, w którym również występował ten problem. Narracja nie przystaje w odpowiedni sposób do dialogów, do myśli bohaterów. Wszystko jest zrobione tak niechlujnie, że momentami nie wiadomo, co się dzieje i kto co mówi. Nie chce mi się powtarzać już po raz setny, więc może napiszę w ten sposób; zaglądajcie do książek! Patrzcie i obserwujcie, jak tam jest to zrobione! Książki Was nie ugryzą, zapewniam! O ile nie jest to tomiszcze o potworach z Harrego Pottera, to wszystko będzie dobrze. Dalej, podczas nawałnicy dialogów, otrzymujemy informację, że aby pokonać Sombrę, trzeba go przetransformować do postaci kucyka i dopiero wtedy użyć Elementów Harmonii. Dlatego Celestia postanowiła udać się do świata ludzi i przy okazji odszukać sześć ludków, którzy będą towarzyszyć swojej waifu. Nasz protagonista będzie w parze z Twilight (oczywiście). Dowiadujemy się również, dlaczego taborety akurat wybrały Mariana. “- Wiesz chyba, że moje podopieczne nie mogą ot tak spacerować po mieście, więc odpowiednio przydzieliłam je do jednej z osób, które je znają etc. Jesteś tą osobą, Marianie. Chłopak zbaraniał. Że co do diabła?! No i niby kogo dostanę?! - To jest żart? - Nie, to są czcze słowa - powiedziała lekko obrażona księżniczka. - Z całej gromady “wybrańców” masz zmysł dowódcy i co tam jeszcze się nawinie… oraz znasz miasto. Dlatego przydzielam ci Twilight.” O ja pi**dolę… To nie ma sensu. Po pierwsze; Celestia przydziela powierniczki Elementów Harmonii do jednostek, których nie ma prawa znać i nie powinna nic o nich wiedzieć. Czy one obserwowały tego Marian już wcześniej? Czy kucyki inwigilują całe to społeczeństwo? No bo jak to możliwe, że wiedzą o nim te wszystkie rzeczy? Skąd wiedzą to, że niby ma zmysł dowódcy, podczas gdy Marian nie miał zielonego pojęcia, że kucyki istnieją naprawdę? No skąd Celestia to wie? Poza tym… co taki zjadacz chleba zmieni? Lepiej by było poinformować kogoś z rządu. Ja wiem, że najpewniej kuce chciałyby zachować swoje istnienie w tajemnicy, no ale kiedy giną setki osób przez jakieś zło z kucykowego świata, to jednak powinny przynajmniej po cichu współpracować z wysoko postawionymi osobami, bo ta tajemnica tak czy siak wreszcie wyjdzie na jaw przez działalność króla Sombry. Po drugie; no ku**a pewnie. Marian zna miasto, posiada zmysł dowódcy i “co tam się jeszcze nawinie”, więc jest idealnym kandydatem do tego, aby coś zdziałać. Tak naprawdę to powinien być bezużyteczny. Po trzecie; jak to możliwe, że kucyki znają mieszkańców miasta, ale nie znają samego miasta? Co to ku*wa znaczy? Przecież one już namierzyły pozostałych wybrańców, a aby to zrobić, musiały również przeszukiwać Warszawę albo nawet całą Polskę. “- Jakim cudem to możliwe? - spytał po chwili. - O ile mi wiadomo, to tego tyrana dawno już nie ma… przepraszam, było… - Skąd masz takie dane? - spytała księżniczka.” To wszystko jest tak pogmatwane, że ja już nie wiem… Coś tu ewidentnie się nie klei. “Kucyk zeskoczył z kanapy. - Generalnie to, że musimy opracować plan, cokolwiek. Masz mapę miasta? - A jakże miałbym nie mieć? - Marian poszedł do magazynku, przyniósł i rozłożył arkusz na podłodze.” W czasach, gdy wszyscy siedzą z nosami w telefonach, Marian otwiera jebutną mapę i kładzie ją na stole. Bo oczywiście musi być alternatywny, zamiast użyć komputera, co byłoby wygodniejsze. Abstrahując od tego, nasi bohaterowie postanawiają opracować superplan. “- Posłuchaj mnie… Sombra może zaatakować WSZĘDZIE. Hotel, ratusz, lotnisko, szpital, osiedle, szkołę… cokolwiek! <facehoof> - No i jak to mamy ogarnąć? - Nie wiem. Musimy liczyć na szczęście.” Facepalm… Następny rozdział. W sumie nie wspomniałem do tej pory, że tempo tego wszystkiego jest o wiele za szybkie. Zero atmosfery, zero interesujących opisów, zero fajnych interakcji między postaciami, zero, zero, zero… Jest sześć zer, jak śpiewał Hemingway. Ale co się dzieje w tym rozdziale? Otóż… no nie ma żadnego planu. Bohaterowie idą na żywioł, bo autorowi nie chciało się przysiąść do swojego własnego dzieła i nieco pogłówkować, więc czemu mi miałoby zależeć na tym fiku? Ale widać lekką poprawę, gdyż tekst wygląda schludniej. Niestety wciąż dialogi zapisane są od dywizu i nie posiadają wcięć. Dobra. przyspieszmy to. Celestia przyłącza Rarity do jakiegoś pegazusa (16 l), co posiada podobne zainteresowania jak wcześniej wspomniana, biała jednorożec. “Tymczasem Celestia dostarczyła inną klacz z M6 – Rarity – do kolejnej pegasis, Żanety Zetowskiej (l. 16). Były one mniej więcej upodobaniami identyczne do siebie, kochały świecidełka etc.” Ech… .Nie wolno pisać w ten sposób. Nie używa się skrótów, tym bardziej niepolskich (dodam jeszcze, że te (l. 16) kojarzy mi się z Trudnymi Sprawami). Poza tym to wszystko jest napisane na odpi**dol. No serio. Takie mam wrażenie. No ale matka tej dziewczyny wreszcie przybiega, no i oczywiście od razu zaczyna krzyczeć, gdyż widzi pastelowego konika w swoim domu. “- E... jak to powiedzieć... - jąkała się Żaneta – ona ma misję... - Tak, jasne, powiedz jeszcze, że od Boga... - Nie żartuję, mamo! - Mogę coś powiedzieć? - spytała Rarity. - Co takiego? - spytała matka Żanety, bliska spazmów. - Kłócicie się jak stare, dobre małżeństwo. - i wyszła z pokoju. Dziewczyna i jej rodzicielka spojrzały na siebie z wyrazami twarzy oznaczającymi „Że co do cholery?”” Ja się tak czuję przez cały czas. Jaki to ma sens? To, że ta Żaneta interesuje się podobnymi rzeczami, od razu oznacza, że ma tworzyć parę z Rarity? No i sama krawcowa zachowuje się inaczej niż w serialu. To miało być zabawne? To było raczej “wtf” i tak jest caaały czas. Żarty o kazirodztwie i jednocześnie homoseksualizmie, heh… To co się dalej dzieje, to czysty bełkot. Marian i Twilight idą sobie Aleją Jerozolimską (alicorn oczywiście jest niewidzialny). No i gadają między sobą… w ku*wę dużo gadają. Matko, jak oni pi*edolą w miejscu, gdzie nawet o późnej porze kręci się dużo ludzi. Cholera… Te dialogi są tak złe, że po prostu je pominę. Pada tam również odcholerion jakiś szczegółów. Nie chcę mi się tego wszystkiego przytaczać, ale już dobra. No to zaczynamy. Po pierwsze; to, w jaki sposób mówi Twilight, zupełnie nie pokrywa się z serialem. Gdyby to zostało wyjaśnione, dlaczego klnie od czasu do czasu, to bym się nie czepiał, ale tak to, nie mogę tego przepuścić. Po drugie; dowiadujemy się, że Twi już kiedyś była w Warszawie, aby wybadać teren i odszukać opiekunów dla Mane 6. Kompletnie nie czuję tego konceptu, ale już dobra. Wybieranie tych ludzi wyglądało w ten sposób, że klacz śledziła przez parę godzin jakąś osobę i to jej wystarczało, aby stwierdzić, że to jest odpowiednia osoba. Serio, po paru godzinach obserwacji wie, że może komuś zaufać? No ku*wa, co za debilstwo… Po trzecie; dowiadujemy się, że poziom ludzkiej technologii zagraża czasoprzestrzenii… Mam nadzieję, że to był żart, bo to było ot tak sobie rzucone w tekście. Po czwarte; Celestia wybrała setkę ludzi do sprawdzenia, aby potem mogła “zatwierdzić tę rasę w prawie”. Chyba nie wie, że na Ziemii żyje o wiele więcej ludków. Jednak to wystarczało, żeby umieścić ludzi na liście “chronionych gatunków”. Po piąte; zaraz po tym jest mowa o Muzeum Wojska Polskiego oraz o “Basenie Narodowym”. Rozumiecie? Co zdanie, to jest mowa o czymś innym. Nie ma żadnego rozwinięcia. To kompletny chaos. Ech… Okej, więc nasi bohaterowie, gdy już zdążyli popie**olić, ot tak, randomowo, trafiają na mu… na Afroamerykanina, tylko że z rogiem na czole. To Sombra! Wow… Twilight zdejmuje swoje zaklęcie niewidzialność. “- Twilight Sparkle, widzę, iz jednak przyszłaś uratować ten padół... a skoro ty tutaj, to twoje przyjaciółeczki też... z Klejnotkami Sralmonii, jak mniemam? - odpowiedział Sombra” O ku*wa… Słabo mi. Naprawdę mam już tego dość. Ale już niewiele brakuje do końca. No więc Sombra szybko obezwładnia księżniczkę. Przejmuję również kontrolę na samolotem, który przecina niebo nad nimi, i kieruje go z powrotem, po to, aby się rozbił w zaludnionym miejscu. Pomimo tego, że król mógł ot tak załatwić Twilight, to jednak nie jest w stanie poradzić sobie z randomem, który wyciąga pięści i skacze jak debil na potwora, który wcześniej ZABIŁ PONAD SETKĘ LUDZI! “- Kolego – powiedział Marian – właśnie zadarłeś z nie tym narodem, co trzeba... - Tak? - król się roześmiał, jednocześnie puszczając alikorna z sideł. - Ty siebie słyszysz?! Ten kraj to dno! Dziurawe drogi, najwyższe podatki, niskie pensje, niepunktualna kolej, niezadowolona ludność... czy ty siebie słyszysz?! - Semper invicta, jeśli znasz łacinę! Masz przesrane! Sombra zorientował się, na co się zanosi, i gdy chłopak już na niego skoczył, ten się teleportował gdzieś.” Boli mnie głowa… Te kwestie brzmią jak jakiś kabaret… Czy to jest “comedy”? Nie? No to co to tu robi?! Ku*wa mać… Psuje to klimat, choć w sumie nie wiem, czy można zepsuć coś, czego nie ma. Raczej nie. Ale te dialogi tylko pogarszają odbiór dzieła. “- Następnym razem - odparła Twilight – rozszarpię skubańca.” No chyba nie, bo fanfik nie dostał kontynuacji. Ale powiem tak; wypadałoby jednak przemyśleć całą fabułę od początku. Autorze, masz szansę napisać coś interesującego. Po prostu wysil się bardziej. Że niby napisanie paru, marnych stron, wypełnionych po brzegi dialogiem było jakoś specjalnie czasochłonne? No bez żartów… Gdyby tak było, to pisarze wydawaliby jedną książkę przez całe życie i to byłoby regułą. Jak już się człowiek za coś bierze, to powinien się do tego przyłożyć, przemyśleć cały koncept. A tutaj elementy tego fika latają bez ładu i składu. To przykre… Strona techniczna również cierpi i to mocno. Nie ma tu klimatu, nie ma struktury, nie ma charakterów, brakuje podbudowy tego świata, jakiegoś konkretnego celu, tego, co bohaterowie zamierzają zrobić w następnym kroku. Oni po prostu się szlajają i nic z tego nie wynika. Ach, no i opisy. Prawie ich nie ma. Tempo również za szybkie. Wejdźcie sobie w dokument i sami sprawdźcie. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  13. Ogród… ciekawy pomysł na fabułę, choć na samym końcu nieco rozwiewa nadzieje. SPOJLERY Na samym początku trzeba zaznaczyć, że nie jest to zbyt dobrze napisane, ale o tym się przekonamy, gdy już będziemy analizować tekst w dokładniejszy sposób. Widać tu również to, że autorka miała swój własny pomysł na opowiadanie i wyszło naprawdę dobrze przez większość fika. Niestety samo zakończenie, dosłownie parę ostatnich linijek, które odkrywają przed nami straszną prawdę, niszczą ogólne wrażenia. Jednak nie mogę odmówić temu dziełu klimatu oraz mrocznej tajemnicy. Fanfik nie jest długi, a jednak zdążył zbudować odpowiednie napięcie. A o czym opowiada? Rozpoczynamy od wycinku z gazety. W jakieś wiosce pod Fillydelphią rozpętał się pożar, który dokonał wielu zniszczeń. Z niewiadomego powodu, Twilight poczuła, że musi tam pojechać i to sprawdzić. Oczywiście przed wyruszeniem w drogę nie zebrała drużyny, jednak spytała swoją mentorkę, Celestię, o zgodę na wycieczkę. Po zaakceptowaniu tego pomysłu przez białą alicorn, Twi wsiadła w pociąg i udała się w swoją stronę. Okazuje się, że wyniszczona wioska swoją wielkością przypomina Ponyville, lecz na tym podobieństwa się kończą. Przechadzając się między sklepami, młoda jednorożec nie spotyka się z ciepłym przyjęciem. Stali bywalcy traktują ją chłodno i z dystansem. Dopiero przypadkowe odwiedzenie kawiarnii posuwa to “śledztwo” do przodu. “Zrezygnowana poszła zasięgnąć języka w miejscowej kawiarni. Gdy kelner przyszedł złożyć zamówienie zaczęła rozmowę: - Przepraszam, może mi pan udzielić informacji o pożarze sprzed kilku dni? - Kelner rozejrzał się nerwowo. - Nie mówimy tu o tym. - Powiedział ściszonym głosem, po czym odszedł nie odbierając nawet zamówienia. Nie mając innego wyboru zrezygnowana i głodna Twilight skierowała się w stronę ratusza.” Kelner przyszedł, by złożyć zamówienie u klienta? Rozumiem, że to przeoczenie, ale… No to trochę psuje ogólny efekt. W dodatku zapis dialogowy jest naprawdę, naprawdę zły. Komentarz narratora źle wpisuje się w wypowiadane kwestie. Ja wiem, że to Twilight pyta się tego ogiera o to, czy może zdradzić jej jakieś szczegóły, jednak później narrator wtrąca swoje pięć groszy w ten sposób, jakby to mówił ten kelner. To, jak on zareagował, powinno być już w nowej linii, od akapitu, żeby wszystko było jasne i czytelne. Następnie, gdy odpowiada, dialog kończy się kropką, a nie powinien, ponieważ wtrącenie, że coś powiedział, jest tak jakby kontynuacją dialogu, tylko już przez narratora. Innymi słowy; dialog zamyka się kropką wtedy, gdy narracja nie odnosi się do wypowiedzi bohatera. Czyli jeżeli narrator wskazuje na to, kto, co i jak powiedział, zrobił, to wtedy nie ma kropki. No ale dobra. Twilight rusza dalej, tym razem do ratusza. Dostajemy krótki opis nowej lokacji, który okazuje się być niepotrzebny w tym przypadku. Parę niezręcznych dialogów później, dostajemy coś takiego; “- Nazywam się Twilight Sparkle. Jestem uczennicą księżniczki Celestii i zainteresowała mnie sprawa pożaru sprzed kilku dni. Z pyska burmistrza zszedł uśmiech.” Ona to powiedziała o tym burmistrzu? W sensie na głos? Jasne, wiem, że nie, ale… no wciąż! Momentami to się czyta strasznie. Tekst jest cholernie niechlujny. Gdyby fabuła była bardziej skomplikowana, gdyby działo się znacznie więcej, ta niekonsekwencja i brak poprawnego zapisu umożliwiałyby przeczytanie tego ze zrozumieniem. “- Nie powinniśmy o tym rozmawiać. - Powiedział stanowczo. - Nie! - Wykrzyknęła Twilight. - Mam już dość takich wymówek! Proszę natychmiast powiedzieć wszystko, co pan wie! - Wywrzeszczała, a niebieski kuc mógłby przysiąc, że widział w jej oczach prawdziwy ogień. - Ciszej! - Powiedział spanikowany. - Ściany mają uszy… Nie wiem wiele, prawie tyle co nic. W tym pożarze zginął mój serdeczny przyjaciel. Był ogrodnikiem w tamtym ogrodzie. - Tu wskazał przez okno zgliszcza przy granicy miasteczka. - Nie cieszył się dobrą opinią, ale tak naprawdę był dobrym kucem. - Tutaj wyraźnie posmutniał.” Jakoś mi to nie pasuje do Twilight… no ale fabuła później nieco to wyjaśnia. A przynajmniej takie mam wrażenie. No i przy okazji widzimy kolejne błędy, ale już dam sobie spokój z wytykaniem ich. No więc jednorożec udaje się na miejsce zdarzenia. Znajduje tam skrytkę, a w niej dziennik ogrodnika. To powinno wzbudzić jej podejrzenia, no bo jakim cudem ktoś mógł przeoczyć coś takiego? Ta “skrytka” jak to ją określiłem, tak naprawdę była dosyć widoczna. Przecież wiadomo, że straż pożarna a potem jakaś kucykowa policja powinny przeczesać teren. Ja już wiem, dlaczego tam był ten dziennika ale Twi powinna w jakiś sposób to skomentować. W końcu ona jest tą…. hehe, inteligentną, czyż nie? No i zdecydowanie nie powinno się dotykać dowodów w sprawie podpalenia. Ale to właśnie ten moment jest kulminacją. To tutaj naprawdę się zainteresowałem tym wszystkim. Klacz czyta dziennik ogrodnika. Z jego wpisów łatwo można wywnioskować, że nie był do końca normalny. Przeganiał dzieciaki, które później okazywały się być halucynacjami. Jednak wreszcie doszło do potwornej pomyłki, gdy rzucony przez ogrodnika kamień ugodził prawdziwego źrebaka. Przerażony tym ogrodnik, postanowił zakopać ciało i podpalić wszystko wokół. “Głupi pamiętniku, przed chwilą zobaczyłem coś nowego. Jasnofioletową klacz, która czytała to, co tu napisałem. Była taka podobna do… Nie. To niemożliwe. Chyba naprawdę jestem chory. Twilight wstrząsnął dreszcz, ale nie przestawała czytać.” To taki jakby pamiętnik przyszłości, w którym pojawiające się wpisy dotyczą wydarzeń, które mają dopiero nadejść. Dosyć zagadkowe. Ale to nic, zapomnijcie o tym wszystkim. Ostatecznie okazuje się, że to wszystko było spiskiem. Burmistrz zjawia się i… zabija Twilight. “- Tak. Pożar i czar przyciągający uwagę jej nie zainteresował, ale zaginięcie uczennicy, powinno. - Powiedział drugi. - Celestio! Dopadniemy cię!” Bruh… Okej, mam z tym pewien problem, ale zacznijmy od początku. Tak więc cała ta sprawa, łącznie z pamiętnikiem, była fejkiem. Zostało to zaaranżowane przez burmistrza, który chce dopaść Celestie. Nie wiadomo dlaczego. Ale to zaklęcie… W jakimś sposób byli w stanie kontrolować zachowanie kucyka na długi dystans. To bardzo, bardzo silne zaklęcie, jakby się nad tym zastanowić. To sprawia, że ktoś taki jest całkowicie kontrolowany i tylko wydaje mu się, że sam podejmuje decyzje. Nie mam pojęcia, jak udało się im rzucić taki urok. No ale dobra, chcieli sprowokować Celestię do tego, aby przybyła na miejsce zdarzenia, by zbadać zaginięcie swojej uczennicy. Możemy się zgodzić, że się pofatyguje. I co dalej? Jak chcą wykończyć Celestię, najpotężniejszego kucyka w Equestrii? Nie przytoczyłem tego fragmentu, ale zabójstwo Twi wyglądało w ten sposób, że jakiś kucyk podszedł do niej od tyłu i walnął ją w głowę. No na księżniczkę będą musieli przygotować coś więcej, tym bardziej, że po tej wiosce będzie się kręcić sporo strażników i funkcjonariuszy szukających zaginionej. Ech… Odnośnie całości. Szkoda, że ten mistycyzm został zniszczony pod sam koniec. W tym już nie ma tajemnicy. Jasne, nie wiemy wszystkiego, ale najciekawszy aspekt, wokół którego kręciła się cała fabuła, został wypaczony. Do tego mamy marną stronę techniczną i graficzny układ tekstu. Jednak sądzę, że trochę wysiłku mogłoby znieść te problemy, a cały fanfik otrzymały zupełnie nową jakość. I tego mu życzę (pomimo tego, że to już się nie stanie). Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  14. Alternatywne uniwersum… które jak na rok 2013 doskonale opisuje to, co się wydarzyło w samym serialu, a nawet wyprzedza wydarzenia z późniejszych sezonów. SPOJLERY Jeżeli ktokolwiek, kto zdążył już zapoznać się z pierwszym czterema sezonami MLP, będzie czytać tego fika, nie znajdzie tu nic nowego. To jest dosłowne przedstawienie tego, jakie wydarzenia rozegrały się w kanonie. No… poza drobnymi wyjątkami. Otóż wszystko zaczyna się od historii znanej nam z odcinka o Wigilii Serdeczności. Trzy plemiona kucyków toczyły spory i żyły we wrogiej symbiozie. Dopóki jedna strona miała coś do zaoferowania, to druga mogła podzielić się swoimi dobrami. Tak, wszyscy to już słyszeliśmy i to niejednokrotnie. Przywódcy trzech kucykowych ras sprowadzają na przyszłą Equestrię zagładę w postaci Windigos, aż w końcu zamarzają. W ostatniej chwili pomocnicy władców postanawiają sobie wybaczyć. Ten akt rozpala Płomień Przyjaźni, który odgania mroźne wichry i ostatecznie kończy spór pomiędzy trzema plemionami. To nam znana historia. W dalszej części jest nieco fantazji autora. Otóż po założeniu Equestrii kucyki z trzech stron postanawiają przeprowadzić się do nowego domu. Wywołuje to sporo zamieszania, na którym postanawia skorzystać Discord. Obejmuje władzę w nowoutworzonym państwie i dręczy biedne taborety. Aby jakoś się temu przeciwstawić, zebry wykonują specjalne naszyjniki oraz diadem, czyli znane nam Elementy Harmonii. Dla mnie to trochę dziwne. W serialu miało to o wiele więcej sensu. Dlaczego jakiś obcy gatunek byłby w stanie dokonać czegoś takiego? Nie zostało to wyjaśnione. Lecz gdy księżniczka Platinum zakłada diadem, w magicznym blasku materializują się dwie, wysokie postacie. Taak… chyba już wiecie, o kogo chodzi. Królewskie siostry pojawiają się ot tak, znikąd, niczym cząstki elementarne, zabierają klejnociki i wyruszają po to, aby zniszczyć Księcia Chaosu. Pojedynek nie jest jakoś specjalnie spektakularny. Podobnie było w MLP. Właściwie to zostało to całkiem nieźle przewidziane. W retrospekcji z sezonu 4 mogliśmy zobaczyć akt zamienienia Discorda w kamień. W tym fiku jest niemal identycznie (jednak nie, sprawdziałem później daty i rzeczywiście; pierwszy odcinek sezonu 4. został już wyemitowany, dokładnie 23 listopada 2013 roku. Fik opublikowano w grudniu tego samego roku. Także… no nie było tu żadnego, proroczego objawienia). Tuż przed pokonaniem złego tyrana, Discord grozi księżniczkom, że dosięgnie ich jego zemsta. I rzeczywiście tak się dzieje. Luna zmienia się Nightmare Moon. Nie pod wpływem zazdrości, tylko… bo coś Discord zrobił. No… ciekawa koncepcja. To akurat mogłoby mieć sens, gdybyśmy wiedzieli, że duchowi dysharmonii udało się wszczepić zło w duszę księżniczki Nocy. A tak to pozostają jedynie domysły. I kolejne dziury fabularne. Ostatecznie to wszystko kończy się tym, że Celestia przenosi stolicę do Canterlotu i osiada w swoim nowym zamku. Od tej pory zamierza czekać na wybrańca, który zażegna wszelkie przeciwności losu czyhające na Equestrię. Koniec. Szczerze, nie porwała mnie ta historia. Większość fanfika to najzwyklejsze powtórzenie tego, co już znamy. Elementy dodane nie mają zbytnio sensu. Nie zostają jakoś szerzej opisane. Jak wiem, że fanfik stworzono na jakiś tam konkurs, no ale do jasnej Celestii… przecież fakt istnienia ograniczeń związanych z regulaminem konkursu, nie oznacza, że fanfik musi być słaby. A w tym przypadku niestety jest! Nie ma żadnego usprawiedliwienia! Wcześniej nieco przymykałem oczy, ale koniec z tym. Jeżeli komuś nie odpowiadają narzucone zasady, to nie musi brać udziału. Tak samo jest z czasem publikacji. W okresie wczesno-fantomowym dostaliśmy wiele kultowych utworów, które do dziś jakoś się trzymają. To udowadnia, że można było jednak napisać coś porządnego w roku 2013. Ta linia obrony również nie zdaje egzaminu. Właściwie to nie wiem, co mógłbym tu jeszcze dodać. Fanfik cierpi chyba na najgorszą przypadłość; na nudę. Gdyby to było tak złe, że aż dobre, to mógłbym się czegoś chwycić, a tu wszystko jest definicją nijakości. Przykro mi, ale pomimo czterech stron, miałem wrażenie, że czas mi się dłuży. Strona techniczna nie pomaga. Uświadczymy tu wielu, dziwnie zbudowanych zdań, niewykształcony warsztaty również się pojawi. Jest to napisanie niezgrabnie i bez polotu. Fanfik mógłby być lepszy, gdyby autor po prostu więcej pisał i czytał. Warto jest obserwować, jak inni coś robią. A pomysł, żeby opisać alternatywną historią opowiadającą o założeniu Equestrii daje duże pole do popisu, ale niestety tak się nie dzieje,, bo elementy odautorskie są szczątkowe. Reszta jest czysto kanoniczna. Fanfik dobrze byłoby napisać od nowa i rozwinąć na więcej stron, bo może z tego wyjść coś dobrego. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  15. Bardzo ciekawy fanfik, a do tego z podmieńcem, więc fanfik zgarnia swoje pierwsze plusy. SPOJLERY O czym to ja chciałem? Ach, no tak. Motyw amnezji pojawiała się już wcześniej i był wygodnym punktem wyjścia do tego, aby wprowadzić bohatera, ale również czytelnika w świat powieści. Przy okazji dostawaliśmy zagadkę do rozwiązania; kim tak naprawdę jest protagonista? Dokładnie tak samo jest w tym fiku, gdyż nasz podmieniec stracił wspomnienia. Autor zabił mi jednak ćwieka… nie do końca wiem, jak mam to wszystko interpretować. Zawsze można pójść na łatwiznę i oznajmić, że mamy tu do czynienia z gównianym warsztatem, a pisarz nie umie w opisy. Inne podejście zupełnie zmienia postać rzeczy. Skoro mamy tu do czynienia amnezją oraz zdezorientowaniem głównego bohatera, to może właśnie ten fik miał tak wyglądać? Czytelnik również nie jest w stanie do końca ogarnąć, o co tak naprawdę chodzi; dokładnie tak samo jak podmieniec. Akcja rozpoczyna się w szpitalu. Główny bohater leży na łóżku. Jest hybrydą, jego zaklęcie przemiany dało mu wygląda wielu kucyków jednocześnie oraz skrzydła gryfa. Zjawia się lekarz i momentalnie każe wynosić się podmieńcowi z leczniczej placówki. Dosłownie na następnym akapicie protagonista jest już w jakieś karczmie. Orientuje się, że nie pamięta, kim tak naprawdę jest (no to mu trochę zajęło, ale kto wie, może po prostu wcześniej był jakiś przytępiony). Udaje się do łazienki, aby przyjrzeć się swojemu wyglądowi. Aby nie przyciągać uwagi, postanawia wykreować sobie nowy wygląd. “Alicorn odpada, bo zbytnio rzucałby się w oczy. Wcielenie nie będzie miało przełożenia na siłę, więc raczej nie kucyk ziemski. Zostaje latanie lub magia. Magia ma więcej zastosowań. Więc jednorożec. Łatwiej jest wpłynąć na ogiera będąc klaczą, niż na klacz będąc ogierem, więc płeć wiadoma. Ubarwienie nie może być zbyt jasne by nie rzucać się w oczy. Zbyt ciemne też nie najlepiej. Taki ciemno fioletowy będzie dobry. Grzywa najlepiej niebieska. Oczy niech będą zielone. Jeszcze zostaje znaczek. Nie powinno to być nic łatwego do sprawdzenia, a najlepiej coś co łatwo byłoby udać. Globus! jako oznaka podróżowania, podmieniec nie wiadomo skąd wiedział sporo na temat geografii. Gdy nikt nie patrzył zielone światło mrugnęło i zmieniło podmieńca w zaplanowany sposób. Postać wyszła z męskiej toalety tak by nie zostać zauważoną.” Bruh… No dobra, rozumiem, dlaczego postanawia nie zwracać na siebie uwagi. W końcu sam nie wie, kim jest i co się z nim działo w przeszłości. Być może zagraża mu jakieś niebezpieczeństwo, więc oddalenie od siebie ciekawskich spojrzeń ma sens. Trochę nie rozumiem tego, dlaczego niby siła fizyczna miałaby nie przejść na jego nową formę, ale magia już tak. Przecież kucyki ziemskie również mają w sobie magię. W samym serialu podmieńce nigdy nie wykazały się zdolnością rzucania zaklęć kucyków (poza Chrysalis, no ale to jednak wyjątkowa jednostka), więc zamiana w jednorożca nie powinna dać mu żadnych benefitów. Okej, to jest fanfik, ale to wciąż nie trzyma się kupy. Wspominałem o tym parę sekund temu; dlaczego zdolności jednej rasy nie przechodząc na podmieńca po przemianie, a zdolności drugiej już tak? Hehe… klacz ma większy wpływ na ogiera? Nooo… może? W sensie, obserwując otaczającą mnie rzeczywistość oraz słuchając o doświadczeniach innych, mogę stwierdzić, że kobietom (generalnie) łatwiej jest rozpocząć inicjację seksualną i mieć więcej zbliżeń, gdyby tego chciały. Oczywiście to nie jest reguła trzymająca się każdego przypadku. To jest moja opinia i takie odnoszę wrażenie, lecz nawet badania ankietowe to popierają. W sumie podobnie jest, jeżeli chodzi o rozpoczęcie okresu dojrzewania. Dziewczynki również zaczynają jako pierwsze (a Tomasz z Akwinu mówił, że to dlatego, bo kobiety są gorsze, bo to plew. Dopiero faceci, którzy dojrzewają dłużej, są niczym złociste kłosy pszenicy… No i oczywiście nie mogę zrobić nic innego, niż się zgodzić z tym stwierdzeniem, Sori gearls xD) Więęęc… jeżeli ten podmieniec chce zaruchać, to proszę bardzo. Rzeczywiście powinno mu to przyjść łatwiej. Co do reszty… no jednak są pewne sektory, w których obecna płeć bohatera nie będzie mieć znaczenia, a nawet utrudni sprawę. Co do kolorów umaszczenia… No nie wiem, komentujący w dokumencie wskazywali na to, że takie kolory będą zwracać na niego uwagę. No ale do jasnej cholery; przecież w Equestrii wszyscy tak wyglądają. I że niby oczy są jakieś wyjątkowe? W sensie… zielone oczy? Tak? Wow, zielone oczy, nigdy takich nie widziałem… Zwrócę również uwagę na to, że protagonista jest niezwykle ostrożny, a przynajmniej stara się sprawiać wrażenie takiego. Tak więc dlaczego czym prędzej nie zmienił swojej formy? Aha no i gdy już zamienił się w klacz, to wyszedł z męskiej toalety, do której pierwej się udał. No to rzeczywiście nie zwróci niczyjej uwagi. Następne zdanie informuje nas, że podmieniec chyba nie jest już w karczmie. Siada na jakieś ławce, a nie ławie, które występują pod dachem gospody. Odkrywa ukrytą wiadomość w swoich jukach. Można z niej wyczytać, że główny bohater był jakimś agentem, płatnym zabójcą, który dokonywał przeróżnych aktów prowadzących do destabilizacji politycznej na kontynencie. Poznał również pewną tajemnicę o swoim roju, dlatego właśnie postanowił wymazać swoje wspomnienia. To musiało zostać zainspirowane grą Amnezja. Dalej dowiadujemy się, że jednak wciąż pozostaje w karczmie. Wykupuje dostęp do obskurnego pokoju i zamyka się na cztery spusty. Jakiś czas później, gdy próbuje zasnąć, słyszy zamieszanie na korytarzu. Straż miejska go poszukuje i postanawia wypytać właściciela przybytku o to, czy nie kręcił się po jego lokum ktoś podejrzany. Odpowiada twierdząco, na co nasz podmieniec postanawia rzucić zaklęcie na drzwi i się zabunkrować przed wtargnięciem strażników. Wszystko kończy się tym, że główny bohater ucieka przez okno i udaje mu się wmieszać w tłum. Tłum? Ach, zapomniałem dodać na samym początku, że to wszystko ma miejsce w Ponyville, więc o tłumie nie ma mowy. Pomimo i tak słabej strony technicznej, nawet jeśli niektóre przeskoki były celowe, to ten fanfik i tak ma potencjał i w pewien sposób mnie zainteresował. Należałoby tu poprawić formatowanie, literówki, powtórzenia… i inne elementy składające się na żmudną korektę. Fabuła… to strasznie nieskładny i posiekany kawałeczek historii. To opowiadanie ma zaledwie dwie strony, do tego jest krótsze od mojego posta, a zdołało zawrzeć w sobie wiele informacji. Brakuje tu jednak wprowadzenia, barwnych opisów, jakiegoś establishment shot. Otrzymujemy szczątkowe informacje, co nie musi być złe, zwłaszcza w kontekście fabuły, jednak… no zabrakło tutaj warsztatu. Ale nie jest tak źle. Pomysł można rozwinąć i jest szansa na to, że mógłby to być co najmniej dobry fik. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  16. Big Mac… Spokojnie, nie chodzi o kanapkę, tylko o pewnego małomównego kucyka i właśnie wspomniana przeze mnie cecha jest kluczem do fabuły fanfika. SPOJLERY Nigdy jakoś szczególnie nie przepadałem za Big Mackiem. Pomimo tego, że jest znany z dwóch, konkretnych wyrazów, które wypowiada, akcentując je na swój sposób, to już w czwartym odcinku MLP dostał bardziej rozbudowaną kwestię do wypowiedzenia. Na a to, co się działo w późniejszych sezonach, to wiadomo. Chłop dostał więcej światła i to o wiele. To tak jakby scenarzyści nagle zdali sobie sprawę z tego, że; “nie, nie, to nie może być postać z tła! Niech ma więcej czasu antenowego”. Zrobili jak zrobili i powiem, że wyszło to na korzyść całego uniwersum. Czerwony ogier wcześniej tak naprawdę nie miał głębszej osobowości, był wręcz chodzącym memem. Dopiero pokazanie jego relacji z Apple Bloom oraz Sugar Belle uczyniły tę postać ciekawszą. Choć jestem raczej fanem tego, aby skończył z Marble Pie, bo od samego początku jakoś mi do siebie pasowali, natomiast ten cały związek z Suger wziął się tak trochę znikąd, to i tak nie mogę narzekać. Wyszło w porządku. Podobnie sprawa przedstawia się w tym fiku. Big Mac zachowuje swoją osobowość, lecz również odkrywa nieznane przed nami karty. Okazuje się być całkiem wygadany, kiedy przyjdzie co do czego. Wiadomo jaki na ogół jest ten ogier: jest bezwolnym golemem, który sumiennie wypełnia swoją misję. Jednak tutaj nie skąpi czułości i bratniej miłości względem młodszej siostry, gdy zajdzie taka potrzeba. Typek jest odpowiedzialny i potrafi postawić się na swoim, a nawet ochrzanić innych, jeśli robią coś złego. W dodatku czyta bajki na dobranoc, aby Apple Bloom mogła łatwiej zasnąć, sprawdza ciemne kąty i upewnia swoją siostrę w tym, że w mroku nie czają się żadne potwory. Big Mac tak naprawdę nie ma zbyt wiele do roboty w tym opowiadaniu. Prawdziwym bohaterem jest narrator. Nie wiadomo tak naprawdę kim jest, no chyba że opowiada o sobie w trzeciej osobie. Nigdy nie wiadomo. Jednak to właśnie narracja sprawia, że ta z pozoru prosta, może nawet banalna fabuła pozbawiona zaskoczeń i napięcia, zyskuje swój własny, unikalny klimat. Brzmi to jak bajka dla dzieci. Jakiś czas temu natrafiłem na fragment książki, chyba już nieco zapomnianej przez ludzi w moim wieku; Dzieci z Bullerbyn. Wiem, to nie jest to samo, bo to książka z perspektywy pierwszoosobowej i bardziej dziecinna, ale tam również wyczułem… coś podobnego. No właśnie ten klimat, który ciężko mi zdefiniować. (Tak na marginesie… Zauważyliście, jak wiele książek dla dzieci zaczyna się w DOKŁADNIE W TEN SAM SPOSÓB? Czyli; “Cześć! Jestem Kamil. Mam 9 lat i właśnie zalałem mojego psa betonem... “ I tak dalej i tak dalej… Mamy przedstawienie postaci, co jest na ogół dobrym pomysłem, jednak momentami mnie to już bawi, bo w książkach dla “dorosłych” również występuje takie zjawisko). Tak więc wracając do fika. Tempo opowiadania płynie sobie niespiesznie. Nie ma tutaj żadnego napięcia i zachodzenia w głowę, co się zaraz stanie. Postać Apple Bloom wypada… tak sobie. Nie ma porównania do brata. To po prostu kolejny dzieciak, który boi się ciemności, uczestniczy w bójkach szkolnych, aby bronić honoru rodziny i tak dalej… Nie ma w tym nic złego, jednak odnoszę wrażenie, że pełni jedynie rolę służącą przedstawieniu Big Maca. Szkoda, że nie dostała więcej… akcentu. Pomimo tego historia wciąż opowiada o pięknej miłości brata i siostry (co pewnie Fandom zdołał zrozumieć nieco “inaczej”, dlatego powinien wreszcie zdechnąć). Big Mac występuje w roli troskliwego, starszego rodzeństwa, a Apple Bloom to… dziecko, które akceptuje odmienność czerwonego ogiera no i za ten akcent kolejne punkty wędrują na konto żółtej klaczki. Pokazuje nam to, że osoby odstające od większośc społeczeństwa również mogą być ciekawe, przyjemne i po prostu fajne, jeśli się je lepiej pozna i odrzuci wszelkie uprzedzenia. Wciąż uważam, że Big Mac jest jednak bardziej intrygujący w fanfiku. Fabuły nie będę streszczać tak, jak to robię zazwyczaj, ponieważ jest to wszystko na tyle opisowe i nieskomplikowane, że zbytnie rozpływanie się nad detalami byłoby stratą czasu, aczkolwiek mogę wspomnieć o tym, iż na początku zostajemy wprowadzeni w całą sytuacją. Poznajemy rodzinę Apple, jej poszczególnych członków, śledzimy ich rutynę i niekończący się cykl zbierania jabłek. Postać Big Maca zostaje nam przybliżona, a zaraz po tym koncentrujemy się na Bloom oraz jej wpadkach, jak i fobiach (np przed ciemnością). W to wszystko wplątane są scenki rodzajowe, a fanfik kończy się tym, że czerwony ogier siada na fotelu przed łóżkiem młodszej siostry i zaczyna czytać jej bajkę. I ten sposób to się kończy. Opowiadanko akurat na 5-10 minut (a jednak nie sądze, żeby ktokolwiek mógłby to czytać aż tak długo), przyjemne, choć raczej nie zapadnie w mojej pamięci. Trzeba jednak oddać honory autorowi tej historii, ponieważ opowiedział nam zgrabną opowieść, która ma swoją tożsamość i cechy charakterystyczne. Tłumaczenie jest bardzo dobre. Znalazłem tylko jeden błąd, który… no jest nieco kontrowersyjny, bo zależy od kontekstu. Słowo “księżyc” można zapisać z wielkiej bądź małej litery. Ma to znaczenie. Gdy mamy na myśli ciało niebieskie, w sensie…gdy jesteśmy w próżni a przed znajduje się nami księżyc albo piszemy notatkę o właściwościach naturalnego satelity, to rozpoczynamy wyraz od wielkiej litery. Opisując bladą kropkę na niebie, używamy małej litery. I to tyle. Całkiem przyjemne dziełko. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  17. No i remont… Dużo bałaganu i wiele przekrętów ze strony wszelkiej maści majstrów. No nie ma co… SPOJLERY Tak… obecnie jestem na bieżąco z takimi tematami i trochę mam już dość. Remontowanie domu może być bardzo stresujące, zwłaszcza gdy ludzie próbują cię wykiwać i nie spełniają swoich obietnic. Ale to nic! Tutaj mamy do czynienia z czymś sympatycznym i lekkim. Niestety również zbyt krótkim. Taki fanfik to można machnąć w dwadzieścia minut, a skorektorować w kwadrans. No, trochę przesadzam, ale pewien widzicie, o co mi chodzi. Jednak to nie jest problem w tym przypadku. Po prostu, cała historia zamknęła się w dwóch, krótkich scenach i nie jest to nic złego. Podobało mi się. Naprawdę. I dlatego żałuję, że nie ma więcej! Fiki Midday zawsze dobrze się czytało. A co z fabułą? No więc CMC postanawiają odmalować chatkę Fluttershy. Sweetie oraz Scoot prężnie pracują pędzlami, aby zarobić swoje kieszonkowe, które potem wydadzą na… coś tam. Apple Bloom najlepiej się ustawiła w tej całej sytuacji, Po prostu nadzoruje prace i dyryguje całym zespołem, co prędzej czy później musiało doprowadzić do drobnej sprzeczki między przyjaciółkami. Ale co tam kłótnie! Osa! Osa nadlatuje! “AAAAAAAAAA! OSA!” To jest dokładnie taka sama reakcja jak u mnie, gdy to brzęczące dziadostwo przelatuje mi przed twarzą. Kiedyś na własne oczy widziałem, jak moja koleżanka dosłownie kona od uczulenia na końską sierść. Po użądleniu pewnie byłoby podobnie, więc mam się na baczności i trzymam swój miotacz ognia przy boku. Nadleciała osa powoduje podobnie zamieszanie u klaczek, a zwłaszczu u Apple Bloom. Młoda farmerka ucieka z miejsca i zaczyna szaleć, potrącając wszystko na swojej drodze, rozlewając farbę. Na całe szczęście Mistrzyni Spojrzeń jest w pobliżu i uspokaja natrętnego insekta. Fluttershy opiernicza osę i każe jej się wynosić. Z tego całego zamieszania najgorszej wychodzi Sweetie Belle, która spadła z drabiny i teraz musi udać się do szpitala. Trochę szkoda mi jej, bo ją akurat lubię najbardziej ze Znaczkowej Ligii. No i właśnie w ten sposób kończy się całym fik. Krótki, ale treściwy. Mający fabułę zabawną, utrzymaną w duchu serialu i w bezbłędnym klimacie. Naprawdę… dlaczego nie ma tego więcej? Serio, Midday mogłaby napisać cały sezon dziesiąty ( i to o wiele lepiej od tych biednych scenopisarzy z Hasbro). Kurde, dajemy petycję; Midday pisze kolejne odcinki typu Slice of Life! Pięć złotych od łebka dla mnie, kto tylko się na to zdecyduje! Ale tak już całkiem poważnie, to była naprawdę przyjemna lektura i z pewnością sięgnę po więcej, tym bardziej, że strona techniczna jest utrzymana na wysokim poziomie. Tylko długość tego dzieła rzeczywiście może przeszkadzać i irytować. Może dobrze by było zaplanować jakąś serię niezwiązanych ze sobą krótkich historyjek? To mogłoby być ciekawe. A tak to pozostaliśmy czymś, co najpewniej dość szybko zaginie w czeluściach internetu. Nowe dzieła powstają cały czas. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  18. Jeżeli Dolar bierze się za tłumaczenie jakiegokolwiek fika, to można być pewnym dwóch rzeczy; po pierwsze będzie to fik co najmniej przyzwoity, a do drugie; samo tłumaczenie nie pozostawi na sobie skazy. I tym razem również tak się stało. SPOJLERY Mamy tutaj do czynienia z sugestywnym humerem, podpartym dwuznacznymi skojarzeniami oraz komedią pomyłek. Żarty o seksie… MOJE ULUBIONE! Historia rozpoczyna się od pobudki. Łóżko się trzęsie, Applejack na początku nie wie, co się dzieje, lecz okazuje się, że to jej brat postanawia przerwać słodki sen swojej siostry w ten właśnie sposób (bez skojarzeń, po prostu kopytami poruszał posłanie). Okazuje się, że Applejack ma za zadanie dostarczyć Pinkie Pie książkę o kumkwatach, ponieważ różowa nie jest w stanie sama sobie tego załatwić. AJ wstaje, idzie na śniadanie i wyrusza do biblioteki Twilight. Podczas podróży możemy posłuchać myśli głównej bohaterki, co było fajnym urozmaiceniem. Jednak AJ wreszcie widzi przed sobą słynne drzewo. Jej przemyślenia nadają całej historii elementu gore. “No i proszę, wypełnijmy to drzewo pozostałościami innych drzew... “ To tak, jakby wypełnić rozprutego gościa flakami innych ofiar… Coś strasznego! AJ puka do drzwi. Nikt jej nie odpowiada, lecz drzwi stoją otwarte. Postanawia wkroczyć do środka, a tam ponownie cisza. Mistrz Sun ponownie mnie ubiegł, no ale zgadzam się z nim; powinna… no nie wiem? Jakoś zawołać Twilight, a nie szwędać się po czyimś domu? No cóż, ale wtedy nie byłoby całej fabuły i tych przyjemnych smaczków, które czekają na nas w pokoju lawendowej jednorożec. Otóż… AJ zastaje Twilight oraz Rainbow Dash w dość podejrzanej sytuacji. Wygląda to tak, jakby uprawiały… zapasy i bynajmniej nie na zimę, moi kochani! W każdym razie farmerka, aby jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, sprzedaje ściemę na samym początku; czyli po prostu pyta, dlaczego Twi nie powiedziała jej, że chce poćwiczyć zapasy. Na to pytanie, jednorożec odpowiada entuzjazmem i wkrótce cała trójka zaczyna ścierać się ze sobą w tej piękniej konkurencji. Po skończonym sparingu, AJ postanawia się wynieść czym prędzej z biblioteki, zapominając o biednej książce opisującej kumkwaty. Tuż pod koniec sceny mamy jeszcze krótki dialog pomiędzy Dash oraz Twi. Z niego wynika, że naprawdę się siłowały, ale AJ mogła to odebrać w nieco inny sposób. I raczej na pewno to robiły, bo dlaczego miałby rozmawiać między sobą w spiskowy sposób? Tak czy siak pomarańczowa klacz nareszcie odwiedza Pinkie. Mówi jej, że nie zdobyła obiecanej książki, ponieważ Twilight nie była w stanie pomóc w poszukiwaniach danego tomu. Ostatni dialog ujawnia nam pewną, ciekawą rzeczy. Otóż: “– Wiesz co, Pinkie? To mi o czymś przypomniało. – Oooo, naprawdę!? A o czym? – entuzjazm powrócił błyskawicznie na twarz różowej klaczy. – No więc… pamiętasz jak planowałaś urządzić Twilight przyjęcie niespodziankę, kiedy w końcu straci dziewictwo?” No właśnie. Ta szalona imprezowiczka ma jednak coś za uszami. Nie, żebym jakoś to bardzo potępiał, ale… skoro Twilight nie ma na to ochoty, to raczej nie powinno jej się stawiać w tak niezręcznej sytuacji. Lepiej byłoby z nią… no nie wiem; po prostu porozmawiać, zamiast posyłać na pierwszy ogień ku dziesięciu ogierom i klaczom? No Pinkie jak zwykle wszystko zniszczyła… A raczej mogła. Ale abstrahując od tego, to jestem zadowolony z tego fika. Jest zabawny. Jest dobrze napisany, lekki oraz pozostawiający uśmiech na twarzy. Czyli wszystko się zgadza. Niczego więcej nie oczekiwałem od tego tekstu i to w tym wszystkim jest najważniejsze. Narracja również wtrąca dużo od siebie Jest ironiczna, momentami błyszczy nieco czarnym humorem i idealnie splata się z akcją. Fajny pomysł i porządne wykonanie. Jestem kontent. Oby więcej takich historii. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  19. Wow, nigdy nie przypuszczałem, że coś takiego powstanie, ale to tym lepiej, tym lepiej… SPOJLERY (nie tutaj ich akurat nie będzie). Komentowany fik jest jednym z najdłuższych podczas mojej sesji komentarzowej, więc nie będę aż tak bardzo pochylać się na przeróżnymi szczegółami. Ostatnim razem, gdy to zrobiłem (gdy pisałem komentarz do Kod Equestria Lyokoherosa), to pisanie posta zajęło mi wiele godzin, a sama treść była na tyle długa, że… forum nie było w stanie przetrawić aż tak długiego tekstu. Musiałem to wysłać w trzech częściach, a każda z nich zajęła jedną stronę przeznaczoną dla komentarzy, no więc tego tutaj będę unikać. Do tego jest to kolejny, a jednocześnie chyba ostatni, stalkerski fik, któremu poświęcę czas. Na tle pozostałych to dzieło wypada bardzo dobrze. Moim zdaniem jest to lepiej napisane niż taki “Mrok Żarnowca” czy “Cień Ponyville”. Zabrakło tam wyrazistych postaci. Jasne, nie były złe, lecz tutaj mamy postawiony większy nacisk na poszczególne osobistości, dzięki którym zwiedzamy ten przedziwny świat zwany Zoną, Zona… Zona nigdy się… Ech, dobra! Nie napiszę tego! Nie ma mowy! Jak wspominałem, ten post będzie mieć inną formułę niż pozostałe. No to zaczynamy. Postacie; na pierwszy ogień, oczywiście, idziemy seksbomba, czyli Deliktywe. Różni się od tej w “Spełniaczu Życzeń”. Tutaj jest wiecznie napaloną kocicą, która słodzi swojemu chłopakowi, lecz z tym kryje się coś jeszcze… I to jest właśnie sedno tej postaci. Seksbomba, jak to często jest określana w fiku, zawsze zmagała się z jakimś wewnętrznym konfliktem, ukrywanym przed innymi. To sprawia, że jest postacią ciekawą. To, co tajemnicze, pobudza wyobraźnię, dlatego też wyszło to naprawdę dobrze. Alrix to… no mój OC. Czuję się zaszczycony tym, że został sparowany z najatrakcyjniejszą panią w tym fiku. Stanowi dobry kontrast dla swojej partnerki. Jest bardziej stonowany i wyważony, lecz momentami on również nie może już wytrzymać i daje się zwieść urokom Deliktywe. Nie można jednak powiedzieć, żeby był aż tak ciekawą postacią. Jasne, on również w coś gra i kręci, jednak jego reakcje i sceny z jego udziałem aż tak bardzo nie trafiają do wyobraźni (jak na przykład to, że Deliktywe w któryś momencie zapomniała ubrać koszulki i kłóciła się ze wszystkimi, bujając przy tym… no, wiadomo. Nie wiem, czy to było przeoczenie autora, ale chyba jednak nie xd). Ruby. Druga po Arliksie postać z eventu Samhain. Młoda dziewuszka, cwana i podejrzliwa, z kryminalną przeszłością. To dzięki niej bohaterowie dostają się do Zony. Ma szeroką wiedzę na temat mutantów oraz anomalii. Potrafi dobrze strzelać i zna podstawy przetrwania. Często spiera się z Deliktywe, która nie polubiła jej od pierwszego wejrzenia. Starcia dwóch kobiet elektryzują relacje pomiędzy bohaterami i nierzadko doprowadzają do zabawnych sytuacji. Jest również przewodnikiem i to na jej barkach spoczywa ciężar prowadzenia grupy, jednak przez pewną intrygę również dołącza do gry. Cigi. Trzecia postać z Samhain. W odróżnieniu od Ruby, ona jest żółtodziobem i od razu wpada w tarapaty. Przechwycona przez bandytów, trafia do ich obozu, jednak nie jest tam aż tak źle traktowana, jak możnaby się tego spodziewać. Pragnie przede wszystkim przetrwać, uratować przyjaciela i pomóc rodzinnemu interesowi. Niestety towarzysz Vocal ginie i staje się umarlakiem wcielonym do armii pewnego mutanta już na samym początku. W obozie bandytów Cigi ma okazję spotkać się z Kędziorem, szefem bandosów, oraz z trzema innymi lampucerami, które nie okazują się być wrogo nastawione. Jest to również postać dynamiczna, to oczywiście pasuje do żółtodzioba, który ma swoje cele na początku, a poglądy tej postaci z czasem ulegają zmianie. Jak już wspomniałem Vocal staje się zombie. Niestety nie mogę zbyt wiele zdradzić na jego temat, bo jest mocno związany z pewnym wątkiem, a w tym konkretnym poście obiecałem, że nie będzie spojlerów, więc muszę się pilnować. Jednak relacje, jakie tworzy z Zoną, z tym zagadkowym “chłopakiem-dziewczyną oraz innymi nieumarłym, są całkiem interesujące i kreatywne. W ciekawy sposób uczy się kontrolować swoje nowe umiejętności. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek przeczytał coś z stalkera, co by opowiadało o postaci nieumarłego, który pełnił tak ważną rolę. To idzie na duży plus. Mamy również Kędziora, power-hungry “charaktera”, który chce podporządkować sobie całą Zonę dzięki armii nieumarłych. Zmaga się również z poważnymi problemami zdrowotnymi. Ten problem jest katalizatorem do wejścia przez niego na drogę do poszukiwania sekretu nieśmiertelności. Ma również związki z okultyzmem oraz equestriańską magią. Studiuje magiczne księgi, co jest dosyć niespotykane w stalkerskim settingu. Magia w Zonie, nawet w crossoverach z MLP, zawsze grała poboczną rolę. Tutaj jest jej znacznie więcej, ale w tym przypadku to pasuje. Ma również pewne zatargi z najlepszą postacią wszechczasów. Wiadomo z kim. Oczywiście bohaterów jest więcej. Oni również wypadli ciekawie. Mamy dwóch obleśnych trepów - Steryda i Gwiazdkę, twardą babuleńkę Chaskę oraz wspomnianego wcześniej “chłopakodziewczynę”. Każdy jest na swój sposób unikalny i ma okazję się skonfrontować z innymi. Albo to łut szczęścia, albo autor naprawdę długo główkował nad balansem w relacjach i wątkach.. Świat przedstawiony wypada całkiem barwnie. Oprócz typowej Zony, której aż tak dużo nie ma, to zwiedzimy parę innych miejsc. Stety lub niestety, to już zależy od osoby, nie uświadczymy tu zbyt wielu znajomych nam lokacji z gier, choć miejscówki wciąż trzymają klimat oryginału. Są tutaj typowe spacery przez opuszczone gospodarstwa i pola. Zwiedzimy również zniszczone fabryki, a nawet przejdziemy przez kordon wojskowy (wreszcie ktoś o tym pomyślał, nie to co w innych stalkerskich fikach, gdzie Zona wydawała się być otwarta). Spotkamy również znane nam anomalie, jednak elementów wymyślonych przez autora jest tu znacznie więcej. Są wybuchające grzyby, wyżymaczki (to akurat mnie zastanawiało najbardziej. Autor nie oglądał filmu [ponoć], a nawiązał do produkcji Tarkowskiego sprzed ponad czterdziestu lat). Ciekawy jest również sposób omijania anomalii. Zamiast wyrzucać śrubę, wykorzystuje się samą naturę, czyli myszki, które albo przejdą dalej, albo zamienią się w krwawą miazgę. Zaskakujące jest również to, że chyba nikt wcześniej nie pomyślał o zmutowanych insektach. Bohaterowie natrafiają na podejrzanego kleszcza, który wgryza się w skórę Alriksa. Jest dosyć sporo nowości w samym stalkerskim lore, a do tego mamy, jak już wcześniej wspominałem, magię. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, to jest sporo problemów. Pamietam, że ten fik był czytany na Kąciku Lektorskim w ramach akcji autopromocyjnej. Niestety to dzieło zostało mi podesłane do poprawy w ostatniej chwili, także korekta wygląda mniej więcej tak, że kiedy lektorzy czytali jakiś fragment, ja zapieprzałem parę stron dalej, byle zlikwidować, co tylko są da. Niestety przez taki pośpiech i brak pomyślunku z mojej strony skutkowały tym, że kiedy teraz wróciłem do fika, to zauważyłem wiele przeoczonych mankamentów. Przydałoby się to przemaglować jeszcze z trzy razy i naprawdę wszystko byłoby w porządku. Ale nie mogę się złościć na to dzieło i nie chodzi tu tylko o to, że jest to fanfik do mojego fanfika. Mamy tu do czynienia z kawałkiem porządnej, wielowątkowej historii Polecam! Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  20. A tak, to jest ten fik. Pełen dramatyzmu, który… wychodzi strasznie sztucznie, lecz samo opowiadania wciąż pod pewnymi względami się broni. SPOJLERY Po pierwsze; grimdark? Wystarczy dark. Grimdarku jest tu tyle, co Opal napłakała. Nie ma żadnych, sensownych powodów, aby uważać to dzieło za grimdarka i przez to oczekiwania są nieco inne wobec tego fika i niestety nie zostają spełnione. Cholipka, może nawet samo sad był wystarczyło, no ale dobra. Po drugie; czemu zostało to tak przetłumaczone? Jakby to był tekst wzięty żywcem z google tłumacza. Brakuje odpowiedniego zapisu dialogowego, narracja jest prowadzona zupełnie nie po polsku. Sprawdziłem oryginał. Jest gorszy, bo pod koniec dzieją się takie rzeczy, że ho-ho! Po prostu komedia, ale tam nie było aż takiego rozstrzału między akapitami. Dlaczego są aż dwie linijki przerwy? Nie wygląda to zbyt dobrze. Po trzecie; no mogłoby to być naprawdę coś, ale… to kolejny zmarnowany potencjał. Fabuła opowiada o tajemniczej zarazie. Mane 6 ukrywają się przed światem w ciemnym pomieszczeniu. To naprawdę jest nieco dziwne. Nie mają tam nawet światła. Ze wspomnianych zapasów posiadają tylko worek mąki, który i tak na nic się nie przyda. Jak długo zamierzają tam siedzieć? No możemy przyjąć, że jakiś prowiant mimo wszystko ze sobą zabrały, jednak w tej materii można sobie gdybać. Ach, no i ich pobyt tam jest również kwarantanną. Niestety nieskuteczną, bo przecież siedzą w grupie. Skoro ta choroba jest aż tak zaraźliwa, to powinny siedzieć w odosobnieniu przez jakieś dwa-trzy tygodnie, aby upewnić się, że nikt nie jest nosicielem. Czy nie lepiej było wytrzymać ten czas w izolatce, zamiast narażać życia całego Mane 6? Bo przez tę decyzję zaistniały dalsze, bardzo nieprzyjemne wydarzenia. Ogólnie, skoro cały świat zewnętrzny jest na tyle niebezpieczny, że musiały się zamknąć w zakratowanym pomieszczeniu, to nie wiem, czy na dłuższą metę jest sens przebywać we wspomnianej ciemnicy. No ale tonący chwyta się brzytwy, więc ostatecznie rozumiem motywy Mane 6. Historia zaczyna się od tytułowego kaszlnięcia. I tutaj pojawia się pierwszy problem, który kładzie cały motyw detektywistyczny. Jak możemy zauważyć, kucyki siedzą w różnych częściach pokoju. Skoro tak, to dlaczego żaden kucyk nie był w stanie wychwycić swoimi uszami, skąd dobiegł dźwięk? “Szept Fluttershy dał się słyszeć dość wyraźnie w zamkniętej przestrzeni. “ No właśnie. Rozlokowanie postaci w pomieszczeniu przedstawia się następująco; Pinkie Pie leży pod drzwiami, Applejack oraz Rarity siedzą na łóżku, Fluttershy oraz Rainbow Dash gdzieś pod ścianą, natomiast Twilight przechadza się na środku pokoju. Nawet w pomieszczeniu, w którym występowałoby echo, z łatwością można by wyznaczyć źródło dźwięku, więc dlaczego nikt nie wie, kto kaszlnął? Jasne, było ciemno, lecz tuż po zapaleniu światła można by ustalić, kto znajdował się w danym miejscu. Nawet, gdyby w jakiś sposób się przemieścił, to również dałoby się zauważyć. Mrok nie jest barierą dla przeróżnych odgłosów. Właściwie to nie ma takiej możliwości, aby na niewielkiej, zamkniętej przestrzeni ukryć tego, że ktoś kaszlnął. W obecnej sytuacji, już z góry można by wykluczyć większość Mane 6. Twilight zaczyna przepytywać wszystkich pozostałych, oprócz Pinkie. Przyglądając się im gestom (na tyle, ile dostałem informacji od narratora, a jest tego bardzo niewiele, co też boli w przypadku tego typu historii) mogę stwierdzić, że Rainbow Dash jest póki co w kręgu podejrzanych, podobnie jak Pinkie Pie. No więc Rainbow chce coś powiedzieć, lecz przerywa jej Fluttershy. Przyznaje się do tego, że to ona kaszlnęła. Na podstawie całego fika, tego, jak się kończy (w tej wersji) możemy przypuszczać że to nie była Fluttershy, ponieważ pod koniec ktoś znowu kaszle, a choroba jest zaraźliwa dopiero w ostatnim stadium. Skoro tak, to Fluttershy raczej nie była w stanie nikogo zarazić swoją obecnością. Wiemy, że już dłuższy czas przebywały w zamknięciu, jednak nie mamy pojęcia, jakie objawy daje choroba, poza kaszleniem. To nie jest ostatnie stadium, więc zarażony, który przebywa ze wszystkimi do tej pory, nie mógł skazić pozostałych. Możliwe jest również, za zakażonych pierwotnie było więcej. W zamknięciu przebywały już od dłuższego czasu, więc choroba rozwija się wolno i zaraża dopiero wtedy, gdy daje jakieś tam poważniejsze objawy. No i… to mogłoby być po prostu zwykłe kaszlnięcie. Kto z nas nie kaszle? Są również inne choroby. Jasne, pod koniec ktoś również kaszle, no ale przeziębieniem albo czymś innym również można się zarazić. Więc opcje są takie; albo nikt nie był chory na tę zarazę albo wszyscy, albo tylko jedna osoba, albo dwie, albo więcej. Ale przyjrzyjmy się bohaterom tego fika. Fluttershy przyznała się do kaszlnięcia. Myślę, że jak najbardziej kaszlnęła. Wcześniej wymigywała się od odpowiedzialność, ale dopiero po zebraniu odwagi postanowiła powiedzieć prawdę, bo już nie mogła znieść presji. Dash próbowała jakoś odwieść Twilight od zabijania klaczy i broniła swojej przyjaciółki, lecz to już nie miało sensu, gdy Fluttershy się przyznała. Gdyby różowowłosa rzeczywiście nie miała z tym nic wspólnego, to jak myślicie, jak by zareagowała Rainbow Dash? No oczywiście, że furią, no ale Fluttershy kaszlnęła, więc przyznanie się do tego odebrało Tęczce motywację do dalszej kłótni. Pogodziła się z decyzją pegaz. Nie lubię tęczowej, ale nie chce mi się wierzyć, żeby pozwoliła wziąć swojej najlepszej przyjaciółce z dzieciństwa odpowiedzialność za to, co sama zrobiła, bo można również się zastanawiać, czy Fluttershy nie chroniła Dash. Rainbow jest elementem lojalności, więc nie powinna być do tego zdolna, nawet według mnie. Tak więc Fluttershy kaszlnęła. Wiedziała, że jest to najlepsza decyzja, jaką można podjąć w obecnej sytuacji. Przebywała w zamknięciu już od dłuższego czasu. Straciła sens życia. Była rozmontowana psychicznie, więc łatwo się poddała. Poza tym… to jedyna klacz, która postąpiła jak prawdziwa przyjaciółka. Reszta to śmiecie. Ach, no i cały czas wspominam, że kaszlnęła, a nie była zarażona tą tajemniczą chorobą. Rarity. Nie nie mówi przez cały fik, tylko szlocha w ramionach AJ. Nie wiele można o niej powiedzieć, ale przez cały czas przebywała z Applejack, więc… Ta druga z pewnością by zauważyła, że kaszlnęła. Czy farmerka byłaby skłonna ukryć prawdę, że to Rar albo ona? Hmm… raczej nie. Ona była typem odpowiedzialnego kucyka oraz szczerego, więc to ją trochę odsuwa od podejrzeń. Twilight. To jest dosyć ciekawe. To tak naprawdę ona prowadzi całą dyskusję. Ma nad nią kontrolę. W dodatku mogła zrobić coś w rodzaju self-reporta z Among Us. Światło zapala się dopiero po kaszlnięciu. Później gaśnie, a wtedy ktoś znowu kaszle. Znowu odniosę się do tej popularnej gry, ale ona ma kontrolę nad światłem, tak samo jak imposterzy z Amonga. Na jej niekorzyść przemawia fakt prowadzenia dochodzenia. Miała okazję do przepytania całej piątki, ale tego nie zrobiła. Od razu, po przyznaniu się do winy Fluttershy, nie postanowiła potwierdzić tego stanu rzeczy. Przyznanie się do winy przez podejrzanego nie jest końcem śledztwa. Trzeba jeszcze wydobyć więcej szczegółów i potwierdzić wersję “winnego”. Dlaczego tego nie zrobiła? Bo to było wygodne dla niej. Ktoś inny zginie, nie ona, więc po co drążyć temat? Z tego powodu jest to dosyć podejrzane. Ale czy Twi naprawdę chciałaby ukryć to, że może być zarażona? Tak naprawdę każda z nich nie powinna tego robić ze względu na przyjaźń, a jednak ktoś tu kręci. Każda ma życie do stracenia, wiadomo, jednak Twilight, jako przyszła księżniczka Przyjaźni, powinna być w stanie wziąć odpowiedzialność. Możliwe, że jeszcze w tamtym momencie nie była na to gotowa, no ale… Za mało wiemy. Pinkie Pie. Siedzi SAMOTNIE skulona w kącie, przyciska do siebie worek mąki, co jest typową oznaką zdenerwowania i braku komfortu. Widzimy to, gdy zapalają się światła. Ma otwarte oczy i wpatruje się przed siebie. To by mogło wskazywać na to, że już wie, iż jest udupiona. Kaszlnęła, więc już po niej. Gdy przestępcy tracą grunt pod nogami, często zaczynają izolować się od detektywa. Wcześniej wygadani, zaczynają milczeć i unikają patrzenia w kierunku funkcjonariusza. Tutaj jest to aż nazbyt widoczne. “Przy zakratowanych drzwiach siedziała Pinkie Pie z szeroko otwartymi oczami wlepionymi w przestrzeń, jakby nie mogła pojąć co się dzieje. Kucyk-piekarz mocno się trząsł, przyciskając do swojej piersi worek z mąką, którego kurczowo się trzymał.” Przyciskany do pierś przedmiot jest barierą, która podświadomie ma odizolować klacz od reszty. Chce się za nią ukryć. To można łatwo zauważyć u dzieci, gdy zrobią coś złego albo boją się. Różowa zaciska kopyta na worku, pragnąc rozładować napięcie. Widzimy, że emocje wewnątrz niej buzują. Poza tym, do czego mógł służyć ten worek? No na przykład do zasłonięcia ust i stłumienia kaszlnięcia. Tym razem się nie udało. Tak więc… to na nią stawiam. Poza tym to głupia Pinkie Pie, która zawsze wszystko rujnuje. Szkoda tylko, że Twilight nie próbowała zadać jej żadnych pytań. Normalnie to trzeba by przeprowadzić całą dyskusję, włączając w to wszystkich. No ale wróćmy do fabuły. Fluttershy się przyznała. Twilight mówi Rainbow Dash, że to ona ma zabić Drżypłoszkę. “Twilight Sparkle westchnęła i osunęła się na podłogę. “Nie mamy żadnych broni,a ja nie znam się na magii bitewnej. Nawet gdybym się znała, nie mogłabym. Ty musisz to zrobić, Dash.” “Co? Dlaczego ja?” Dlatego że jest skurwielem z kamienny sercem i każe wyręczać się innymi. Tak, Rainbow Dash jest do tego najlepsza, bo… powody? Tam później jest mowa o tym, że najsilniej kopie, ale to nie prawda, bo to Applejack biję ją w tej dziedzinie. Poza tym… zmuszanie Rainbow Dash do zabicia jednej z tych, którą znała najdłuższej? No błagam… Twilight to pizda w tym fiku. Manipuluje emocjonalnie Rainbow, aby ta splamiła się krwią pegaz,. To tylko rzuca kolejne podejrzenia na postać księżniczki. Jak to się kończy? Ktoś znowu kaszle w ciemnościach. Szczerze, to nie był to za dobry fik. Zabrakło wielu szczegółów, tłumaczenie jest mierne, a jego zakończenie w oryginale psuje jakąkolwiek zagadkę. Tutaj przynajmniej sprawa nie została rozwiązana do końca i można snuć domysły. Przynajmniej tyle. Sama scena śmierci jakieś tam emocje może wywoływać, ale też nie zostało to tutaj dobrze zaprezentowane. Za mało tutaj wątku detektywistycznego. No czemu nie dostaliśmy żadnego śledztwa, tylko od razu ktoś się przyznał i koniec. Klimat jest całkiem fajny, ale to nie wystarcza. Niestety kolejny zmarnowany potencjał. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  21. No niezły fik, który pokazuje, że dorośli… to debile. Jedynie mała Twilight jest rozsądną postacią w tym opowiadaniu. SPOJLERY Co by nie mówić, był to naprawdę ciekawy fik. Interakcje pomiędzy Sunset oraz Twilight były naprawdę absorbujące. Kreacje postaci bardzo mi się spodobały, a to zawsze wielki plus. Sama historia nie jest zbyt skomplikowana, lecz czyta się ją lekko i przyjemnie. Suwak po prawej stronie ekranu zjeżdżał naprawdę szybko i zanim się zorientowałem, to był już koniec. Jest to jeden z tych fików, po których czuję niedosyt z tego względu, że chciałbym więcej. No ale lepsze jest już to niż przesyt innym, kolosalnymi historia, dla których tracę tylko czas. Fabuła opowiada o Sunset, która uczy się do ważnego sprawdzianu w szkole magii. Postanowiła wyjść na zewnątrz i przysiąść na ławeczce w parku, aby przestudiować jeden z podręczników. Niestety dla naszej ognistogrzywej, naukę przerywa wtargnięcie Cadance. Otóż opiekuje się ona małą Twi, lecz… ma do załatwienia pewne sprawy. Świetnie, księżniczko Miłości, zostaw to dziecko w kopytach nieznajomej. Ja wiem, że Sunset jest uczennicą Celestii, więc no, jakiś kredyt zaufania powinien się z tym wiązać, jednak nie jest to wystarczający powód do tego, aby jej ufać. No i jak się później okazało, rzeczywiście nie powinno się ufać tej klaczy, gdyż lata później dosłownie zamieniła się w demona i dokonała kradzieży jednego z najważniejszych artefaktów w Equestrii. Cadance zna Sunset tylko z widzenia, wie, że uczy się w szkole dla jednorożców (tak jak wiele innych kucyków, tak tylko dodam), jednak nie wie nawet tego, że Sun-Sun jest ulubienicą Pani Dnia. Czyli tak naprawdę nic o niej nie wie, a jednak postanowiła, że dobrym pomysłem będzie zostawienie dziecka z tą osobniczką, by zaraz później, jak mniemam, pójść z Shiningiem na stronę… Serio? Naprawdę nie możecie spotkać się w nocy albo umówić na inny dzień? Jestem pewien, że to o to chodziło, a nie o “toaletę”, no błagam… Ten pomysł jest tym gorszy, gdyż Sunset dosyć wyraźnie daje do zrozumienia, że nie ma ochoty opiekować się żadnym gówniarzem. Nie powiedziała tego wprost, no ale trzeba być naprawdę ślepym, żeby nie zrozumieć dość konkretnej aluzji, więc… Księżniczka jest albo głupia, albo ma gdzieś to, że inni mają swoje sprawy. To tylko pokazuje, jak beznadziejną opiekunką jest księżniczka Miłości. Ale bez tego nie byłoby dalszej części fika… Sunset jednak się zgadza. Nie dlatego, że chce pomóc, po prostu chce zaplusować w oczach wpływowego kuca. No i to jest biznes. Tak więc po paru, niezręcznych dialogach, Cadance idzie w pierony i zostawia smarkacza pod opieką pupilki Celestii. Co nie powinno mieć miejsca, jeszcze raz wspomnę. Gdy klacze są już same, Twi oznajmia, że bardzo chciałaby móc poczytać podręcznik wraz ze starszą “koleżanką”. Sunset nie jest temu przychylna i co chwilę spławia Twilight, mówiąc, że nikt ani nic nie może jej w tym momencie rozpraszać. Opowiada jej również o tym, co się dzieje z jednorożcami, które oblały egzaminy. Otóż… cofają się do poprzedniej klasy. “– Przenoszą cię do niższej klasy. A jeśli wciąż będziesz oblewać testy… zostaniesz odesłana z powrotem do magicznego przedszkola.” Mógłbym to potraktować jako zwykłe bredzenie i próbę zastraszenia klaczki, lecz… sama Twilight wspomina o tym bodajże w trzecim odcinku sezonu drugiego (Lekcja Zerowa), więc to chyba nie jest żaden wymysł. Raczej wątpię, żeby dwa różne kuce ściemniały w dokładnie ten sam sposób .Ewentualnie Twilight tłajlajtowała w tamtym odcinku a Sunset, jak wspominałem, chciała nastraszyć dzieciaka, jednak uznam tym razem, że to jednak prawda z tym przedszkolem, a co! Tak więc ten system edukacji nie ma sensu. Jak rozumiem, jeśli ktoś obleje egzaminy do, dajmy na to, piątej klasy, to cofają go do czwartej? Tak? No raczej, ponieważ wspominają o całkowitym cofnięciu kogoś do pierdzielonego przedszkola. A nie powinno to działać tak, że jak się nie zda, to po prostu powtarza się niezdany rok, a lepiej konkretne przedmioty, tak jak to jest na KAŻDEJ, NORMALNEJ UCZELNI? Niby czemu student musi powtarzać rok, który już zdał? A cofnięcie kogoś do magicznego przedszkola to już kompletne przekreślenie kariery takiego adepta magii. Kiedy on skończy edukację i będzie mógł pójść pracować w zawodzie? Jak będzie grubo po trzydziestce? Dajcie spokój… Ale no, wciąż nie uważam, że tak naprawdę jest, bo to zbyt absurdalne, nawet jak na mlp. Po prostu miałem ochotę to skomentować. Tak więc po nastraszeniu dzieciaka przez Sunset, Twilight pyta ją, czy się z nią pobawi. Pomimo tego, że już zna odpowiedź. Ognistogrzywa coś tam burczy pod nosem i każe jej się pobawić samej na placu zabaw. Jednak jest pewien problem. Otóż jakieś źrebaki wygoniły lawendową jednorożec z piaskownicy. I tak… od tego momentu zaczyna dziać się coś bardzo dziwnego z postacią panny Shimmer. Po pierwsze; nagle, bez żadnego konkretnego powodu, zaczyna się interesować tym, że Twilight nie postawiła się łobuzom. Gdyby naprawdę miała ją gdzieś, to po prostu wzruszyłaby kopytami i powiedziała jej, żeby poszła bawić się gdzieś indziej. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zaraz po zażegnaniu problemu, ponownie ma Twilight w plocie i nie chce jej poświęcać czasu. Ech… skąd się to wzięło? Można się tylko domyślać, ale w tym przypadku to nie nie jest zbyt dobre, bo brakuje w tym wszystkim konsystencji. Ach, no i jakie rady Sunset ma dla naszego fioletowego smarkacza? “– P-próbowałam wcześniej się bawić w piaskownicy, ale wtedy przyszły jakieś inne dzieci i wykopały mnie stamtąd, gdy Cadence rozmawiała z jakąś mamą. Sunset spojrzała jej w oczy. – I tak po prostu im na to pozwoliłaś? – No, ich było więcej niż mnie – broniła się Twilight. – Wiem, kiedy jestem pokonana. Sunset zerwała się ze swego miejsca, zaskakując klaczkę. – A od kiedy to ilość góruje nad jakością?” Jaką jakością Sunset? Co niby miała zrobić Twilight, ta źrebaczka, która jeszcze nie panuje zbyt dobrze nad magią? Zaczełaby pyskować? I naprawdę dzięki wiązankom słownym cokolwiek by ugrała, oprócz kpin ze strony tamtej grupki? Mogłaby się rzucić z kopytami na tamtą dwójkę, lecz czy to naprawdę rozwiązałoby problem? Czy ostatecznie mogłaby skorzystać z piaskownicy i dobrze się bawić? No właśnie nie. To by tylko pogorszyło sprawę. Nie dość, że ma marne szanse na wygraną, to jeszcze narobi sobie wrogów, w walce to jakąś piaskownice. Matki tych źrebaków z pewnością gdzieś się tam kręcą i opier**lą Twi za to, co zrobiła. Jestem tego pewien. Matki na placach zabaw mogą uderzyć z ryjem nawet, gdy się krzywo spojrzy na jej płoda, pomimo tego, że wokół siebie robi wielkie gówno. Dziadkowie są jeszcze gorsi. Zdarzają się oczywiście rozsądni rodzice, jednak w przypadku bójki no nie byliby zbyt łaskawi. Ja rozumiem, że tutaj Sunset pokazuje, iż nie należy dawać sobą pomiatać, tylko stawiać na swoim, lecz… to nie jest tutaj problemem. Twilight wyraźnie mówi, dlaczego się wycofała. Oszacowała szanse, ryzyko oraz korzyści jak i negatywne skutki podejmowania decyzji. To jest dojrzałe zachowanie, a nie kuźwa rzucanie się jak pies na wszystko i wszystkich, bo coś nas uraziło.Bronienie honoru swojej osoby oraz osób na których nam zależy jest bardzo ważne w życiu, jednak czasem trzeba spuścić z tonu, schować tą swoją żałosną dumę, która niestety nikogo nie obchodzi, do kieszeni i poczekać na lepszą okazję lub poszukać innej drogi, a nie pchać się tam, gdzie szanse na niepowodzenia są wysokie. Ech… Ostatecznie Sunset pomaga Twilight uporać się z łobuzami. W jaki sposób? Otóż zamienia je w świnie. Wtf? Czy wiesz, panno Shimmer, że za to możesz mieć konsekwencje prawne? No nawet nie mówcie mi, że transmutacja w inne zwierzę i takie upokorzenie jakiś tam dzieci przejdzie bez echa. Gdzie są opiekunowie tych dzieciaków ja się pytam? I czy naprawdę to było konieczne? Te źrebaki poszłyby stamtąd, gdy tylko Sunset się na nie wydarła. Po co to było? Żeby sobie narobić problemów? No Sunset to idiotka. Niby tak jej zależy na dobrej opinii i najlepszych stopniach, a jednak jest w stanie zaryzykować to wszystko dla zwykłego znęcania się nad kilkulakami. No błagam… To było nadużycie magii, ponieważ te źrebaki nie zrobiły niczego AŻ TAK złego, żeby potraktować je transmutacją. “– To złe! – wykrzyknęła Twilight. Podskakiwała w górę i w dół, dysząc ciężko. – Możemy wpaść w tarapaty! Odmień ich z powrotem!” “– Myślę, że można było to zrobić lepiej – powiedziała Twilight z niemrawą miną. Sunset przewróciła oczami.” No… nie mogę się nie zgodzić z Twilight, która jest bardziej rozsądna od tej starszej klaczy. “– Cóż, problem został rozwiązany i to się liczy. – Westchnęła, rozglądając się po parku. – Teraz po prostu tu zostań i pobaw się, a ja pójdę poczytać swoją książkę, dobra?” A nie możesz się po prostu położyć brzuchem na trawie tak jak Twilight w pierwszym odcinku, gdy czytała legendę o Nightmare Moon? Ale ostatecznie Sunset, mając już dość fioletowego szkraba, postanawia zaciągnąć ją na huśtawkę. Przy tej okazji dowiadujemy się, że tamte dwa źrebaki już wcześniej dokuczały Twilight. Och… wspaniale. Gdy przestaną mieć pietra, a Sunset nie będzie w pobliżu, to mogą zdecydować się na odwet. Ognistogrzywa wypowiada również, w końcu, jakieś mądre zdanie; “– Pracuj ciężko – powiedziała Sunset, delikatnie popychając Twilight. – Ze wszystkich sił staraj się być najlepszą... tak rozkwitniesz. Same… chęci nigdy nie wystarczą.” To pewnie odwołanie do tego głupiego odcinka nawiązującego do “Opowieści Wigilijnej”, gdzie takie wartości jak ciężka praca, dążenie do perfekcji, wytrwałości i służenie ogółowi zostały obśmiane na rzecz… pierdzielonej magii przyjaźni i zabawy. Jasne, przyjaźń, zabawa, odpoczynek są ważne, nawet niezbędne, ale niestety zajmują sporo czasu. Są nawet badania, które pokazują, że w momencie, gdy ktoś zdobywa drugą połówkę, to traci się zazwyczaj jednego przyjaciela. Stosunki międzyludzkie trzeba pielęgnować. Przykro mi, ale czas nie jest z gumy. Jeżeli ktoś chce być najlepszy albo chociażby dobry w czymś, to musi zrezygnować z multum rzeczy, między innymi z wielu okazji do spotkań ze znajomymi. A tymczasem kucyki w knajpie szydzą z tych ideałów, bo lepiej jest się napić cydru i poplotkować niż rzeczywiście robić coś, co przyniesie jakąś wartość, zostawi ślad, może nawet i w historii. Nie spodobał mi się tamten odcinek. No ale ten ficzek daje nam wskazówkę do tego, dlaczego Twilight w późniejszych latach się tak zachowuje. Wciąż nie wyjaśnia to tego, dlaczego Twi nie pamiętała Sunset, lecz… no to fajnie zgrywa się z przyszłością tej postaci. No ale dobra. Cadance wraca i dziękuje ognistogrzywej za opiekę nad dzieckiem. Zabiera ją z powrotem no i tak to się kończy. Jak już mówiłem, że fik mi się podobał. Fajny, lekki, wciągający. Warsztatowo jest super. Historia dla mnie zdecydowanie za krótka. Fajniej by było, gdyby to miało więcej stron, ale i tak jestem zadowolony z efektu końcowego. Tłumaczenie również na wysokim poziomie. Zobaczenie postaci Twi, słodkiej kruszyny, oraz gburowatej Sunset było zabawne do obserwowania. Ich interakcje są interesujące i czuć chemię między klaczami. Naprawdę porządna robota. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  22. No i komedyjka od Midday, bogini korekty, jak miło… SPOJLERY Krótki tekst utrzymany w duchu serialu MLP; to powinno się podobać. Jasne, zdarzały się odcinki beznadziejne oraz świetne. Niestety nasz serial miał ten problem, że skład scenarzystów zmieniał się bardzo często. Wielu ludzi pracowało przy scenariuszu. Pierwotna ekipa odeszła i zastąpili ją nowi ludzi, którzy momentami sprawiali wrażenie takich, którzy nawet nie zadawali sobie trudu, by zapoznać się z wcześniejszymi sezonami. W dodatku dostaliśmy ten koszmarny plot twist z Discordem, rujnujący zupełnie sens ostatniego sezonu oraz postać Lorda Chaosu. W przypadku wyżej wymienionego fika mamy do czynienia z normalnym, przeciętnym odcineczkiem. Całkiem przyjemnym, ładnie odwzorowanym, trochę też fillerowym, gdyż nie wprowadza niczego nowego do uniwersum kuców. Właściwie to nie jest odcinek, tylko jedna scena. Cóż w niej takiego się dzieje? Rarity i ta głupia, irytująca Rainbow Dash wyruszają na poszukiwania Opal, tego szatańskiego kota. Postanawiają sprawdzić wszystkie drzewa w okolicy, czy aby przypadkiem kicia nie ukryła się w ich koronie. Dlaczego zwierzak uciekł? Ano tradycyjnie; głupia Rainbow przestraszyła kotkę, robiąc ponaddźwiękowe bum i przy okazji pewnie wybijając wszystkim szyby w oknach, jak również łamiąc z parę artykułów prawnych. Taki żarcik z jej strony. Jednak stało się to, co się stało i całe Ponyville zostało zmobilizowane do poszukiwań. Trochę ciężko w to uwierzyć, ale okej. Dash przez cały fanfik narzeka lub dogryza swojej białej przyjaciółce, jednak ta nie pozostaje temu dłużna i również odpowiada rasowymi punchline’ami. Humor skupia się głównie na… sucharach w stylu; “– Akurat. Nie wciskaj mi kitu. – Ani mi to w głowie, kochana. Nie jestem przecież szklarzem, a ty nie przypominasz okna.” “– Lipa. Czaisz? – Rainbow Dash zarechotała z własnego żartu. Jej przyjaciółka przewróciła oczami. – Dziękuję za potwierdzenie moich domysłów odnośnie gatunku drzewa, skarbie “ No i tak jest właściwie przez cały czas. Obie klacze sobie dogryzają. Po sprawdzeniu okolicy, Rarity prosi, aby Tęczka poleciała do pobliskiego zagajnika, aby jeszcze tam poszukać kotki. Nie wiem, ale kot mógł równie dobrze ukryć się w jakimś zaułku albo dziurze. Sprawdzanie każdego drzewa po kolei mija się z celem. Najprościej byłoby poczekać, wtedy zwierzak sam wróci, jeśli nie jest upośledzony. Jeśli nie wróci… to tym lepiej. Problem z głowy. Jednak biała krawcowa upiera się przy swoim i za pomocą obietnicy pójścia z nią na randkę (no dobra, pójścia na obiad, który zafunduje) przekonuje Dash do tego, aby poleciała sprawdzić wskazane miejsce. Ta… element lojalności. A i jeszcze coś; “– No już niech ci będzie… A w ogóle to czemu wzięłaś do tego akurat mnie, a nie Fluttershy albo chociaż Applejack? Przecież one znają się na zwierzakach lepiej niż ja. – A wyobrażasz sobie którąś z nich przeszukującą wysokie drzewa?” Jak bardzo wysokie są te drzewa? Czy są to te wielgachne sekwoje? No już bez przesady. Sam serial pokazywał nam niejednokrotnie, że Fluttershy bez problemu byłaby w stanie rzucić się na ratunek pupilom. Dla nich Drżypłoszka zrobi wszystko. Ale wracając. Rainbow leci w stronę zagajnika i gdy już jej nie ma, nagle, prawie że znikąd, nadciąga Znaczkowa Liga ścigająca Opal. O proszę, znalazła się. Jednak nie na długo, gdyż Rainbow Dash wraca, oczywiście robiąc wielkie, niepotrzebne wejście, przez co Opal ponownie się przestrasza i ucieka. Trzeba jej szukać od nowa. Głupia Rainbow Dash… No i to koniec. Szczerze, jakoś mnie to nie porwało. To nie są moje klimaty do czytania. W serialu mogłaby to być jedna, niezobowiązująca scenka przed intrem no i w sumie nic więcej. Wartość fabularna? Oprócz żartów, tak naprawdę ten fik nie ma niczego do zaoferowania. Ten humor jest dosyć… specyficzny i na dłuższą metę może być irytujący. Tutaj nie był, po prostu wzruszałem ramionami i śledziłem tekst dalej. Strona techniczna jest poprawna, jak zwykle, więc nie mam się do czego przyczepić. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  23. Chipsy, cola… idziemy na LOL-a, czyli Letni Obóz Latania, moi drodzy. SPOJLERY No dobra… Cała historia jest dość pogmatwana, a w dodatku kiepsko zapisana. Przede wszystkim z niewiadomych przyczyn czcionka został pogrubiona i jest zdecydowanie zbyt duża. Przypomina tekst z książeczki dla dzieci i no pomimo tego, że sama treść też w sumie mogłaby się kwalifikować na opowieść dla młodszych odbiorców, to jednak uważam, że powinno się tego unikać. Dalej mamy zły zapis dialogowy. Brak wcięć, gdy kwestie się rozpoczynając brak półpauz, tylko cudzysłów i to do tego w tej samej linijce co narracja. No słabo to wygląda. Autor (albo raczej autorki) nie miały nigdy prawdziwej książki w rękach? Dlaczego ludzie przed opublikowaniem czegoś, nie sprawdzają tak podstawowych rzeczy? W dzisiejszych czasach książki walają się wszędzie. Można zobaczyć, jak zapis powinien wyglądać. Ach, styl, albo raczej jego brak, przeszkadza w odbiorze. Strasznie infantylnie to wygląda. Brakuje również opisów, jakiegoś wprowadzenia, szczegółów i budowania klimatu. Ciągle napotykam na niezręcznie zbudowane zdania, interpunkcja niemal nie występuje, a powtórzenia kują w oczy jak śruba wciskana w oczodoły. Jednak pomimo tego, mógłbym wybaczyć fakt beznadziejnej strony technicznej, gdyby fabuła była ciekawa, bo to ona zawsze bardziej się dla mnie liczy. Na tym polu jest jeszcze gorzej… Tempo oraz konstrukcja opowieści są beznadziejne. Przypadkowość i bezcelowość następujących po sobie wydarzeń prowadzi donikąd i zostawia czytelnika z poczuciem straconego czasu. Nawet pomimo tak krótkiego tekstu dało się odczuć, że ten fik, gdyby został napisany do końca, zdobyłby miano jednego z gorszych. Okej, więc fabuła… Wszystko zaczyna się od tego, że Drżypłoszka bierze udział w obozie dla młodych lotników. Próbuje wzbić się w powietrze, jednak nie jest w stanie. Stres i nieśmiałość ją przytłaczają, więc już wiemy, że to wszystko zostało napisane pod wpływem odcinka “Huraganowa Fluttershy”. Zaraz po tym jakieś inne gówniaki zaczynają się nabijać z młodej klaczy, wyśpiewując dobrze nam znaną, wredną rymowankę na cześć Fluty, czyli “Fluttershy, Fluttershy, śmieje się z niej cały kraj... “ i tak dalej. To już całkiem dobija żółtą pegaz. Na całe szczęście Rainbow Kraksa zjawia się w odpowiednim momencie i broni swoją koleżankę. Po małej pyskówce z jakimiś randomowymi łobuzami, zabiera Fluttershy z lekcji latania (do czego nie powinna mieć prawa, bo przecież instruktor powinien się w to wszystko wtrącić, nie? No właśnie, co z nauczycielem latania?). No ale cóż, odstawia ją do jednego z domków letniskowych. “Gdy znalazły się w środku jednego z nich, Rainbow Dash bez słowa wykonała gest zapraszający Flutterkę do łóżka.” Ech… Nie no, spokojnie, nic takiego się nie dzieje, ale po tych wszystkich shipach, nie mogłem pozbyć się skojarzeń. Tak więc Tęczka układa przyjaciółkę do snu i gdzieś spiernicza. W kolejny zdaniu Fluta się budzi i nie wie, co się dzieje. Cały obóz stał się ponury, a do tego pozbawiony żywej duszy. Pegaz wychodzi na zewnątrz, aby zbadać całą sytuację. Nagle słyszy jakiś szelest za sobą oraz nieprzyjemny głos. Od tego momentu jestem już całkiem zdezorientowany. Nie wiem, kto to był. Czy Rainbow, którą coś opętało? Raczej nie… Jakiś bully, który wcześniej jej dokuczał? No jest to tak dziwnie napisane, że nie wiem do końca, co mam o tym myśleć. Na początku Fluttershy nie rozpoznaje postaci, zaraz potem już wie, z kim ma do czynienia… I postanawia wzbić się w powietrze, aby ucieć. Dodam jeszcze, że następuje tu przemiana głównej bohaterki. Z niewiadomych przyczyn, znajduje w sobie siłę, aby postawić się tajemniczemu zagrożeniu oraz poszybować ku niebu. Dlaczego? Co takiego się stało, że wcześniej sponiewierana oraz zupełnie bezradna, nagle stała się dużo pewniejsza siebie? No właśnie nic się nie wydarzyło, co mogłoby umocnić jej ducha. Tak po prostu się stało i tyle. No ale to jest koniec tego fika. Myślę, że mógłby być dobry, ale… to zmarnowany potencjał. Pokazanie drogi tej klaczy od zupełnej niemoty do kogoś silnego oraz rozgarniętego byłoby fajne do prześledzenia. Z pewnością powstało już wiele takich fików, no ale cóż… Zawsze to można poprowadzić w interesujący sposób. Niestety ten fik nie ma niczego do zaoferowania. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  24. Krótki drabbl, który zabiera nas w surrealistyczną, tajemniczą podróż, którą każdy może postrzegać na swój sposób. SPOJLERY Tak, już dłuższy czas temu odbył się pewien konkurs, który rozruszał tyłki fandomowych pisarzy i spłodził parę, krótkich dzieł. Albo to tylko moje wrażenie, albo po prostu w tym okresie, czyli również parę eventów wcześniej, poziom był o wiele wyższy, niż choćby rok czy dwa lata temu. Ale może to tylko moje widzimisię. Nieważne. Tym razem w konkursie na drabble doszło do paru innowacji. Otóż można było napisać drabble wielorozdziałowe, a wyglądało to w ten sposób, że każdy kolejny rozdział był osobnym drabblem, co łączyło się w większą całość. Każda część musiała również mieć swój temat przewodni, na co pozostawiono ograniczoną ilość czasu. No i wiadomo jak to jest. Gdy się zakłada jakieś restrykcje, to zawsze jest trudniej, bo trzeba kombinować tak, aby się dostosować. Powyższy drabbla został podzielony na dziewięć części. Każda to max sto słów. Więc prześledźmy każdą po kolei. Pierwszy rozdział o tytule “Ostateczność”. Jesteśmy świadkami sceny morderstwa. Ogier zabija klacz, aby móc się wreszcie wydostać z zamkniętego bunkra, w którym zostali uwięzieni przez tajemniczego oprawcę. Trochę mi się to skojarzyło z “Piłą”, gdzie również występował psychopata poddający próbom schwytanych nieszczęśników. Oglądałem tylko pierwszy film z cyklu i nawet mi się spodobał. Tutaj jest zresztą podobnie. Rozdział kończy się tak, że nie wiemy, czy bohaterowi udało się wydostać z więzienia. Drugi rozdział, “Światło”. Z głośników wydobywa się złowieszczy chichot, co jeszcze wzmacnia skojarzenia krążące wokół “Piły”. Właz od bunkra otwiera się, wpuszczając do środka jasne światło oślepiające ogiera. Gdy już jego oczy przyzwyczajają się do nowych widoków, dostrzega przed sobą skalną pustynię, a na horyzoncie coś zielonego, jakby roślinność. Po zebraniu podstawowego ekwipunku ze skrzyni, postanawia udać się w tamtą stronę. Trzeci rozdział, “Chwila Spokoju”. Ogier idzie przed siebie, zostawiając bunkier za sobą. Wędrówka dłuży się niemiłosiernie, lecz jest jednocześnie chwilą wytchnienia od wcześniejszych, przerażających przeżyć. Główny bohater odczuwa pewne wyrzuty sumienia związane z zabiciem swojej towarzyszki, jednak szybko porzuca wszelkie wątpliwości. Jak to sam ujął; albo ona, albo on. Po prostu przetrwanie. Czwarty rozdział, “Miłe złego początki”. W tym fragmencie jesteśmy świadkami ataku patykowilka, który nagle wyskakuje na bohatera. Niestety próba załatwienia bestii przy pomocy śrutu nie skutkuje żadnymi konsekwencjami, oprócz zdenerwowania potwora, więc ogier rzuca się do ucieczki. Zwrócę również uwagę na to, że sceny tego typu są napisanie bardzo dynamicznie. Krótkie, urwane zdania, a do tego nie wprowadzające chaosu i czytelne. Dobrze to zostało napisane. Ogier ucieka w kierunku zieleni. Piąty rozdział, “Zapadła Noc”. Ucieczka się powiodła. Główny bohater biegł tak długo, aż dopadła go noc. Więc… powinien być ekstremalnie wycieńczony. No i w sumie jest. Dodatkowo chyba zaczyna mieć drobne halucynacje. Ciemność zastała go nagle. Wiem, że ściemnić może się naprawdę szybko, ale chyba nie aż tak szybko, jak to wyniosłem z lektury tego drabbla. Ponadto nasz bezimienny widzi jakieś słowo na niebie, które miałoby układać się z jasnych punkcików nazywanych przez nas gwiazdami. Jednak oprócz tego nic szczególnego się nie dzieje. Szósty rozdział, “Zieleń Trawy”. Ogier budzi się, gdy słońce góruje na niebie. Otoczenie miękkiej, zielonej trawy działa na niego uspokajająco. Orientuje się, że jest na skraju lasu i postanawia wyruszyć w głąb puszczy. Znajduje strumyk. Gasi pragnienie, po czym rusza dalej. W sumie dobrze by było trzymać się tego strumienia, bo to dobry punkt orientacyjny. Strumyczek może później wpadać do rzeki, a gdzie rzeka, tam i miasto. Poza tym wody nigdy by mu nie zabrakło. No ale to nic, bo podświadomie czuje coś niedobrego. Wszystko wokół zaległo głęboką ciszą. Siódmy rozdział, “Szczęście”. Ogier idzie przez puszczę. Milczenie lasu sprawia, że słyszy jedynie swój oddech. W pewnym momencie widzi na niebie zorzę polarną, co raczej nie powinno mieć miejsca w tej strefie klimatycznej, w końcu obok jest pustynia, no ale to świat MLP, więc… Ten widok pokrzepia go lekko i dodaje siły. Pragnie czym prędzej wydostać się z tarapatów i wrócić do domu. Ósmy rozdział, “Nieskończoność”. Niestety okazuje się, że powrót w rodzinne strony nie jest możliwy. Nieważne jak bardzo bohater się stara, za każdym razem trafia w to samo miejsce, do bunkra. A wtedy koszmar rozpoczyna się od nowa. Cały ciąg wydarzeń odtwarza się jak w jakieś pętli. To sprawia, że ogier ostatecznie odpuszcza i rzuca broń na podłogę. Rozpłakuje się i przyznaje, że nigdy nie chciał zabić klaczy. Dziewiąty rozdział, “Wrota”. No dobra. Więc fik opowiada o ogierze, który trafił do czegoś w rodzaju czyśćca. Miało to ostatecznie wymusić na nim przyznanie się do winy za popełnioną niegdyś zbrodnię. Podejrzewam, że chodziło o zabicie klaczy. Tylko jeżeli to odbyło się w taki sam sposób, jak to zostało pokazane na samym początku, to nie jestem pewien, czy powinno aż tak bardzo się go karać. Zabójstwo jest bee, ale skoro miał do wyboru własną śmierć albo śmierć tego kogoś innego, bo został do tego zmuszony, to chodziło tu jedynie o przetrwanie. Wiemy, że nie jest złym gościem, nawet podczas wędrówki czuł wyrzuty sumienia. Jasne, poświęcenie i heroizm są godne pochwały, ale bronienie swoje życia jest jak najbardziej naturalny odruchem. Klacz również dostała broń, po prostu była wolniejsza, więc widząc przed sobą kogoś, kto nas próbuje zabić, nie ma sensu się zastanawiać, tylko walić póki jeszcze można. To trudny temat. Ja bym orzekł w ten sposób, że nie ma winnych w tej sprawie. Tylko ten oprawca zasługuje na karę. Ale ogier? Dlaczego? Po prostu życie postawiło go w tej dramatycznej sytuacji i nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba było działać i tyle. No ale drabbl jest naprawdę dobry. Krótka, zwięzła opowieść o trudnych wyborach moralnych, które potrafią na długo pozostawać w czyjeś pamięci i dręczyć uczestników dramatu przez całe życie. A może nawet i po życiu. Zostało to wszystko napisane bardzo dobrze. Nie mam się do czego przyczepić. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  25. Ten tak zwany steampunk jakoś nigdy mnie nie kręcił. A co my tutaj mamy? SPOJLERY No spoilery również będą. A co do fika, to nie porwał mnie szczególnie. Jest tu strasznie dużo błędów. Zero pojęcia o ortografii, stylu, składni, interpunkcji, zapisie dialogowym, nawet o cholernej pisowni imion głównych bohaterek, które nagminnie są źle przedstawiane. Historia zaczyna się na sterowcu, jakimś statku, który sobie leci przez przestrzeń. Trochę to podobne do statków Storm Kinga. Głównymi bohaterami są Apple Bloom (albo raczej Appleblom) oraz ekscentryczny profesor-pijak, który na samym początku coś tam mruczy do siebie i spogląda na zegarek. Nagle podbija do niego Bloom, która jest kimś w rodzaju asystentki. Profesor nieco się denerwuje, tak jakby został na czymś przyłapany. Ujmując całą tę konwersację w skrócie; klacz prosi swojego pracodawcę o to, aby odwiedzili Ponyville, na to ten początkowo się nie zgadza, jednak obietnica najlepszego cydru w Equestrii wreszcie przekonuje profesora do zmiany decyzji. Zawracają kurs i lecą do małej ojczyzny Apple. Gdy są już blisko, zauważają ogień trawiący miasteczko, lecz pomimo potencjalnego zagrożenia i tam postanawiają zacumować statek. Wysiadają na powierzchnię. Od razu zatrzymuje ich robot-policjant, który zostaje szybko obezwładniony przez Profesora. Wkłada mu w karka jakąś dyskietkę, po czym ten się wyłącza. Trochę to głupie, że robot mu ot tak na to pozwolił. Przecież profesor ewidentne coś kombinował. Nie powinien pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Tak by zrobili prawdziwi funkcjonariusze. No ale w ten sposób udaje się ominąć pierwszą przeszkodę. “Zbliżali się już do wyjścia z portu gdy nagle, tarasując im drogę stanął przed nimi automat-policjant mówiąc – Stop!!! Zakaz wstępu obcym, proszę stąd odejść.-” Kazał im się wynosić, nie zastosowali się do nakazu, więc w tym momencie robot powinien wyciągnąć broń i obezwładnić niesfornych obywateli. Ech… Trochę to bezsensu. Bohaterowie idą dalej, widząc opuszczone, zniszczone Ponyville. Bloom dostaje historii na ten widok, jednak Profesor ciągnie ją dalej. Docierają do farmy, która nosi znamiona zniszczenia, jednak nie aż tak wielkie jak reszta krajobrazu. W pewnym momencie z beczki, dosłownie, wyskakuje AJ i rzuca się na swoją siostrę, aby ją wyściskać. Z rozmowy dowiadujemy się, że jej siostra zniknęła na dwa lata, wcześniej nawet się nie żegnając. Po paru linijkach dziwnych dialogów, wszyscy wskakują do beczek i kryją się przed automatami. Przewodzi im jakiś kucyk, Wychodzą ze stodoły i idą w swoją stronę. No ciekawe, dlaczego AJ uznała, że dobrym pomysłem będzie wrócenie się po jakieś tam rzeczy, skoro na tym terenie buszują psychopaci palący wszystko wokół. Jasne, to mogły być pieniądze, które są bardzo potrzebne, jednak nie za cenę życia. Gdy zagrożenie mija, wszyscy znowu wyskakują z beczek. “Nagle jego rozmyślenia przerwało pukanie w beczkę. Profesor wyszedł z beczki. - A więc wszyscy są, idziemy!!! – Powiedziała AppleJack dość wesołym tonem.” Ech, te powtórzenia. No i Applejack rzeczywiście ma powody do tego, aby być wesołą. Ktoś właśnie zrujnował jej dom, z resztą rodziny nie wiadomo co się dzieje. No sielanka, ku**a! Docierają do jakiegoś domku, który otwieram im Rarity. Najwidoczniej dobrze się zna z profesorem, ale to w sumie bez znaczenia. W środku jest również Pinkie Pie, Rainbow oraz Fluttershy albo przynajmniej tak myślę, bo ich imiona znowu zostały źle napisane. Do jasnej cholery, róbcie ten zasrany research! Wystarczy poświęcić parę sekund, aby dowiedzieć się, jak napisać dane imię. Och… Na miejscu dowiadujemy się, że babcia Smith umarła w przeciągu nieobecności Bloom, a Big Mac został porwany. Well… trudno. To i tak bez żadnego znaczenia, bo zaraz po tym przez okno wpada automat. Wszyscy uciekają. Profesor potyka się o jakiś korzeń i traci przytomność. W następnym zdaniu, gdy się budzi, jakimś cudem jest w stanie zobaczyć klatkę, do której wrzucono pozostałych uciekinierów. Jak to jest możliwe, że ktoś go przeoczył? Chyba to właśnie jego najłatwiej byłoby złapać, skoro nawet się nie ruszał. Te automaty są do dupy. I że niby Rainbow Dash dała się złapać? Jak? No ale w sumie to na tym kończy się ten fik. Tak szczerze, to jest zły. Nie ma tu nic godnego uwagi. Strona techniczna leży po całości. Tylko dzieciak zrobiłby tyle błędów i to takich oczywistych. “Przez chwilę wszyscy siedzieli w głębokiej ciszy. Profesor cały czas obserwował różowego kucyka o imieniu PinkiePie, skulonego w koncie. Nagle AppleBloom zwróciła się do AppleJack” Pewnie w koncie bankowym. Wszystko tu jest złe. Już przemilczę sam fakt tylu gaf w tekście, ale fabuła również nie jest dobra. Nie jest angażująca. Nawet nie wiemy, o co tu chodzi. Dostajemy informacje o jakimś przewrocie, chyba komunistycznym, który wybuchł w całej Equestrii. Tak, to mogłoby być ciekawe, jednak… tempo tego wszystkiego niszczy narrację. Wszystko przebiega zbyt szybko. Nie tu żadnego klimatu. Opisy to w najlepszy wypadku parę niezręcznych, krótkich zdań. To czyta się z bólem oczu. Nie mam ochoty już się pastwić nad tym czymś, więc po prostu odradzam komukolwiek czytać to dzieło, nawet fanom steampunka. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
×
×
  • Utwórz nowe...