Skocz do zawartości

Grento YTP

Brony
  • Zawartość

    557
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    19

Wszystko napisane przez Grento YTP

  1. Tytuł tego fanfika kojarzy mi się ze… strefą 51. Ciekawe dlaczego? SPOJLERY No, muszę przyznać, że ten fik jest zacny. Ciekawy, dobrze napisany i poprowadzony. Choć Starlight w tym wydaniu… jest niemożliwa. Ale zaraz się przekonacie, co mam na myśli. Fajne jest również to, że trafił mi wreszcie na jakiś fik, w którym pojawiają się postacie z, powiedzmy, drugiej fali MLP. Zobaczymy w akcji irytującą Starlight Glimmer oraz odmienioną, ale wciąż doprowadzając mnie do furii i wrzenia, Trixie. Jak fajnie… Któraś tam zasada wszechświata mówi, że jeśli w fanfiku nie ma Rainbow Dash, to trzeba wrzucić jakąś inną postać, która będzie doprowadzać mnie do gniewu. Więc… proszę bardzo. Oto Trixie Lulamoon, a do tego Starlight. Niestety również ten fik nie jest dokończony, więc… heh, no sprawdźmy, co dostaliśmy do tej pory, a nuż autor doprowadzi historię do końca. Rozdział pierwszy. Zaczynamy w szpitalu, do którego Trixie trafiła po swoim występie (i dobrze). Oczywiście narzeka na wszystko wokół, że sala szpitalna jest nudna i niejaka (zupełnie jak ona, więc nie powinna się skarżyć). No ja nie wiem, czego oczekiwała. Nie trafiła do zamku, tylko do placówki dla zwykłych zjadaczy siana. Starlight postanowiła ją odwiedzić i wysłuchiwać cierpliwie tych jęków. “Starlight rozejrzała się wokół. Znajdowała się w typowej, niczym się niewyróżniającej, szpitalnej sali. Pomieszczenie było niewielkie i do bólu nijakie. Umieszczono w nim dwa tanie łóżka, przy których stały niewielkich rozmiarów szafki, służące zapewne za schowek na rzeczy osobiste. W kącie sali Starlight dostrzegła paskudną umywalkę, na widok której Rarity zapłakałaby rzewnie. Obrazu bylejakości dopełniały pokryte białą farbą ściany. Jedyną rozrywką pacjentów w tej sali był widok za oknem, nawet jeśli przedstawiał tylko szpitalny dziedziniec.” Och, takie straszne, że wszystkim szwy pójdą! Poza tym… Szpitalne szafki służące do przechowywania rzeczy osobistych? Ależ nie! One istnieją tylko po to, aby pielęgniarka mogła się tam schować, by monitorować pacjentów i sprawdzać, czy grzecznie biorą leki i czy idą wcześnie spać. No i ten opis pokój… Skoro był nijaki, to po co przybliżać jakieś nieistotne szczegóły? No i oprócz tego, nie wiem czy wiecie, ale szpitale nie istnieją po to, aby być parkiem rozrywki, tylko po to, aby leczyć ludzi, no, kucyki w tym przypadku. Nie mają tam jakieś świetlicy, czy coś? Tam zawsze był telewizor i inne gadżety. U kucyków pewnie byłby rzutnik. Dobra. Ale dlaczego Trixie w ogóle wylądowała w tym przerażającym miejscu? Właśnie tego próbuje dowiedzieć się Starlight. Zaczyna wypytywać ją o to, co robiła tuż przed zemdleniem. Okazuje się, że iluzjonistka napiła się wody w trakcie występu. “– Pamiętasz, jak smakowała twoja woda? Może była dziwnie słodka czy słona? – zapytała w końcu po zebraniu do kupy całej tkwiącej w niej odwagi. – Czy tobie wydaje się, że zostałam otruta? Na mózg ci padło, Starlight! – zirytowała się iluzjonistka.” Ktoś postanowił wziąć sprawy we własne kopyta i dokonać bohaterskiego czynu, jakim byłoby otrucie tej pindy. Szkoda tylko, że ta osoba nie zdawała sobie sprawy z tego, że trucizna powinna być bezwonna, bezsmakowa i bezbarwna. Starlight chyba też nie zdaje sobie z tego sprawy, skoro zadaje takie pytania. No i nie wiem, jaki sens miałoby podtrucie iluzjonistki. Warto było ryzykować? A nie lepiej już całkiem ją zabić? No, myślę, że się tego dowiemy. Następne fragmenty obrazują nam to, przez to przechodziła Trixie po wygnaniu jej z Ponyville. Była wytykana kopytami, szydzono z niej. I wiecie co? Wcale mi jej nie żal. Zasłużyła sobie. Za pierwszym razem był zwykłą suką, a gdy powróciła, posiadając Amulet Alicornów, stała się tyranką, która zniewoliła całe miasto. Myślę, że za coś takiego spokojnie mogłaby zostać wygnana do Tartaru. Przecież posługiwała się czarną magią! Dlaczego nigdy nie dosięgła jej sprawiedliwość? W odróżnieniu od Cozy Glow, ona była dorosła. Wiem, że Cozy spowodowała większe zamieszanie, ale mimo wszystko była źrebakiem. Ech… No ale to już absurdy serialu. Trzeba to przełknąć. Wracamy. Najpewniej minęło parę godzin od ostatniej rozmowy przyjaciółek. Trixie, jak rasowa ku*wa, zamiast pogadać z kimś, kto cię odwiedził w potrzebie, postanawia czytać książkę, przez co siedząca obok Glim Glam okropnie się nudzi. Ale nie no, serio. CO TO MA BYĆ? Przychodzicie do kogoś leżącego w szpitalu, gadacie z nim chwilę, po czym chory bierze książkę, otwiera i zaczyna czytać PRZY WAS, kompletnie Was olewając. No straszne kutasiarstwo i brak jakiegokolwiek taktu, ale to Trixie, więc wcale się nie dziwię. Na szczęście tę męczarnię przerywa pielęgniarka, która ogłasza, że czas odwiedzi już się skończył. “– Czas odwiedzin minął, uprzejmie proszę wyjść – rzekła stojąca w przejściu pielęgniarka, choć ton jej głosu wcale uprzejmy nie był. Starlight uniosła brwi wysoko. Nie przypuszczała, że minął już cały dzień. Wydawało jej się, że wciąż było południe. Nie miała jednak żadnych podstaw, aby nie wierzyć słowom świdrującej ją wzrokiem pielęgniarki. Westchnęła głęboko, wstała i przeciągnęła się niczym kot.” Jak to nie miała żadnych podstaw, aby nie wierzyć pielęgniarce? Przecież wystarczy spojrzeć na zegarek albo wyjrzeć przez okno, aby sprawdzić, ile mniej więcej upłynęło czasu. Ech… Ale nie narzekam. Błagam, Glim Glam, wyjdźmy już z tego miejsca! Och, okej, jesteśmy na zewnątrz. Starlight idzie brukowanymi ulicami i zastanawia się, gdzie mogłaby spędzić noc. Teoretycznie w zamku, ale nie chce nadużywać gościnności królewskich sióstr. Dowiadujemy się, że akcja fika dzieje tuż po odcinku 10 siódmego sezonu, czyli tego, który opowiadał o kłótniach między Celestią a Luną. Czarodziejka znajduje wreszcie hotel i melduje się. Wchodzi do pokoju i od razu dostrzega jego skromny wystrój. To przypomina jej czasy, gdy mieszkała w swojej wiosce i była dyktatorką. Zaczyna wracać wspomnieniami do przeszłości. Otóż okazuje się, że Starlight miała realną szansę na to, aby podbić Equestrię, o czym postanowiła powiedzieć swoim towarzyszom. “Starlight przywołała magią niewielką drabinkę i weszła na najwyższy stopień. – Nadszedł nasz czas, pora ruszać na stolicę! – krzyknęła. – Mieszkańcy Canterlotu z pewnością nie są zacofani i wnet dołączą do naszej sprawy – uśmiechnęła się nieszczerze – lecz jeśli będziemy zmuszeni nieco rozjaśnić ich oślepione snobizmem umysły, z przyjemnością to uczynimy! Te słowa zostały powitane okrzykami radości i gromkimi brawami. Starlight nie musiała nic dodawać, wszyscy mieszkańcy wioski od wielu miesięcy czekali na rozpoczęcie rewolucji. Szpicle w państwie gryfów poinformowali ją, że skrzydlaci sąsiedzi Equestrii dzisiejszego poranka rozpoczęli długo oczekiwaną inwazję. Nie było lepszej okazji na sienie zamętu. Razem z gryfami zdobędzie Canterlot i podzieli się królestwem. Wszyscy zostaną obdarowani po równo... poza nią, oczywiście. “ Okej, to zbyt piękne, a raczej głupie, aby mogło być prawdziwie. Że niby Starlight, przywódczyni wiochy z dziesięcioma domami na krzyż, miałaby mieć cokolwiek do powiedzenia w obliczu gryfiej armii? No bez jaj. Niczego nie dostanie. NICZEGO. O ile nie ma jakiegoś superasa w kopycie, no to nie ma szans. Imperium gryfów, czy co oni tam mają, zgarnie wszystko dla siebie. Ale ten equestriański sen szybko się kończy, gdy Starlight się wybudza. “Z niechęcią rozchyliła powieki, mamrocząc przy tym kilka dziwnych słów. Słów takich jak “równość”, “towarzysze”, a nawet “dwójmyślenie”. Po kilku chwilach, gdy przypomniała sobie, o czym śniła, jej twarz oblał potężny rumieniec. Słodki sen z poprzedniej nocy na obaleniu wszystkich księżniczek i książąt w całej Equestrii się bowiem nie kończył.” Brakuje jeszcze cheekie breekie iv damke. No i ten fragment jest trochę dziwnie napisany. Kropka została wstawiona w złym miejscu, zły przyimek albo brak dopełnienia. Ale fik ogólnie jest dobrze napisany. Wracamy do Starlight. Orientuje się, że zaspała i dochodzi godzina jedenasta. Wcześniej obiecała Trixie, że ją odwiedzi z samego rana. Ja bym tam zbytnio się tym nie przejmował, zwłaszcza po tym co zrobiła wczoraj, no ale cóż. To jest jakieś toxic relationship. Glim Glam zakłada juki na siebie i pędzi do szpitala. Po drodze widzi jeszcze jakąś paradę wojskową, po czym dociera na miejsce. Rozdział kończy się w ten sposób, że w sumie nie wiadomo, czy zastała przyjaciółkę w szpitalnym łóżku. Zgaduję, że jej tam nie będzie, no bo przecież trzeba jakoś zawiązać akcję. “– Tak, miałam być z samego rana, przepraszam – rzekła klacz na powitanie. Odpowiedziała jej cisza. Wewnątrz nie było żywej duszy. “ Heh. Starlight przez chwilę jest zdezorientowana. Wydaje jej się, że pomyliła pomieszczenia, jednak tabliczka z numerem sali się zgadza. Czarodziejka zaczyna obawiać się o to, co się mogło stać. Ja tam osobiście się cieszę, ale to tylko ja. “Ze strachu zrobiło jej się słabo. Próbowała jednak myśleć trzeźwo, nie chciała, aby emocje wzięły nad nią górę. Może błękitna jednorożec po prostu przechodziła właśnie jakieś badania? Ale czy zabrano by ją wraz z łóżkiem? Tego Starlight nie wiedziała, sama nigdy nie była w szpitalu.” Tak, no właśnie tak, to jest najlogiczniejsze wytłumaczenie. Skoro zniknęła wraz z łóżkiem, to powinna być na badaniach, być może jakieś toksykologii czy coś. Nie wiem, nie znam się. Ale Starlight chyba trochę za bardzo panikuje. Z jej przyjaciółką ostatnim razem było wszystko w porządku. Nie była umierająca, a teraz najpewniej pojechała na badania. Oczywiście my wiemy, że nie, bo to fanfik, ale… z perspektywy Starlight wygląda to trochę inaczej. “Nie zarejestrowała nawet kilku obelżywych uwag, wykrzyczanych przez pacjentów, których potrąciła po drodze. Zamierzała zapytać o przyjaciółkę, po czym się z nią spotkać.” Zajebiście. Nie ma to jak jeszcze dołożyć tym chorym osobom, którzy i tak mają przewalone. Ach no i nie sądzę, aby personel medyczny dostarczył jej jakichkolwiek informacji, a to z racji tego, że nie jest spokrewniona z Trixie… No chyba są razem. BŁAGAM, ŻEBY NIE. JEŚLI TAK BĘDZIE, TO MOMENTALNIE PRZERYWAM PISANIE TEGO POSTA I WRZUCAM TO, CO JEST. Ale to raczej się nie spełni. Raczej nie… Raczej… No okej. Więc Starlight biegnie w stronę recepcji, lecz napotyka długą kolejkę. “Iluzja piękna oraz świetności rozwiewała się podczas wejścia do dowolnego pomieszczenia, jednako szarego i nudnego. Szpitalnemu parterowi nie sposób było jednak odmówić pewnej klasy.” O Boże, no kogo obchodzą ściany w szpitalu. Wszyscy liczą tylko na to, aby dojść do zdrowia. Szpital to nie hotel! Ech… Starlight postanawia się rozejrzeć. Widzi jakiś plakacik, który ją wku*wia, potem widzi jeszcze inne… Po co o tym wspominam? No nie wiem… Było w fiku, to i tutaj o tym wspomnę. Następnie mamy narzekanie na służbę zdrowia, biurokrację… Czy my jesteśmy w Polsce? Ale główna bohaterka wreszcie dociera do klaczy w rejestracji. Pyta o przyjaciółkę i okazuje się, że jej nie ma w rejestrze. “– Urgh, zapomniałam, że Trixie przedstawiła się jako "Wielka i Potężna". Proszę sprawdzić pod "W"! – pacnęła się w czoło.” Co? To można sobie podać jakąkolwiek tożsamość? Co za bzdura. Najpierw była mowa o tej całej zawszonej biurokracji, a teraz okazuje się, że to pic na wodę, bo nie ma żadnego porządku. Poza tym, gdyby ktokolwiek postanowił się tak przedstawić, to albo zostałby wyrzucony na zbity pysk, albo wylądowałby w psychiatryku. Obie opcje są kuszące, zwłaszcza jeśli chodzi o Trixie. No ale po krótkiej wymianie zdań, Starlight wreszcie bierze recepcjonistkę za fraki i przyciąga do siebie. Jej uwaga zostaje odwrócona, gdy spostrzega idącego spokojnie lekarza, który pchał wózek. Ten typ od razu wydaje się jej być podejrzany. Dlaczego? Ponieważ zignorował zamieszanie przy recepcji. O wow, no rzeczywiście podejrzane. Może po prostu nie chce mieć z tym nic wspólnego, bo i tak ma już coś innego do roboty. Lekarze nie są od bezpieczeństwa, tylko ochroniarze, którzy zresztą są tam na miejscu. No i mówiąc o ochroniarzach, to jeden z nich podchodzi do Starlight i zamierza wyprowadzić na zewnątrz. Glim Glam się jednak buntuje, w rezultacie czego, O DZIWO, dostaje bęcki. No… najpierw była w stanie na równi walczyć z Twilight, a teraz jakiś random ją pokonał. No pięknie. Ale Starlight ląduje na bruku. I dobrze. Ach, zapomniałem jeszcze o czymś wspomnieć. Wcześniej, gdy widzieliśmy ten wózek pchany przez lekarza, dostaliśmy pewną, ważną informację; otóż spod płachty narzuconej na całą konstrukcję wystawał fragment płaszczu z gwiazdkami. Oczywiście chodzi tu o ubiór Trixie. Czyżby iluzjonistka została poddana utylizacji lub przeprowadzają na niej nieetyczne eksperymenty? Oby tak! “Oczywiście nie zamierzała nikogo informować o żenującej sytuacji, która się jej przytrafiła. Twilight wraz z pozostałymi przyjaciółkami dosłownie rozwaliły kiedyś króla Sombrę na kawałki, a ją znokautował jakiś przypadkowy pegaz. Rainbow Dash wraz z Applejack nie dałyby jej żyć, gdyby się o tym dowiedziały. Już widziała ich roześmiane miny, już słyszała złośliwe docinki.” No właśnie. Choć ja bym osobiście się nie śmiał, no bo Starlight, pomimo swojej głupoty, chciała dobrze, więc… no przyjaciółki nie powinny się raczej z niej wyśmiewać. Szczególnie RD, która jest z nich wszystkich najdebilniejsza. Haha. “Coś jej mówiło, że nawet Fluttershy miałaby ubaw. Żółta pegaz słynęła z dobroci oraz spokojności, lecz w ostatnich dniach zrobiła się irytująco asertywna i śmiała.” Nie! Trzymajcie się z dala od Fluty! Nie psujcie jej! Ale najwidoczniej wirus dasholi zaczyna się rozprzestrzeniać. Starlight postanawia przejrzeć się w tafli wody okolicznej fontanny, na której stoi posąg skrzydlatej klaczy. Przy okazji dostrzega, że woda wpływa do wnętrza wyrzeźbionych oczu. Zapisuje tę informację w głowie i postanawia to zbadać przy następnej wizycie. “Starlight jak gdyby dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę z tego, że piecze ją cała twarz. Pomyślała, że gburowaty ochroniarz jeszcze jej za to zapłaci. Obecnie, na głowie miała jednak ważniejsze sprawy, od paru zadrapań.” Sama jesteś sobie winna, Starlight. Wiesz o tym? To, co zrobiłaś, było naruszeniem nietykalności cielesnej, więc… no ochroniarz miał prawo cię wywalić na zbity pysk. Ale początkowo tego nie zrobił. Grzecznie poprosił, abyś udała się za nim, tuż po tym, jak ZŁAPAŁAŚ RECEPCJONISTKĘ ZA KITEL I ZACZĘŁAŚ GROZIĆ. A potem oberwałaś w twarz, gdy chciałaś rzucić jakieś zaklęcie. Skąd ochroniarz miał wiedzieć, czy nie próbujesz kogoś skrzywdzić? No właśnie. Rzucanie zaklęcia, to jak użycie broni. Ochroniarz i tak łagodnie ją potraktował, bo równie dobrze ktoś inny połamałby jej kończyny i przytrzymał do przyjazdu policji. Ja pie*dolę… Starlight robi się coraz gorsza. Ale to wina Trixie. Z kim przystajesz, taki się stajesz. Glim Glam postanawia użyć zaklęcia niewidzialności. Dzięki temu ponownie dostaje się do szpitala. “Poszukiwała wzrokiem swojego ulubionego, postawnego ogiera. Wypatrzyła go bardzo szybko. Nadgorliwy brutal stał w kącie, nieruchomo niczym posąg, jednak jego oczy czujnie świdrowały wszystkie przechodzące przez drzwi wejściowe istoty. Prawdopodobnie chciał się upewnić, że klacz nie będzie znów straszyć personelu oraz zakłócać spokoju pacjentów. Przemknęło jej przez głowę, aby ukarać pegaza za to, co jej uczynił, lub chociaż w jakiś sposób sobie z niego zadrwić.” “Nadgorliwego brutala”? Nosz ku*wa mać, już tłumaczyłem, że w tym przypadku, to Starlight jest winna. Boże, ale mnie wku*wia ta postać. I za co chcesz go ukarać, pindo? Za to, że pilnuje porządku? A co, jak ty coś chcesz, to wszyscy mają skakać w rytm twoich żądań? Ja je*ę… Starlight przekrada się do drzwi zabezpieczonych na zamek elektryczny oraz kod. “Takie zabezpieczenia wciąż były novum w Equestrii, jednak coraz częściej można było ujrzeć je w urzędach, fabrykach, czy właśnie szpitalach. Starlight uważała takie zamki za zbędną fanaberię. Czasami zastanawiało ją, w jakim celu kucyki zabezpieczają pomieszczenia, tajne skrytki, czy nawet biurkowe szufladki kodem, bądź jakimś skomplikowanym zamkiem, skoro odrobina magii pozwalała skruszyć nawet najbardziej wymyślne przeszkody.” No okej, ale jednak takie przejścia nie pozwalają wejść dwóm trzecim populacji całej Equestrii, nie mówiąc już o innych stworzenia i o słabszych jednorożcach. Ponadto, nawet Starlight nie zdołała po prostu się teleportować do wewnątrz, w obawie… no przed nieznanym. Nie wie, co tam się znajduje, więc postanowiła tego nie robić. Ale wystarczyłoby się tepnąć jakieś dwa metry przed siebie i byłoby wszystko w porządku. Nawet nie dwa metry, a półtora. No nie wiem, jak długie są te kuce, ale przez przesady. Więc co robi Starlight? Eee… nawala w przypadkowe cyferki, aż drzwi się otwierają. Genialne! Używając kombinatoryki, można obliczyć, jakie ma na to szanse. A więc… 10 razy 10 razy 10 razy 10 (bo zakładam, że to był PIN) to jakieś… 10000 kombinacji. Jej szanse na odgadnięcie, to jak jeden do dziesięciu tysięcy. Huh, a ile trwa wpisanie kodu? No załóżmy, że dwie sekundy. A więc… 2 razy 10000 to 20000 sekund. Teraz podzielmy to przez liczbę sekund w pełnej godzinie, a wynosi to 3600. 20000/3600 równa się… 6,666666666666667, w przybliżeniu 6,7. Ostatecznie sprawdzenie wszystkich kombinacji, zakładając, że ktoś nie robi nic innego, tylko nieustannie wpisuje kod, zajmie 6 godzin i 42 minuty. I NIECH MI KTOŚ TERAZ POWIE, ŻE POLONIŚCI NIE UMIEJĄ LICZYĆ. Choć to akurat było dziecinnie proste… Ale całe szczęście, żółty lekarz, którego widziała wcześniej, otworzył drzwi od wewnątrz i pozwolił Starlight wślizgnąć się do środka. I tak się kończy drugi rozdział. Dobrze, przyspieszmy to trochu. No więc czarodziejka odpoczywa chwilę, a po odzyskaniu sił idzie do prosektorium. Tam sprawdza, czy nie znajdzie ciała Trixie. Nie znajduje, lecz zaczyna słyszeć dziwne głosy w swojej głowie. W pewnym momencie ma wrażenie, że mówi do niej Trixie. Jednak to wszystko z czasem przemija, a Starlight znajduje jedynie ciało jakiegoś staruszka przykryte prześcieradłem. Wychodzi z kostnicy i rusza w drugą stronę. Wchodzi do magazynu tlenu medycznego. Tam odkrywa ogromnie pomieszczenie i setki półek. Zagląda do jednego z zakurzonych kartonów z napisem “Action Shot”. W środku dostrzega wiele różnych rupieci oraz zdjęć, a także gazetę. Najwidoczniej te wszystkie rzeczy należały kiedyś do Action Shot, czyli klaczy ze zdjęcia na znalezionym tabloidzie. Glim Glam odkrywał kolejne pudełko z napisem Lightning Dust. “Starlight nawet ją kojarzyła, gdyż nawalonej cydrem Rainbow Dash zdarzało się czasem bełkotać w towarzystwie przyjaciółek o “aroganckiej, lekkomyślnej klaczy, której bardzo chętnie skopie zad, gdy tylko ją znowu spotka". Wow, to brzmi zupełnie jak opis Rainbow Dash. Więc RD jest hipokrytką. A do tego alkoholiczką. Niech wreszcie spłonie w jakimś piekle! Ale Starlight znajduje rzeczy osobiste Dust, a po chwili natrafia na trzecie pudełko. Na całe szczęście, znajdują się w nim rzeczy osobiste iluzjonistki. Pod wpływem tego znaleziska, czarodziejkę ogarnia szał. Przypuszcza najgorszy, możliwy scenariusz. “Wszyscy musieli poczuć jej żałość i gniew, musieli poczuć jej ogromny ból. Nawet pacjenci. Rozgniewana klacz zamknęła oczy, z niezwykłym, jak na nią, trudem, skoncentrowała na zaklęciu i zniknęła w oślepiającym błysku, myśląc o księżniczkach. I zemście. “ Nawet ci boguduchawinni pacjenci, którzy tak samo jak Starlight mają własne rodziny, przyjaciół, marzenia i aspiracje? Ech… Ale tak to się kończy. Fik urywa się w najlepszym a jednocześnie najgorszym, możliwym momencie, jednak to, co dostaliśmy do tej pory, już daje do myślenia. Ogólnie mówiąc, to podobało mi się. Mamy jakąś tajemnicę, dziwne zaginięcia kucyków, jakieś spiski. Wydaje mi się, że to mógłby być jakiś projekt rządowy, bo z tym kojarzy mi się tytuł. Tylko księżniczki raczej nie pozwoliłbym na coś takiego. Możliwe, że ktoś to robi za ich zadem. Trudno jest wyrokować cokolwiek na tym etapie. Szpital z pewnością jest w to wszystko zamieszany, co sugeruje, że to mogą być eksperymenty medyczne bądź podpucha i mylenie tropów, aby trudniej było dojść do prawdy. Drażni mnie nieco zachowanie Starlight. Jest strasznie apodyktyczna, nie zna umiaru i dba jedynie o swoje pragnienia, a do tego kompletnie nie panuje nad sobą. Nie tak zapamiętałem tę postać. Jasne, potrafiła się wkurzyć, ale w uzasadnionych przypadkach, jak na przykład wtedy, gdy Discord, który denerwował ja już od dłuższego czasu, naraził jej uczniów na śmierć, przez co go wygnała ze szkoły przyjaźni. Tutaj nie ma powodów do tego, aby od razu panikować i martwić się o Trixie. No zniknęła sobie. Mogła pojechać na badania. Oczywiście później już wiemy, że jednak nie, ale reakcje tej postaci są przesadzone. Zachowuje się jak dupek, w ogóle nie zwracając uwagi na całe otoczenie. Ma pretensje do ochroniarza za to, że ją wyrzucił ze szpitala, po tym jak narobiła dymów i stawiała opór. Chce wyrżnąć cały szpital, pewnie wraz ze starcami i źrebakami. Jak wiem, że to pod wpływem emocji, ale przez przesady. Nie ma żadnych powodów, by kierunkować swój gniew na niewinne kucyki. Dziwi mnie również to, że nie skontaktowała się z Twilight bądź księżniczkami przed przystąpieniem do całej akcji. Każdy, normalny kuc zgłosiłby to na policję, to znaczy to zaginięcie. A samo włamanie się do zamkniętych pomieszczeń personelu medycznego też zostało napisane na pałę. Ot, Starlight fartem obchodzi kod drzwi, potem rozwala kolejny zamek za pomocą zaklęcia i tyle. Nie było w tym żadnego pomyślunku ani ciekawych rozwiązań. Wyszło dość naiwnie. Mamy też ten wątek przeszłości Starlight. Okej, nie mogę go ocenić, bo został dopiero poruszony. Nie wiem, jaki miałoby to wpływ na dalszą historię. Przez cały fanfik otrzymujemy wiele wtrąceń na temat tego, jak jednorożce korzystają z magii, jak Starlight studiowała, jak wyglądały jej chwile wraz z Trixie. Sama iluzjonistka pojawia się tylko na początku I DOBRZE. NIECH SPADA. Mam nadzieję, że zostanie przerobiona na nawóz. Osobiście, to nie czuję tego dramatyzmu, bo kompletnie nie obchodzi mnie Trixie. Ale przynajmniej lubię Starlight… no, w tym wydaniu trochę mniej. Strona techniczna jest bardzo dobra. Jasne, zdarzają się błędy, ale to akurat normalne, tego nie da się uniknąć bez ingerencji profesjonalnych korektorów. Autor ma również kształtujący się styl i tylko drobne potknięcia śmierdzą od czasu do czasu amatorszczyzną. Mogę polecić ten fik tym, którzy lubią trochę akcji i podążanie za tropem jakieś wielkiej afery oraz teorii spiskowej. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  2. Tak długo już czekam, aby ona… SPOJLERY No, początek trochę urwany, ale… No, wiecie o co chodzi. Wreszcie będę mógł spuścić z tonu i cieszyć się dobrym fikiem. Po przeczytaniu i omówieniu najgorszego ścierwa, czyli Rarity’s New Dress oraz Miss Niewolnika Celestii, czuję… taką pustkę zmieszaną z chichotem dziejów. To tak, jakbym z zamarzającej wody wskoczył prosto do wulkanu. Serio. W porównaniu do omawianego dzieła tamte (nowo)twory… no nie mam porównania. Różnice jakościowe są gigantyczne. Aż mi się zaczęło kręcić w głowie. Zdecydowanie potrzebuje teraz terapii przy pomocy dobrych fików, bo ja już dostawałem rozstrojenia nerwowego, a ostatnie ficzki zrównały z ziemią moją wiarę w ludzkość. Czas ją odzyskać! Drabble, drabble, drabble… Okazja do popisania się swoimi umiejętnościami. Wygodna forma, krótka i niezbyt czasochłonna. A tutaj mamy coś wyjątkowego. Nietypowy fik. Nie tylko ze względu na zawiły przekaż, ale również z powodu “szaty graficznej”. Ten układ kojarzy się z postmodernistycznymi wierszami. Niestety, choć nie jestem tutaj do końca pewien, ale linijki drabbla najpewniej się psują na różnych rozdzielczościach. Nie widać tej “symetrii”, tego porządku na moim monitorze, więc… no szkoda. No ale na samym dole mamy zacną, złotą ramkę, która wygląda lepiej niż te złote przyciski jutuberzyn z… YouTube'a. Całość podzielona jest na trzy części, więc klasycznie, jak Arystoteles przykazał. No i to tyle, co mogę powiedzieć. Nie znam się na wierszach, nie czytam ich, nie mam ulubionego. Nie lubię tego typu przekazu i wolę zagadki innego typu. To nie jest forma trafiająca do mnie, jednak spróbowałem się przełamać i coś tutaj skomentować. No to zabierzmy się za powrót Solarnej KsiężNIczKI. Warto zwrócić uwagę na tytuły poszczególnych drabbli. Mamy “Wczoraj, “Dzisiaj” i “Jutro”. Każda część napisana jest w innym czasie, a najbardziej to rzuca w zdaniu “Byłam po prostu zła”. No i później mamy odmiany tego samego przez zmianę formy czasu. Pierwsza część, jak i ostatnia, dzieli się na trzy “kolumny”. Pierwsza to dialog pomiędzy… no właśnie. Pomiędzy kim? To powinna być któraś z królewskich sióstr. Ta Nightmare Moon sugeruje, że to rozmowa Luny z jej siostrą. To lustro na samym końcu może oznaczać, że Celestia widzi w swoim odbiciu taki sam mrok, jaki ogarnął Lunę te tysiąc lat temu. Środkowa kolumna to wyrzucanie sobie, że coś się schrzaniło w przeszłości i wciąż się to rozpamiętuje. Stawiałbym na Celestię, która musiała wygnać młodszą siostrę. Prawa kolumna to rozważania o śmierci. Być może chodzi o to, że Celestia tęskniła przez te wszystkie lata i po stracie siostry czuła się tak, jakby straciła coś ważnego, przez wypełniającą ją pustkę. No, odwołuję się tu do tego, co było w serialu. Na samym dole mamy ramkę z trzema, krótkimi zdaniami. Mam wrażenie, że ta ramka jest tam nie bez powodu… Czy to jest to lustro? Czy tam jest napisane to, co ujrzała? “Byłam złą siostrą. Wczoraj świat był niebem. Lecz ja powinnam być w piekle.” Myślę, że to wciąż odnosi się do Celestii. To “Wczoraj” to przeszłość sprzed kłótni królewskich sióstr. Za skazanie Luny na księżycowe więzienie, Pani Dnia uważa, że sama zasługuje na podróż do piekła. Ewentualnie odnosi się to do Luny, a to, że świat był niebem, może być nawiązanie do tego, że przebywała na Księżycu, który jest na niebie, a to był wtedy jej świat. No i serialu Luna nawet po powrocie wciąż nie wybaczyła sobie zamiany w Nightmare Moon, dlatego uważa, że powinna być w piekle. Okej, dalej. Druga część jest nieco inna. Nie uświadczymy tu wcześniejszego podziału. Widzimy wyśrodkowany ciąg zdań następujący po sobie. Choć wydaje mi się, że równie dobrze mogłyby być one podzielone na kolumny. Poszczególne zdania są zapisane od półpauzy, kursywą lub normalnie i taki sposób odczytywania tego również przyniesie jakiś sens. Ta część odwołuje się do teraźniejszości, takiej jaką ją znamy z serialu. Celestią targają sprzeczne uczucia. Z jednej strony chce trzymać się ustalonego porządku z podziałem na obowiązki pomiędzy królewskimi siostrami, a z drugiej… żądza władzy podpowiada jej, że to ona powinna przejąć wszystko, tak jak to robiła przez tysiąc lat. Myślę, że może to mieć związek z lustrem, w którym się przeglądała w pierwszej części i tam chyba zobaczyła w sobie ten mrok, który mógłby przemienić ją w Daybreaker (tak swoją drogą, świetna nazwa dla kogoś kto chce, aby dzień trwał wiecznie). A w ramce mamy; “Płonę. Przypominam sobie, dlaczego jestem Słońcem. Przypominam sobie, dlaczego Słońce jest mną. Płaczę. Jestem Solarną Księżniczką. Dziś świat jest w równowadze.” Czyżby poczucie wyższości znowu zaczęło wygrywać? No nic. Przejdźmy dalej. Ostatnia, trzecia część, to “Jutro”, czyli przyszłość. Powracamy do wcześniejszego podziału na kolumny. Po lewej widnieje dialog wewnętrzny mówiący o tym, że noc będzie trwać wiecznie, jeśli Celestia umrze, ponieważ w trumnie (lub też po śmierci) i tak jedynym, co ujrzy, będzie ciemność. Więc w ten sposób mrok będzie trwać wiecznie. Środkowa kolumna informuje o przyszłym podniesieniu gwiazdy. Celestia wyrzuca sobie, że będzie zła. Natomiast po prawej stronie mamy coś zgoła odmiennego. Dialog informuje nas, że Celestia nie umrze nocą, gdyż jutro nie nadejdzie, a to dlatego, że Słońce nie zajdzie. Tradycyjnie wszystko kończy się ramką; “Będę złym kucykiem. Jutro świat będzie piekłem. Lecz ja będę czuć się jak w niebie.” Ale również, jeśli przeczytamy frazy od prawej do lewej po skosie, to wyjdzie; “W lustrze. Odbija się prawda. I jest odwrócona”. Odbija się prawda. Czyli jeżeli przyjmiemy, że mam rację, to trzy linijki w ramce powinny zmienić swoje znaczenie na odwrotne. Próbowałem już wcześniej kombinować z układaniem wyrazów w różnej kolejności, ale nie pasowało to do siebie. Nawet próbowałem pomiędzy poszczególnymi częściami jakoś to do siebie przypasować, ale wychodził bełkot. Jak się czyta zygzakiem, to można powiedzieć, że czasem do siebie to pasuje. No nic… Albo ja coś źle robię, albo po prostu tam nie ma znaczenia. Stawiam na to pierwsze, bo ja zawsze coś źle robię. Więc jaka jest konkluzja? Celestia powinna pójść do specjalisty… Nie no, ale tak poważnie, to ja powinien, zwłaszcza po tych wszystkich fanfikcjach, a w sprawie drabbla trudno mi wyrokować. Nie mam doświadczenia w odczuwaniu wierszy. Wprawdzie miałem taki przedmiot rok temu, ale to było łatwiejsze, takie mam wrażenie. Kontekst serialu trochę ratuje sytuację. Znaczenia bądź jego braku może być pewien tylko autor. Pamiętam sytuację, jak jacyś tam poloniści próbowali nadać większy sens firankom w wierszu Głos w sprawie pornografii Wisławy Szymborskiej (chyba to był ten wiersz), a na to poetka odpowiedziała, że to są tylko firanki. Ja się nie będę wypowiadała na ten temat, bo to nie moje podwórko. Nie mogę też skrytykować strony technicznej oraz fabuły, bo nie o to tutaj chodzi. Mogę się jedynie na sam koniec “pochwalić” moimi odczuciami. No więc wydaje mi się, że ten wiersz, nazwijmy go, podejmuje się problemu wewnętrznego dysonansu. Odzwierciedla to chaos nie tylko w strukturze tekstu, ale również w krótkich zdaniach następujących po sobie. Wszystko jest rozstrzelane, wręcz takie strzaskane, pewnie jak psychika Ceśki. Solarna Księżniczka to oczywiście starsza, królewska siostra. Drabbl pokazuje nam, jak powoli się nią staje. Nie da się również pominąć tematyki śmierci. Co chwilę jest mowa o umieraniu, ale najpewniej nie w sensie dosłownym. Po prostu Celestia zatraci samą siebie po tym, jak pozwoli trwać dniu na zawsze. Tylko dlaczego ona chciałaby to zrobić? Jaki jest jej problem? Dobre pytania, tak myślę. Z serialu wiemy, że Luna zbuntowała się przeciwko siostrze z powodu zazdrości oraz tego, że nikt nie doceniał jej pracy. Wiemy również, że Celestia także ma potencjał do stania się solarną odpowiedniczką Nightmare Moon. Jak wspomniałem, mogła zamienić się w Daybreaker. Słońce świeci najjaśniej. Megalomania Ceśki mogłaby wziąć górę i przyćmić wszystko inne. Wszystko tylko dla niej. To się oczywiście nigdy nie stało w serialu, ale kto wie… Najpewniej mogłoby, gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej. Czy byłoby to złe? Raczej tak i być może dlatego co chwilę ktoś mówi o byciu złym. To bycie leniwym, przez co nie można opuścić Słońca w ostatniej części, to trochę pogardliwie podejście. Ale to i tak nie ma żadnego znaczenia, bo… chodzi tu zupełnie o coś innego (prawdopodobnie). To był ciężki tekst. Niby mało słów, ale… no było o czym pisać. Czy jakoś złapał mnie za serce? Osobiście, to nie. Nie trafia to do mnie. Nie jestem tego typu odbiorcą. Wolę historie przetworzone w inny sposób. Szukam czegoś innego. Ale nie można odmówić temu tekstowi klimatu, pewniej tajemniczość, co w sumie charakteryzuje większość poezji. Mogę jedynie polecić tę miniserię tym, którzy lubią tego typu twórczość. Dobrze też, że powstają takie dzieła, bo ubogaca to nasz fanfikowy jadłospis. Mało ludzi w fandomie pisze podobne rzeczy. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  3. No nareszcie jakiś fanfik, przy którym nie będę się denerwować. SPOJLERY Jeżeli chodzi o uniwersum Equestria at War to jestem obeznany i… dziwi mnie, że tak mało dociera do nas twórczości w tych klimatach. Dostaliśmy tutaj krótką historyjkę, przyjemną, na swój sposób uroczą, a gracze powinni być zadowoleni, widząc w akcji postacie z modyfikacji do HOI4. Właściwie to polityki nie ma tu zbyt wiele, nie ma też żadnych wojen, a mamy takie typowe… SOL z domieszką komedii. I to się broni. Po śmierci Grovera V nastał czas, aby jego następca Grover VI objął stery nad Imperium Gryfów. Jednakże nasz cesarz ma dopiero 4 lata, więc władzę póki co objęła kuzynka Gabriela Eagelclaw, różowa gryfica. Tak się dzieje w samej grze, o ile na to pozwolimy, bo mamy również alternatywne ścieżki fabularne, wiadomo jak to w grach. Ale głównym bohaterem jest tak naprawdę król Garibald Talonuel III, który przybył na uroczystość. Jesteśmy witani krótkim, dość ubogim opisem pałacu. Król staje w kolejce za innymi szlachcicami, a po chwili herold zapowiada jego przybycie. “– Król Garibald Talonuel trzeci! – krzyknął herold. Talonuel powitał Grovera VI ukłonem, choć nie tak niskim, jak inni, w końcu nie był wasalem. Cesarz miał żółte futro i pióra oraz był grubo ubrany w dwurzędowy płaszcz. Młody władca popatrzył w górę na znacznie starszego gryfa ze zmieszaniem i ciekawością. Pomijając niechęć Talonuela do wszystkiego, co związane z Imperium, widok słodkiego małego gryfa wzbudzał poczucie ciepła w jego klatce piersiowej oraz powodował, że jego białe wąsy trzęsły się, kiedy ten walczył, aby powstrzymać uśmiech.” Możemy łatwo dostrzec, że pomiędzy Garibaldem i Gabrielą narasta pewne napięcie, a spowodowane jest to konfliktami na polu politycznym. W skrócie; król nie lubi wszystkiego, co ma związek z Imperium Gryfów. Natomiast widok małego Groverka, takiego słodziutkiego dzieciaczka, który w przyszłości będzie mieć po kilka gryfic na jedną noc przy strumieniach alkoholu oraz tonie żarcia i który pewnie wybije połowę kontynentu, wzbudza u Garbalda ciepło na serduszku. Po krótkich formalnościach i przywitaniu się, nasz król idzie dalej. Gdy wchodzi do środka, ma okazję podziwiać bogate wnętrze pałacu stolicy Imperium… To znaczy dosyć ubogie wnętrze pałacu stolicy Imperium. Sami zobaczcie; “ Cała podłoga zrobiona była z wypolerowanego, egzotycznego drewna, przez co odbijała światło świec, padające z ozdobnych żyrandoli zawieszonych wysoko na ciemnoniebieskim suficie. Było tam pięć żyrandoli, każdy z nich, z setkami świec. Talonuel pomachał głową z uznania.” No, no, było tam pięć żyrandoli, za czasów Komorowskiego pewnie sześć, ale jeden sobie wziął Ach, no i była podłoga. Z polerowanego drewna… To strasznie mało. Wiadomo, że nie należy przesadzać z opisami, ale tutaj, a ZWŁASZCZA TUTAJ, gdy mamy do czynienia z najważniejszym miejscem na gryfim kontynencie, gdzie skupia się historia i potęga całego Imperium, może warto by było napisać coś więcej niż kilka marnych linijek? To dałoby świetną okazję, do opowiedzenia historii. Garibald mógłby się przejść korytarzem, mijając liczne obrazy, freski, pamiątki zeszłych wieków… No cokolwiek. Niestety opisy są dosyć miałkie. Wiadomo, że gdy ktoś stoi na pustym parkingu albo siedzi w klasie na nudnej lekcji, no to zbyt wiele opisać nie można, chyba że akurat coś się dzieje albo będzie to potrzebne później. No nic. Do Garibalda podbija jakiś typ, który zaczyna pierdzielić coś o żyrandolach, które zaprojektował jego pradziadek. I w sumie tylko na tym się zna. Natomiast król grzecznie przytakuje i… idzie w pierony. Ale, ale! Ten typ zaczyna iść za nim i dalej opowiada o żyrandolach. Mam nadzieję, że go powieszą obok tych jego ukochanych żyrandoli, żeby mógł je podziwiać z bliska. A nie, przepraszam, gada jeszcze o suficie. No… To jak chcecie sobie zamontować w domu żyrandol albo zrobić sufit, to wiecie, do kogo się zgłosić. Garibald (niestety nie mogę zapamiętać jego nazwiska rodowego… Talolunel? Nie…Tulenuel). No więc Tulenuel zasiada na swoim miejscu. Po chwili zjawia się młody cesarz i rozpoczyna swoją przemowę. Krótką przemowę, ponieważ dzieciaka zażarły nerwy i się schował za swoją kuzynką. Oooch… Jakie słodkie. Nie to co TOO SHY FOR A RAINBOW 2. Po tym wszystkim uczta się rozpoczyna, a sługi serwują jedzenie na stół. Do Garibalda podbija jakaś gryfica-rycerz. Tutaj był lekki problem z tłumaczeniem, ponieważ… na początku myślałem, że to samiec. Po prostu, jeżeli to była jednak kobieta, to powinno się używać rzeczowników w rodzaju żeńskim, aby nie tworzyć dysonansu. Czasami trudno tego uniknąć, bo nasz język jest wybrakowany (patrz; jednorożec i próby utworzenia słowa “jednorożka”) i broni się przed odmianą żeńską. No język polski przyznam że jest… dość pojechany pod względem, a co najmniej ubogi. Ufam Mirosławowi Bańce z PWN-u, a on podaje, że… te formy, który próbujemy tutaj tworzyć, są jedynie potoczne i nie są akceptowane w poważnych tekstach. Nie można na serio kogoś nazwać Panią Prezydentką lub psycholożką, choć to ostatnie trochę się wybija pod wpływem głośnych mord naszych kochanych feministek. Akurat z tym nie mam problemu. Jest facet zajmujący się danym zawodem, który ma własną nazwę, to niech i kobita ma. W czym problem? A to, że dla niektórych nowe formy brzmią debilnie, to nic. Jak wymrą, to następnym pokoleniom nie będzie to przeszkadzać. Tak właśnie ewoluuje język. Wracamy. No więc do króla podbija RYCERKA, a nie rycerz (choć słowo rycerka jest przestarzałe) i od razu pruje się do króla o to, że jest zdrajcą Imperium. W pewnym momencie emocje biorą górę, kiedy król po prostu spokojnie odpowiada na zaczepki. Na szczęście gryfica zostaje powstrzymana od próby zaatakowania monarchy i wywołania skandalu. “– A więc – rzekł Talonuel, odwracając się do innych niepodległych szlachciców. – Proponuje toast za naszą bandę zdrajców. Było kilka śmiechów i wzniesionych szklanek. Bankiet kontynuowano, a po godzinie, służba wysprzątała stoły i odsunęła je. Sprowadzony został zespół, a wielki parkiet taneczny został posprzątany. Kiedy kilka par poszło tańczyć, wiele z nich ustawiło się z boku, wracając do szeptania między sobą.” Ach te szeptanie do uszka… Garbalda zaczepia jakiś inny gryf, który pyta o sytuację na południu, w państwie króla. Tutaj mamy parę smaczków z gry, jak postać Beakoliniego, który mógł dokonać przewrotu w królewskie Wingbardy, jednak akurat w tej historii nie udało mu się dojść do władzy. Gospodarka również wraca do normy. Politykowanie zostaje przerwane, gdy młody cesarz wpada na Garibalda. Hmm… no cóż, to nic. Jest tylko najważniejszą osobą na całym kontynencie, którą jakiś płatny zabójca może w każdej chwili sprzątnąć. No kurde… Ktoś go powinien pilnować, a Grover jako pierwszą osobę spotyka władcę negatywnie nastawionego do Imperium z innym obcym szlachcicem. Absurd! Absurd, absurd, absurd! No trudno. Ale całe szczęście Garibald postanawia pomóc Groverowi i odszukać wraz z nim jego opiekunkę, Gabrielę. Rozpoczyna się przepychanka przez tłum szlachciców. Grover natomiast…. zaczyna komplementować wąsy króla! O kurde… “– um… Panie Talonuel? – powiedział Grover – Tak? – Lubię twoje wąsy. Talonuel potkną się, zaskoczony nieoczekiwanym komentarzem. – Naprawdę? – spytał się, nerwowo szurając nogą. Nie spodziewał się usłyszeć komplementu odnośnie jego owłosienia na twarzy, szczególnie od znienawidzonego Cesarza. Bo nienawidzi go, Czyż nie? – Tak! Jest taki puszysty i ładny. Czy mogę zapuścić taki wąs jak ty? Talonuel rozejrzał się wokoło, modląc się, żeby nikt ich nie usłyszał. Co do cholery powinien teraz zrobić? – Może jak będziesz starszy – powiedział. – Tak! – Grover rozpromienił się na te słowa. – Chcę być taki jak ty.” Powiem szczerze, że jest to urocze na swój sposób. I dosyć zabawne. Nie to co OKŁADANIE KUTASAMI PO PYSKU JAKIEŚ KLACZY, JAK TO BYŁO W INNYCH FIKACH. Brrrry… Garibald dostrzega w tłumie różową gryficę i zaczyna się kierować w jej stronę. Niestety trudno jest się przepchać przez wszystkich gości, więc… Grover wpada na genialny pomysł, aby wskoczyć na parkiet i w rytmie walca (jak mniemam wiedeńskiego) zatańczyć w jej stronę. Dlatego porywa króla i bierze w tany. Trochę trudno mi sobie wyobrazić to, że taki gówniarz mógł zaciągnąć gdziekolwiek dorosłego chłopa, no ale może Garibald nie chciał się szarpać z młodym cesarzem i jakoś tak wyszło. No więc… zaczynają tańczyć. To też mi się spodobało. Fajny żarcik sytuacyjny. Widok tańczącej pary wzbudza małą sensację i dużo śmiechu na bankiecie. “ Dwójka w końcu dotarła do Księżnej, która wyrażała mieszankę zmartwienia, obrzydzenia, przerażenia i zabawy. – Jego wysokość jest bardzo energiczny – powiedział Talonuel, kiedy Grover w końcu go puścił – Jakby inaczej – dostał lakoniczną odpowiedź. Grover wyjaśnił księżnej, jak zgubił się w tłumie i szybko został wepchnięty w coś, co definitywnie nie było publicznym uwielbieniem. Definitywnie. – Król Talonuel jest super! Pomógł mi cię znaleźć! – Dziękuje – powiedziała Księżna. Jej głos był spokojny, i nie zawierał wrogości tak jak wcześniej. – Czy może on odwiedzać nas częściej? – spytał się Grover, odsuwając się od swojej kuzynki. – Może być moim wujkiem? Weźmiecie ślub?” Oooch… Po tych słowach Garibald oraz Grover ponownie idą zabalować. Pod koniec dostajemy jeszcze krótką scenę, kiedy to Gabriela leży na sofie wtulona w bok swojego księcia. Ktoś puka do ich drzwi, a księżna, po upewnieniu się, że wygląda jak należy, otwiera przejście. Okazuje się, że to posłaniec postanowił dostarczyć przesyłkę z Wingbardy, królestwa Garibalda. “ „Dla młodego Cesarza Grovera VI. Powinien zrobić z tego użytek” Podpisano – Król Garibald Talonuel III z Wingbardy Pod notką była żyletka i instrukcja odnośnie golenia.” No i tak to się kończy. Szkoda, że nie ma więcej. Naprawdę. To mógłby być wstęp do czegoś większego. Po tym wstępie moglibyśmy dostać timeskip, kiedy na przykład Grover jest już starszy i po raz pierwszy goli wąsy albo to co dopiero je przypomina, a sytuacja na świecie zaognia się z każdym dniem. Ewentualnie dostalibyśmy więcej dzieciństwa młodego cesarza i kolejne spotkania z Garibaldem. No można to poprowadzić na wiele sposobów. Historia naprawdę mi się spodobała. Nie ma tu nic szczególnego, ale… postacie. Postacie są w stanie uratować wszystko. Nawet denną fabułę (choć nie wierzę, że przy ciekawych bohaterach fabuła może być beznadziejna). Jasne, nie mamy tutaj niezwykłej głębi, ale jeżeli charaktery są dobrze zarysowane, to nie mam na co narzekać. Długość tego fika sprawia, że chciałoby się więcej przeczytać. Niestety opisy są miałkie. Autor powinien nad tym popracować. Jeżeli chodzi o tłumaczenie, to jest średnio. Zdarzają się błędy w stronie technicznej, ale nie jest tego dużo. Momentami szwankuje składnia, a dobór słownictwa również jest nietrafiony. Ale nie stawiam tego na pierwszym miejscu i jak dla mnie ten fik jest wart przeczytania. Jeżeli masz ochotę na krótki, fajny i zabawny fik, a do tego lubisz uniwersum Equestria ar War, to nie krępuj się i sięgnij po Cesarski Bankiet. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  4. Skoro jest zbyt nieśmiała dla Rainbow, to dlaczego są razem? SPOJLERY Silent Ponyville jest co najmniej dobrym fikiem, a już z pewnością urósł do miana legendy. Z jego spinoffem jest podobnie, choć nie cieszy się już taką estymą jak pełnoprawna opowieść. Nie zmienia to faktu, że i tak warto zapoznać się z tym dziełem. Teoretycznie… Wprawdzie nie przepadam za shipami w stylu "jedna z mane 6 zakochuje się w drugiej", ale to był jeden z tych pierwszych. Dziś niestety już rzygam tym barachłem, lecz postanowiłem cofnąć się w czasie i wrócić do roku 2012, kiedy to byłem jeszcze szczęśliwym, a czasem nie, uczniem gimnazjum. Fandom wyglądał wtedy zupełnie inaczej, ale… no już ograniczmy te starcze wywody. O ile Silent Ponyville był serią opartą na jednym z najlepszych growych horrorów, to w tym przypadku mamy obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Z klimatu grozy wkraczamy do słodkiej historyjki o miłości dwóch klaczy, co jest całkiem… zaskakujące, ale nie samym mrokiem się żyje. Dziś omówię drugą część, ponieważ pierwszą już czytałem i nie jest zbyt interesująca, ale można powiedzieć, że fik był… taki se. BYŁ NUDNY. Aha, i znam lore Silent Ponyville oraz pamiętam mniej więcej, co się wydarzyło w poprzedniej części Too shy for a Rainbow, więc nie powinno być problemu. Drugą część czytam po raz pierwszy. Okej, dosyć pierdzielenia. Jedziemy z prologiem, bo oczywiście prolog musi być. Bez niego fanfik nie jest nic wart. No więc zaczynamy w bazie Wonderbolts. Spitfire wita wszystkich potencjalnych lotników i objaśnia im zasady rekrutacji. Niestety Rainbow na widok tłumu innych pegazów gubi pewność siebie i zaczyna myśleć o swojej dziewczynie. Bo chyba są już razem? Ja tam póki co nie jestem pewien. Pamiętam, że ostatnim razem były na kolacji u Fluttershy, gdzie Angel, oczywiście, wszystko rozwalił. Niestety nie będę mógł przywołać cytatów, ponieważ nie mam uprawnień do kopiowania. Tęczka jest bardzo zdenerwowana, jak już wspominałem. Do błękitnej lotniczyki słowa pani trener docierają z opóźnieniem. Po wstępnych informacjach, rekruci przechodzą do poczekalni. Kolejne pegazy są wywoływane pojedynczo i mają do dyspozycji 5 minut, aby pokazać, co potrafią. Trema nie opuszcza głównej bohaterki, przez co myślami odpływa w zupełnie inne rejony. Różowe rejony. Nie, nie Pinkie Pie. Chodzi mi o grzywę Fluttershy, a raczej ich ostatnią rozmowę. Otóż dwie klacze rozmawiały o posiadaniu dziecka. Fluta chciałaby zostać matką już teraz, jednak Rainbow, i całkiem słusznie, stwierdziła, że nie jest to najodpowiedniejsza pora, ponieważ w najbliższym czasie będzie podróżować wraz z Wonderbolts po całej Equestrii. Okej, mam nadzieję, że chodzi tu o adopcję dziecka, a nie jakieś magiczne szuru-buru. Ewentualnie jedna z nich bądź obie pozwolą się zapłodnić samcowi. Taka opcja również pozostaje. I muszę tu zwrócić uwagę na to, że… no Rainbow w tym fiku, jak do tej pory, jest… w porządku. Można się z nią utożsamić, bo w końcu mało kto nie stresował się przed jakimś występem. I w takich chwilach ludzie różnie reagują. Jedni z nich powracają wspomnieniami do ostatnich wydarzeń i czegoś miłego, aby odciągnąć swoją uwagę od zdenerwowania. Ta kreacja Rainbow to duża ulga po tych wszystkich karykaturalnych interpretacjach Tęczki (khe, khe… RD Unstoppable Ego). Nadchodzi kolej Dash. Spitfire rozpoznaje lotniczkę, co dziwi Rainbow. Okazuje się, że ostatni popis na Gali Galopu ostał się w ich pamięci (s01 ep26). Kapitan Wonderbolts widzi zdenerwowanie przyszłej elity lotnictwa i pyta ją, co się dzieje. Rainbow odpowiada, że wprawdzie nie stresuje się samym występem, ale tym co będzie, gdy już dostanie się do Akademii. Boi się, że straci Fluttershy, bo nie będzie mieć dla niej czasu. No i to są słuszne obawy. Kurde, motywacje tych postaci są jasne i zrozumiałe. Ile musiałem się na to naczekać? Całe szczęście Spitfire okazuje się być wyrozumiała i postanawia przesunąć Rainbow w kolejce na sam koniec, by ta miała czas na to, by porozmawiać ze swoją dziewczyną. Trochę nie w porę, ale rozumiem, że Tęczka miała ten wewnętrzny konflikt pod tytułem; “Co wybrać? Spełnienie marzeń czy miłość?”. Prolog kończy się w ten sposób, że Dash odlatuje, aby spotkać się z Fluttershy. Rozdział pierwszy rozpoczyna całkiem niezły opis Ponyville. Winter is coming, jak to nam daje do zrozumienia narrator. Zwierzęta rozchodzą się do swoich kryjówek, aby zapaść w zimowy sen, już niedługo całe miasteczko pokryje zimowy puch, a większość domków zdobi dekoracja z poprzedniej Nocy Koszmarów, która odbyła się dwa tygodnie temu. To nie chciało im się tego sprzątnąć do tej pory? Kucyki są aż tak leniwe? No rozumiem, że niektórzy ludzie nie lubią zbyt szybko pozbywać się choinki, ale w Ponyville już za moment nadejdzie czas Wigilii Serczeczności. Trochę mi to przypomina dawnego sąsiada mojego dziadka, który zmieniał pościel raz na pół roku, żeby ją wyrzucić i kupić nową, aby i tej pozbyć się za kolejne sześć miesięcy. No i oczywiście stroik wisiał na jego drzwiach przez cały rok, więc… No po co się przemęczać, przecież zawieszenie stroiku to niebotyczny wysiłek, a tak to jest już gotowy na następny rok. Tak, czepiam się w tym momencie tego wystroju Ponyville. Wiem o tym, ale nie mogłem sobie odmówić okazji do skomentowania tego. Fluttershy leci nad miasteczkiem, a ostatnia Noc Koszmarów przypomina jej wydarzenia z Silent Ponyville 2. No i mamy fajne odniesie. Ostatnie wydarzenia z alternatywnej wersji miasteczka kucyków skonfrontowały jej lęki i pozwoliły jej być silniejszą. Mam nadzieję, że ujrzę jakiś progres tej postaci… Fluta dolatuje do spa, gdzie czeka już Rarity (oczywiście). Wchodzą i zamawiają zabiegi. To daje im okazję do porozmawiania o problemach w związku Drżypłoszki. Dodam tylko, że Rarity to niby taka wielka dama, ale zachowuje się jak pi*da, ponieważ krzyczy na klacze w tym spa. Wiecie, kiedyś w restauracji dozwolone było pstryknięcie palcami, aby przywołać kelnera, no i ten musiał czym prędzej podbiec do klienta. Obecnie jest inaczej. Rarity robi coś podobnego. Durna baba. Biała klacz wypytuje pegazkę o jej zmartwienia, ponieważ widzi, że coś jest nie tak. Fluta zaczyna żalić się przyjaciółce, że Rainbow jej unika i stała się oziębła. Przenosimy się do wspomnienia. W retrospekcji Fluttershy, która jest zdenerwowana zachowaniem Dash, krzyczy do niej, aby się zatrzymała. Postanawia, niczym AdBuster, przeprowadzić konfrontację Rainbow. Niestety ta nie przechodzi pomyślnie testu jakości i odlatuje w pierony, wymigując się marną wymówką. No postawa Dash jest denna, nie ma co. Ale może zmienię zdanie, jeśli dowiem się czegoś więcej o jej motywach, bo do tej pory to czego się dowiedziałem, to za mało. Ale ta sytuacja pokazuje dosyć ważną rzecz i cieszę się, że została poruszona. Problemy komunikacji w związku, brak szczerości i odwagi, aby poruszyć pewne, niewygodne kwestie; no niestety, takie rzeczy dzieją się na co dzień. W drugiej retrospekcji jesteśmy świadkami kolejnego, ujowego zachowania Dash. Fluttershy postanowiła wydziergać szalik dla swojej dziewczyny, lecz nie mogła jej nigdzie znaleźć, toteż udała się na poszukiwania. W końcu znajduje Tęczkę, gdy ta akurat ma zapukać do drzwi. Przyłapana na tym Rainbow wystrasza się niemożebnie i zaczyna pleść farmazony. Fluttershy, z dobrego serca, wręcza jej prezent, jednak za pierwszym razem Dash nawet nie ma ochoty zajrzeć do środka i pragnie urwać się czym prędzej. Jednak Fluta przekonuje ją, aby sprawdziła ten szaliczek, no i Rainbow niby się cieszy z podarunku, ale chyba tak naprawdę ma to w dupie, ponieważ odlatuje czym prędzej w siną w dal albo jakbym ja to napisał; w pierony. Ech… Rozumiem, co siedzi w głowie Rainbow, ale naprawdę nie mogła powiedzieć czegoś w stylu; “Słuchaj, Fluttershy, z tobą wszystko jest w porządku. Po prostu nie mam ochoty teraz rozmawiać, bo muszę przemyśleć parę spraw. Nie gniewaj się, mam mętlik w głowie, ale obiecuję, że dam ci znać.” No już to byłoby lepsze, niż oczywiste unikanie swojej partnerki i dawanie jej do zrozumienia… że w sumie nie do końca wiadomo, o co chodzi. Przez takie coś Fluttershy bardzo się denerwuje. No ale Rarity, ku*wa mać, oczywiście ma idealne rozwiązanie. Należy teraz przeprowadzić jakieś żałosne śledztwo, bo naczytała się tych swoich kryminałów. Rozdział 2. Detektywi Mamby wkraczają do akcji. Rarity i Fluttershy śledzą Tęczkę, jak ta kręci się po rynku Ponyville, odwiedza panią Burmistrz, następnie pomaga Top Carrot wyrywać marchewki i podczas tej czynności mamy okazję posłuchać jęczącej Rarity, która prawie że rzyga na widok błota. No i to jest świetna kreacja postaci, tyle że nie. Muszę jeszcze nadmienić, że Fluttershy i jej towarzyszka chyba nie wiedzą, na czym polega śledzenie kogokolwiek, no bo niemal co chwilę Fluttershy wzbija się w powietrze. Jasne, to po to, aby nie zgubić Rainbow, ale… No właśnie, czemu ona to robi? Nie mogła poprosić swoich zwierzątek, aby zdawały jej raport? To byłaby idealna okazja do tego, aby wykorzystać talenty Drżypłoszki, a tak to wystawia się co chwilę na wykrycie, tym bardziej, że jest ostatnią osobą, która powinna się pokazywać Dash, podczas gdy ta jest śledzona. Wracając. Po jakimś czasie Rainbow odwiedza Pinkie, aby jej pomóc w pieczeniu, co (oczywiście) kończy się totalnym bajzlem i marnowaniem zasobów. Fluta i Rar stoją PRZY OKNIE jakąś godzinę i gapią się na ten rozgardiasz, podczas gdy przechodnie dziwnie się patrzą na klacze. Możemy również poczuć żal gotujący się w żółtej pegaz, ponieważ jej dziewczyna jej unika, a wolne chwile spędza na zabawie z innymi. Co za kutasiarstwo, no ale nic… Mam nadzieję, że Rainbow ma dobry powód. Po tym jak Tęczka wychodzi z Kącika Kostki Cukru, Pinkie zaskakuje naszych detektywów Mamby i mówi im, że widziała ich przez cały czas. No kto by się spodziewał. Powinny chociaż pod kartonem się ukryć. Pinkie mówi im, że zna motywacje Dash, ale oczywiście nie powie bo jest piz… to znaczy jest bardzo słowna i złożyła tę swoją obietnicę Pinkie. Jestem pewien, że nawet jeśli kroiliby innych żywem, to by nie powiedziała. Ale jednak Pie coś zdradza i wyjawia, że Dashie udała się do domu Lyry i Bon Bon. No okej… Przenosimy się tam, gdy akurat błękitna pegaz wychodzi od dwóch klaczy i wygląda na wyjątkowo spoconą i zdyszaną. W dodatku mówi coś w stylu; “spoko, spoko dziewczyny, jak znowu będziecie potrzebować moich USŁUG, to dajcie znać”... Ja pierdziele, no kto tak mówi?! Tylko jeden zawód mi przychodzi do głowy… Ale oczywiście autor tutaj chciał zbudować nam w głowach obraz puszczalskiej i zdradzającej Rainbow, która pod koniec okazuje się być wierna i szlachetna. Jestem pewien, że tak to się zakończy. I no jak dla mnie, to wcale nie trzeba budować takiego obrazu akurat tej klaczy, no bo jest już gotowy. Okej, trochę nudy, ale przechodzimy dalej. Dash odwiedza Rose i spiera się z nią o coś. Ale zaraz, w pewnym momencie, ogrodniczka przyciąga do siebie Dash i… molestuje seksualnie… eee, to znaczy składa gorący pocałunek na jej wargach. No i w tym momencie, oczywiście, Fluttershy rozsypuje się na milion kawałków. Ale dlaczego? Przecież widziała, jak to się odbyło. Rose po prostu przyciągnęła do siebie pegaz, z zaskoczenia, i ją pocałowała bez jej zgody. Gdyby akurat zobaczyła to wszystko bez kontekstu, to mogłaby się wkurzyć. No ja wiem, że to emocje, ale… No, widziała całą scenę. Aha, no i oczywiście znajdujemy się w świecie, gdzie każdy jest GEJEM albo LESBĄ, bo na nikogo innego tu nie trafiamy, a ci biedni heretycy zostali WYEKSTERMINOWANI. Serio. No może Rarity, jako ta typowa romantyczka, ma łatkę tradycyjnej damy. Rozdział 3 Weźcie wszyscy chusteczki, bo teraz trochę sobie popłaczemy. No więc Fluttershy rozpacza nad tym, co się stało. Wspomina te wszystkie piękne chwile spędzone ze swoją dziewczyną, no z żalu pęka jej serce. Okej, rozumiem, każdy chyba wie, o co chodzi. Jednak w pewnym momencie do domu przylatuje Dash i oznajmia, że ma do pogadania z Flutą. Przy okazji dowiadujemy się, że Rainbow wygląda bardziej dziewczęco. Wystylizowała się. Zabiera ją również ze sobą do ich wyjątkowego miejsca na wzgórzu. Tam wreszcie wyjaśnia się to, czego można by się spodziewać; otóż tak naprawdę Rainbow podejmowała się tych wszystkich prac tylko po to, aby zebrać odpowiednią ilość gotówki na oświadczenie się jej. Ja pier*olę… A na końcu kreśli w chmurach napis “Wyjdziesz za mnie?” Bleeee… To jest takie “romantyczne” że aż… Rozdział 4 Okej, czyli w sumie tajemnica rozwiązana, a my już nie musimy tego czytać, prawda? BŁĄD, BO JESZCZE WESELE TRZEBA WYPRAWIĆ. Serio? Ku*wa serio? Będziemy czytać o pierdzielonych przygotowaniach do wesela przez następną POŁOWĘ FIKA? O Boszu… No dobra, więc Mane 6 pomaga w przygotowaniach. Każda z klaczy dostaje jakieś zadanie, czyli to, w czym jest najlepsza. My mamy okazję prześledzić przymiarki sukni ślubnej. Dostajemy też """"""""zajebisty"""""""" żart o pokładzinach i… bieliźnie KOŃSKIEJ. BŁAGAM, BŁAGAAAAM! PO DISCORDZIE HISTORII PRAWDZIWEJ, KTÓRĄ BĘDĘ PAMIĘTAĆ DO KOŃCA ŻYCIA, MAM JUŻ DOŚĆ KOŃSKIEJ BIELIZNY EROTYCZNEJ. W pewnym momencie do Fluty i Rar wpada CMC, które się kłócą o to, która będzie nieść bransoletkę podczas marszu weselnego. Fluttershy ostatecznie wybiera Scoot, bo ona jest fanką numer jeden Tęczki. Natomiast klaczce Apple Bloom zleca inne zdanie, czyli trzymanie ciągnących się za Flutą szmat weselnych (nie wiem, jak to się nazywa, ale niektóre suknie ślubne mają takie “o” z tyłu, co wyciera podłogi i jest bardzo długie). Gównażeria po wydarciu ryja nareszcie wybiega z Karuzeli, a Fluta i Rarity zaczynają rozmawiać o imieniu dla przyszłych źrebaków. Nie jestem ekspertem, ale… czy nieobecność ogiera w domu nie zaszkodzi jakoś rozwojowi dziecka? Jakby co, to tylko głośno myślę. I w tym momencie zacząłem się zastanawiać, czy aby przypadkiem w tym wszystkim Spidi nie maczał swoich germanofilskich palców. Fluttershy uznała, że idealnym imieniem dla źrebaka będzie BLITZ. Hmm… no ciekawe. Natomiast dla źróbki; Serenity. Przypomina mi to Serenatę, taki batonik z lat osiemdziesiątych. Okej, dalej w tym rozdziale nie dzieje się już nic godnego uwagi. Jedziemy dalej. Rozdział 5 Dowiadujemy się, że Rainbow przeszła casting i dostała się do Wonderbolts. Wow… nie spodziewałem się. Jestem dumny. Fluttershy i Rarity dalej pitolą o sukni ślubnej. Ech… Okej, dla przyszłej panny młodej to rzeczywiście powinno być ekscytujące, ale NIE DLA CZYTELNIKA. To tak, jakbym z boku przyglądał się obcej babie, która przez kilka godzin wybiera kiecki. No ja pier*olę… Ale całe szczęście suknia pasuje idealnie, “opływa krągłości Drżypłoszki”... JAKIE KRĄGŁOŚCI? No chyba głowę, bo innych krągłości kucyki nie mają. Nie mają cycków (nie takie jak kobiety), nie mają normalnej pupy i bioder, żeby to nazwać krągłościom. O Boże… No dobra, nastał czas ślubu. Fluta biegnie na spotkanie z ojcem. Ten okazuje się być nieco zdenerwowany i pyta swoją córkę, czy wciąż nienawidzi ogierów. Okazuje się, że nie. Dziękuję, dobranoc. Lecimy dalej. Ojciec prowadzi Flutę przed ołtarz. No i co? Oczywiście mamy przysięgi, które kochanki czytają sobie z KARTKI przed wszystkimi, bo najwidoczniej mają zbyt pusty łeb, aby zapamiętać więcej niż jedno zdanie. Każda mówi sobie “TAK”, widownia co chwilę robi “ooooooch”, a ja rzygam pod siebie, wypluwając własny żołądek… Dajcie mi chwilę, włożę go z powrotem. Rozdział kończy się w ten sposób, że… mamy ogólną euforię, oklaski, wesołą muzyczkę i… dajcie spokój, to jest tak kure*sko nudne… Epilog A jakby nam jeszcze było mało… to mamy epilog! Super! Akcja dzieje się na weselu. No więc widzimy Soarina i chyba jego laskę Octavię, którzy gadają o pierdoletach. Patrzą na tańczące panny młode, natomiast Octavia wyraża swoje niezadowolenie z powodu grającej muzyki. Po chwili podbija do nich Rainbow, coś tam pieprzy nieinteresującego, cieszy się na ich widok, a następnie idzie w pierony. Tęczka postanawia popyskować trochę do ojca Fluttershy i… jego partnerki chyba, jakieś pielęgniarki Soft Cure. Dash prycha bardzo groźnie i spier*ala w swoją stronę. Ostatni kadr pokazuje nam Twi i Celestię, jak rozmawiają o miłości dwóch klaczy. Rzucają przy tym tajemnymi mądrościami w stylu “miłość jest piękna” albo “każdy musi znaleźć miłość na własne kopyto”, albo “nie wolno zmuszać do miłości”... JA PIER*OLĘ. Dobrze, że to się kończy, zapowiadając część trzecią Silent Ponyville. Otóż… Celestia wyczuwa… COŚ. COŚ STRASZNEGO. No i fik się kończy. Okej, o ile na początku fik nie zapowiadał tragedii, to na końcu mocno się zawiodłem. Od kogoś, kto napisał takiego klasyka jak “Ciche Ponyville” to ku*wa oczekuję jednak czegoś więcej. No co my tu mamy? No w sumie nic… Jakiś wątek domniemanej zdrady Rainbow Dash, który nagle się kończy w połowie. Właściwie od tego momentu już nic interesującego się nie dzieje, a wcześniej i tak nie było żadnych fajerwerków. No nudne to i przewidywalne. A do tego płytkie. “Oooo, siła miłości sprawia, że życie nabiera barw!”. No ku*wa dla kogo ten fik był pisany? Dla pięciolatków! Ten fanfik obraża inteligencję czytelników. Jest słodką laurką, nudną i bez charakteru, i bez jaj. Moralne konflikty i nieoczywiste wybory zostały porzucone na rzecz przesłodzonego zakończenia. Autor chyba nawet się nie stara nas zaskoczyć. Takie opowiastki to mogą poczytać z zainteresowaniem Grażyny, którym do szczęścia wystarczy jedynie ślub, wesele i rodzenie. Rodzenia tu nie było, bo fik dzieje się na wyspie Lesbos, przy dźwiękach harfy na której gra Safona. Bardzo słaby shipping. Okrutnie zły. A do tego wątki zostały ujowo poprowadzone. Najpierw śledzą Rainbow Dash, potem nagle coś się dzieje, a potem od razu wszystko się wyjaśnia i… do jasnej cholery! Reszta to pieprzenie o farmazonach i flaki z olejem. Ja już nie wiem, co mam napisać. Jeżeli masz do zmarnowania półtorej godzinki, to możesz czytać. Jeżeli jesteś wymagającym czytelnikiem, to sobie to odpuść. Serio. Nie stracisz zbyt wiele. Już dawno nie czytałem tak prymitywnego, naiwnego fika bez polotu. A fakt, że to się ciągnie niemożebnie, nie pomaga… Mam dość. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  5. Fanfik o studentach, którzy tak naprawdę nimi nie są… SPOJLERY Kolejny fik początkującej, młodej osoby. I to widać. Zwłaszcza gdy zobaczymy, jak ci “studenci” się zachowują. Nawet w MLP nie było to aż takie przesłodzone, co z resztą widać po studentach przyjaźni. Jasne, ich zachowanie jest ugrzecznione, ale też zdradzają pewne cechy normalnych studentów. Zakuwają dzień przed testem, opuszczają zajęcia, imprezują i takie tam. Ich słownictwo jest… trochę wybrakowane, no ale wiadomo. Natomiast w tym fiku postacie są bardzo infantylne i niewinne. Tekst jest źle napisany, ale co by nie mówić, w jakiś sposób zdołał mnie urzec. Być może za sprawą tej aury cukierkowatości. No i w sumie podstawy fabularne tego fika nie są beznadziejne. Zostały stworzone w miarę dobrze, a to już cieszy. Właściwie to chciałbym, żeby autor pisał dalej, bo… jestem ciekawy, co dalej. No to o czym to jest? Hmm, pewnie o jakieś BARDZO GROŹNEJ SEKCIE, co mi nie przeszkadza, bo lubię takie motywy, ale zobaczmy, jak to się rozwinie. Zaczynamy od prologu. Dowiadujemy się, że protagonistka, czyli Finky, dostała się na wymarzone studia. Wcześniej, przez lata, uczęszczała do szkoły średniej imienia Twilight Sparkle, wybudowanej w Fillydelphii. Trochę mnie to zastanawia, bo to sugeruje, że zdążyło minąć trochę czasu od ostatnich odcinków sezonu dziewiątego. Ale to nic. Nasza klacz przemierza stolicę “Gdy wchodziła przez bramę Canterlotu, jego wielkość onieśmieliła ją. Piękne, zdobione drogi, którymi szła, prowadziły do zamku górującego nad całym miastem. Tuż obok niego znajdowała się trochę mniejsza uczelnia, do której zmierzała.” Problemem tego fika jest to, że brakuje mu opisów. Tekst rzuca nam jakieś ochłapy, przez co tak naprawdę nie wiemy, jak to miejsce wygląda (i inne też). Niby miasto jest onieśmielające, ale co właściwie sprawia, że wywiera takie wrażenie na bohaterce? Więcej konkretów, plis. Zaraz potem mamy krótką scenę, jak to dwa kucyki rozmawią między sobą; żółta klacz oraz ogier Darth Hoof. Sprawiają wrażenie podejrzanych o nieczyste zamiary, a wiemy o tym, ponieważ przyglądają się bohaterce i szepczą między sobą półsłówkami w taki sposób, żebyśmy zastanawiali się, o co tu chodzi. Póki co wiadomo tylko tyle, że chcą do czegoś wykorzystać protagonistkę i głowią się nad tym, czy będzie dobrym kandydatem. Ostatecznie znikają w ciemnościach. Wow… Wracamy do Finky. Młoda klacz przechodzi obok straganu Pani Cake, kiedy ta nawołuje, żeby do niej podeszła. Piekarka wręcza bohaterce zieloną babeczkę, ponieważ ktoś tak ustalił, że nowy student otrzyma jeden tego rodzaju wypiek w kolorze swojej sierści. Dziwne, z tego, co pamiętam, to nam rozdawano prezerwatywy na pierwszym roku, na moich poprzednich studiach (co w sumie jest dobre, bo gumy są dość drogie). Ale Finky otrzymuje zieloną (babeczkę, nie gumę). I to mi się podobało. Ten szczegół, który w ciekawy sposób poinformował nas o tym, jak wygląda jedna z postaci. Zamiast pisać, kto jaki był, cechy wyglądu zostały przedstawione w akcji, czyli tak, jak właściwie powinno się robić. Daję okejkę. Później Finky postanawia zwiedzić “piękny” Canterlot. No i ponownie brakuje tu jakiś opisów. Jest piękny i tyle. Żadnej wyobraźni czy kreatywności w tym momencie. Następnie, po upłynięciu trzydziestu minut, protagonistka biegnie w stronę akademika, bo ma się tam odbyć jakaś balanga. Po drodze napotyka dwójkę kucyków, którzy wcześniej dyskutowali o Finky. Przedstawiają się (ta żółta klacz ma na imię Sharpless Moonlight) i proponują pomoc pod postacią oprowadzenia świeżo upieczonej studentki po całym ośrodku. I tak w sumie kończy się prolog. Jest nieźle. Wiemy, co się mniej więcej dzieje, w tle rozbrzmiewa jakaś intryga, mamy swoich bohaterów i lekko zarysowane charaktery, a to wszystko na przestrzenii półtorej strony. Nie mam zastrzeżeń do fabuły póki co. No ale to sam początek, więc wiadomo… Poza tym, dlaczego ludzie tak bardzo chcą uwzględniać prologi w swoich fikach? Prolog to pewna odrębna część w stosunku do właściwej historii. To takie opowiadanko do opowiadania, które ma wprowadzić nas w całość. Tutaj prolog nie ma racji bytu, bo równie dobrze można by go nazwać “rozdziałem 1”, a wtedy ta część nie może być prologiem. No ale okej. Czas na prawdziwy “rozdział 1”. Jego tytuł; “Bombardowanie Miłością”... O rety. Muszę przyznać, że brzmi to intrygująco i bardzo zachęcająco. No więc bohaterowie teleportują się do akademika, bo od razu jest cięcie. Jesteśmy witani miałkim opisem całej akademii, po czym dostajemy informację o tym, że Finky jest oprowadzana po kampusie. Po skończonej operacji, Darth Hoof oraz Moonlight zaprowadzają protagonistkę pod drzwi do sali imprezowej. Po drugiej stronie odbywa się właśnie przyjęcie integracyjne dla świeżaków. Dowiadujemy się również, że Finky bardzo chciałaby poznać Celestię, lecz towarzyszące jej kuce mówią, iż nie ma teraz czasu, ale jak skończy się przyjęcie, to przedstawią ją księżniczce. Nasza klacz przechodzi przez drzwi i w sumie widzi typową imprezę. Część tańczy, inni siedzą i rozmawiają, a jeszcze inni trzymają się na uboczu. Co ciekawe, nowa studentka obiera sobie za cel jakiegoś chłopa, chociaż w sumie… Ich dialog jest dosyć drętwy, ale nie zaliczam tego na minus. No po prostu można wyczuć, że są dosyć spięci i czasem plotą głupoty. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ to ich pierwszy dzień w nowych środowisku. Ale ta rozmowa to kolejna cegiełka, która coś nam mówi o bohaterach, więc jest tym lepiej. Finky lubi czytać fantastykę, studiuje pisma Starswirla i chciałaby być tak samo potężna jak on. W sumie nic specjalnego. Można powiedzieć, że to taki trochę klon Twilight, tylko że główna bohaterka jest jednak bardziej ufna, naiwna i otwarta towarzysko. Ale różnic nie ma zbyt wiele. Aha i posiada księgę z dziwnym symbolem jako uroczy znaczek. Natomiast zagadnięty koleś to niejaki Green Tower, ogier lubiąc szachy i mający gońca jako znaczek. ZAPAMIĘTAJCIE JEGO ZNACZEK. WRÓCIMY DO TEGO. Gdy rozmowa już się kończy, dostajemy sugestię subtelną niczym spadający fortepian na głowę Twilight. Otóż Green również należy do tego kółka wzajemnej adoracji… eee, to znaczy do BARDZO GROŹNEJ SEKTY. Przenosimy się do królewskich sióstr. Celestia odhacza kolejne, odbębnione obowiązki, a Luna zjawia się w sali tronowej, by spytać o Finky. Początkowo zastanawiałem się, dlaczego tak interesują się akurat tą klaczą, ale okej. To ma sens. Później to wyjdzie. Natomiast królewskie siostry są bardzo niepocieszone, ponieważ gównażeria… to znaczy dorosłe kucyki urządziły sobie głośną imprezę. Postanawiają ruszy z kopyta i zamknąć ten interes. No i po tej krótkiej scence przenosimy się przed bramę akademika. Tam jakaś klacz z szaro-niebieską grzywą próbuje się dostać do akademika. Na to ochroniarz pyta, czy ma przepustkę. Biedna studentka nie ma, więc ten ją opieprza, a klacz zalewa się łzami i odchodzi. Mam tylko jedno pytanie; jaką przepustkę? Przecież to impreza integracyjna dla studenciaków. Legitymacja powinna wystarczyć. No nic. Królewskie siostry wbijają na imprezę i każą wszystkim zamknąć mordy, bo inni się uczą do egzaminów. Pytają również o Finky. Bohaterka wychodzi nieśmiało na środek sali, pełna obaw, że zrobiła coś nie tak i że zaraz wyleci. Okazuje się jednak, że Luna chce jej pokazać pokój, w którym najpewniej będzie leczyć kaca i to nie jeden raz. A nie… tutaj będzie leczyć kaca co najwyżej z zielonej herbaty, bo to PRAWDZIWI STUDENCI. Finky idzie wraz z Luną, aż docierają do jej pokoju. “– Interesujące… – zaczęła Luna – twój znaczek mnie intryguje – powiedziała księżniczka nocy patrząc na bok Finky.” O nie… Ale dobrze, że jest kontynuacja tego dialogu. “– Niby czemu przecież to jest zwykła książka z jakimś napisem – tłumaczyła się klacz – O nie, nie, to nie jest zwykła książka. Ona ma na sobie napis w języku staroequestriańskim. Finky zakryła swój znaczek ogonem była wyraźnie zawstydzona. – Dlaczego ma to być ciekawe. Przecież to zwykła książka z napisem w jakimś starym języku – próbowała się bronić Finky. – Może to cię zainteresuje, ponieważ staroequestriański jest używany w potężnych zaklęciach które były używane przez Twilight, Stars Swirla brodatego i innych wielkich magów – powiedziała Luna która nie ukrywając zaciekawienia.” Tak więc już wiemy mniej więcej, o co chodzi z tym znaczkiem. I teraz rozumiemy, dlaczego księżniczki się nią interesowały. Po prostu zobaczyły w bohaterce potencjał, a jak wiemy, znaczki przepowiadają czekające na kucyki przeznaczenie. Luna podczas spotkania postanawia sprawdzać znaczenie cutie marka w słowniku, jednak nie udaje jej się niczego odszyfrować. Konkluzją tej wizyty jest to, że od tej pory, codziennie o godzinie siedemnastej, księżniczka Nocy będzie przychodzić do Finky, aby uczyć ją staroequestriańskiego. Ciekawe. Fajnie by było to potem jeszcze rozwinąć. Luna wychodzi, a protagonistka kładzie się do łóżka. Przed zaśnięciem wspomina czasy licealne, gdy była gnębiona przez innych. Następnego ranka okazuje się, że Finky ma jednak supermoce! “Finky wstała na równe nogi, jak zawsze nie miała problemu ze wstaniem.” Ech… No więc zbiera się na śniadanie, a tam spotyka Moonlight i Hoofa, tych dwóch patafianów, co ją oprowadzali po akademii. Chcą, żeby się do nich przyłączyła, jednak ta odmawia i idzie poznać nowe osoby. Dosiada się do znanej nam klaczy o szaro-błękitnej grzywie. Okazuje się, że dwie studentki już się znają, a ta druga nazywa się Sparkling Melody. Parę lat temu uczęszczały do tej samej klasy, ale Melody musiała się przenieść do Canterlotu. Obie klacze były wyśmiewane i dokuczano im, więc postanowiły trzymać się razem. Dowiadujemy się również, że ciężko pracowały na to, żeby dostać się do obecnej uczelni. Ogólnie sprawiają wrażenie takich niewinnych istotek, z dobrym serduszkiem, które się nie poddają i dążą do celu. Dla niektórych może to być aż nadto cukierkowe, ale mi to nie przeszkadzało. Przynajmniej jest za to lubić te postacie. Są po prostu sympatyczne i ma się powód, aby im kibicować. Proste, ale skuteczne. Dla mnie wypadło super, a to ważny punkt każdej fabuły. Ale oczekuję mimo wszystko, że jeszcze zgłębimy te charaktery, ponieważ na dłuższą metę to za mało. Melody opowiada swojej przyjaciółce o ostatniej sytuacji z ochroniarzem. Finky się denerwuje tym, że jakiś cham nie wpuścił tej klaczy i postanawia skonfrontować się z winowajcą, który o dziwo siedzi przy stoliku tuż obok, wraz z Moonlight i Hoofem. Moonlight wymusza na ochroniarzu przeprosiny i oddaje babeczkę jako zadośćuczynienie. Po tym, jak Finky odchodzi, jeszcze coś tam mruczy pod nosem, jak to nie podoba jej się, że bohaterka zadaje się z Melody, a nie z nimi. Planują, co zrobić, aby skłócić te dwie. Finky ponownie dosiada się do przyjaciółki i wręcza jej babeczkę. Tutaj możemy dostrzec, że dwie klacze mają nieco inne podejście do innych kucyków. I dobrze, bo w przeciwnym wypadku byłby niemal identyczne. Melody jest bardziej zamknięta w sobie i nieufna, natomiast Finky wierzy każdemu z automatu i momentami bywa wręcz głupia, udzielając każdemu tak dużego kredytu zaufania, pomimo tego, że wcale nie zna zbyt dobrze tych postaci. Ale to pewnie się zmieni w przyszłości… Mam nadzieję. Rozdział kończy się tym, że Luna przychodzi do protagonistki i zaczyna nauczać ją staroequestriańskiego. Ma to pomóc odnaleźć Finky prawdziwe znaczenie jej znaczka. Po skończonej lekcji zaczyna czytać książkę o wielkim czarodzieju, Melwinie Hoofie, co dodaje fajnego smaczku. Daję okejkę. Rozdział drugi. Finky wstaje i widzi zostawioną przez Melody kartkę. Jej przyjaciółka poszła do rodziców zastępczych, aby zdać jej raport z nauki. O matko… Protagonistka udaje się na śniadanie. Tam spotyka Moonlight. Rozmawiają i w pewnym momencie bohaterka zostaje zaproszona na tajne spotkanie ich grupy. Na stołówce dochodzi jeszcze do zdarzenia, kiedy jakiś random przyczepia się do Finky, gdyż ta je w mało kulturalny sposób swojego sianoburgera, lecz żółta klacz staje w jej obronie i wytrąca tacę z jedzeniem tego dupka. Ogólnie Moonlight przez cały czas próbuje się przypodobać głównej bohaterce, cały czas powtarza jej, jaka to nie jest super i że są najlepszymi przyjaciółkami. Mnie by taka nadmierna uczynność nieco irytowała i była podejrzana, no ale Finky nie widzi w tym nic dziwnego. “– Wow! Pokazałaś mu gdzie raki zimują. Ponadto wstawiłaś się za mną. Bardzo, ale to bardzo tobie dziękuje – oznajmiła pełna podziwu Finky. – Nie musisz mi dziękować. Każda prawdziwa przyjaciółka musi stanąć w obronie swojej koleżanki – odparła żółta klacz. – Zastanawiam się czemu nauczycie…. – Finky próbowała zapytać Moonlight, ale zadzwonił dzwonek na lekcje i ta rozpłynęła się w tłumie kuców wychodzący ze stołówki. “ To ostatnie, które odnosiło się do nauczyciela, pokazuje nam, że Moonlight trzęsie całą akademią. No bo ten wcześniejszy ochroniarz był jej podległy i pokornie przyjął ochrzan od niej, gdy się dowiedziała, że nie wpuścił Melody na imprezę. A nauczycielka stronniczo ujęła się za nią, pomimo tego, że w sumie, jak to nauczyciel, powinna również przypierzyć się do tej żółtej klaczy, bo to ona rozwaliła całe jedzenie tamtego randoma. No ale nic. Widać, wiele osób trzyma sztamę z Moonlight. Finky spotyka się z Melody. Tam wywiązuje się gadka o tym, że rodzice tej drugiej są nadopiekuńczy. Potem rozmowa schodzi na Sharpless Moonlight. Jak już wcześniej było wspomniane, Finky jest bardzo łatwowierna, natomiast Mel ma jakiś instynkt samozachowawczy i nie wierzy tak od razu żółtej klaczy. Dostajemy przy okazji element komediowy, który polega na tym, że bohaterki są kompletnymi idiotkami. “– Czy wiesz coś, czego ja nie wiem? – zapytała Finky. – Wiesz co, chyba mam dla ciebie mega bombę. Uszy Finky stanęły dęba. – Jaką bombę!! Chcesz nas wysadzić w powietrze?! – krzyknęła po chwili z przerażeniem. Odpowiedział jej tylko chichot koleżanki i krótkie pytanie retoryczne: – Czemu jesteś taką głupiutką klaczą? Finky, gdy to usłyszała, momentalnie się zawstydziła i nieśmiało uśmiechnęła. – Nie chodzi o taką bombę, co wybucha, tak? – spytała nieśmiało Finky po krótkim zastanowieniu się. – Tak, nie chodzi o taką. Chodziło mi o mega informację – wytłumaczyła Melody.” Słiiiit! Niewinne, głupiutkie klaczki… to znaczy dorosłe i poważne klacze, które niejedno widziały, i niejedno robiły w życiu! Przy okazji widać, że język jest taki… trochę nieadekwatny, przestrzały, ale wiecie co? Ja już nie oczekuję niczego innego. No klimat MLP jest bardzo wyczuwalny, więc w sumie nie mam z tym problemu, bo tam studenci (mniej więcej, a raczej mniej) tak by się zachowywali. Tą “mega informacją” jest to, co już wszyscy doskonale wiemy, czyli Sharpless jest podejrzana. O kurde… Po tej gadce dwie klacze postanawiają się udać na tajne spotkanie z ekipą Moonlight. Na miejscu czeka na nich “rada” BARDZO GROŹNEJ SEKTY tych patałachów z żółtą klaczą na czele. Fajne jest w sumie to, że spotykają się W AKADEMIKU, gdzie ktoś może ich zobaczyć, a nie na przykład na mieście, gdzie mogliby zniknąć w tłumie. No ale sprawa jest taka, że ta BARDZO GROŹNA SEKTA prosi dziewczyny o pewną przysługę. Mają udać się do lasu Everfree i odszukać jaskier prawdy. Nie, nie tego barda, tylko kwiatek, który działa jak serum prawdy, a raczej pokazuje, kiedy ktoś kłamie, bo wtedy płatki zmieniają barwę. Fajny pomysł, aprobuję. Jest w klimacie. Za pomocą specjalnej runy, klacze przenoszą się do lasu i rozpoczynają poszukiwania. Dodam tylko, że Finky jest naprawdę naiwna, bo ot tak wybiera się do niebezpiecznego lasu, mając jeszcze w głowie to, że za niedługo czeka na nią lekcja z księżniczką Luną. No ale już dobra. W końcu znajdują ten kwiat, na próbę opowiadają kłamstwa, by sprawdzić jego autentyczność, i widzą, że roślina zmienia kolor. Można wracać. Ale przed tym trzeba wykończyć leśnego wilka (a może raczej patykowilka?), który atakuje Melody. Finky włącza się jakiś dziwny tryb, przez który klacz wygląda nieco jak Twilight, gdy odpalała tęczowe lasery. Dzięki tej mocy spopiela na miejscu dziką bestię i mdleje. Ostatecznie udaje im się teleportować z powrotem do “rady” BARDZO GROŹNEJ SEKTY. Oddają kwiat i zostają poddane próbie. Mają odpowiadać na jakieś głupie pytania, w stylu; czy mnie lubisz? Finky przechodzi test, jednak Melody, która nie przepada za Moonlight, nie jest w stanie okłamać nikogo i ucieka z pokoju, zalewając się łzami. W sumie nic strasznego się nie stało, no ale dobra. Finky zostaje przyjęta do BARDZO GROŹNEJ SEKTY i idzie pocieszyć przyjaciółkę. Dociera do drzwi pokoju Melody, jednak nie udaje jej się wejść do środka. Słyszy też pochlipywanie szaro-niebieskiej klaczy. Nic to, trzeba zapierdzielać na lekcję z księżniczką Luną. Ale na miejscu okazuje się, że Pani Nocy nie mogła się zjawić, bo Twilight zwołała zebranie. Otóż… ktoś widział podejrzane światła w lesie Everfree! My wiemy, że to przez Finky, która spopieliła wilka, no ale cóż… Mamy jakiś wątek poboczny. Ech… Rozdział 3! “Było już po dwudziestej drugiej. Finky już dawno spała w swoim wygodnym łóżku, jednak po ciemnych korytarzach akademiku chodziła para kucy, które rozmawiały ze sobą” Mam nadzieję, że zdołała obejrzeć wieczorynkę. No więc Finky śpi, a po korytarzach szlajają się Sharpless Moonlight oraz Darth Hoof. Rozmawiają o bohaterce, uznając jej potęgę, po tym jak pokonała tamtego wilka. W sumie, motywacje całej tej BARDZO GROŹNEJ SEKTY szybko zostają odkryte i to trochę psuje efekt. No bo nie ma w tym żadnej tajemnicy. Ot, po prostu chcą obalić księżniczki, ponieważ nie wierzą w ich skuteczność. Mam nadzieję, że autor miał w zamyśle jakoś to rozwinąć i zamierza pisać dalej. Ich najbliższy plan polega na tym, że skłócą ze sobą Finky oraz Melody. Okej, ma to nawet sens. Melody cały czas jest podejrzliwa, więc pozbycie się jej zbliży protagonistkę do tej BARDZO GROŹNEJ SEKTY. Moonlight dociera do pewnego pokoju. Dostaje listy przez szparę w drzwiach. Tutaj zapomniałem wspomnieć, że pod koniec poprzedniego rozdziału, Green Tower, ten ogier, z którym gadała Finky na imprezie, był wspomniany, jak niósł jakieś kartki. To ukradzione listy głównej bohaterki. Fajnie jest również zaznaczyć, że w obecnej scenie, Sharpless zwraca się do tego “tajemniczego” kuca zza drzwi, mówiąc na niego “Goniec”. No ciekawe… CIEKAWE KTO TO. A najlepsze w tym wszystkim są ich ksywki, które mają ukryć tożsamość. Jaką ksywkę dalibyście MOONlight? Hmm… Może KSIĘŻYC? To tak, jakby ja się nazwał “fioletowym podmieńcem o żółtych ślepiach”. Bardzo tajemnicze… Dobra. Moonlight otrzymuje te liściki i idzie w pierony. “ Pewnie zastanawiasz się gdzie idziemy – odpowiedziała odwracając się w stronę ogiera. Odpowiedziało jej tylko skwinięcie głowy. – Otóż ostatnio kupiłam posiadłość na obrzeżach miasta. Oczywiście byłam w swojej normalnej formie – w tym samym czasie róg Moonlight zabłyszczał i użyła czaru przez, który stała się znacznie starsza niż wcześniej – Możemy tam przenieść naszą siedzibę bo to jest cud, że Celestia nie odkryła nas w sali 66. – Albo dobre czary rzucone przez mnie i Electric Sparka – odpowiedział Darth przemieniając się w starszą wersję siebie. Po chwili Darth Hoof oraz Moonlight wyszli z terenu uniwersytetu. Co dziwne brama była otwarta, ponad to nie było żadnego kuca który by pilnował jej. W nocy Canterlot był niezwykle cichy i pusty, pomimo tego, że to największe miasto w całej Equestrii. “ Rzeczywiście… TO CUD. I to tak nieironicznie. Nawet fanfik przyznaje, że to głupota. Aha, no i Canterlot powinien być aktywny nocą. Tam później będziemy mieć scenę, jak w dzień tłum kucyków i innych stworzeń wręcz przelewa się przez chodniki i ulice. Dalej mamy papalninę Moonlight o tym, jak to kiedyś będzie rządzić Equestrią, a księżniczki są “ble”. Dostajemy również w łeb ceglaną ekspozycją, kiedy bohaterowie opowiadają sobie o czymś, o czym doskonale wiedzą. Gdyby to były jakieś wspominki… ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to zostało zrobione strasznie sztucznie. A wspomniana ekspozycja dotyczy tego, jak Darth Hoof dołączył do BARDZO GROŹNEJ SEKTY. Nie będę tego przytaczać, bo to w sumie… nudne i niepotrzebne. “– Jeżeli Finky będzie z nami uda nam się zdobyć Canterlot i potem cała Equestria padnie na kolana przede mną – powiedziała Moonlight, wstając z krzesła. Po chwili uśmiechnęła się szeroko i zaczęła się śmiać bardzo głośno. Było go można usłyszeć w całej willi. Całe szczęście Darth Hoof przewidział to i ustawił barierę magiczną na niej. Żaden odgłos nie mógł opuści murów domu.” BUHAHA! Poza tym “go” a nie “ją”? No i tej klaczy przydałbym od czasu do czasu knebel. Przynajmniej nie trzeba by było stawiać magicznych barier, żeby ją zagłuszyć. “– Hę, hę… Będę rządziła Equestrią i mam chyba swojego księcia.. – powiedziała do siebie po cichu.” Hej, hej, hej! Nie bądź taka do przodu, droga panno! No ale póki co nie będzie rządzić, więc postanowiła, że spróbuje podrobić jeden z listów Finky. “Najgorszy tato, całe szczęście już nigdy ciebie nie zobaczę bo byłeś najgorszy!! Nie chcę ciebie znać! Moja najlepsza przyjaciółka czyli Moonlight jest najmilszą osobą na świecie w przeciwieństwie do Ciebie! Nienawidzę Ciebie i zgiń w Tatarze jak te bestie wszystkie! Nie chce Ciebie już nigdy widzieć! Bez pozdrowień Finky “ – Ach, po tych “pozdrowieniach” jej tatuś się nie pozbiera he, he… – powiedziała z uśmiechem na pyszczku Moonlight.” Eee… To trochę głupie, bo prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw. Tym bardziej, że Finky jest dobrą klaczą, który nigdy by nic takiego nie napisała i wygląda na to, że jest w dobrych stosunkach z rodzicami, bo wcześniejsza treść listu była odwrotnością tego, co tu zacytowałem. Szybko wydałoby się, że ktoś to podrobił. Ach, no i nie wspominałbym o sobie w liście podrobionym… przeze mnie. CO TO MA BYĆ?! Ranek. Wstaje nowy dzień. Finky się budzi i od razu idzie sprawdzić, co się dzieje z jej przyjaciółką. Wchodzi do pokoju i widzi prawdziwy burdel u Melody. Zaczyna pomagać koleżance w sprzątaniu, a temat ich rozmów… kurna mać, znowu schodzi na Moonlight. One nie potrafią rozmawiać o niczym innym, prawda? W sensie wiecie, te najlepsze przyjaciółki, które znają się od lat i które razem tyle przeszły? Ja wiem, że Sharpless jest świeżym wątkiem, ale bez przesady… Finky wścieka się o to, że Melody ma choć trochę oleju w głowie i ma czelność wysnuwać jakiekolwiek podejrzenia wobec przywódczyni BARDZO GROŹNEJ SEKTY. “– Słuchaj Mel, jesteś moją naj, najlepszą przyjaciółką, ale jest coś w tobie czego nienawidzę. Czyli tej twojej dociekliwości. Ty wszędzie widzisz teorie spiskowe! Nie możesz po prostu zaakceptować tego, że Moonlight jest miła! Zapadła na chwilę cisza, którą przerwała troszkę zasmucona Melody. – Masz chyba rację – westchnęła – mam chyba bzika na punkcie teorii spiskowych. Ale to jest dla mnie oczywiste, że Moonlight jest zła i nie powinnaś z nią się przyjaźnić.” Dociekliwość, to coś złego? Już abstrahując od teorii spiskowych, ale… dociekliwość? Serio? Gdyby była wścibska, to okej, ale to, że kieruje się sceptycyzmem, jest akurat rozsądne. Nie ma powodu, aby wierzyć tej całej Moonlight. No ale Finky, jak rasowa cipa, oburza się i trzaska drzwiami, pomimo tego, że jej przyjaciółka Z DAWNYCH LAT, której powinna bardziej wierzyć, nie zrobiła nic złego, tylko próbowała ją ostrzec. Ech… W następnej scenie widzimy, jak Finky spotyka się z Moonlight na stołówce. Rozmawiają o tym, co się wydarzyło między najlepszymi przyjaciółkami. Żółta klacz nawija drugiej makaron na uszy i coś tam pier*oli o tym, że Melody jest zazdrosna o nową przyjaciółkę głównej bohaterki. Potem wywiązuje prawdziwa walka studentek w kisielu (chociaż ja bym tam wolał budyń, bo fajniej by to wyglądało). Melody podbija do Moonlight, niczym prawdziwy dres, niemal pytając “masz jakiś problem, suko?” i rozpoczyna się spina. Drą na siebie modry na cały regulator, czyli robią to, co wszyscy kochają obserwować z boku. Ach, dramy… “ – Moonlight czemu co chwilę patrzysz na mnie!? – spytała zdenerwowana Melody. – Co nie wolno mi patrzeć? – spytała prowokacyjnie Moonlight, która zobaczyła kątem oka, że nauczycielka szykuje się do interwencji. – Czemu jesteś taka zazdrosna o Finky. Nie widzisz, że my się lepiej dogadujemy niż ty z nią czy po prostu jesteś ślepa – odpowiedziała bezczelnie Moonlight, lecz to tylko bardzej wnerwiło całą czerwoną Melody. – A ty czemu co chwilę mówisz jaka ty nie jesteś miła i wspaniała?! – Melody skontrowała pytaniem. – Co chwilę ja tylko raz powiedziałam to Finky a ty już posądzasz mnie o chwalenie się! – odpowiedziała stanowczo Moonlight.” No, także fajnie. Na szczęście (albo nasze nieszczęście) klacze zostają rozdzielone, a Melody idzie w pierony. Moonlight proponuje Finky, aby poszły razem na miasto. “– Co tam będziemy robić? – zapytała z dozą niepewności. – To co normalne nastoletnie klacze, czyli porozmawiamy o ogierach, sławnych gwiazdach, ciuchach i… – przybliżyła się do ucha Finky – … i oku feniksa... – powiedziała Moonlight tak cicho, że nawet Darth nie usłyszał. “ Ciekawe czy to “oko feniksa” to jakiś slang na coś… no wiadomo. Ach, i teraz już wiemy, o czym rozmawiają nastoletnie klacze. Trochę stereotypowo, ale zakładam, że w dużej części to prawda. No bo sam mogłem kiedyś posłuchać podobnych wywodów. Miałem z dwa razy okazję w życiu. No i… o czym gadałaby nastoletnie ogiery? Najpewniej o chlaniu i ruchaniu, no i piłce nożnej, no i dupeczkach, motoryzacji, militariach, grach wideo i o MLP… A nie, to tylko takie dziwadła jak ja się tym interesują, a nie PCHRYWDZISI MĘŻYCZYŻŹNI. Hehe… No ale jeśli chodzi o tematy rozmów, to tak, można powiedzieć, że w dużym stopniu to prawda, ale też zależy od konkretnej grupy, bo w nich może być różnie. Wiadomo. Lecimy dalej. Klacze wychodzą na miasto! “Gdy patrzyła na boki widziała piękne kamienice ozdobione w różnorakie sposoby. Był budynek cały obrośnięty bluszczem i pod nim był widać płaskorzeźby przedstawiające ważne wydarzenia z historii na przykład wygnanie Nightmare Moon lub ponowne pokonanie złego króla Sombry i pokonanie armii przemieńców. Skolei jak patrzyła nieco niżej to widziała różnokolorowe kucyki, nawet nie tylko ję, było też dość dużo upierzonych gryfów, czy owadów podobnych odmieńców. Jednym słowem stolica była bardzo różnorodna etnicznie.” Miałkie opisy… znowu. Poza tym… PRZEMIEŃCE? ODMIEŃCE? ŁADA HEL? CO TO CO MA BYĆ? No i widać, że to dzieje się już grubo po dziewiątym sezonie, bo mamy tę różnorodność etniczną i RASOWĄ przede wszystkim. Klacze idą do kwiaciarni. Moonlight wchodzi jako pierwsza i o czymś tam gada z florystką. Po chwili do środka wbija i Finky. Zaczynają rozglądać się za kwiatami doniczkowymi. Tutaj mamy pewną symbolikę, dość mało subtelną, ale fajną. Protagonistka widzi kwiat w kolorach sierści i grzywy Moonlight, ale również znajduje roślinę w barwach Melody. Nie może się zdecydować, który kwiatek kupić, więc bierze oba. Gdy wychodzą, ktoś potrąca Finky, przez co ta rozbija wcześniej kupioną doniczkę z rośliną w kolorach Melody. Przy okazji dowiadujemy się, kto zderzył się z główną bohaterką. No jak myślicie, KTO TO MÓGŁ BYĆ? Hmm… dam Wam chwilę. Tak, to była Melody XD, która śledziła przyjaciółkę, bo była zazdrosna i martwiła się o nią. Ale to nic. W sumie, gdyby to był przeciętny fanfik, to bym się spodziewał lesbijskiego romansu. Tutaj raczej tak nie będzie, ZA CO BARDZO, DZIĘKUJĘ AUTOROWI BO JUŻ MIAŁEM DOŚĆ TEGO GÓWNA, ODKĄD TO TYLKO SIĘ POJAWIŁO, A BRONIES, Z JAKIEGOŚ, KU*WA """""NIEWIADOMEGO""""" POWODU, SRAJĄ TYM NA LEWO I PRAWO. I też w tył i w przód. Okej, wracajmy. Melody ucieka i znika w tłumie. Moonlight, żeby jeszcze bardziej połechtać, tfu… udobruchać… O MÓJ BOŻE! Moonlight, żeby jeszcze bardziej przypodobać się Finky, oddaje jej swoją torebkę w kwiatuszki… Ciekawe, czy takie się modne na lato. Może sobie taką kupię… No nic. Ta rozbita doniczka najpewniej symbolizuje koniec znajomości Finky oraz Melody. Albo jej śmierć. Albo nic nie symbolizuje, a ja się doszukuję. Dziewczyny wracają do akademika i rozdzielają się. Przed pokojem na bohaterkę czekają Twilight oraz Luna. Wchodzą do środka i rozpoczyna się dość ciekawy dialog. Próbują rozszyfrować symbolikę znaczka głównej bohaterki, co się ostatecznie nie udaje, ale są jakieś postępy. Po tym Luna odchodzi, a Twilight ostatecznie dowiaduje się, kto stał za tymi dziwnymi światłami w Everfree Forest. Niepokoi ją to, jaką mocą dysponuje Finky, więc pod wymówką zrobienia czegoś ważnego, natychmiast wychodzi z pokoju protagonistki. Rozdział kończy się tym, że Twi przybywa do swoich mentorek i opowiada im o nowym odkryciu. Konkluzja jest taka, że będą od tej pory uważniej przyglądać się młodej klaczy. Na ich miejscu, to bym ją odizolował od innych, skoro posiada taką wielką moc, której nie jest w stanie kontrolować, a przynajmniej nałożyłbym na nią jakieś ograniczenia, artefakty, które będą tłumić jej magię. No cóż… Yey, rozdział 4, czyli ostatni jak do tej pory. A ten post jest już o wiele za długi. Finky budzi się i od razu widzi liścik od Melody. “Po tym spakowała swoje książki i gdy już miała wychodzić na śniadanie spostrzegła nową kartkę od Melody. Nie przeczytała jej zbyt uważnie. Zrozumiała z niej tylko to, że jej przyjaciółka chce się spotkać w kantorku sprzątaczek.” Nie zamyka drzwi na noc? Lepiej, żeby jacyś pijani ziomale nie wpadli do niej po zmorku. Ach, no i ten kantorek sprzątaczek. Czemu takie miejsce? Czy to jakaś schadzka? Jestem pewien, że gdyby MISTRZ SUN pisał tego fika, to to byłby punkt OBOWIĄZKOWY. W końcu tłumaczy coś podobnego, czyli “Octavia i Vinyl na Uniwersytecie”, który jest lepszym fikiem, dojrzalszym i bardziej realistycznym, ale… nie lubię go tak bardzo, jak omawiane dzieło. Nie żartuję. “Sekta” podoba mi się bardziej niż wspomniane tłumaczenie. PRZEPRASZAM MISTRZU SUN! Ale wracając. Finky i Melody spotykają się w, hehe, kantorku. No i co? Znowu, do ku*wy nędzy, wałkują jedno i to samo. No błagam! Dajcie już spokój tej Moonlight! Ale dochodzi do konfrontacji, takiej trochę out of character, ponieważ podczas darcia mordy, Finky się uruchamia i powoli zaczyna wzlatywać w górę, a jej róg oraz oczy pulsują magią ładowanego zaklęcia. Dosłownie próbuje zabić swoją przyjaciółkę. Ja pier*olę… CO? Nawet nie ma żadnych oporów, żeby to zrobić. CO SIĘ TUTAJ DZIEJE? Finky taka nie jest. nie zrobiłaby tego. PO PROSTU NIE! NIE ZGADZAM SIĘ! “– Finky, przepraszam za to, że tak na ciebie naskoczyłam. Błagam, uspokoi się, ponieważ to się źlę zakończy. Co jeśli ktoś nas usłyszy? – przestrzegła, lecz Finky zamiast się przejąć przybliżała się coraz bliżej i bliżej z rogiem wycelowanym prosto w Melody. – Melody… Gdyby ktoś usłyszał to wparował by tutaj wparował od razu. Najwyraźniej ktoś jest ze mną – powiedziała z uśmiechem Finky, która zaczęła się unosić, a jej oczy stały się białe. Melody, która znalazła się prawie pod drzwiami, dobrze wiedziała co to oznacza… – O nie! Muszę… – turkusowa jednorożka posmutniała na twarzy – tobie zrobić krzywdę… – klaczka zobaczyła kątem oka regał pełen jakiś przedmiotów woźnej. Bez zastanowienia zrzuciła to magią na przyjaciółkę. “ Protagonistka dostaje meblem po mordzie i traci przytomność, ale gdy ją odzyskuje, to Moonlight jest już na miejscu. Ta pomaga jej się pozbierać i zaprowadza do pokoju. Przy okazji, żółta klacz deklaruje, że posprząta pokój Finky, więc ta może spokojnie iść na lekcje. Gdy dociera do celu, tłumaczy się ze swojego spóźnienia i siada na ławce. Po zajęciach podchodzi do swojej nauczycielki i pyta się o to, czemu nie dostała… uwagi. Wiecie, uwagi, jak do dziennika. GDZIE MY JESTEŚMY? W PODSTAWÓWCE CZY NA STUDIACH? Okej, z tych ważniejszych rzeczy, to Finky spotyka się ponownie z Moonlight. Ta radzi jej, żeby poszła pogodzić się z Melody. Trochę to dziwne, ale już pod samiutki koniec rozdziału dowiadujemy się, że ten koleś, Green Tower, skończył… jakaś tam robotę. Nie wiemy dokładnie, o co chodzi. I już się nie możemy tego dowiedzieć, bo nie ma kontynuacji. Choć szczerze, to jestem zaintrygowany, jak przebiegłoby to spotkanie Finky z Melody. Okej, więc fik ogólnie jest kiepski. ALE jednocześnie taki nie jest. Gdyby tylko poprawić stronę techniczną, która jest KOSZMARNA I TO TAK, ŻE JA PIER*OLĘ, to byłyby to dobry fik. Postacie da się lubić, są jakieś interakcje, fabuła jakoś przędnie do przodu, są różne wątki, które się zazębiają, Klimat jest przyjemny i spójny ze sobą. Ma to konsystencję i tożsamość, a to duży plus. To taka pozycja, którą polubią ci, którzy nie narzekają na nadmiar cukru. Gdyby tylko jeszcze jakoś dołożyć warsztatowo lepsze opisy, dialogi i inne elementy, takie jak ekspozycja, prowadzenie niektórych wątków, prowadzenie scen, no to byłoby jeszcze lepiej. Najlepszą recenzją jest to, jeśli stwierdzę, że chętnie przeczytałabym więcej. Ale autor ma się poprawić i załatwić sobie lepszego korektora, bo ten wymieniony w credistach SSIE PO CAŁOŚCI. Bardzo mi przykro, że tak to opisuję, ale to niestety prawda. Dam Wam przykład. “Rozdział II “Inicjacja” Korekta: Cinram Minęły już trzy tygodnie odkąd Finky zaczęła chodzić do uniwersytetu w Canterlocie. Jej dawna przyjaciółka pomogła w odnalezieniu się w nim. A Moonlight opowiadała o nauczycielach, jakby znała ich od dawna, ale mówiła, że poznała ich dopiero 3 miesiące temu. Klacz wstała na cztery kopyta. Uwagę jej przykuła kartka, która leżała na szafce nocnej. Nadawcą jej była Melody. “Słuchaj Finky, dziś nie zjem śniadania z tobą, gdyż poszłam odwiedzić moich rodziców zastępczych - muszę złożyć im raport z tego, czego nauczyłam się na uczelni. PS: Możemy spotkać się i pogadać po lekcjach. Wiem, że masz prywatne lekcje z Luną o 17, ale spokojnie, wyrobisz się.” – Szkoda, że jej nie będzie… No, ale usiąde na stołówce koło Moonlight i porozmawiamy sobie – powiedziała trochę zasmucona Finky, która wyszła z pokoju udając się tym samym do jadalni. Na stołówce zobaczyła ją Moonlight. Zdziwiła się, czemu nie ma z nią Melody, lecz po chwili uśmiechnęła się, bo klacz skierowała się w stronę stolika przy którym siedziała z Darth Hoofem i innym kucem. – Hejka Moonlight, jak się masz? – przywitała się lekko zasmuconym głosem Finky. – Co się stało Finky? Powiedz nam, lepiej się poczujesz! – zachęciła Moonlight. Finky usiadła i zaczęła mówić. – Skoro mówisz, że poczuje się lepiej… A więc wstałam sobie rano i zainteresowałam się kartką, która leżała na mojej nocnej szafce. Ta kartka była od Melody. Tej, której tamten kuc nie chciał wpuścić. Wracając do tej kartki. Niestety była na niej smutna wiadomość. Mojej przyjaciółki dziś nie będzie, więc dosiadłam się do was – opowiedziała Finky.” To ma być ta korekta? Brakuje tu interpunkcji, składnia leży, logika, formatowanie, dialogi i ortografia również. No wszystko! Tu nie widać absolutnie żadnej korekty! A to tylko mały wycinek. Ale i tak będę czekać na więcej… Daję okejkę i powodzenia w ewentualnym pisaniu! Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  6. No, już dawno nie miałem okazji przeczytać fika w serialowym klimacie. A do tego z RD w roli głównej… co oznacza, że to będzie ból. SPOJLERY Motyw z podróżą Dash gdzieś daleko… Hmm, gdzie ja to… Aha! Austraeoh! Tylko tam leciała na wschód, a tutaj leci na północ. Okej, w sensie możliwie, że wspomniany fik posłużył jako inspiracja albo po prostu dwa utwory powstawały niezależnie od siebie. To akurat nie problem. Poczekajmy jeszcze na kolejne dwa fiki, gdzie Rainbow poleci na zachód, a potem na południe. Albo nie! Powstaną jeszcze dwa, gdzie Tęczka zapragnie zbadać kosmos, więc wyleci w górę albo będzie chciała wkopać się w ziemię i podąży w dół. No możliwości jest… w sumie nie aż tak dużo. Fanfik jest dosyć dobrze przetłumaczony. W prawdzie co chwilę zdarzają się potknięcia, gdzieś tam formatowanie szwankuje, interpunkcja, widać drobne błędy jeżeli chodzi o konsystencję świata, jednak nie natknąłem się na nic takiego, co by przeszkadzało w odbiorze tego tekstu. Ponadto (ten fragment dopisuję później) ponoć oryginał był słabo napisany i to NAPRAWDĘ SŁABO. Dlatego brawa dla tłumacza, że i tak udało mu się naprostować wiele błędów. Teraz już rozumiem, dlaczego ogólnie tekst jest jakiś taki sztywny… Nie wiem, taki trochę kiepski do czytania, a czasem nie da się już czegoś poprawić i trzeba zaczynać od początku. Ogólnie gdy biorę się za omawianie tłumaczenia jakiegoś fika, to 90% skarg kieruję do autora a nie tłumacza, a tutaj tłumacz poradził sobie… zaskakująco dobrze. Tak, jest dużo głupot w tekście, ale jak już wspominałem; oryginał kuleje i tego już się nie załatać w całości. (AKTUALIZACJA; Cholera… jednak tłumaczenie jest aż tak dobre. Zwłaszcza w rozdziale 3 męczy niemożebnie. Niestety rozdział 3 doszedł, gdy już napisałem większość tego posta, więc… No może to wszystko sprawiać wrażenie nieco sprzecznego ze sobą. Moje uwagi trochę się zmieniają w trakcie komentarza.) Fabuła. Oczywiście, ta głupia RD jak zwykle musi marudzić. Jest największą marudą i narzekaczką w historii. W sumie większą niż Rarity, a to już coś. No i większą niż ja. Wszystko rozpoczyna się od tego, jak to Dash przesiaduje w bibliotece Twilight i jęczy z powodu nudy. Ciągle wypomina, jak to kiedyś wyruszały całą szóstką na misje ratowania świata, a obecnie nic się nie dzieje. Widać, że ta głupia Rainbow Dash w ogóle nie dba o bezpieczeństwo Ponyville i wszystkich mieszkańców. Jej zależy jedynie na sławie i pochwałach. To sytuacja identyczna do tej, którą nam pokazano w którymś tam odcinku z drugiego sezonu, gdzie przyjaciółki pegaz przebierały się na zmianę za tego samego bohatera. To dokładnie ten sam poziom egoizmu, narcyzmu i Celestia wie czego jeszcze. Nie wiem, jak można lubić tę postać. Rozumiem, że w serialach zdarzają się “lubiane” dupki, ale RD nie ma niczego do zaoferowania w zamian. Na przykład taki Dr. House był inteligentny i posiadał cięte riposty, którymi gasił innych chamów, a w głębi serca dbał o swoich pacjentów. Zależało mu na nich. RD chce pomagać innym tylko dla własnej przyjemności. Jasne, zdarzały się jaśniejsze momenty w serialu, zwłaszcza gdy opiekowała się Scootaloo, ale całościowo nie wypada zbyt korzystnie. Nie wiem, jak można lubić postać, której gdy się powie, że nie jest fajna, to zacznie Ci zawracać głowę i narzekać; "COOOOO?! JA NIE JESTEM FAJNA?! JAK ŚMIEEEEESZ!!! "A dlaczego o tym wspominam? Żeby mieć już za sobą omówienie głównej postaci. Niestety w tym fiku jest bardzo serialowa, jednak nie uznaję tego za wadę samego opowiadanka. Wracajmy. Twilight sugeruje, żeby pomogła jej posprzątać w bibliotece i poukładać książki, ale, jak wiadomo, pegazicy taka praca nie w smak, więc odlatuje w pierony na jakąś chmurkę, aby się zdrzemnąć. Nie dane jest jej pospać zbyt długo, ponieważ do uszów lotniczki docierają ryki potwora oraz krzyki kucyków. Natychmiast zrywa się z obłoku i leci na akcję. Przypominam tylko, że jej motywacją nie jest uratowanie kogokolwiek, tylko zabicie nudy oraz zdobycie pochwał. Ech… Okazuje się, że Fluttershy zaatakował jakiś krokodyl, ale na miejscu była już Applejack i pokonała potwora. Nie spodobało się to RD, bo, ponownie; nie zależy jej na ratowaniu innych. Nawet miała pretensje wobec przyjaciółki, że nie zaczekała na nią, podczas gdy krokodyl mógłby z łatwością schrupać Fluttershy. W sumie dziwię się, że w serialu jej chatka nigdy nie została zaatakowana przez jakieś cholerstwo. Mieszka tak blisko lasu, gdzie gnieżdżą się same skurczysyństwa. Po zapoznaniu się z sytuacją, RD odlatuje, nawet nie reagując na pytania przyjaciółek. Phe… Widać ma wszystko w dupie, oprócz własnej chwały. Ponownie ląduje na chmurze i stamtąd obserwuje zamek Canterlot, majaczący gdzieś w oddali. Ten widok sprawia, że dwie, ostatnie zębatki w tym pustaku zdołały zatrybić. Otóż zaczęła zadawać sobie pytania; co jest na północ od Kryształowego Imperium? W sumie wiemy to z niekanonicznej gry Equestria at War. Ale jak będzie w tej historii? No zobaczymy, zobaczymy. Tak więc Rainbow postanawia, że poleci sobie na północ. Ot tak, samotnie, bez żadnego rekonesansu, co byłoby przydatne, ponieważ z jakiegoś powodu tamte ziemie są niezamieszkałe. Lotniczka wpada z powrotem do Twilight. Wypytuje o wszystko, jednak ta niczego nie wie. “W międzyczasie Twilight Sparkle i Spike dokończyli całodniową reorganizację (podziękowania dla Starlight, która wolała wziąć długą po południową kąpiel, zamiast im pomóc), i chcieli uczcić to późną kolacją. Wszystko było na półkach, tam, gdzie być powinno według nowego formatu. Księżniczka po prostu dawała wszystkiego po trzykroć, zanim mogła skończyć dzień. – TWIIIIIILIGHT! – O nie…” Miałem podobną reakcję, gdy zorientowałem się, kto będzie w tym fiku grać pierwsze skrzypce, ale jakoś się przemogłem. Poza tym; nie, nie, to nie Starlight jest niewolnikiem w tym zamku, tylko Spike. “Tęczowy piorun uderzył w jej bibliotekę, zatrzymując się wprost przed jej twarzą, kiedy fala uderzeniowa zatrzęsła Spikiem i wszystkimi bibliotecznymi meblami.” Nie ma to zniszczyć całodniową, ciężką pracę swojego przyjaciela, a do tego go potrącić. No brawo, RD. Ale lotniczka w sumie wleciała i wyleciała. Po wpadnięciu na pomysł, aby wyruszyć na północ, leci niemal od razu… “ – Przygodo, nadchodzę. I odleciała, tworząc za sobą tęczową smugę.” I tak po prostu sobie odleciała w daleką podróż? No bez jaj. Mam nadzieję, że w drugim rozdziale jednak okaże się, że odpowiednie przygotowania zostały poczynione… “Rainbow Dash leciała przez cały poprzedni wieczór, śpiąc tylko przez chwilę, by o świcie znowu zacząć lecieć. Nie mogła marnować czasu, chciała jak najszybciej przeżyć jakąś ekscytującą przygodę. Wiedziała, że to będzie czadowe, że tam, gdzie leci, będzie miała mnóstwo rzeczy do zrobienia i wiele potworów do pokonania. W końcu na północy żyły Bug Bear`y, więc musiały tam być też inne niebezpieczne rzeczy do zrobienia.” No ja pier***ę. Więc ona na serio nie wzięła ze sobą żadnego ekwipunku, żadnych map, aby dotrzeć do granicy znanego świata, żadnego prowiantu, żadnych medykamentów, żadnych ubrań… no ku**a niczego? Ech… Mam nadzieję, że jej trupa nigdy nikt nie odnajdzie. Poza tym jakie Ty czadowe rzeczy chcesz tam robić, Rainbow? Twilight powiedziała ci, że tamte miejsca są niezamieszkałe. Nic tam kuźwa nie ma, bo gdyby coś było, jakaś cywilizacja, to już dawno każdy by o tym wiedział. Ewentualnie wpieprzy się do wioski kanibali albo gniazda potworów. Tak; tego jej właśnie życzę i temu kibicuję. Och, jeszcze jedno… Rainbow Dash ma zamiar przylecieć na obce terytorium, nie należące do niej, i tak po prostu pobić te Bug Beary? To jest ich naturalne środowisko. To tak, jakbym ja postanowił wybrać się do Afryki, na sawannę, aby strzelać do lwów i mordować je; no przecież te zwierzęta również są groźne dla człowieka! No i co z tego? Naprawdę autor tego absurdalnego fika uważał, że to, co planuje Rainbow, ot tak sobie można zrobić? Iść zabijać zwierzęta dla rozrywki? Bo przecież tego chce Rainbow. Ech… Co za psychopatka. Co za brak wyobraźni i logicznego myślenia. Powtórzę jeszcze raz; Dash ma zamiar wj*bać się na obce terytorium, do naturalnego środowiska pewnych zwierząt, i tak po prostu powybijać te istoty, kiedy one sobie tam żyją i nie wadzą kucykom? No ku**a… Tęczka leci i leci, aż widzi Kryształowy Zamek na horyzoncie. “Przelatując nad Kryształową Górą, dostrzegła zbliżające się Imperium. Ogromny zamek oraz budynki, wyglądały tutaj, jak lśniąca latarnia. Rainbow Dash przygryzała wargę, kiedy się zastanawiała. – Myślę, że mogłabym się zatrzymać, by wpaść na lunch do Cadance i Shining Armora. Przekąszenie czegoś konkretnego przed opuszczeniem Equestrii jest dobrym pomysłem.” O, tak! Nie ma to jak wpier**lić się komuś na chatę bez zapowiedzi i jeszcze wyjadać jedzenie! Wiem, że to rodzina królewska, i strawy im nie zabraknie, ale mimo wszystko powinno się dla samych zasad uprzedzić o swoim przybyciu. Shining Armor oraz Cadance mają lepsze rzeczy do roboty, niż usługiwanie jakieś pindzie, która nawet nie pomyślała o zabraniu prowiantu! Lepsze rzeczy takie jak… No, są młodym małżeństwem. Pewnie mają swoje sprawy. O których się zaraz dowiemy… O cholera… “Niebieski pegaz zanurkował, aby ominąć górę, która oddzielała Imperium od reszty Equestrii. Bezpośrednio pod nią, mogła zobaczyć tory kolejowe, które pokonuje razem z przyjaciółkami, kiedy normalnie jedzie z wizytą. Lecz kiedy jest sama nie używa ona pociągu, chyba że chcę na chwilę uciec od zimna, w końcu północne powietrze jest chłodniejsze. Jeśli chciałaby polecieć dalej na północ, to musiałaby się do tego przyzwyczaić, ale odkąd Dash latała dość wysoko, zimno nie było dla niej takim problemem.” To jest po prostu źle przetłumaczone. I o ile do tej pory kierowałem moje gorzkie żale do autora, to tym razem mam ochotę pacnąć tłumacza po głowie. Wcześniej wspominałem, że tekst ogólnie jest dobrze napisany, ale wtedy jeszcze nie zapoznałem się z drugim rozdziałem. A teraz? No mamy niezłe kwiatki. Jak to pokonuje tory kolejowe? Nie pisze się w ten sposób! Pokonywać można kilometry. Poza tym czas teraźniejszy? No właśnie niezbyt dobrze to wygląda. I jak ona ominęła górę, nurkując w powietrzu? Wleciała do tunelu?! Każdy, normalny pegaz skręciłby w którąś stronę i ominął górę po łuku. No tak czy nie?! A tak to Rainbow naraża się na to, że akurat nadjedzie pociąg, z którym się zderzy. I szczerze; mam nadzieje, że tak się stanie… Ale oczywiście tak się nie stanie, bo plot armor. Miała całą przestrzeń dla siebie, to akurat musiała wpieprzyć się w to jedno miejsce. I całe to gadanie o zimnym wietrze to bullshit, bo jakoś do tej pory leciała. “Rainbow szybko wyleciała z gór, między nią a Imperium nie było już nic, tylko pusta przestrzeń. Potrzeba było tylko kilku kolejnych sekund, żeby znalazła się nad domami i ulicami. “ Jak to z gór? W sensie z tego tunelu? A nie powinno być zza gór albo spomiędzy gór? Ech… Poza tym jak bardzo szybka jest Rainbow, aby przemierzyć całą Equestrię jednego dnia? Dla mnie to już jest gruba przesada. No nie róbmy z niej Flasha, błagam. “W Imperium było cieplej niż teren, który je otaczał, dlatego Rainbow Dash łatwo poszybowała w kierunku pałacu.” Ponownie; tłumaczenie tutaj nieco oklapło. Tu musiał zostać użyty translator. Chociaż może po prostu to nie miało takiej dobrej korekty jak w rozdziale pierwszym, a sam tłumacz się machnął w tym fragmencie. “Kryształowe Imperium zawsze było miłym miejscem do odwiedzin i prawdopodobnie Rainbow Dash spędziłaby więcej czasu na rozglądaniu się i zabawie, gdyby nie miała czegoś innego do zrobienia. Jedyne czego teraz chciała, to szybko spotkać się z Cadance i Shining Armorem, zjeść coś i ruszać dalej.” O proszę, a to kolejny przykład durnoty ze strony tego fika. Widzicie, co tu jest nie tak? Dam Wam chwilę, drodzy internauci, na zastanowienie… … Widzicie? Jaka jest motywacja Rainbow Dash? No kurde zrobić coś szalonego, coś rozrywkowego. Kryształowe Imperium może zaspokoić jej potrzeby. Ale nie, ona woli polecieć w pierony nie wiadomo gdzie. Rozejrzyj się po rynku! Ile razy byłaś w Kryształowym Imperium? Policzmy… raz w 3 sezonie, gdy Sombra powrócił, drugi raz podczas igrzysk, trzeci podczas kryształowania, czwarty, gdy przyjmowały tę babkę od igrzysk, no i piąty, jeśli policzymy Equestria Girls. Zdaję sobię sprawę, zapomniałem o czymś, ale za każdym razem, poza kryształowaniem, była zajęta czymś innym niż rozrywką, więc teraz mogłaby się zabawić, bo tak naprawdę nie zna zbyt dobrze tego miejsca. Ech… “Hej, a może ci dwaj wiedzą też coś więcej o tym, co jest na północy, co wydawało się bardzo prawdopodobne, oraz mogliby powiedzieć jej coś więcej na temat Góry Everhoof.” Skoro Twilight tego nie wie, to nie jestem pewien, czy oni będą wiedzieć. Mimo wszystko to TWILIGHT. Już lepiej by było, gdyby RD spytała Celestię albo Starswirla (jeśli już był w Equestrii). Poza tym jacy “dwaj”? Chyba “dwoje” - klacz i ogier/kobieta i mężczyzna, a nie DWAJ osobnicy męscy. No i miło zobaczyć, że sam narrator się podniecił, skoro wtrąca swoje wykrzykniki i onomatopeje. “– Zastanawiam się, czy powinnam skorzystać z drzwi na dole, czy może wlecieć przez jakieś okno lub balkon – zamyśliła się Rainbow, kiedy latała wokoło pałacu “ Ja pie**olę… Niezidentyfikowany obiekt latający ot tak może sobie wlecieć do pałacu? Przecież podmieńce atakowały to miejsce! I sam Thorax podniósł alarm, gdy pojawił się po raz pierwszy! “– Twilight nie miałaby nic przeciwko temu, że tu wchodzę, więc jej brat i szwagierka też nie powinni mieć – prawdziwość tego stwierdzenia powinna zostać wkrótce wystawiona na próbę.” To co za logika?! To tak, jakbym ja nie miał nic przeciwko temu, aby mój kolega wszedł sobie do mieszkania MOJEGO BRATA, więc on również z pewnością nie będzie mieć nic przeciwko. Co za głupia… Ale wlatuje do pałacu i dociera do jadalni, gdzie skłócone małżeństwo je drugie śniadanie. “Flurry Heart zachichotała z radości, kiedy Cadance przytuliła się do niej, a Shining Armor obserwował ich z daleka, musząc mrużyć oczy, przez to, jak długi był stół. “ No i oczywiście Rainbow Dash, tak po prostu, wlatuje do czyjeś jadalni! Nosz ja pier… “– Oczywiście, nie muszę – Pomyślał Shining Armor, lecz nie wypowiedział tych słów na głos.” Jak on miał to ku**a powiedzieć na głos, skoro myślał? No jak?! Nie było tam żadnej informacji, że myślał głośno albo na głos. Po co dodawać tę idiotyczną uwagę, że nie wypowiedział tych słów na głos. Przecież jeśli jakaś postać po prostu myśli, to to rozumie się samo przez się. “Drzwi do sali jadalnej otworzyły się z hukiem, a znajomy pegaz wleciał do środka, zatrzymując się naprzeciwko stołu. – Hej tu jesteście! – Powiedziała Rainbow Dash do nich trzech.” Boże, daj mi siłę… Królewska para pyta, czy nic się nie stało, a na to Dash odpowiada, że nie. Tak po prostu sobie przyleciała. Po chwili Rainbow, ten darmozjad, pasożyt i sprzedawczyk, dostaje talerz wyżebranego jedzenia. Zasiada do stołu, który ciągnie się chyba z kilometr, bo Shining musiał wcześniej mrużyć oczy, aby dobrze widzieć swoją żonę z drugiego końca. Jedzą w milczeniu. Lotniczka wyczuwa, że coś jest nie tak… “Zując marchew, spoglądała raz w jedną raz w drugą na zaręczone kucyki i nawet ona mogła stwierdzić, że z nimi jest coś nie tak. A jeśli Rainbow Dash mogła odczuć atmosferę, oznacza to, że każdy mógł.” Chwila, chwila, chwila… Zaręczone? Przecież oni mają dziecko! I nie chodzi mi o to, że nie postępują zgodnie z naukami Kościoła. Po prostu w serialu było tak, że dopiero po ślubie urodziła się Flurry Heart. W dodatku, wcześniej, w pierwszym rozdziale, Twilight była wspomniana jako jednorożec, pomimo bycia księżniczką. To w końcu trzymamy się kanonu, czy rozpierdzielamy logikę jeszcze bardziej? Ach, no i podoba mi się ten komentarz narratora, który jednoznacznie dowodzi, że Rainbow Dash jest debilna. Pięć punktów do mojego zadowolenia. “Jednak Cadance ukrywała prawdziwą twarz pod plastikową maską a Shining Armor wyglądał posępnie. Ogier po prostu popychał swoje jedzenie wokoło, zamiast je jeść, wyglądając, jakby miał ciężką depresję. “ Radź sobie sam, Shining. W końcu jesteś ogierem… Meh, no niestety sprawiedliwości nigdy nie uświadczymy na tym padole. Ale jeszcze bardziej martwi mnie to “popychanie jedzenia”. Może bawienie się jedzenie, dłubanie w nim? Jeszcze jakieś określenie by się znalazło. Tyle możliwości! Plastikowej maski księżniczki nie będę już komentować… “– Psst, hej. Coś się stało między tobą a Cadance? – Nic takiego się nie dzieje, Rainbow Dash – Cadance odpowiedziała, powodując, że Rainbow i Shining Armor zatrzęśli się z szoku “ Ech… Shining powinien wy**bać ją z tej jadalni. Wyobrażacie sobie pytać prawie nieznane Wam małżeństwo o ich kłótnie w związku? Hym? HYMMMM?! Awkward as hell! “– Nie musisz dziękować – Cadance odpowiedziała, uśmiechając się, kiedy Flurry Heart lewitowała jej talerz za nią – to wielka przyjemność gościć przyjaciół, nasze drzwi są zawsze otwarte, ale jeśli chodzi o ciebie to okna.” To by się nie zdarzyło w rzeczywistości, gdyby ten fik był logiczny i miał jaką konsystencję. “–Rainbow Dash, dam ci pewną radę na przyszłość, kiedy będziesz wychodzić za mąż – Shining Armor położył kopyto na jej ramieniu – jeżeli kiedykolwiek twój małżonek zapyta cię, czy królowa podmieńców, która się pod niego podszyła na weselu, lepiej się całuje, nie zastanawiaj się, po prostu powiedz nie.” Shining Armor… to debil. Tyle w sumie mam do powiedzenia. Aha, no i mam nadzieję, że Rainbow nigdy nie wyjdzie za mąż. To też musiałem dodać. No ale fabuła dalej rozgrywa się tak, że Rainbow zjada śniadanie, w sumie niczego nowego się nie dowiaduje o swoim celu podróży i leci w pierony… Jedyną, ważną informacją jest to, że Shining i Cadance mają kłótnię małżeńską. I tyle. Czy to wróci? Mam nadzieję, że nie, bo to nic ciekawego. To w sumie głupota, nic poważnego, po prostu Shining powiedział, że Kryśka go lepiej pocałowała. No rozumiem humory Cadance, ale raczej chyba jej przejdzie, co? Więc o co takie wielkie halo? On jej nie zdradził, nie skrzywdził ani nic takiego, po prostu palnął coś głupiego, a to każdemu się zdarza. Trzeci rozdział. Tęczka leci na Górę Everhoof. Robi się coraz zimniej (wielkie zaskoczenie), a warunki pogodowe wykańczają pegazkę. “Patrząc w dół, można było dostrzec tylko śnieg i śnieg, dokąd tylko sięgał wzrok. Był to kolejny powód, dlaczego była wdzięczna, że jest pegazem. Rainbow Dash nie wyobrażała sobie przedzierania się przez to. Wolne tempo, lodowce, nic tylko zaspy śnieżne z każdej strony, mogłaby zwariować. Umiejętność latania dawała jej znacznie więcej swobody i radości oraz więcej do zobaczenia, no, chyba że złapała ją burza czy coś innego. Cieszyła się z tych łopoczących po bokach skrzydeł.” W każdym fanfiku w którym pojawia się pegaz, musi się być opis mówiący, jak to fajnie jest sobie tak latać i czuć wiatr w grzywie… Do jasnej Equestrii! Wiemy, jak to jest latać! Widzieliśmy to już setki razy. Ach, no i człowiek lata od ponad stu lat. Co ciekawe już 60 lat później, po pierwszym locie samolotem, człowiek stanął na Księżycu. Dosyć duży przeskok, nie? Widać, jak człowiek chce, jeśli wierzy, jeśli podąża za marzeniami, to potrafi. No i jeśli są pieniądze, ale to SZCZEGÓŁ. RD widzi coś, co przypomina jej las zasypany w całości przez śnieg. “Prawdopodobnie w tym miejscu jest rzeka i las, jednak muszą być one zasypane przez śnieg i pojawiać się tylko w cieplejszych porach. Rainbow Dash jednak nie myślała o tym, że ich nie widzi, jeśli widziało się jeden las, to widziało się je wszystkie, prawda? Oraz przecież nie każdy las mógł kryć jakąś przygodę lub niebezpieczeństwo tak jak Everfree.” Nie jestem pewien, ale jeśli las jest CAŁKIEM zasypany przez śnieg, (a można to wywnioskować po tym, że prawie nic nie wystaje i dlatego trudno rozpoznać, co to jest), to ten las nie powinien istnieć, jeśli te setki ton śniegu zaczną się roztapiać. Wtedy po prostu dojdzie do powodzi i wszystko wygnije, i ewentualnie powstanie bagno. Ale las? Nie sądzę. Poza tym oczywiście, że większość lasów jest podobna, ale w każdym można jednak znaleźć coś innego; inne ukształtowanie terenu, inną florę i faunę itd. No i, z tego co mi wiadomo, to w świecie MLP nie tylko Everfree jest takim niebezpiecznym lasem. Dżungla była pilnowana przez dzikie koty tego kolesia… od dzikich kotów (nie pamiętam, jak on się nazywał, ale miał jakieś imię zaczynające się na “A”). Tęczka rozgląda się po krajobrazie i po prostu leci… Nie dzieje się nic ciekawego. Nie ma żadnego klimatu, bo opisy są minimalistyczne, a sposób napisania tego woła o pomstę do Nieba. Po prostu po kilku niezręcznie napisanych zdaniach trafiamy na JESZCZE GORSZE. Zobaczcie; “Wzleciała w górę na nisko lecącej chmurze, na którą nadeptując, spowodowała opad śniegu, który unosił się na południe, w stronę Kryształowego Imperium, dopóki nie straciła go z pola widzenia i zeskoczyła na następną chmurę i następną, powtarzając tę czynność.” Niby wiadomo o co chodzi, ale łatwo zgubić sens akapitu, gdy jest tu tyle zdań podrzędnie i współrzędnie złożonych. Boże… ten post chyba się nie skończy, a to dlatego, że jest tu tyle głupot, jak jeszcze w żadnym fiku omawianym przeze mnie. Ech… “– Nie można mówić o przygodzie bez zabawy.” No fajnie, RD, ale moja przygoda nie ma nic wspólnego z zabawą, więc podziękuję za te mądrości, OKEJ?! “Lekki wiaterek uderzył w nią od wschodu, jednak Rainbow Dash zdecydowała się płynąć razem z nim, pozwalając sobie na szybowanie, kiedy była już na tyle blisko gór, że mogła pozwolić sobie na lot w trochę inną stronę niż prosto na północ, oszczędzając energię.” No i znowu to samo… Ciągle czytam o jakiś farmazonach. Nie wiem konkretnie, o co chodzi bohaterce ani nawet gdzie się znajduje, bo ciągle gdzieś lata. Jakoś w innych fikach mogłem sobie wyobrazić wszystko. Nie było problemu. Ach, no i też ujrzymy tu zły dobór słownictwa. “Lekki wiaterek” i “uderzył”; to po prostu do siebie nie pasuje. Wichura może uderzyć. “Uderzyć” to mocne słowo, to czasownik dynamiczny kompletnie nieadekwatny do “wiaterka”. Muśnięcie lub pogłaskanie brzmiałyby lepiej. No nie będę teraz robić za słownik, więc przestanę. Ach, no i mamy tak zwane “papugi”, czyli niepotrzebne słowa, które tylko… no właśnie papugują to, co zostało lub zostanie przedstawione. Wiaterek już sam w sobie jest “lekki”, więc nie trzeba pisać dodatkowego określenia. Wiem, że się przywalam, ale czemu by nie zwrócić na to uwagi tłumaczowi? Może to mu pomoże. “Prawdopodobnie Rainbow Dash dzieliła już tylko minuta od dotarcia do góry. “ Jak to prawdopodobnie? Z takiej odległości pierdzielona góra byłaby widoczna już daaaawno. “– to właśnie nazywam górą.” To właśnie nazywam NIEKONSEKWENCJĄ W ZAPISIE MAŁYCH I WIELKICH LITER. Poza tym… wow, dziękujemy ci Dash, że powiedziałaś nam, czym jest góra. Jestem z ciebie dumny. Klask, klask. Jupi! Rainbow wreszcie dociera do jakiegoś charakterystycznego punktu. Do szczytu Everhoof. Postanawia zniżyć lot i rozpocząć eksplorację od dołu, tak jak każdy ziemniak by zrobił. Coś tam jeszcze pitoli, że bycie pegazem bardzo ułatwia takie zadania. Nosz kurde nie miałem o tym pojęcia, meh. Jej uwagi są kompletnie bez sensu, bo mówi o tym, że gdyby nie miała skrzydeł, to musiałaby męczyć się z ekwipunkiem, a przecież ona nic przy sobie nie ma. Czy ona coś wzięła ze sobą? Może już tego nie pamiętam, bo pisze tego posta już tydzień, ale cholera… ona chyba jest goła i wesoła. I pier**lnięta, ale to tak na marginesie. Ach, no i pegaz również czułby się obciążony, może nawet bardziej niż kucyk ziemny, bo latające konie zazwyczaj są słabsze fizycznie, a utrzymanie w tego w locie również musi być wymagające przez dłuższy czas. To tak na marginesie marginesu. Cholera, dużo tych marginesów. Okej, już prawie koniec. No więc na RD “spada gwałtowny podmuch wiatru”, więc pegaz zostaje wrzucona w śnieg. Niestety nic jej się nie dzieje. Narratorowi włącza się jakiś dziwny tryb, niczym komentującemu mecz dwudziestej ligii i takie tam… Ważne jest to, że góra Everhoof rzucą wyzwanie protagonistce, a ta postanawia być “niesamowita”. Fak dys szit… “Kiedy tylko wiatr ustał, Rainbow Dash otrząsnęła swoje ciało ze śniegu, który na nią spadł. Może góra chciała jej przekazać, by nie traktowała tego tak lekko? Jeśli tak, to się jej nie udało. Rainbow Dash uśmiechnęła się w stronę Góry Everhoof i poruszała szyją. – Okej, czas być niesamowita.” No i na tym to wszystko się kończy. Szczerze, to spodziewałem się czegoś lepszego. Sam fik nie jest zbyt dobry, ale przynajmniej nie tak rozwleczony jak Austraeoh, który próbował być poetycki i klimatyczny, ale w zbyt dużych dawkach po prostu nudził i najzwyczajniej w świecie marnował nasz czas, dobierając się do fabuły jak pies do jeża. Wiem, że to tak miało być, ale… nie zawsze podejmuje się słuszne decyzje. Ale jak się komuś podoba, to też okej. Sam fik ma swoich fanów (jak kontrowersyjne Kryształowe Oblężenie, khe, khe), jednak na dzisiejsze standardy ten fik nie domaga na podstawie zasady prawdopodobieństwa. Po prostu ogólna tendencja czytelników kieruje się ku historiom z szybszym tempem akcji, co nie oznacza, że to akcyjniak, czy po prostu wywalone cycki i wybuchy. No właśnie nie. Tę opinię sformowałem na podstawie moich obserwacji, ale również wniosków z badań doktor nauk humanistycznych Wryczy-Bekier. Nie oznacza to również, że jeżeli jakieś dzieło podoba się większej ilości osób, to automatycznie jest lepsze. Chociaż w sumie… No trudno to tak naprawdę rozsądzić, co to znaczy, że coś jest lepsze, bo jeden tekst może być poprawniej napisany od drugiego, ale nie wywoływać zbytnich emocji. No cóż, Austraeoh przynajmniej był dobry w tym, co sobie zamierzył. Może to ja byłem zbyt niecierpliwy, kto wie. A może jednak to słaby fik. Musiałbym się jeszcze nad tym zastanowić. Słabe fiki również mogą dawać przyjemność, a inne słabe aspekty, dla innych mogą być tymi pożądanymi. Chyba tak mogę to póki co spuentować. Tylko liznąłem ten temat, ale nie będę już się rozpisywać. Co do omawianego fika, to jest tu sporo problemów. Samo tłumaczenie potrzebuje gruntownej korekty. Fabuła… jest absurdalna. Główna postać SSIE po same jajca. Może poprawi się w kolejnych rozdziałach, kto wie. Nie będę się już powtarzać, bo wiele napisałem wyżej, tak więc kończę. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  7. Witam. Poszukuję chętnych dusz do przeczytania, ocenienia bądź nawet korekty pisanego przeze mnie fanfika. Jego tytuł; Niegrzeczne Życie Matek i Córek... i Sombry. Spokojnie, to nie clop. To wyląduje w dziale ogólnym. Historia skupia się na czasach już po sezonie dziewiątym. Królestwo księżniczki Twilight nawiązało kontakt z niezbadanymi dotąd lądami, a do Equestrii przybywają imigranci ciekawi świata. Jednak nie tylko oni. Kultyści wypędzeni z Zebriki przez nowego Władcę Śmierci postanawiają obudować swoją potęgę i przywołać do życia tyrana pokonanego ponad dwadzieścia lat temu, czyli Sombrę, który w zaświatach połączył się z Ciemnością; tą samą, co opętała Stygiana. Do odzyskania pełni mocy złego króla potrzebna jednak jest krew trzech, konkretnych kucyków. Równolegle do tej historii, po drugiej stronie Lustra, w Canterlot High, Fluttershy nie może sobie poradzić ze swoją siedemnastoletnią córką, która... jest dosyć wyjątkowa. Rodzic i dziecko nie są w stanie nawiązać poprawnych relacji, w dodatku do ich domu wkrótce mają zawitać Luster Dawn oraz Starlight Glimmer, na które poluje Kult Zargo i duch samego Sombry. Elementy komedii, Slice of Life'u, darku (mroczniejsze) oraz dochodzenia, kto stoi po czyjej stronie. Drobne nawiązania do religii. Walki na spryt z silniejszym wrogiem, ale również na magię. Pojawiają się elementy Stalkera, jednak ich znajomość nie jest wymagana. Fik przeznaczony dla starszych odbiorców. Tagi; [Violence] [Crossover] [Dark] [EG] [+18]. Jeżeli ktoś zechce się ze mną skontaktować, to może napisać wiadomość na tym forum lub na Discordzie, oto moje "współrzędne"; Grento YTP#5922. Z góry dziękuję za pomoc. Pozdrawiam!
  8. Witajcie! Coś cicho się tu zrobiło... Pora to zmienić! Jakiś czas temu zapowiadałem, że wrócę do tego fika i go odświeżę. No i jest! Choć zeszło to dłużej, niż przewidywałem... Oprócz oczywistych poprawek dotyczących błędów strony technicznej, przekształceniom uległa również fabuła. Znajdziecie tu dodatkowe sceny, nowe wątki, inne rozwiązania, nieco inne zakończenie, wiele przebudowanych fragmentów, ale również rozbudowanych. Ilość różnic względem pierwotnej wersji jest na tyle duża, że śmiało można określić to mianem remake'u! Mimo że szkielet fabuły nie ogólnie pozostał taki sam (choć tam również są zmiany), to szacuję, że około ponad połowa treści uległa zmianom, a to w sumie prawie jak nowy fanfik. Oto wersja remake (póki co 6 na 19 rozdziałów, reszta ukaże się wkrótce): Roz. 1 – Dziewczyna Stalker; https://docs.google.com/document/d/10N4Duc-nVA3AsH5nWJWiPPExaajd7Yd8nKs7P7Y6KFc/edit Roz. 2 – Sunset Shimmer; https://docs.google.com/document/d/1XLh9cw-dqsi5hPIQYEqlBEqC4wbDu_UOqc0kGmfR5UE/edit Roz. 3 – Świadomość-Z; https://docs.google.com/document/d/1nqHSg_zzsvkFAsq_HOnYuHGM4xvgpGLGq1x1w-tE_Dc/edit Roz. 4 – Przykre konsekwencje; https://docs.google.com/document/d/1lcFXjmNBd8SdNRMzhYvkyKVyeEZvIQxM7EZi7gYQBjY/edit Roz. 5 – Nowa nadzieja; https://docs.google.com/document/d/1EEM_aovXPZrEx2wLOzskzl-4R4VZsZ0-E5SkBElaUqU/edit Roz. 6 – Wielka Bitwa, część 1; https://docs.google.com/document/d/1ljj6Seax_R7wAwQsrCoYV2RxFmvxwjE7bmUeHj-w9gc/edit Roz. 6 – Wielka Bitwa, część 2; https://docs.google.com/document/d/1RkSmsy_Am_gmQvlQv9G1PvNi7jKecCGtal6oVxodl_o/edit Zapraszam do czytania! Pozdrawiam!
  9. Jak najbardziej @Cahan, nie ma sprawy. Skoro taka była interpretacja, to rzeczywiście dałem ciała. Pomimo tego, oceny odnośnie fanfika i tak nie zmieniam, bo wciąż jest dobrym kawałkiem tekstu. Za bardzo skupiłem się na tytule i wręcz oczekiwałem, że będzie to parodia Greya. Nie pamiętam z treningów tańca towarzyskiego seksownych oddechów xd. Partner i partnerka zazwyczaj po dłuższym czasie się nienawidzą bądź sobą wobec siebie co najwyżej naturalni. Rzadko kiedy się lubią. No cóż, wszystko zostało napisane w dwuznaczny sposób, a Rainbow mogła oglądać takie porno, które Fluttershy uznała za słabe. No ale każdy powinien mieć prawdo do własnej interpretacji, nawet poloniści, którzy w firankach z wierszy Szymborskiej, widzą jakąś wielką przenośnie, podczas gdy to tylko firanki. xd Pozdrawiam!
  10. O nieee… Już zdarzało mi się komentować fiki, w których pacing, narracja, wątki przebiegały zbyt chaotycznie oraz szybko. Tutaj natomiast akcja zakrzywia czasoprzestrzeń, przekraczając prędkość światła. Naukowcy będą mieli co badać. SPOJLERY Do tej pory nie do końca rozumiem, co tu się wydarzyło. Półtorej strony… PÓŁTOREJ STRONY, a historii jest tak dużo, że spokojnie można by to rozpisać na na kilkadziesiąt stron. Kilkadziesiąt interesujących stron opisujących zwykłe perypetie naszych głównych bohaterek. Byłoby to spokojne Slice of Life, bez żadnych epickich przygód, jednak nie ma w tym nic złego. Takie rzeczy również mają prawo istnieć i powinny istnieć. Lecz nie w takiej formie. Od razu, już na samym początku powiem, że zostało to napisane bardzo źle. Całość przypomina jakieś streszczenie, a nie prawdziwy fanfik. Nie ma tu żadnych emocji. Złota zasada o tym, aby pokazywać, nie opisywać jest tu łamana nagminnie. Nie ma w tym żadnej ikry, żadnych emocji. Jedynie następujące po sobie zdania wypluwane tak szybko jak pociski z działka obrotowego Vulkan. Ech… No więc, jak to się zaczyna? Do Applejack pracującej na farmie przybywa Pinkie Pie, która prosi ją o pomoc w organizowaniu przyjęcia wystawianego przez Rarity. “Zapowiedziała ona, iż w tym dniu Rarity wraz z nią chce zorganizować przyjęcie, na których nie mogło zabraknąć co prawda wielu rzeczy, ale głównie Applejack i jej jabłek. Zgodziła się.” Wow, organizuje imbę, ale nie powiadomiła wcześniej o tym, że będą jej potrzebne takie składniki jak jabłka? Ech. No okej. W każdy razie Aj prosi Pinkie o to, aby spytała resztę przyjaciółek o to, czy jej pomogą w transporcie jabłek. Ta odskakuje i odwiedza kolejne Mane 6, jednak wszystkie inne mają lepsze rzeczy do roboty, a Rainbow Dash gdzieś zniknęła (oczywiście, bo to Element Lojalności). “Spike przyszedł osobiście do Applejack, aby ją przeprosić w imieniu Twilight Sparkle, która, jak już wcześniej wspomniała Pinkie, musi uczyć się z rozkazu księżniczki. Applejack zrozumiała to, również zrozumiała sytuację Fluttershy, która musiała zaopiekować się ptakiem, który podczas lotu uderzył w drzewo i złamał skrzydło.” Taa… musi się uczyć. Później się dowiemy, że wcale nie musiała, bo bez przeszkód przyszła pomóc. Ktoś tu leci w kulki. No i do tego ta Fluttershy… Jaką ona ma wymówkę? To, że ptaszek złamał sobie skrzydło? Jaka szkoda, bo wystarczy zostawić to zwierze w klatce, żeby sobie odpoczywało. Jak chce go leczyć? Patrząc na niego? No raczej nie przeprowadzi żadnej operacji, bo nie jest weterynarzem jak Doktor Fauna. Wiem, że to rok 2012 i jeszcze ta postać nie została nam przedstawiona, jednak nawet w pierwszym sezonie nie dostaliśmy informacji o tym, że Fluttershy wykonywała jakiekolwiek zabiegi medyczne. Była tylko opiekunką dla zwierząt i nic więcej. Więc co innego mogła zrobić, oprócz wsadzenia ptaka do klatki? Już samo to jest absurdalne, gdyż powinna go po prostu zanieść do weterynarza. “Rarity jednak nie ustąpiła i naciskała dalej, coraz częściej posyłając uprzejmą i w stu procentach posłuszną Pinkie. Applejack po kilku próbach nie wytrzymała i wybuchła. Dosłownie. Wrzasnęła na Pinkie tak bardzo, że Pie uciekła z płaczem, a zanim weszła do Rarity, odwiedziła Rainbow Dash u której mogła się spokojnie wypłakać.” Applejack wybuchła? Tak dosłownie eksplodowała niczym granat odłamkowy? W sumie, wcale się nie dziwię naszej farmerce. Po pierwsze; nagle ni z guchy ni z pietruchy ta głupia Rarity zaczęła kręcić nosem na wszystkich, bo nie mają czasu jej pomóc. Nie zadeklarowała się wcześniej, więc czemu tak bardzo narzeka? Inne kucyki mają również swoje własne sprawy na grzywie. Biała krawcowa nie może oczekiwać od wszystkich, że rzucą natychmiast to, czym się zajmują, aby jej pomóc. A w tej historii to Applejack jest przedstawiona jako ta, która musi przepraszać. Pomimo tego, że chciała pomóc przyjaciółce, ale sama również potrzebowała wsparcia… Ech, co za absurd. No ale po tych “wybuchu” Pinkie leci z płaczem do Rainbow. Dlaczego nikt jej nie poprosił o pomoc? Jednak gdzieś tam była przez cały czas. No ale różowa klacz opowiada o wszystkim Dash, a ta leci do zagrody, aby odnaleźć farmerkę. Nie znajduje jej tam, więc pyta jej brata, gdzie może być. Ten wskazuje jej, że poszła do lasu Everfree. No to Rainbow leci i zgarnia farmerkę z powrotem… To wszystko jest takie bezcelowe… “Po drodze zatrzymał ich Spike, który przekazał Applejack, że Twilight Sparkle zakończyła naukę i może pomóc Applejack. Zauważył również idące Fluttershy i Pinkie Pie, które szły niedaleko za nim. Applejack pobiegła w ich stronę. Przeprosiła Pinkie Pie, gdy wtem okazało się że obie mogą jej pomóc w przenoszeniu jabłek.” Ooo… więc jednak mogą pomóc! A to ci niespodzianka. No i ponownie… Applejack jest portretowana jak ta, która zrobiła coś złego. A nie zrobiła niczego złego. No może oprócz tego, że wydarła się na Pinkie, jednak cały ten bałagan był winą Rarity (która w ogóle się nie pojawia w tym fiku, a to ją powinno się zlinczować). “Przyjęcie się rozpoczęło. Cała Equestria w tym dniu dziękowała Rainbow Dash, bez której Applejack nie wróciłaby do Ponyville, co skutkowałoby brakiem jabłek, cydru, oraz nieudanym przyjęciem, ponieważ wszystkie kucyki chórem skrzyknęły się, że nie pójdą na przyjęcie, jeśli nie będzie na nim Applejack. Rainbow Dash jako bohaterka dnia została wyróżniona przez samą księżniczkę Celestię, a więź przyjaźni między Applejack i Rarity zacieśniła się.” O rany… Nie wiem, co mam o tym myśleć. Po pierwsze; Applejack totalnie by wróciła do Ponyville bez udziału Rainbow Dash. No chyba nie powiecie mi, że to wszystko spowodowało, że opuści swoją rodzinę i obowiązki na farmie? No chyba nie powiecie mi, że jest na tyle głupia, aby pójść do lasu i zgubić się w nim i, w rezultacie czego, umrzeć? Chociaż… Po drugie; tak, dla kucyków nie liczy się dobro samej pomarańczowej klaczy, tylko jabłka, cydr i melanż, bo są alkoholikami jak Rainbow Dash (nie no, serio, w serialu była portretowana na taką). Po trzecie; niby czemu sama księżniczka Celestia miałby kogokolwiek wyróżniać? Za co? Co takiego tu się stało? Za co ją wyróżnia? Bo poleciała po przyjaciółkę do lasu? No nie róbcie sobie jaj… Po czwarte; W JAKI SPOSÓB CAŁE TO WYDARZENIE ZACIEŚNIŁO WIĘZI RARITY I APPLEJACK?! Powinno być wręcz odwrotnie. Rarity zwaliła jej na głowę tak bez zapowiedzi całą masę obowiązków. Naciskała na nią. Co chwilę niepokoiła, wysyłając sowę pod postacią Pinkie (bo jej samej się nie chciał przyjść, BICZ PLISSSS!). Rarity w tym fiku to największa suka w Equestrii i ktoś powinien utopić ją w rynsztoku, aby szczury mogły ja zeżreć. Nie ma innej możliwości. TAK. MUSI. SIĘ. STAĆ. To nie jest zbyt dobry kawałek fikcji. Nawet sam tytuł nie oddaje tego, co się dzieje. Applejack wcale się buntuje, tylko ma już gdzieś roszczeniowe zapędy Rarity. Nie ma tutaj dialogów, tylko nieczytelna i pospiesznie napisana narracja. O dziwo strona techniczna jest dobrze napisana. Nie ma błędów stylistycznych, same zdania są poprawnie napisane, brak literówek. Tekst justowanie jak najbardziej ma i chwała mu za to. Korekta jak widać była i to całkiem skuteczna. Tyko prowadzenia akcji kuleje i to mocno. Ach, bym zapomniał; “Przed zachodem słońca wszystkie jabłka zostały przetransportowane do pałacu Rarity” Jakiego pałacu? Czy Rarity jest alicornem?! Błagam, żeby nie… Proszę! Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  11. No… solidnie napisany fanfik. Naprawdę niezła historia. Oczywiście, takie rzeczy już ujrzały światło dzienne, lecz tutaj zostało to naprawdę dobrze przedstawione. SPOJLERY Ech, ta Equestria. Niby takie przyjazne miejsce do życia, a jednak co tydzień musi mieć miejsca jakaś katastrofa, zwłaszcza w Ponyville, tam, gdzie mieszka Mane 6. Przypadek? No oczywiście, że nie, tylko zasługa genialnego scenariusza od pisarzy Hasbro, którzy zmieniali się tak często jak w kalejdoskopie. Z jakim tym razem problemem zmierzy się Equestra? Nie, nie będzie to żaden nowy villan (chodziaż w pewnym sensie tak). Po wszystkich trudnościach, jakie to musiały przejść kucyki, po pokonaniu złoczyńców i plag, księżniczki, aby ustabilizować państwo, zorganizowały siatkę wywiadowczą oraz coś, czego z pewnością się nie spodziewacie… Inkwizycję! Tak. Od tamtej pory życie w Equestrii uległo zmianie. Wprowadzono szeroko zakrojoną inwigilację obywateli, rządy przy użyciu siły militarnej i ogólnie wszystkie te niewygodne rzeczy, które posiada państwo totalitarne, że tak to brzydko napiszę. Wszechogarniający ucisk sprawił, że kucyki zaczęły się buntować i aby walczyć o lepszą Equestrię, utworzyły organizację o nazwie Liberum. Główny bohaterem tego dramatu jest Abyss, szpieg, który działa na rzecz wyzwolenia kucyków z ucisku. Dowiadujemy się, że już wcześniej udało mu się popełnić kilka udanych akcji przeciwko reżimowi księżniczek. A teraz trafiła się kolejna okazja. Rarity jest ponoć fanatycznie oddana koronie, na tyle, że poprowadziła na szafot dwie przyjaciółki. Aby wyciągnąć z niej jakieś informacje, Abyss postanawia wziąć taką robotę, która ustawi go bliżej białej klaczy. Mijają miesiące. Główny bohater zaczyna dostrzegać coraz więcej piękna w Rarity. Uwodzi go jej wrażliwość i dobroć. Orientuje się, że jest taka sama jak on, lecz wciąż pozostaje po drugiej stronie barykady. Abyss zakochuje się w niej, lecz wciąż toczy wewnętrzną walkę; uczucia kontra obowiązek. Jedno jest zabójcą drugiego, to jasne. Szkoda tylko, że jakoś bliżej nie przedstawiono nam ich relacji. Abyss się w niej zakochuje, po tym, gdy odbyli rozmowę na temat tej całej, brudnej gry politycznej. Ona już nie chce mieć z tym wszystkim nic wspólnego, tak samo jak Abyss, jednak trwają w tym, przekonaniu, że to dla większego dobra. W tym miejscu fik pędzi trochę za szybko. To najważniejszy wątek w opowiadaniu. Powinien dostać bardziej rozbudowaną scenę, jakiś gest, rozmowę rozpisaną na dialogi, gdzie mówią o swoich uczuciach, jednocześnie próbują się nie zdradzić jedno przed drugim. Byłoby to lepsze niż opis w paru zdaniach. No ale w końcu dochodzi do konfrontacji. Okazuje się, że Rarity wie o sekretnej tożsamości głównego bohatera, dlatego ten wyciąga broń, aby ją zlikwidować. Nie wiem, po co biała krawcowa ryzykowała w ten sposób, bo jednak Abyss mógł się przemóc i ostatecznie zabić agentkę. Wystarczyło, aby Rarity nic nie mówiła i w końcu przygotowała zasadzkę na Abyssa. Jednak nie. Musieliśmy dostać wzruszającą scenę, podczas której główny bohater zmaga się z myślami, Wie, że musi ją zabić, jednak nie chce tego robić, bo ją kocha. Rarity przy okazji również wyznaje mu miłość i obiecuje, że porzuci całe swoje dotychczasowe życie dla niego. Od tego mięknie serce głównego bohatera, podobnie jak fujarka i już się nie stawia. Popiera jej pomysł. Jednocześnie już wie, że gdy oboje zdradzą swoich mocodawców, to będą martwi. Skoro tak, to dlaczego do jasnej Equestrii postanawiają zatrzymać się w jakimś opuszczonym domku? Powinni dalej grać tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło i stopniowo przygotowywać plan ucieczki, a nie ruszać z chwili na chwilę. W dodatku wzięli podniebną karocę. To głupi pomysł, bo to tak, jakby uciekający przestępca wziął taksówkę. To zostawia za sobą ślady. Skoro są agentami, to powinni wiedzieć, że należy ograniczyć uczestnictwo osób trzecich do minimum, bo to tylko dodatkowi świadkowie. No ale dobra, docierają latającą taksówką do jakieś rudery. No i co się okazuje? Że to wszystko było planem Rarity. Tam już czekają strażnicy, który momentalnie obezwładniają Abyssa. Wprawdzie Rarity kochała głównego bohatera, jednak jej poczucie obowiązku było silniejsze. Sama to przyznała, nie wahała się. Więc jednak go nie kochała. To nie była prawdziwa miłość, bo go zdradziła i wszystko skrzętnie zaplanowała. Trochę się dziwię głównemu bohaterowi, że był tak lekkomyślny. On wiedział, że Rarity jest po stronie wroga. Wiedział o tym, że skazała dwie przyjaciółki na śmierć i mimo wszystko wciąż ufał, że z tego coś będzie? Gdyby to był normalny kuc, to jeszcze jakoś jestem w stanie w to uwierzyć, bo serce nie sługa… Ale Abyss, który pracuje w wywiadzie przeciwko królewskim siostrom? Jest beznadziejnym agentem, bo łamie podstawowe zasady rządzące tą grą; zaangażował się emocjonalnie. No i za sobą głupotę zapłacił. Tuż przed końcem jeszcze mamy krótką scenę, gdy Abyss dobywa broni (w której jest jeden strzał, logiczne?) i ma okazję zlikwidować Rarity. Wie, że jest bestią i zdradliwą żmiją, sam to przyznaje, ale… No patrzy jej w oczy i znowu fujarka mu mięknie. Więc co? Popełnia samobójstwo. Niedorzeczne, jak głupi i zaślepiony jest ten typ. On ssie nie tylko w byciu agentem wywiadu, ale w życiu również. Nie jest już nastolatkiem, żeby można było mu wybaczyć takie zachowania. Wszystko, w co wierzył, okazało się być kłamstwem. Miłość Rarity była kłamstwem, jej zapewnienia były kłamstwem, obietnice były kłamstwem, wizja wspólnego życia była kłamstwem. Wszystko o kant dupy rozbić i w ostatnim momencie, gdy jeszcze jest w stanie coś zrobić, odkupić swoje winy za głupie decyzje, po prostu postanawia palnął sobie w łeb, bo przecież Rarity ma takie ładne oczy. Przypominam tylko, że to dzięki niej jej dwie przyjaciółki TRAFIŁY NA SZAFOT. I pewnie wiele innych kucyków również. Dlaczego wciąż się waha? Wszystko okazało się być fałszem, a mimo to dalej wierzy w to, że Rarity jest w głębi duszy dobra? Jako czytelnicy wiemy, że tak, bo mamy inną perspektywę, a poza tym… tak, to jest dosyć typowe dla takich historii. Ale czytało się przyjemnie, choć, jak już wspominałem, tempo było zbyt szybkie w niektórych momentach. Cieszę się, że próbowano zbudować dramatyzm, jednak to się tu nie udało, bo decyzje głównego bohatera są irytujące, a zakończenie do bólu przewidywalne. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  12. SPOJLERY “– Jesteś potworem i zamkniemy cię na dobre – ostrzegł jeden z nich. Rarity cicho płakała, gdy rzucali ją na tył policyjnej furmanki. Opal obserwowała to z przerażeniem. Kto ją teraz będzie karmił?”Przez cały fik ten szatański kot próbował zabić swoją właścicielkę… Wtedy o tym nie myślał? Moja reakcja była taka; Nigdy szczególnie nie przepadałem za czarną komedią… Raczej współczułem tym postaciom niż cieszyłem z czyjegoś nieszczęścia. Taki już ze mnie dobrodziej. No ale cóż, tym razem miałem do czynienia z czymś nawet zjadliwym, choć szczerze mówiąc wolałbym, żeby bohaterowie byli jakimiś randomami, a nie Mane 6. No zabójstwa Fluttershy nie przepuszczę. Spike w sumie też nigdy, niczym sobie nie zasłużył na taki marny koniec, podobnie jak Sweetie Belle. Dlaczego miałbym się śmiać z tych śmierci? Czy nie lepiej byłoby tego cholernego Blueblooda trochę pomęczyć albo matkę Diamond Tiary, zamiast postaci, które lubimy i z którym już się zżyliśmy przez tyle lat? Wtedy byłoby to wiele bardziej satysfakcjonujące. Wręcz ze zniecierpliwieniem wyczekiwalibyśmy tych krwawych scen. W dodatku, czy nie lepiej byłoby wybrać jakiegoś lepszego antagonistę niż Opal, chyba najgorszą postać wszechczasów? Cała historia jest oczywiście absurdalna i obraca się wokół znanej nam wszystkim komedii pomyłek, ale nie uznaję tego jako wadę, czy cuś. Wszystko zaczyna się od tego, że Rarity szyje kolejne sukienki w butiku. Opal, jak kompletny śmieć, nie ma nic do roboty oprócz spania, srania i jedzenia. No właśnie, idzie do miski, aby coś zjeść, jednak miska okazuje się być pusta. Kotka próbuje jeszcze okręcić się wokół Rarity i przypomnieć jej, że zapomniała ją nakarmić, jednak przez natłok pracy, ta kompletnie ignoruje swojego zwierzaka. TO. OZNACZA. WOJNĘ. I cała reszta fika tak właśnie wygląda. Opal zakłada wymyślne pułapki, dosłownie zdolne do zabicia kogoś. Najpierw przygotowuje głaz, który jakimś cudem udaje się Winonie wtoczyć na górę. Jednak ofiarą tego okrutnego planu pada Spike, który zostaje zmiażdżony i wyrzucony przez okno. Kolejną ofiarą jest Fluttershy, która kończy w jeden z najbardziej bolesnych sposobów; poprzez rozpuszczenie się. Aż w końcu docieramy do Sweetie Belle, radosnego dzieciaka, który chce pomóc swojej siostrze przygotować coś do jedzenia. Jej uśmiech szybko znika z pyszczka, gdy kuchenka wybucha, a sama zostaje wyrzucona z butiku. No i jej szczątki jeszcze spadają na ledwo żywego smoka, tak jakby Spike’owi jeszcze było mało po tym, co się z nim dzieje w serialu. Ostatecznie Rarity przypomina sobie o nakarmieniu kota, co sprawia, że Opal momentalnie wybacza swojej właścicielce. Aż tu nagle do butiku wpada policja i oskarża krawcową o morderstwa! Wow, skąd się to się wzięło? Nie powinno być w takim razie tagu “random” w tym fiku? No trochę tak to wygląda, bo fik był jak najbardziej randomowy. Funkcjonariusze ładują Rarity do suki i odjeżdżają. Opal patrzy na to z niepokojem, bo właśnie sobie zdaje sprawę, że nikt nie będzie jej już karmił. Co za głupi kot… Ale wciąż mądrzejszy od Rainbow Dash. Raczej mnie to nie zachwyciło. Ani nie rozbawiło, ani jakoś specjalnie nie znudziło. To nie moja bajka, po prostu. Tworzenie takich historii… nie jest dla mnie. Dlatego też nie bardzo jestem w stanie wskazać, co można by tu poprawić (może poza opcją, aby pomyć kogoś znienawidzonego przez wszystkich). Choć jakby się nad tym zastanowić... to nie wiem. Nie wiem, wdepnąłem w czarną dziurę, w nieznane mi terytorium, więc nie jestem w stanie wskazać, co mogłoby być lepsze. Po prostu akurat takiego typu opowiadania mi nie odpowiadając. Z pewnością śledzenie poczynań Opal było na swój sposób interesujące. No po prostu chciał się zobaczyć, co takiego okropnego wymyśli. Co to tłumaczenia, to nie mam żadnych zastrzeżeń, tak samo jak to strony technicznej i dalej, i dalej… Teraz mogę iść się OPALać w blasku księżyca. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  13. Dziwny fik… Tym bardziej, że kreacja RD mi tutaj jakoś szczególnie nie przeszkadzała. Właściwie to była całkiem niezła. No nareszcie… Element Lojalności, ludzie, w końcu zrobił coś dobrego i pasującego do swojej roli. SPOJLERY Jakoś szczególnie nie płakałem. Fakt, że Pinkie przechadzała się po mieście dosłownie trzymając TRUPA GNIJĄCEGO OD PARU TYGODNI w kopytach, był dla mnie bardziej niepokojący niż smutny. Jasne, nie mogła się pogodzić z utratą zwierzątka. Wiem, jak to jest, bo kiedyś znalazłem mojego kota leżącego sztywno, bo zjadł coś ze śmietnika i się zatruł (a przynajmniej tyle pamiętam z tego, co mi powiedziano, tak naprawdę nigdy do końca się nie dowiedziałem, co konkretnie się stało, jednak widziałem moją kotkę na własne oczy i nie miała żadnych, widocznych obrażeń). Nie miałem więcej niż 10 lat, więc możecie sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie szok. Kotka miałem od momentu, gdy był jeszcze bardzo mały. W ogóle moje historie ze zwierzakami są dosyć depresyjne, ale to nie czas, aby o tym gadać. Z jednej strony ta historia jest dobra, a z drugiej… no coś mi tu bardzo nie pasuje. Może to, jak to wszystko zostało przedstawione. Ale zacznijmy od samej treści. No więc Pinkie przeszukuje Kącik Kostki Cukru i poszukiwaniu Gummy’ego. Sprawdza wszystkie miejsca, zagląda w każdy kąt, lecz nie przynosi to rezultatu. Różowa imprezowiczka w końcu konfrontuje się z Panią Cake, która próbuje ją uspokoić i być wyrozumiałą, jednak Pinkie niemalże nie rozrywa jej gardła ze wściekłości. Dobrze, że przynajmniej przeprasza ją pod koniec. Postanawia popytać swoje przyjaciółki o to, czy widziały jej aligatora. Znajduje trzy klacze; Twilight. Fluttershy oraz RD, które akurat robią sobie spotkanie dotyczące nowej książki z serii o Dzielnej Do. Różowa klacz otrzymuje od swoich przyjaciółek bardzo wymijające odpowiedzi na temat jej aligatora, że niby wyruszył w podróż w jedną stronę i że kiedyś z pewnością do niego dołączy. Pinkie w to wierzy i postanawia przygotować imprezę z okazji podróży jej zwierzaka do nieznanego miejsca. Od tego momentu można być już pewnym tego, co się stało. Na początku, gdy to czytałem, byłem nieco zdezorientowany, jednak ostatecznie okazało się, że Gummy umarł, a Pinkie w jakiś pokrętny sposób wmówiła sobie, że on dalej żyje. Przypomina mi to wątek z odcinka, w którym RD za wszelką cenę próbowała nie dopuścić do hibernacji Tanka, więc robiła wszystko, aby tylko powstrzymać zimę. Tak, naraziła całe Ponyville, okolice oraz ekosystem na duże szkody jedynie dla swoich samolubnych pobudek, bo chciała koniecznie pojeździć z Tankiem na nartach, w ogóle nie dbając o jego zdrowie, ponieważ tam było powiedziane, iż żółwie muszą zapaść w taki sen. (Swoją drogą to coś mi tu nie pasuje. RD miała swoje zwierzątko już od drugiego sezonu, przez te wszystkie sezonu dostaliśmy parę odcinków świątecznych, gdzie ewidentnie za oknem panowała zima. Wtedy Dash nie przeszkadzało to, że Tank postanawia hibernować? Hmm… interesujące, jak bardzo można spieprzyć logikę tego świata i ich postaci). Ostatecznie jednak Rainbow przechodziła przez cały proces, który można utożsamić z utratą kogoś bliskiego; wyparcie, zrozumienie, rozpacz, gniew, płacz i zaakceptowanie niewygodnej prawdy, aż w końcu ulga i pogodzenie się ze stratą. Jak jakieś treny Kochanowskiego. W tym fiku tego nie ma. Pinkie Pie utyka w fazie wyparcia, ale do tego jeszcze wrócimy. Co dalej dzieje się w fabule, po tym, jak trzy przyjaciółki wymówiły Pinkie, że Gummy wyruszył w podróż? Fluttershy pyta, gdzie naprawdę znajduje się aligator, a co Rainbow odpowiada jej, że zakopała ciało zwierzaka gdzieś w pobliżu rzeki. “– Rozumiem, że trzeba było to zrobić i w ogóle… znaczy, Gummy był martwy od niemal trzech tygodni, a jej odmowa przyjęcia tego do wiadomości była niezdrowa na wiele sposobów… ale pomysł zabierania go bez jej wiedzy… jakoś się ze mną gryzie.” To była jedyna, rozsądna rzecz do zrobienia w tej sytuacji. Powinno się jeszcze wysłać Pinkie do psychiatryka, bo TO już wykracza poza skalę. Ta klacz jest po prostu niebezpieczna dla społeczeństwa, gdyż jest nieprzewidywalna i niestabilna emocjonalnie. No i sposób, w jaki opowiadają jej o śmierci Gummy’ego… Serio? Jak długo chcecie to ciągnąć? Aligator był trupkiem od paru tygodni, Pinkie nosiła go ze sobą i spała z TRUPEM, śmierdzącym i rozkładającym się w jej łóżku. Trzeba było wreszcie wylać jej na grzywę kubeł zimnej wody i potrząsnąć, bo to nie zmierza w dobrym kierunku. Najlepiej nie bawić się w jakieś podchody, tylko wysłać Pinkie do psychiatryka i uświadomić ją, że ma problem, który trzeba leczyć. Ona już dawno powinna tam trafić, a zamiast tego, przyjaciółki wodzą ją za nos i opowiadają kompletne bzdury… Na końcu fanfika mamy flashback, w którym widzimy, jak RD wkrada się pod osłoną nocy do pokoju Pinkie, gdzie na kołdrze leży ten biedny Gummy, kompletnie sponiewierany przez swoją dawną panią, zamiast leżeć od dawna w grobie. Dash podmienia trzymanego w objęciach trupa na misia, lecz tuż przed wyjściem z pokoju, Pinkie się budzi i dziękuje Rainbow za to, że zabrała go od niej. Lecz to nie Pinkie dziękowała, a druga osobowość, czyli Pinkamena… No i na tym ten fik się kończy. Już wyżej opowiadałem, co mnie boli w tej historii. Debilne zachowanie Pinkie Pie oraz debilne zachowanie (w większości) jej przyjaciółek. Pomimo tego podziękowania Pinkameny, zachowujemy status quo. No bo Pinkie później dalej łudzi się, że Gummy żyje. Nie lepiej było w takim wypadku pokazać wyżej wymienioną przeze mnie drogę od wyparcia prawdy aż do pogodzenia się z nią? To by lepiej zdało egzamin. Czego my się mamy nauczyć z tego fika? Że należy okłamywać swoich bliskich, nie próbując im pomóc w normalny sposób, korzystając z pomocy specjalistów? Gdyby na końcu normalna Pinkie wreszcie przyznała przed sobą, że to już koniec jej aligatora, to cała ta emocjonalna podróż miałaby sens i całość byłaby bardziej wzruszająca. A tak to tylko się zirytowałem. Morał tej historii jest nieco rozmyty. Fanfik mi się raczej nie podobał, niestety. Jeżeli chodzi o tłumaczenie, to nie mam co o tym opowiadać. Sam lepiej bym tego nie zrobił i bym nie napisał, więc kim ja jestem, żeby to oceniać? Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  14. Oj wiedźmin, wiedźmin, wiedźmin… Ile to już lat minęło, odkąd wraz z Geraltem zabiłem pierwszego potwora? SPOJLERY No więc trafił mi się fik bardzo mocno osadzony w uniwersum Sapkowskiego. Szczerze mówiąc nigdy nie zdołałem się przekonać do niego, jakoś tak… no po prostu. Nie zamierzam ubliżać twórczości Sapkowskiego. Po prostu mnie to nuży i tyle. Ale same opowiadania mi się podobały, to mogę przyznać. A co z samym fikiem? Akcja rozpoczyna się od apelu Pani Burmistrz, która przestrzega kucyki przed wchodzeniem do lasu Everfree (czyli to pewnie Ponyville). Po krótkiej gadce, wszyscy zmywają się z rynku i wracają do domów. Na placu pozostaje samotny wędrowiec w kapturze (oczywiście), który postanawia wybrać się do karczmy, bo bez karczmy, to wiedźmiński fanfik nie może istnieć. Kim jest tajemnicza postać? To Geralt. Dosłownie, tylko jako kuc ziemski (albo ewentualnie pegaz, choć nie sądze). Ciekawe, jak w takim razie chce używać znaków, hym? No więc wbija do tawerny i zamawia piwo. Pyta również karczmarza o to, czy są jakieś wolne izby. Okazuje się, że są. “Po wypiciu piwa karczmarz zaprowadził go do jego izby. Pokój był mały ,ale spełnił jego oczekiwania. Było w nim dość duże łóżko , za duże jak na jednego kucyka. Musiał to być pokój dla dwojga, cóż Geralt był rad ,że będzie miał większe łóżko. “ Jeżeli to jest prawdziwy Geralt, to naprawi problem zbyt dużego łóżka jakąś czarodziejką przy boku, tym bardziej, że to Equestria. Na każdy rogu można spotkać jakąś jednorożkę. Tak więc Gerwant rozbiera się i idzie spać. Przy okazji dowiadujemy się, że jest straszną gapą; “Wyjął sztylet z cholewy i położył pod poduszką, był to jego stary nawyk ,którego nie mógł się pozbyć. Zazwyczaj zapominał o sztylecie i odjeżdżał zostawiając go pod poduszką. “ Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że wiedźmini nigdy nie byli zbyt bogaci. Bliżej im było do żuli niż rycerzy. A ten idiota za każdy razem gubi sztylet. Tak, ten zimny, skupiony na celu zabójca zostawia prawie zawsze sztylet pod poduszką, który przecież jest kawałkiem dobrej stali, która była cenna tyle co kilka wiosek w dawnych czasach. No ale już dobra. Mija noc i nasz weśmin wstaje, ubiera się i schodzi na dół. Wybiera się do Pani Burmistrz. Tam rozmawia o zleceniu i nawet podobał mi się fakt, że potrafi być dosyć przenikliwy. Nie był to typowe 200 IQ, lecz wciąż potrafił odczytać z mowy ciała zarządcy tego miasteczka, co jest grane. A co się dzieje? Od trzech tygodni mieszkańcy tego zadupia giną, a do tego zdołano odnaleźć ofiary ataku potworów. Z tą informacją, Pani Burmistrz zaprowadza Geralta do kostnicy, aby móc przeprowadzić sekcję. “Geralt poczuł zapach zwłok już 50 m przed drzwiami.” Może jeszcze wywęszy moje pieniążki z komunii. Sama sekcja jest kompletnym gównem i ponownie daje mi do zrozumienia, że ten wiedźmin nie ma pojęcia, o czym o pitoli. “To była z pewnością robota potwora, tylko jakiego? To pytanie krążyło po jego głowie przez kilka minut. Ślady pazurów na prawym , przednim kopycie, naciągnięte tylne kopyta. Musiało być kilku napastników. Pewnie uciekał przed czymś ,a wtedy ktoś zaatakował go od przodu. Wiwerna , ghul ,bruxa ,alp, nekker , mantykora – wyliczał potencjalnych oprawców. “ No to wyliczył po całości. Grałem w Wiedźmina 3, więc wiem, jak Geralt przeprowadzał śledztwo. Tutaj jest kompletnym debilem, który nie potrafi odróżnić ghula od alghua. Jeżeli on jest wiedźminem, to każdy może być. No przecież ślady pazurów zadają charakterystyczne rany, różniące się od noża. Każdy byłby w stanie to odróżnić. Geralt tutaj potwierdza tylko to, co każdy wie już od dawna, a ponoć ma być on jakimś detektywem. Pieprzyć to. To nie działa. Powinien wykazać się większą wiedzą na temat potworów. Chcecie mi powiedzieć, że zadrapania od wiwerny są takie same jak od bruxy, nekkera czy mantykory? Nieeeeeee! I ta niekompetencja kompletnie zniszczy jakąkolwiek wiarygodność. To nie jest Geralt z Rivii, jakiego znamy. To tylko przebieraniec, który stara się być taki jak on. Ale co z tego! Po wygłoszeniu bardzo mądrze brzmiący zdań, Geralt oznajmia, że; “- Jest kilka możliwych sprawców – powiedział wiedźmin. - Ile by to kosztowało – pani burmistrz niechętnie przeszła do tej kwestii. - Zależy na co natrafię , myślę że od 300 do 2000 monet – odrzekł Geralt.” Ech… Fuuuuuuck! On dosłownie idzie w ciemno. Jak on chce się przygotować? Jakie chce wypić eliksiry? Jaki olej nałoży na miecz, skoro nawet nie wie, z kim ma do czynienia? Ale mnie zdenerwował ten fik. To kompletnie nie działa. Nie działa! I jeszcze ta cena… Taaak, od 300 bitów do 2000! To taka mała rozbieżność… No i na tym się to kończy. Nie ma ciągu dalszego. Szczerze, to gdyby nie parę głupot, to mogłoby to być coś. Jasne, akcja pędzi za szybko jak wspominali Dolar oraz Cahan. Wiemy, o co toczy się stawka. Jest jakiś klimacik, mierny, ale zawsze. No i to wszystko do czegoś zmierza. Tak więc… echhhhh…. Nie chcę mi się już tego pisać, ale tak TO KOLEJNY ZMARNOWANY POTENCJAŁ. Ja już więcej tego nie zdzierżę. Zaraza! Więcej takich fanfików matka nie miała?! Zaczynam mówić już jak ten wieśnik z Rivielladnu. Lepiej skończę ten komentarz czym prędzej. Strona techniczna jest okej. Justowanie nie było poprawnie, ale dało się to czytać, co jest na plus. Nie doszukałem się wielu błędów. Tak więc daję okejkę, ale tylko pod tym względem. Reszta jest do poprawienia. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  15. No i kolejny fik o chlaniu… Chyba sobie piwko walnę, bo kurde czuję się tak, jakby siedział przy stole z tymi wszystkim OC, a do tego jako jedyny o suchym pysku. SPOJLERY O proszę, praca konkursowa, więc już z góry mogę założyć, że limit słów poważnie pokiereszował to opowiadanie. Jednak nie… Długość w tym wypadku nie jest problemem. Tylko… no, ogólna bezcelowość większości fanfika. Wyobraźcie sobie, że to dzieło ma jeden wątek, a konkretnie oddania pracy konkursowej (ale meta), później następuje filler, aż w końcu pod samiutki koniec znowu wracamy do głównego wątku, który rozwiązuje się “ot tak”. Ale spokojnie… Głównym bohaterem jest jakiś tam pisarz-amator; Dubious Art. Siedzi on przed laptopem i głowi się nad tematem fik do napisania. Nic mu nie przychodzi do głowy, więc zamiast poszukać inspiracji, czy czegoś, co mogłoby być spoko wątkiem, to postanawia je**ąć tym wszystkim i pójść obejrzeć telewizję. Jednak i to się nie udaje, bo ekran nie działa, więc zmuszony do ostateczności, wychodzi z domu do jakiegoś tam osiedlowego baru. Na miejscu spotyka pijanych kibolów, z którymi się zna. Warto również zauważyć, że nazwa ich klubu odwołuje się do Lecha Poznań, ponieważ: “Spotykała się śmietanka towarzyska podwórka, głównie ostrzyżone na łyso ogiery ubrane w czarne bluzy, wszyscy kibice miejscowego klubu ponyballu, Railwayman Luznań, [...]”. “Luznań”, to wiadomo, odwołuje się do Poznania, natomiast Railwayman to kolejarz, a właściwie “Kolejorz”. Wiecie już o co chodzi? Ja też nie… Nieważne. W każdy razie fanfik operuje takim humorem, to znaczy przekręca znane nam wszystkim nazwy i ponyfikuje je. Mamy również niepasteryzowane g... to znaczy piwo, którym się raczą nasi kibice, w tym również główny bohater. No więc po paru godzinach takiej libacji na ławeczce, Dubious Art traci świadomość, a odzyskuje ją dopiero w łóżku (oczywiście). Przy boku jakieś klaczy (oczywiście). Z którą nie chce mieć źrebaków (oczywiście). Dowiadujemy się, że spał z nią parę razy w przeszłości (oczywi… dobra, to było “niespodziewane”). Daje jej całuska w policzek i idzie w pierony. Co za ciul. Mógłby chociaż się do niej odezwać, a nie tylko ruchać, kiedy nadarzy się okazja. Co sobie pomyśli, jak się obudzi? Ale pewnie jestem zbyt sentymentalny. Tak, to ze mną jest problem. No nic. W drodze do domu znajduje jakiś świstek papieru. Podnosi go, czyta, a oto jego treść: “Była to kartka. A na niej jakiś tekst. Zaczynał się mniej-więcej od słów: “Jan Kowalski wstał. Znowu tagi konkursu literackiego o kolorowych, pastelowych ludzikach mu nie pasowały.” Wtedy jednorożcowi zaświeciła się w głowie lampka zwycięstwa. Usiadł do komputera i zaczął pisać.” Och… Okej. To koniec tej historii. Co mogę o niej powiedzieć? To co mówię w przypadku 90% komentowanych fików; zmarnowany potencjał. Brakuje mi tu czegoś. Brakuje pomysłu. Robienie randomowych rzeczy wcale nie jest śmieszne, gdy jest to pozbawione kontekstu. Nie wszystko, co jest głupie, musi być śmieszne. A co tutaj się dzieje? Jakiś koleś nie może napisać fanfika na konkurs (najpewniej organizowany przez mlppolska), idzie się nawalić, budzi się obok klaczy, wraca i odkrywa jakąś karteczkę. No… nie ma tu nic śmiesznego. Tag random jak najbardziej tutaj pasuje, jednak jest on słabo wyegzekwowany. Czy nie lepiej byłoby pociągnąć wątek poszukiwania pomysłu na fika i np; jakoś połączyć to ze spotkaniem z tymi kibolami? Po pijaku zaczęliby wymyślać pokręconą fabułę, jeszcze ta klacz później by dołączyła, a główny bohater, szukając inspiracji, zacząłby się z nią kochać, to zaowocowałoby jeszcze bardziej pokręconą historią? A tak to nie ma tu nic specjalnego. Właśnie ten brak pomysłu tu najbardziej boli. Rozumiem, że to fik konkursowy, więc pewna presja była, jak również ograniczenia. Fajnie byłoby to rozwinąć i dopisać co nieco do tego fika, bo może mogłoby wyjść z tego coś naprawdę interesującego. Sam styl nie jest zły. Nie doszukałem się większych błędów. Jest okej. Oby tak dalej (jeśli jeszcze będziesz coś pisać autorze). Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  16. Nie wiem czemu, ale po tym fanfiku przypomniała mi się miejsca z Far Crya 3, gdzie trzeba było miotaczem ognia spalić całą plantację marihuany, w rezultacie czego nasza postać była caaaaała upalona. SPOJLERY Hmm… gdzieś już chyba miałem do czynienia z podobnym fikiem. Ale co to takiego było… A już wiem! Po Drugiej Stronie Czarnobyla! Tutaj również spotykamy się z typowym, pijaczkowym humorem, a w dodatku ujrzymy w akcji “marihuanen”. Sam fanfik jakoś zbytnio mnie nie rozbawił. W sensie, nie był niczym specjalnym. Mamy postać pijaczki, jakiegoś randomowego OC, mam również kogoś, kto mi się skojarzył z Fluttershy i ten kucyk hoduje ziółko w piwnicy. Mam takie wrażenie, że gdyby postawić pod te randomowe kuce postacie z Mane 6, wyszłoby to o wiele lepiej. Dlaczego? Bo mielibyśmy jakiś kontrast i zabawę oczekiwaniami czytelników. Fluttershy jak plantatorka marihuany byłaby dobry pomysłem i pasowałoby to do niej (w pewnym sensie), ponieważ ona zawsze była blisko zwierząt i roślin. Jednym słowem; natury. Zrobienie z niej dilerki byłoby ciekawe do przeczytania i zaburzyłoby nasze wyobrażenia o niej. Ostatnio komentowałem inny fik “Dla zimorodków”, gdzie autor również postanowił pobawić się charakterem kanonicznych bohaterów i pozmieniać co nieco. Wyszło to bardzo dobrze. A postać pijaczki? Myślę, że Rarity byłby niezła xd. Jak szaleć to szaleć. W każdym razie, jak przedstawia się fabuła? Żółta pegazica o imieniu Coy (dlatego kojarzyła mi się z Flutą) odpoczywa się pewnego, pięknego dnia. Postanawia pogrzebać nieco w beczce z gnojem, a biorąc pod uwagę to, jakie są standardy higieny w Equestrii, to nie wyjdzie z tego nic dobrego. Zwróćcie uwagę na to, że kucyki ziemskie nie myją kopyt podczas pieczenia ciast, a przecież na nich chodzą. To tak, jakby ktoś swoimi czarnymi od brudu girami podawał Wam zupę w restauracji. Nic przyjemnego. W końcu Coy postanawia odwiedzić jej przyjaciółka, Biti, która jest nawalona w cztery ploty i lezie na złamanie karku z flaszką w kopycie. Pegaz, jako że nie jest zbyt asertywną osobą (ponownie, Fluttershy) postanawia ulec namową namolnego kucyka i wreszcie wpuścić ją do siebie, aby tam mogła jakoś wytrzeźwieć. Sadza ją na krześle i przestrzega przed tym, aby nie zaglądała do pewnego pomieszczenia (bo to zawsze działa). Straszy ją nawet, że zakazane przejście jest portalem do Narnii, a następnie idzie jeszcze trochę pogrzebać w beczułce z gównem. Tak… zostawia tę nawaloną osobę samą, pomimo tego, że my już wiemy co nieco o jej charakterze, który przedstawia się jako niezbyt mądry. No więc Biti, pozostawiona samej sobie, oczywiście idzie zwiedzić piwnicę. No i co się okazuje? Odkrywa plantację maryśki. Momentalnie wskakuje w krzaczkowy las i zaczyna się w nim tarzać. Oczywiście dopóki na dół nie zejdzie Coy, aby ją stamtąd przepędzić. Pod koniec historii Biti ponownie odwiedza swoją kumpelę-dilerkę wraz z koleżką Tankiem. W sumie nic ciekawego już się nie dzieje. Ot fanfik kończy się w ten oto sposób; “Gdy spotkały się ponownie dnia następnego Biti obiecała, że nikomu nie piśnie słówka. To znacznie uspokoiło plantatorkę, lecz nazajutrz przyszła z ich wspólnym znajomym Tankiem, tłumacząc się, że jemu przecież można zaufać i nie warto mieć przed nim tajemnic, bo on takowych nie posiada przed innymi. -Och dziewczyny… - pomyślał Tank. – Gdybyście tylko wiedziały, co wydarzyło się w Zamku Księżniczek. “ Nie, to nie urwany przez mnie dialog. Tak to się kończy. To jest w tym wszystkim najgorsze; brakuje tu dopełnienia, jakieś puenty. Czemu to nie zostało pociągnięte jakoś dalej? Nie ma żadnych konsekwencji wcześniejszych wydarzeń. Wszystko było po nic. Poza tym; co mnie obchodzą jakieś randomy, skoro nawet nie zdążyłem się z nimi zżyć? Wspomnę jeszcze raz; gdyby obsadzić w rolach Fluttershy oraz Rarity, to moim zdaniem ten fik nabrały rumieńców. Byłoby to dosyć dziwne i abstrakcyjne, ale właśnie to jest komedia. Ten fik ma w tagach “comedy” oraz “random”. Takie rzeczy powinny się pojawiać w takich tekstem. A tak to, co tutaj jest takiego randomowego? Że niby fakt jak ktoś się wytarzał po pijanemu w marihuanie jest szalony i super śmieszny? Nie. To powinien być jedynie mały gag, który przerodziłby się w coś większego. Ech… Ile jeszcze razy to napiszę w tych komentarzach; kolejny zmarnowany potencjał. Jednak nie jest tragicznie. Strona techniczna jest bardzo dobra. Styl również. Jedynie parę literówek zdołałem wyłapać. Ciekawe jest również to, że autor bawił się narracją i wprowadził swobodny, prześmiewczy ton, który jak najbardziej pasował do całości. Sam fik dałoby się dosyć łatwo naprawić. Wystarczy podmienić postacie i dopisać dalszy kawałek tekstu. Naprawdę tyle. Niestety po tej lekturze czuję straszny niedosyt i taką pustkę. Jest mi smutno… Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  17. O rety… Tego się nie spodziewałem. To w końcu fanfik autorstwa Malvagio. SPOJLERY Byłem przyzwyczajony do czegoś zupełnie innego a tu takie zaskoczenie. Historia ma zupełnie inny ton, ale to dobrze. Cieszy mnie również fakt, że wreszcie ktoś dał więcej światła Fluttershy, co pewnie jej się zbytnio nie spodoba, lecz mi jak najbardziej. Przez wiele lat ta postać mało mnie obchodziła. Nie była ani zła, ani dobra, po prostu była i tyle. Gdzieś tam w tle. Stosunkowo niedawno zauważyłem, jaki potencjał nosi w sobie Drżypłoszka. I jest również bardzo sympatyczna, a to zawsze wychodzi na plus. W tej historii poznajemy zupełnie inną stronę Fluttershy. Jasne, wciąż jest ona tak samo życzliwa i dobra, aczkolwiek jej postać możemy obrócić na drugą stronę jak monetę. A co wtedy ujrzymy? Zawodową hazardzistkę. Otóż historia rozpoczyna się od sceny, podczas której dowiadujemy się, że brakuje funduszy na zbudowanie schroniska dla zimorodków (takich ptaków). Żółta pegaz wstydzi się poprosić o pożyczkę swoje przyjaciółki, natomiast bank najpewniej jej odmówi, dlatego Fluttershy postanawia otworzyć sekretne pudełko, wyjąć z niego ładne ciuszki i udać się na turniej pokerowy. Swoją drogą jest on prowadzony przez DJ Pon-3 (a fandom myślał, że nie umie mówić). Samemu wydarzeniu przyświeca tylko jedna zasada; brak zasad. Coś jak Fight Club tylko bardziej hardkorowe, bo tam, pomimo anarchistycznego charakteru całej organizacji, trzeba było choćby walczyć, gdy ktoś pojawiał się po raz pierwszy. No więc Fluttershy przybywa na miejsce, prezentuje się i ogłasza wszem i wobec, że wszystkich ogra. I to się dzieje. Zaraz po tym jesteśmy świadkami tego, jak wraca po wygranym turnieju pokerowym i odkłada kapelusz na miejsce. Swoją drogą samo zakończenie daje nam do zrozumienia, że jednak nie był to ostatni raz, kiedy postanowiła wcielić się w rolę profesjonalnej pokerzystki. Ale pieniądze dla zimorodków zdobyła. I tak to się kończy. Wiem, że to fanfik konkursowy i zostały nałożone na niego pewnego ograniczenia. Ale still. Jest tu poważny problem. Nie chcę wypominać autorowi, że poszedł na łatwiznę i całkiem zrezygnował z punktu kulminacyjnego, czyli samego turnieju. Najpewniej przekroczyłoby to limit słów. Tylko że ja oceniam fanfik jako osobne dzieło, oderwane od wymogów konkursowych. Uważam, że pomysł z turniejem karcianym z Fluttershy w roli głównej był jak najbardziej trafiony, lecz nie w tym przypadku. Nie, jeżeli to fanfik na konkurs, który z góry zakłada napisanie bardzo krótkiego opowiadania. Ponieważ odebrano nam najlepsze momenty. Zobaczenie jak Fluttershy kantuje, używa strategii i wszystko analizuje pod kątem psychologicznym, byłoby świetnym kawałkiem tekstu do przeczytania. A jednak tego zabrakło. To tak, jakby zamówić najlepszą pizzę na świecie i zjeść tylko te skórki na brzegach (wiecie o czym mówię). To jest totalnie zmarnowany potencjał. Ale mimo wszystko historia jako tako się broni. Wciąż ma to jakiś ładunek humorystyczny. Całość wyszła całkiem sympatycznie. Problem i motywacje głównej bohaterki zostały sprawnie zarysowane. Jednak ponownie; fanfik nie jest w stanie rozłożyć skrzydeł, poprzez pozbawienie nas scen z samego turnieju. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, to zauważyłem kilka zgrzytów. Pojawiają się powtórzenia, dziwne konstrukcje zdań. Momentami brzmi to niezręcznie. Czuć również ten pośpiech w prowadzeniu wątków. No cóż… gdyby nie ten konkurs, to jestem pewien, że dostalibyśmy coś epickiego, a tak to. Dużo narzekam, ale mam swoje powody. Mimo tego, wciąż uważam, ale mamy tu do czynienia z czymś przynajmniej przeciętnym, a nawet dobrym. Polecam przeczytać tak czy siak. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  18. Czy ktoś jeszcze pamięta to uniwersum? NLR vs SE? Szczerze mówiąc ja mam wrażenie, że ten całym koncept odszedł do lamusa. Czy słusznie? Wydaje mi się, że tak, ponieważ to uniwersum jest już na tyle zdefiniowane i ma mocne podstawy, że potrzeba by wiele wysiłku, aby wykrzesać z NLR vs SE choć trochę świeżości (nie gubiąc przy tym cech definiujących tego “taga”). SPOJLERY Ponieważ odwieczny konflikt dwóch potęg zawęża nam pole do popisu i to w znacznym stopniu. Zauważcie tylko; sam serial MLP oferuje niemal nieskończone możliwości wymyślania nowych historii, dodawania swojej własnej treści, nawet bez burzenia kanonu. NLR vs SE to jak oddzielny fanfik, w którym muszą pojawić się pewne elementy, aby tożsamość została zachowana. Mimo wszystko ten konflikt zbrojny zawsze musi się gdzieś przewinąć, czy to na głównym planie, czy w tle, jednak zawsze. Nie mówię, że pisarze fandomowi mają całkiem skrępowane ręce w wymyślaniu czegoś nowego; jednak pewne ograniczenia są na nich nałożone, a każda żyła złota kiedyś się skończy. Jak jest w przypadku wyżej omawianego fika? Bardzo… dziwnie. Cieszy mnie fakt, że konflikt zbrojny został odsunięty na bok. Sceny batalistyczne są czymś, czego każdy spodziewa się w pierwszej kolejności. Natomiast tutaj spotykamy się z zupełnie innym podejściem. Wojna toczy się na innej płaszczyźnie; na poziomie dyplomacji oraz propagandy, co mogłoby nam udowodnić to, że pióro jest silniejsze od miecza. Niestety tak się nie dzieje. Ale najpierw przyjrzyjmy się samej historii. Wszystko zaczyna się od sceny w sali tronowej Celestii. Jeden z posłańców przybywa do władczyni Solarnego Imperium i z przerażeniem w oczach wyjawia, że ktoś zbezcześcił pomnik Pani Dnia. Widzimy, że postać księżniczki Słońca bardziej przypomina Daybreaker niż serialową, białą alicorn, ponieważ ta w tej historii sprawia wrażenie wyniosłej i okrutnej. Celestia po usłyszeniu tych wieści, postanawia wezwać do siebie ministra Propagandy o imieniu Chief Conductor. Zaczynają rozmawiać o sprawie zamalowanego pomnika władczyni; “- Trzeba to nagłośnić. Musimy pokazać, że Nowa Lunarna Republika chce zniszczyć nasz perfekcyjny ład. Uśmiech Chiefa stał się jeszcze szerszy. - Pomnik przecież jest strzeżony. Społeczeństwo pomyśli, że pani strażnicy są do niczego. Celestia zmrużyła oczy. To był fakt. Strażnicy nie mogą stracić swojej pozycji. W innym wypadku jeden z najważniejszych środków przymusu upadłby. - Więc co proponujesz? Chief Conductor chwilę zastanowił się. - Moglibyśmy powiedzieć, że strażnicy zostali zaatakowani i dotkliwie pobici. To sprawi, że Republika zostanie przedstawiona w niezbyt korzystnym świetle. - Doskonale.” Okej, nie uznaję tego za absurd tylko dlatego, że później Chief okazuje się być zdrajcą. Jednak ta rada jest do niczego. Jasne, słusznym jest podtrzymać respekt społeczeństwa wobec służb porządkowych, jednak sposób, w który chcą to uczynić, jest beznadziejny. W jaki sposób fakt, że strażnicy zostali pobici, ma poprawić skuteczność strażników w oczach całego Solarnego Imperium? Tak czy siak zawiedli, a do tego pozwoli obić się paru chłopakom (czy nawet jednemu) po mordzie i to ma poprawić ich wizerunek? Absurdalne. To, co ja bym osobiście zrobił, to w pierwszej kolejności poszukanie jakiś kozłów ofiarnych (najlepiej, jakby to byli przeciwnicy politycznie), oskarżyć ich o rozbój, aby na oczach całego społeczeństwa zmusić ich do naprawienia szkód, a następnie ukarać dotkliwie i wynagrodzić tych, którzy pomogli całej sprawie. Oczywiście wszystko na samej scenie przebiegałoby wedle litery prawa, jednak za kurtyną wrzałoby od spisków i machlojek. Hehe… Drugą opcją byłoby zatuszowane wszystkiego, jeżeli wieści o zniszczeniu pomnika jeszcze nie wypłynęły w świat. Tak czy siak, Celestia oraz Chief postanawiają rozwiązać to na swój sposób. Następnie przenosimy się do Lunarnej Republiki. Luna od jakiegoś już czasu dostaje tajemnicze listy od zagorzałego wielbiciela, który dokonał wielu aktów przeciwko Solarnemu Impierium. Między innymi to on postanowił oszpecić pomnik starszej siostry. W swoich wiadomościach wyjawia również to, że zaplanował zamach na Celestię. To punkt zwrotny dla księżniczki Luny. Zaczyna mieć wątpliwości. Z jednej strony jest w stanie wojny ze swoją siostrą, a z drugiej wciąż ją kocha. Po krótkich rozterkach decyduje się wylecieć ze swojej siedziby i ostrzec Celestię przed próbą zamachu. Bardzo szybko dociera na miejsce. Dziwne jest to, że udało jej się bez niczego dostać na paradę Pani Dnia tak bez niczego, a do tego udało jej się zbliżyć do najważniejszej osoby w Solarnym Imperium. Wtedy również następuje big reveal (o którym już wspomniałem). Oto Chief jest tym wielbicielem Lunarnej Republiki i to on stał za tym wszystkim. Wymierza broń w Celestię i strzela. I co się dalej dzieje? Luna osłania siostrę swoim własnym ciałem i pada martwa. Były już minister propagandy nie może w to uwierzyć, podobnie jak Celestia. Niestety księżniczka Nocy ginie, ale przynajmniej ma to jakieś konsekwencje. Otóż… od tej pory konflikt między dwoma państwami ma zostać zażegnany, a przynajmniej zakończenie daje to do zrozumienia. Brzmi jak całkiem fajna historia, co? Jasne, to, co zostało tu przedstawione przejawiało się już wielu dziełach kultury. Zdrada najbardziej zaufanego sługi, nienawiść dwóch stronnictw do siebie nawzajem, aż w końcu bohaterska śmierć, moment zadumy, która finalnie zakopuje wojenny topór. Tak, to wszystko było, jednak wciąż można było zrobić z tego coś bardzo dobrego. Niestety w tym fiku to się nie udało. Nie można, no po prostu nie można poprawnie skonstruować fabuły, rozpisując się na ledwie dwie strony. Tak, dwie strony! Całe opowiadanie przypomina bardziej streszczenie niż prawdziwą, dobrze opowiedzianą historię. Niby wiadomo o to chodzi, jednak brakuje tutaj porządnej podbudowy. Moralny konflikt Luny został przedstawiony strasznie płytko i nijako. Domyślamy się, dlaczego Luna postąpiła tak a nie inaczej, lecz zostało to poprowadzone zbyt szybko. Omawiany fik jest porządną miniaturką i konceptem, któremu zabrakło wielu stron tekstu. I to jest największy problem; długość tego dzieła. Tak naprawdę wystarczyłoby dołożyć więcej wątków, skupić się na dyplomacji, propagandzie, rozgrywkach politycznych, dorzucić parę scen batalistycznych, a to wszystko okręcić wokół głównego konfliktu, jakby byłaby wspólna nienawiść oraz jednocześnie miłość dwóch sióstr do siebie nawzajem. Ech… Szkoda, że tego zabrakło. Ale kto wie, może jeszcze kiedyś wyjdzie nowa wersja. Stronie technicznej mogę zarzucić dziwny sposób opublikowania tego dzieła. To nie jest typowy dokument w google dosc, tylko jakaś stronka bez żadnego justowania. Bardzo źle to wygląda i przeszkadza w czytaniu. Jednak nie dopatrzyłem się innych błędów pod tym względem. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  19. Bardzo ciekawy fik, poruszający ciężki temat. Mój brat jest doktorem, więc sam mógłby stać się “Panem Życia i Śmierci” tak jak to zostało określone w samym opowiadaniu. Wiem również, że to bardzo ciężka robota, tak samo stresująca. SPOJLERY No bo wiadomo jak to jest. Narzeka się na służbę zdrowia i ja nie mam zamiaru jej bronić ani o nic oskarżać w tym komentarzu, bo zrobiłby się zbyt politycznie. Jednak z drugiej ręki wiem, że praca na oddziale to prawdziwe wyzwanie. Wiele się oczekuje od lekarzy, często są również krytykowani i obwiniani za coś. Nie ma się co dziwić, gdy w grę wchodzi ludzkie życie. To zawsze budzi wiele emocji. Każdy myśli o sobie, zwłaszcza chory, który ma własne problemy na głowie i cierpi. Chce, żeby ktoś mu pomógł i to czym prędzej, jednak niestety nie żyjemy w idealnym świecie. Wiem, że pewnie niektórzy pomyślą sobie teraz, że bronię “stanu lekarskiego”, bo ktoś z mojej rodziny do niego należy, ale nie. Nie bronię. Jest takie trafne powiedzenie; że nie wszystkim da się dogodzić, a ludzie popełniają błędy. Niestety lekarze płacą za to najwyższą cenę, bo od nich zależy to, czy ktoś przeżyje. Nawet jeśli ktoś inny równie mocno się pomyli w innym zawodzie, to nie spotyka się z taką złością oraz potępieniem. Ostatnio była kolejna nagonka na lekarzy, wszystko przez koronawirusa. Ludzie mieszkający wokół lekarzy bardzo często robili im wiele problemów tylko dlatego, że mają taką pracę, jaką mają i oskarżano się ich o roznoszenie choroby. No niestety. Ale dość już o tym. W tym fiku mamy do czynienia również z tematem dotyczącym lekarzy. Skojarzył mi się on… z Doktorem Housem. Ale do tego przejdziemy. Tak więc historia przedstawia nam doświadczonego chirurga, starego wyjadacza będącego w biznesie już od kilkunastu lat. Heartswan, bo tak się ów lekarz nazywa, bardzo się przykłada do swojej roboty, a na koncie ma wiele uratowanych żyć. Poznajmy historię najcięższych przypadków, z których wybrnął obronnym kopytem i po prostu uratował życie innym kucykom. Jednak pozostaje kwestia jednego, ciężkiego przypadku, pewnej klaczy potrąconej przez wóz. Żebro w trakcie zderzenia zostało roztrzaskane i wbiło się w serce. Potrzebny jest nowy organ. Należy również nadmienić, że sama poszkodowana została przedstawiona jako osoba szlachetna, nie szukająca rozgłosu (nie to co ta głupia Rainbow Dash) i jest to po prostu ktoś, komu każdy, kto jest bez serca z kamienia, kibicowałby. I tutaj pojawia się główna oś konfliktu. Do szpitala przyjeżdża ogier podejrzany o gwałty (choć wiadomo, my wszyscy wiemy, że jest winny, ale prawnicze machlojki pozwoliły mu uniknąć sprawiedliwości). Jest to również rozbójnik gardzący wszystkimi i głośno domagający się wszystkiego, co tylko chce. No więc starymi, dobrymi metodami mamy tutaj klasyczne wkręcanie śruby w nasze mózgi. Poprzez taką ekspozycję, wiemy już, co chcielibyśmy, aby się stało. To prosty zabieg, bazujący na emocjach czytelników. Heartswan dowiaduje się również, że organy tego nieprzyjemnego osobnika również są kompatybilne z wcześniej wspomnianą pacjentką. Wiadomo już, co się stanie? Oczywiście. Nasz chirurg ma operować gwałciciela z włócznią wbitą w bok, ale podczas operacji umyślnie popełnia błąd, przecinając skalpelem jedną z tętnic. Okej, niestety ten doktor trochę się w tym momencie wygupił. Po pierwsze; podczas rozmowy z podejrzanym dał jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru go ratować. Wystarczyło odpowiedzieć stale wyuczoną formułką, grzecznie i tonem nie wzbudzającym podejrzeń co do jego zamiarów. Po drugiej; nie jestem pewien, ale raczej mógł go zabić w inny sposób. Nie przecinając mu tętnicę. Operacje są bardzo skąplikowane, dlatego też należy się do nich przygotować i postępować wedle planu. Heartswan mógł przygotować sabotaż całego zabiegu w nieco bardziej subtelny sposób. No ale niestety przez to najpewniej wylądował w więzieniu, bo jak kończy się ta opowieść? Zakończenie jest w pewnym sensie otwarte, lecz można się domyślić, że poszedł do więzienia. Najpewniej większość ludzi, która przeczytałaby tego fika, byłaby po stronie doktora. No cóż, ja też jestem. Tak moralnie, to jak najbardziej. Jednak… No sam nie wiem. Wiadomo, w tym wypadku Heartswan postąpił słusznie, w sposób utylitarystyczny. Nie stało to w zgodzie z literą prawa, ale je**ć to. Cóż, temat opowiadania jest właśnie jednym z dużych plusów tego fika. Jeżeli o mnie chodzi, to temu opowiadaniu przyznałbym epika. Jeżeli nie znajdę niczego lepszego, to pewnie tak zrobię. Niby wszystko jest tu ograne w prosty sposób; mamy dwa bieguny; powinność i nasze poczucie sprawiedliwości. Tak samo było w serialu Doktor House, gdzie jeden z głównych bohaterów, ten blond-kangur, zabił przywódcę jakiegoś tam rewolucyjnego powstania w Afryce (nie pamiętam dokładnie o co chodziło, wybaczcie). Tam sytuacja była nieco inna, ponieważ domyślnie zły gość również miała swoje argumenty i racje, a w dodatku jego narządy nie były potrzebne do uratowania kogoś innego. Tutaj natomiast nie dość, że mamy do czynienia ze ścierwem, które gwałci, to jeszcze jego śmierć mogłaby się przyczynić do ocalenia wartościowego kucyka. Tak więc łatwiej nam zrozumieć decyzję głównego bohatera. Czy była słuszna? Sam już oceńcie. Jedyne, co mogę zarzucić fikowi, to to, że tak szybko ten konflikt moralny znalazł swoje rozwiązanie. Konflikt moralny? Nieee… Żadnego tu nie było. Po prostu Heartdwan pogadał sobie chwilę z podejrzanym i od razu stwierdził, co trzeba zrobić. Zabrakło tutaj nieco głębszego zbadania sprawy. Jakiś rozterek, które, no mimo wszystko, byłoby fajnie prześledzić. Ale i tak jest bardzo dobrze. Polecam tego fika każdemu. Wspomnę tylko, że strona techniczna miała małe błędy, ale absolutnie nie wypłynęło to na jakość opowiadania. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  20. SPOJLERY Kolejny alicorn w Equestrii… A do tego to nasza “poczciwa” Rainbow. Aczkolwiek nie mówię, że to jest z pewnością zły pomysł, coś z pewnością dałoby się z tym zrobić. Niestety w tym przypadku się nie udało, bo jest sporo problemów, ale chyba największą przeszkoda do stwierdzenia, czy pomysł wypalił, jest długość tego fika. Zaledwie parę stron, okraszonych niemal samym dialogami. Zapowiada się nieźle, co? Strona techniczna bardzo kuleje. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jakby to wyglądało przed korektą, którą życzliwi użytkownicy tego forum postanowili wykonać. Najbardziej jednak w oczy rzuca się tryb narracji; otóż jest on… przeszło-teraźniejszy? Łada hell? Nie rozumiem za bardzo tej decyzji. To znaczy; rozumiem, że ogólnie chciano to napisać w czasie teraźniejszym, co jest, no… kontrowersyjną decyzją. W ogóle to nie pasuje to opowiadań, no bo gdy opowiadamy historię, to mówimy o czymś, co już się wydarzyło, a nie relacjonujemy wydarzenia na żywo. Jednak nie uznaję tego za błąd, bo… no niektórzy tak piszą. W znacznej mniejszości, bo po prostu przyzwyczajeni jesteśmy do trybu przeszłego. Natomiast nie mogę zaakceptować faktu, że od czasu do czasu pojawiają się zwroty w czasie przeszłym. Jak już się coś wybrało, to trzeba się tego konsekwentnie trzymać. Ta niejednolitość w narracji zaburza logikę świata, wygląda oraz brzmi po prostu źle. Dalej mamy zero klimatu oraz niezbyt ciekawe dialogi. Tempo akcji również jest zbyt szybkie. Przede wszystkim nie ma tu prawie opisów, a jak już się jakieś znajdą, to zbudowane są z niezręcznych zdań. “Był ciepły i słoneczny dzień. Każdy szczęśliwy kuc wychodzi z domu i spędza czas na dworze. No, może nie każdy.” Tak, proszę państwa, ten krótki fragment, to nasze wprowadzenie. Nie mówię, że powieść nie może się zacząć od dialogu. Można zacząć również od akcji, ale… Skoro już ktoś wybrał taki sposób na wprowadzenie nas w świat, poprzez opis, no to wypadałoby to jakoś rozwinąć. Poza tym… Serio? Opis pogody i jakiś establishing shot, niezbyt skomplikowany? To chyba najbardziej leniwe posunięcie, a jako że jest tak krótkie, to tym bardziej. Poza tym już tutaj widać wielki zgrzyt; najpierw czas przeszły, potem teraźniejszy. To jest to, o czym wcześniej wspominałem. “- GDZIE ONA JEST?! - pytała się zniecierpliwiona Twillight. - Powinna tu być pół godziny temu. Przecież wie, że nasze spotkania są bardzo ważne. - Pewnie znajduje się w siedzibie Wonderbolts - odpowiada Rarity - ale nigdy się nie spóźnia. Dziwne. - Tak czy siak, poczekamy na nią od 5 do 10 minut. - dodała Twillight. - Jak po tym czasie jej nie będzie tutaj, to zaczniemy bez niej. - Na pewno jest w drodze do nas, pewnie się na coś zagapiła, jak zawsze - dodaje Applejack - przecież nie powinna tak długo lecieć.” Och, dopiero jak minęło pół godziny, to postanowiły sobie o tym porozmawiać, dając nam próbkę ekspozycji? No i jest tutaj pewna niespójność. Tak, Rainbow Dash nigdy się nie późna, a mimo wszystko Applejack dodaje pod koniec, że pewnie jak zawsze na coś się zagapiła, co sugeruje, że jednak zdarza jej się spóźniać, bo właśnie zawsze coś odwraca jej uwagę od przybycia na umówione spotkanie. No i nie wiem, pół godziny spóźnienia do strasznie dużo. Wyobraźcie sobie czekać na kogoś przez tyle czasu i nic nie robić. Tylko czekać. A teraz spróbujcie sobie postać na środku pokoju przez trzydzieści minut. Wiecie ile to będzie trwać? Trzydzieści minut? Nie, bo wieczność! No ale trzeba przyznać, że pozostałe Mane 6 są bardzo cierpliwie, bo postanawiają dać jej jeszcze do dziesięciu minut. Ale okej, trochę wybiegłem z fabułą do przodu. No właśnie, co z treścią? Jak już wyżej zostało to pokazane, Mane 6 czekają na Rainbow Dash, która się spóźnia. Niestety nie dowiemy się, co konkretnie chcą zrobić, co takiego zaplanowały. A szkoda. Można by to dać do tego krótkiego wprowadzenia i już byłoby lepiej. Po tym przenosimy się do kwatery Wonderbolts. Tęczka chcę wykonać nowy trik, a konkretnie podwójne Ponaddźwiękowe Bum, podczas którego dojdzie do dwóch eksplozji tęczy. Spitfire próbuje ją przekonać do tego, żeby tego nie robiła, jednak ta głupia Rainbow oczywiście wie swoje i nic jej nie obchodzi. Wydaje mi się, że kapitan Wonderbolts powinien mieć więcej do powiedzenia w tej kwestii. Skoro Rainbow już należy do Akademii, to w jakiś tam sposób jest podległa zasadom przełożonych. Charakter Spitfire nie został oddany zbyt dobrze. W tym fiku jest zbyt miękka i nie potrafi postawić na swoim. Jasne, nie lubię Spitfire, ale w tej sytuacji powinna przemówić do rozsądku Dash. Ano tak, zapomniałem, że ta pegaz przecież go nie ma. Po tej krótkiej scence znowu przenosimy się do Mane 6, które widzą, jak Rainbow wzbija się w powietrze (najpewniej ciągnie się za nią ten tęczowy ślad, no bo jak inaczej mogłyby zobaczyć taki mały obiekt z tak dużej odległości?). No i znowu przeskakujemy do Rainbow… Ech. Ktoś, coś do mniej mówi, gdy już jest z trzy kilometry w górze. Tak tylko dopowiem, że to powinno rozsadzić jej płuca albo chociaż powinna zemdleć, ponieważ ona lata wręcz błyskawicznie, a wraz z tym momentalnie zmienia się ciśnienie, no ale cóż… To w sumie jest też absurd serialu. No więc ktoś, coś do niej gada. Nie wiemy konkretnie kto, ale chyba Spitfire, no bo innych opcji raczej nie ma, jednak zostało to przedstawione strasznie dziwnie. “Rainbow dalej się wznosi ponad chmury, aż zatrzymuje się na odległość około trzech kilometrów nad Ponyville. Ma już startować, ale ktoś jej to przerywa. - Rainbow… Rainbow... - Kto to mówi? Wyjdź i walcz jak pegaz, tchórzu. - Nie mogę. - Dlaczego? - Nie mogę ci tego na razie wytłumaczyć. Nie zrozumiesz. - Ja nie zrozumiem? Masz mnie za głupią?” Oczywiście, że mam cię za głupią, Rainbow. No i chyba to nie była jednak Spitfire, bo Dash rozpoznałaby jej głos, a trenerka tym bardziej nie chciałaby się chować. Do teraz nie mam pojęcia, o co tu chodziło. Może to by się wyjaśniło później, lecz… no pozostawia to taki niesmak. Niebieska pegaz zaczyna pikować z zawrotną prędkością, a na końcu udaje jej się wykonać podwójny tęczowy grom. Super. A w międzyczasie jeszcze Spitfire spotyka się z Mane 6 i tłumaczy im, o co chodzi. No ciekawe, przecież była w kwaterze Wonderbolts, a to jest kawałek od Ponyville. Chyba aż takie szybkie nie są te pegazy, co? Ostatecznie Rainbow, jako że jest głupia, ląduje w Ponyville na pełnej petardzie i zderza się ze skałą. Niestety nie umiera, lecz… jej przyjaciele odkrywają coś niesamowitego. Otóż nasz element lojalności stał się alicornem. No i tak to się wszystko kończy. To znaczy prolog, bo więcej już nie ma. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej to chciałbym zobaczyć, co tam dalej mogło się dziać. Wiem również, że podstawą pomysłu był sen kuzynki autora. A skąd to wiem? A bo jest to wspomnianie z dwa razy, tak, żeby sobie to utrwalić na wszelki wypadek. Cóż… struktura tego wszystkiego rzeczywiście przypomina sen. Opowieść jest chaotyczna, nieskładna, pozbawiona logiki. Drętwe dialogi brylują tu bez ustanku. Zero klimatu, ciekawej atmosfery, tempo fanfika przerzuca nas non-stop z miejsca na miejsce. Przydałoby się to napisać od nowa. Poprawianie tego nie ma sensu, bo wszystko jest spróchniałe w samym rdzeniu. No nic… Mam nadzieję, że następny raz, jeśli nastąpi, będzie lepszy. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  21. No całkiem ciekawy pomysł, zakończenie również. Choć część właściwa fika była nieco dezorientująca, to końcówka wyjaśnia wszystko. W sumie, można było jej się domyślić. SPOJLERY Tak więc do Equestrii najwidoczniej zawitała nowa moda. Oto pewna gra (nie wiemy do końca na co, ale z pewnością na konsolę przenośną) opanowała umysły kucyków. W dodatku jest… imponująco rozbudowana. Właściwie przypomina to bardziej symulator niż typową grę. Coś podobnego do Simsów, tylko jeszcze bardziej ekstremalne. Można stworzyć dowolną postać i kierować jej poczynaniami. Celem gry jest zabicie awatara w jak najbardziej efektowny sposób. I już możemy usłyszeć buczenie ze strony przeciwników gier i wszelkiej maści obrońców moralności. Hehe, tak, tak… Historia rozpoczyna się od tego, że Rainbow widzi, jak Spike w coś gra. Podlatuje, aby zapytać, o co chodzi, jednak ten niechętnie jej odpowiada, skupiając się na grze. Ogólnie dowiadujemy się tego, co już wyjaśniłem powyżej; gra podobna do Simsów, ale w bardziej sadystyczna, stała się wiralem. Rainbow Dash odbiera Spike’owi grę i leci w pierony, aby pograć w samotności. Ten za nią goni i rzuca w nią książkami. W tym momencie byłem nieco zagubiony, bo momentami świat gry zlewa się ze światem rzeczywistym. Czasem nie wiedziałem, co jest prawdziwe, a co nie, ale wszystko okaże się pod koniec. Dopuszczałem również możliwość tego, że gra już do tego stopnia opętała umysły kucyków, że przestały odróżniać co jest rzeczywiste a co nie i to będzie zwrotem akcji, lecz jednak się myliłem. Rainbow Dash upada i łamie sobie skrzydło. Zaraz potem wychodzi na to, że to było w grze… Trochę to dziwne, ale niech będzie. I dopiero teraz pegaz kradnie smokowi grę i leci daleko poza zasięg, aby w spokoju pograć. Gdy dociera na miejsce, rozpoczyna tworzenie postaci (chce zrobić fioletowego smoka, by potem go zabić), aż tu nagle dociera do niej Spike wraz z Pinkie, która przyleciała razem z nim balonem. Odbywają koleją szarpaninę i lecą w dół, prosto do lasu Everfree. W ostatniej chwili orientują się, że leci na nich coś dużego, by ich zmiażdżyć i tuż przed końcem… … okazuje się, że to wszystko również było grą, a wszystkie wydarzenie zainicjowała Twilight. Wow, jaka incepcja. Jeżeli to prawda, to ta gra jest naprawdę rozbudowana. Jest w stanie tworzyć symulacje wewnątrz symulacji. Ciekawi mnie, jakie to ma wymagania, bo przecież coś takiego zżarłoby mnóstwo mocy obliczeniowej. No ale jesteśmy w świecie pastelowych koników, więc być może konsolka była napędzana jakimiś kryształami czy inną magią. No pomysł na coś takiego jest naprawdę fajny i został dość zgrabnie ograny. Choć gry i Twilight jakoś mi nie pasują do siebie, w końcu ona uwielbia czytać i się uczyć, to tutaj mi to nie przeszkadzało. Było to takim miłym akcentem, po którym nawet się uśmiechnąłem. Z pewnością najmocniejszą stroną fanfika jest dosyć kreatywny pomysł (przynajmniej ja się nigdy z czymś takim nie spotkałem). Szkoda, że nie wiemy, jak się ta gra nazywa. Mogło być również więcej szczegółów, ale i tak było w porządku. Jeżeli chodzi o problemy, to moim zdaniem fik mógł być nieco dłuższy. Denerwuje też niekonsekwencja w wydzielaniu kolejnych akapitów. Jednak to pewne szczegóły, które nie odebrały mi przyjemności z obcowania z tą historią. Opowiadanko jest lekkie i przyjemne i poprawnie oddaje klimat SOL oraz komedii. Nie mam za bardzo czego wytknąć tej historii. Jeżeli lubicie niezobowiązujące, krótkie opowiadania, to czytajcie śmiało. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  22. Dawno nie miałem do czynienia z tak sieczką. W pozytywnym sensie. SPOJLERY Co miałem na myśli? Chodzi tu o klimat i sposób narracji. Cała historia opisana jest przez trzystronicowy wpis w dzienniku pewnego królewskiego alchemika (który najwidoczniej jawi się jako fanboy Celestii, ale to nie problem). To z jego perspektywy poznajemy opowieść o wędrówce na południe w celu zatrzymania najgroźniejszego wroga kucyków - Windigos. Im dalej w las, w tym opisy stają się coraz bardziej psychopatyczne i dysharmonijne. Narrator się nakręca. Jest w tym wszystkim również wielka tajemnica kryjąca się pod powłoką dziwnego rytuału i loru całego uniwersum. Skąd tak naprawdę wzięły się złe duchy Windigos? Dlaczego ich istnienie jest uwarunkowane niezgodą i podziałami między kucykami? Być może są po prostu ucieleśnieniem kolejnej siły panującej we wszechświecie MLP, podobnie jak Discord. To również wiedzie do kolejny pytań; czy te siły istniały od zawsze? A jeśli nie, to kto je powołał do istnienia, jak i dlaczego? Tak, ten fanfik wznieciły w moim umyśle takie rozważania. Na te pytania najpewniej nie dostaniemy już odpowiedzi, a podobna sytuacja ma się z naszą rzeczywistością. Fanfik zaczyna się od tego, że Celestia wzywa swoich poddanych i nakłada na nich misję pójścia na południe, aby zmierzyć się z powrotem Windigos. W znacznej większości to misja samobójcza, tylko alchemik ma przeżyć. Wszyscy zgadzają się na to poświęcenie bez zająknięcia i dostają tydzień, aby pozamykać wszystkie sprawy przed śmiercią. I wreszcie nadchodzi ten dzień, w którym straceńcy odbędą swoją ostatnią wędrówkę. Księżniczka Słońca teleportuje ich na południe, jednak resztę trasy muszą przejść na własnych nogach, co zajmuje im około dwóch tygodni. Pomimo tego, że znajdują się w cieplejszych regionach geograficznych, to zima stała się wszechobecna. Wszędzie biel. Na końcu trasy alchemik podaje pozostałym straceńcom wywar magiczny, który sprawia, że wpadają w szał i zaczynają nawzajem się atakować. Alchemik widzi również na własne oczy duchy Windigos, które śpiewają przeszywającą duszę bohatera pieśń w nieznanym języku. Wywołuje to na nim hipnotyczny efekt i od tamtej pory już nie jest w stanie pozbyć się z głowy echa chóralnych głosów. Alchemik teleportuje się za pomocą wcześniej mu wręczonego artefaktu i traci przytomność. Gdy się budzi, mija około tygodnia. Nie pamięta żadnych snów, tylko śpiewy, które wciąż słyszy i to ostatecznie doprowadza go do szaleństwa. Postanawia odpowiedzieć na wezwanie zimowego chóru i wrócić na południe, by połączyć się z pieśnią. I tak to się kończy. Ostatnie słowa niemal “wykrzykuje” w swoim dzienniku. Bardzo tajemnicza opowieść. Wszystko zostało tutaj dobrze wyważone. Mamy jakiś konflikt, zagrożenie i działanie, które powinno poprawić sytuację. Nie wiemy wielu rzeczy, ale w tym przypadku to dobrze. Można snuć rozważania. Jak już wspomniałem, klimat jest gęsty i to wszystko dzięki głosowi narratora, który również jest silnie emocjonalny. To w sumie już jest taką wizytówką autora; psychodeliczne, krótkie opowiadania, które zadają coraz więcej pytań, ale jednak dostajemy na tyle interesujący kawałek uniwersum, że chciałoby się otrzymać dokładkę. Choć wtedy czar mógłby prysnąć. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  23. Okej… Wreszcie przeczytam coś, co nie wypali mi oczu. SPOJLERY Odnosząc się do dyskusji powyżej; tak zgadzam się, że w Solu nie musi być żadnego napięcia. Ja bym nawet powiedział więcej; w żadnym dziele nie musi być żadnego napięcia, bo można napisać coś, co nie będzie wywoływać żadnych emocji (czyli będzie raczej nudne). Jak kto woli! Póki co nie twierdzę, że tak jest w przypadku tego fika. Tym zajmę się za chwilę. Natomiast mam wrażenie, że większość ludzi kojarzy napięcie i emocje tylko ze scenami akcji. Otóż w Solu również można wprowadzić napięcie, a usprawiedliwianie się, że to przecież tylko plasterek życia, jest raczej słabe. Nic ciekawego się nie dzieje? No oczywiście, że nic ciekawego się nie dzieje, przecież to SOL, a SOL jest nudny i nie posiada żadnego napięcia... Tak jasne. A przecież ten podgatunek również może wywoływać emocje i przyciągać innych. Czasem nawet najbardziej odjechane, dynamiczne sceny mogą nużyć, podczas gdy zwykłą rozmowę śledzi się z zainteresowaniem. Wszystko zależy od emocjonalnego zaangażowania czytelników. Im więcej dla niego znaczą postacie, tym jest lepiej. SOL nie musi trzymać w napięciu? Ale wciąż powinien nie być nudny i czymś zaciekawić, a napięcie to skuteczne narzędzie, które powinno się wykorzystywać. I niby to są z natury opowiadania o niczym? Co za bełkot… Słabe opowiadania są o niczym, bo nie wnoszą żadnej wartości emocjonalnej. Dobra, już dość tego. A jak jest w tym fiku? Historia rozpoczyna się od tego, że Rarity oraz Fluttershy wychodzą z teatru. Są nieco głodne po przedstawieniu i postanawiają udać się do jakieś restauracji. “W przeciwieństwie do Rarity, która poszła na całość ze swoim ubiorem, Fluttershy była ubrana znacznie mniej okazale: przywdziała ona prostą, żółtą bluzkę, zielony szal owinięty wokół ramion i wyblakłe dżinsy.” Pójście do teatru w zbyt szykownej sukni wieczorowej nie jest aktualnie odbierane zbyt pozytywnie. Ludzie idą tam podziwiać przedstawienie, ale Rarity oczywiście musiała zrobić z siebie gwiazdę. Natomiast Fluttershy poszła w drugą skrajność. W teatrze muzycznym obowiązuje dress code, więc… wyblakłe jeansy raczej odpadają, podobnie jak żółta bluzeczka (bo nie powinno zakładać się krzykliwych kolorów). Ponownie; kiedyś było inaczej, a teraz wystarczy jakaś prosta sukienka koktajlowa (czy inne barachło). Gdyby akcja tego fika działa się 100 lat wcześniej, to ubiór Rarity byłby odpowiedni, natomiast Fluttershy nawet by nie wpuścili w tym stroju. “– Oo! – piszcząc z rozkoszy, Fluttershy wskazała na jedną z restauracji. – Co powiesz na tę?” Wow, spokojnie Fluttershy. Już się tak nie nakręcaj. Tak przy okazji; kiedy ostatnim razem zdarzyło Wam się krzyczeć z podniecenia na widok jakieś przypadkowej restauracji? Czemu Fluttershy zachowuje się w ten sposób? To do niej nie pasuje. Z resztą… czy coś wcześniej przydarzyło się Fluttershy w tamtym lokalu? Coś bardzo interesującego? Mmm… ciekawe. “Niedługo później, mając u boku podekscytowaną Fluttershy, pokonała drogę do restauracji i wkroczyła do środka. “ Co jest? Co się dzieje? Czemu Fluttershy jest taka podekscytowana? O co chodzi? Może lubi zapach ryb, bo dowiadujemy się zaraz po tym, że tak tam pachnie. Albo ma jakieś innej wspomnienia stamtąd. Okej, nieważne. Przyjaciółki zamawiają swoje dania i czekają na ich podanie. Po chwili Rarity słyszy znajomy głos. No i jak tytuł sugeruje, oto widzą Sunset przebraną w kimono i odpowiednio wystylizowaną do pracy w azjatyckiej restauracji. Zagadują ją, a ta, wyglądając na mocno speszoną, odpowiada im, że za pół godziny skończy się jej zmiana i wtedy przyjdzie z nimi porozmawiać. No więc… mija te 30 minut i dosiada się do stolika. W skrócie; Sunset potrzebowała kasy na naprawę motoru (chyba raczej motocyklu, ale już dobra), więc zatrudniła się właśnie w tej restauracji. Nie no, ale one dalej są w liceum, tak? Ona już ma licencję? Ech… Okej, nieważne. Załóżmy, że są starsze. No i wszystko kończy się tak, że Sunset polubiła swoją pracę i postanowiła zatrudnić się w niej na dłużej. To tyle. Cała historia. Nie ma tu żadnych niespodzianek, po prostu spędzamy czas z naszymi equestriańskimi dziewczynami (a jestem pewien, że wielu sprzedałoby własną matkę, aby załapać się choćby na godzinę). Strona techniczna jest oczywiście bardzo dobra. Ja osobiście nie zauważyłem żadnych zgrzytów. Wszystko mi pasowało. Co do fabuły to… nie zawiodła mnie. Po prostu dostałem kawałek z życia lubianych przeze mnie postaci. Było okej. Niestety nie mam nic więcej do powiedzenia, bo ta historia jest strasznie banalna. Mi to akurat nie przeszkadza, ale to tylko ze względu na sentyment co do serii Equestria Girls. Gdyby podmienić bohaterki, to miałby to wszystko gdzieś. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  24. O rety… Ile razy jeszcze to wypomnę? Kolejny, zmarnowany pomysł. Ja mam wrażenie, że większość ludzi piszących coś na to forum, po wymyśleniu szczątkowej fabuły, tak się nakręca na to, aby to czym prędzej opublikować, że napierdziela w klawiaturę bez opamiętania, nie patrząc nawet na to, co wyskakuje im w tekście. SPOJLERY Uniwersum MLP daje naprawdę duże pole do popisu. A jak coś się komuś nie podoba, może zawsze dać tag świadczący o alternatywnym uniwersum i mieć pełną swobodę. Wypełnianie luk i naprawianie nielogiczności wynikających z samego serialu również jest całkiem ciekawą praktyką. Tutaj nie mamy alternatywnego uniwersum, tylko próbę wyjaśnienie tego, skąd się wzięła Chrysalis oraz Cadense. Otóż… są siostrami. Jakimś cudem, ale jednak. Niestety jest tu sporo błędów, jeżeli chodzi o trzymanie się kanonu. Również strona techniczna strasznie skrzypi. Znajdziemy tu sporo niekonsekwencji. Wszystko zaczyna się od przyjęcia na cześć pierwszych urodzin Flurry Heart (tego słodkiego demona). Są tu wszyscy; Celestia, Luna, Thorax, Cadence, Mane 6, jednak tylko cztery postacie z tego zestawu mają jakiekolwiek znaczenie; tylko te cztery pierwsze. Aż tu nagle Chrysalis pojawia się ot tak randomowo i mówi wprost do Cadence, że przyszła świętować urodziny swojej siostrzenicy. Księżniczka Miłości tworzy barierę ochronną wokół Imperium, co nie ma sensu, bo Matka Podmieńców i tak jest już w środku. To tak, jakby zamknąć się wraz z zabójcą w swoim własnym domu, licząc na to, że będzie się bezpiecznym. Czy ta bariera jakoś… zamraża ją, gdy jest aktywna? Nie wiemy tego. Można się tylko domyślać. Cadence pragnie wyjaśnień. Luna opowiada o przeszłości królowej podmieńców. Otóż była ona kiedyś kucykiem. Jednak jej rodzice byli idiotami i widząc to, że ma czarną sierść (kiedy oni byli różowi) postanowili ją wydziedziczyć i wywalić na zbity pysk. “Chrysalis zapowiadała się świetlana przyszłość. Niestety...jej rodzice byli bardzo surowi i przesądni. Kiedy zobaczyli swoją córkę uznali ją za podrzutka. Wyrzucili ją, zostawili na pastwę losu. Ich ostatnie słowa skierowane do niej brzmiały: „Przez te pięć lat myśleliśmy, że twoja sierść zmieni kolor. Jednak tak się nie stało. Nie chcemy wychowywać takiego, takiego... PODMIEŃCA! Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj!” Toż to kompletne bzdury. Po pierwsze; uznali ją za podrzutka? Ale jak to? Skoro byli jej rodzicami, to nie mogła być podrzutkiem. Chrysalis wyszła z łona matki. Ktoś podrzucił to dziecko do brzucha matuly? O matko… Po drugie; jak niby miałby jej się zmienić kolor sierści? Kucyk rodzi się w danym kolorze i jest już taki przez całe życie. Po trzecie; podmieńca? Według tej historii podmieńce jeszcze nawet nie istnieli (co też nie ma sensu w odniesieniu do kanonu). Nazwanie małej Chrysalis podmieńcem (changeling po angielsku) nie ma sensu w tym kontekście. Bardziej pasującym określeniem byłby “odmieniec”. Po czwarte; wiem, że ci skretyniali rodzice są przesądni, ale ojcowi nie wpadło do głowy to, że jego żona mogła do zdradzić z innym, dlatego dzieciak wygląda tak nie inaczej? No i po piąte; opieka społeczna miałaby sporo do powiedzenie w kwestii tego, co się właśnie wydarzyło. Wywalili pięciolatka na ulicę… No plisss. Chcecie mi powiedzieć, że Celestia, ta dobrotliwa władczyni, nic nie robiła z taką patologią? Chociaż w sumie… ona nigdy nie robiła nic pożytecznego. Luna kontynuuje opowieść. Dowiadujemy się o tym, że znalazła Kryśkę i zafundowała jej pokój w zamku, gdzie mogła mieszkać i się uczyć. Lata mijały, a Luna i Chrysalis zaprzyjaźniły się. Postanowiły razem odwiedzić rodzinne miasto przyszłej władczyni podmieńców. I akurat trafiły na moment, gdy z oknie jej dawnego domu zobaczyli narodziny Cadence. Rodzice byli bardzo zadowoleni z faktu, że noworodek spełnił ich oczekiwania, nazywając ją prawdziwą córką. Chrysalis bardzo to zabolało, na tyle, że uciekła w pierony do jakiegoś lasu. Tam odnalazła przedziwne jeziorko, które do niej przemówiło. Obiecało dać jej moc, która pozwoli się zemścić Chrysalis za wszystkie te upokorzenia, ale w zamian będzie zobligowana dostarczać miłość do magicznego stawu. Kryśka zgadza się na to bez namysłu, w ogólnie niczego nie kwestionuje ani nie jest podejrzliwa, i już po chwili transformuje się do postaci, którą już dobrze znamy z serialu. Od tego momentu jest podmieńcem. Luna wspomina jeszcze o tym, że świeżo upieczona królowa próbowała najechać Equestrię, lecz Celestii udało się zablokować pochód podmieńców. Koniec opowieści. Nasi bohaterowie postanawiają obmyślić plan. Otóż Thorax oraz Luna polecą do siedziby Chrysalis i odwrócą zaklęcie zaczarowanego jeziorka. Wszyscy na to przystają. Celestia zwalnia barierę nad Kryształowym Imperium i dwójka bohaterów rusza z misją ostatecznego pokonania Chrysalis, co przebiega bez żadnych problemów. Serio, Luna i Thorax lecą do głównej bazy Matki Roju, wchodzą, odprawiają rytuał (w między czasie Thoraxa też coś opętuję) i jeziorko wysycha. Czar prysł. “Thorax rozkazał strażnikom, aby ich wpuścili. Przeszli cały zamek. Wreszcie dotarli do wielkiej sali z zielonym źródłem pośrodku. Jak chcesz je zniszczyć? - zapytał Torax. Trzeba odprawić specjalny rytuał. - odparła Luna” Raz Thorax a raz Torax. Dlaczego nikt tego nie poprawił? No ale wszystko kończy się dobrze. Po odprawieniu rytuału Kryśka znowu jest dobra. Thorax oraz Luna wracają do Kryształowego Imperium, aby zobaczyć rezultat ich działań. "Luna podeszła do leżącej na ziemi Chrysalis. Wyglądała tak jak dawniej. Nie miała dziur ani skrzydeł. “Luna? - spytała. Chrysalis! - ucieszyła się Luna. Przepraszam za moją głupotę. - powiedziała Chrysalis. To nie twoja wina. Oszukano cię. - odparła Luna. To... nadal chcesz się ze mną przyjaźnić? Oczywiście, że tak! Dziękuję Luna. Dziękuję." Chrysalis znowu stała się dobra. Ona i Luna odbudowały swoją przyjaźń, a podmieńce wybaczyły jej dawne błędy. Chrysalis mieszka razem z Luną w Canterlocie, wiodąc spokojne życie jakiego jej brakowało.” To jest dosłownie ostatni fragment z tego fika. Tak to się kończy. Niestety, ale cały fanfik wypadałoby napisać od nowa. Jest tu potencjał, jednak akcja tak pędzi do przodu, że to coś niebywałego. Nie ma żadnego napięcia, klimatu, ciągle przewijają się jakieś głupoty. Jedyna, ciekawa postać, która ma jakąś głębie, to właśnie Chrysalis. A cała reszta została napisana dosłownie na odwal się. Tak, będę się powtarzać, ale brakuje tu opisów, podbudowany, wszystko dzieje zbyt szybko, stylistycznie ten fik również cierpi. Masa błędów, masa nielogiczności, dużo niesatysfakcjonujących rozwiązań. No co mam innego powiedzieć? Wiele fanfików cierpi na te same przypadłości. Opowiadanie do poprawy i mam nadzieję, że ujrzę jeszcze drugą, znacznie lepszą wersję. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  25. No i fik z podmieńcami w roli głównej. Bardzo dobrze, bo to moja ulubiona rasa. Jest również Thorax, który występuje w roli… alfonsa. SPOJLERY Ciężko będzie opowiedzieć fabułę tego fika, bo… humor występujący w tym dziele jest strasznie randomowy. W sumie, nawet mi się podobał. Otóż ogólnie rzecz ujmując; wszystko kręci się wokół domu publicznego, w którym pracują podmieńczynie. W sumie jest to nieźle pomyślane, bo mogą zawsze dostosować się do preferencji klientów. Póki co mogłem przeczytać jeden zbiór opowiadań, w którym znajdowały się trzy, krótkie tekst. Każdy z nich pozbawiony jest logiki i operuje na dziwnych, niezrozumiały wydarzeniach oraz ekscentrycznych zachowaniach bohaterów. W pierwszym opowiadaniu jakaś klacz przychodzi do burdelu, aby wypytać, czy jej mąż tu bywa. Nie podaje żadnych szczegółów, po prostu chce wiedzieć, czy korzystał z usług. Bastia, czyli jedna z prostytutek, nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie o kim mowa. Jednak wzburzona klacz rzuca kasę na stół i po prostu sobie wychodzi. Nie ma to sensu, bo wciąż nie powiedział, kim jest jej mąż. Tak to się kończy. W sumie… okej, nawet trochę się uśmiechałem. W kolejny opowiadaniu jakiś ogier zamawia w burdelu zupę z bobra. Zastanawiałem się, czy będzie chodzić dosłownie o zupę z bobra, a nie… no wiecie, zupę z “bobra”. Jednak okazuje się, że rzeczywiście chodziło o zupę z bobra, a sam ogier przyszedł tylko po to, aby porozmawiać z jedną z prostytutek o wycince drzew. Tak, zapłacił słoną cenę na możliwość rozmowy na temat deforestacji i to już ósmy raz. Ostatnie opowiadanie to dziwna rozmowa między prostytutkami, które kłócą się o to, która pójdzie kupić sałatkę. W końcu wybierają Cichą, która mdleje od nadmiaru emocji. Mówiłem, że wszystko jest tu randomowe. No i wszystko kończy się tym, że w końcu nikt nie kupuje sałatki, a podmieńczynie wciąż głodują. To wszystko kojarzy mi się z Ferdydurke, gdzie również mieliśmy wszystko odwrócone do góry nogami, wszyscy zachowywali się randomowo i dziwnie, co miało oczywiście prześmiać konwenanse, tak zwane “upupianie” oraz noszenie przez nas masek. Wiem, że wielu ludzi nie lubi tej lektury i nie dziwię się im, bo jest to książka na tyle specyficzna, że trzeba dłużej się nad nią zastanowić. W tym fiku było też czuć odrobinę Monty Pythona. Nie jestem ich fanem, ale mieli też niezłe skecze. Po tym, co tu przywołałem, już pewnie wiecie, jakiego typu humor jest w tych opowiadaniach. Cóż, jest to miła odmiana po tych wszystkich żartach o seksie. No i podobał mi się też pomysł na założenie domu publicznego przez podmieńców. Całkiem kreatywne. Zabrakło tylko Thoraxa, który również mógłby wtrącić swoje pięć groszy do tych absurdalnych historyjek. Strona techniczna jest już o wiele gorsza od samej treści. Niemal nie ma tu żadnych opisów, 99% objętości tekstu to dialogi, które same w sobie nie są złe. Ujdą. Jej wiele błędów składniowych, dziwnie skonstruowanych zdań, złe użytych imiesłowów, przez co ciężej się to czyta. Ale tragicznie nie jest. Gdyby było więcej opowiadań, może mógłby to polecić, ale póki co, nie ma to sensu. W każdym razie nawet mnie zaciekawił ten zbiór opowiadań. Chętnie przeczytałbym więcej. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
×
×
  • Utwórz nowe...