Skocz do zawartości

Grento YTP

Brony
  • Zawartość

    557
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    19

Wszystko napisane przez Grento YTP

  1. Wódka wypita, poduszeczka pod głową… Teraz należy jedynie poczekać na następny dzień, aby tematycznie ocenić ten fik. SPOJLERY Okej, jednak nie piłem. A jeśli teraz mi uwierzyliście, to jesteście w błędzie. Ale wróćmy do fika. Początkowo spodziewałem się czegoś w rodzaju… Kac Wawy. Tak, wiem, jestem nienormalny, żeby plamić honor Malvagio tym gównem, ale to było pierwsze skojarzenie. Nie wińcie mnie. Aż tak bardzo. Mimo wszystko byłem ciekawy, co można napisać w klimatach sad o tej tematyce. No i muszę przyznać, że wyszło naprawdę dobrze. Ciekawie jest obserwować konflikt interesów i to, co powinno się wybrać. Każdy oczywiście będzie mieć inne zdanie na ten temat. Ja sam nie wiem, co bym zrobił w tej sytuacji. Ale przejdźmy do opowiadania. A więc rozpoczynamy od kaca. Pewien niebieski jednorożec, o imieniu Firehoof, budzi się i niemal od razu tego żałuje. Potworna świadomość tego co zrobił oraz to ile wypił, niszczą w nim jakikolwiek zapał do życia. Wielu ludzi wie, jak to jest się obudzić na drugi dzień po imprezie, ale już znacznie mniejsza część mogła doświadczyć picia z powodu wyrzutów sumienia. A przynajmniej tak mi się wydaje. Przy okazji dodam, że alkohol nie pomaga, a wzmaga jedynie naszą wrażliwość, no chyba że ktoś kompletnie się nawali; wtedy procesy myślowe są tak bardzo zaburzone, że nic do nas nie dociera. Firehoof postanawia zwlec się z posłania i udać do łazienki, aby wykonać obowiązkową, poranną toaletę. Przy okazji dowiadujemy się o tym, że wczoraj pił z powodu swojej przyjaciółki Amber, a towarzyszył mu kuzyn, Indigo, który stawiał swojemu przyjacielowi następne kolejki. Sam główny bohater należy również do pewnej organizacji pod patronatem Arcymagister Sparkle; Domu Księżyca i Gwiazdy. Ogier dociera wreszcie do łazienki i moczy głowę w misce wodą, aby choć trochę się ocucić i odegnać ból głowy. Niestety jednak oprócz fizycznego bólu, odczuwa ten jeszcze gorszy, psychiczny ból. Mamy przejście do kolejnej sceny. Wszystko odbywa się w tym samym miejscu. Pukanie do drzwi budzi Firehoofa, który niechętnie postanawia sprawdzić, kto go odwiedził. Przez chwilę myślałem, że to będzie albo Amber, albo Indygo, ale to tylko jedna z sąsiadek tej pierwszej. Już na samym początku wymierza mu telekinetycznego liścia w policzek i zaczyna się wydzierać. Ogólnie chodzi o to, że nie zachował się w porządku względem swojej przyjaciółki. Główny bohater cierpliwie wysłuchuje kolejnych fal obelg pod jego adresem i po dłuższej chwili zostaje sam. Słowa sąsiadki Amber wybrzmiewają echem w głowie Firehoofa, co pogłębia jego poczucie winy. I dopiero teraz możemy zorientować się w tym, o co tak naprawdę tutaj chodzi. A więc Firehoof, jak już wspomniałem, należy do ww. wspomnianej organizacji, która najwidoczniej handluje niewolnikami bądź po prostu ich wykorzystuje do katorżniczej pracy. Amber próbowała pomóc tym biednym istotom, ukrywają je w swoim domu i próbując wyprawić poza zasięg jurysdykcji Domu Księżyca i Gwiazdy. Winą Firehoofa jest to, że doniósł o tym fakcie, a Amber najpewniej ma przez to duże kłopoty. No i właśnie; co wybrać? Wierność wobec przyjaźni czy może wierność wobec władzy? Serce każdemu podpowie, i mi również, że powinno pomóc się przyjaciółce. Protagonista na swoje usprawiedliwienie ma to, że chciał być dobrym obywatelem, przestrzegać prawa i pracować dla dobra Equestrii. Ponadto najpewniej ślubował posłuszeństwo Twilight Sparkle. No ta sytuacja kojarzy mi się z Jamim z Gry o Tron; on również składał wiele ślubów, przez co dotrzymanie wszystkich było naprawdę w niektórych sytuacjach niemożliwe, ponieważ się wykluczały. Podążanie za prawem również jest chwalebną postawą, jednak… mam wrażenie, że brakuje nam szerszego kontekstu. Otóż za mało wiemy o głównym bohaterze. Czy ma rodzinę na utrzymaniu? Chyba nie, skoro mieszka sam, ale może jednak jest rozwiedziony i musi płacić alimenty. A może ma kredyt do spłacenia, a dodatkowe kłopoty tylko by go pogrążyły? Tak naprawdę wystarczyłoby siedzieć cicho, trzymać się z daleka od tej całej sprawy z niewolnikami i wszystko potoczyłoby się starym rytmem. Nie przepadam takimi formalistami, którzy nawet biednej babuni nie przepuszczą. Prawo nie zawsze się sprawdza w danej sytuacji, a uważam, że do każdego należy podchodzić indywidualnie. No tak, niby są sądy, które rozpatrują całą sprawę, ale wciąż na podstawie tego samego prawa. Nie chodzi mi o to, żeby prawo dla każdego było inne, ale żeby było ono bardziej elastyczne i zdolne do zaadaptowania się do różnych sytuacji. Mam wrażenie, że tego brakuje. W tym fiku moralnie wygrywa racja po stronie Amber, ale prawnie wygrywa Firehoof. No i co tu wybrać? Powinniśmy postępować zgodnie z prawem, skoro przez to cierpią inne istoty? Ja ii wielu ludzie przeszłości uważało podobnie, wzniecając protesty czy nawet powstania. Podobną sytuację mamy teraz w Polsce. Jednakmam wrażenie, że w Equestrii panuje jakiś totalitaryzm, a sama Twilight Sparkle zupełnie nie przypomina dawnej siebie Ocenę pozostawiam Wam. Od siebie mogę dodać, że najbezpieczniej jest wybrać neutralną opcję; nic z tym nie robić. Serio. Po prostu zamknąć gębę na kłódkę i zapomnieć o wszystkim. Ale powstaje pewne pytanie; czy pomógłbym w ratowaniu tych niewolników? To trudna kwestia. Jasne, z łatwością mógłbym przyznać, że oczywiście, bo tak trzeba, ale to nie chodzi o to, aby mydlić komukolwiek oczy. Sam nie wiem, czy bym pomógł. To zależy. Gdybym nie miał nic do stracenia, to jasne. Gdyby to miała być cicha pomoc, to też oczywiście. Ale nie zrobiłbym ze swojego domu bazy wypadkowej, bo przysporzyłoby mi to wielu kłopotów, jak i moim bliskim. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, to nie wyłapałem żadnych błędów. Jest naprawdę dobrze. Historia również zdaje egzamin, ale… no właśnie ten kontekst. Brakuje mi tutaj tego wahania się pomiędzy dwiema opcjami, ponieważ byłbym za tym, aby wspomóc Amber, jak tylko by się dało. I myślę, że większość czytelników również. Szkoda, że autor nie postawił więcej racji po stronie Firehoofa. Moglibyśmy lepiej zrozumieć jego motywacje oraz zastanawiać się z tym ciężkim wyborem. Ale i tak wyszło bardzo dobrze, co mnie nie dziwi. To nie pierwszy fik Malvagio, z jakim mam do czynienia. Klasa sama w sobie. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  2. No i proszę, kolejny, sympatyczny fik Miśka. Choć słowo “sympatyczny”, raczej nie pasuje do wydźwięku tego dzieła. SPOJLERY Smutny fik, ale również dający nadzieję dla tych, którzy doświadczyli strasznego okaleczenia. Zmysł wzroku jest najważniejszy u człowieka, no i u kuca również, a jego utrata to wyrok zamykający wiele ścieżek życia. Mimo że to faceci się określani mianem wzrokowców, to tak naprawdę każdy nim jest; w mniejszym lub większym stopniu, ale jednak. Trzeba również pamiętać o rodzinie kogoś niewidomego, ponieważ dla nich to również straszliwy cios oraz duże obciążenie; psychiczne, czasowe oraz finansowe. Gdy czytałem początek, zastanawiałem się; do czego to doprowadzi? Jaka będzie ogólna myśl i czy w ogóle będzie? Zawsze można pozostawić czytelnika z otwartym zakończeniem. No dobra, to w końcu o czym jest to opowiadanie? Poznajemy główną bohaterkę, Bubbly Star, która nie może zasnąć, ponieważ nawiedzają ją złe myśli. Wczesny ranek już zawitał na niebie, a ona wciąż siedzi przy stole, popijając kawę i odpływając ku mrocznym myślom. Czego dotyczą? Jakiegoś zabiegu, który być może tym razem się udał. Mam przejście i dostajemy krótki urywek koszmaru. W budynku doszło do eksplozji. Na miejsce przyjeżdżają oddziały straży pożarnej oraz lekarzy, aby pomóc poszkodowanym. W pewnym momencie matka Bubbly zostaje wyprowadzona w miejsca wybuchu, jednak jej twarz, a przede wszystkim oczy, nie są w najlepszy stanie. To od tamtego wydarzenia rozpoczął się koszmar i długa walka o powrót do normalności. Bohaterka w końcu budzi się niespodziewanie i okazuj się, że jedzie taksówką. Kierowca pyta ją, czy wszystko w porządku. Dowiadujemy się również, że tego dnia pogoda będzie piękna. Star dociera do szpitala. Zahacza o recepcjonistkę i nawet nie musi zadawać pytania. Od razu wiadomo, o co chodzi. Klacz z recepcji wskazuje Bubbly miejsce pobytu jej matki. To taki drobny szczegół, ale mówiący sporo, jak wiele czasu już minęło oraz jak wiele operacji zostało już przeprowadzonych. Bohaterka udaje się na trzecie piętro. I w tym momencie rozpoczyna się odliczanie, ale także gonitwa spanikowanych myśli. “Pierwsze piętro. Dlaczego to musiało się przytrafić akurat nam? Matka od zawsze pasjonowała się nauką, na to nie miałam wpływu. Musiała to być akurat magia?” Każdy kto przeżywa jakiś koszmar w swoim życiu zadaje sobie pytanie pod tytułem “dlaczego”. Trudno tego uniknąć, ponieważ ludzie na ogół lubią doszukiwać się sensu w otaczającym ich świecie. Niestety często odpowiedzią jest to, że tak prostu się złożyło. Odpowiednie czynniki zewnętrzne już dawno temu uruchomiły właściwy łańcuch przyczynowo-skutkowy, który wprawił w ruch domino. Dominem są następujące po sobie wydarzenia w naszym życiu. Jedną, właściwą odpowiedzią w takiej sytuacji jest powiedzenie; tak się stało i już. Oczywiście można tu spróbować przeskakiwać paradoks pierwszej przyczyny, jednak to tylko zada kolejne pytania, a na to nie znajdziemy odpowiedzi, przynajmniej póki co. Dlatego na dzień dzisiejszy należy pogodzić się z ulotną odpowiedzią na sens cierpienia, jeżeli jakikolwiek sens istnieje. Ale muszę przyznać, że sam fakt wprawienia mnie w stan przemyśleń, dobrze świadczy o fiku. Otóż mamy tutaj podwójną dźwignię. Z jednej strony naciska na bohaterkę, wyciskając z niej emocje, z którymi możemy utożsamić, a z drugiej strony problem bezsensownego cierpienia uciska nasze mózgi, zmuszając nas do myślenia. To prosty zabieg, ale diabelnie skuteczny, a piękno kryje się w prostocie. Podczas przemyśleń protagonistki możemy dowiedzieć się, co mogło zajść w sprawie matki głównej bohaterki. Otóż pracowała ona nad magicznymi kryształami, jednak te w najmniej oczekiwanym momencie wybuchły. A więc mamy wypadek przy pracy, To bardzo często używany motyw, zwłaszcza w historiach antagonistów z komiksów, który uzasadnia wybraną przez te postacie drogę. Jednak w tym przypadku matka Bubbly nie stała się zła. “No tak. Kryształy potrafią utrzymać zaklęcie, a nie magię. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Strumień magii pojemnościowej odbił się od kamyka jak kauczukowa kuleczka. Dlaczego nie zadziałały zabezpieczenia? Osobiście sprawdziłam je przed wykonywaniem próby. Bufory powinny wyłapać wszystkie opuszczające stół wiązki magii. Kontrolowałam wskazania aparatury, wszystkie były w normie, idealny stan. Co poszło nie tak?... Mama ucierpiała, żyje, a dwójka pozostałych, obecnych przy stole naukowców... Nie, Bubbly, nie rozklejaj się teraz, bądź silna. Dlaczego jest tutaj tak pusto?! Co zastanę za drzwiami pokoju 318?!” Star wreszcie dociera do pokoju swojej matki. Widzi bandaże okalające głowę klaczy. Niestety operacja się nie powiodła. Kończą się dostępne opcje. Rodzicielka jest w stanie opisać swój pokój jedynie dlatego, że wcześniej jej wytłumaczono, gdzie co jest. To pokazuje nieudolność tej bohaterki w obliczu tragedii, która spotkała klacz. Ona boi się tego, że kiedyś zapomni jak wygląda świat, jak wygląda jej córka. Żałuje tego, że nie będzie mogła oglądać swoich wnucząt i piękna następujących poranków oraz zachodów słońca. Już woli, aby od samego urodzenia była niewidoma, bo wtedy nie wiedziałaby, co straciła w wypadku. Te myśli doprowadzają ją do płaczu. Ale ma przy sobie córkę. Ona przytula ją i zabiera ze sobą do domu. “Pogoda tego dnia była piękna. Klacz poczuła na swoim ciele ciepły blask słońca, jej grzywę omiatał lekki wiaterek, a do jej uszu dotarł czarujący śpiew ptaków. Nic się nie zmieniło, wciąż będzie kochała ten świat tak samo, jak przed laty. Nie może go obwiniać za swoje krzywdy, jest zbyt doskonały.” Zastanawiałem się, jaka będzie puenta. Zastanawiałem się również, co oznacza tytuł. Czyżby dotyczyło to kogoś, kto potrafi, pomimo ślepoty, dostrzec piękno otaczającego go świat? Gdyby nie te cztery linijki, to fik byłby wybrakowany, ale całe szczęście autor dodał samo zakończenie. Zakończenie krótkie, jednak treściwe. Jestem fanem ekonomii słowa, w tym przypadku sprawdziło się to doskonale. Niestety niektórzy autorzy, wybierając krótką formę, nie są w stanie wyczerpać do końca tematu. Po prostu chcą napisać krótki tekst, nie zastanawiając się nad tym, jakie skutki to przyniesie. Wszystko jest dla ludzi, również dla pisarzy, ale należy umieć korzystać z tych narzędzi. Ja nie jestem na tyle dobry, aby wytworzyć takie napięcie i choćbym chciał zje*ać ten fik za cokolwiek… to nie mogę. Po prostu całość idealnie się komponuje i zachowuje swoją konsystencję. Jasne, mamy tutaj kolejny przykład fika z przesłaniem; “nie należy się poddawać w obliczu tragedii”, jednak w tym razem zostało to smacznie zaserwowane. Dlaczego miałbym nie skusić się na skosztowanie takiego kawałeczka tekstu? Fik jest naprawdę dobry, a do tego dobrze napisany. Porusza uniwersalny problem, który może dotyczyć każdego z nas. Kto wie, być może, nie daj Boże, będzie dotyczyć Ciebie. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  3. Ło matko… 2012 rok. To były dni… SPOJLERY No jak już sam tytuł sugeruje, to będzie crossover z Team Fortress 2, w którego grałem swego czasu. Nawet nieźle szła mi gra snajperem, poza tym to była moja ulubiona klasa. No ale przejdźmy do sedna. Fanfik jest… nieźle sformatowany, biorąc pod uwagę tło opowiadań z 2012. Nie wszystko jest zrobione tak, jak powinno, ale tekst wygląda nieźle. Jako że mamy do czynienia z wyżej wymienioną grą, a do tego sponyfikowaną, to każdej klasie postaci została przypisana jedna klacz. Tak więc, zaczynając od początku, pierwsza klasa Scout jest reprezentowana przez RD, co jest dosyć logiczne. Żołnierz to z jakiegoś powodu Spike. Ta klasa postaci używa wyrzutni rakiet, jednak wydaje mi się, że w tym przypadku naturalnym wyborem byłaby Pinkie Pie, ponieważ w serialu miała swoją armatę imprezową. Heh, natomiast Pyro, posługujący się miotaczem ognia, to właśnie wspomniana różowa klacz. Nie wiem, dlaczego tak to został dobrane, tym bardziej, że Pyro nie mówi, a jedynie bełkocze coś pod maską przeciwgazową. Wystarczyłoby zamienić miejscami Spike’a oraz Pinkie Pie i lepiej by to odzwierciedlało charaktery postaci. Na czwarty miejscu mamy Derpy w roli Demomana. Okej, tutaj mogę się zgodzić. Natomiast nie czaję tego, żeby Fluttershy miała reprezentować Heavy’ego, czyli wielkiego Rosjanina z minigunem, który posiada największą siłę rażenia. Inżynier to Aj, Medyk to Zecora, Snajper to Twilight, a Szpieg to Rarity. Piszę o tym, żeby wyjaśnić na przyszłość sceny, które zaraz będziemy omawiać. Ponadto sam autor wyjaśniał w komentarzach, dlaczego zatwierdził taki casting. Nie podał prawie żadnych sensownych argumentów. Jakby co, to nie jest dla mnie problemem. Fabuła rozpoczyna się od odliczania, po czym cała drużyna kucyków wyrusza w bój walczyć z podmieńcami. W skrócie; napieprzają się, strzelając i detonując wszystko wokół. Derpy zakłada bomby, Fluttershy ostrzeliwuje wrogów, a Spike posyła co rusz kolejne rakiety. W pewnym momencie jeden z podmieńców dopada RD, lecz ginie niemal natychmiast zastrzelony przez Twilight. Muszki orientują się, że coś jest nie tak. Kucykom zbyt łatwo idzie zabijanie kolejnych podmieńców. Podejrzewają, że wśród nich jest zdrajca. I w momencie powiedzenia tego na głos, ujawnia się Rarity, by błyskawicznie zadźgać pozostałych wrogów. Mecz się kończy. Krawcowa narzeka na to, że ubranko jej się pobrudziło od krwi, a Fluta otwiera pudełko z kanapką i zaczyna delektować się swoim drugim śniadaniem. Taak… mamy tutaj mnóstwo wymęczonych memów. Tę kanapkę, Rainbow krzyczącą “20% cooler” oraz “BONK”, tekst Twilight o staniu w miejscu i wiele więcej. No nie mam żalu, ponieważ to był rok 2012, jednak używanie memów w powieści pokazuje, że historia straci na wartości wraz z biegiem lat. Niektóre rzeczy po prostu z czasem stają się nieśmieszne, a nawet zaczynają irytować. Ech… ale to koniec pierwszego rozdziału. Nic szczególnego się tu nie wydarzyło. Wiemy tylko, że Mane 6 i reszta walczą z podmieńcami. O co walczą i dlaczego? Jaka jest rola roju królowej Chrysalis? Nie wiadomo. Wszystko jest na tyle chaotyczne, że trudno się zorientować. Ale spokojnie! Dostajemy trochę informacji już w następnej części. Otóż… Krysia zaatakowała Equestrię. Tyle. Nie narzekaj czytelniku, czego więcej byś chciał? Nie bądź taki roszczeniowy! Ale nie no, tak na serio, to fabuły nie ma prawie wcale. Wszystko jest w tle, a na pierwszym planie mamy typową rozwałkę. No trudno, mam nadzieję, że chociaż sceny zostały dobrze rozpisane. “Wyposażone w potężną broń, ta dziewięcioosobowa drużyna jest na bieżąco informowana o kolejnych atakach changelingów i wysyłana tam, gdzie armia nie daje sobie rady[tzn. wszędzie]. “ Ach, czcionka jest za duża no i do tego pogrubiona, ale dopiero w drugim rozdziale. Czemu? No i taka armia jest kompletnie bezużyteczna, skoro setki tysięcy żołnierzy nie są w stanie poradzić sobie z inwazją, a dziewięć osób już tak. “Celestia jako władczyni, siedzi sobie w bunkrze z Luną nadzoruje całą operację z odpowiedniego miejsca.” No więc robi to, co wychodzi jej najlepiej, czyli nic. Bycie kwintesencją bezużyteczności to specjalny talent Celestii, a nie podnoszenie Słońca. Dowiadujemy się również, jak wojsku udało się przekonać poszczególnych członków do wstąpienia na front. Eee… po prostu zostało to wymienione w opisie. Wolałbym, żeby to się okazało w trakcie fabuły, aby sama postać mi o tym opowiedziała. Jasne, narrator również może opowiadać o życiu postaci i prawie zawsze tak robi, lecz ciekawiej byłoby o tym usłyszeć od konkretnej postaci. Nadałoby to im więcej wiarygodności. Ach i jeszcze pod koniec tego rozdziału widzimy wyliczenie uzbrojenia, jakim dysponują kucyki (oraz smok). Po co? Przecież wiadomo, kto czego używa. Jedziemy dalej. Ostatni rozdział (szybko poszło) “Meet the Fluttershy”, czyli poznajmy Drżypłoszkę. Scena rozpoczyna się od Cheerilee stojącej na środku klasy i zapowiadającej nadejście wyjątkowego gościa, czyli żółtej pegaz. Nie wiem w sumie, dlaczego zaproszono Flutę w odwiedziny. Po to, aby mogł poopowiadać dzieciaczkom o tym, jak rozrywa na kawałki wszystkich wokół za pomocą swojej broni? “Powtarzali plotki o żółtej klaczy. Mówili, że podobno była zdolna samymi kopytkami rozłożyć na łopatki całą dywizję, że jej broń jest tak szybkostrzelna, że kiedyś używano jej do napędzania pociągu. Że jej Uroczy znaczek zmienił się na minigiuna.” Eeech… fuck… To jest… dziwne. W dalszej części fika Drżypłoszka nareszcie dociera do klasy wraz ze swoim wyku**iście wielkim działem obrotowym, które jest większe od niej samej. Lepiej zapomnijmy o logice i prawach fizyki. W tym momencie zaczyna dosłownie powtarzać kwestie wypowiadane w filmiku “Meet the Heavy”. Nie no serio. Po co przepisywać dialogi z filmiku na youtubie? Ja wiem, że dzieło jest o TF 2, ale już przez przesady. Można było to zrobić inaczej, bardziej autorsko, a nie chamsko kopiując wszystko co do słowa. Nawet nie wiem, czy to nie jest aby przypadkiem plagiat. Chyba tak. No więc… nie, nie róbcie takich rzeczy. Jakby na jeszcze było mało, to Cheer, ta wspaniała nauczycielka, puszcza dzieciakom film z akcji Fluttershy. Klacz stoi na stosie łusek (powinna się raczej zapaść) i ostrzeliwuje podmieńce, wrzeszcząc i śmiejąc się szaleńczo. Dookoła leżą dziesiątki trupów. Cholera… aż mi szkoda tych podmieńców. Zostali dosłownie rozsmarowani po podłodze. Świetny film do oglądania przy obiedzie z rodziną lub do puszczenia go w klasie przed widownią składającą się z PODSTAWÓWKOWICZÓW! “Fluttershy krzyknęła “Będziecie mnie kochać” i wskoczyła między szeregi napastników. Zaczęła uderzać w nich kopytami z furią. Przy każdym ciosie krzyczała “A masz” lub “Или это”*. Każdy trafiony Changeling odlatywał na kilka metrów do tyłu. Jak na spokojną klacz, Fluttershy miała olbrzymią siłę.” Właśnie widać, jaka jest spokojna. Na koniec dostajemy jeszcze fragment filmu, gdzie Fluta siedzi sobie w wannie i wystrasza się gumowej kaczki podłożonej przez Rainbow. Nie wiem czemu, to ma się nijak do reszty i tak miernej fabuły, ale ucieszył mnie ten fragment. W sensie… był nawet zabawny i taki uroczy na swój sposób. Aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Tak więc… ten fanfik jest genialny! Wybaczam mu kiepską stronę techniczną, ogólny chaos, brak solidnej podbudowy, zbyt szybkie tempo, ogólną bezsensowność i przestarzałe memy. Pomysł z Fluttershy, która rozwala wszystkich minigunem, ale zachowuje swoją osobowość, jest naprawdę… niezły. Tylko trzeba byłoby to dobrze ograć, jakoś uzasadnić i zrobić komedyjkę. Póki co ten fik nie jest zbyt dobry, ale tragiczny również nie. Nawet przyjemnie mi się czytało, pomimo tych wszystkich problemów. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  4. Kiedy widzi się tag “human”, można się spodziewać, że będzie ciekawie. Nie lubię tego typu fanfików, jednak… czasem można znaleźć among them coś interesującego… No i w przypadku tego opowiadanka tak się stało. SPOJLERY Już z daleka widać, że będą pewne problemy. Tekst nie wygląda zbyt dobrze. Brak formatowania, dziwne wcięcia w tekście, zły zapis dialogów, których jest tu od groma… a to dopiero pierwsze wrażenie. A jak jest dalej? Fanfik przyjmuje postać następujących po sobie raportów, co często się zdarza w fanfikach wojennych. Wszystko zaczyna się od powtórzonej sceny z początku sezonu trzeciego. Do Celestii sprawdzającej listy przybiega strażnik i informuje ją, iż; “- Wasza Wysokość! - krzyknął. - ON wrócił!” Łatwo można się domyślić, że chodzi o Sombrę… Który będzie terroryzować Warszawę. Ja tam nie widzę żadnego problemu. Po ogłoszeniu tej druzgocącej wieści, księżniczka zwołuje Mane 6. Tuż po tym przenosimy się do polskiej stolicy. Otrzymujemy krótki opis zwyczajnego dnia i życia Warszawiaków oraz ekscytujące informacje o tym, że metro się buduje i że komunikacja miejska sobie jeździ. No tak fajnie sobie kursuje tam i z powrotem… Aż tu nagle JEB, WSZYSTKO SIĘ WALI! Sombra wbija z kopyta i zabija za jednym razem ponad setkę ludzi. W kolejnym wpisie, już z następnego dnia, poznajemy postać Mariana, który jest chyba jakimś studenciakiem, czyli typowy pasożytem społecznym. Dowiadujemy się również, że wczorajszy incydent spowodował panikę w mieście. Ale to nieważne, bo ktoś puka do drzwi naszego bohatera. “- Kogo ma niby w sobotę nieść? - pomyślał Marian. - Może to Adrian zapomniał swoich rzeczy, jak to po imprezie… Podszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer. Było czarno, co wyraźnie zdziwiło chłopaka. Chcąc, nie chcąc, otworzył drzwi i o mało nie zemdlał. Za progiem stała Księżniczka Celestia z Mane 6. O takim spotkaniu naprawdę marzył chyba każdy Brony na świecie (tak, Marian był jednym z Bronies). - Możemy wjeść? - spytała Celestia. - Ależ proszę… - powiedział, nadal bliski zawału, Marian. - W końcu Polacy z natury są gościnni…” Ożeż k*rwa… No jestem ciekawy, jak to się dalej potoczy. No ale OCZYWIŚCIE Celestia i całe Mane 6 musiały się tu pojawić. I akurat odwiedzić tę konkretną osobę. No i chyba wszyscy wiemy, dlaczego (niektórzy) bronies tak marzą i patrzą z utęsknieniem, by spotkać się z tymi kreskówkowymi konikami. Tak, przede wszystkim w tym jednym celu. Poza tym normalny człowiek, czyli oczywiście nie bronies, po prostu by trzasnął tymi cholernymi drzwiami i zadzwoniły na policję. Najpewniej zostałby wyśmiany przy zgłoszeniu, ale co zrobić? Wpuścić te istoty do swojego domu? No oczywiście! To doskonały pomysł! Jak w moich progach stanie jakieś kucyk, to też ot tak go wpuszczę do mojej twierdzy. Ech… Dziwi mnie również fakt, dlaczego Marian w pierwszej kolejności nie pomyślał o tym, że ma jakieś halucynacje. No co jest bardziej prawdopodobne? To, że ma już naj**bane we łbie, czy to, że wyimaginowane postacie z bajki akurat go odwiedziły? No ale Marian wpuszcza kucyki, zaparza herbatę, podaje ciastka i siada obok nich, by dowiedzieć się, o co tu chodzi. Właściwie dowiadujemy się tego, co już wiemy. Sombra teleportował się do tego świata. Jednak potrafi przemieniać się w człowieka. “- Jakim cudem to możliwe? - spytał po chwili. - O ile mi wiadomo, to tego tyrana dawno już nie ma… przepraszam, było… - Skąd masz takie dane? - spytała księżniczka. - Kur… czy tylko ja jestem w takiej sytuacji, że przychodzą do mnie animowani bohaterowie?! “ Cooo? Czyli kuce nie są świadome tego, że powstała bajka o ich świecie? No skoro są w stanie się teleportować do ludzkiego wymiaru, to powinny kiedyś o tym usłyszeć, czyż nie? W końcu MLP jest głośnią marką, ze zbyt głośnym fandomem, który natrętnie wszystko ponyfikuje. No i dlaczego akurat zainteresowały się tym jednym chłopem, który… no nie wiem, nie wyróżnia się niczym? Nie jest zbyt interesujący? Nie wie, co się dzieje, przez co nie poda żadnych informacji? Ech… “- Otóż, Sombra opanował sztukę teleportacji do tego świata, do tego dołóżmy umiejętność zamiany w człowieka - powiedziała Twilight. - Jednak da się go rozpoznać dzięki swojemu rogu na łbie, który nie znika.” Twilight nie mówi w ten sposób. Ale prychnąłem lekko, gdy to czytałem, bo to zabawne. Ten róg na “łbie” trochę przekreśla jego szanse, na wtopienie się w tłum. Ewentualnie mógłby ubrać sobie czapkę, choć nie wiadomo, jak długa jest ta “antenka”. “- Świetnie… - Po prostu jest pięknie. - To on jest winny całej katastrofie na stacji Centrum? - Taaaaak… - Planuje kolejne ataki? - Noooo… - Słodka Celestio, po co mnie do niego przydzieliłaś… “ Zły zapis. Dopiero co komentowałem fik, w którym również występował ten problem. Narracja nie przystaje w odpowiedni sposób do dialogów, do myśli bohaterów. Wszystko jest zrobione tak niechlujnie, że momentami nie wiadomo, co się dzieje i kto co mówi. Nie chce mi się powtarzać już po raz setny, więc może napiszę w ten sposób; zaglądajcie do książek! Patrzcie i obserwujcie, jak tam jest to zrobione! Książki Was nie ugryzą, zapewniam! O ile nie jest to tomiszcze o potworach z Harrego Pottera, to wszystko będzie dobrze. Dalej, podczas nawałnicy dialogów, otrzymujemy informację, że aby pokonać Sombrę, trzeba go przetransformować do postaci kucyka i dopiero wtedy użyć Elementów Harmonii. Dlatego Celestia postanowiła udać się do świata ludzi i przy okazji odszukać sześć ludków, którzy będą towarzyszyć swojej waifu. Nasz protagonista będzie w parze z Twilight (oczywiście). Dowiadujemy się również, dlaczego taborety akurat wybrały Mariana. “- Wiesz chyba, że moje podopieczne nie mogą ot tak spacerować po mieście, więc odpowiednio przydzieliłam je do jednej z osób, które je znają etc. Jesteś tą osobą, Marianie. Chłopak zbaraniał. Że co do diabła?! No i niby kogo dostanę?! - To jest żart? - Nie, to są czcze słowa - powiedziała lekko obrażona księżniczka. - Z całej gromady “wybrańców” masz zmysł dowódcy i co tam jeszcze się nawinie… oraz znasz miasto. Dlatego przydzielam ci Twilight.” O ja pi**dolę… To nie ma sensu. Po pierwsze; Celestia przydziela powierniczki Elementów Harmonii do jednostek, których nie ma prawa znać i nie powinna nic o nich wiedzieć. Czy one obserwowały tego Marian już wcześniej? Czy kucyki inwigilują całe to społeczeństwo? No bo jak to możliwe, że wiedzą o nim te wszystkie rzeczy? Skąd wiedzą to, że niby ma zmysł dowódcy, podczas gdy Marian nie miał zielonego pojęcia, że kucyki istnieją naprawdę? No skąd Celestia to wie? Poza tym… co taki zjadacz chleba zmieni? Lepiej by było poinformować kogoś z rządu. Ja wiem, że najpewniej kuce chciałyby zachować swoje istnienie w tajemnicy, no ale kiedy giną setki osób przez jakieś zło z kucykowego świata, to jednak powinny przynajmniej po cichu współpracować z wysoko postawionymi osobami, bo ta tajemnica tak czy siak wreszcie wyjdzie na jaw przez działalność króla Sombry. Po drugie; no ku**a pewnie. Marian zna miasto, posiada zmysł dowódcy i “co tam się jeszcze nawinie”, więc jest idealnym kandydatem do tego, aby coś zdziałać. Tak naprawdę to powinien być bezużyteczny. Po trzecie; jak to możliwe, że kucyki znają mieszkańców miasta, ale nie znają samego miasta? Co to ku*wa znaczy? Przecież one już namierzyły pozostałych wybrańców, a aby to zrobić, musiały również przeszukiwać Warszawę albo nawet całą Polskę. “- Jakim cudem to możliwe? - spytał po chwili. - O ile mi wiadomo, to tego tyrana dawno już nie ma… przepraszam, było… - Skąd masz takie dane? - spytała księżniczka.” To wszystko jest tak pogmatwane, że ja już nie wiem… Coś tu ewidentnie się nie klei. “Kucyk zeskoczył z kanapy. - Generalnie to, że musimy opracować plan, cokolwiek. Masz mapę miasta? - A jakże miałbym nie mieć? - Marian poszedł do magazynku, przyniósł i rozłożył arkusz na podłodze.” W czasach, gdy wszyscy siedzą z nosami w telefonach, Marian otwiera jebutną mapę i kładzie ją na stole. Bo oczywiście musi być alternatywny, zamiast użyć komputera, co byłoby wygodniejsze. Abstrahując od tego, nasi bohaterowie postanawiają opracować superplan. “- Posłuchaj mnie… Sombra może zaatakować WSZĘDZIE. Hotel, ratusz, lotnisko, szpital, osiedle, szkołę… cokolwiek! <facehoof> - No i jak to mamy ogarnąć? - Nie wiem. Musimy liczyć na szczęście.” Facepalm… Następny rozdział. W sumie nie wspomniałem do tej pory, że tempo tego wszystkiego jest o wiele za szybkie. Zero atmosfery, zero interesujących opisów, zero fajnych interakcji między postaciami, zero, zero, zero… Jest sześć zer, jak śpiewał Hemingway. Ale co się dzieje w tym rozdziale? Otóż… no nie ma żadnego planu. Bohaterowie idą na żywioł, bo autorowi nie chciało się przysiąść do swojego własnego dzieła i nieco pogłówkować, więc czemu mi miałoby zależeć na tym fiku? Ale widać lekką poprawę, gdyż tekst wygląda schludniej. Niestety wciąż dialogi zapisane są od dywizu i nie posiadają wcięć. Dobra. przyspieszmy to. Celestia przyłącza Rarity do jakiegoś pegazusa (16 l), co posiada podobne zainteresowania jak wcześniej wspomniana, biała jednorożec. “Tymczasem Celestia dostarczyła inną klacz z M6 – Rarity – do kolejnej pegasis, Żanety Zetowskiej (l. 16). Były one mniej więcej upodobaniami identyczne do siebie, kochały świecidełka etc.” Ech… .Nie wolno pisać w ten sposób. Nie używa się skrótów, tym bardziej niepolskich (dodam jeszcze, że te (l. 16) kojarzy mi się z Trudnymi Sprawami). Poza tym to wszystko jest napisane na odpi**dol. No serio. Takie mam wrażenie. No ale matka tej dziewczyny wreszcie przybiega, no i oczywiście od razu zaczyna krzyczeć, gdyż widzi pastelowego konika w swoim domu. “- E... jak to powiedzieć... - jąkała się Żaneta – ona ma misję... - Tak, jasne, powiedz jeszcze, że od Boga... - Nie żartuję, mamo! - Mogę coś powiedzieć? - spytała Rarity. - Co takiego? - spytała matka Żanety, bliska spazmów. - Kłócicie się jak stare, dobre małżeństwo. - i wyszła z pokoju. Dziewczyna i jej rodzicielka spojrzały na siebie z wyrazami twarzy oznaczającymi „Że co do cholery?”” Ja się tak czuję przez cały czas. Jaki to ma sens? To, że ta Żaneta interesuje się podobnymi rzeczami, od razu oznacza, że ma tworzyć parę z Rarity? No i sama krawcowa zachowuje się inaczej niż w serialu. To miało być zabawne? To było raczej “wtf” i tak jest caaały czas. Żarty o kazirodztwie i jednocześnie homoseksualizmie, heh… To co się dalej dzieje, to czysty bełkot. Marian i Twilight idą sobie Aleją Jerozolimską (alicorn oczywiście jest niewidzialny). No i gadają między sobą… w ku*wę dużo gadają. Matko, jak oni pi*edolą w miejscu, gdzie nawet o późnej porze kręci się dużo ludzi. Cholera… Te dialogi są tak złe, że po prostu je pominę. Pada tam również odcholerion jakiś szczegółów. Nie chcę mi się tego wszystkiego przytaczać, ale już dobra. No to zaczynamy. Po pierwsze; to, w jaki sposób mówi Twilight, zupełnie nie pokrywa się z serialem. Gdyby to zostało wyjaśnione, dlaczego klnie od czasu do czasu, to bym się nie czepiał, ale tak to, nie mogę tego przepuścić. Po drugie; dowiadujemy się, że Twi już kiedyś była w Warszawie, aby wybadać teren i odszukać opiekunów dla Mane 6. Kompletnie nie czuję tego konceptu, ale już dobra. Wybieranie tych ludzi wyglądało w ten sposób, że klacz śledziła przez parę godzin jakąś osobę i to jej wystarczało, aby stwierdzić, że to jest odpowiednia osoba. Serio, po paru godzinach obserwacji wie, że może komuś zaufać? No ku*wa, co za debilstwo… Po trzecie; dowiadujemy się, że poziom ludzkiej technologii zagraża czasoprzestrzenii… Mam nadzieję, że to był żart, bo to było ot tak sobie rzucone w tekście. Po czwarte; Celestia wybrała setkę ludzi do sprawdzenia, aby potem mogła “zatwierdzić tę rasę w prawie”. Chyba nie wie, że na Ziemii żyje o wiele więcej ludków. Jednak to wystarczało, żeby umieścić ludzi na liście “chronionych gatunków”. Po piąte; zaraz po tym jest mowa o Muzeum Wojska Polskiego oraz o “Basenie Narodowym”. Rozumiecie? Co zdanie, to jest mowa o czymś innym. Nie ma żadnego rozwinięcia. To kompletny chaos. Ech… Okej, więc nasi bohaterowie, gdy już zdążyli popie**olić, ot tak, randomowo, trafiają na mu… na Afroamerykanina, tylko że z rogiem na czole. To Sombra! Wow… Twilight zdejmuje swoje zaklęcie niewidzialność. “- Twilight Sparkle, widzę, iz jednak przyszłaś uratować ten padół... a skoro ty tutaj, to twoje przyjaciółeczki też... z Klejnotkami Sralmonii, jak mniemam? - odpowiedział Sombra” O ku*wa… Słabo mi. Naprawdę mam już tego dość. Ale już niewiele brakuje do końca. No więc Sombra szybko obezwładnia księżniczkę. Przejmuję również kontrolę na samolotem, który przecina niebo nad nimi, i kieruje go z powrotem, po to, aby się rozbił w zaludnionym miejscu. Pomimo tego, że król mógł ot tak załatwić Twilight, to jednak nie jest w stanie poradzić sobie z randomem, który wyciąga pięści i skacze jak debil na potwora, który wcześniej ZABIŁ PONAD SETKĘ LUDZI! “- Kolego – powiedział Marian – właśnie zadarłeś z nie tym narodem, co trzeba... - Tak? - król się roześmiał, jednocześnie puszczając alikorna z sideł. - Ty siebie słyszysz?! Ten kraj to dno! Dziurawe drogi, najwyższe podatki, niskie pensje, niepunktualna kolej, niezadowolona ludność... czy ty siebie słyszysz?! - Semper invicta, jeśli znasz łacinę! Masz przesrane! Sombra zorientował się, na co się zanosi, i gdy chłopak już na niego skoczył, ten się teleportował gdzieś.” Boli mnie głowa… Te kwestie brzmią jak jakiś kabaret… Czy to jest “comedy”? Nie? No to co to tu robi?! Ku*wa mać… Psuje to klimat, choć w sumie nie wiem, czy można zepsuć coś, czego nie ma. Raczej nie. Ale te dialogi tylko pogarszają odbiór dzieła. “- Następnym razem - odparła Twilight – rozszarpię skubańca.” No chyba nie, bo fanfik nie dostał kontynuacji. Ale powiem tak; wypadałoby jednak przemyśleć całą fabułę od początku. Autorze, masz szansę napisać coś interesującego. Po prostu wysil się bardziej. Że niby napisanie paru, marnych stron, wypełnionych po brzegi dialogiem było jakoś specjalnie czasochłonne? No bez żartów… Gdyby tak było, to pisarze wydawaliby jedną książkę przez całe życie i to byłoby regułą. Jak już się człowiek za coś bierze, to powinien się do tego przyłożyć, przemyśleć cały koncept. A tutaj elementy tego fika latają bez ładu i składu. To przykre… Strona techniczna również cierpi i to mocno. Nie ma tu klimatu, nie ma struktury, nie ma charakterów, brakuje podbudowy tego świata, jakiegoś konkretnego celu, tego, co bohaterowie zamierzają zrobić w następnym kroku. Oni po prostu się szlajają i nic z tego nie wynika. Ach, no i opisy. Prawie ich nie ma. Tempo również za szybkie. Wejdźcie sobie w dokument i sami sprawdźcie. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  5. Ogród… ciekawy pomysł na fabułę, choć na samym końcu nieco rozwiewa nadzieje. SPOJLERY Na samym początku trzeba zaznaczyć, że nie jest to zbyt dobrze napisane, ale o tym się przekonamy, gdy już będziemy analizować tekst w dokładniejszy sposób. Widać tu również to, że autorka miała swój własny pomysł na opowiadanie i wyszło naprawdę dobrze przez większość fika. Niestety samo zakończenie, dosłownie parę ostatnich linijek, które odkrywają przed nami straszną prawdę, niszczą ogólne wrażenia. Jednak nie mogę odmówić temu dziełu klimatu oraz mrocznej tajemnicy. Fanfik nie jest długi, a jednak zdążył zbudować odpowiednie napięcie. A o czym opowiada? Rozpoczynamy od wycinku z gazety. W jakieś wiosce pod Fillydelphią rozpętał się pożar, który dokonał wielu zniszczeń. Z niewiadomego powodu, Twilight poczuła, że musi tam pojechać i to sprawdzić. Oczywiście przed wyruszeniem w drogę nie zebrała drużyny, jednak spytała swoją mentorkę, Celestię, o zgodę na wycieczkę. Po zaakceptowaniu tego pomysłu przez białą alicorn, Twi wsiadła w pociąg i udała się w swoją stronę. Okazuje się, że wyniszczona wioska swoją wielkością przypomina Ponyville, lecz na tym podobieństwa się kończą. Przechadzając się między sklepami, młoda jednorożec nie spotyka się z ciepłym przyjęciem. Stali bywalcy traktują ją chłodno i z dystansem. Dopiero przypadkowe odwiedzenie kawiarnii posuwa to “śledztwo” do przodu. “Zrezygnowana poszła zasięgnąć języka w miejscowej kawiarni. Gdy kelner przyszedł złożyć zamówienie zaczęła rozmowę: - Przepraszam, może mi pan udzielić informacji o pożarze sprzed kilku dni? - Kelner rozejrzał się nerwowo. - Nie mówimy tu o tym. - Powiedział ściszonym głosem, po czym odszedł nie odbierając nawet zamówienia. Nie mając innego wyboru zrezygnowana i głodna Twilight skierowała się w stronę ratusza.” Kelner przyszedł, by złożyć zamówienie u klienta? Rozumiem, że to przeoczenie, ale… No to trochę psuje ogólny efekt. W dodatku zapis dialogowy jest naprawdę, naprawdę zły. Komentarz narratora źle wpisuje się w wypowiadane kwestie. Ja wiem, że to Twilight pyta się tego ogiera o to, czy może zdradzić jej jakieś szczegóły, jednak później narrator wtrąca swoje pięć groszy w ten sposób, jakby to mówił ten kelner. To, jak on zareagował, powinno być już w nowej linii, od akapitu, żeby wszystko było jasne i czytelne. Następnie, gdy odpowiada, dialog kończy się kropką, a nie powinien, ponieważ wtrącenie, że coś powiedział, jest tak jakby kontynuacją dialogu, tylko już przez narratora. Innymi słowy; dialog zamyka się kropką wtedy, gdy narracja nie odnosi się do wypowiedzi bohatera. Czyli jeżeli narrator wskazuje na to, kto, co i jak powiedział, zrobił, to wtedy nie ma kropki. No ale dobra. Twilight rusza dalej, tym razem do ratusza. Dostajemy krótki opis nowej lokacji, który okazuje się być niepotrzebny w tym przypadku. Parę niezręcznych dialogów później, dostajemy coś takiego; “- Nazywam się Twilight Sparkle. Jestem uczennicą księżniczki Celestii i zainteresowała mnie sprawa pożaru sprzed kilku dni. Z pyska burmistrza zszedł uśmiech.” Ona to powiedziała o tym burmistrzu? W sensie na głos? Jasne, wiem, że nie, ale… no wciąż! Momentami to się czyta strasznie. Tekst jest cholernie niechlujny. Gdyby fabuła była bardziej skomplikowana, gdyby działo się znacznie więcej, ta niekonsekwencja i brak poprawnego zapisu umożliwiałyby przeczytanie tego ze zrozumieniem. “- Nie powinniśmy o tym rozmawiać. - Powiedział stanowczo. - Nie! - Wykrzyknęła Twilight. - Mam już dość takich wymówek! Proszę natychmiast powiedzieć wszystko, co pan wie! - Wywrzeszczała, a niebieski kuc mógłby przysiąc, że widział w jej oczach prawdziwy ogień. - Ciszej! - Powiedział spanikowany. - Ściany mają uszy… Nie wiem wiele, prawie tyle co nic. W tym pożarze zginął mój serdeczny przyjaciel. Był ogrodnikiem w tamtym ogrodzie. - Tu wskazał przez okno zgliszcza przy granicy miasteczka. - Nie cieszył się dobrą opinią, ale tak naprawdę był dobrym kucem. - Tutaj wyraźnie posmutniał.” Jakoś mi to nie pasuje do Twilight… no ale fabuła później nieco to wyjaśnia. A przynajmniej takie mam wrażenie. No i przy okazji widzimy kolejne błędy, ale już dam sobie spokój z wytykaniem ich. No więc jednorożec udaje się na miejsce zdarzenia. Znajduje tam skrytkę, a w niej dziennik ogrodnika. To powinno wzbudzić jej podejrzenia, no bo jakim cudem ktoś mógł przeoczyć coś takiego? Ta “skrytka” jak to ją określiłem, tak naprawdę była dosyć widoczna. Przecież wiadomo, że straż pożarna a potem jakaś kucykowa policja powinny przeczesać teren. Ja już wiem, dlaczego tam był ten dziennika ale Twi powinna w jakiś sposób to skomentować. W końcu ona jest tą…. hehe, inteligentną, czyż nie? No i zdecydowanie nie powinno się dotykać dowodów w sprawie podpalenia. Ale to właśnie ten moment jest kulminacją. To tutaj naprawdę się zainteresowałem tym wszystkim. Klacz czyta dziennik ogrodnika. Z jego wpisów łatwo można wywnioskować, że nie był do końca normalny. Przeganiał dzieciaki, które później okazywały się być halucynacjami. Jednak wreszcie doszło do potwornej pomyłki, gdy rzucony przez ogrodnika kamień ugodził prawdziwego źrebaka. Przerażony tym ogrodnik, postanowił zakopać ciało i podpalić wszystko wokół. “Głupi pamiętniku, przed chwilą zobaczyłem coś nowego. Jasnofioletową klacz, która czytała to, co tu napisałem. Była taka podobna do… Nie. To niemożliwe. Chyba naprawdę jestem chory. Twilight wstrząsnął dreszcz, ale nie przestawała czytać.” To taki jakby pamiętnik przyszłości, w którym pojawiające się wpisy dotyczą wydarzeń, które mają dopiero nadejść. Dosyć zagadkowe. Ale to nic, zapomnijcie o tym wszystkim. Ostatecznie okazuje się, że to wszystko było spiskiem. Burmistrz zjawia się i… zabija Twilight. “- Tak. Pożar i czar przyciągający uwagę jej nie zainteresował, ale zaginięcie uczennicy, powinno. - Powiedział drugi. - Celestio! Dopadniemy cię!” Bruh… Okej, mam z tym pewien problem, ale zacznijmy od początku. Tak więc cała ta sprawa, łącznie z pamiętnikiem, była fejkiem. Zostało to zaaranżowane przez burmistrza, który chce dopaść Celestie. Nie wiadomo dlaczego. Ale to zaklęcie… W jakimś sposób byli w stanie kontrolować zachowanie kucyka na długi dystans. To bardzo, bardzo silne zaklęcie, jakby się nad tym zastanowić. To sprawia, że ktoś taki jest całkowicie kontrolowany i tylko wydaje mu się, że sam podejmuje decyzje. Nie mam pojęcia, jak udało się im rzucić taki urok. No ale dobra, chcieli sprowokować Celestię do tego, aby przybyła na miejsce zdarzenia, by zbadać zaginięcie swojej uczennicy. Możemy się zgodzić, że się pofatyguje. I co dalej? Jak chcą wykończyć Celestię, najpotężniejszego kucyka w Equestrii? Nie przytoczyłem tego fragmentu, ale zabójstwo Twi wyglądało w ten sposób, że jakiś kucyk podszedł do niej od tyłu i walnął ją w głowę. No na księżniczkę będą musieli przygotować coś więcej, tym bardziej, że po tej wiosce będzie się kręcić sporo strażników i funkcjonariuszy szukających zaginionej. Ech… Odnośnie całości. Szkoda, że ten mistycyzm został zniszczony pod sam koniec. W tym już nie ma tajemnicy. Jasne, nie wiemy wszystkiego, ale najciekawszy aspekt, wokół którego kręciła się cała fabuła, został wypaczony. Do tego mamy marną stronę techniczną i graficzny układ tekstu. Jednak sądzę, że trochę wysiłku mogłoby znieść te problemy, a cały fanfik otrzymały zupełnie nową jakość. I tego mu życzę (pomimo tego, że to już się nie stanie). Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  6. Alternatywne uniwersum… które jak na rok 2013 doskonale opisuje to, co się wydarzyło w samym serialu, a nawet wyprzedza wydarzenia z późniejszych sezonów. SPOJLERY Jeżeli ktokolwiek, kto zdążył już zapoznać się z pierwszym czterema sezonami MLP, będzie czytać tego fika, nie znajdzie tu nic nowego. To jest dosłowne przedstawienie tego, jakie wydarzenia rozegrały się w kanonie. No… poza drobnymi wyjątkami. Otóż wszystko zaczyna się od historii znanej nam z odcinka o Wigilii Serdeczności. Trzy plemiona kucyków toczyły spory i żyły we wrogiej symbiozie. Dopóki jedna strona miała coś do zaoferowania, to druga mogła podzielić się swoimi dobrami. Tak, wszyscy to już słyszeliśmy i to niejednokrotnie. Przywódcy trzech kucykowych ras sprowadzają na przyszłą Equestrię zagładę w postaci Windigos, aż w końcu zamarzają. W ostatniej chwili pomocnicy władców postanawiają sobie wybaczyć. Ten akt rozpala Płomień Przyjaźni, który odgania mroźne wichry i ostatecznie kończy spór pomiędzy trzema plemionami. To nam znana historia. W dalszej części jest nieco fantazji autora. Otóż po założeniu Equestrii kucyki z trzech stron postanawiają przeprowadzić się do nowego domu. Wywołuje to sporo zamieszania, na którym postanawia skorzystać Discord. Obejmuje władzę w nowoutworzonym państwie i dręczy biedne taborety. Aby jakoś się temu przeciwstawić, zebry wykonują specjalne naszyjniki oraz diadem, czyli znane nam Elementy Harmonii. Dla mnie to trochę dziwne. W serialu miało to o wiele więcej sensu. Dlaczego jakiś obcy gatunek byłby w stanie dokonać czegoś takiego? Nie zostało to wyjaśnione. Lecz gdy księżniczka Platinum zakłada diadem, w magicznym blasku materializują się dwie, wysokie postacie. Taak… chyba już wiecie, o kogo chodzi. Królewskie siostry pojawiają się ot tak, znikąd, niczym cząstki elementarne, zabierają klejnociki i wyruszają po to, aby zniszczyć Księcia Chaosu. Pojedynek nie jest jakoś specjalnie spektakularny. Podobnie było w MLP. Właściwie to zostało to całkiem nieźle przewidziane. W retrospekcji z sezonu 4 mogliśmy zobaczyć akt zamienienia Discorda w kamień. W tym fiku jest niemal identycznie (jednak nie, sprawdziałem później daty i rzeczywiście; pierwszy odcinek sezonu 4. został już wyemitowany, dokładnie 23 listopada 2013 roku. Fik opublikowano w grudniu tego samego roku. Także… no nie było tu żadnego, proroczego objawienia). Tuż przed pokonaniem złego tyrana, Discord grozi księżniczkom, że dosięgnie ich jego zemsta. I rzeczywiście tak się dzieje. Luna zmienia się Nightmare Moon. Nie pod wpływem zazdrości, tylko… bo coś Discord zrobił. No… ciekawa koncepcja. To akurat mogłoby mieć sens, gdybyśmy wiedzieli, że duchowi dysharmonii udało się wszczepić zło w duszę księżniczki Nocy. A tak to pozostają jedynie domysły. I kolejne dziury fabularne. Ostatecznie to wszystko kończy się tym, że Celestia przenosi stolicę do Canterlotu i osiada w swoim nowym zamku. Od tej pory zamierza czekać na wybrańca, który zażegna wszelkie przeciwności losu czyhające na Equestrię. Koniec. Szczerze, nie porwała mnie ta historia. Większość fanfika to najzwyklejsze powtórzenie tego, co już znamy. Elementy dodane nie mają zbytnio sensu. Nie zostają jakoś szerzej opisane. Jak wiem, że fanfik stworzono na jakiś tam konkurs, no ale do jasnej Celestii… przecież fakt istnienia ograniczeń związanych z regulaminem konkursu, nie oznacza, że fanfik musi być słaby. A w tym przypadku niestety jest! Nie ma żadnego usprawiedliwienia! Wcześniej nieco przymykałem oczy, ale koniec z tym. Jeżeli komuś nie odpowiadają narzucone zasady, to nie musi brać udziału. Tak samo jest z czasem publikacji. W okresie wczesno-fantomowym dostaliśmy wiele kultowych utworów, które do dziś jakoś się trzymają. To udowadnia, że można było jednak napisać coś porządnego w roku 2013. Ta linia obrony również nie zdaje egzaminu. Właściwie to nie wiem, co mógłbym tu jeszcze dodać. Fanfik cierpi chyba na najgorszą przypadłość; na nudę. Gdyby to było tak złe, że aż dobre, to mógłbym się czegoś chwycić, a tu wszystko jest definicją nijakości. Przykro mi, ale pomimo czterech stron, miałem wrażenie, że czas mi się dłuży. Strona techniczna nie pomaga. Uświadczymy tu wielu, dziwnie zbudowanych zdań, niewykształcony warsztaty również się pojawi. Jest to napisanie niezgrabnie i bez polotu. Fanfik mógłby być lepszy, gdyby autor po prostu więcej pisał i czytał. Warto jest obserwować, jak inni coś robią. A pomysł, żeby opisać alternatywną historią opowiadającą o założeniu Equestrii daje duże pole do popisu, ale niestety tak się nie dzieje,, bo elementy odautorskie są szczątkowe. Reszta jest czysto kanoniczna. Fanfik dobrze byłoby napisać od nowa i rozwinąć na więcej stron, bo może z tego wyjść coś dobrego. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  7. Bardzo ciekawy fanfik, a do tego z podmieńcem, więc fanfik zgarnia swoje pierwsze plusy. SPOJLERY O czym to ja chciałem? Ach, no tak. Motyw amnezji pojawiała się już wcześniej i był wygodnym punktem wyjścia do tego, aby wprowadzić bohatera, ale również czytelnika w świat powieści. Przy okazji dostawaliśmy zagadkę do rozwiązania; kim tak naprawdę jest protagonista? Dokładnie tak samo jest w tym fiku, gdyż nasz podmieniec stracił wspomnienia. Autor zabił mi jednak ćwieka… nie do końca wiem, jak mam to wszystko interpretować. Zawsze można pójść na łatwiznę i oznajmić, że mamy tu do czynienia z gównianym warsztatem, a pisarz nie umie w opisy. Inne podejście zupełnie zmienia postać rzeczy. Skoro mamy tu do czynienia amnezją oraz zdezorientowaniem głównego bohatera, to może właśnie ten fik miał tak wyglądać? Czytelnik również nie jest w stanie do końca ogarnąć, o co tak naprawdę chodzi; dokładnie tak samo jak podmieniec. Akcja rozpoczyna się w szpitalu. Główny bohater leży na łóżku. Jest hybrydą, jego zaklęcie przemiany dało mu wygląda wielu kucyków jednocześnie oraz skrzydła gryfa. Zjawia się lekarz i momentalnie każe wynosić się podmieńcowi z leczniczej placówki. Dosłownie na następnym akapicie protagonista jest już w jakieś karczmie. Orientuje się, że nie pamięta, kim tak naprawdę jest (no to mu trochę zajęło, ale kto wie, może po prostu wcześniej był jakiś przytępiony). Udaje się do łazienki, aby przyjrzeć się swojemu wyglądowi. Aby nie przyciągać uwagi, postanawia wykreować sobie nowy wygląd. “Alicorn odpada, bo zbytnio rzucałby się w oczy. Wcielenie nie będzie miało przełożenia na siłę, więc raczej nie kucyk ziemski. Zostaje latanie lub magia. Magia ma więcej zastosowań. Więc jednorożec. Łatwiej jest wpłynąć na ogiera będąc klaczą, niż na klacz będąc ogierem, więc płeć wiadoma. Ubarwienie nie może być zbyt jasne by nie rzucać się w oczy. Zbyt ciemne też nie najlepiej. Taki ciemno fioletowy będzie dobry. Grzywa najlepiej niebieska. Oczy niech będą zielone. Jeszcze zostaje znaczek. Nie powinno to być nic łatwego do sprawdzenia, a najlepiej coś co łatwo byłoby udać. Globus! jako oznaka podróżowania, podmieniec nie wiadomo skąd wiedział sporo na temat geografii. Gdy nikt nie patrzył zielone światło mrugnęło i zmieniło podmieńca w zaplanowany sposób. Postać wyszła z męskiej toalety tak by nie zostać zauważoną.” Bruh… No dobra, rozumiem, dlaczego postanawia nie zwracać na siebie uwagi. W końcu sam nie wie, kim jest i co się z nim działo w przeszłości. Być może zagraża mu jakieś niebezpieczeństwo, więc oddalenie od siebie ciekawskich spojrzeń ma sens. Trochę nie rozumiem tego, dlaczego niby siła fizyczna miałaby nie przejść na jego nową formę, ale magia już tak. Przecież kucyki ziemskie również mają w sobie magię. W samym serialu podmieńce nigdy nie wykazały się zdolnością rzucania zaklęć kucyków (poza Chrysalis, no ale to jednak wyjątkowa jednostka), więc zamiana w jednorożca nie powinna dać mu żadnych benefitów. Okej, to jest fanfik, ale to wciąż nie trzyma się kupy. Wspominałem o tym parę sekund temu; dlaczego zdolności jednej rasy nie przechodząc na podmieńca po przemianie, a zdolności drugiej już tak? Hehe… klacz ma większy wpływ na ogiera? Nooo… może? W sensie, obserwując otaczającą mnie rzeczywistość oraz słuchając o doświadczeniach innych, mogę stwierdzić, że kobietom (generalnie) łatwiej jest rozpocząć inicjację seksualną i mieć więcej zbliżeń, gdyby tego chciały. Oczywiście to nie jest reguła trzymająca się każdego przypadku. To jest moja opinia i takie odnoszę wrażenie, lecz nawet badania ankietowe to popierają. W sumie podobnie jest, jeżeli chodzi o rozpoczęcie okresu dojrzewania. Dziewczynki również zaczynają jako pierwsze (a Tomasz z Akwinu mówił, że to dlatego, bo kobiety są gorsze, bo to plew. Dopiero faceci, którzy dojrzewają dłużej, są niczym złociste kłosy pszenicy… No i oczywiście nie mogę zrobić nic innego, niż się zgodzić z tym stwierdzeniem, Sori gearls xD) Więęęc… jeżeli ten podmieniec chce zaruchać, to proszę bardzo. Rzeczywiście powinno mu to przyjść łatwiej. Co do reszty… no jednak są pewne sektory, w których obecna płeć bohatera nie będzie mieć znaczenia, a nawet utrudni sprawę. Co do kolorów umaszczenia… No nie wiem, komentujący w dokumencie wskazywali na to, że takie kolory będą zwracać na niego uwagę. No ale do jasnej cholery; przecież w Equestrii wszyscy tak wyglądają. I że niby oczy są jakieś wyjątkowe? W sensie… zielone oczy? Tak? Wow, zielone oczy, nigdy takich nie widziałem… Zwrócę również uwagę na to, że protagonista jest niezwykle ostrożny, a przynajmniej stara się sprawiać wrażenie takiego. Tak więc dlaczego czym prędzej nie zmienił swojej formy? Aha no i gdy już zamienił się w klacz, to wyszedł z męskiej toalety, do której pierwej się udał. No to rzeczywiście nie zwróci niczyjej uwagi. Następne zdanie informuje nas, że podmieniec chyba nie jest już w karczmie. Siada na jakieś ławce, a nie ławie, które występują pod dachem gospody. Odkrywa ukrytą wiadomość w swoich jukach. Można z niej wyczytać, że główny bohater był jakimś agentem, płatnym zabójcą, który dokonywał przeróżnych aktów prowadzących do destabilizacji politycznej na kontynencie. Poznał również pewną tajemnicę o swoim roju, dlatego właśnie postanowił wymazać swoje wspomnienia. To musiało zostać zainspirowane grą Amnezja. Dalej dowiadujemy się, że jednak wciąż pozostaje w karczmie. Wykupuje dostęp do obskurnego pokoju i zamyka się na cztery spusty. Jakiś czas później, gdy próbuje zasnąć, słyszy zamieszanie na korytarzu. Straż miejska go poszukuje i postanawia wypytać właściciela przybytku o to, czy nie kręcił się po jego lokum ktoś podejrzany. Odpowiada twierdząco, na co nasz podmieniec postanawia rzucić zaklęcie na drzwi i się zabunkrować przed wtargnięciem strażników. Wszystko kończy się tym, że główny bohater ucieka przez okno i udaje mu się wmieszać w tłum. Tłum? Ach, zapomniałem dodać na samym początku, że to wszystko ma miejsce w Ponyville, więc o tłumie nie ma mowy. Pomimo i tak słabej strony technicznej, nawet jeśli niektóre przeskoki były celowe, to ten fanfik i tak ma potencjał i w pewien sposób mnie zainteresował. Należałoby tu poprawić formatowanie, literówki, powtórzenia… i inne elementy składające się na żmudną korektę. Fabuła… to strasznie nieskładny i posiekany kawałeczek historii. To opowiadanie ma zaledwie dwie strony, do tego jest krótsze od mojego posta, a zdołało zawrzeć w sobie wiele informacji. Brakuje tu jednak wprowadzenia, barwnych opisów, jakiegoś establishment shot. Otrzymujemy szczątkowe informacje, co nie musi być złe, zwłaszcza w kontekście fabuły, jednak… no zabrakło tutaj warsztatu. Ale nie jest tak źle. Pomysł można rozwinąć i jest szansa na to, że mógłby to być co najmniej dobry fik. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  8. Big Mac… Spokojnie, nie chodzi o kanapkę, tylko o pewnego małomównego kucyka i właśnie wspomniana przeze mnie cecha jest kluczem do fabuły fanfika. SPOJLERY Nigdy jakoś szczególnie nie przepadałem za Big Mackiem. Pomimo tego, że jest znany z dwóch, konkretnych wyrazów, które wypowiada, akcentując je na swój sposób, to już w czwartym odcinku MLP dostał bardziej rozbudowaną kwestię do wypowiedzenia. Na a to, co się działo w późniejszych sezonach, to wiadomo. Chłop dostał więcej światła i to o wiele. To tak jakby scenarzyści nagle zdali sobie sprawę z tego, że; “nie, nie, to nie może być postać z tła! Niech ma więcej czasu antenowego”. Zrobili jak zrobili i powiem, że wyszło to na korzyść całego uniwersum. Czerwony ogier wcześniej tak naprawdę nie miał głębszej osobowości, był wręcz chodzącym memem. Dopiero pokazanie jego relacji z Apple Bloom oraz Sugar Belle uczyniły tę postać ciekawszą. Choć jestem raczej fanem tego, aby skończył z Marble Pie, bo od samego początku jakoś mi do siebie pasowali, natomiast ten cały związek z Suger wziął się tak trochę znikąd, to i tak nie mogę narzekać. Wyszło w porządku. Podobnie sprawa przedstawia się w tym fiku. Big Mac zachowuje swoją osobowość, lecz również odkrywa nieznane przed nami karty. Okazuje się być całkiem wygadany, kiedy przyjdzie co do czego. Wiadomo jaki na ogół jest ten ogier: jest bezwolnym golemem, który sumiennie wypełnia swoją misję. Jednak tutaj nie skąpi czułości i bratniej miłości względem młodszej siostry, gdy zajdzie taka potrzeba. Typek jest odpowiedzialny i potrafi postawić się na swoim, a nawet ochrzanić innych, jeśli robią coś złego. W dodatku czyta bajki na dobranoc, aby Apple Bloom mogła łatwiej zasnąć, sprawdza ciemne kąty i upewnia swoją siostrę w tym, że w mroku nie czają się żadne potwory. Big Mac tak naprawdę nie ma zbyt wiele do roboty w tym opowiadaniu. Prawdziwym bohaterem jest narrator. Nie wiadomo tak naprawdę kim jest, no chyba że opowiada o sobie w trzeciej osobie. Nigdy nie wiadomo. Jednak to właśnie narracja sprawia, że ta z pozoru prosta, może nawet banalna fabuła pozbawiona zaskoczeń i napięcia, zyskuje swój własny, unikalny klimat. Brzmi to jak bajka dla dzieci. Jakiś czas temu natrafiłem na fragment książki, chyba już nieco zapomnianej przez ludzi w moim wieku; Dzieci z Bullerbyn. Wiem, to nie jest to samo, bo to książka z perspektywy pierwszoosobowej i bardziej dziecinna, ale tam również wyczułem… coś podobnego. No właśnie ten klimat, który ciężko mi zdefiniować. (Tak na marginesie… Zauważyliście, jak wiele książek dla dzieci zaczyna się w DOKŁADNIE W TEN SAM SPOSÓB? Czyli; “Cześć! Jestem Kamil. Mam 9 lat i właśnie zalałem mojego psa betonem... “ I tak dalej i tak dalej… Mamy przedstawienie postaci, co jest na ogół dobrym pomysłem, jednak momentami mnie to już bawi, bo w książkach dla “dorosłych” również występuje takie zjawisko). Tak więc wracając do fika. Tempo opowiadania płynie sobie niespiesznie. Nie ma tutaj żadnego napięcia i zachodzenia w głowę, co się zaraz stanie. Postać Apple Bloom wypada… tak sobie. Nie ma porównania do brata. To po prostu kolejny dzieciak, który boi się ciemności, uczestniczy w bójkach szkolnych, aby bronić honoru rodziny i tak dalej… Nie ma w tym nic złego, jednak odnoszę wrażenie, że pełni jedynie rolę służącą przedstawieniu Big Maca. Szkoda, że nie dostała więcej… akcentu. Pomimo tego historia wciąż opowiada o pięknej miłości brata i siostry (co pewnie Fandom zdołał zrozumieć nieco “inaczej”, dlatego powinien wreszcie zdechnąć). Big Mac występuje w roli troskliwego, starszego rodzeństwa, a Apple Bloom to… dziecko, które akceptuje odmienność czerwonego ogiera no i za ten akcent kolejne punkty wędrują na konto żółtej klaczki. Pokazuje nam to, że osoby odstające od większośc społeczeństwa również mogą być ciekawe, przyjemne i po prostu fajne, jeśli się je lepiej pozna i odrzuci wszelkie uprzedzenia. Wciąż uważam, że Big Mac jest jednak bardziej intrygujący w fanfiku. Fabuły nie będę streszczać tak, jak to robię zazwyczaj, ponieważ jest to wszystko na tyle opisowe i nieskomplikowane, że zbytnie rozpływanie się nad detalami byłoby stratą czasu, aczkolwiek mogę wspomnieć o tym, iż na początku zostajemy wprowadzeni w całą sytuacją. Poznajemy rodzinę Apple, jej poszczególnych członków, śledzimy ich rutynę i niekończący się cykl zbierania jabłek. Postać Big Maca zostaje nam przybliżona, a zaraz po tym koncentrujemy się na Bloom oraz jej wpadkach, jak i fobiach (np przed ciemnością). W to wszystko wplątane są scenki rodzajowe, a fanfik kończy się tym, że czerwony ogier siada na fotelu przed łóżkiem młodszej siostry i zaczyna czytać jej bajkę. I ten sposób to się kończy. Opowiadanko akurat na 5-10 minut (a jednak nie sądze, żeby ktokolwiek mógłby to czytać aż tak długo), przyjemne, choć raczej nie zapadnie w mojej pamięci. Trzeba jednak oddać honory autorowi tej historii, ponieważ opowiedział nam zgrabną opowieść, która ma swoją tożsamość i cechy charakterystyczne. Tłumaczenie jest bardzo dobre. Znalazłem tylko jeden błąd, który… no jest nieco kontrowersyjny, bo zależy od kontekstu. Słowo “księżyc” można zapisać z wielkiej bądź małej litery. Ma to znaczenie. Gdy mamy na myśli ciało niebieskie, w sensie…gdy jesteśmy w próżni a przed znajduje się nami księżyc albo piszemy notatkę o właściwościach naturalnego satelity, to rozpoczynamy wyraz od wielkiej litery. Opisując bladą kropkę na niebie, używamy małej litery. I to tyle. Całkiem przyjemne dziełko. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  9. No i remont… Dużo bałaganu i wiele przekrętów ze strony wszelkiej maści majstrów. No nie ma co… SPOJLERY Tak… obecnie jestem na bieżąco z takimi tematami i trochę mam już dość. Remontowanie domu może być bardzo stresujące, zwłaszcza gdy ludzie próbują cię wykiwać i nie spełniają swoich obietnic. Ale to nic! Tutaj mamy do czynienia z czymś sympatycznym i lekkim. Niestety również zbyt krótkim. Taki fanfik to można machnąć w dwadzieścia minut, a skorektorować w kwadrans. No, trochę przesadzam, ale pewien widzicie, o co mi chodzi. Jednak to nie jest problem w tym przypadku. Po prostu, cała historia zamknęła się w dwóch, krótkich scenach i nie jest to nic złego. Podobało mi się. Naprawdę. I dlatego żałuję, że nie ma więcej! Fiki Midday zawsze dobrze się czytało. A co z fabułą? No więc CMC postanawiają odmalować chatkę Fluttershy. Sweetie oraz Scoot prężnie pracują pędzlami, aby zarobić swoje kieszonkowe, które potem wydadzą na… coś tam. Apple Bloom najlepiej się ustawiła w tej całej sytuacji, Po prostu nadzoruje prace i dyryguje całym zespołem, co prędzej czy później musiało doprowadzić do drobnej sprzeczki między przyjaciółkami. Ale co tam kłótnie! Osa! Osa nadlatuje! “AAAAAAAAAA! OSA!” To jest dokładnie taka sama reakcja jak u mnie, gdy to brzęczące dziadostwo przelatuje mi przed twarzą. Kiedyś na własne oczy widziałem, jak moja koleżanka dosłownie kona od uczulenia na końską sierść. Po użądleniu pewnie byłoby podobnie, więc mam się na baczności i trzymam swój miotacz ognia przy boku. Nadleciała osa powoduje podobnie zamieszanie u klaczek, a zwłaszczu u Apple Bloom. Młoda farmerka ucieka z miejsca i zaczyna szaleć, potrącając wszystko na swojej drodze, rozlewając farbę. Na całe szczęście Mistrzyni Spojrzeń jest w pobliżu i uspokaja natrętnego insekta. Fluttershy opiernicza osę i każe jej się wynosić. Z tego całego zamieszania najgorszej wychodzi Sweetie Belle, która spadła z drabiny i teraz musi udać się do szpitala. Trochę szkoda mi jej, bo ją akurat lubię najbardziej ze Znaczkowej Ligii. No i właśnie w ten sposób kończy się całym fik. Krótki, ale treściwy. Mający fabułę zabawną, utrzymaną w duchu serialu i w bezbłędnym klimacie. Naprawdę… dlaczego nie ma tego więcej? Serio, Midday mogłaby napisać cały sezon dziesiąty ( i to o wiele lepiej od tych biednych scenopisarzy z Hasbro). Kurde, dajemy petycję; Midday pisze kolejne odcinki typu Slice of Life! Pięć złotych od łebka dla mnie, kto tylko się na to zdecyduje! Ale tak już całkiem poważnie, to była naprawdę przyjemna lektura i z pewnością sięgnę po więcej, tym bardziej, że strona techniczna jest utrzymana na wysokim poziomie. Tylko długość tego dzieła rzeczywiście może przeszkadzać i irytować. Może dobrze by było zaplanować jakąś serię niezwiązanych ze sobą krótkich historyjek? To mogłoby być ciekawe. A tak to pozostaliśmy czymś, co najpewniej dość szybko zaginie w czeluściach internetu. Nowe dzieła powstają cały czas. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  10. Jeżeli Dolar bierze się za tłumaczenie jakiegokolwiek fika, to można być pewnym dwóch rzeczy; po pierwsze będzie to fik co najmniej przyzwoity, a do drugie; samo tłumaczenie nie pozostawi na sobie skazy. I tym razem również tak się stało. SPOJLERY Mamy tutaj do czynienia z sugestywnym humerem, podpartym dwuznacznymi skojarzeniami oraz komedią pomyłek. Żarty o seksie… MOJE ULUBIONE! Historia rozpoczyna się od pobudki. Łóżko się trzęsie, Applejack na początku nie wie, co się dzieje, lecz okazuje się, że to jej brat postanawia przerwać słodki sen swojej siostry w ten właśnie sposób (bez skojarzeń, po prostu kopytami poruszał posłanie). Okazuje się, że Applejack ma za zadanie dostarczyć Pinkie Pie książkę o kumkwatach, ponieważ różowa nie jest w stanie sama sobie tego załatwić. AJ wstaje, idzie na śniadanie i wyrusza do biblioteki Twilight. Podczas podróży możemy posłuchać myśli głównej bohaterki, co było fajnym urozmaiceniem. Jednak AJ wreszcie widzi przed sobą słynne drzewo. Jej przemyślenia nadają całej historii elementu gore. “No i proszę, wypełnijmy to drzewo pozostałościami innych drzew... “ To tak, jakby wypełnić rozprutego gościa flakami innych ofiar… Coś strasznego! AJ puka do drzwi. Nikt jej nie odpowiada, lecz drzwi stoją otwarte. Postanawia wkroczyć do środka, a tam ponownie cisza. Mistrz Sun ponownie mnie ubiegł, no ale zgadzam się z nim; powinna… no nie wiem? Jakoś zawołać Twilight, a nie szwędać się po czyimś domu? No cóż, ale wtedy nie byłoby całej fabuły i tych przyjemnych smaczków, które czekają na nas w pokoju lawendowej jednorożec. Otóż… AJ zastaje Twilight oraz Rainbow Dash w dość podejrzanej sytuacji. Wygląda to tak, jakby uprawiały… zapasy i bynajmniej nie na zimę, moi kochani! W każdym razie farmerka, aby jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, sprzedaje ściemę na samym początku; czyli po prostu pyta, dlaczego Twi nie powiedziała jej, że chce poćwiczyć zapasy. Na to pytanie, jednorożec odpowiada entuzjazmem i wkrótce cała trójka zaczyna ścierać się ze sobą w tej piękniej konkurencji. Po skończonym sparingu, AJ postanawia się wynieść czym prędzej z biblioteki, zapominając o biednej książce opisującej kumkwaty. Tuż pod koniec sceny mamy jeszcze krótki dialog pomiędzy Dash oraz Twi. Z niego wynika, że naprawdę się siłowały, ale AJ mogła to odebrać w nieco inny sposób. I raczej na pewno to robiły, bo dlaczego miałby rozmawiać między sobą w spiskowy sposób? Tak czy siak pomarańczowa klacz nareszcie odwiedza Pinkie. Mówi jej, że nie zdobyła obiecanej książki, ponieważ Twilight nie była w stanie pomóc w poszukiwaniach danego tomu. Ostatni dialog ujawnia nam pewną, ciekawą rzeczy. Otóż: “– Wiesz co, Pinkie? To mi o czymś przypomniało. – Oooo, naprawdę!? A o czym? – entuzjazm powrócił błyskawicznie na twarz różowej klaczy. – No więc… pamiętasz jak planowałaś urządzić Twilight przyjęcie niespodziankę, kiedy w końcu straci dziewictwo?” No właśnie. Ta szalona imprezowiczka ma jednak coś za uszami. Nie, żebym jakoś to bardzo potępiał, ale… skoro Twilight nie ma na to ochoty, to raczej nie powinno jej się stawiać w tak niezręcznej sytuacji. Lepiej byłoby z nią… no nie wiem; po prostu porozmawiać, zamiast posyłać na pierwszy ogień ku dziesięciu ogierom i klaczom? No Pinkie jak zwykle wszystko zniszczyła… A raczej mogła. Ale abstrahując od tego, to jestem zadowolony z tego fika. Jest zabawny. Jest dobrze napisany, lekki oraz pozostawiający uśmiech na twarzy. Czyli wszystko się zgadza. Niczego więcej nie oczekiwałem od tego tekstu i to w tym wszystkim jest najważniejsze. Narracja również wtrąca dużo od siebie Jest ironiczna, momentami błyszczy nieco czarnym humorem i idealnie splata się z akcją. Fajny pomysł i porządne wykonanie. Jestem kontent. Oby więcej takich historii. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  11. Wow, nigdy nie przypuszczałem, że coś takiego powstanie, ale to tym lepiej, tym lepiej… SPOJLERY (nie tutaj ich akurat nie będzie). Komentowany fik jest jednym z najdłuższych podczas mojej sesji komentarzowej, więc nie będę aż tak bardzo pochylać się na przeróżnymi szczegółami. Ostatnim razem, gdy to zrobiłem (gdy pisałem komentarz do Kod Equestria Lyokoherosa), to pisanie posta zajęło mi wiele godzin, a sama treść była na tyle długa, że… forum nie było w stanie przetrawić aż tak długiego tekstu. Musiałem to wysłać w trzech częściach, a każda z nich zajęła jedną stronę przeznaczoną dla komentarzy, no więc tego tutaj będę unikać. Do tego jest to kolejny, a jednocześnie chyba ostatni, stalkerski fik, któremu poświęcę czas. Na tle pozostałych to dzieło wypada bardzo dobrze. Moim zdaniem jest to lepiej napisane niż taki “Mrok Żarnowca” czy “Cień Ponyville”. Zabrakło tam wyrazistych postaci. Jasne, nie były złe, lecz tutaj mamy postawiony większy nacisk na poszczególne osobistości, dzięki którym zwiedzamy ten przedziwny świat zwany Zoną, Zona… Zona nigdy się… Ech, dobra! Nie napiszę tego! Nie ma mowy! Jak wspominałem, ten post będzie mieć inną formułę niż pozostałe. No to zaczynamy. Postacie; na pierwszy ogień, oczywiście, idziemy seksbomba, czyli Deliktywe. Różni się od tej w “Spełniaczu Życzeń”. Tutaj jest wiecznie napaloną kocicą, która słodzi swojemu chłopakowi, lecz z tym kryje się coś jeszcze… I to jest właśnie sedno tej postaci. Seksbomba, jak to często jest określana w fiku, zawsze zmagała się z jakimś wewnętrznym konfliktem, ukrywanym przed innymi. To sprawia, że jest postacią ciekawą. To, co tajemnicze, pobudza wyobraźnię, dlatego też wyszło to naprawdę dobrze. Alrix to… no mój OC. Czuję się zaszczycony tym, że został sparowany z najatrakcyjniejszą panią w tym fiku. Stanowi dobry kontrast dla swojej partnerki. Jest bardziej stonowany i wyważony, lecz momentami on również nie może już wytrzymać i daje się zwieść urokom Deliktywe. Nie można jednak powiedzieć, żeby był aż tak ciekawą postacią. Jasne, on również w coś gra i kręci, jednak jego reakcje i sceny z jego udziałem aż tak bardzo nie trafiają do wyobraźni (jak na przykład to, że Deliktywe w któryś momencie zapomniała ubrać koszulki i kłóciła się ze wszystkimi, bujając przy tym… no, wiadomo. Nie wiem, czy to było przeoczenie autora, ale chyba jednak nie xd). Ruby. Druga po Arliksie postać z eventu Samhain. Młoda dziewuszka, cwana i podejrzliwa, z kryminalną przeszłością. To dzięki niej bohaterowie dostają się do Zony. Ma szeroką wiedzę na temat mutantów oraz anomalii. Potrafi dobrze strzelać i zna podstawy przetrwania. Często spiera się z Deliktywe, która nie polubiła jej od pierwszego wejrzenia. Starcia dwóch kobiet elektryzują relacje pomiędzy bohaterami i nierzadko doprowadzają do zabawnych sytuacji. Jest również przewodnikiem i to na jej barkach spoczywa ciężar prowadzenia grupy, jednak przez pewną intrygę również dołącza do gry. Cigi. Trzecia postać z Samhain. W odróżnieniu od Ruby, ona jest żółtodziobem i od razu wpada w tarapaty. Przechwycona przez bandytów, trafia do ich obozu, jednak nie jest tam aż tak źle traktowana, jak możnaby się tego spodziewać. Pragnie przede wszystkim przetrwać, uratować przyjaciela i pomóc rodzinnemu interesowi. Niestety towarzysz Vocal ginie i staje się umarlakiem wcielonym do armii pewnego mutanta już na samym początku. W obozie bandytów Cigi ma okazję spotkać się z Kędziorem, szefem bandosów, oraz z trzema innymi lampucerami, które nie okazują się być wrogo nastawione. Jest to również postać dynamiczna, to oczywiście pasuje do żółtodzioba, który ma swoje cele na początku, a poglądy tej postaci z czasem ulegają zmianie. Jak już wspomniałem Vocal staje się zombie. Niestety nie mogę zbyt wiele zdradzić na jego temat, bo jest mocno związany z pewnym wątkiem, a w tym konkretnym poście obiecałem, że nie będzie spojlerów, więc muszę się pilnować. Jednak relacje, jakie tworzy z Zoną, z tym zagadkowym “chłopakiem-dziewczyną oraz innymi nieumarłym, są całkiem interesujące i kreatywne. W ciekawy sposób uczy się kontrolować swoje nowe umiejętności. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek przeczytał coś z stalkera, co by opowiadało o postaci nieumarłego, który pełnił tak ważną rolę. To idzie na duży plus. Mamy również Kędziora, power-hungry “charaktera”, który chce podporządkować sobie całą Zonę dzięki armii nieumarłych. Zmaga się również z poważnymi problemami zdrowotnymi. Ten problem jest katalizatorem do wejścia przez niego na drogę do poszukiwania sekretu nieśmiertelności. Ma również związki z okultyzmem oraz equestriańską magią. Studiuje magiczne księgi, co jest dosyć niespotykane w stalkerskim settingu. Magia w Zonie, nawet w crossoverach z MLP, zawsze grała poboczną rolę. Tutaj jest jej znacznie więcej, ale w tym przypadku to pasuje. Ma również pewne zatargi z najlepszą postacią wszechczasów. Wiadomo z kim. Oczywiście bohaterów jest więcej. Oni również wypadli ciekawie. Mamy dwóch obleśnych trepów - Steryda i Gwiazdkę, twardą babuleńkę Chaskę oraz wspomnianego wcześniej “chłopakodziewczynę”. Każdy jest na swój sposób unikalny i ma okazję się skonfrontować z innymi. Albo to łut szczęścia, albo autor naprawdę długo główkował nad balansem w relacjach i wątkach.. Świat przedstawiony wypada całkiem barwnie. Oprócz typowej Zony, której aż tak dużo nie ma, to zwiedzimy parę innych miejsc. Stety lub niestety, to już zależy od osoby, nie uświadczymy tu zbyt wielu znajomych nam lokacji z gier, choć miejscówki wciąż trzymają klimat oryginału. Są tutaj typowe spacery przez opuszczone gospodarstwa i pola. Zwiedzimy również zniszczone fabryki, a nawet przejdziemy przez kordon wojskowy (wreszcie ktoś o tym pomyślał, nie to co w innych stalkerskich fikach, gdzie Zona wydawała się być otwarta). Spotkamy również znane nam anomalie, jednak elementów wymyślonych przez autora jest tu znacznie więcej. Są wybuchające grzyby, wyżymaczki (to akurat mnie zastanawiało najbardziej. Autor nie oglądał filmu [ponoć], a nawiązał do produkcji Tarkowskiego sprzed ponad czterdziestu lat). Ciekawy jest również sposób omijania anomalii. Zamiast wyrzucać śrubę, wykorzystuje się samą naturę, czyli myszki, które albo przejdą dalej, albo zamienią się w krwawą miazgę. Zaskakujące jest również to, że chyba nikt wcześniej nie pomyślał o zmutowanych insektach. Bohaterowie natrafiają na podejrzanego kleszcza, który wgryza się w skórę Alriksa. Jest dosyć sporo nowości w samym stalkerskim lore, a do tego mamy, jak już wcześniej wspominałem, magię. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, to jest sporo problemów. Pamietam, że ten fik był czytany na Kąciku Lektorskim w ramach akcji autopromocyjnej. Niestety to dzieło zostało mi podesłane do poprawy w ostatniej chwili, także korekta wygląda mniej więcej tak, że kiedy lektorzy czytali jakiś fragment, ja zapieprzałem parę stron dalej, byle zlikwidować, co tylko są da. Niestety przez taki pośpiech i brak pomyślunku z mojej strony skutkowały tym, że kiedy teraz wróciłem do fika, to zauważyłem wiele przeoczonych mankamentów. Przydałoby się to przemaglować jeszcze z trzy razy i naprawdę wszystko byłoby w porządku. Ale nie mogę się złościć na to dzieło i nie chodzi tu tylko o to, że jest to fanfik do mojego fanfika. Mamy tu do czynienia z kawałkiem porządnej, wielowątkowej historii Polecam! Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  12. A tak, to jest ten fik. Pełen dramatyzmu, który… wychodzi strasznie sztucznie, lecz samo opowiadania wciąż pod pewnymi względami się broni. SPOJLERY Po pierwsze; grimdark? Wystarczy dark. Grimdarku jest tu tyle, co Opal napłakała. Nie ma żadnych, sensownych powodów, aby uważać to dzieło za grimdarka i przez to oczekiwania są nieco inne wobec tego fika i niestety nie zostają spełnione. Cholipka, może nawet samo sad był wystarczyło, no ale dobra. Po drugie; czemu zostało to tak przetłumaczone? Jakby to był tekst wzięty żywcem z google tłumacza. Brakuje odpowiedniego zapisu dialogowego, narracja jest prowadzona zupełnie nie po polsku. Sprawdziłem oryginał. Jest gorszy, bo pod koniec dzieją się takie rzeczy, że ho-ho! Po prostu komedia, ale tam nie było aż takiego rozstrzału między akapitami. Dlaczego są aż dwie linijki przerwy? Nie wygląda to zbyt dobrze. Po trzecie; no mogłoby to być naprawdę coś, ale… to kolejny zmarnowany potencjał. Fabuła opowiada o tajemniczej zarazie. Mane 6 ukrywają się przed światem w ciemnym pomieszczeniu. To naprawdę jest nieco dziwne. Nie mają tam nawet światła. Ze wspomnianych zapasów posiadają tylko worek mąki, który i tak na nic się nie przyda. Jak długo zamierzają tam siedzieć? No możemy przyjąć, że jakiś prowiant mimo wszystko ze sobą zabrały, jednak w tej materii można sobie gdybać. Ach, no i ich pobyt tam jest również kwarantanną. Niestety nieskuteczną, bo przecież siedzą w grupie. Skoro ta choroba jest aż tak zaraźliwa, to powinny siedzieć w odosobnieniu przez jakieś dwa-trzy tygodnie, aby upewnić się, że nikt nie jest nosicielem. Czy nie lepiej było wytrzymać ten czas w izolatce, zamiast narażać życia całego Mane 6? Bo przez tę decyzję zaistniały dalsze, bardzo nieprzyjemne wydarzenia. Ogólnie, skoro cały świat zewnętrzny jest na tyle niebezpieczny, że musiały się zamknąć w zakratowanym pomieszczeniu, to nie wiem, czy na dłuższą metę jest sens przebywać we wspomnianej ciemnicy. No ale tonący chwyta się brzytwy, więc ostatecznie rozumiem motywy Mane 6. Historia zaczyna się od tytułowego kaszlnięcia. I tutaj pojawia się pierwszy problem, który kładzie cały motyw detektywistyczny. Jak możemy zauważyć, kucyki siedzą w różnych częściach pokoju. Skoro tak, to dlaczego żaden kucyk nie był w stanie wychwycić swoimi uszami, skąd dobiegł dźwięk? “Szept Fluttershy dał się słyszeć dość wyraźnie w zamkniętej przestrzeni. “ No właśnie. Rozlokowanie postaci w pomieszczeniu przedstawia się następująco; Pinkie Pie leży pod drzwiami, Applejack oraz Rarity siedzą na łóżku, Fluttershy oraz Rainbow Dash gdzieś pod ścianą, natomiast Twilight przechadza się na środku pokoju. Nawet w pomieszczeniu, w którym występowałoby echo, z łatwością można by wyznaczyć źródło dźwięku, więc dlaczego nikt nie wie, kto kaszlnął? Jasne, było ciemno, lecz tuż po zapaleniu światła można by ustalić, kto znajdował się w danym miejscu. Nawet, gdyby w jakiś sposób się przemieścił, to również dałoby się zauważyć. Mrok nie jest barierą dla przeróżnych odgłosów. Właściwie to nie ma takiej możliwości, aby na niewielkiej, zamkniętej przestrzeni ukryć tego, że ktoś kaszlnął. W obecnej sytuacji, już z góry można by wykluczyć większość Mane 6. Twilight zaczyna przepytywać wszystkich pozostałych, oprócz Pinkie. Przyglądając się im gestom (na tyle, ile dostałem informacji od narratora, a jest tego bardzo niewiele, co też boli w przypadku tego typu historii) mogę stwierdzić, że Rainbow Dash jest póki co w kręgu podejrzanych, podobnie jak Pinkie Pie. No więc Rainbow chce coś powiedzieć, lecz przerywa jej Fluttershy. Przyznaje się do tego, że to ona kaszlnęła. Na podstawie całego fika, tego, jak się kończy (w tej wersji) możemy przypuszczać że to nie była Fluttershy, ponieważ pod koniec ktoś znowu kaszle, a choroba jest zaraźliwa dopiero w ostatnim stadium. Skoro tak, to Fluttershy raczej nie była w stanie nikogo zarazić swoją obecnością. Wiemy, że już dłuższy czas przebywały w zamknięciu, jednak nie mamy pojęcia, jakie objawy daje choroba, poza kaszleniem. To nie jest ostatnie stadium, więc zarażony, który przebywa ze wszystkimi do tej pory, nie mógł skazić pozostałych. Możliwe jest również, za zakażonych pierwotnie było więcej. W zamknięciu przebywały już od dłuższego czasu, więc choroba rozwija się wolno i zaraża dopiero wtedy, gdy daje jakieś tam poważniejsze objawy. No i… to mogłoby być po prostu zwykłe kaszlnięcie. Kto z nas nie kaszle? Są również inne choroby. Jasne, pod koniec ktoś również kaszle, no ale przeziębieniem albo czymś innym również można się zarazić. Więc opcje są takie; albo nikt nie był chory na tę zarazę albo wszyscy, albo tylko jedna osoba, albo dwie, albo więcej. Ale przyjrzyjmy się bohaterom tego fika. Fluttershy przyznała się do kaszlnięcia. Myślę, że jak najbardziej kaszlnęła. Wcześniej wymigywała się od odpowiedzialność, ale dopiero po zebraniu odwagi postanowiła powiedzieć prawdę, bo już nie mogła znieść presji. Dash próbowała jakoś odwieść Twilight od zabijania klaczy i broniła swojej przyjaciółki, lecz to już nie miało sensu, gdy Fluttershy się przyznała. Gdyby różowowłosa rzeczywiście nie miała z tym nic wspólnego, to jak myślicie, jak by zareagowała Rainbow Dash? No oczywiście, że furią, no ale Fluttershy kaszlnęła, więc przyznanie się do tego odebrało Tęczce motywację do dalszej kłótni. Pogodziła się z decyzją pegaz. Nie lubię tęczowej, ale nie chce mi się wierzyć, żeby pozwoliła wziąć swojej najlepszej przyjaciółce z dzieciństwa odpowiedzialność za to, co sama zrobiła, bo można również się zastanawiać, czy Fluttershy nie chroniła Dash. Rainbow jest elementem lojalności, więc nie powinna być do tego zdolna, nawet według mnie. Tak więc Fluttershy kaszlnęła. Wiedziała, że jest to najlepsza decyzja, jaką można podjąć w obecnej sytuacji. Przebywała w zamknięciu już od dłuższego czasu. Straciła sens życia. Była rozmontowana psychicznie, więc łatwo się poddała. Poza tym… to jedyna klacz, która postąpiła jak prawdziwa przyjaciółka. Reszta to śmiecie. Ach, no i cały czas wspominam, że kaszlnęła, a nie była zarażona tą tajemniczą chorobą. Rarity. Nie nie mówi przez cały fik, tylko szlocha w ramionach AJ. Nie wiele można o niej powiedzieć, ale przez cały czas przebywała z Applejack, więc… Ta druga z pewnością by zauważyła, że kaszlnęła. Czy farmerka byłaby skłonna ukryć prawdę, że to Rar albo ona? Hmm… raczej nie. Ona była typem odpowiedzialnego kucyka oraz szczerego, więc to ją trochę odsuwa od podejrzeń. Twilight. To jest dosyć ciekawe. To tak naprawdę ona prowadzi całą dyskusję. Ma nad nią kontrolę. W dodatku mogła zrobić coś w rodzaju self-reporta z Among Us. Światło zapala się dopiero po kaszlnięciu. Później gaśnie, a wtedy ktoś znowu kaszle. Znowu odniosę się do tej popularnej gry, ale ona ma kontrolę nad światłem, tak samo jak imposterzy z Amonga. Na jej niekorzyść przemawia fakt prowadzenia dochodzenia. Miała okazję do przepytania całej piątki, ale tego nie zrobiła. Od razu, po przyznaniu się do winy Fluttershy, nie postanowiła potwierdzić tego stanu rzeczy. Przyznanie się do winy przez podejrzanego nie jest końcem śledztwa. Trzeba jeszcze wydobyć więcej szczegółów i potwierdzić wersję “winnego”. Dlaczego tego nie zrobiła? Bo to było wygodne dla niej. Ktoś inny zginie, nie ona, więc po co drążyć temat? Z tego powodu jest to dosyć podejrzane. Ale czy Twi naprawdę chciałaby ukryć to, że może być zarażona? Tak naprawdę każda z nich nie powinna tego robić ze względu na przyjaźń, a jednak ktoś tu kręci. Każda ma życie do stracenia, wiadomo, jednak Twilight, jako przyszła księżniczka Przyjaźni, powinna być w stanie wziąć odpowiedzialność. Możliwe, że jeszcze w tamtym momencie nie była na to gotowa, no ale… Za mało wiemy. Pinkie Pie. Siedzi SAMOTNIE skulona w kącie, przyciska do siebie worek mąki, co jest typową oznaką zdenerwowania i braku komfortu. Widzimy to, gdy zapalają się światła. Ma otwarte oczy i wpatruje się przed siebie. To by mogło wskazywać na to, że już wie, iż jest udupiona. Kaszlnęła, więc już po niej. Gdy przestępcy tracą grunt pod nogami, często zaczynają izolować się od detektywa. Wcześniej wygadani, zaczynają milczeć i unikają patrzenia w kierunku funkcjonariusza. Tutaj jest to aż nazbyt widoczne. “Przy zakratowanych drzwiach siedziała Pinkie Pie z szeroko otwartymi oczami wlepionymi w przestrzeń, jakby nie mogła pojąć co się dzieje. Kucyk-piekarz mocno się trząsł, przyciskając do swojej piersi worek z mąką, którego kurczowo się trzymał.” Przyciskany do pierś przedmiot jest barierą, która podświadomie ma odizolować klacz od reszty. Chce się za nią ukryć. To można łatwo zauważyć u dzieci, gdy zrobią coś złego albo boją się. Różowa zaciska kopyta na worku, pragnąc rozładować napięcie. Widzimy, że emocje wewnątrz niej buzują. Poza tym, do czego mógł służyć ten worek? No na przykład do zasłonięcia ust i stłumienia kaszlnięcia. Tym razem się nie udało. Tak więc… to na nią stawiam. Poza tym to głupia Pinkie Pie, która zawsze wszystko rujnuje. Szkoda tylko, że Twilight nie próbowała zadać jej żadnych pytań. Normalnie to trzeba by przeprowadzić całą dyskusję, włączając w to wszystkich. No ale wróćmy do fabuły. Fluttershy się przyznała. Twilight mówi Rainbow Dash, że to ona ma zabić Drżypłoszkę. “Twilight Sparkle westchnęła i osunęła się na podłogę. “Nie mamy żadnych broni,a ja nie znam się na magii bitewnej. Nawet gdybym się znała, nie mogłabym. Ty musisz to zrobić, Dash.” “Co? Dlaczego ja?” Dlatego że jest skurwielem z kamienny sercem i każe wyręczać się innymi. Tak, Rainbow Dash jest do tego najlepsza, bo… powody? Tam później jest mowa o tym, że najsilniej kopie, ale to nie prawda, bo to Applejack biję ją w tej dziedzinie. Poza tym… zmuszanie Rainbow Dash do zabicia jednej z tych, którą znała najdłuższej? No błagam… Twilight to pizda w tym fiku. Manipuluje emocjonalnie Rainbow, aby ta splamiła się krwią pegaz,. To tylko rzuca kolejne podejrzenia na postać księżniczki. Jak to się kończy? Ktoś znowu kaszle w ciemnościach. Szczerze, to nie był to za dobry fik. Zabrakło wielu szczegółów, tłumaczenie jest mierne, a jego zakończenie w oryginale psuje jakąkolwiek zagadkę. Tutaj przynajmniej sprawa nie została rozwiązana do końca i można snuć domysły. Przynajmniej tyle. Sama scena śmierci jakieś tam emocje może wywoływać, ale też nie zostało to tutaj dobrze zaprezentowane. Za mało tutaj wątku detektywistycznego. No czemu nie dostaliśmy żadnego śledztwa, tylko od razu ktoś się przyznał i koniec. Klimat jest całkiem fajny, ale to nie wystarcza. Niestety kolejny zmarnowany potencjał. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  13. No niezły fik, który pokazuje, że dorośli… to debile. Jedynie mała Twilight jest rozsądną postacią w tym opowiadaniu. SPOJLERY Co by nie mówić, był to naprawdę ciekawy fik. Interakcje pomiędzy Sunset oraz Twilight były naprawdę absorbujące. Kreacje postaci bardzo mi się spodobały, a to zawsze wielki plus. Sama historia nie jest zbyt skomplikowana, lecz czyta się ją lekko i przyjemnie. Suwak po prawej stronie ekranu zjeżdżał naprawdę szybko i zanim się zorientowałem, to był już koniec. Jest to jeden z tych fików, po których czuję niedosyt z tego względu, że chciałbym więcej. No ale lepsze jest już to niż przesyt innym, kolosalnymi historia, dla których tracę tylko czas. Fabuła opowiada o Sunset, która uczy się do ważnego sprawdzianu w szkole magii. Postanowiła wyjść na zewnątrz i przysiąść na ławeczce w parku, aby przestudiować jeden z podręczników. Niestety dla naszej ognistogrzywej, naukę przerywa wtargnięcie Cadance. Otóż opiekuje się ona małą Twi, lecz… ma do załatwienia pewne sprawy. Świetnie, księżniczko Miłości, zostaw to dziecko w kopytach nieznajomej. Ja wiem, że Sunset jest uczennicą Celestii, więc no, jakiś kredyt zaufania powinien się z tym wiązać, jednak nie jest to wystarczający powód do tego, aby jej ufać. No i jak się później okazało, rzeczywiście nie powinno się ufać tej klaczy, gdyż lata później dosłownie zamieniła się w demona i dokonała kradzieży jednego z najważniejszych artefaktów w Equestrii. Cadance zna Sunset tylko z widzenia, wie, że uczy się w szkole dla jednorożców (tak jak wiele innych kucyków, tak tylko dodam), jednak nie wie nawet tego, że Sun-Sun jest ulubienicą Pani Dnia. Czyli tak naprawdę nic o niej nie wie, a jednak postanowiła, że dobrym pomysłem będzie zostawienie dziecka z tą osobniczką, by zaraz później, jak mniemam, pójść z Shiningiem na stronę… Serio? Naprawdę nie możecie spotkać się w nocy albo umówić na inny dzień? Jestem pewien, że to o to chodziło, a nie o “toaletę”, no błagam… Ten pomysł jest tym gorszy, gdyż Sunset dosyć wyraźnie daje do zrozumienia, że nie ma ochoty opiekować się żadnym gówniarzem. Nie powiedziała tego wprost, no ale trzeba być naprawdę ślepym, żeby nie zrozumieć dość konkretnej aluzji, więc… Księżniczka jest albo głupia, albo ma gdzieś to, że inni mają swoje sprawy. To tylko pokazuje, jak beznadziejną opiekunką jest księżniczka Miłości. Ale bez tego nie byłoby dalszej części fika… Sunset jednak się zgadza. Nie dlatego, że chce pomóc, po prostu chce zaplusować w oczach wpływowego kuca. No i to jest biznes. Tak więc po paru, niezręcznych dialogach, Cadance idzie w pierony i zostawia smarkacza pod opieką pupilki Celestii. Co nie powinno mieć miejsca, jeszcze raz wspomnę. Gdy klacze są już same, Twi oznajmia, że bardzo chciałaby móc poczytać podręcznik wraz ze starszą “koleżanką”. Sunset nie jest temu przychylna i co chwilę spławia Twilight, mówiąc, że nikt ani nic nie może jej w tym momencie rozpraszać. Opowiada jej również o tym, co się dzieje z jednorożcami, które oblały egzaminy. Otóż… cofają się do poprzedniej klasy. “– Przenoszą cię do niższej klasy. A jeśli wciąż będziesz oblewać testy… zostaniesz odesłana z powrotem do magicznego przedszkola.” Mógłbym to potraktować jako zwykłe bredzenie i próbę zastraszenia klaczki, lecz… sama Twilight wspomina o tym bodajże w trzecim odcinku sezonu drugiego (Lekcja Zerowa), więc to chyba nie jest żaden wymysł. Raczej wątpię, żeby dwa różne kuce ściemniały w dokładnie ten sam sposób .Ewentualnie Twilight tłajlajtowała w tamtym odcinku a Sunset, jak wspominałem, chciała nastraszyć dzieciaka, jednak uznam tym razem, że to jednak prawda z tym przedszkolem, a co! Tak więc ten system edukacji nie ma sensu. Jak rozumiem, jeśli ktoś obleje egzaminy do, dajmy na to, piątej klasy, to cofają go do czwartej? Tak? No raczej, ponieważ wspominają o całkowitym cofnięciu kogoś do pierdzielonego przedszkola. A nie powinno to działać tak, że jak się nie zda, to po prostu powtarza się niezdany rok, a lepiej konkretne przedmioty, tak jak to jest na KAŻDEJ, NORMALNEJ UCZELNI? Niby czemu student musi powtarzać rok, który już zdał? A cofnięcie kogoś do magicznego przedszkola to już kompletne przekreślenie kariery takiego adepta magii. Kiedy on skończy edukację i będzie mógł pójść pracować w zawodzie? Jak będzie grubo po trzydziestce? Dajcie spokój… Ale no, wciąż nie uważam, że tak naprawdę jest, bo to zbyt absurdalne, nawet jak na mlp. Po prostu miałem ochotę to skomentować. Tak więc po nastraszeniu dzieciaka przez Sunset, Twilight pyta ją, czy się z nią pobawi. Pomimo tego, że już zna odpowiedź. Ognistogrzywa coś tam burczy pod nosem i każe jej się pobawić samej na placu zabaw. Jednak jest pewien problem. Otóż jakieś źrebaki wygoniły lawendową jednorożec z piaskownicy. I tak… od tego momentu zaczyna dziać się coś bardzo dziwnego z postacią panny Shimmer. Po pierwsze; nagle, bez żadnego konkretnego powodu, zaczyna się interesować tym, że Twilight nie postawiła się łobuzom. Gdyby naprawdę miała ją gdzieś, to po prostu wzruszyłaby kopytami i powiedziała jej, żeby poszła bawić się gdzieś indziej. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zaraz po zażegnaniu problemu, ponownie ma Twilight w plocie i nie chce jej poświęcać czasu. Ech… skąd się to wzięło? Można się tylko domyślać, ale w tym przypadku to nie nie jest zbyt dobre, bo brakuje w tym wszystkim konsystencji. Ach, no i jakie rady Sunset ma dla naszego fioletowego smarkacza? “– P-próbowałam wcześniej się bawić w piaskownicy, ale wtedy przyszły jakieś inne dzieci i wykopały mnie stamtąd, gdy Cadence rozmawiała z jakąś mamą. Sunset spojrzała jej w oczy. – I tak po prostu im na to pozwoliłaś? – No, ich było więcej niż mnie – broniła się Twilight. – Wiem, kiedy jestem pokonana. Sunset zerwała się ze swego miejsca, zaskakując klaczkę. – A od kiedy to ilość góruje nad jakością?” Jaką jakością Sunset? Co niby miała zrobić Twilight, ta źrebaczka, która jeszcze nie panuje zbyt dobrze nad magią? Zaczełaby pyskować? I naprawdę dzięki wiązankom słownym cokolwiek by ugrała, oprócz kpin ze strony tamtej grupki? Mogłaby się rzucić z kopytami na tamtą dwójkę, lecz czy to naprawdę rozwiązałoby problem? Czy ostatecznie mogłaby skorzystać z piaskownicy i dobrze się bawić? No właśnie nie. To by tylko pogorszyło sprawę. Nie dość, że ma marne szanse na wygraną, to jeszcze narobi sobie wrogów, w walce to jakąś piaskownice. Matki tych źrebaków z pewnością gdzieś się tam kręcą i opier**lą Twi za to, co zrobiła. Jestem tego pewien. Matki na placach zabaw mogą uderzyć z ryjem nawet, gdy się krzywo spojrzy na jej płoda, pomimo tego, że wokół siebie robi wielkie gówno. Dziadkowie są jeszcze gorsi. Zdarzają się oczywiście rozsądni rodzice, jednak w przypadku bójki no nie byliby zbyt łaskawi. Ja rozumiem, że tutaj Sunset pokazuje, iż nie należy dawać sobą pomiatać, tylko stawiać na swoim, lecz… to nie jest tutaj problemem. Twilight wyraźnie mówi, dlaczego się wycofała. Oszacowała szanse, ryzyko oraz korzyści jak i negatywne skutki podejmowania decyzji. To jest dojrzałe zachowanie, a nie kuźwa rzucanie się jak pies na wszystko i wszystkich, bo coś nas uraziło.Bronienie honoru swojej osoby oraz osób na których nam zależy jest bardzo ważne w życiu, jednak czasem trzeba spuścić z tonu, schować tą swoją żałosną dumę, która niestety nikogo nie obchodzi, do kieszeni i poczekać na lepszą okazję lub poszukać innej drogi, a nie pchać się tam, gdzie szanse na niepowodzenia są wysokie. Ech… Ostatecznie Sunset pomaga Twilight uporać się z łobuzami. W jaki sposób? Otóż zamienia je w świnie. Wtf? Czy wiesz, panno Shimmer, że za to możesz mieć konsekwencje prawne? No nawet nie mówcie mi, że transmutacja w inne zwierzę i takie upokorzenie jakiś tam dzieci przejdzie bez echa. Gdzie są opiekunowie tych dzieciaków ja się pytam? I czy naprawdę to było konieczne? Te źrebaki poszłyby stamtąd, gdy tylko Sunset się na nie wydarła. Po co to było? Żeby sobie narobić problemów? No Sunset to idiotka. Niby tak jej zależy na dobrej opinii i najlepszych stopniach, a jednak jest w stanie zaryzykować to wszystko dla zwykłego znęcania się nad kilkulakami. No błagam… To było nadużycie magii, ponieważ te źrebaki nie zrobiły niczego AŻ TAK złego, żeby potraktować je transmutacją. “– To złe! – wykrzyknęła Twilight. Podskakiwała w górę i w dół, dysząc ciężko. – Możemy wpaść w tarapaty! Odmień ich z powrotem!” “– Myślę, że można było to zrobić lepiej – powiedziała Twilight z niemrawą miną. Sunset przewróciła oczami.” No… nie mogę się nie zgodzić z Twilight, która jest bardziej rozsądna od tej starszej klaczy. “– Cóż, problem został rozwiązany i to się liczy. – Westchnęła, rozglądając się po parku. – Teraz po prostu tu zostań i pobaw się, a ja pójdę poczytać swoją książkę, dobra?” A nie możesz się po prostu położyć brzuchem na trawie tak jak Twilight w pierwszym odcinku, gdy czytała legendę o Nightmare Moon? Ale ostatecznie Sunset, mając już dość fioletowego szkraba, postanawia zaciągnąć ją na huśtawkę. Przy tej okazji dowiadujemy się, że tamte dwa źrebaki już wcześniej dokuczały Twilight. Och… wspaniale. Gdy przestaną mieć pietra, a Sunset nie będzie w pobliżu, to mogą zdecydować się na odwet. Ognistogrzywa wypowiada również, w końcu, jakieś mądre zdanie; “– Pracuj ciężko – powiedziała Sunset, delikatnie popychając Twilight. – Ze wszystkich sił staraj się być najlepszą... tak rozkwitniesz. Same… chęci nigdy nie wystarczą.” To pewnie odwołanie do tego głupiego odcinka nawiązującego do “Opowieści Wigilijnej”, gdzie takie wartości jak ciężka praca, dążenie do perfekcji, wytrwałości i służenie ogółowi zostały obśmiane na rzecz… pierdzielonej magii przyjaźni i zabawy. Jasne, przyjaźń, zabawa, odpoczynek są ważne, nawet niezbędne, ale niestety zajmują sporo czasu. Są nawet badania, które pokazują, że w momencie, gdy ktoś zdobywa drugą połówkę, to traci się zazwyczaj jednego przyjaciela. Stosunki międzyludzkie trzeba pielęgnować. Przykro mi, ale czas nie jest z gumy. Jeżeli ktoś chce być najlepszy albo chociażby dobry w czymś, to musi zrezygnować z multum rzeczy, między innymi z wielu okazji do spotkań ze znajomymi. A tymczasem kucyki w knajpie szydzą z tych ideałów, bo lepiej jest się napić cydru i poplotkować niż rzeczywiście robić coś, co przyniesie jakąś wartość, zostawi ślad, może nawet i w historii. Nie spodobał mi się tamten odcinek. No ale ten ficzek daje nam wskazówkę do tego, dlaczego Twilight w późniejszych latach się tak zachowuje. Wciąż nie wyjaśnia to tego, dlaczego Twi nie pamiętała Sunset, lecz… no to fajnie zgrywa się z przyszłością tej postaci. No ale dobra. Cadance wraca i dziękuje ognistogrzywej za opiekę nad dzieckiem. Zabiera ją z powrotem no i tak to się kończy. Jak już mówiłem, że fik mi się podobał. Fajny, lekki, wciągający. Warsztatowo jest super. Historia dla mnie zdecydowanie za krótka. Fajniej by było, gdyby to miało więcej stron, ale i tak jestem zadowolony z efektu końcowego. Tłumaczenie również na wysokim poziomie. Zobaczenie postaci Twi, słodkiej kruszyny, oraz gburowatej Sunset było zabawne do obserwowania. Ich interakcje są interesujące i czuć chemię między klaczami. Naprawdę porządna robota. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  14. No i komedyjka od Midday, bogini korekty, jak miło… SPOJLERY Krótki tekst utrzymany w duchu serialu MLP; to powinno się podobać. Jasne, zdarzały się odcinki beznadziejne oraz świetne. Niestety nasz serial miał ten problem, że skład scenarzystów zmieniał się bardzo często. Wielu ludzi pracowało przy scenariuszu. Pierwotna ekipa odeszła i zastąpili ją nowi ludzi, którzy momentami sprawiali wrażenie takich, którzy nawet nie zadawali sobie trudu, by zapoznać się z wcześniejszymi sezonami. W dodatku dostaliśmy ten koszmarny plot twist z Discordem, rujnujący zupełnie sens ostatniego sezonu oraz postać Lorda Chaosu. W przypadku wyżej wymienionego fika mamy do czynienia z normalnym, przeciętnym odcineczkiem. Całkiem przyjemnym, ładnie odwzorowanym, trochę też fillerowym, gdyż nie wprowadza niczego nowego do uniwersum kuców. Właściwie to nie jest odcinek, tylko jedna scena. Cóż w niej takiego się dzieje? Rarity i ta głupia, irytująca Rainbow Dash wyruszają na poszukiwania Opal, tego szatańskiego kota. Postanawiają sprawdzić wszystkie drzewa w okolicy, czy aby przypadkiem kicia nie ukryła się w ich koronie. Dlaczego zwierzak uciekł? Ano tradycyjnie; głupia Rainbow przestraszyła kotkę, robiąc ponaddźwiękowe bum i przy okazji pewnie wybijając wszystkim szyby w oknach, jak również łamiąc z parę artykułów prawnych. Taki żarcik z jej strony. Jednak stało się to, co się stało i całe Ponyville zostało zmobilizowane do poszukiwań. Trochę ciężko w to uwierzyć, ale okej. Dash przez cały fanfik narzeka lub dogryza swojej białej przyjaciółce, jednak ta nie pozostaje temu dłużna i również odpowiada rasowymi punchline’ami. Humor skupia się głównie na… sucharach w stylu; “– Akurat. Nie wciskaj mi kitu. – Ani mi to w głowie, kochana. Nie jestem przecież szklarzem, a ty nie przypominasz okna.” “– Lipa. Czaisz? – Rainbow Dash zarechotała z własnego żartu. Jej przyjaciółka przewróciła oczami. – Dziękuję za potwierdzenie moich domysłów odnośnie gatunku drzewa, skarbie “ No i tak jest właściwie przez cały czas. Obie klacze sobie dogryzają. Po sprawdzeniu okolicy, Rarity prosi, aby Tęczka poleciała do pobliskiego zagajnika, aby jeszcze tam poszukać kotki. Nie wiem, ale kot mógł równie dobrze ukryć się w jakimś zaułku albo dziurze. Sprawdzanie każdego drzewa po kolei mija się z celem. Najprościej byłoby poczekać, wtedy zwierzak sam wróci, jeśli nie jest upośledzony. Jeśli nie wróci… to tym lepiej. Problem z głowy. Jednak biała krawcowa upiera się przy swoim i za pomocą obietnicy pójścia z nią na randkę (no dobra, pójścia na obiad, który zafunduje) przekonuje Dash do tego, aby poleciała sprawdzić wskazane miejsce. Ta… element lojalności. A i jeszcze coś; “– No już niech ci będzie… A w ogóle to czemu wzięłaś do tego akurat mnie, a nie Fluttershy albo chociaż Applejack? Przecież one znają się na zwierzakach lepiej niż ja. – A wyobrażasz sobie którąś z nich przeszukującą wysokie drzewa?” Jak bardzo wysokie są te drzewa? Czy są to te wielgachne sekwoje? No już bez przesady. Sam serial pokazywał nam niejednokrotnie, że Fluttershy bez problemu byłaby w stanie rzucić się na ratunek pupilom. Dla nich Drżypłoszka zrobi wszystko. Ale wracając. Rainbow leci w stronę zagajnika i gdy już jej nie ma, nagle, prawie że znikąd, nadciąga Znaczkowa Liga ścigająca Opal. O proszę, znalazła się. Jednak nie na długo, gdyż Rainbow Dash wraca, oczywiście robiąc wielkie, niepotrzebne wejście, przez co Opal ponownie się przestrasza i ucieka. Trzeba jej szukać od nowa. Głupia Rainbow Dash… No i to koniec. Szczerze, jakoś mnie to nie porwało. To nie są moje klimaty do czytania. W serialu mogłaby to być jedna, niezobowiązująca scenka przed intrem no i w sumie nic więcej. Wartość fabularna? Oprócz żartów, tak naprawdę ten fik nie ma niczego do zaoferowania. Ten humor jest dosyć… specyficzny i na dłuższą metę może być irytujący. Tutaj nie był, po prostu wzruszałem ramionami i śledziłem tekst dalej. Strona techniczna jest poprawna, jak zwykle, więc nie mam się do czego przyczepić. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  15. Chipsy, cola… idziemy na LOL-a, czyli Letni Obóz Latania, moi drodzy. SPOJLERY No dobra… Cała historia jest dość pogmatwana, a w dodatku kiepsko zapisana. Przede wszystkim z niewiadomych przyczyn czcionka został pogrubiona i jest zdecydowanie zbyt duża. Przypomina tekst z książeczki dla dzieci i no pomimo tego, że sama treść też w sumie mogłaby się kwalifikować na opowieść dla młodszych odbiorców, to jednak uważam, że powinno się tego unikać. Dalej mamy zły zapis dialogowy. Brak wcięć, gdy kwestie się rozpoczynając brak półpauz, tylko cudzysłów i to do tego w tej samej linijce co narracja. No słabo to wygląda. Autor (albo raczej autorki) nie miały nigdy prawdziwej książki w rękach? Dlaczego ludzie przed opublikowaniem czegoś, nie sprawdzają tak podstawowych rzeczy? W dzisiejszych czasach książki walają się wszędzie. Można zobaczyć, jak zapis powinien wyglądać. Ach, styl, albo raczej jego brak, przeszkadza w odbiorze. Strasznie infantylnie to wygląda. Brakuje również opisów, jakiegoś wprowadzenia, szczegółów i budowania klimatu. Ciągle napotykam na niezręcznie zbudowane zdania, interpunkcja niemal nie występuje, a powtórzenia kują w oczy jak śruba wciskana w oczodoły. Jednak pomimo tego, mógłbym wybaczyć fakt beznadziejnej strony technicznej, gdyby fabuła była ciekawa, bo to ona zawsze bardziej się dla mnie liczy. Na tym polu jest jeszcze gorzej… Tempo oraz konstrukcja opowieści są beznadziejne. Przypadkowość i bezcelowość następujących po sobie wydarzeń prowadzi donikąd i zostawia czytelnika z poczuciem straconego czasu. Nawet pomimo tak krótkiego tekstu dało się odczuć, że ten fik, gdyby został napisany do końca, zdobyłby miano jednego z gorszych. Okej, więc fabuła… Wszystko zaczyna się od tego, że Drżypłoszka bierze udział w obozie dla młodych lotników. Próbuje wzbić się w powietrze, jednak nie jest w stanie. Stres i nieśmiałość ją przytłaczają, więc już wiemy, że to wszystko zostało napisane pod wpływem odcinka “Huraganowa Fluttershy”. Zaraz po tym jakieś inne gówniaki zaczynają się nabijać z młodej klaczy, wyśpiewując dobrze nam znaną, wredną rymowankę na cześć Fluty, czyli “Fluttershy, Fluttershy, śmieje się z niej cały kraj... “ i tak dalej. To już całkiem dobija żółtą pegaz. Na całe szczęście Rainbow Kraksa zjawia się w odpowiednim momencie i broni swoją koleżankę. Po małej pyskówce z jakimiś randomowymi łobuzami, zabiera Fluttershy z lekcji latania (do czego nie powinna mieć prawa, bo przecież instruktor powinien się w to wszystko wtrącić, nie? No właśnie, co z nauczycielem latania?). No ale cóż, odstawia ją do jednego z domków letniskowych. “Gdy znalazły się w środku jednego z nich, Rainbow Dash bez słowa wykonała gest zapraszający Flutterkę do łóżka.” Ech… Nie no, spokojnie, nic takiego się nie dzieje, ale po tych wszystkich shipach, nie mogłem pozbyć się skojarzeń. Tak więc Tęczka układa przyjaciółkę do snu i gdzieś spiernicza. W kolejny zdaniu Fluta się budzi i nie wie, co się dzieje. Cały obóz stał się ponury, a do tego pozbawiony żywej duszy. Pegaz wychodzi na zewnątrz, aby zbadać całą sytuację. Nagle słyszy jakiś szelest za sobą oraz nieprzyjemny głos. Od tego momentu jestem już całkiem zdezorientowany. Nie wiem, kto to był. Czy Rainbow, którą coś opętało? Raczej nie… Jakiś bully, który wcześniej jej dokuczał? No jest to tak dziwnie napisane, że nie wiem do końca, co mam o tym myśleć. Na początku Fluttershy nie rozpoznaje postaci, zaraz potem już wie, z kim ma do czynienia… I postanawia wzbić się w powietrze, aby ucieć. Dodam jeszcze, że następuje tu przemiana głównej bohaterki. Z niewiadomych przyczyn, znajduje w sobie siłę, aby postawić się tajemniczemu zagrożeniu oraz poszybować ku niebu. Dlaczego? Co takiego się stało, że wcześniej sponiewierana oraz zupełnie bezradna, nagle stała się dużo pewniejsza siebie? No właśnie nic się nie wydarzyło, co mogłoby umocnić jej ducha. Tak po prostu się stało i tyle. No ale to jest koniec tego fika. Myślę, że mógłby być dobry, ale… to zmarnowany potencjał. Pokazanie drogi tej klaczy od zupełnej niemoty do kogoś silnego oraz rozgarniętego byłoby fajne do prześledzenia. Z pewnością powstało już wiele takich fików, no ale cóż… Zawsze to można poprowadzić w interesujący sposób. Niestety ten fik nie ma niczego do zaoferowania. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  16. Krótki drabbl, który zabiera nas w surrealistyczną, tajemniczą podróż, którą każdy może postrzegać na swój sposób. SPOJLERY Tak, już dłuższy czas temu odbył się pewien konkurs, który rozruszał tyłki fandomowych pisarzy i spłodził parę, krótkich dzieł. Albo to tylko moje wrażenie, albo po prostu w tym okresie, czyli również parę eventów wcześniej, poziom był o wiele wyższy, niż choćby rok czy dwa lata temu. Ale może to tylko moje widzimisię. Nieważne. Tym razem w konkursie na drabble doszło do paru innowacji. Otóż można było napisać drabble wielorozdziałowe, a wyglądało to w ten sposób, że każdy kolejny rozdział był osobnym drabblem, co łączyło się w większą całość. Każda część musiała również mieć swój temat przewodni, na co pozostawiono ograniczoną ilość czasu. No i wiadomo jak to jest. Gdy się zakłada jakieś restrykcje, to zawsze jest trudniej, bo trzeba kombinować tak, aby się dostosować. Powyższy drabbla został podzielony na dziewięć części. Każda to max sto słów. Więc prześledźmy każdą po kolei. Pierwszy rozdział o tytule “Ostateczność”. Jesteśmy świadkami sceny morderstwa. Ogier zabija klacz, aby móc się wreszcie wydostać z zamkniętego bunkra, w którym zostali uwięzieni przez tajemniczego oprawcę. Trochę mi się to skojarzyło z “Piłą”, gdzie również występował psychopata poddający próbom schwytanych nieszczęśników. Oglądałem tylko pierwszy film z cyklu i nawet mi się spodobał. Tutaj jest zresztą podobnie. Rozdział kończy się tak, że nie wiemy, czy bohaterowi udało się wydostać z więzienia. Drugi rozdział, “Światło”. Z głośników wydobywa się złowieszczy chichot, co jeszcze wzmacnia skojarzenia krążące wokół “Piły”. Właz od bunkra otwiera się, wpuszczając do środka jasne światło oślepiające ogiera. Gdy już jego oczy przyzwyczajają się do nowych widoków, dostrzega przed sobą skalną pustynię, a na horyzoncie coś zielonego, jakby roślinność. Po zebraniu podstawowego ekwipunku ze skrzyni, postanawia udać się w tamtą stronę. Trzeci rozdział, “Chwila Spokoju”. Ogier idzie przed siebie, zostawiając bunkier za sobą. Wędrówka dłuży się niemiłosiernie, lecz jest jednocześnie chwilą wytchnienia od wcześniejszych, przerażających przeżyć. Główny bohater odczuwa pewne wyrzuty sumienia związane z zabiciem swojej towarzyszki, jednak szybko porzuca wszelkie wątpliwości. Jak to sam ujął; albo ona, albo on. Po prostu przetrwanie. Czwarty rozdział, “Miłe złego początki”. W tym fragmencie jesteśmy świadkami ataku patykowilka, który nagle wyskakuje na bohatera. Niestety próba załatwienia bestii przy pomocy śrutu nie skutkuje żadnymi konsekwencjami, oprócz zdenerwowania potwora, więc ogier rzuca się do ucieczki. Zwrócę również uwagę na to, że sceny tego typu są napisanie bardzo dynamicznie. Krótkie, urwane zdania, a do tego nie wprowadzające chaosu i czytelne. Dobrze to zostało napisane. Ogier ucieka w kierunku zieleni. Piąty rozdział, “Zapadła Noc”. Ucieczka się powiodła. Główny bohater biegł tak długo, aż dopadła go noc. Więc… powinien być ekstremalnie wycieńczony. No i w sumie jest. Dodatkowo chyba zaczyna mieć drobne halucynacje. Ciemność zastała go nagle. Wiem, że ściemnić może się naprawdę szybko, ale chyba nie aż tak szybko, jak to wyniosłem z lektury tego drabbla. Ponadto nasz bezimienny widzi jakieś słowo na niebie, które miałoby układać się z jasnych punkcików nazywanych przez nas gwiazdami. Jednak oprócz tego nic szczególnego się nie dzieje. Szósty rozdział, “Zieleń Trawy”. Ogier budzi się, gdy słońce góruje na niebie. Otoczenie miękkiej, zielonej trawy działa na niego uspokajająco. Orientuje się, że jest na skraju lasu i postanawia wyruszyć w głąb puszczy. Znajduje strumyk. Gasi pragnienie, po czym rusza dalej. W sumie dobrze by było trzymać się tego strumienia, bo to dobry punkt orientacyjny. Strumyczek może później wpadać do rzeki, a gdzie rzeka, tam i miasto. Poza tym wody nigdy by mu nie zabrakło. No ale to nic, bo podświadomie czuje coś niedobrego. Wszystko wokół zaległo głęboką ciszą. Siódmy rozdział, “Szczęście”. Ogier idzie przez puszczę. Milczenie lasu sprawia, że słyszy jedynie swój oddech. W pewnym momencie widzi na niebie zorzę polarną, co raczej nie powinno mieć miejsca w tej strefie klimatycznej, w końcu obok jest pustynia, no ale to świat MLP, więc… Ten widok pokrzepia go lekko i dodaje siły. Pragnie czym prędzej wydostać się z tarapatów i wrócić do domu. Ósmy rozdział, “Nieskończoność”. Niestety okazuje się, że powrót w rodzinne strony nie jest możliwy. Nieważne jak bardzo bohater się stara, za każdym razem trafia w to samo miejsce, do bunkra. A wtedy koszmar rozpoczyna się od nowa. Cały ciąg wydarzeń odtwarza się jak w jakieś pętli. To sprawia, że ogier ostatecznie odpuszcza i rzuca broń na podłogę. Rozpłakuje się i przyznaje, że nigdy nie chciał zabić klaczy. Dziewiąty rozdział, “Wrota”. No dobra. Więc fik opowiada o ogierze, który trafił do czegoś w rodzaju czyśćca. Miało to ostatecznie wymusić na nim przyznanie się do winy za popełnioną niegdyś zbrodnię. Podejrzewam, że chodziło o zabicie klaczy. Tylko jeżeli to odbyło się w taki sam sposób, jak to zostało pokazane na samym początku, to nie jestem pewien, czy powinno aż tak bardzo się go karać. Zabójstwo jest bee, ale skoro miał do wyboru własną śmierć albo śmierć tego kogoś innego, bo został do tego zmuszony, to chodziło tu jedynie o przetrwanie. Wiemy, że nie jest złym gościem, nawet podczas wędrówki czuł wyrzuty sumienia. Jasne, poświęcenie i heroizm są godne pochwały, ale bronienie swoje życia jest jak najbardziej naturalny odruchem. Klacz również dostała broń, po prostu była wolniejsza, więc widząc przed sobą kogoś, kto nas próbuje zabić, nie ma sensu się zastanawiać, tylko walić póki jeszcze można. To trudny temat. Ja bym orzekł w ten sposób, że nie ma winnych w tej sprawie. Tylko ten oprawca zasługuje na karę. Ale ogier? Dlaczego? Po prostu życie postawiło go w tej dramatycznej sytuacji i nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba było działać i tyle. No ale drabbl jest naprawdę dobry. Krótka, zwięzła opowieść o trudnych wyborach moralnych, które potrafią na długo pozostawać w czyjeś pamięci i dręczyć uczestników dramatu przez całe życie. A może nawet i po życiu. Zostało to wszystko napisane bardzo dobrze. Nie mam się do czego przyczepić. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  17. Ten tak zwany steampunk jakoś nigdy mnie nie kręcił. A co my tutaj mamy? SPOJLERY No spoilery również będą. A co do fika, to nie porwał mnie szczególnie. Jest tu strasznie dużo błędów. Zero pojęcia o ortografii, stylu, składni, interpunkcji, zapisie dialogowym, nawet o cholernej pisowni imion głównych bohaterek, które nagminnie są źle przedstawiane. Historia zaczyna się na sterowcu, jakimś statku, który sobie leci przez przestrzeń. Trochę to podobne do statków Storm Kinga. Głównymi bohaterami są Apple Bloom (albo raczej Appleblom) oraz ekscentryczny profesor-pijak, który na samym początku coś tam mruczy do siebie i spogląda na zegarek. Nagle podbija do niego Bloom, która jest kimś w rodzaju asystentki. Profesor nieco się denerwuje, tak jakby został na czymś przyłapany. Ujmując całą tę konwersację w skrócie; klacz prosi swojego pracodawcę o to, aby odwiedzili Ponyville, na to ten początkowo się nie zgadza, jednak obietnica najlepszego cydru w Equestrii wreszcie przekonuje profesora do zmiany decyzji. Zawracają kurs i lecą do małej ojczyzny Apple. Gdy są już blisko, zauważają ogień trawiący miasteczko, lecz pomimo potencjalnego zagrożenia i tam postanawiają zacumować statek. Wysiadają na powierzchnię. Od razu zatrzymuje ich robot-policjant, który zostaje szybko obezwładniony przez Profesora. Wkłada mu w karka jakąś dyskietkę, po czym ten się wyłącza. Trochę to głupie, że robot mu ot tak na to pozwolił. Przecież profesor ewidentne coś kombinował. Nie powinien pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Tak by zrobili prawdziwi funkcjonariusze. No ale w ten sposób udaje się ominąć pierwszą przeszkodę. “Zbliżali się już do wyjścia z portu gdy nagle, tarasując im drogę stanął przed nimi automat-policjant mówiąc – Stop!!! Zakaz wstępu obcym, proszę stąd odejść.-” Kazał im się wynosić, nie zastosowali się do nakazu, więc w tym momencie robot powinien wyciągnąć broń i obezwładnić niesfornych obywateli. Ech… Trochę to bezsensu. Bohaterowie idą dalej, widząc opuszczone, zniszczone Ponyville. Bloom dostaje historii na ten widok, jednak Profesor ciągnie ją dalej. Docierają do farmy, która nosi znamiona zniszczenia, jednak nie aż tak wielkie jak reszta krajobrazu. W pewnym momencie z beczki, dosłownie, wyskakuje AJ i rzuca się na swoją siostrę, aby ją wyściskać. Z rozmowy dowiadujemy się, że jej siostra zniknęła na dwa lata, wcześniej nawet się nie żegnając. Po paru linijkach dziwnych dialogów, wszyscy wskakują do beczek i kryją się przed automatami. Przewodzi im jakiś kucyk, Wychodzą ze stodoły i idą w swoją stronę. No ciekawe, dlaczego AJ uznała, że dobrym pomysłem będzie wrócenie się po jakieś tam rzeczy, skoro na tym terenie buszują psychopaci palący wszystko wokół. Jasne, to mogły być pieniądze, które są bardzo potrzebne, jednak nie za cenę życia. Gdy zagrożenie mija, wszyscy znowu wyskakują z beczek. “Nagle jego rozmyślenia przerwało pukanie w beczkę. Profesor wyszedł z beczki. - A więc wszyscy są, idziemy!!! – Powiedziała AppleJack dość wesołym tonem.” Ech, te powtórzenia. No i Applejack rzeczywiście ma powody do tego, aby być wesołą. Ktoś właśnie zrujnował jej dom, z resztą rodziny nie wiadomo co się dzieje. No sielanka, ku**a! Docierają do jakiegoś domku, który otwieram im Rarity. Najwidoczniej dobrze się zna z profesorem, ale to w sumie bez znaczenia. W środku jest również Pinkie Pie, Rainbow oraz Fluttershy albo przynajmniej tak myślę, bo ich imiona znowu zostały źle napisane. Do jasnej cholery, róbcie ten zasrany research! Wystarczy poświęcić parę sekund, aby dowiedzieć się, jak napisać dane imię. Och… Na miejscu dowiadujemy się, że babcia Smith umarła w przeciągu nieobecności Bloom, a Big Mac został porwany. Well… trudno. To i tak bez żadnego znaczenia, bo zaraz po tym przez okno wpada automat. Wszyscy uciekają. Profesor potyka się o jakiś korzeń i traci przytomność. W następnym zdaniu, gdy się budzi, jakimś cudem jest w stanie zobaczyć klatkę, do której wrzucono pozostałych uciekinierów. Jak to jest możliwe, że ktoś go przeoczył? Chyba to właśnie jego najłatwiej byłoby złapać, skoro nawet się nie ruszał. Te automaty są do dupy. I że niby Rainbow Dash dała się złapać? Jak? No ale w sumie to na tym kończy się ten fik. Tak szczerze, to jest zły. Nie ma tu nic godnego uwagi. Strona techniczna leży po całości. Tylko dzieciak zrobiłby tyle błędów i to takich oczywistych. “Przez chwilę wszyscy siedzieli w głębokiej ciszy. Profesor cały czas obserwował różowego kucyka o imieniu PinkiePie, skulonego w koncie. Nagle AppleBloom zwróciła się do AppleJack” Pewnie w koncie bankowym. Wszystko tu jest złe. Już przemilczę sam fakt tylu gaf w tekście, ale fabuła również nie jest dobra. Nie jest angażująca. Nawet nie wiemy, o co tu chodzi. Dostajemy informacje o jakimś przewrocie, chyba komunistycznym, który wybuchł w całej Equestrii. Tak, to mogłoby być ciekawe, jednak… tempo tego wszystkiego niszczy narrację. Wszystko przebiega zbyt szybko. Nie tu żadnego klimatu. Opisy to w najlepszy wypadku parę niezręcznych, krótkich zdań. To czyta się z bólem oczu. Nie mam ochoty już się pastwić nad tym czymś, więc po prostu odradzam komukolwiek czytać to dzieło, nawet fanom steampunka. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  18. Tytuł, który mówi bardzo wiele, a do którego mam pewne obawy, iż doświadczę w tym fiku ciężko strawnej sztampy. SPOJLERY Po tytule oceniać nie chcę, jednak przeczytałem całość (co zajęło mi góra dziesięć minut) i muszę powiedzieć, że… jest źle. Dziwią mnie również komentarze osób powyżej (oczywiście poza Mistrzem Sunem), które twierdzą, że fik zapowiada się epicko… Sprawdziłem daty, a z nich wynika, iż użytkowników tego forum podniecało pół strony poświęconej opisowi wyglądu głównego bohatera. Serio? No dobra, nie oceniam… ale to wciąż dziwne, ponieważ “epickie” jest słowem o mocnym zabarwieniu emocjonalnym. Ale okej, dość o komentujących. Czas na samą fikcję. Wszystko rozpoczyna się od prologu (a jakże). “Victo był młodym ogierem. Żył w Canterlocie w małym mieszkanku składającego się z malej kuchni, łazienki i sypialni. Victo żył skromnie, starał się pomagać innym kucykom oraz wspierać ich. Nie miał przyjaciół. Obudził się i wstał z łózka po czym wszedł do łazienki aby się umyć. Wychodząc z zaparowanej łazienki przejrzał się w lustrze. Był dobrze zbudowanym ogierem. Grzywę miał bujna a ogon krótko przycięty. Oczy miał czerwone a futro było granatowe. Miał posturę żołnierza. Poszedł zjeść śniadanie złożone z 2 porcji siana i 1 kostki cukru. Po tym śniadaniu postanowił pojechać do Lasu Everfrre na polowanie, które sprawiały mu przyjemność. Zabrał potrzebne rzeczy i wyruszył w swoja podróż.” Tak… to, co tutaj przytoczyłem, to cały prolog. Szczątkowa fabuła. Mamy dosłownie opis jak z jakieś karty postaci. Szczerze… to gdyby autor wrzuciły tylko ten fragment, to nie czułbym się zachęcony do dalszego czytania. Czemu miałyby mnie obchodzić jakiś random? Niech lepiej stanie się coś ciekawego albo niech fanfik rozpocznie się od przedstawienia świata, jakiś interakcji bądź wszechogarniającego problemu. Ponadto strona techniczna pozostawia sporo do życzenia. Dużo powtórzeń (Żył w Canterlocie w małym mieszkanku składającego się z malej kuchni, łazienki i sypialni), brak interpunkcji, literówki. Tyle problemów na tak niewielkim odcinku. W dodatku pomagał innym kucykom, a nie miał żadnych przyjaciół? Dlaczego? Wydaje się być fajnym gościem. Nie izoluje się od innym, no bo jak wtedy by pomagał kucykom wokół? Nie czaję tego. Choć być może jest po prostu dobrodusznym introwertykiem, który z wyboru nie chce zbytnio wchodzić w żadne relacje. Nie wiem. Aha i jeszcze coś. Jak mógł przejrzeć się w lustrze, skoro łazienka była zaparowana? Nawet gdyby przetarł lustro, to zaraz para wodna ponownie osiadłaby na jego powierzchni, więc o przyglądaniu się nie ma mowy. No i ten opis… Dobrze zbudowany ogier, przystojny, czeeeerwone oczy niczym u wampira… JAK ON MOŻE NIE MIEĆ PRZYJACIÓŁ? POWINIEN MIEĆ CO NAJMNIEJ DWANAŚCIE KLACZY DZIENNIE U SIEBIE, NIE KUPUJĘ TEGO! No ale tak czy siak postanawia sobie wyruszyć na polowanie do lasu Everfree. Koniec prologu. Początek rozdziału pierwszego. Nasz lover-główny bohater jedzie pociągiem do Ponyville. Dokonuje przeglądu swojego ekwipunku… co chyba powinien zrobić przed wyjściem z domu, czyż nie? No ale jak zapomni się akurat tej jednej mikstury leczniczej, mogącej uratować życie, to nic wielkiego… “Lina z hakiem - jest. Kusza z do łapania zwierząt - jest. Rurki z usypiającymi sirotkami - są. Nóż ojca - jest.” Aha no i czcionka został pogrubiona (z jakiegoś niezrozumiałego powodu), a do tego powiększona, tak więc ludzie z minus pięćset dioptrii nie będą narzekać. Natomiast ja... No nie mogę nie narzekać na to, jakie tu kardynalne błędy zostały popełnione. SIROTKAMI? Na początku przeczytałem “sierotkami”, jak sierotka Marysia, ech… No ale całe szczęście nasz główny bohater ma nóż ojca, więc z pewnością wszystko dobrze się skończy (tak naprawdę to już nigdy nikt nie wspomni o nożu). “Wszystko jest na swoim miejscu - pomyślałem.” Nie chcę być złośliwy, ale… no dobra, odpuszczę sobie. Pewien i tak wiedzie, co chciałem napisać. “ Wysiadając z ekspresu Canterlot-Ponyvill’e zauważyłem szczęśliwe małe kucyki bawiące się ze sobą -to mogłem być ja- pomyślałem.” O rety… Dlaczego nie sprawdzacie pisowni takich rzeczy? To już któryś raz, kiedy spotykam się z błędnym zapisem jakieś nazwy własnej. RÓBCIE RESEARCH! BŁAGAM! Od odpowiedzi dzieli Was parę kliknięć myszką. Poza tym mam lekkie wątpliwości odnośnie drugiej części tego fragmentu, o tych bawiących się kucykach. Bohater ot tak rzuca sobie, że “to mógłby być on”, bez żadnych wyjaśnień. Dlaczego autor tego nie rozwinął? Moglibyśmy się dowiedzieć czegoś interesującego. A tak to pozwolę sobie sądzić, że ten dorosły ogier lubi się bawić z małym dziećmi… taaa. Ech, przyspieszmy to. No więc Victo idzie na drugie śniadanie. Później spotyka Pinkie Pie, którą spławia (i całe szczęście), następnie odwiedza bibliotekę Twilight i wypożycza mapę. Po krótkiej rozmowie, idzie w pierony do lasu. “- Victo mam na imię Victo. - Milo było cie poznać Victo. Milej i bezpiecznej podróży ci życzę.” Zapamiętaliście jego imię? Ono może pojawić się na tegorocznej maturze, więc róbcie notatki! VICTO idzie w las. Victo po drodze mija chyba Fluttershy.. Następnie Victo wyciąga mapę i wyszukuję swoja pozycję. Victo znajduje ślady wilka i postanawia go śledzić. Victo… ech, okej. No więc nasz potężnie zbudowany ogier podąża tropem popiskującego wilka, co doprowadza go do przerażającego potwora. Maszkara na jego widok rozpoczyna monolog typowego antagonisty, coś w stylu “haha, ja jestem najlepszy, zniszczę cię! BUHAHA!” no i rozpoczyna się walka. Zamiast użyć kuszy, swojego noża i reszty ekwipunku, główny bohater usilnie próbuje wyrwać miecz tkwiący w ciele potwora. Po co? Strzel do niego. No po co zabrałeś ze sobą broń dystansową? Skoro ostrze może go zranić, to nie jest jakiś super potężny. No ale ogier ubija bestię i jest git. Niestety zostaje ranny i to dość poważnie. Cały bok ulega spaleniu przez kulę ognia, która w niego trafiła. Victo mdleje, lecz tuż przed tym biegnie ku niemu Fluttershy. No i tyle. Spodziewam się, że w dalszych rozdział romans dotyczyłby tej dwójki, prawda? No okej. Pomysł zły nie jest. Mamy łowcę potworów (brzmi znajomo?), który średnio sobie radzi w robocie, ale zamiast tego posiada plot armor, więc… nic mu nie będzie. Jednak jak na tę chwilę, to nic szczególnego się nie wydarzyło. Nie mam zapowiedzi niczego interesującego. W dodatku błędy, błędy i jeszcze raz błędy… To utrudnia lekturę. No ale mimo wszystko chętnie dowiedziałbym się, jak to wszystko by się skończyło. Niestety już się tego nie dowiem. Sam bohater również wydaje się być miałki. Kompletnie nic o nim nie wiemy, brakuje konkretów. Całą resztę można sobie tylko dopowiadać, co nie jest ciekawe w tym przypadku, bo brakuje większej ilości wskazówek, które mogłyby nas naprawdzić na intrygującą tajemnicę. No niestety, wolałbym, że to wszystko zostało napisane od nowa, ale tak już nigdy się nie stanie. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  19. Wow, jedno z moich ulubionych dań? Co ono tu robi? Czyżby czekało, aż wreszcie je zjem? SPOJLERY O żesz ku**a, co ja właśnie przeczytałem? Nie chcę już jeść tego rosołu, tym bardziej, że jakoś dziwnie został przygotowany. Ale dlaczego tak naprawdę nie chcę jeść mojej ulubionej zupy? Po tym, co tu się odwaliło. Historia opowiada nam o Fluttershy, która zapomniała ugotować rosołu dla swoich chorych zwierzątek. No więc… potrzebna jest kura, tak? Tyle dobrze, że nie to nie rosół wołowy, czy coś. Tak więc pegaz idzie do swojego kurnika (a pamiętam, że miała go tylko w sezonie 1), wchodzi do środka, wybiera losową kurę i udaje się z nią do piwnicy. A tam co? Kompletna masakra. Zamiast po prostu ukręcić łeb kurze albo go odciąć, Fluttershy intencjonalnie i z sadystyczną radością kawałkuje i rozszarpuje kurkę na strzępy. Jest tu również coś, co zdarza się bardzo często w przypadku tego typu fików; niesamowita żywotność ofiary. W Cupcakes Rainbow Dash już dawno powinna zdechnąć. Natomiast kura w “Rosołku” również. No, Fluttershy w wypadku tego opowiadania zdecydowanie ma na**bane we łbie. Nie będę przytaczać, co dokładnie robiła temu zwierzęciu, bo po co? Odcinanie udek i i kawałkowanie nie jest szczególnie ciekawe. Ani śmieszne. A to miała być komedia? No chyba tak, sądząc po tagach. Rozumiem, jaka idea stała za napisaniem tego dzieła. Nie sądzę, żeby miało to szczególnie obrzydzić czytelnika, bo do takich rzeczy przywykliśmy już po tym wszystkim, co widzieliśmy w internecie, więc po prostu autor napisał dziwny fik, który łamie nasze wyobrażenia i zostawia z lekkim mętlikiem w głowie. No i ma rozśmieszyć ogólną przesadą i karykaturą. Niby mógłbym machnąć na to wszystko ręką, ale… wciąż czuję niesmak do tego opowiadania, bo przypomniał mi o tym, że ludzie potrafią być naprawdę po**bani i z pewnością takie rzeczy działy się, dzieją i będą się dziać na świecie. Tak więc no… trochę mnie to zasmuciło. Co tak naprawdę ma do zaoferowania ten fik? Humoru tu nie ma, bo Fluttershy robi dokładnie to samo, co się dzieje w innych fikach z flakami. Tak szczerze mówiąc to “Cupcakes” jest karykaturą samą w sobie, a i tam nie było to zabawne. Gore tutaj szczególnie obrzydliwy nie jest, a ja nie gustuję w tego typu rzeczach. Fakt, kiedyś z ciekawości wszedłem na poleconą mi stronę, aby obejrzeć ofiary wojen w Iraku czy po wypadku. Powiem tylko, że meh… W sensie, nie że nie jest mi żal tych ludzi, ale nie wywołało to u mnie fascynacji czy obrzydzenia. A tutaj nie ma nawet tak ostrych rzeczy. Fabuły w tym fiku jest tyle w co nielubianym przeze mnie “Cupcakes”, który z niewiadomego dla mnie powodu stał się taki popularny. A nie, dobrze wiem, dlaczego. Jakieś 10 lat temu w fandomie było sporo młodszych osób, dla których tak wbity klin wywarł duże wrażenie. I na mnie też, gdy czytałem to bodajże w 2011 roku. No ale potem przyszło otrzeźwienie, bo za flakami nie kryje się tak naprawdę nic. Nie ma w tym nic złego, bo jak ktoś chce po prostu napisać obrzydliwy fik, to niech pisze. Z pewnością znajdzie jakiś odbiorców, jednak chyba możemy się zgodzić, że nie ma to startu do takiego choćby “Past Sins” czy “Fallout Equestria”, jeżeli już chcemy rzucać kolejnymi, popularnymi przykładami. Pod względem bycia nijakim mi ten fik prawie dogania “Cupcakes”, pomimo tego, że tu nie ma takiego sadyzmu. Jakością w sumie też. Niezbyt udało się prześmiać te motywy. Niby co tu jest śmiesznego? Przecież masakra jest dokładnie tam sama, co w poważnych fikach tego typu. Problem polega na tym, że GDYBY TO NIE MIAŁA BYĆ KOMEDIA, TO BYĆ MOŻE BYŁOBY TO ŚMIESZNE. Wtedy oczekiwania byłby zupełnie inne i można by łapać się za głowę, jak to jest głupie. Ale to wszystko było celowe. Więc… Kogo miałoby to rozśmieszyć. Tylko popi**doleńców (przepraszam ludzi komentujących wyżej, no ale… XD). Jasne, jest to fikcja, ale still… Męczenie zwierząt czy kogokolwiek nie jest zabawne. Ale to tylko ja. Może nie potrafię się zbytnio zdystansować. Strona techniczna jest bardzo słaba. Wiele karkołomnych zdań, literówki, brak wcięć, styl jest bardzo ubogi. Same opisy tortur nie trafią zbytnio do wyobraźni. No po prostu czuć taką pustkę po przeczytaniu tego fika. Może sam pomysł był dobry. W sumie… gdyby napisać o czymś nieco innym, jak na przykład o tym, że Fluttershy musi zabijać, aby inne zwierzęta mogły żyć, to mogłaby być to fajna, smutna opowieść z jakimś przesłaniem. Choćby takim, że natura rządzi się takimi prawami. Wystarczyłoby jakoś ująć ten temat. To byłoby dla mnie ciekawsze. No ale to tylko moje zdanie. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  20. Jeszcze jeden stalkerski fik? O kurde… A w dodatku spoza polskiego fandomu. Więc już mogę odetchnąć, bo nie będzie to bazować na twórczości Gołkowskiego. Hura! SPOJLERY Okej, to będzie coś interesującego, jak sądze. Nie mogłem sobie odpuścić stalkerskiego fika. Jestem również zaskoczony, że tyle ich jest, a poza naszym polskim internetem musi być ich o wiele więcej. Jak to wypadło w tym przypadku? Poznajemy głównego bohatera, Gońca, którzy gdzieś zapierdziela (jak to gońce). “ Biegłem, sam, pozostawiając kontrolowane przez Wolność, Magazyny Wojskowe za sobą. Moje imię ? Goniec. Dam Ci się domyśleć dlaczego.” No już właściwie dałeś mi powody, aby domyślić się “dlaczego”. Ale podoba mi się fakt, że ten bohater jest… normalny. Nie kozaczy, nie jest jakimś terminatorem, nie rzuca gówno wartymi, ironicznymi uwagami na lewo i prawo (nie tak jak niektórzy bohaterowie z Fabrycznej Zony). Zachowuje się w porządku. Oczywiście, że mógłby również być dupkiem, ale przynajmniej takim “fajnym” albo ewentualnie przejść przemianę, jednak to rozwiązanie też mi pasuje. Tak więc, jak już zostało to wyżej wspomniane, nasza stalkerzyna biegnie z Magazynów Wojskowych. A dokąd? Do Rostoku, a konkretnie do baru 100 Radów. No i w oczy rzuca się ilość bezpośrednich nawiązań do gry. Mijamy strażnika w hangarze, który rzuca swoje słynne “wynoś się stąd stalkerze” (get out of here stalker), również po drodze spotykamy ochroniarza pilnującego wejścia do baru. To fanserwis, lecz dzięki niemu mogłem choć trochę poczuć się jak w grze, co jest dobre. “Radiacja, wytłumaczenie alkoholizmu wielu Stalkerów.” No i kolejny z tą radiacją. Alkohol nie leczy z promieniowania! Wiem, że była taka mechanika w grze, ale to nie jest gra, tylko opowiadanie. Nie uznaję takich mechanik w książkach, bo to zupełnie inne media. Dopóki nie dostanę żadnych, sensownych argumentów, że w tej histroii ten sposób leczenia może działać, będę się tego czepiać. Poza tym jest to krzewienie kolejnego mitu, który może być szkodliwy. Ale dobra. Goniec dociera do Barmana, wielkiej szychy w tym uniwersum, któremu wykłada “habar”, który zdobył. Chce mu opchnąć dwa karabiny AK, kombinezon “Świt”, FN F2000 oraz parę artefaktów... Za co dostaje cholernie wysoką sumę aż 100000 rubli, co nie zgadza się z cennikiem w grze. Poza tym mamy wzmiankę o tym, że ekonomia w Zonie jest zupełnie niezależna od świata zewnętrznego, co jest bzdurą, bo tam nie ma żadnego przemysłu, no chyba że jednak jest, ale później się to wyjaśni. No niech już będzie. Przy okazji można też zanurzyć się w atmosferze baru. Bardzo dobrze zostało to oddane. Pojawiają się również znane postacie, takie jak Kabel, cwaniaczek w płaszczu bandyty, któremu główny bohater skutecznie zamyka mordę... Jednak cóż się dzieje?! Otóż przy jednym ze stolików siedzi jakieś takie dziwne koniowate coś! No ale okej… to po prostu Celestia. Tak, ta sama alicorn, tylko w kombinezonie. Nasz bohater słusznie się dziwi i idzie zagadać towarzystwo przy klaczy. Dzięki temu spotykamy kolejne postacie z gry; Wano, sympatycznego, nieco niezdarnego stalkera, któremu musieliśmy ratować dupę, a który później stawała się naszym ziomkiem, spotykamy też Włóczęgę, czyli gościa, który niegdyś należał do frakcji fanatyków (Monolit), jednak oddzielił się od nich i postanowił zabrać ze sobą wiernych ludzi. Po krótkiej wymianie zdań, oraz paru plaskaczach, towarzysze postanawiają opowiedzieć pewną historię Gońcowi. No i na tym kończy się ten prolog. Dodam jeszcze, że w tytule tego dokumentu jest; “Zobaczyć Zonę i przetrwać prolog”, tak jakby miało to być wielkim wyzwaniem. Wow, przeczytałem. Jestem kozak. Ale na serio, powinno się to zapisać inaczej. Rozdział I. Historia rozpoczyna się od kamieniołomu, który po katastrofie czarnobylskiej zamienił się w bagno. Występuje tam sporo artefaktów, więc jest czego szukać. Wano i reszta stalkerów przechadzała się po tamtym terenie, jednak bez rezultatów. No, może oprócz tego, że są kompletnymi debilami i sprawie stopili się jak ser w piekarniku. “ “Uh, nic ? … W porządku, prawie wdepnąłem w Galaretę” przyznał. “To czego nie rzucasz śrub ? Anomalie same z siebie się nie pokazują !” Krzyknąłem w krótkofalówkę. “ Wyciąg ze Stalker Wiki; Ten rodzaj anomalii jest widoczny i już na pierwszy rzut oka można precyzyjnie rozpoznać z jaką anomalią ma się do czynienia. [...] Żadna z anomalii chemicznych nie jest niewidzialna. Bruh… Jak to możliwe, że on jeszcze żyją? Poza tym nie trzeba rzucać śruby, aby ta wykryła anomalię chemiczną. One świecą się i bulgoczą, i syczą… No trzeba być pozbawionym zmysłów, aby to przeoczyć. W końcu jednak znajdują pewien artefakt, a Wano okazuje się być nienormalny. “Tym razem już wlazł w Galaretę. Jego rozanielona osobowość, kiedyś go zabije. “KURWA!” krzyknął. “Nienawidzę anomalii chemicznych!”” No niby go chronił kombinezon, ale wciąż… To dziwne, że jeszcze żyje i tym dziwniejszejest to, że ten koleś został posłany na poszukiwanie artefaktów, zamiast kogoś innego. Po skończonej akcji wracają do swojej skrytki i zostawiają artefakt. No i w tym momencie na krótką chwilę śledzimy opowieść z punktu widzenia Celestii. Budzi się w jakimś strasznym miejscu, jest zimno, nie czuje swojej magii, boli ją całe ciało, lecz w pewnym momencie słyszy ryk i rzuca się do ucieczki. To póki co tyle. Wracamy do Wano i jego kumpla. Docierają na stację Janów, która jest taką oazą dla stalkerów. Tam postanawiają odpocząć i się napić. W pewnym momencie Wano prowokuje dwóch innych stalkerów z Wolności, aby zmierzyli się z nim na pięści. Obija ich i wygrywa, lecz przybiega dowódca obecnej tu frakcji i każe się im wynosić. To Loki i fajnie, że się pojawił. Kolejny miły akcent. Narrator wyprowadza pijanego kolegę ze stacji i prowadzi go do ich obozowiska. Zapadła noc a wraz z nią wiele groźnych stworzeń wychodzi na żer… Przeskakujemy do Celestii. Ucieka ona przed dwoma mutantami, przed pijawkami, które ostatecznie ją dopadają i zakleszczają macki wokół jej szyi. Alicorn traci przytomność… No i znowu przeskakujemy do narratora tej opowieści. Słyszy damski krzyk i leci na ratunek. Zbiega na poziom niżej i sprawdza po kolei wszystkie pokoje, ściskając nóż i pistolet w dłoniach. Wreszcie napotyka pijawki, które ucztują na swojej ofierze. Podkrada się i wbija nóż w tył głowy potwora. Drugiego zabija celnym strzałem w głowę. Trochę szkoda, że poszło tak łatwo. To w końcu pijawki; cholernie wytrzymałe, szybkie mutanty, które potrafią być niewidzialne. Zresztą dziwi mnie fakt, że zaryzykował zbliżenie się do przeciwnika, mając pistolet w łapie. Nie lepiej byłoby celnie wymierzyć i spróbować zabić chociaż jednego na odległość? No ale cóż, to już nieważne, bo to właśnie w tym momencie dochodzi do zawiązania się tego wątku. Celestia i stalker spotykają się po raz pierwszy. “To co mnie uderzyło, to jego oczy. Były ogromne. Jego mózg nie może być większy od fistaszka. “ No to już wiemy, dlaczego kucyki są głupie. “Darwin musiał się przewracać w grobie, podczas narodzin tego stworzenia. “ Darwin już dawno powinien wam wręczyć swoją nagrodę. Tak czy siak teraz już wiemy, jak doszło do spotkania stalkerów z białą alicorn. Nasz bohater zabiera klacz z miejsca zdarzenia i kładzie ją na kanapie w jakieś budzie. Tam przy użyciu artefaktów dobrze znanych z gier, regeneruje jej rany i nastawia kości, nawet złamanie otwarte nogi oraz jej skrzydło. No nieźle. Lecz sytuacja wciąż jest krytyczna. Serce Celestii bije coraz słabiej, więc bohater postanawia wziąć dwa artefakty elektryczne, skombinować je i użyć niczym defibrylator. Pomimo tego, że jego również powinien kopnąć prąd, a Celestii spalić futro na klacie, ale już dobra. Udaje się. Księżniczka póki co uratowana. Główny bohater idzie w lulu i zasypia. Po raz kolejny obserwujemy wydarzenia z perspektywy Celestii. Budzi się i myśli, że przed chwilą śnił jej się koszmar, lecz bardzo szybko orientuje się, że nie znajduje się w swojej zamkowej komnacie. Spostrzega dwunożne istoty śpiące wokół niej, przez co postanawia czym prędzej się wycofać. Dodam tylko, że jest już całkowicie wyleczona. Niestety jednak podczas odwrotu, Wano się ludzi i spostrzega składającą się Celestię. No i jako to Wano… krzyczy jak mała dziewczynka, bo pierwszy raz w życiu widzi takie stworzenia. A mógłby dla odmiany obejrzeć jakiś odcinek MLP. Biała alicorn oczywiście ucieka w pierony, a tamci zaczynają ją gonić, by nie wpadła w jeszcze większe tarapaty. Ponownie perspektywa Celestii… no, okej. Nie przeszkadza mi to. Aż tak bardzo. Nawet dobrze to wyszło, tylko trochę za często się to dzieje. Poza tym to wygląda tak, jakby na zmianę opowiadali wszystko Gońcowi, no ale cóż. Dowiadujemy się, że magia Celestii nie działa, gdy akurat chciała rzucić zaklęcie usypiające na goniące ją ślepe psy. W takim wypadku musi uciekać dalej, jeżeli nie chce zostać rozszarpana na strzępy. Ale na całe szczęście dwóch bohaterów przybywa z pomocą! Rozbijają mutanty w drobny mak, a tymczasem Celestia ucieka na dach rozbitego helikoptera. Gdy jest już pozamiatane, jeden z nich postanawia porozmawiać z klaczą przy użyciu języka angielskiego. Całe szczęście, że Celestia wyrwała się z oryginalnego dubbingu, bo gdyby pochodziła z japońskiego, to mógłby być problem. No i na tyle. Na tym się kończy fik. Niestety nie ma już więcej. Piszę “niestety”, bo podobało mi się. To wszystko było w innym stylu niż wcześniejsze stalkerskie fiki. Trochę inne podejście, mniej “klasyczne” i to wyszło w porządku. Fabuła rzeczywiście operuje na tym wyświechtanym motywie, że jakaś postać z MLP trafia do świata ludzi, lecz tym razem setting jest zupełnie inny. I do tego to Zona, co oczywiście jak najbardziej popieram. Ciekawi mnie, a jednocześnie nieco przeraża fakt, że Celestia w późniejszej historia miała znaleźć sobie kochanka wśród tej całej grupy. Jak to miałoby wyglądać, do diaska? Dorosły facet miałby się ruch… z tamtą klaczą? No błagam… BŁAGAM! Tylko bez takich! W tagach na Fimfiction jest “sex”... Ech… No do jasnej. Mam nadzieję, że Celestia trafiłaby na innego kuca w dalszej fabule, która jak do tej pory wypada dobrze. Mamy tu też wszystko to, co powinno zadowolić każdego fana uniwersum stalkera; znane lokacje, lubiane postacie, ikoniczne mutanty oraz… memy. Huh, no i to wszystko zostało dobrze wplecione w to dzieło. Trochę nie podobał mi się fakt, że bohaterowie tak łatwo wychodzili z opresji, no ale to w sumie początek, więc…. Postacie również wypadają dobrze i są nieźle odwzorowane. Niestety przez to, że fik się urywa, niektóre z nich nie zdążyły dostać więcej czasu na kartach opowieści. W sumie jest to dobry początek, póki co więcej powiedzieć się nie da. Strona techniczna tego wszystkiego ma swoje problemy. Przede wszystkich w oczy rzuca się angielski zapis dialogów, mało rozbudowany styl i opisy przez większość fika, zbyt często zmieniająca się perspektywa, brak justowania oraz zdarzające się, dziwne konstrukcje zdań. Nie przeszkadzało to w śledzeniu histroii, aczkolwiek powinno się to poprawić, bo nieco psuje ogólne wrażenie. Jednak daje temu fanfikowi okejkę… Pomimo nadchodzącego clopa pony x human. O mój Boże… chroń nas! Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  21. Do you really want to know? Luna: SPOJLERY Jeżeli pani z polskiego kiedyś was zapyta, czym jest powieść epistolarna, to śmiało powiedzcie jej o tym fiku. No dobra… może jednak nie, bo to byłoby dziwne, aczkolwiek właśnie z tym mamy tutaj do czynienia; z opowieścią w formie wymiany listów i ta forma jak najbardziej pasuje do tego, co tu się dzieje. Zostało to dobrze dobrane i rozpisane. Bazuje na motywie z serialu oraz daje nam okazję do prześledzenia całkiem zabawnej historyjki. Pierwszym listem jest ten od Celestii do Twilight. Dowiadujemy się, że księżniczka bardzo się cieszy z postępów swojej ulubienicy, jednak jest nieco zaniepokojona frywolnością lawendowej jednorożec; otóż do listu dołączone były jakieś… szkice i opisy sypialnianych zabaw? Oczywiście Celestii nie przyszło do głowy to, że po prostu mogło dojść do pomyłki, że dane treści mogły się tam wysłać przez przypadek (i w tym fiku tak jest). Tak naprawdę całe to nieporozumienie można by było rozwiązać przy pomocy dwóch listów, no ale musimy grać w kotka i myszkę, bo inaczej żart by nie wypalił. Co my tam mamy dalej? Twilight odpisuje. Oczywiście wypiera się tego, że wysyłała erotyczne treści do Celestii. No i ponownie; trochę to jest out of character. Dlaczego Pani Dnia założyła, że Twilight chciałaby jej to wysłać? Nie uważała ją za głupią oraz nietaktowną w samym serialu. Sama Twi również nie powodu podejrzewać białej alicorn o wkręt. No ale jednorożka dochodzi do wniosku, że to mógł być Spike, bo trzeba jeszcze na tego dzieciaka zwalić więcej zła. W dalszych listach Celestia zarzuca Twilight cały czas to samo; że powinna zachować umiar w formalnych listach i nie okazywać przesadnie swojej wyzwolonej natury. Przestrzega ją również przed tym, aby jej wychowanek, Spike, aby przypadkiem nie dorwał się do tych szkiców. Zakładam, że przedstawiają sam akt, a nie są jedynie rysunkiem i tak nagich kucyków. Ech… No świetnie, nie ma to jak chodzić z tymi pracami wszędzie, gdzie się da, prawda Fluttershy? A nie… to jeszcze nie teraz. “[...] pod żadnym pozorem nie dopuściłabym do tego Spike’a. Wystarczy już, że bez przerwy gapi się na uda Rarity…” Ten Spike rośnie na jakiegoś milf-huntera, co w tym przypadku jest o tyle niesmaczne (a nawet bym powiedział, że popier**lone), że to jest KU**A dziecko, mające nie więcej niż 10 lat. Serio, Hasbro strasznie mnie wymęczyło tym wątkiem prowadzącym donikąd. Po co to było? Ani to śmiesznie, a tylko pozostawia grymas na twarzy. No pedodanger! O tyle dobrze, że w ostatnim sezonie wreszcie zamknęli mordy tym degeneratom, którzy autentycznie chcieli, aby te postacie były ze sobą razem. Dobrze że Spike nareszcie dorósł i przestał się gapić na… phe, hehe “uda” Rarity. Dodam tylko, że to strata czasu, bo nie ma się czym zachwycać. No i co się ostatecznie okazuje pod koniec fika? To, że kucyki są głupie, czyli nic nowego, a do tego ślepe. Parę tygodni wcześniej Fluttershy przybyła do biblioteki, aby wypożyczyć jakąś książkę. Zgubiła wtedy swój dziennik, więc wróciła się po niego, znalazła, lecz niestety wypadła jej jedna strona, która przemieszczała się z resztą notatek Twilight. W jaki sposób ktoś tak zorganizowany jak ta klacz przeoczył tamtą kartkę? Nie mam zielonego pojęcia. Tym bardziej, że ponoć znajdowało się na niej jakieś hardkorowe porno; rysunki, tekst, opisujący orgie w stodole Applejack… Twilight sprawia wrażenie, jakby wiedziała o tym znacznie więcej niż powinna, więc pewnie ten opis fikcyjnych przygód nie był wcale taki fikcyjny. Już pod samiutki koniec Celestia deklaruje, że nie chce mieć z tym nic wspólnego (wreszcie jakaś dobra decyzja) i lepiej, żeby Twilight trzymała swoje łóżkowe sprawy z dala od niej. Natomiast Luna jest odmiennego zdania, bo to jej list kończy całego fika; “Droga Twilight, JA CHCĘ! Luna Teraz już wiecie, dlaczego użyłem Jotaro z JoJo’s Bizarre Adventure na samym początku. No więc… co mogę powiedzieć o tym fiku? Pomimo nielogiczności i typowej dla takich tworów komedii pomyłek, czytało się nieźle. Wystarczy się wyłączyć i śledzić tekst. Dzięki temu nie będzie problemów… choć w sumie to można powiedzieć o każdym fiku, ale już dobra. Interakcje uczennicy z mentorką zostały oddane naprawdę świetnie, to jest tak naprawdę najmocniejsza strona tego opowiadania. Wzajemnie przekomarzanie się wypadło doskonale. Ma również szczyptę erotyzmu wraz z tymi szkicami. Fajnie by było poznać więcej szczegółów; to znaczy, gdyby autor zdecydował się zagrać nieco odważniej, być może dostalibyśmy więcej gagów (O SEKSIE), więc bardzo mi smutno, że tego nie było, choć tak naprawdę to dobrze, że się tak nie stało. Sama Luna pod koniec również wypada absurdalnie zabawnie. To była taka wisienka na torcie. To był jednocześnie jedyny moment, po którym zaśmiałem się na głos pod nosem. Forma listowna była naprawdę dobrym pomysłem. Wprawdzie nie dostaliśmy epickich opisów, a tak naprawdę sam dialog, lecz no… to nie było potrzebne tej historii. Tłumaczenie również nie ma żadnej skazy. Dobra robota. Ogólnie mogę polecić ten fik każdemu, ponieważ humor i erotyzm w tym przypadku nie są nachalne i utrzymane w granicach dobrego smaku. No, przynajmniej dla większości społeczeństwa. Nie będę mówić za wszystkich. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  22. Teacher’s Pet, fanfik o którym nie słyszałem, ale to dobrze, bo zawsze jest coś nowego do odkrywania. SPOJLERY Postać Cheerilee w serialu nie została jakoś dobrze wykorzystana. Tak naprawdę chyba pierwszym i ostatnim odcinkiem, w którym grała główną rolę, to był ten, w którym została otruta eliksirem miłosnym. A kiedy to było? W sezonie 2 (bodajże, ale jestem pewien na 99%). Od tamtej pory, jeżeli już, to pojawiała się w tle bądź grała małe rólki, jak w odcinku z przemianą Diamond Tiary (tak, tej spoiled child). Fandom robił nawet bardzo lubiane i popularne piosenki na jej cześć, lecz z czasem ta postać została zapomniana, podobnie jak Derpy (i dzięki Celestii). Jakby co, to nie lubię Derpy, bo zachowuje się jak te małe psy, które robią wokół siebie dużo gó**a, lecz i tak są kochane ze względu na swoją “słodycz”… Taaa. Ale ucieszyłem się, że wreszcie natrafiłem na fik poświęcony tej wiecznej singielce. Jak to wypadło? Fanfik rozpoczyna się od oddana przez nauczycielkę dyktanda. Okazało się, że wszyscy napisali je bardzo dobrze. Zakładam, że ściągali, bo nawet kompletnym leserom się udało, no ale cóż… Cheer rozmyślam nad swoim powołaniem. Cieszy się, że została nauczycielką. “Nawet tak prozaiczne rzeczy, jak smak lekko wilgotnego papieru czy zapach ołówka przypominały jej, dlaczego wybrała taką ścieżkę kariery. A może to ona została wybrana?” Właściwie to tak. Została wybrana, bo przeznaczenie w tej bajce to poważna rzecz. Ale w końcu wraca do rzeczywistości i rozdaje testy całej klasie. Podchodzi również do pewnej uczennicy, która napisała celująco, jak zwykle zresztą. “- Został wam jeszcze tylko arkusz z zadaniami z matematyki, a potem przerwa!” Zaraz… To ja u nich wyglądają te lekcje? Najpierw oddała arkusze z ortografii, a teraz daje im z matmy? Łada hel? Wszystkie przedmioty robią na jednej lekcji? Bruh… to jest jeszcze gorzej zorganizowane niż mój dziekanat. “Nie żeby Cheerilee to zauważyła, oczywiście.” Z jakiegoś powodu Cheer ma Byakugana z Naruto i widzi wszystko dookoła, a autor bardzo lubi powtarzać to zdanie. No dobra, czepiam się, ale jeżeli zobaczę to jeszcze raz… to wzruszę ramionami. No ale nie ma co mitrężyć, bo test z matmy się zaczął! “- W porządku, dzieci! Wygląda na to, że prawie skończyłyście. Jeśli komuś zostało coś do dokończenia, może to zrobić w trakcie drugiego śniadania. Czy wszyscy gotowi na przerwę?” Aha… No to już chyba wiemy, dlaczego wszyscy tak dobrze napisali. No ale powiem szczerze, że jak do tej pory fanfik jest… dziwnie wciągający. W sensie, nie dzieje się nic specjalnego, no ale po prostu śledzi się to, o czym myśli Cheer, co jest to na swój sposób urocze i daje nam lepszy wgląd w tę postać. Po chwili źrebak kończą pisać i wybiegają na przerwę. W klasie zostaje tylko ta wzorowa uczennica oraz Sweetie w progu, która waha się, czy czegoś nie powiedzieć. W końcu rezygnuje, a nauczycielka podchodzi do osamotnionej klaczki i zachęcą ją do wyjścia na zewnątrz. Udają się na plac zabaw. “Scootaloo syknęła na nią cicho, a pomarańczowa klaczka weszła w końcu na karuzelę. Trzepocząc z furią swoimi skrzydłami, pegaz szybko zdołał rozpędzić wielkie koło do maksymalnej prędkości, kręcąc nim dookoła, w czasie gdy siedzące na nim źrebaki piszczały i krzyczały.” I wciąż nie może latać. Tia, rozpędzenie karuzeli samymi skrzydłami, na której już siedzą źrebaki, powinno być dosyć trudne dla takiego dzieciaka. Tym bardziej, że prędkość była na tyle duża, że wszystkich wypierdzieliło w kosmos. Tak szybko się kręciła ta karuzela. No ale po wypadnięciu źrebaków, dzieci dalej poszły się bawić. Wzorowa uczennica wciąż trzymała się u boku Cheer, nie chcąc dołączyć do zabawy. No i w tym momencie nauczycielka zaczęła mieć lekkie wątpliwości, czy powinna poświęcić więcej uwagi tej źróbce. Oczywiście, że powinna! To znaczy, nie w tej chwili, ale gdy inne dzieciaki zostaną już odebrane przez rodziców, to powinna poprosić na bok opiekunów tej klaczki i pogadać o tym, że ich córka się izoluje od rówieśników. Rozumiem, że Cheer nie chce nikogo faworyzować, ale gdy ktoś ma problem, to siłą rzeczy trzeba poświęcić mu więcej czasu. To nie jest faworyzowanie, tylko wypełnianie obowiązków wychowawcy. No ale ostatecznie nie podejmuje żadnej decyzji i postanawia odpocząć. “Położyła głowę na trawie i zamknęła oczy. Znowu otoczyły ją te wszystkie cudowne dźwięki, i nie musiała też oglądać rzucanych ukradkiem spojrzeń…” Ach, i żeby posłuchać tych okrzyków śmierci i cierpienia, jak ci gówniarze zrobią coś niebezpiecznego, zamiast po prostu patrzeć i być tuż obok. Dalej w historii mam mały przeskok do plastyki, czyli przedmiotu najbardziej szanowanego przez wszystkich w szkole (ale tak już całkiem nieironicznie, to dobrze, że jednak coś takiego tam jest, bo może choć jeden na kilkaset tysięcy się tym zainteresuje na przyszłość). Źrebaki malują farbkami, Snips i Snail wąchają ją i smakują. Nauczycielka widzi na biurku wzorowej uczennicy namalowaną podobiznę Cheer, co ją bardzo cieszy. Dzięki temu ma już pewność, że to może być “ten mały kwiatek”, jej najdroższa uczennica… Trochę pedodanger, ale niech już będzie. CMC zerkają na tę scenę i czują się zazdrosne, bo ich ukochana wychowawczyni postanowiła zatrzymać się na dłużej przy tamtej nieśmiałej klaczce, pomimo tego, że wcześniej podeszła do swoich uczennicy i zamieniła z nimi słowo. Rzeczywiście, jest powód do zazdrości, no ale to głupie dzieciaki, więc się nie czepiam. Kolejny przeskok. Szkoła opustoszała i jedynie kilka źrebaków pozostało, aby poczekać na swoich starych. “Cheerilee przeprowadzała swoją zwyczajową, kończącą każdy dzień rutynę: ustawianie krzeseł, podwieszania malunków, by wyschły, zamykanie okien, zamiatanie podłogi.” Czyli czynności, które powinna wykonać sprzątaczka bądź woźny a nie nauczyciel. Czy Cheerilee mieszka w szkole? “[...] klasnęła mocno o siebie gąbkami do wycierania tablicy, wzbijając wokół niewielką chmurę kredowego pyłu. I jeszcze jej ulubiona część. Po kilku nieudanych próbach, sala rozbrzmiała głośnym, wysokim kichnięciem. Nauczycielka pociągnęła nosem, po czym przejechała po nim kopytkiem, tuż nad rysującym się niżej winnym uśmiechem. Dlaczego tak bardzo to lubiła? Nigdy jakoś się nad tym nie zastanawiała.” Brawo, Cheer. Teraz będziesz mieć więcej do zamiatania. Poza tym, kto normalny wącha pył z kredy? Czy ta nauczycielka po godzinach ustawia sobie kreski, które wciąga nosem? No jeżeli tak, to pylica wkrótce zapuka do jej drzwi. Lecz przed tym CMC postanowiły ją odwiedzić. Trzy klaczki, wyraźnie zmartwione, postanowiły zapytać o to, dlaczego nauczycielka często gada sama do siebie i kładzie dodatkowy sprawdzian na pustej ławce… DU-DU-DUUUU! Big reveal! Otóż ta nieśmiała klaczka nigdy nie istniała i była kimś w rodzaju Brada Pitta z Fight Cluba, czyli halucynacją, delirium, omamami wzrokowymi i tak dalej. Okazuje się, że to córka Cheer, Joy, która zmarła. Przez ten cały czas nauczycielka nie potrafiła pozbyć się jej postaci z głowy, a tego dnia akurat miała mieć urodziny. No… niezły twist. Wprawdzie to już było, jak chociaż we wspomnianym filmie, lecz i tak zostałem zaskoczony. To smutne, ale jednocześnie przerażające, że na oczach uczniów Cheer odwala takie rzeczy. Mało rozsądnie. No ale cóż, jak plotka się rozejdzie, że ma halucynacje, to wielu rodziców może się oburzyć. Ach, no i ta teoria z kredą ma teraz jeszcze większy sens. Ale tak po prawdzie, to był porządny fik. Widmo tej córki pokazało nam, jak bardzo Cheer tęskni za swoją dziewczynką. Rany po jej stracie wciąż się na zabliźniły. Było to dobrze zrobione, ponieważ dostaliśmy tym w twarz pod sam koniec, nie spodziewając się wyniku ostatecznej konkluzji. Ma to sens w kontekście postaci nauczycielki, jaką znamy z serialu. Po pierwsze; po stracie swojego własnego dziecka, w całości oddała się trosce o inne źrebaki, traktuje je jak swoje “małe kwiatki”, tak jakby chciała zapełnić pustkę po stracie. Nie ma również ochoty póki co wiązać z nikim innym, ponieważ ból po tamtej tragedii jeszcze nie ostygł. No pogłębia to znacznie charakter Cheerilee i zostało to dobrze zrobione. Pasuje i jest logiczne. CMC również zdają się odzwierciedlać troskę o swoją panią, no i stanowią wskazówki do tego, że jednak dzieje się tu coś niedobrego. I owszem, dzieje się. Cheer ma poważny problem i uważam, że w tym stanie nie powinna choćby zbliżać się do klasy. Majaczenie i zachowywanie się tak, jakby wyobrażona postać istniała naprawdę jest chore, niezależnie od tego, czy to córka czy ktoś inny. Ten problem w przyszłości może się pogłębić i przerodzić w coś o wiele poważniejszego. Niestety ten wątek, tej choroby, nie został tutaj poruszony, a wydaje mi się, że powinien. A tak to dostaliśmy fik z niespiesznym tempem akcji, dosyć krótki i solidnie napisany. Jeżeli chodzi o tłumaczenie, to nie można się do niego przyczepić i wypada wręcz pochwalić. Dobra robota! Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  23. Okazuje się, że obcy są wśród nas. Podobnie jak zaawansowane technologicznie rasy. SPOJLERY Bardzo pomysłowy fik, dobrze ograny i napisany, o czym świadczą oceny na FimFiction (które przytoczył nam autor tłumaczenia). Ciekawi mnie geneza tego pomysłu… Czy było tak, że autor oglądając jeden z odcinków MLP, w pewnym momencie zapatrzył się na grzywę Luny i nagle wpadł na pomysł? Jakby nie było, całe szczęście, że opowiadanie spisano, bo miałem chwilę rozrywki podobnie jak inni, a przynajmniej tam mi się wydaje, sugerując się komentarzami. Choć być może inspiracja przyszła od…. Facetów w czerni, ponieważ chyba w tamtym filmie było tak, że cała ludzkość mieszkała wewnątrz ogromnego potwora. No i istnieją pewne fantastyczne teorie, że my, jako ludzie, mieszkamy w mózgu przeogromnej istoty, będąc przy tym pasożytami. Tak, cały wszechświat miałby być mózgiem. No dobra, a o czym jest fanfik? Luna znajduje się w ogrodach królewskich. W pewnym momencie zauważa kucyka morskiego, który wpatruje się w jej grzywę. No i oczywiście pyta, kim jest. Dowiadujemy się, że to Ruby Shell, a wiadomość, którą ma do przekazania, jest wręcz wstrząsająca… Oto w grzywie księżniczki zawiera się cały, inny wszechświat, gdzie istnieją gwiazdy, planety, a przede wszystkim życie inteligentne. Życie, które zdążyło wytworzyć cywilizację zdolną do podróży międzygwiezdnych. No i w tym momencie pokiwałem głową z uznaniem; “wow, to naprawdę ciekawe”. Bo rzeczywiście jej grzywa jest magiczna, jak grzywa każdego, dorosłego alicorna. Tak, takiego wyrośniętego, bo grzywa Twilight oraz Flurry Heart nie falowała magią (co do tej pierwszej, to poza drobnymi wyjątkami). No okej, ale co teraz zrobić z tym całym fantem? Okazuje się, że jest jeszcze gorzej, ponieważ rasa mieszkająca we włosach Luny toczy wojnę na międzygalaktyczną skalę. “Mała eksplozja rozerwała gwiazdę znajdującą się w grzywie Luny. Detonacja wywołała miniaturową falę energii rozchodzącą się po okolicznej przestrzeni , po czym kolor jej włosów zmienił się z z głęboko niebieskiego na ciemniejszy fiolet czemu towarzyszył błysk światła i energii. Luna stanęła z otwartymi ustami. - CO TO BYŁO? – krzyknęła. - Wygląda jakby orbitalne działo pulsacyjne rozerwało gwiazdę obok. Luna, nie tylko masz rasę międzygwiezdnych istot w grzywie, ale na dodatek wydają się być w stanie wojny. - AH!” Podobają mi się te reakcje Luny. W sumie, to nawet nie są przesadzone, no bo w końcu coś inteligentnego żyje w jej włosach, a następnie używa potężnej broni zdolnej do wywoływania wybuchów supernowej. Jednak zastanawia mnie jedna rzecz. Jak bardzo ograniczony wydaje się być ten kosmos? Bo wszechświat może być jednocześnie nieskończony jak i ograniczony i po prostu zapętlać się w taki sposób, że przypomina to poruszanie się po okręgu; czyli lecąc przez siebie, prędzej czy później wrócimy do tego samego miejsca. No ale nic. Dlaczego w grzywie Luny powstały takie formy życia? Ponieważ Luna nie myła nigdy grzywy. No i gdyby tak było, to mogłaby być tłusta jak jasny szlag, ale w sumie jest wydaje się być eteryczna oraz nasączona magią, więc… no zazdroszczę. Pewnie włoski nigdy też nie wypadają. Ech, baby to czasem mają dobrze… Dalsza część fika opowiada o kolejnych zniszczenia. Pani Nocy nie może przetrawić tego, że wybuchają kolejne gwiazdy oraz planety. Na szczęście zjawia się Celestia, która ma rozwiązanie; aby pozbyć się problemu, należy odciąć grzywę oraz ogon. No i rzeczywiście to się dzieje. Biedna Luna pozostaje z niczym na głowie i na zadzie. Jej włosy zostają wyrzucone w przestrzeń kosmiczną, aby te inteligentne rasy przypadkiem nie zaszkodziły księżniczce nocy, a może nawet całej Equestrii. I mimo że fanfik opowiada o absurdalnej historii, to pod koniec dostaliśmy miły i całkiem przyjemny przykład siostrzanej miłości, gdy Celestia zadbała o Lunę, oddając jej kawałek swojej własnej grzywy, aby jej siostra mogła nosić ją jako perukę. No okej, ale w sumie wystarczyło kupić normalną perukę, być może ktoś na zamówienie mógłby zrobić taką, która przypominałaby dawne włosy Luny z pierwszego sezonu. Jednak nie czepiam się tego. Co do tej wyrzuconej grzywy, to nie jestem pewien, czy ich wyrzucenie ot tak sobie było dobrym pomysłem. W przyszłości tamta rasa może znaleźć sposób na przedostanie się do wszechświata kucyków i rozpętać wojnę. Myślę, że nadzorowanie tego, co się dzieje w starej grzywie Luny, byłoby lepszym pomysłem, bo ta rasa i tak bez problemu mogłaby polecieć z powrotem do planety, na której leży Equestria. Fanfik jednak już się skończył. Trzeba przyznać, że to naprawdę dobry kawałek tekstu. Niedługi, nieskomplikowany, a jednak cieszy. Przede wszystkim to ciekawy pomysł pozwolił fikowi wznieść się ponad inne i nieco wyróżnić. Reszta tak naprawdę jest niespecjalna. Nie mamy tutaj barwnych opisów, interesujących bohaterów, czy fabuły trzymającej w napięciu. Wszystko obraca się wokół jednego żartu, ale bardzo fajnego. Długość fanfika jest odpowiednia, ponieważ na dłuższą metę to mogłoby przestać śmieszyć. Co zaś to tłumaczenia, to jest ono poprawne. To znaczy nie przeszkadzało mi, choć nie ma justowania, wcięć i półpauz przed i po dialogach. Czasami też zdarzały się drobne problemy techniczne, ale i tak czytało się z polotem. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  24. Czy Samara Morgan niebawem do mnie zadzwoni, aby obwieścić, że pozostało mi jedynie… SPOJLERY Siedem dni to fik, który przykuł moją uwagę. A dlaczego? Ponieważ, jakimś cudem, postanowiłem wczoraj obejrzeć The Ring w amerykańskiej wersji (z przeklętym dubbingiem, bo nic innego nie znalazłem) jak i japońską adaptację. Zbieg okoliczności? Być może… Ale wciąż uważam, że amerykańska wersja jakaś taka lepsza mi się wydaje (nie bijcie). A co dzisiaj mamy na tapecie? Bardzo osobistą, słodko-gorzką opowieść o życiu, a konkretnie o drodze pewnego kucyka. Aby nadać historii odpowiedniego wydźwięku, należy przed czytaniem przesłuchać pewien utwór podlinkowany w pierwszym poście. Szczerze, to nie będę tego robić. Nie mam zamiaru wprawiać się w odpowiedni nastrój i niczym DjPallaside “włączać smutną muzyczkę”. To sam fanfik powinien się obronić i to bez pomocy zewnętrznych źródeł. Dobra, zacznijmy. Fik rozpoczyna się od myśli bohatera albo pewnego cytatu; “Powiadają, że coś zasmakowane po raz pierwszy smakuje najlepiej. Czy zatem możemy twierdzić, że znamy smak życia, skoro nie pamiętamy pierwszego oddechu?” Kto tak mówi? Gordon Ramsay czy Magda Gessler? Okej, nieśmieszne, ale jestem w stanie wskazać wiele rzeczy, które za pierwszym razem nie smakują najlepiej; w sensie dosłownym, jak przypalony naleśnik, lub mniej dosłownym jak pierwsze rozstanie. Ogólnie tendencja jest taka, że człowiekowi wszystko powszednieje wraz z wiekiem i doświadczeniem, więc owszem; rzeczy smaczne tracą na jakości, a do tych niesmacznych po prostu się przyzwyczaja. Poziom się wyrównuje. Uważam, że wtrącenia to trochę przerost formy nad treścią. Na wszelki wypadek postarałem się wyszukać ten cytat w internecie i nic nie znalazłem. Więc zostało to wymyślone przez autora. No i to by się zgadzało, bo nie mamy żadnego odniesienia do osoby historycznej, która by to powiedziała. Nie wiem, być może chodzi tu o to, że dla źrebaka (dziecka) wszystko wokół jest ekscytuje i dostarcza wielu wrażeń. Dlatego życie zasmakowane po raz pierwszy jest takie dobre. A później przychodzi rezygnacja, ociężałość, zryta przez innych ludzi psychika itd. Dalsza część fika jest podzielona na siedem część; jeden krótki fragment na jeden dzień. No i tutaj z jednej strony mogę pochwalić autora, a z drugiej trochę się krzywię. No bo ta krótka forma nie do końca mi pasuje do opowiedzenia historii o życiu, gdzie przecież wiele się dzieje. Wiele wątków zostało potraktowanych po macoszemu; ot, coś się stało i okej, idziemy dalej. Ewentualnie narrator wtrąci jedną, niezbyt zawiłą myśl na temat tego, co się wydarzyło, a to przecież bardzo osobista narracja. Z drugiej zaś strony podział na siedem dni, przyrównanie życi, do tygodnia, może też symbolizować to, jak szybko kończy się życie, no i to pasuje do wątku ze spełnianiem marzeń. Nie ma na co czekać, skoro życie może się skończyć lada moment. Tak więc poznajemy małego, porzuconego ogierka, który trafił do sierocińca. Poprzez krótkie opisy poznajemy jego przygody, aż pewna para kucyków decyduje się go adoptować. Kiedyś już komentowałem pewne dzieło… to było chyba Historia Glossy Amber, gdzie również pojawiał się podobny absurd. Jaki? Otóż adoptowanie dziecka nie jest takie proste. Szkoda, że nie zostało to uwzględnione. Dostaliśmy więcej materiału o przystosowywaniu się źrebaka do nowej rodziny, można by poruszyć wiele wątków, wniknąć w psychikę takiego dziecka i opowiedzieć o czymś ciekawym. No i w ten sposób nie byłoby powyższego absurdu. Wiem, że autor przyjął krótką formę… i właśnie dlatego ten fik jest wybrakowany. Ktoś może mieć jakiś pomysł, że nie zawsze ma on tyle potencjału co inne. “Miałem może z półtora roku, gdy do sierocińca przyszła pewna para. Nie wiedziałem wtedy, jak się nazywają i czego chcą od nas, maluczkich. Spędzili trochę czasu na rozmowie z opiekunkami i gdy wyszli, wzięli mnie ze sobą. “ To byłoby wręcz niebezpieczne; tak oddawać obcej parze dziecko, no bo nie wiadomo czego się po nich spodziewać. Czy to są jacyś psychopaci czy pedofile? No właśnie nie wiadomo. Ale całe szczęście okazuje się, że nie. Główny bohater wspomina o tym, jak wiele podróżował po świecie wraz ze swoimi opiekunami i jak cieszył się dzieciństwem… aż stało się coś strasznego. No i na tym kończy się dzień pierwszy. Dzień drugi. Mamy kolejny cytat albo raczej myśl protagonisty. “Chmury oglądać można, kierując swój wzrok ku górze, ale kto powiedział, że nie można spróbować ich ujrzeć od drugiej strony?” No nikt tak nie powiedział. Pegazy mogą wzlecieć ponad chmury i sobie je pooglądać z góry. Także ten… no można to zaliczyć. Ale te chmury to najpewniej symbol marzeń i latania. Nie potrafię tego uzasadnić… po prostu tak mi się wydaje. No i też odnosi się to do źrebaków, które entuzjastycznie wytyczają sobie cele w życiu (zazwyczaj kompletnie niemożliwe do spełnienia). W tej części dowiadujemy się, co się stało z bohaterem w przedszkolu. Nie miał przyjaciół, lubił rysować chmury. Pewnego razu kogoś tam poznał, ale ten przeprowadził się i cała znajomość została zerwana. Bohater lubił wpatrywać się w gwiazdy, mówiąc do swojego przyjaciela, którego przy nim nie było. Często też zadawał sobie pytania; jacy byli jego rodzice, co teraz robią i dlaczego go porzucili? Myślę, że to są częste wątpliwości kotłujące się w młodych głowach porzuconych sierot. Dzień trzeci. Znowu myśl; “Kiedy wstaje słońce i budzisz się, to wiedzieć musisz, że żyjesz i masz do wykonania ważne zadanie: musisz spełnić swoje marzenia.” No i takie podejście mi się podoba. Bo jak nie gonić za marzeniami… to co? W tym fragmencie dowiadujemy się, że bohater stracił przyszywanych rodziców ale również doznał poważnego kalectwa; z jego skrzydeł pozostały jedynie kikuty. Nie wiadomo do końca, co się wydarzyło, ponieważ protagonista był zbyt mały, aby cokolwiek pamiętać. Mimo tego wcześniej dosyć precyzyjnie opowiedział o pewnej sytuacji w sierocińcu. Ale być może niektóre rzeczy wyparł ze swojego mózgu. Są takie przypadki. No i jakie były konsekwencje tego wszystkiego? Wrócił do domu dziecka, a wszyscy wokół nie lubili go ze względu na brak skrzydeł. Jednak pewnego razu postanowił skonstruować prowizoryczny spadochron i dzięki temu poczuł choćby namiastkę latania. W ten również sposób uciekł z sierocińca. Jego dalsze życie było wędrówką i walką o jedzenie, aż do momentu, gdy spotkał pewną sympatyczną klacz. Rosy Bunch postanowiła przygarnąć źrebaka i zabrać go ze sobą do domu. To trochę nielegalne, ale… nie wiem. W sumie rozumiem tę decyzję i nie mogę się przyczepić, a prawo jest zryte w wielu miejscach, pomimo tego, że istnieje w naszym interesie. Będąc w nowym domu, poznał córkę Rosy, szybko się z nią zaprzyjaźnił i na powrót doznał szczęśliwego życia, prawdziwej rodziny i bezpieczeństwa. Zaczął też uczęszczać do nowej szkoły, gdzie ukrywał swojej kikuty pod płaszczem, z którym się nie rozstawał. Od strony biurokratycznej to nie ma sensu… ale okej. Nie czepiam się. Dowiadujemy się również tego, że główny bohater zaczął myśleć o sobie jak o kucyku ziemnym, ale wciąż skrycie marzył o lataniu. Dzień czwarty. “Życie daje nam dwie możliwości: stać w miejscu albo iść na przód. Czy zatem stanie w miejscu jest dobrym wyborem, skoro tuż za następnym zakrętem czekać na nas może coś wspaniałego?” Nie, nie należy stać w miejscu. Robiąc tak, dokonujemy regresu względem innych. Ale niestety nigdy nie wiemy, co czeka na nas za zakrętem. Kto wie, czy za rogiem nie stoi anioł z Bogiem, a może będzie to coś okropnego? Kiedy znajdziemy się na zakręcie… co z nami będzie? Tyle piosenek można tu przywołać. No więc nasz bohater zaczął dorastać. Nareszcie robi się ciekawie. Otóż jego relacje z Lily, córką Rose, przestały być tylko kumpelskie, ale również romantyczne. I tutaj się nie zgodzę z kolesiem, który komentował ten fragment w dokumencie. On napisał coś w stylu; “uważaj z takim motywem, bo to ociera się o kazirodztwo”. Nawet jeśli, co to z tego? W literaturze powinno się pisać o wszystkim. Jest wolność wyrażania samego siebie (w pewnych granicach) i to nie byłoby nic szkodliwego. Jeśli ktoś ma coś ciekawego do powiedzenia o kazirodztwie, to niech to spisze na kartach powieści. Osobiście moje podejście do podobnych spraw jest utylitarystyczne oraz pragmatyczne. O ile nie ma z takich związków dzieci, to komu dzieje się krzywda? No może tym, których boli tyłek, ponieważ wpieprzają się w takie relacje, bo zostali w konkretny sposób wychowani i nie zweryfikowali swoich poglądów wraz z czasem. Niech takie pary sobie robią, co chcą, o ile nie szkodzą nikomu. Wracając. Pewnej nocy do domu wtargnął włamywacz, lecz został obezwładniony i trafił do więzienia. Jednak po tamtej sytuacji pozostała jedna, niepoprawnie zrośnięta kość w ciele bohatera. Ale ta sytuacja zbliżyła do siebie protagonistę i Lily. Dzień piąty. “Dla każdego przychodzi taki czas, w którym musi zdecydować, czy powie tak, czy powie nie przeznaczeniu.” Tak jakbyśmy mieli jakikolwiek wpływ na to… Nie wierzę w przeznaczenie, ale… w coś, co podobnie działa; w determinizm i brak wolnej woli. A co się dzieje tym razem? W skrócie; bohater bierze ślub z Lily i wszyscy się weselą. Dzień szósty. “I nawet jeśli nic nie będzie szło tak, jakbyś tego chciał, pamiętaj: masz dla kogo żyć.” Zawsze można też żyć dla samego siebie i może to oznaczać zdrowy egoizm. Ale nie jest to zbyt szczęśliwe życie… a przynajmniej tak uważam. A co się dzieje podczas szóstego dnia? Protagonista wraz z żoną mają dwójkę dzieci. Niestety po kilku latach Lily zapada na ciężką chorobę i po dwóch latach walki ostatecznie przegrywa. Odciska to piętno na bohaterze, jednak postanawia się nie poddawać. Dzień siódmy. “Nigdy nie rezygnuj z marzeń, bo kiedyś mogą się spełnić.” Być może podobne cytaty już zalatują frazesami, ale są prawdziwe. Dobrze jest mieć jakiś cel w życiu, a nie każdego wieczoru myśleć jedynie o puszce piwa przed telewizorem i o nowym aucie sąsiada, które aż chce się zarysować gwoździem. Niestety tak zwani “kołcze” obrzydzili wszystkimi podobne stwierdzenia o marzeniach. Ale całe szczęście fala popularności tego zjawiska już nieco przygasa. Ale co zarobili, to będzie już ich. Wiem dobrze, na własnym doświadczeniu, jak to działa. Oni po prostu poszukują ludzi nieszczęśliwych, w trudnym okresie życia, aby mówić im to, co chcą usłyszeć. Sam dałem się kiedyś naciąć na jeden produkt, za co jest mi strasznie wstyd i do tej pory wkurwiam się na to, że wciąż istnieją tacy manipulatorzy. Ale tonący brzytwy się chwyta i nie myśli racjonalnie. Dzisiaj już wiem, co mam robić w przypadku depresji czy czegoś podobnego; przede wszystkim odciąć się od tego całego gówna, które wleją w Ciebie kołczowie. Ale żeby aż tak nie generalizować, to muszę przyznać, że istnieją w tym środowisku ludzie, których jedynym celem nie będzie oskubanie Cię do cna. Jednak mimo wszystko odradzam korzystania z podobnych usług. Ale wracajmy, bo zaraz napiszę fika o swoim życiu. Jesteśmy świadkami tego, jak protagonista wsiada do balonu i odlatuje ku górze. Znowu mamy do czynienia ze sporym przeskokiem w czasie. Bohater zestarzał się i dorobił rangi pradziadka. Cała ta sytuacja sprawia, że wreszcie spełnia swoje marzenie. Ostatni wieczór. Ostatnia część, to już właściwie sama scena śmierci. Ducha ogiera odlatuje ku niebu, przelatując przez tarczę słońca, aby spotkać się ze swoją ukochaną. I tak to się kończy. Fanfik jest solidny. Czuć tutaj smutniejszy klimat, ale też podniosłą atmosferę motywującą do “odmienienia swojego życia”. Co oczywiście prawie nigdy się nie zdarza, a sam czytelnik zapomina o postanowieniu już po max kilku dniach. Mimo tego, że wątek ze spełnianiem marzeniem jest chyba jeszcze bardziej ograny niż motyw zemsty, bohaterskiej śmierci lub nieszczęśliwej miłości, to fika czytało się przyjemnie. Niestety opowiadanie nie ma nic odkrywczego do przekazania, bo wartości, które tu odnajdziemy, słyszymy już od najmłodszych lat. “Ucz się, a wszystko będzie dobrze”, “Nigdy się nie poddawaj, walcz o swoje marzenia”, tak, tak… Z tym że wyżej wymienione frazesy nie są do końca zgodne rzeczywistością, bo tragedie i tak dopadają wszystkich i nawet najlepsze stopnie Cię przed nimi nie wyratują. Nie oznacza to, że nie należy się uczyć. Po prostu nie powinno się naiwnie wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze tylko z tego powodu. A co ze spełnianiem marzeń? Nie chcę się chwalić, ale ja osobiście postanowiłem poruszyć to w swoim dziele; marzenia mogą też człowieka zniszczyć. Dlaczego? Heh… nie zdradzę tego tutaj. Opowiadanie w tej kwestii ma nam do przekazania; warto podążać za marzeniami, a nuż się spełnią. I w sumie tyle. Widziałem również komenatrze innych, którzy… no narzekali na początek, który był sztampowy, z czym się zgodzę, ale nie wspominali w tym kontekście o zakończeniu. Według nich nie było sztampowe? Przecież podobne zakończenia, gdzie ktoś odchodzi do Nieba z poczuciem spełnionej misji, by spotkać się z ukochanymi osobami, już widzieliśmy multum razy. Nie poznajemy imienia głównego bohatera. Nie jest to potrzebne, a nawet nadaje pewnej aury tajemniczości, choć z drugiej strony… to raczej wolałbym wiedzieć, jak on się nazywa. Znając taką podstawową informację, mógłbym bliżyć w jakiś sposób do protagonisty, sprawiałby wrażenie postaci z krwi i kość. Pod tym względem i tak nie jest źle; rzeczywiście można mu współczuć i się z nim utożsamiać w pewnych kwestiach. No chyba że ten zabieg z brakiem imienia był celowy, aby łatwiej było się wczuć w sytuację każdej osobie, która przeżyła coś podobnego w życiu. Od strony technicznej jest nieźle, choć od chwilę zdarzały się pomyłki. Nie przeszkadzało to w odbiorze dzieła, więc nie będę się skarżyć. No może na jedno się trochę poskarżę. Fanfik jest strasznie rozstrzelany. Każdy akapit to zaledwie dwa zdania, czasem mniej a czasem więcej. Po prostu źle to wygląda pod kątem estetyki, ale to już mooocno subiektywne wrażenie, więc nie należy tego w ogóle brać pod uwagę. Podsumowując, to dobry kawałeczek tekstu. Można było to zrobić lepiej, bardziej zagłębiając się w szczegóły i dając więcej czasu na przywiązanie się do głównego bohatera. W literaturze istnieje pewna zasada… bodajże 10 lub 20 stron albo i więcej. Zależy. Chodziło tam o to, żeby nie wprowadzać ckliwych momentów, zanim czytelnik nie zbuduje choćby szczątkowej więzi z jakąś postacią. Jeżeli tak się nie stanie, łzawe sceny nie zadziałają, no bo nikomu nie będzie zależeć na danym bohaterze. Tutaj natomiast przez to, że tekst jest poszatkowany, a do tego krótki, to… no jasne, współczułem bohaterowie, ale nie tak, aby poczuć mocniejszych emocji. Wiem, że to było krótka forma, jednakże być może powinno to się trochę rozbudować? Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  25. Czyżby ktoś tu nadawał na tych samych falach co ja? SPOJLERY Tak, ten fik zostało mi polecony przez mistrza Suna, a on dobrze wie, co ja lubię. A raczej czego NIENAWIDZĘ, a NIENAWIDZĘ RD. Więc… z zainteresowaniem sięgnąłem po tego fika. Specjalnie go jeszcze nie przeczytałem, licząc na zapisanie moich emocji na gorąco, zresztą, czasem robiłem tak już wcześniej, dlatego to nic nowego. Fabuła, jak ona się rozpoczyna? RD leci tuż nad chmurami i wykonuje bajeczne akrobacje, które ostatecznie doprowadzają do długo wyczekiwanej przeze mnie kraksy. No bo Dash jest aż tak debilna, że wleciała w chmury, pędząc na łeb, na szyję. To trochę tak, jakby kierowca wjechał na pełnej prędkości prosto we mgłę. Ale dostała to, na co zasłużyła. Zderzyła się z ziemią. Następna scena, to opłakiwanie zmarłej przyjaciół przez mane 5, no oprócz Twilight, która stwierdza, że to w sumie dobrze się stało, bo teraz będzie miała okazję… wskrzesić Tęczkę. “- Nie żyje. - Uszy alikorna poderwały się w górę. - Rainbow nie żyje! To wspaniale! Mogę ją teraz uratować!” NIEE. BŁAGAM, TYLKO NIE TO. A BYŁO JUŻ TAK DOBRZE. NIE PSUJ TEGO… Chociaż w sumie, jeżeli ożywią ją po to, aby mogła umrzeć jeszcze raz… No, nie takie to głupie. Okej, niech więcej będzie. Tak więc Twi ostatnio natrafiła na pewną księgę, która opisuje pewien rytuał. Przygotowania zajmą parę dni, dlatego przez ten czas przyjaciółki postanowiły przechować ciało niebieskiej lotniczki. “- Przygotowanie rytuału zajmie mi kilka dni, więc do tego czasu musimy zająć się ciałem Rainbow. Ooch, już się nie mogę doczekać! - Rozejrzała się wokół. - Fluttershy, pomóż mi przenieść ją na tamtą chmurę. Możemy ją tam przechować przez ten czas.” Na chmurze? Masz na myśli ten niestabilny obiekt, który w każdej chwili może zmienić położenie lub całkiem się rozwiać? No super… Ktoś tu zapomniał o chaosie deterministycznym oraz Edwardzie Lorenzie. Ale… ciul z tym. Ciało Rainbow nie bardzo mnie obchodzi, więc niech robią, co chcą. I wiecie, co się dzieje? Zwłoki przelatują po chwili przez obłok i z powrotem uderzają o ziemię. Hehe… No trochę mnie to rozbawiło. W pierwszej chwili zdziwiłem się, ale to rzeczywiście ma sens. Co mam na myśli? A to, że pegazy potrafią chodzić po chmurach, JEDNAKŻE jest to spowodowane tym, że mają w sobie pegazią magię. Teraz, kiedy Dash już nie żyje, nie ma mowy o żadnej magii, a przyjaciółki postanawiają przenieść ciało na płachcie. Po jakimś tygodniu, wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Twi narysowała pentagram wpisany w koło, siedmioramienną gwiazdę na suficie i pozapalała świeczki. Applejack przytaszczyła zwłoki Rainbow w jakimś pudle, pewnie po psim żarciu, co Rarity komentuje z niesmakiem. Myślę, że po takim czasie, to z niesmakiem skomentuje stan, w jakim znajduje się Rainbow, o ile jej nie zakonserwowały. Tak więc czas przystąpić do rytuału. Twilight odczytuje inkantację, ognie piekielne buchają złowrogo, aż… ciało Tęczki wreszcie zaczyna się ruszać. Rainbow żyje… ale moja nadzieją też jeszcze jakoś się trzyma. “Odwróciła się, a jej głowa nagle przekrzywiła się na bok. Rainbow sięgnęła kopytem i ustawiła ją na swoim miejscu. - Ups. To mi się nigdy wcześniej nie przytrafiło. - Hmm. - Twilight uniosła brew. - W sumie w książce nic nie pisało o tym, że czar uleczy takie rzeczy jak złamany kark. Domyślam się, że prędzej czy później wszystko się samo naprawi. Pomyślę nad tym podczas obiadu.” Tak, tak, samo się zrośnie. Poboli, poboli i przestanie. Trzeba rozchodzić ten złamany kark. Ale muszę zadać to pytanie; czy one ją jakoś zakonserwowały? Bo po tygodniu, to już powinna gnić. Jestem pewien, że jelito grube już zaczęłoby się rozpuszczać pod wpływem drobnoustrojów; ono zawsze rozkłada się w pierwszej kolejności. No dobra, załóżmy, że jakoś ją zakonserwowały. Ach, no i Rainbow najwidoczniej nie jest już normalnym kucykiem, no bo gdyby była, to sam fakt wskrzeszenia nic by nie dał. Umarłaby od razu po ożywieniu, dzięki temu złamanemu karkowi. Czyżby stała się zombie albo innym nieumarłym? No ciekawe. I co się okazuje? Rainbow ma ochotę na Applejack! Całe szczęście nie w “tym” sensie, ale w takim, że po prostu chce ją zjeść. Trochę to niepokoi pozostałe klacze, ale jakoś to rozchodzi się po kościach. Na razie. Kolejna scena pokazuje nam Dash, która próbuje namówić Applejack do tego, aby oddała jej kawałek swojego mięsa. Farmerka oczywiście się nie zgadza, przez co wielce obrażona Rainbow odlatuje w pierony. Ech… w ogóle się nie zmieniła. W dodatku, w kolejnym fragmencie, dowiadujemy się, że zjadła Rarity. Twilight nakrywa ją na tej strasznej zbrodni, gdy leży w łóżku krawcowej i głośno beka po sytym posiłku. To bardzo denerwuje księżniczkę, jednak… nic straconego. Mają przecież zaklęcie, które pozwoli przywrócić dawną Rairty, a po ulepszeniu zaklęcia przywołującego, potrzebne są do tego jedynie szczątki kucyka. No i w ten sposób, po kolejnym tygodniu, Rarity zostaje ożywiona. Natychmiast wyjaśnia sobie z Teczką to, co wcześniej zaszło. Otóż Rainbow ogłuszyła białą jednorożkę maszyną do szycia i nabałaganiła w całym domu. Żadnej kultury! Już mogła chociaż sobie jakiś fartuszek założyć i zjeść w łazience. Ach i jeszcze jedno. Twi ulepszyła zaklęcie, dzięki czemu ożywione kucyki nie będą chciały jeść mięsa, więc Rarity nie stanowi problemu. Jedynym problemem jest tu teraz RD. Ale zanim znowu zginie, aby powstać jakoś wegetarianin, postanawia skosztować Pinkie Pie, bo uważa, że jej mięso będzie słodko smakować. Pinkie się zgadza, oczywiście, przez co idą do kuchni, aby… ją przyrządzić w jakieś polewie. Po paru tygodniach wszystko wraca… do normy? No niby tak. Przyjaciółki używają pamiętniczka, aby podzielić się z nami swoimi debilnymi przemyśleniami, które w sumie stoją na podobnym poziomie, jak te w serialu. Ale nie mogę się czepiać, bo to dla dzieci, jak pewnie bronies zapomnieli. No i tak to wszystko się kończy. Okej, fanfik jest naprawdę dobry. Może zacznę od formalność. Strona techniczna prezentuje się perfekcyjnie. Już dawno nie widziałem tak dopieszonego pod tym względem dzieła. Fakt, nie jest długi i czyta się go szybko, więc zadanie nie było aż tak trudne, aczkolwiek należy go pochwalić i oddać honory tłumaczowi. Nie mogę się przyczepić. Może tagi wypadałoby poprawić, bo oddzielnie zapisane [dark] i [comedy] sugeruje, że nie znajdziemy tam czarnego humoru, tylko komedię oraz mroczniejsze fragmenty. To duża różnica. Jeśli chodzi o fabułę, to też nie mogę wskazać tu nic, co by się gryzło. To bezpiecznie obrana droga, poprzez poleganie na absurdzie i sprowadzanie do żartu kwestii życia i śmierci. Czy to się udało? Jak najbardziej. Nie ma tutaj chamskiego, niedojrzałego, po prostu żałosnego i poku*wionego humoru jak w usuniętych scenach Frozen Rainbow, ale też nie uświadczymy drętwych gagów czy… moich ukochanych żarcików o seksie. Motyw z wskrzeszaniem połączony z reakcjami głównych postaci naprawdę dobrze się sprawdził. Właściwie to śmiało można by dodać tutaj tag [random], no bo jak inaczej traktować fik, w którym postacie są zabijane i co rusz przywracane do życia, z czego kompletnie nic sobie nie robią, a niektóre bohaterki aż kładą się na talerzu, by stać się czyimś obiadem? I to wszystko jest jeszcze przedstawione w taki lekki sposób. Dialogi są utrzymane w klimacie absurdu. Same postacie to karykatury tych oryginalnych, jednak wciąż czuć, że mają w sobie dawny charakter; jest on po prostu przedstawiony w krzywym zwierciadle. Nie uświadczymy zbyt wielu opisów, ale to akurat nie problem. Gorszy od braku opisów jest ich nadmiar i lanie wody, a w omawianym dziele akcja całkiem sprawnie przeskakuje od punktu do punktu, co nie pozwala się nudzić. Cóż, ogólnie rzecz ujmując, tekst czytało się z zaciekawieniem i uśmiechem na ustach. Jednak jeżeli ktoś ma ochotę poczytać coś bardziej ambitnego, to tu tego nie znajdzie. To tylko komedyjka, co oczywiście nie jest niczym złym, bo takie teksty są tak samo potrzebne. Tak naprawdę fika mogę polecić każdemu. Tylko niestety RD wciąż "żyje". O kurde... Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
×
×
  • Utwórz nowe...