Skocz do zawartości

Grento YTP

Brony
  • Zawartość

    557
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    19

Wszystko napisane przez Grento YTP

  1. Twilight znowu tłajlajtuje… Tak można podsumować ten tekst. SPOJLERY No więc mamy coś w stylu “Eksperymentów Twilight Sparkle”, czyli kolejne dziełko zainspirowane tym gównem “Cupcakes”. No do jasnej cholery… Co jest nie tak z tym światem? Ale dobra… Nie będę się zapędzać. Czytałem kiedyś wyżej wspomniane fanfiki. Jeden z nich, fanfik “Eksperymenty”, był trochę irytujący i próbował straszyć dokładnie w ten sam sposób, co “Cupcakes”. Mieliśmy tam Twilight, która podstępem sprowadziła swoje przyjaciółki do piwnicy, aby tam dokonywać strasznych rzeczy. Z tego, co pamiętam, to na końcu Twi rozcięła Rainbow Dash brzuch i wyjęła stamtąd płód, bo okazało się, że pegaz jest jeszcze głupsza, niż mi się wydawało, i nawet nie wiedziała, że jest w ciąży. Pewnie nie zauważyła, że okres jej się spóźnia, czy co… Czy klacze mają tak samo jak kobiety? Nawet nie wiem. No ale to są kucyki z MLP, które posiadają silne cechy ludzkie… W sumie Rainbow zachowuje się tak, jakby okres miała cały czas, więc… Może ma to jakiś sens. Chociaż nie! Nie ma to sensu w żadnym wypadku! Widzicie, zaczynam tłajlajtować! No więc fanfik rozpoczyna się opisem miłego dnia w Ponyville. Potem przenosimy się do biblioteki i tam widzimy Twilight, która nerwowo gada do siebie i co chwilę przekłada książki. Z jej monologu możemy się domyślić, że najpewniej kogoś uwięziła i wrzuciła do tajnego pomieszczenia. W dodatku uśpiła swojego asystenta, Spike’a, aby ten się nie obudził, kiedy ona będzie coś tam robić. Nie wiemy dokładnie co, ale na pewno nic dobrego. Pod koniec fika Twilight odsuwa komodę, która zasłaniała dziurę i wchodzi przez tajemne przejście na kręte schody (wow, rozbudowana ta biblioteka). No i… tyle. Serio, tyle można o tym napisać. Hmm… Ciężko opisać tego fika, bo mamy za mało informacji. Prolog ma za zadanie nas zachęcić do śledzenia dalszych losów. Póki co jestem nawet ciekawy, co konkretnie chciała zrobić Twilight i kogo przetrzymywała w piwnicy. Raczej już się tego nie dowiemy, bo kontakt z autorką się urwał, no i… trudno. Zwróciłbym również uwagę na fakt, że tekst jest cholernie nieczytelny. Mamy jedno wcięcie. Jedno, jedyne wcięcie, które rozpoczyna ścianę tekstu, który jest niewyjustowany. Ile jeszcze razy w życiu wspomnę o tym? Dialogi mieszają się z narracją. Nie ma żadnych przerw, żadnej półpauzy. To jest strasznie mylące. Miejscami się zdarzają, ale… no właśnie. Dlaczego wszędzie ich nie ma? No i w końcu wszystko zapisywane jest bez odstępów między wierszami. Ech… jedna minutka i już tekst byłby dużo lepszy, a ja nie musiałbym o tym pisać. Gdybym miał rokować, to tak; więźniem jest Celestia. Co na to wskazuje? Metodą eliminacji można odrzucić wszystkie męskie postacie. Następny krok, to odrzucenie wszystkich postaci drugoplanowych, ponieważ to jest ktoś ważny dla Twilight. Następnie mamy rok powstania fika, czyli odrzucamy Glim Glamy i inne tego typu. Następnie bierzemy kogoś z super mocą, ponieważ Twilight sama o tym mówi, że to ktoś z ponad przeciętnymi umiejętnościami. Więc nie dość, że potrafi używać magii, to jeszcze na wysokim poziomie. Rarity? No chyba nie… No więc odpowiedź jest oczywista. Ale chwila, przecież to mogłaby być Luna! No właśnie nie sądzę, ponieważ Twilight dopieszcza każdy szczegół, stara się, aby było idealnie. Poza tym… wspomina coś o “upojnych chwilach” ze swym więźniem. Celestia jest bardziej prawdopodobna, dla niej by się tak starała, bo to jej mentorka. Już się boję, co miało na nas czekać w dalszej historii… Czy chciała ona gwałcić Celestię? Z pewnością zamierzała użyć jej magii do czego tam… Hm. No cóż, przeczytałbym z ciekawości, co mogłoby się wydarzyć dalej. Może jeszcze kiedyś… Choć nie sądzę. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  2. Hm, kolejny stalkerski fik. Myślę, że dark i gore jak najbardziej pasują do tego uniwersum. SPOJLERY Czyta się to dobrze, choć denerwuje mnie brak justowania. Jest to tym bardziej irytujące, że dosłownie mniej niż minutę zajęłoby naprawienie tego problemu. Również dialogi nie są potraktowane tabulatorem i zaczynają się od myślników. No i dlaczego wypowiedzi bohaterów zapisane się kursywą? Co to za praktyki? Niestety to rzutuje na ogólny obraz wszystkiego. No ale co z resztą? Co z historią? Tekst jest podzielony na prolog i parę rozdziałów. Zaczynamy od prologu… Nieznany nam kuc budzi się w dziwnym pomieszczeniu. Z pokoju obok dobiega go wściekły ryk. Po opisie tego potwora łatwo może wywnioskować (dla tych, którzy znają to uniwersum), że to pijawka. Macki z miejscu żuchwy, wysoki wzrost, gładka skóra i możliwość używania kamuflażu optycznego - tak, to cała pijawka. Fajnie, że możemy podziwiać tego potwora, który tym razem występuje w wersji kucykowej a nie humanoidalnej. Główny bohater słyszy z wnętrza innego pomieszczenia konający głos. Udaje się tam i spotyka stalkera. Ten przekazuje mu dokumenty i przestrzega go również przez jego kolegami, którzy czatują na zewnątrz budynku i są gotowi zestrzelić wszystko, co się rusza. Po tym niemal natychmiast umiera. Główny bohater ucieka na zewnątrz i od razu, bez żadnego wprowadzenia, mamy dialog; “-Już nie żyjesz. Ten kim byłeś odszedł. To jest strefa zamknięta. Nikt nie wchodzi, ani tymbardziej wychodzi. Nie wiem, jak sie tu znalazłeś, ale wiedz, że kilometr w tamtym kierunku i jedyne co możesz otrzymać, to kula w łeb od wojska. Tak to przerażające, ale taka jest prawda. -Ale przecież jesteśmy żywi, jesteśmy kuc... -NIE DO CHOLERY NIE JESTEŚMY! Posłuchaj jeszcze raz: Oficjalnie tu nie ma żadnych istot rozumnych, nie ma żadnych żywych kucyków. Jesteśmy martwi. - Zapadła długa cisza. - To jak cię wołać, a? -Po prostu Sight. - Tym przydomkiem przypieczętował swój los. Zrozumiał, że nieżyje” To jest jakoś dziwnie napisane; Nie wiem, jak się tu znalazłeś, ale wiedz, że kilometr w tamtym kierunku i jedyne co możesz otrzymać, to kula w łeb od wojska. Hmmm… Poza tym to nie prawda, że nie ma tu żadnych żywych istot. To znaczy, ja wiem, że oficjalnie stalkerów nie ma w Zonie, bo oni działają wbrew prawu i są poza nim, więc każdy może ich zabić bez konsekwencji, ale w Strefie jest wiele innych kucyków. Są wojskowi, są naukowcy, którzy przecież pracują na zlecenie rządu. Oni są tam oficjalnie. No dobra… naukowców jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że rząd mógł zataić ich istnienie, ale jak chcieli ukryć istnienie całego wojska stacjonującego wokół Zony i w Zonie? Każdy o tym wie, że operują na tym terenie. No i cały ten dialog kończy się w tajemniczy sposób, a główny bohater wybiera sobie ksywę; Sight. No… jestem zaintrygowany. Przyznam, że tak jest. To koniec prologu. Co mamy dalej? Rozdział o tytule “Znalazłem klątwę”. Ciekawie brzmi, nie powiem. Zaczyna się tak; "Trzy lata. Jestem tu już trzy lata i wciąż oddycham. Nie, nie żyję, ale oddycham, choć ci, którym to zawdzieczam już nie. talerz dał mi sprzęt i ubranie. Lina miał wspaniałą strzelbę. Świetna broń. Pochowaliśmy ich ze Zegarmistrzem na miejscu i wylaliśmy butelkę samogonu. " Jak rozumiem “talerz” to pseudonim. Po pierwsze; dlaczego jest z małej litery, skoro to początek zdania a w dodatku nazwa własna? I dlaczego marnujecie samogon na pogrzebie? Stalkerzy nie marnują takich rzeczy, nawet podczas pochówku! Heh, no nic. Główny bohater, Sight, po obrzędzie postanawia ruszyć w trasę. Rozgląda się dokoła, kontemplując Zonę. Podobał mi się ten fragment, szkoda że został tak szybko urwany. Sight słyszy rozmowę jakiś kuców. Dość nagle przeskoczyliśmy, ale ok. Postanawia włożyć zatyczki do uszu i rzucić granat do budynku przy którym momentalnie się znalazł… Jestem skonfundowany. Aha no i ciekawa sprawa z tymi zatyczkami, skoro rzucony granat wybuchnie kilkadziesiąt metrów dalej, a uszy może sobie zatkać/zakryć kopytami. Ale właśnie w ten sposób zawiązuje się walka! Strzelba samopowtarzalna rozpętuje nawałnicę pocisków. "Strzał, krzyk, szczęk mechanizmu. Strzał, krzyk, szczęk mechanizmu. Strzał, krzyk, szczęk mechanizmu." O… Nie jest samopowtarzalna. Okej, trochę wybiegłem z tymi wnioskami. No ale po tej serii ze strzelby robota zakończona. Oddział wojskowych wybity. Trochę to wszystko z dupy, tak brzydko powiem. No bo… nagle znajdujemy się przy jakimś budynku. Potem ktoś strzela, widzimy martwych wojaków i tyle. Tu nie było żadnej sceny akcji. A walić to; tu nie było żadnego scenariusza, tylko punkty do odhaczenia. Słabo został napisany ten fragment. Dla mnie osobiście był bardzo mylący. Akcja przenosi się dwie godziny później. Znajdujemy się na Wysypisku, jednej z lokacji w Zonie, gdzie wszędzie walają się skażone wraki i góry śmieci. Nieprzyjemna miejscówka. Sight rozmawia z jakimś stalkerem o rozwiązaniu jakiś problemów. Najwidoczniej frakcja Powinność ma jakieś zmartwienia. Tak, “jakieś”. Aha i tu uderzyło mnie coś, co znalazło się w innych stalkerskich książkach. Pseudo-rosyjski język. Nie przepadam za tym. Nie wiem jak autor, ale ja nigdy nie uczyłem się rosyjskiego. Nie przeszkadza to w zrozumieniu tekstu, lecz… jakoś mi się to gryzie. Wiem, że w serialu był przynajmniej jeden kucyk, który mówił po rusku (z ruskim akcentem), ale… Nie podoba mi się to. Przyznaję, nie mam żadnych argumentów, to Zona i tak dalej, więc rosyjski/ukraiński może się pojawić, lecz… wciąż mnie to denerwuje. Nie zaliczę tego jako błąd jakby co. Dobra, przyspieszmy trochę z tym komentarzem. Sight trafia na posterunek frakcji Powinność. Wręcza im pieniądze, a ci otwierają przed nim bramę, która prowadzi do Rostoku, kolejnej lokacji w grze. Wszystko zostało tu opisane poprawnie. Jakby odpalił grę i przeszedł się po tych miejscach, to bym z łatwością mógł zobaczyć podobieństwo aktualnej lokacji z gry do opisów w fanfiku. Bardzo dobra robota. Sight idzie do Baru 100 Radów, aby spotkać z wpływową personą; Barmanem, jednym z handlarzy. Jednak po drodze stalker widzi w oddali zorzę polarną, a raczej coś, co tak wygląda. W rzeczywistości to emisja, potężna burza psioniczna, która zabija każdego (prawie), kto się nie ukryje. Sight rzuca się do galopu i w ostatniej chwili udaje mu się umknąć przed śmiercią. Budzi się i widzi przed sobą Barmana. Okazuje się, że stalker zdobył swój uroczy znaczek. Heh… myślałem, że jest dorosły. Ale jakby nad tym pomyśleć; to to ma sens. Jeżeli przeznaczeniem tego kucyka było bycie stalkerem, to jego uroczy znaczek mógł objawić się dopiero wtedy, gdy ta Zona powstała. Jak wiemy, urocze znaczki wychodzą na boku wtedy, gdy kucyk zrozumie swoje powołanie lub odkryje w czym jest dobry albo gdy dokona czegoś, co reprezentuje jego “cutie mark”. No ale tym właśnie kończy się rozdział. No i wreszcie rozumiemy ten tytuł; Znalazłem Klątwę. Jego cutie mark przeznaczył mu śmierć w Zonie, tak wynika z słów Barmana. Kolejny i ostatni rozdział; Palant. Ciekawe, czy to odnosi się do rozdziału z książki Gołkowskiego pod tytułem; Idiota? Z pewnością tak… No więc stalker siedzi w barze, pije samogon i zszywa swoją kurtkę. "Alkohol pomagał “wygonić” radionuklidy z organizmu i był tańszy i smaczniejszy niż leki." To jest bzdura. Szkodliwa bzdura, bo jeszcze komuś przyjdzie do głowy w ten sposób się kurować, zamiast iść do lekarza. W trakcie pisania tego, zadzwoniłem do brata, aby zadać mu proste pytanie; czy alkohol pomaga wyprzeć promieniowanie z organizmu? Usłyszałem krótką odpowiedź; nie. Nie zagłębiałem się w szczegóły dlaczego tak jest. Mój brat jest doktorem, więc wie, o czym mówi. Dlaczego napiszę to wyraźniej; ALKOHOL NIE JEST LEKIEM NA SKUTKI NAPROMIENIOWANIA. Niech żadnemu debilowi nie przyjdzie nawet na myśl, aby w ten sposób się leczyć. Po głównego bohatera przychodzą dwaj wojacy z Powinności, a potem prowadzą go do dowódcy Kiryłowa. Na miejscu dowiadujemy się, że patrol jego frakcji przepadł. Podejrzani są o to stalkerzy z konkurencyjnej frakcji, Wolności (w fanfiku Svaboda). Zaginieni stalkerzy mieli mieć jakieś ważne dokumenty, na których były zaznaczone ogniska anomalii. Sight długo się nie na namyśla, nawet nie pyta o nagrodę za to zlecenie, i wyrusza. Idzie przez Dzicz, kolejną lokację znaną z gier, czyli obszar zawierający opuszczony kompleks fabryczny. W pewnym momencie stalker widzi anomalię elektryczną. Jednak udaje mu się ją ominąć i wspiąć wyżej. Z wysokości udaje mu się wypatrzeć trzy ciała zaginionych stalkerów. "Spoglądnął przez celownik, lecz zwłoki jak to zwykle miały w zwyczaju, nigdzie się nie ruszyły." Dobrze wiedzieć. Sight podchodzi do zwłok, które zostały zmasakrowane, także, że ich bebechy leżą wszędzie wokół. I wtedy rozlega się potężny ryk… "Sight po raz pierwszy widział to stworzenie. Poruszało się szybko i niezwykle sprawnie nieustannie węsząc. Przypominało kształtem i kolorem jajko na czterech… silnie umięśnionych kończynach, " A więc stalkera atakuje zmutowane jajko na czterech nóżkach. Niemal ginie, jednak w ostatniej chwili (oczywiście) zostaje uratowany przez swojego przyjaciela, Zegarmistrza… Och. Trochę się przekomarzają i wracają z dokumentami do Baru. Koniec… Z jednej strony to był dobry fik, a z drugiej nie. No bo historia jest fragmentaryczna. Strasznie dużo tu luk, sytuacji, które prowadzą donikąd. Ogólnie czuć taką bezsensowność tego wszystkiego. Zwykłą tułaczkę. Jest to… nudne. Przyznam, że jest to nudne. Większość ludzi, w tym ja, chciałaby widzieć w tym wszystkim jakąś motywację głównych bohaterów, którzy rzeczywiście do czegoś dążą. No… bycie stalkerem to wypełnianie takich zleceń typu; przynieś dokumenty, przynieść PDA, odnajdź zaginionego, zabij stalkera, pozbądź się mutantów, przynieś artefakt, przynieść trofeum z mutanta. Jasne, takie questy również były do wykonania. W pierwszej części Stalkera w każdej lokacji był jeden gość, który mógł ci to zlecić. Nie trzeba było robić tego wszystkiego; to było tylko opcjonalne. Jednak poza tym mieliśmy główną fabułę, która do czego prowadziła. Z czasem odkrywaliśmy coraz więcej sekretów Zony, zwiedzaliśmy podziemia tajnych laboratoriów i tak dalej. Tutaj zabrakło wątku, który by to wszystko związał ze sobą. Ogólnie mogę zarzucić Stalkerowi to, że jest powtarzalny. Są fani, którzy uwielbiają takie fedeksowe zadanka i popylają tysięczny raz, robiąc dokładnie to samo. W trzeciej części stalkerskiej trylogi było już dużo lepiej. Zadania poboczne były ciekawe, miały swoją fabułę a do tego wpływ na obraz świata. Zakończenia również były inne w zależności, co zrobiliśmy i czego nie zrobiliśmy. To był krok w stronę Wiedźmina 3, ale oczywiście w tamtej grze nie udało się tego przebić. Natomiast w tym fanfiku dostaliśmy tę nudniejszą część uniwersum. Wypełnianie zadań fedeksowych. Ile razy już widzieliśmy historię w takim stylu? W książkach wydawanych z Serii Fabryczna Zona jest tego sporo. Ech… Nie rozumiem tego, dlaczego ludziom tak to się podoba. Przecież z definicji nie jest to tak dobre, jak jakaś oryginalna fabuła z mocną osią, wokół której wszystko się kręci. Ale myślę, że na wszystko przychodzi czas i zmęczenie materiału. Nie polecam tego fika, pomimo tego, że opis są tu ładne, realizm i szczegóły Zony są oddane poprawnie. To za mało. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  3. Czas rozruszać nieco dział grimdarków! SPOJLERY Szczerze mówiąc… Wystarczyło temu wszystkiemu dać tag [violence], bo grimdarka tutaj nie ma. Strona techniczna trzyma się nieźle, ale są błędy, choćby w zapisie dialogów, jednak nie będę się już do tego odwoływać. Historia opowiada o ucieczce dwóch klacz od tajemniczego sadysty, który po prostu próbuje je zabić. Akcja od samego początku nabiera tempa. Wróg zbliża się, a wraz z każdym jego krokiem ciemność nabiera głębi i staje się wszechobecna. Nie wiemy konkretnie, gdzie się to wszystko dzieje ani kim są postacie. To są po prostu dwie klacze, które uciekają przed złym jednorożcem. Jednak ucieczka jest bezcelowa. Jedna z nich postanawia się poświęcić i stawić czoła zagrożeniu, aby kupić nieco czasu przyjaciółce. Wtedy druga klacz, z ciężkim sercem, odwraca się i biegnie przed siebie, przemierzając niekończący się korytarz. Jednak potyka się. Upada na twarz. W pewnym momencie orientuje się, że jej przyjaciółka została opętana przez mroczne moce ich tajemniczego wroga. To teraz kukiełka sterowana przez jednorożca, lecz przed zadaniem ostatecznego ciosu nożem, opamiętuje się i pada na podłogę, trzęsąc się w konwulsjach. Klacz, która wcześniej uciekała korytarzem, widzi nadciągającego jednorożca. Ten bez zahamowań unosi nóż za pomocą magii i gdy już ma zamiar zabić jej przyjaciółkę, to klaczy przypomina się jej całe życie. Wszystko wokół zwalnia jak w jakimś slow motion. Mamy wzmianki o tym, że klacz mieszkała w Ponyville, miała rodzinę i pierwszą miłość. I co z tego? W ostatniej chwili słyszy dźwięk budzika. Klacz zrywa się z łóżka cała w pocie. Okazuje się, że to wszystko było snem… Serio? I gdzie w tym wszystkim jest horror? Nawet sam sen nie był jakoś specjalnie straszny, czy popieprzony. Nie zrozumcie mnie źle; owszem, można powiedzieć, że ten sen był koszmarem, jednak biorąc pod uwagę, że ten fanfik ma być grimdarkiem, to cała akcja przedstawiona w opowiadaniu w żadnym wypadku nie kwalifikuje się na miano mrocznej opowieści. Przede wszystkim za mało tu strachu, beznadziejności, jakiś bardziej podłych, niepokojących wydarzeń. Nie ma nawet odrobiny krwi. Nie twierdzę, że koniecznie musi być, w końcu to nie gore, jednak ten fanfik i tak nie ma nic do zaoferowania oprócz lekkiej przemocy. A już największym ciosem jest to, że to wszystko było snem. A więc czemu mamy się tym przejmować, skoro to i tak nie wydarzył się naprawdę w tej historii? Kto z nas nie miał koszmarów? Spodziewałem się czegoś innego. No ale cóż, nie mogę stwierdzić, że fanfik jest zły, bo nie jest. Myślę, że jest przeciętny. Trochę denerwowało mnie to, że mamy tak mało szczegółów, że zabrakło imion bohaterów. Tekst nie wzbudza strachu ani współczucia. To tylko randomowe postacie, którym i tak nic ostatecznie się nie dzieje. Nie ma w tym wszystkim klimatu. Silient Ponyville nie jest arcydziełem, aczkolwiek uważam, że jest co najwyżej bardzo dobre. Zwróćcie uwagę na to, jak tam się budowana atmosfera niepokoju. Pinkamena przez większość historii jest samotna, zmaga się z potworami, całe Ponyville zasnuła mgła, a w tle cały czas rozbrzmiewa mroczna tajemnica, jakieś wydarzenie w przeszłości głównej bohaterki. Nieustannie zastanawiamy się; o co w tym wszystkim chodzi? Jest też dużo symboliki ukrytej w detalach. Historia prowadzona jest krok po kroku, niespiesznie, abyśmy mogli zadomowić się w tym smutnym świecie. I to się udaje. Zabrakło napięcia w tym fanfiku, tak samo zabrakło odpowiedniej podbudowy. Niestety przez to ten fanfik dużo traci. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  4. Oooch… Dlaczego tekst jest wklejony bezpośrednio do postu? Ile jeszcze razy to zobaczę w moim pokręconym życiu? SPOJLERY Ale pomimo tego, że fanfik jest ścianą tekstu, to wcale nie jest tak źle napisany. Wciąż przypomina to bardziej nieciekawe streszczenie niż porządną opowieść, lecz przynajmniej nie mam ochoty się zabić, czytając to. Ale co z fabułą? Cofamy się do odległej przeszłości, do okresu historycznego Equestrii, kiedy księżniczki jeszcze nie rządziły. Trzy plemiona kucyków postanowiły się zebrać i przedyskutować kwestię systemu władzy, który zapanuje w nowoutworzonej krainie. Postanowiono wybrać jednego władcę, długowiecznego i zdolnego do reprezentowania wszystkich ras kucyków jednocześnie. Tak, zdecydowali się na alicorna. Jednak alicornów jeszcze wtedy nie było, dlatego też wysłannicy trzech plemion udali się do magicznej jaskini, w której spełniają się życzenia (znowu Stalker, tym razem film Tarkowskiego?). Tam na miejscu jakaś starożytna siła zażądała ofiary w postaci trzech żyć. Jednorożec, pegaz oraz kucyk ziemski zgłosili się na ochotników i dzięki temu poświęceniu narodził się pierwszy alicorn. O dziwno płci męskiej. Nowy władca był dobry, a Equestria prosperowała ku jasnej przyszłości. Lecz po stu latach coś dziwnego zaczęło mieć miejsce. Kucyki znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Władca-alicorn ogłosił publicznie, że to on był za to odpowiedzialny. Porywał swoich poddanych i składał ich w ofierze, by w ten sposób stworzyć więcej alicornów (fandomowi to by się chyba nie spodobało!). I w ten sposób rozpoczęły się mroczne czas dla Equestrii. Rasy niższe zostały podporządkowane arystokracji, a najbardziej po dupie dostały kucykie ziemskie (w sumie nic dziwnego). "Król przejął władzę nad słońcem i księżycem" Och, w takim razie dlaczego dopiero po tym wszystkim przejął kontrolę nad Słońcem i Księżycem? Rozumiem, że wcześniej zajmowała się tym rada jednorożców, ale skoro król Equestrii mógł się tym zająć już na samym początku, to dlaczego dopiero zaczął to robić po ogłoszeniu się tyranem? No i dlaczego nie utrzymał swojego procederu w tajemnicy? Przecież takie machlojki na samej górze powinny być tajemnicą państwową. Rządy słyną z wielu, nieciekawych akcji, które starano się zatuszować. Czy wyobrażacie sobie, żeby jakikolwiek polityk przyznał się do rytualnego morderstwa? Ten król jest debilem. Dalej mamy wzmiankę o powstaniu, które zostało krwawo stłumione. Dowiadujemy się również, że król-alicorn zakazł posiadania więcej niż dwójki dzieci, ale również starał się ograniczyć populację alicornów… którą sam stworzył. Po co? Skoro obawiał się zdrady nawet ze strony swojej własnej rasy, to dlaczego na początku postanowił powołać do życia więcej alicornów? Gdyby się na to nie zdecydował, to wszystko dalej byłoby w porządku. On by sobie rządził, byłby kochany przez lud, stabliność w kraju nie spadłaby drastycznie, a jemu nie zagrażałaby próba obalenia władzy. Ten król jest… debilem, wspomnę to jeszcze raz. W ogóle nie rozumiemy jego decyzji. "Jedna z rodzin przygarnęła źrebię, jednak po 2 latach dziecko zaczęło się zmieniać, zaczęły rosnąć mu skrzydła oraz róg" Bullshit! Dobrze wiemy, że kucyki rodzą się ze skrzydłami lub z rogiem, lub z tym i tym. Tak więc to jest bzdura. Ale uwaga, ten młody alicorn od teraz jest bardzo ważny. Otóż postanowiono, że będzie wybrańcem, który w przyszłości obali tyrana. Kucyki potajemnie uczyły go latać, lecz nie mogły nauczyć go magii. Hmm…. jednorożce nie mogły? No dobra, niech będzie. W każdym razie zdecydowano się wkraść do biblioteki królewskiej, aby ukraść stamtąd księgi, w których zawarte były tajniki rzucania zaklęć. Na miejscu wszyscy zostali przyłapani przez innego alicorna, prawe kopyto króla (rękę). Jednak okazało się, że on również planuje spisek przeciwko władcy i cieszy się na widok młodego alicorna. Aha, więc… oni zabrali tego źrebaka ze sobą na tak niebezpieczną misję? Czy oni chcieli po prostu chcieli potajemnie tam przychodzić co jakiś czas, aby on mógł się uczyć magii? No nic. Alicorn-zdrajca jest bardzo wpływową osobą w Equestrii i sprawuje pieczę nad jednym z regionów w imperium. Zapewnia on bezpieczeństwo i możliwość kształcenia młodego alicorna (za dużo tego słowa “alicorn”). Wybraniec dorastał, aż w końcu wyrósł na dorosłego ogiera, gotowego stoczyć bój ze złym królem. Walki trwały miesiąc. Udało się przyprzeć złego króla do muru, lecz ten w ostatniej chwili otworzył BRAMY PIEKIEŁ. Tak jest napisane w fanfiku; BRAMY PIEKIEŁ. Czymkolwiek to gówno jest, narobiło dużego zamieszania. Niczym odkurzacz Zelmer zaczął wysysać wszystko i wszystkich. W następnym zdaniu dowiadujemy się, że udało się zamknąć portal, jednak przed tym wszystkie inne alicorny zostały wessane. Pozostał jedynie alicorna-zdrajca króla oraz alicorn-wybraniec (naprawdę możnaby im nadać jakieś imiona). Alicorn-wybraniec zasiada na tronie, jednak przed tym rzuca na siebie klątwę, że jeżeli w przyszłości stanie się zły, to straci całą moc. "Tak oto rozpoczęły się rządy króla Equestriona." Okej, chyba wykrakałem z tymi imionami. Mija 2000 lat. Nasz władca czuje wielką samotność. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie chce mieć klaczy u boku i spłodzić z nią potomstwo w konwencjonalny sposób. Dlaczego? Przecież to najoczywistsze rozwiązanie. Oczywiście wszystkie alicorny w tej historii są upośledzone, dlatego też nasz Equestrion idzie do tej jaskini, w której spełniają się życzenia i tam oddaje swoją nieśmiertelność oraz długowieczność za dwie córki. Tymi córkami są Celestia oraz Luna. Po ośmiu latach władca umiera i w sumie na tym się kończy ta historia. Fanfik nie ma nic wspólnego z kanonem, ale to akurat nie problem. Jest trochę problemów. Przede wszystkim narracja jest strasznie sucha i nudna. Nie ma w tym żadnego ognia, intrygi czy emocji. To po prostu opis, który śledzę z zamykającymi się powiekami. Akcja pędzi zbyt szybko. Po prostu… Ech, czytam jakieś wydarzenia, które następują po sobie jak jakaś wyliczanka. Albo mam nawet lepsze porównanie; czytam to jak ściągę na historię. No kurde… I pomimo krótkiego tekstu, bardzo krótkiego, udało się tu zawrzeć całkiem sporo informacji. Na tyle, że spokojnie można by rozpisać to nawet na setki stron. I wolałbym to w takiej formie, bo to, co tu widzę, nie jest dobrą opowieścią. Tyle ode mnie, Pozdrawiam!
  5. Tytuł tego fanfika zaintrygował mnie i to bardzo. Zawsze lubiłem nekromantów i ich mroczne moce zdolne do wskrzeszania zmarłych i rzucania klątw. Gdy tylko miałem okazję wybrać takiego czarnoksiężnika z pocztu innych herosów, to zawsze w pierwszej kolejności wybór padał właśnie na nekromantę. W serii gier Heroes of Might and Magic Nekropolia była moim ulubionym miastem. Dlatego ten fanfik z automatu dostaje dużego plusa za samą tematykę. Jednocześnie jest to OSTATNIA dobra rzeczy, jakiej tu doświadczyłem. SPOJLERY Nekromanta z Ponyville to stek bełkotu. Widziałem niewiele tak źle napisanych tekstów. Autentycznie zastanawiam się, czy są to pierwsze próby napisania czegokolwiek w życiu autora. Znajdziemy tu masę problemów; brak interpunkcji, beznadziejna składnia, błędy ortograficzne, literówki, po prostu zero jakiegokolwiek pojęcia o czymkolwiek związanym z pisaniem. Tempo tego wszystkie jest tak złe… Żadnego wprowadzenia. Z opisu jednej rzeczy, przeskakujemy do czegoś zupełnie innego. Znajdziemy tu również masę niespójności. Tak, w takim małym fanfiku jest ich sporo. No więc, niestety musimy śledzić historię od drugiej części. Nie mam pojęcia, co konkretnie działo się ostatnim razem. Najpewniej główny wróg zabił księżniczkę Celestię, bo to Luna obejmuje rządy w Equestrii. Sama księżniczka Nocy nie wydaje się być zła, przynajmniej tak mi się wydaje. W jakiś sposób pokonano złego nekromantę i leży martwy. Ale czy aby na pewno? Minęło pięć lat od części pierwszej. Historia rozpoczyna się od spaceru głównej bohaterki po lesie, White Rose, która jest białym (oczywiście) jednorożcem. Jest już dorosła i może sobie wędrować, gdzie chce. Jednak w pewnym momencie wyczuwa coś złego. Jakąś mroczną energię bijącą od wnętrza jaskini. Zauważała również mroczną aurę spowijającą las i brak zwierząt. Pchana złym przeczuciem, jak rasowy idiota, wkracza do pieczary. "Zły mag z północy nie żył, Luna przejęła władzę nad Equestrią, starała się wznosić księzyc i słońce, co nie było łatwe ale dawała sobie radę. W Equestrii było znów bezpiecznie. Nagle usłyszała hałas." Kto usłyszał ten hałas? Luna? A nie, bo główna bohaterka. Po paru zdaniach wprowadzenia, mamy od razu jakąś akcję. To się tak ze sobą gryzie, że ja pierniczę. Nie ma żadnego płynnego przejścia, tylko głupio napisane zdania, które zaburzają logikę całej historii. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że autor twierdzi, iż; P.S w tej serii nie będzie już takiej szybkiej fabuły jak w pierwszej, opamiętałem się XD. No jest “iks-de”. Skoro tutaj tempo jest wolniejsze, to ja nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak to wszystko przebiegało w części pierwszej. Temat został skasowany. Zastanawiam się czy przez autora. Chyba raczej nie, bo wtedy skasowałby również i te dziadostwo. Najwidoczniej tamten tekst był na tyle zły, że musiał zniknąć. A co White Rose widzi w jaskini? Jakiś zakapturzonych osobników, którzy odprawiają rytuał nad zwłokami. Obserwuje ich z ukrycia, tak długo, że aż przysypia. I ja też. Nagle jednak się budzi, bo cała jaskinia zaczyna się trząść. Otóż kultystom udało się zbudzić demonicznego nekromantę, którego jedynym celem w życiu jest zabijanie. Nuuuuuda. Ale przynajmniej zabija swoich popleczników. To jest fajny akcent. Choć… No nie wiem. Raczej nie powinien tego robić. Potrzebuje wsparcia, skoro wcześniej przegrał. Ten nekromanta jest debilem. "Gdy stwór zobaczył, że nie jest martwy wykrzyknął Tryumfalnie: -JAAAA ŻYYYJĘĘĘĘ!!!!! " Ja pitolę… I dlaczego słowo “triumfalnie” jest z wielkiej litery? A i jeszcze coś; " Uciekła za głaz, bojąc się że to jakieś wrogie stwory. Po kilku minutach wyjrzała zza głaza" Jezu… Co? Głaza? Ku*** mać. Fleksja jest położona po całości. Od samego początku coś mi tu nie pasowało, ale dla pewności to sprawdziłem. Miałem rację. Rose wybiega z kryjówki i biegnie do innego nekromanty o imieniu Artanis. Ciekawe, czy to nawiązanie do Starcrafta. Klacz opowiada swojemu przyjacielowi o tym, co zastała w lesie. Postanawiają rozdzielić się. Rose pobiegnie do Canterlotu, aby najpewniej ostrzec księżniczkę Lunę, natomiast Artanis postanawia wypytać swoich dawnych, mrocznych braci o wszystko w sprawie złego nekromanty. No i skoro mamy rozmowę dwóch bohaterów, musi również pojawić się dialog. Bardzo biednie napisany dialog, a w dodatku nie poprawnie zapisany. Narracja zlewa się z kwestiami bohaterów. No i na tym fik się kończy. Fabuła aż taka zła nie jest, przyznam. Bardzo mi się podoba to, że ktoś postanowił pobawić się motywem nekromantów. To mogłoby być taaakie dobre. Jednak sposób wyegzekwowania pomysłu to już kompletne dno. Strona techniczna leży i kwiczy, wręcz rozkłada się jak dawno wskrzeszone zombie. Nie wiem, co jeszcze powinienem napisać. Chyba mój komentarz jest już dłuższy od tego dzieła, a to zawsze zły znak. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  6. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak pokręconym sposobem dzielenia jakiegoś fika na rozdziały. No ale przynajmniej jest oryginalnie. SPOJLERY Mam rozumieć, że rozdział pierwszy tego fika dzieli się na… rozdział pierwszy, a ten z kolei dzieli się na trzy akty? Jestem pewien, że jakieś technicznie zaawansowane cywilizacje, które dziś kradną nam krowy, wymyśliły coś takiego tysiące lat temu. Jestem bardzo zaintrygowany tym, co tutaj znajdę… A więc historia kręci się wokół Wygnańców, pewnego kucykowego ludu, który został… wygnany przez księżniczkę Celestię na mroźne pustkowia, gdzie życie nie może zaistnieć. Księżniczka ukarała ich w ten sposób, ponieważ potajemnie sprzyjali Discordowi. Tak przy okazji; ciekaw jestem, jak oni byli w stanie wyżyć na mroźnych pustkowiach? Celestia okazała się być… dość okrutna. Wyrok zesłania w takie miejsce powinno być bolesną, powolną śmiercią z zimna, głodu i wszystkich innych niedogodności. W ogóle jakby na to nie spojrzeć, to kara zamienienia kogoś w kamień czy uwięzienia na księżycu również jest cholernie popieprzona. Discord pozostawał świadomy swojego swojego położenia przez tysiąc lat, więc przez ten cały czas był uwięziony we własnym ciele. Ludzie, którzy są sparaliżowani, niekiedy błagają o śmierć w myślach, bo to jest strasznie przykre, a Lord Chaosu spędził tyle wieków, pozostając w takim stanie. Wracając do fabuły. Po wygnaniu lata mijały na mroźnych pustkowiach. Starsze pokolenie, odpowiedzialne za chaos w Equestrii, wymarło i pozostawiło po sobie potomstwo (jakimś cudem przetrwali, gdzie nie ma niczego). Spadkobiercy buntowników postanawiają, że wrócą na stare śmieci, jednak okazuje się, że nie będzie to łatwe.... Kończy się rozdział pierwszy. Zaczyna się rozdział pierwszy. A do tego akt pierwszy. Heh… Poznajemy kucyka o imieniu Shadow Spirit. Jest przywódcą, który postanawia wszystkich zjednoczyć i wyprawić się wraz z nimi do Equestrii. Zwołuje zebranie. Dowiadujemy się, że zaczyna brakować zapasów, a chłód i choroba szerzą się wśród północnego ludu. Shadow wygłasza płomienne przemówienie, co przekonuje wszystkich, aby wrócić do dawnego domu (nie tak jakby mieli jakiś wybór). Jednak znów napotykają kolejne problemy. Otóż starcy, dzieci i klacze nie będą w stanie wytrzymać tak trudnej wyprawy, więc każdy ogier będzie musiał zanieść słabsze kucyki na swoim grzbiecie. Jednak ogierów jest zbyt mało. Shadow zaczyna myśleć nad poproszeniem o pomoc mrocznych sił czających się na lodowych pustkowiach. Przenosimy się do Equestrii. Kucyki żyją sobie w spokoju, a Discord jest już dobry. Więc akcja dzieje się po przemienianie Discorda. Celestia zostaje zmieniona przez Lunę w obserwatorium astrologicznym i sama udaje się na spoczynek (tak jak podczas ślubu w Canterlocie). Pani Dnia śni się koszmar o zagładzie i cierpieniu kucyków. Budzi się przerażona, leci z powrotem do siostry i opowiada jej o tym. Ta zapewnia, że nic złego się nie dzieje, więc starsza siostra wraca i znów kładzie się spać. No i ponownie ma koszmary, dwa razy z rzędu. Celestia postanawia odwiedzić… Zykorę. Kto to jes… Aaaa, to pewnie ZECORA! Hmm… No ciekawe. To nie jest literówka, bo autor naszą zebrę z serialu cały czas określa mianem Zykory. Już się wypowiadałem na ten temat, ale naprawdę sprawdzajcie to, o czym piszecie. Róbcie reserach. Zebra przygotowuje miksturę, aby wniknąć w myśli księżniczki. Gdy widzi wspomnienia z koszmaru, zaczyna interpretować tę wizję; „Ma droga Celestio to nie żadna bestia czy inne monstrum sprowadzi ten chaos na naszą krainę lecz błąd popełniony wiele lat temu więc lepiej szybko zaradź temu bo inaczej już nigdy nie ujrzysz domu swego” To nie brzmi jak coś, co by powiedziała Zecora. No chyba że to jej siostra bliźniaczka Zykora. Celestia zaczyna dumać nad słowami szamanki. Dochodzi do wniosku, że wizja mogła dotyczyć wygnanych przez nią kucyków. Przypomina sobie również o pewnym pegazie, który niegdyś należał do północnego ludu, a dostał ułaskawienie, bo… jakiś strażnik go znalazł, gdy wspomniany wcześniej wygnaniec czegoś tam szukał na odludziu.. Trochę to niezrozumiałe dla mnie… ale okej, nie chce mi się już tego analizować aż tak wnikliwie, bo styl jest… niezbyt dobry. Celestia posyła po kuca i daje mu misję, aby przemówił swoim dawnym braciom do rozsądku. Wydaje mi się, że to… nie zadziała. Dlatego też podczas, gdy ten ułaskawiony wygnaniec grzał się w cieple i miał wszystkiego pod dostatkiem, inni wygnańcy cierpieli. Uznają go za zdrajcę i tyle. No chyba, że ma jakieś znajomości wśród tamtejszych wodzów. Być może ze względu na sentyment będą skłonni go wysłuchać. Jednak ja na miejscu Celestia już szykowałbym armię. No i tak kończy się ta historia. Już nigdy nie dowiemy się, co będzie dalej, czy misja się powiedzie i co finalnie z tego wyniknie. Fabuła jest całkiem ciekawa. Nawet trzyma się kupy… poza niektórymi absurdami. Pomysł jest, ale sposób napisania tego wszystkiego przypomina coś, co by normalny pisarz rozpisał sobie niedbale w notatkach. Ani w tym ikry, ani żadnych emocji. Po prostu czytamy jakieś niezręcznie sklecone zdania pozbawione przecinków, poprawnej składni czy sensu. Przypomina to streszczenie napisanie w 15 minut na kolanie. No naprawdę. Nie warto było jakoś bardziej się do tego przyłożyć? Jak już chce się coś pisać, to nie opłaca się bawić w półśrodki. Albo coś robisz na poważnie, albo nie. Nie polecam tego fika. Historia mogła być super, no ale została zniszczona przez lenistwo i brak wysiłku. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  7. Tak więc… czas przeczytać kolejny drabbl tego twórcy. SPOJLERY O dziwo jest znacznie lepiej niż poprzednio. Nie ma już tylu zagmatwanych zdań, wszystko jest o wiele bardziej zrozumiałe i przejrzyste. No i to jest na plus jak najbardziej. Widać, że autor bardziej się przyłożył. Niestety jednak, biorąc pod uwagę długość tekstu, ilość błędów wciąż jest niewybaczalnie wielka. Ale najpierw treść. Drabbl opowiada nam o Sugar Belle, która odpoczywa na kanapie. Relaks przerywa zapach, który z jakiegoś powodu jest opisany jako bardzo ponętny i zachęcający. Dlaczego? Czy to kolejna zabawa erotyzmem? No bo okazuje się, że to w rzeczywistości smród przypalonej koszuli Big Maca. Perfekcyjna pani domu zapomniała wyłączyć żelazka, przez co zniszczyła ubiór męża (jak zakładam) i naraziła cały swój dobytek na zatracenie w płomieniach. Pewnie zapomniała wyłączyć żelazka. Uważajcie na to! Niestety koszuli, mojego ulubionego bohatera tego dramatu, już nie udało się uratować. Ostatnie zdanie mówi nam, abyśmy uczcili to minutą ciszy. Jest dużo lepiej niż ostatnio.Technicznie wypada to korzystniej, treść również może się podobać. To lekka opowieść o zwyczajnym, domowym wypadku, z odrobiną humoru. Powiem, że jest nieźle. Oczywiście problemy wciąż występują. Dziwny szyk zdań, interpunkcja i literówki odciągają od śledzenia historii. “Pobiegła więc szybko Sugar Bell do sąsiedniego pokoju, ale było już za późno.” Wystarczy przeczytać to na głos i już wychwyci się te niezręcznie sklecone zdania. Każdy je popełnia co jakiś czas (albo częściej) dlatego trzeba się wrócić i sprawdzić, czy aby na pewno wszystko brzmi dobrze. Czasami również nasze mózgi robią na psikusy i zapełniają luki, przez co nie zauważamy oczywistych błędów. Warto wtedy odstawić świeżo napisany tekst do poczekalni i wrócić do niego po jakimś czasie. Można też próbować użyć jakiegoś syntezatora mowy, który nam to beznamiętnie przeczyta, wtedy łatwiej usłyszymy głupoty w tekście. Można też zdecydować się na pomęczenie innych ludzi naszą twórczością. Och, no i to, co mi się jeszcze rzuciło w oczy; imię głównej bohaterki zostało źle napisane. To nie jest Sugar Bell, tylko SUGAR BELLE. Sprawdzajcie takie rzeczy na wszelki wypadek. No chyba że to kolejna literówka. W takim razie… okej. Nie jestem aż taki zły. Ogólnie, to widzę potencjał w autorze. Nie ma co się załamywać po wcześniejszych, nieudanych próbach. Jakoś to idzie do przodu. Dobrą decyzja autora jest to, że decyduje się zacząć od czegoś skromniejszego, że bierze udział w konkursach, gdzie może liczyć na rzetelną recenzję. To dobrym start. Nie polecam natomiast wdawać się w dyskusję z moderatorami, którzy zwracają uwagę na nietrzymanie się regulaminu. Tego sporu i tak się nie wygra. Poza tym, nie ma się racji, bo wszystko dzieje w przestrzeni prawa narzuconego na mlppolska. W każdym razie czytało się to… nieźle pomimo słabego stylu. Dobry krok naprzód. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  8. No i znowu wpadłem w pułapkę… Do jasnej, ciasnej... SPOJLERY Dlaczego wszyscy chcą zrobić z Braeburna geja? Bo ten fandom jest dziwny i powinien zniknąć z powierzchni internetu. Ale tak poważnie mówiąc; czy było w serialu jakoś to zasugerowane? Może, a ja to ominąłem. Co do samego fanfika; jest to krótki list opowiadający o miłości dwóch ogierów do siebie. Wcześniej wspomnianego Braeburna i Caramela. Nie kojarzyłem tego drugiego, więc sprawdziłem. Otóż Caramel… to raczej nie jest gejem według serialu. Po pierwsze, w jednym z odcinków, w którym pokazane jest święto Serc i Podków, mamy scenę, jak liże się za drzewem z inną klaczą, jakąś pegaz. (Co najzabawniejsze, to później, w tym samym odcinku, można go zobaczyć w tle, tym razem już z inną niewiastą). Więc skąd te podejrzenia? No ale to fanfik, więc okej. List opowiada o życiu Braeburna, które zanim spotkał swojego wybranka, było do niczego. Ciągle tylko jabłka i jabłka, i jeszcze praca na farmie. Szkoda, że Applejack nie przejrzy oczy i nie przestanie ciągle mówić o tych owocach. Nadawca listu wspomina o swoich problemach w zidentyfikowaniu samego siebie. Ostatecznie nie widział siebie z innymi klaczami, lecz starał się dobrze dogadywać ze wszystkimi. I miasteczko go lubiło. Do czasu. Gdy po raz pierwszy zobaczył Caramela, od razu się w nim zakochał. No i spędzali dużo czasu, wiele nocy. Wreszcie postanowili popieścić się w miejscu publicznym i wtedy się wydało. Wielka niespodzianka. No bo co się dzieje, jak myślicie? Skoro wcześniej to ukrywali, to chyba wiadome było, co czego dojdzie. Cała społeczność momentalnie się od nich odwraca. Znikają wszystkie punkty reputacji, a bohaterowie spotykają się z nietolerancją i potępieniem. Dochodzi nawet do aktu spalenia ich domu. Jakieś dziesięć kucyków w białych kapturach (Ku Klux Klan?) dopuszcza się tego czynu. Więc co ostatecznie postanawia zrobić Braeburn? Zabić się. O ku***. To jest debilne. Dlaczego? Jego wytłumaczeniem jest to, że gdy go zabraknie, to życie Caramela wróci do normy. No tak, z pewnością kucyki dadzą mu spokój, tylko dlatego, że jego partner nie żyje. Przecież one go nienawidzą nie dlatego, że jest z konkretną osobą, tylko dlatego, że jest gejem. Ten plan nie zadziała. Tak więc nie tylko Braeburn skazuje się na bezsensowną śmierć, ale również zadaje potężny cios swojemu kochankowi. I pod koniec jeszcze go prosi, aby własnokopytnie go pogrzebał pod jabłonią.... Cholera, co ja robię pod biurkiem? To jest tak boleśnie głupie... W ostateczności to nic nie zmienia. Nie lepiej było po prostu się przeprowadzić? Braeburn był gotowy na śmierć, więc również powinien być zdolny do zerwania z dotychczasowym życiem. Ale trzeba oddać fikowi to, że porusza dosyć aktualny problem i istotny. Nietolerancja. Zostało to dobrze przedstawione, a forma listowna pomaga nam lepiej wczuć się w emocje bohatera. Nie uważam, że ten fik jest jakiś beznadziejny, aczkolwiek to zakończenie jest idiotyczne. Najpewniej zostało to zrobione na siłę, aby pokazać dramat całej sytuacji. Można było to przedstawić inaczej, a do tego dużo lepiej. Albo całkiem pominąć to samobójstwo, albo dać lepszą podbudowę do niego. Fanfik również raczej nie jest dla mnie. Tak po prostu. Bo jestem homofobiczną gnidą. I tyle. Być może. Jeżeli chodzi o styl, raczej nie mam nic do zarzucenia. Tłumaczenie również w porządku. Nie zauważyłem żadnych głupot. Na końcu mamy wzruszającą notkę od samego autora. Tak więc ten fanfik został napisany przez homoseksualistę. Hmm, ciekawe. Ogólnie mówi nam o tym, co już wszyscy dobrze wiemy. Że istnieje problem nietolerancji, że kiedyś homoseksualizm był uznawany za chorobę, że religia tępiła dewiacje i tak dalej i dalej. Jesteśmy poproszeni o to, żeby powstrzymać tę całą nienawiść. Tak więc ten fanfik miał nam pokazać, z jakimi problemami zmagają się tego typu osoby. Okej, popieram, tylko dlaczego zostało to zrobione w taki sposób? Jeszcze raz wspomnę, że ta śmierć była zupełnie niepotrzebna. Z samym przesłaniem się zgadzam, ale ja tu nie oceniam światopoglądu autora, tylko fika. I nie polecam go. (POWTARZAM; NIE POLECAM FIKA I NIC WIĘCEJ. JASNE? ŻEBY KTOŚ MNIE TU PRZYPADKIEM NIE OSKARŻYŁ O JAKĄŚ HOMOFOBIĘ. OKEEEEJ?! NIE CHCĘ SKOŃCZYĆ JAK ROWLING). Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  9. Zostałem oszukany! Nigdy nie lubiłem historii o człowieku teleportującym się do Equestrii, więc unikałem tagów [human] i [TCB], a tutaj… Dostałem opowieść o nieszczęśliwym nastolatku, który przenosi się do Equestrii! Dla pewności zerknąłem na listę tagów i tak; brakuje tutaj [human]. No ale dobra, wpadłem w tę pułapkę. Zobaczmy już, co tu się dzieje. SPOJLERY Nie czytałem zbyt wiele tego typu historii, ale ze słyszenia wiem, że większość z nich opiera się na tym samym schemacie i jest do bólu powtarzalna. Nie potwierdzę tego moimi doświadczeniami, jednak jestem w stanie w to uwierzyć. W fanfiku poznajemy nieszczęśliwego siedemnastolatka, który cierpi na jakieś niezidentyfikowane problemy. Nie wiemy, co mu się dzieje, czy jest dręczony w szkole, czy rodzice go biją (chociaż raczej nie, bo potem się martwią jego zaginięciem), nie wiemy, czy po prostu jest chory na depresję albo dziewczyna go rzuciła. Dlatego absolutnie nie mam pojęcia, o co temu zrzędzie chodzi. Gdyby to było jakoś wyjaśnione, to można by mu współczuć, a nawet się utożsamić. Pewnej nocy nie może zasnąć, myśląc nad tym, jakie to jego życie jest żałosne. Bardzo dużo rozmyśla. Nie wiemy o czym. Ech… W pewnym momencie jego pokój rozświetla złocisty portal. Księżniczka Celestia staje przed nim i mówi mu, że musi wybrać pomiędzy życiem tutaj a w Equestrii. Oczywiście emo-nastolatek rozpoznaje ją, bo oglądał serial MLP. Twierdzi nawet, że to jedyna rzecz, jaka go rozwesela. No, ja osobiście pamiętam tych przypałów i innych oszołomów z internetu, którzy mówili podobnie i zupełnie na serio twierdzili, że ludzie to gówno a kucyki rules. Cóż, ludzie to gówno, między innymi przez takie gnidy. Przechodząc do fanfika... Serio? MLP to jedyna pasja i ważna rzecz w życiu głównego bohatera? Jak bardzo trzeba być smętnym fiutem, żeby tak myśleć. Teraz już wiecie, dlaczego nie lubię tego typu historii? Jasne, nie wszystkie są aż tak złe, ale pewien uraz i niesmak pozostaje. Główny bohater uznaje to wszystko za sen i postanawia zamieszkać w Equestrii. Przenosi się tam błyskawicznie i zderza z jakąś kłącza. Okazuje się, że to Fluttershy. Ta go przeprasza i ucieka niepostrzeżenie. Bohater również wymyśla sobie nowe, kucykowe imię; Seedy Luck (saaad). Idzie odszukać bibliotekę, bo tam mieszka jego waifu Twili. Przy okazji próbuje unikać Pinkie Pie, co jest jedyną, rozsądna decyzją tego idioty. Nie dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu zostawienia bliskich na rzecz nowego życia w świecie kucyków. Uważał, że nikt nie będzie go tam potrzebował Nie mówiąc już o tym, że według niego, to tylko sen. Dlaczego miałby mieć wyrzuty sumienia przez to, że mu się to śni? Jasne, my już wiemy, że to rzeczywistość, ale Seedy wciąż sobie tego nie przyswoił. Dalej, nasz człowiek w Equestrii dociera do biblioteki. Twilight w ogóle nie jest zdziwiona jego obecnością. Najwidoczniej została wtajemniczona przez Celestię w jej wielki plan ściągnięcia tego smętnego laczka do świata kucyków. “ Wejdź. - zaprosiła go do środka. Podekscytowanie i ciekawość Seedy'ego nie znały granic.” Och… Te wstępy do clopów są coraz dziwniejsze… No więc Twili daje mu siedem książek grubych jak "pismo święte" (napisane w fiku z małych liter, heretyk jeden). Musi się z nimi zaznajomić, aby poznać otaczającą go rzeczywistość. Nie jestem pewien, ale siedem tak grubych książek to chyba przesada. Poza tym nie lepiej by było, gdyby to Twilight mu wszystko wytłumaczyła? No ale dobra… może po prostu chciała go spławić albo to po prostu osobowości Twilight, a ona ma obsesję na punkcie książek. Dowiadujemy się również, że Seedy zamieszka w nowym domu, który Celestia wyremontowała specjalnie dla niego. Jak miło. Główny bohater opuszcza bibliotekę i idzie się ulokować. Niestety po drodze zapomina o kluczu, jednak szczęśliwie ten wypada z książki. Problem zażegnany. Podczas jego wędrówki dowiadujemy się, że życie Seedy’ego było udane jedynie w internecie. Poznał tam wielu bronych i pegazusów. Dociera na miejsce. Klucz jednak nie pasuje do zamka, tak więc bierze kamień, rzuca w okno i włamuje się do własnego lokum. Hmm, tyle w kwestii zabezpieczeń. Główny bohater zdaje sobie sprawę, że to wszystko jednak nie jest snem. Przyjmuje to raczej bez emocji. Brakowało tego, aby jeszcze wzruszył kopytami. A no i dowiadujemy się, że jego imię to Jan. Fanfik kończy się następująco; “ Kiedy odpoczywał wpadł na pewien pomysł, o którego zrealizowania marzył już w świecie ludzi. Chciał spotkać Derpy Hooves.” Oj panie Janie, idź se zjedz śniadanie. Będąc w świecie ludzi i nie wiedząc o istnieniu Equestrii, planowałeś jak poznać fikcyjną postać? Czy ty jesteś upośledzony? Poza tym… Derpy? Jedną z najgorszych postaci, jaka tylko może istnieć? A co do samego fika… nie jest zbyt dobry. Technicznie jest beznadziejnie. Jak nie rozumiem, dlaczego ktoś postanowił wkleić te wypociny do postu w formie ściany tekstu. Przecież widać, że to jest nieczytelne. Styl o dziwo aż taki zły nie jest, ale są problemy z interpunkcją choćby. Natomiast fabuła jest prosta, w złym tego słowa znaczeniu. Brakuje tutaj rozwinięcia. Nie znamy motywacji bohaterów, nie wiemy dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Nie mamy powodu, aby przejmować się Jankiem. Z jakiego powodu akurat on został wybrany przez księżniczkę do tego, aby zamieszkać w Equestrii? Mało to nieszczęśliwych ludzi na świecie, którzy mają lepsze powody do tego, aby popaść w rozpacz? Fanfik jest zły. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  10. Postanowiłem odpocząć od MLS… Już byłem poważnie zmęczony tymi wszystkich… rzeczami, które doprowadzały mnie do załamania nerwowego. Choć przynajmniej trafił się tam jeden, dobry fik. SPOJLERY. No więc wracam na bezpieczne terytorium, gdzie nie muszę obawiać ataku dziwnych pomysłów z działu MLS. Wybrałem coś, co do czego miałem pewność, że będzie dobre. Jeżeli Lyokoheros bierze się za tłumaczenie i uczestniczy w tym Midday, to mówi to samo za siebie. I nie pomyliłem się. Powyższy fanfik jest solidną, rzemieślniczą robotą. Jego długość i klimat przypomina nieco shorty z serii Better Together, ale to dobrze. Tego właśnie oczekiwałem. Kolejnej, prostej historyjki z życia “equestriańskich dziewczyn”, a nie powtarzania wciąż tych samym odcinków przez Hasbro na ich głównym kanale. Co tu znajdziemy? Osią fanfika jest piżamowa impreza u dziewczyn (czyli chyba amerykański wynalazek), gdzie przyjaciółki oblegają pokój jednej z nich, aby poplotkować. Tym razem jednak tego nie uświadczymy. Całe zdarzenia ma miejsce w domu Sunset. I tu moje pytanie, które zadaje sobie od lat; skąd Sunset, która przecież nie dorastała w Canterlot City, ma dom? Skąd ma środki, aby się utrzymać? Jest pewna hipoteza mówiąca o tym, że zabiła swojego sobowtóra i zajęła jej miejsce. A ciała ludzkiej bliźniaczki się pozbyła. Chyba to jest najlogiczniejsze wytłumaczenie. A jako że kucykowe wersje i ludzkie zachowują się praktycznie tak samo, to nikt nie zauważył różnicy. To dosyć… mroczne. Zastanawiałem się, czy ta kwestia będzie poruszona. Niestety nie, ale to nie problem, bo to już błąd filmów. Wiemy jedynie, że sama dokonuje napraw w swoim domu… Co jest dziwne. Mieszka sama? Licealistka jest w stanie utrzymać cały dom, chodzić do szkoły, grać w kapeli, spotykać się z innymi, a do tego od czasu do czasu ratować świat przed equestriańską magią? Mało prawdopodobne. Chyba że ktoś ją donejtuje, ale kto w takim razie? Krewni jej ludzkiej wersji? Zostawmy to. Impreza się rozpoczyna. Dziewczyny z human 6 rozkładają się w pokoju Sunset. W pewnym momencie Rarity stwierdza, że musi przypudrować nosek i poprawić makijaż. Idzie, a po chwili wraca z niecodziennym znaleziskiem. Już zacząłem są bać, ale okazało się, że to szampon. Ale nie taki zwykły a dla koni (i kucyków, co podkreśla ognistowłosa). Dziwi mnie trochę fakt, że ktoś coś bierze z cudzej łazienki, stawia to na stole przy wszystkich i każe się wytłumaczyć; co to jest? No ale bez tego nie byłoby całego fika. Sunset, nie czując żadnej żenady, opowiada bez skrępowania, że myje swoje włosy specjalnym specyfikiem dla koni. Sprawdziłem, ile kosztuje taki szampon; okazuje się, że (zależnie od marki) nawet mniej niż ten dla ludzi. Trochę mnie to zdziwiło. Wydawało mi się, że wszystko, co jest przeznaczone dla zwierząt, jest droższe. Po przyznaniu się do czynu mycia włosów szamponem dla koni, przyjaciółki (a zwłaszcza ta głupia Rainbow Dash) zaczynają się nieco nabijać z ognistowłosej. Jednak ta idzie w zaparte i próbuje przekonać wszystkich do tego, że to nic dziwnego. Opowiada im również o życiu w Equestrii. Kucyki bardzo dbają o swoją sierść, ogon, czy grzywę, regularnie odwiedzają spa, które można znaleźć w każdej, zapadłej dziurze. Przyjaciółki są bardzo zainteresowane tym faktem. Ostatecznie wszystko przechodzi bez echa. Przygoda z szamponem była jedyna drobnym incydentem, po którym impreza piżamowa trwała w najlepsze. I tak właśnie się to kończy. Bardzo fajny fik. Utrzymany w duchu Better Together. Autentycznie miałem wrażenie, że to kolejny z tych odcinków. Postacie zachowują się i reagują prawidłowo, poszczególne wplątane w historię anegdotki dodają szczegółowości i realizmu światu przedstawionemu. Wiemy, że jednak coś się dzieje w życiach bohaterek. Wypadło to dobrze. Jeżeli chodzi o aspekt komediowy, no to nie śmiałem się, ale cała ta sytuacja była dosyć niecodzienna i sympatyczna. Klimat był spokojny i pasował do SOL. Nie mam do czego się przyczepić. Wszystko tu jest poprawne. Nie będę wymagać zawiłej fabuły od takiego tekstu. Fajnie by było, gdyby zrobić z tego typu fików jakąś serię, np dziesięciu krótkich opowiadań. To by było jeszcze lepsze. Jeżeli chodzi o stronę techniczną, to nie mam się do czego przyczepić. Wszystko zostało poprowadzone w sposób profesjonalny. Polecam tego fika, jeżeli ktoś chce po prostu przeczytać coś spokojnego i niewymagającego. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  11. No nie, trafił mi się kolejny, smutny fik w tak krótkim czasie. Ja już nie chcę… SPOJLERY Ostatni odcinek sezonu 9. wydaje się być jak najbardziej optymistyczny i radosny, a do tego pełen sentymentu, z piosenką na końcu, która łapie za serca. Mnie też trochę złapała. No dobra… rzeczywiście czułem taką pustkę, gdy MLP się oficjalnie skończyło. W sumie zawsze tak mam, jak się kończy jakaś fajna seria. Nigdy przez to nie płakałem! Jasne?! Jednak ostatni odcinek pokazuje nam coś jeszcze… Całe mane 6 (6, bo wliczamy Starlight, a wywalamy Twilight) się zestarzało, niektóre klacze dorobiły się bachorów, swoich partnerów życiowych i chyba spoczęły na emeryturze, przekazując ratowanie Equestrii kolejnemu pokoleniu. Trochę to… przerażające. No bo Twilight rzeczywiście zostanie wkrótce sama, jeżeli nic się nie zmieni. Dlaczego o tym mówię? Ponieważ osamotnienie Twilight po śmierci przyjaciółek jest głównym motywem fanfika. Wszystko zaczyna się od krótkiego wpisu do pamiętnika. Dowiadujemy się, że minęło parę lat od koronacji, lecz Twi już teraz przeczuwa, z czym będzie musiała się zmierzyć. Mijają kolejne lata. Księżniczka Przyjaźni tłucze ramkę z zdjęciem Mane 6, kiedy wszystkie były jeszcze młode. Jednak spod tego zdjęcia wyłania się jeszcze jedno, bardziej aktualne, na który z kolei przyjaciółki Twi są już babciami. W ten sposób fanfik daje nam do zrozumienia, że władczyni Equestrii stara się zapomnieć o przytłaczającej rzeczywistości. Następnie jesteśmy świadkami spotkania Spike’a oraz jego przyszywanej matki. Okazuje się, że wszystkie Mane 6, poza Fluttershy, już zdążyły umrzeć.To krótka scenka. Ale powiem szczerze, że zabrakło mi interakcji w tym fiku. Jeszcze będę później o tym wspominać, jednak dlaczego nie dostaliśmy żadnej sceny rozmowy Twilight z jej przyjaciółkami? Twilight wydaje się być tak wycofana, że w ogóle nie odwiedza ich na starość. Wiem, że chce odpędzić od siebie te mroczne myśli, jednak od księżniczki Przyjaźni można by wymagać poświęcenia, aby wesprzeć je w ostatniej godzinie ich życia. Poza tym fanfik mógłby dużo zyskać na takiej scence. A tak to dowiadujemy się od Spike’a, że Rarity właśnie umarła. Twilight przy tym nie było. Dlaczego? Natomiast gdyby następną sceną były odwiedziny Twilight u konającej Fluttershy, to mogłoby to być ciekawsze i bardziej wzruszające. Tak się nie dzieje. Mija tysiąc lat. Spike przylatuje i obwieszcza, że to już jego koniec. Po tylu latach zestarzał się i jest już ogromny smokiem, którego czeka tradycja Ostatniego Lotu. Chodzi w tym o to, że gdy smok czuje zbliżającą się śmierć, według smoczego kodeksu musi wzlecieć w niebo i szybować aż opadnie z sił. Twilight rozpacza i nie może się z tym pogodzić. Ostatecznie wsiada na grzbiet swojego dawnego pupila i startuje wysoko w chmury. Jednak Twilight ma w tym ukryty cel. W pewnym momencie rzuca się w otchłań, aby zginąć od upadku. Trochę to samolubne, przyznam, ponieważ Twilight nie chce być świadkiem czegoś, na co skazuje Spike’a. Nie chce być świadkiem wymierania osób bliskich. Poza tym przecież jest księżniczką, która włada Equestrią. Czy oprócz przyjaciółek, nie ma żadnych innych zobowiązań? Dla księżniczki Celestii każdy obywatel był ważny (mniej lub bardziej) ale jednak. Jasne, można zrozumieć uczucia Twi, jednak… Wciąż. Nie pasuje mi to. Jak się to kończy? Twilight spada w objęcia śmierci. Spike pikuje, aby ją chwycić i ochronić przed twardym lądowaniem, lecz oboje giną. Na ich cześć powstaje pomnik z epitafium, który Celestia drąży w kamiennej tabliczce. Ano właśnie, co z tą Celestią? Mi też jej zabrakło w tymi fiku. Przydałoby się więcej monologów i dialogów. Akurat do tego typu smutnego opowiadania nieco wolniejsze tempo, pełne zadumy, sprawdziłoby się. Spokojnie można był napisać wersję rozszerzoną. To zlikwidowałoby te problemy. Przede wszystkim, jak już wspomniałem, historia nie pędziłaby tak szybko, moglibyśmy lepiej wczuć się w sytuację Twilight i dostalibyśmy co najmniej jeszcze dwie dodatkowe sceny; rozmowę z Fluttershy oraz z księżniczką Celestią. Ta druga byłby nawet ważniejsza. Twilight mogłaby się zwrócić do swojej mentorki o pomoc, pocieszenie. A tak to ona wydaje się być strasznie odizolowana od wszystkich, co jakoś mi nie pasuje. Twilight nie szukałaby rady u Celestii, która ma już doświadczenie w tych sprawach? Nie mogę powiedzieć, że fanfik jest zły. Jest ciekawy i klimatyczny, choć wydaje się być niepełny. Te problemy można łatwo naprawić, więc tak źle nie jest. Stronach techniczna; działa i jest bez zarzutów. Poza dialogami od dywizów. Ale tak to nie mogę się do niczego przyczepić. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  12. Och, niech to… Dlaczego? Kolejny, zmarnowany pomysł. SPOJLERY Zacznijmy może od tego; “Nazywam się Night Light, i żyję w czasach wojny między galaktykami, układami, samotnymi planetami, i najemnikami pozostających w przestrzeni kosmicznej, oraz wędrujących po wszechświecie, szukających słabych, i bezbronnych, a następnie rabując ich ze wszystkiego co posiadają, aby to oni mogli przetrwać w tych okrutnych czasach bólu, krzyków, męk, cierpień, i śmierci.” Całe, pierwsze zdanie jest za długie. W dodatku pogmatwane. Jasne, wiem, o co tu chodzi, lecz nie czyta się tego zbyt dobrze. Wystarczyło postawić kropkę przynajmniej w trzech miejscach i już byłoby dużo lepiej. Niestety cały fanfik jest napisany beznadziejnie. Styl i narracja to jakiś bełkot, jakby ktoś przeżuwał bułkę ze smalcem w trakcie opowiadania. No jest to męczące. W dodatku… autor po prostu wrzucił link i nic więcej? Nawet się nie przywitał, nawet nie żebrał o łagodne komentarze? Widzimy tylko tajemniczy link. I to tyle. Hmmm… interesujące. Niestety w nasze oczy uderza również niewyjustowana ściana tekstu. Naprawdę nie potrzeba wiele, aby to poprawić. Ech… No więc, przenosimy się, jak widać, w daleką przyszłość (a przynajmniej tak mi się wydaje). Od wielu lat pomiędzy układami gwiezdnymi trwa wojna. Nie wiemy między kim a kim dokładnie, nie wiemy również o co dokładnie toczy się gra, kto jest po przeciwnych stronach barykady. Dostajemy szczątkowe wyjaśnienia. Narracja jest pierwszoosobowa. Głównym bohaterem jest młody kucyk, który mieszkał przez całe życie na statku kosmicznym. Należy również do wyżej wspomnianej grupy najemników, którzy, aby przetrwać w tych trudnych czasach, napadają na niewinnych i grabią ich dobra. Dowiadujemy się również, że okręt wszedł już na orbitę i przygotowuje się do ataku. Będzie to okazja dla głównego bohatera (Night Lighta), aby po raz pierwszy w życiu dotknąć kopytami powierzchni planety. Całkiem interesujący koncept. Trwają przygotowania. Night nieco się denerwuje. Po raz pierwszy będzie brać udział w desancie na pole bitwy. Zostaje odesłany do obsługi artylerii, a konkretnie do taszczenia pocisków. Trochę to dziwne… ale ok. W sensie, to jest sci-fic, a to przypomina mi artylerię drugowojenną, lecz okej. Nie czepiam się. I tak za mało wiemy. Najemnicy przygotowują trzy myśliwce i ruszają do ataku. I w sumie tyle. Fanfik nie jest zbyt obszerny. To nie cała strona. Aż boję się, że mój komentarz będzie dłuższy. Lecz muszę przyznać, że… to mogło być naprawdę coś. O dziwo chciałbym przeczytać więcej. No sam pomysł na to wszystko podoba mi się, daje duże pole do wymyślania dalszych historii. Jeżeli zapomni się o beznadziejnej stronie technicznej, to mamy tutaj dosyć typowe wojny pomiędzy układami gwiezdnymi, młodego, niedoświadczonego bohatera, no i fanfik miał zacząć się z grubej rury. Ale niestety wszystko umilkło. Można rozwinąć wątek tych grabieży i najemników, stworzyć potężne imperia galaktyczne, wymyślić niezwykłe, egzotyczne światy! No wszystko, co tylko ktoś sobie wymarzy może tu być, bo to wszechświat w uniwersum MLP. Chciałbym, aby autor do tego wrócił. Być może później trafiło by mnie rozczarowanie, ale… lepiej nie sądzić na zapas. Poza tym… chyba nigdy nie czytałem tego typu fanfika w uniwersum MLP. Ostatnio przeczytałem kawałek Diuny. To mogło być coś w tym stylu. Ale tak to… ech. Tyle ode mnie. Pozdrawiam! (jednak mój komentarz jest dłuższy od samego fanfika)
  13. Coś czuję, że seks wróci. Poza tym zawsze się zastanawiałem, dlaczego w tytule pewnej książki jest “50 Twarzy Greya” skoro ten idiota (który gada do swojego wacka w spinoffie, dosłownie) pokazuje przez całą powieść tylko jedno oblicze? Do tego niezbyt przekonywujące. SPOJLERY No bo jakby się nad tym zastanawiać. Czy Grey poza posiadaniem bogactwa i obsesji na punkcie kontroli tak naprawdę się czymś wyróżniał? Postacie w wyżej wspomnianej książce to papierowe karykatury prawdziwych ludzi. To jedynie figurki wyrzeźbione z gnoju. Jednak czasy się nie zmieniły. Od dawnych epok, gdy damy dworu marzyły o rycerzach w zbroi na białym koniu, przeszliśmy do współczesności, gdzie smutne kobiety marzą o rycerzu w szarym garniturze i… białym helikopterze. Ech… Ale nie ma tego złego. Przynajmniej jest z czego żartować. Wielu podłapało ten temat, więc powstały przeróbki i parodie Graya. I tutaj mamy do czynienia z jedną z nich. Wszystko zaczyna się następująco. Rainbow Dash, wcześniej normalna (heee) pegaz, teraz jest już… nienormalna. Staje się uzależniona od porno i cielesnych uciech. Obserwujemy ją, gdy akurat ogląda jakiś kanał na TV, gdzie para jednorożców… nie wiem, chyba uprawia zapasy? A może jednak się grzmoci. Jednak Dash jest nienasycona i to przedstawienie już jej nie satysfakcjonuje. Najpewniej już doświadczyła tylu rzeczy, że mało co jest w stanie ją ukontentować. Krzyczy do telewizora i pragnie, aby para na ekranie wreszcie przeszła do czegoś bardziej hardkorowego. Ale jak to się wszystko zaczęło? Pewnego dnia Rainbow kliknęła w link artykułu opowiadającego o upodobaniach księcia Blueblooda. I od tamtej pory się zaczęło. Chciała skosztować raju podczas nowej, seksualnej wyprawy. "Ogłoszenie znalazła w “Equestria Times”, zaraz obok jakichś bzdur o literaturze i sprzedaży przypinek. Pełna obaw i skrępowania poszła na spotkanie grupy Szpicruta." Och, czyli “Equestria Times” również służy takim celom? Może akurat zerknę… No więc pegazica znalazła ogłoszenie pewnej grupy w gazecie i udała się na spotkanie. To odmieniło jej życie. Wreszcie wyszła ze swojej strefy komfortu, jakby to powiedział jakiś kołcz, i spodobało jej się to. Bardzo. Na tyle, że stało się to silniejsze od narkotyków. Od tamtej pory doświadczyła wielu przygód i zaczęła dobierać swoich partnerów w specyficzny sposób. Nie wiemy do końca jak, ale… Nie ważne. A do tego stała się fetyszystką. Oczywiście, bo tytuł zobowiązuje. Jednak jest jeden mały problem… nikt nie może się o tym dowiedzieć! To zniszczy reputację Rainbow Dash (tak jakby już nie miała złej reputacji). Aha i przy okazji dowiadujemy się, że Tank, jej żółw, zdechł. Bo nikt go nie karmił. No cóż, są jednak rzeczy ważniejsze od opieki nad zwierzętami. Ale nagle dzieje się rzecz straszna. Drzwi zostają wyważone. Do domu Rianbuły wkracza Fluttershy, która zamieniła się w Burneikę, dosłownie. No, może nie dosłownie, po prostu jest umięśniona i to bardzo. Krzyczy na Dash, dlaczego ta jej nie otwierała drzwi. Momentalnie Rainbow orientuje się, że Fluta zaraz zobaczy to, co ona ogląda w telewizorze, bo błękitna pegaz jest tępa i po prostu nie wyłączyła telewizora pilotem, a miała parę sekund, aby to zrobić. No nic. Fluttershy chce zabrać przyjaciółkę na siłownie, lecz przed wyruszeniem spogląda na ekran telewizora. W sumie, nic wielkiego się nie dzieje. Po prostu Fluttershy mówi coś w stylu; nie oglądaj tego pedalstwa! Obejrzyj porno z minotaurami lepiej! i tyle. Och, no i… porno z minotaurami? O nieee… Oczywiście Rainbow próbuje jakoś się wykaraskać z tej sytuacji, lecz to nie odnosi sukcesu. Wreszcie Fluttershy zabiera ze sobą Dash na siłownie i fanfik się kończy. Podobało mi się. Fajny motyw, żeby obśmiać postawy zawarte w sadze o Greyu. Nie mam do czego się przyczepić. Strona techniczna bez zarzutu. Pomysł również. Było to dosyć zabawne. Przerysowane reakcje i charaktery, odwołanie do żartów, które już słyszeliśmy; to tutaj wypadło naprawdę przyjemnie. I można się przy tym uśmiechnąć. Postać Fluttershy również robi robotę, bo… to taki kontrast w stosunku do oryginału, a jednocześnie widzimy, że ta postać zachowała trochę dawnego ducha. Jeżeli chodzi o Rainbow Dash, to nie zdziwiłbym się, gdyby była taka naprawdę. Cholera wie, co ona robił na tych chmurkach i obłoczkach. Niby zajmuje się drzemką… taaa. A poza tym… w odcinku z ciastkami (tym, który pokazał nam, że Rainbow nie lubi ciast Pinkie) dowiedzieliśmy się, że Rainbow coś jednak ukrywa przed przyjaciółkami. Jasne, nie zdradzała tego, że nie lubi ciast. Lecz podczas rozmowy z Applejack i Twilight, gdy farmerka spytała ją, czy nie ma jeszcze jakiś innych sekretów, to Rainbow odpowiedziała coś w stylu; nie! Nie mam żadnych sekretów! Przynajmniej nic takiego nie mogę sobie przypomnieć… To raczej sugeruje, że takie sekrety jeszcze ma. Być może ten fanfik opowiada o jednym z nich. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  14. Bordowa Pani, to brzmi jak tytuł kogoś, kto lubi niegrzeczne zabawy. SPOJLERY Ton fanfika jest strasznie przygnębiający. Wszystko tutaj dołuje; od pogodny, przez szarą rzeczywistość, do postawy głównego bohatera. A kim on jest? Nawet nie znamy jego imienia. To po prostu kolejny, zwykły mieszkaniec Equestrii, który ma problemy z pracodawcą (jak każdy, no prawie). Wszystko zaczyna się od tego, że wraca z pracy, idąc w deszczu i paląc papierosa (hmm?). Nastrój jest bardzo melancholijny. Wspomina ostatnie wydarzenia; otóż miał dokonać jakiś pomiarów (nie wiemy dokładnie czym się zajmuje, bo pomiary można robić wielu dziedzinach, wiemy tylko, że działa w fabryce). Chciał dopytać o jedną rzecz, lecz kierowniczka opierdzieliła go za niewiedze i rzuciła mu w pysk tonę kartek, w którym miał sobie poszukać odpowiedzi. Także spoko. Ogier sarka na to w myślach i spluwa. Zmęczony dociera na przystanek. Widzi, jak akurat jego omnibus odjeżdża, lecz przybity i pozbawiony zapału nawet nie postanawia za nim pobiec. Za to czeka na następny i dopiero wtedy wsiada. Zajmuje miejsce. Po krótkiej chwili zauważa niecodzienny widok. Otóż na siedzeniu po lewej stronie siedzi pewna, bordowa klacz - Tempest Shadowa. Fizzlepop Berrytwist. Ogier natychmiast odżywa i się peszy. Dowiadujemy się, że kiedyś się znali, że był jednym z tych dzieciaków, który jej dokuczał ze względu na jej zniszczony róg, a potem to ona im dokuczała, ciskają w nich piorunami. Nie jest również tajemnicą, że Tempest podobała się ogierowi, lecz nigdy nie zdobył się na odwagę, aby to wyznać swojej sympatii. Teraz również mu się podoba, pomimo tego, że blask Tempest wyraźnie przygasł. Bystre spojrzenie zasłoniła mgła i tępe wpatrywanie się przed siebie, zawadiacki wyraz twarzy zmienił się w smętny, z obwisłymi policzkami i nieudolnie zamaskowanymi worami pod oczami. W skrócie; uszła z niej werwa i żywiołowość. Pozostała jedynie pusta skorupa. Przez resztę fanfika ogier bije się z myślami. Zastanawia się, dlaczego do tego doszło? Czemu Tempest jest w takim stanie? Dostajemy również sugestię, że może być alkoholiczką. Główny bohater wyobraża sobie przeróżne scenariusze, według których to jego naigrywanie się z niej w przeszłości mogło do tego wszystkiego doprowadzić .Zastanawia się, czy ona wie o jego obecności w omnibusie, czy go poznała, a jeśli tak, to dlaczego postanowiła się nie odezwać? Czy go nienawidzi za wcześniejsze? Ogier próbuje zebrać w sobie odwagę i przywitać się. Powiedzieć, że mu się podobała i dalej podoba. Ale nie dochodzi do tego. Status quo zostaje zachowany. Pod sam koniec postanawia czym prędzej uciec z tej niezręcznej sytuacji i wysiąść wcześniej. Tuż przed wysiadką, spogląda na Tempest po raz ostatni i na tym fanfik się kończy. Cóż, klimat jest gęsty oraz… przygnębiający, jak już wspomniałem. Główny bohater to nie dynamiczna postać i nie postanawia niczego zmienić w swoim życiu. Zawsze mnie to denerwowało, aczkolwiek w tym przypadku to pasuje. Idealnie zazębia się z tonem opowiadania. Choć szczerze mówiąc liczyłem na to, że jednak porozmawiają, bo mogło wyniknąć z tego coś ciekawego. Da się również zauważyć motyw odeszłych w mrok dziecięcych lat. Wszystkie kucyki wokół stały się poważne, sztywne, zmęczone życiem. Tytułuje się je jako Pan i Pani. Nie ma w tym iskry radości. Fanfik opowiada również o tchórzostwie i słabej woli. O poczuciu winy. Myślę, że ogier będzie żałować swojej wcześniejszej decyzji. Najpewniej będzie rozpamiętywać ten dzień, w którym mógł porozmawiać ze swoją dawną znajomą. W sumie, chyba mało kto nie spotkał się taką sytuacją w życiu, że widziała kogoś znajomego sprzed lat i zastanawiał się, czy się odezwać. A jak to, co konkretnie powiedzieć? Zwłaszcza jeżeli ta osoba była w gronie innych. To może być dosyć… krępujące. Ludzie na ogół są nieśmiali, jeżeli pozostają w przestrzeni publicznej. Wszyscy na nich patrzą. Mało kto lubi podejmować inicjatywę, bo boi się odrzucenia bądź krytyki, więc postanawia się nie wychylać. Jeżeli dzieje się komuś coś złego, to pozostają w tłumie. Taka rada na przyszłość, która może uratować życie; jeżeli zagraża wam coś złego, to nie wołajcie o pomoc do ogółu, tylko wskażcie z tłumu konkretne osoby. Wtedy ci wybrańcy, pod presją tego, że ich wskazaliście, a inni się przyglądają, z pewnością wam pomogą. Były przeprowadzane eksperymenty i to działa. Zapamiętajcie to. Jednak takich sytuacji nie życzę wam wcale. Na koniec powiem, że fanfik jest bardzo dobry. Choć z jednej strony pozostawia pewien żal przez decyzję głównego bohatera. Jednak w tym przypadku to pasowało. Polecam ten fanfik. Nie jest długi, ale wystarczy, żeby dostać lekkiej deprechy. Cholera… teraz muszę przeczytać coś wesołego. W każdy razie polecam. Tłumaczenie również na wysokim poziomie. Strona techniczna nie ma żadnych problemów! Świetny fik i świetna robota! Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  15. SPOJLERY No, muszę przyznać, że naprawdę fajny kawałek fikcji. To taka... creepypasta. Gdy po raz pierwszy spojrzałem na tytuł oraz na to, że tekst jest w formie relacji kolejny nagrań odkrytych na nośniku, to skojarzyło mi się to z tymi wszystkich historiami o nawiedzonych plikach z internetu czy opętanych nagraniach video, typu 666.avi, toy.avi, czy Barbie.avi. (Nie szukajcie toy.avi. Odradzam!). Podczas czytania byłem autentycznie zaintrygowany tym, co się będzie dziać dalej. Czuć tę atmosferę niepokoju, takiego dziwnego brudu, nie wiem jak to nazwać. Szkoda, że historia jest taka krótka. No więc fanfik podzielony jest na sześć sekcji; mamy 5 nagrań i krótkie podsumowanie. Na pierwszym nagraniu poznajemy zgorzkniałego, cynicznego kucyka ziemnego, który od dziecka pracuje na farmie i jest wściekły na świat. W sumie, nie dziwię mu się. Dowiadujemy się o tym, że przez rodziców nie mógł pójść do lepszej szkoły i rozpocząć studiów. Jego pasją była nauka. Widzimy też, że nie odnajduje się w swoim środowisku, określając wszystkich wokół mianem wsiurów. Opowiada nam również o tym, że na targu kupił skrzynię. Intuicja podpowiedziała mu, że będzie warto. Rzeczywiście, okazało się, że w skrzyni znajdowało się podwójne dno, a tam pożółkłe już notatki. Kierując się zawartymi tam instrukcjami, ogier zbudował… dyktafon, dzięki któremu powstały te nagrania. Nie do końca rozumie, jak to działa. Wiadomo tylko, że to opiera się na mocy kryształów. Drugie nagranie. Minął rok, podczas którego główny bohater studiował tajemnicze zapiski. Znalazł tam informacje o dziwnym urządzeniu. Tak naprawdę do końca fika nie dowiemy się, co to konkretnie jest. Dowiedział się również, że uruchomienie maszyny może spowodować poważne szkody wśród kucyków. Jednak ogier nie przejął się tym zbytnio. Napędzany ciekawością oraz poczuciem moralnego obowiązku, zabiera się za konstrukcje tajemniczej maszyny. Następne dwa nagrania pokazują drogę do tego, jak bohater kompletuje kolejne części oraz ostateczny skutek włączenia urządzenia. Otóż po aktywacji… dzieje się coś dziwnego. Wiemy, że ogier zaczyna odczuwać wielki ból, krzyczy i prosi o to, aby przestało. W tle słychać okropne pipczenie i inne dźwięki. Jego zmysły się wytężają, a pod koniec nagrania główny bohater wrzeszczy obłąkańczo zniekształconym głosem, że jest wolny oraz jego umysł… . Nagranie staje się na tyle zakłócone, że nie można tego w pełni zrozumieć. Ostatnie nagranie. Cisza. W pewnym momencie dobiega do nas niepokojący głos mówiący, że ogierowi się udało, że jest wszystkim i wszędzie. Zakończenie to raport służb specjalnych. Dowiadujemy się, że cała Appleloosa (bo tam mieszkał główny bohater) wymarła. Śledztwo dowiodło, że przyczyną śmierci u mieszkańców był zanik pola magicznego. Kryształy, na których zabezpieczono zapis dźwiękowy, zostały przejęte przez służbę królewskich sióstr. Cały ten bałagan został utajniony. A dostęp do akt mają jedynie najwyżej postawieni. Świetnie się to czytało. Klimat i to zakończenie, ta tajemnica i mrok; to się udało doskonale. To jest lepsze niż większość creepypast. Podoba mi się to tym bardziej, gdyż mam słabość do historii o nawiedzonych rzeczach pochodzących z internetu, a ten fik bardzo przypomina takie historie. Chciałem przeczytać jeszcze więcej… No ale nie ma, więc trudno. Mogę jedynie pochwalić autora. Może nie było to straszne, ale pod sam koniec dostałem lekkiej gęsiej skórki. Więc oneshot działa. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś na coś takiego natrafię! Tyle ode mnie! Pozdrawiam!
  16. SPOJLERY Luna takes a Shower to prosta i sympatyczna historyjka. Podoba mi się pomysł, aby dopiero co odzyskaną ze szponów ciemności Lunę zaprezentować jako kogoś, kto nie bardzo orientuje się w otaczającej ją rzeczywistości. W serialu zrobiono dokładnie to samo (odcinek 4. drugiego sezonu) i zawsze lubiłem ten wątek. Tutaj motywem przewodnim jest oczywiście prysznic. Otóż sprawa wygląda następująco; pokój księżniczki Luny nie jest jeszcze gotowy, więc ta prosi swoją siostrę o możliwość skorzysta z jej łazienki, na co Celestia przystaje bez większych oporów. “- Luna, pamiętaj, że gdy ten zamek został zbudowany nikt… hm, nie wiedział o tobie. Robotnicy są w trakcie urządzania twojego pokoju, czyż nie?” W zamku królewskim powinno być multum wolnych i godnych księżniczki pokojów. No chyba, że to jakieś specjalne zamówienie. Ale nie ma o tym informacji. Poza tym… Celestia doskonale wiedziała, że Luna wróci. Skoro Twilight była w stanie dotrzeć do prawdy, to Pani Dnia tym bardziej mogła się spodziewać powrotu Nightmare Moon. Cała ta wędrówka Mane 6 przez Everfree Forest wydawała się być nieco ustawiona przez starszą, królewską siostrę. Ale wracając. Celestia prezentuje Lunie prysznic, wynalazek, którego jeszcze jej siostra nie poznała. Wierząc w to, że Pani Nocy nie wpadnie w żadne tarapaty, Celestia odchodzi w swoją stronę. Trochę to dziwnie, że nie było tam wanny. Królewskie łazienki nie powinny mieć takich bajerów? Ale to już takie czepialstwo z mojej strony. Być może Celestia chciała w ten sposób zachęcić Lunę do spróbowania nowych rzeczy, aby rozeznać się w świecie. Luna pochodzi do prysznica jak pies do jeża. Kombinuje i im bardziej się stara, tym bardziej jej nie wychodzi. Muszę przyznać, że jest to przyjemne, w pewien sposób urocze do czytania. Oczywiście, w rzeczywistości zapanowałaby nad tym prysznicem w ciągu sekundy za pomocą magii… ale nie tutaj. I to mogę wybaczyć temu fikowi. To jest luźna komedia. Natomiast w łazience atmosfera już taka nie jest. Wąż prysznicowy wymyka się spod kontroli, razi Lunę strumieniem zimnej, a następnie gorącej wody. Próba użycia głosu księżniczek spełza na niczym, a prysznic owija się wokół alicorna jak boa dusiciel. Łazienka zaczyna wypełniać się wodą aż do połowy wysokości łazienki. Wiem, miałem się czepiać, ale… Nie ma tam żadnej wentylacji? Żadnych otworów w drzwiach? Poza tym, aby napełnić łazienkę wodą z prysznica, musi minąć trochę czasu. Nie wiem, ile tam było metrów kwadratowych (zakładam, że sporo, skoro to łazienka samej władczyni Equestrii), ale coś takiego powinno zająć więcej czasu. Pomińmy, jak to jest możliwe. Więc Luna, nie mogąc się uwolnić z więzów, macha skrzydłami, aby choć trochę wzbić się ponad poziom tafli wody. “Wrząca woda wystrzeliła na zewnątrz, ukazując młodszą Księżniczkę i zalewając całą sypialnię. Celestia mogła tylko stać w miejscu, zasłaniając się skrzydłami, gdy mokra nawałnica kontynuowała atak, przemaczając ją do szpiku kości.” Ech… Nie, nie mogę tego odpuścić. Wrząca woda? W sensie, dosłownie wrząca woda? Luna powinna być już martwa, skoro przecież tonęła w tym ukropie. Celestia również powinna umrzeć od poparzeń i przegrzania. Pamiętam, jak jedna z kucharek na obozie dla młodzieży wylała sobie na rękę wrzątek i musiała jechać do szpitala. A Luna, która przecież w tym pływała? Heh… Mimo to, wszystko kończy się dobrze. Luna dostała lekcję obsługi prysznica, a Celestia już nigdy jej tam nie wpuści. I pewnie zbuduje w zamku wał przeciwpowodziowy. No i mało brakowało, a Equestria zostałaby podbita przez niepokorny prysznic, a nie jakiegoś tam… Sombrę, Kryśkę czy innych patałachów. Prysznice; to jest prawdziwy wróg! Ale fanfik jest naprawdę przyjemny. To klasyk, który brony powinien znać, bo to dobry oneshot. Pierwszy raz zetknąłem się z nim lata temu, gdy misiek200m go czytał na swoim kanale. I już wtedy mi się spodobał. Dodam jeszcze, że tłumaczenie jest zrobione bardzo dobrze. Żadnych problemów technicznych. “- Jesteśmy… wykąpane, Tia.” Wykąpane? Powinnyście być martwe! Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  17. O matko kochana, jak ja długo zwlekałem z tą recenzją, zwłaszcza że w przypadku fików mistrza Suna zawsze jest o czym pogadać. SPOJLERY Jeżeli chodzi o komedie i mnie, to szczerze mówiąc rzadko kiedy się śmieję. Po prostu książkowa forma komedii nie trafia tak do mnie jak film, czy realne sytuacje w życiu. Zobaczenie zabawnej sytuacji na własne oczy jednak pomaga jakoś ruszyć moje pokłady humoru. W książkach to nie występuje. Niby pozostaje większe pole do popisu dla wyobraźni, oczywiście, jednak pomimo tego wciąż muszę powiedzieć, że nie bawi mnie to aż tak bardzo. Nie oznacza to, że przy książce nigdy się nie zaśmiałem albo chociaż nie uśmiechnąłem. W przypadku Sukkuba w pałacu mimo że się nie zaśmiałem, to wciąż bawiłem się całkiem dobrze, a kąciki moich ust drgnęły ku górze. Bo mamy tutaj do czynienia z krótką komedyjką mocno podpartą stereotypami. Oj tak, jak zaczyna się sezon ligi mistrzów, to klacze płaczą, bo zero ciupciania. Nawet jeśli przejdą z gołym tyłkiem przed nosami ogierów, to nawet powieka im nie drgnie. No ale wiadomo – kabarecik. Jasne, po części jest to prawda… bardzo wykrzywiona, ale w jakiś tam stopniu z pewnością. Po tym jednym przykładzie widać, z czym mniej więcej mamy do czynienia. Żarty są dosyć przaśne, miejscami toaletowe i rubaszne. Nie powiem, żeby mi to przeszkadzało. Fanfik i autor są tego świadomi i po prostu sprzedają nam taką historię. Szczerze mówiąc nie pamiętam, czy były tam żarty o gwałcie. Kojarzy mi się, że mogło coś takiego paść w rozmowie ze strażniczką. Cóż, tego nie pochwalam, bo takie akcje potęgują tylko znieczulicę społeczną. No dobra, ale co z historią? Mamy naszą główną bohaterkę, która jest tytułowym sukkubem. To demonica już doświadczona w sprawach klaczo-ogierowych, pewna siebie, zaradna, podstępna i rozerotyzowana. Niemal cały czas myśli o SEKSIE, ale w sumie to jest jej główny cel, więc… Przybywa do zamku Canterlot, aby skraść miłość dzielnie stróżujących tam ogierów, ponieważ podczas stosunku jest w stanie wykraść część energii dla siebie. To coś podobnego do podmieńców, jednak sposób ekstrakcji miłość jest daje więcej przyjemności. Aby odnieść sukces, przechodzi przez portal w nocy i zaczyna szukać potencjalnych ofiar. No i w tym momencie rozpoczyna się tak naprawdę to, czym ten fanfik jest – komedią pomyłek, no bo co takiego się dzieje; o proszę, dwóch strażników nie ulega urokom atrakcyjnej klaczy, bo okazuje się, żeeee… są homoseksualistami! Więc wtrącają ją do lochu. Tam sukkub spotyka jakiegoś starego oblecha, któremu z litości postanawia… Ale dziadowi nie idzie zbyt dobrze, a raczej zbyt szybko, jednak nasza poczciwa demonica nie daje o tym znać, więc stary dziad idzie w pierony i ucieka z lochu. Pomimo tego, że ucieczka z klatki to dopiero początek, a przecież jeszcze trzeba się wydostać z zamku, ale to szczegół. Aha, no i spotkanie ze zasadniczą strażniczką również zapadło mi w pamięci. Cóż, padło tam parę słów prawdy pod adresem głównej bohaterki. Okazuje się, że wszystkie ogiery nie zwracają uwagi na to, że co noc przychodzi do nich demon, aby im wykradać im energię. No ale cóż, w ramach, powiedzmy że zapłaty, otrzymują trochę radość od sukkuba, więc jakieś wytłumaczenie jest, tak samo jak i powód, żeby sądzić, że to najgorsza ochrona, jaka tylko może istnieć. Och, ale pod sam koniec mamy jeszcze spotkanie z Księżniczką Nocy. To dopiero rewelacja! Luna również narzeka na brak czułości, heh. Życie bywa ciężkie nawet dla władczyń Equestrii. Niestety sukkubowi ostatecznie nie udaje się osiągnąć celu, tak więc wraca do piekła, gdzie jej miejsce. Właściwie to niewiele można powiedzieć o bohaterach, bo są tak samo prości jak historia. Każdy jest definiowany przez jedną rzecz. Nie chce mi się tego wszystkiego wyliczać, ale – sukkub; cały czas tylko myśli o mitycznym seksie, prawie tak samo, jak bohaterki ostatnio popularnych gniotów wśród Karyn i Grażynek. Strażnicy to geje, cóż więcej im potrzeba? W tym miejscu dziękuje bardzo za to, że to nie są stereotypowi homoseksualiści, jeszcze tego by brakowało. Luna kojarzy mi się z panią w średnim wieku, która swoje najlepsze przygodny ma już za sobą, ale jednak wciąż nie może się rozstać ze swoimi erotycznym zapałem. Ale oprócz tego nie ma tu nic więcej, nic, co by mogło definiować te postacie. Pewnie długość fika również o tym zadecydowała, tak samo jak obrany kurs przez autora. No więc jak mógłby to wszystko podsumować? Myślę, że pomysł był niezły. To naprawdę dosyć zgrabnie zarysowana historia, prosta, niewymagająca na tyle, że ciężko cokolwiek tam sknocić i się pogubić. Humor jak zawsze jest rzeczą subiektywną i jeżeli do kogoś trafia, to dobrze. Jak nie trafia, to też dobrze. To żadna zbrodnia w tym przypadku. Nie ma sensu już więcej się nad tym rozwodzić, bo czuję, że napisałem dość. Okej, dodam jeszcze, że całkiem przystępnie jest to napisane. Nie zwraca się uwagi na styl czy budowę zdań, więc jest git. Nie będę wystawiać oceny w stali o 0 do 10 bo uważam, że nie jest to miarodajne. Powiem tak; jeżeli masz ochotę na prosty tekst z żartami o seksie oraz z odrobiną pikanterii to przeczytaj. Nie powinieneś być zawiedziony lub zawiedziona. Ogólnie fanfik stoi na solidnym, przyzwoitym poziomie. Ja daję okejkę! To tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  18. Ach, że też można w taki sposób rozkręcić na części pierwsze sam akt schnącej farby. Odwołując się do filozoficznych zagadnień tożsamość, epistemologii, prawdy oraz przemijania. Spodziewałem się kurcze komedii, a nie wykładu z filozofii! Ale jestem kontent, bo to był naprawdę ciekawy pomysł! SPOJLERY Ale zacznę od strony technicznej. Nie podoba mi się to, że nie ma wcięć w tekście. Czcionka jest pogrubiona i za duża (po co?). Przypisy od tłumacza nie powinny znajdować się bezpośrednio w tekście, tylko w przypisie na dole, żeby nie wytrącać z immersji. Psuje to efekt. Dialogi są od dywizów, a nie półpauz czy pauz. Niektóre fragment były trochę niezgarbne. Rozumiem, że pomiędzy językami są znaczące różnice i czasem ciężko jest coś ubrać w słowa, ale to właśnie jest rolą tłumacza, aby oddać coś wiernie, ale jednocześnie tak, by dobrze to brzmiało w innym języku, skoro już ktoś się za to zabiera. Okej, nudne rzeczy mamy za sobą. Teraz czas na jeszcze więcej przynudzania z mojej strony. Więc Pinkie Pie maluje pokój. Tak, coś tak pozornie nieinteresującego zostało tu postawione na zupełnie innym poziomie. Szczerze mówiąc spodziewałem się komedii, a jest to wszystko napisane; pół żartem, pół serio. No bo czyż rozmyślania Pinkie o istocie bytu, patrząc na schnącą ścianę, nie są nieco śmieszne? To akurat pasuje do tej postaci i został świetnie użyte. Jest w tym wszystkim też jakaś prawda. Pomarańczowy Pokój umiera na rzecz Różowego Pokoju. Pinkie odbiera Pokojowi jego tożsamość i to bezprawnie. Co świadczy o istocie danego przedmiotu? Przecież ktoś niewidomy nie zobaczy tego koloru. Ktoś może być daltonistą i nie zobaczy coś innego. Zwierzęta również widzą barwy w inny sposób. Więc jaki ten pokój jest? Kto ma rację i jaka jest prawda? A czym jest prawda? Czy jest to tym, co odbieramy naszymi zmysłami? Jeżeli chodzi o kolor, to nie jest on fizyczną właściwością danej materii. Nasze mózgi interpretują świat na różne sposoby. Ktoś może poczuć chropowatą powierzchnię ściany i go to załaskocze, kogoś innego nie. Więc te doświadczenia są subiektywne. Dlatego też poznanie naszego świata jest tak dyskusyjną kwestią. Jednak fanfik wkracza na nieco inny grunt. Końcową myślą jest to, aby pogodzić się ze zmianami, jakie następują w naszych życiach i pozwolić sobie na radość w przypadku małych przyjemności, które definiują nasze codzienne życia. Trochę mi nie pasowały te wtrącenia ze strony przyjaciółek Pinkie Pie. Nie były one potrzebne poza ostatnią sceną. Nie wprowadził one niczego nowego. Padają tam takie dialogi jak; ooo, Pinkie jest dziwna! Gapi się na ścianę z szeroko otwartymi oczami! Co za rewelacja! To było zbędne. Wiemy o tym wszystkim. Równie dobrze dużo tych rozmów można by wyciąć i zostawić Rainbow Dash, która wręcza Pinkie babeczkę, co przerywa jej trans i doprowadza nas do głównej myśli fanfika. Nie stracilibyśmy nic ważnego. Ale to kolejny, krótki, ciekawy fanfik, który jednak pozostawia pewną myśl w głowie. Przede wszystkim łamie nasze oczekiwania. Po Pinkie Pie i takim tytule spodziewać się można komedii, a tu coś takiego. Fajny efekt zaskoczenia. No i też jest to nawiązaniem do odcinka, w którym Pinkie Pie sklonowała się w stawie, co narobiło później wielu kłopotów. Swoją drogą zawsze wydawało mi się to być okrutne. Przecież te klony Pinkie również były żywymi istotami, a Twilight je bezceremonialnie odsyłała. Zamieniały się w energię, która leciała ku tafli podziemnego jeziora. Ech, MLP miało swoje mroczne momenty (błotna gorączka). Krótko mówiąc; bardzo ciekawy fanfik, właściwie dla każdego, bo dotyka uniwersalnych kwestii w naszych życiach. Choć morał jest dosyć oklepany, to podejście do problemu już bardzo kreatywne. To tyle ode mnie Pozdrawiam!
  19. Moja opiekunka jest wampirem! SPOJLERY Nie ma to ja streścić fika w jednym zdaniu i to do tego w tytule. A do tego zawrzeć nieścisłość, bo Sun-Sun nie jest wampirem, tylko pół wampirem. Mistrz Lyoko upodobał sobie SUN-SUN, jak z resztą widać. Co tym razem nam zaprezentował? Krótką historię o uprzedzeniach względem innych istot, w tym przypadku wampirów, oraz o tym, że do każdego należy podchodzić z indywidualnie, a nie generalizować. Tak, to jest problem na czasie i chyba już pozostanie taki na zawsze. Wszystko zaczyna się od tego, że nasza mała Twily idzie z naszą duża Sunset na lody. Po krótkim, magicznym pokazie, który ożywił lodową gałkę, trafił mnie klimat tego opowiadania. Poza drobnymi szczegółami, jak śmierć matki i sam motywem picia krwi, właściwie te fanfik mógłby się stać scenariuszem do kolejnego, kanonicznego odcinka MLP. To, co chcę tu zaznaczyć, to to, że czuć tu słodką atmosferę wyjętą prosto z serialu. Narracja jest radosna, ale nie przesłodzona. Nie ma tu nadmiaru zdrobnień. Historię śledzi się z ciepłem na sercu i to autorowi jak najbardziej wyszło. Dalej Twily próbuje z powrotem złożyć rozbity wazon w domu, co po cierpliwym próbowaniu jej się udaje. W międzyczasie ognistogrzywa klacz przygotowuje jedzenie, lecz gdy wraca do swojej podopiecznej odkrywa, że mała przejrzała jej sekret. W jukach Sun-Sun była torebka z krwią, co budzi wiele wątpliwości. Niestety ognistogrzywa jest zmuszona jakoś wykaraskać się z tej niezręcznej sytuacji i wyjawia przed Twily niewygodną prawdę; otóż Sunset jest dhampirem! Czyli pół wampirem. Musi spożywać krew, by ostudzić swój instynkt i nie wpaść w szał. Twily ucieka na wieść o tym, że jej opiekunka jest krwiopijcą i omal się nie zabija. No ale cóż, Sun-Sun dzięki półwampirzym umiejętnością ratuje ją przed stratowaniem przez wóz i zabiera z powrotem do domu. I właśnie w tym momencie następuje ten najważniejszy moment. W skrócie; Twily jest jeszcze dzieciakiem, więc w sumie nie dziwne, że boi się stworzeń, które mają złą reputację. Dorosły również byłby uprzedzony. Sunset wyjaśnia jej, że nie jest potworem, że to nasze wybory i decyzje kształtują naszą kucykowość (człowieczeństwo) i moralność. Ja się z tym nie zgadzam, pomimo tego, że to dobre podejście w życiu. One jest po prostu nieprawdziwie, ale pomaga w życiu jak wiele innych rzeczy; choćby wiara w istoty nadprzyrodzone (Boga). Nie mam zamiaru rozprawiać tutaj o tym, czy Bóg jest prawdziwy czy nie, bo nie mam żadnych argumentów, aby potwierdzić lub zaprzeczyć jego istnieniu. Ale skoro o tym traktuje fik, to spróbuję się do tego odnieść, co ja myślę. Nawet jeżeli istnienie bóstwa jest mało prawdopodobne według wzorów Bayesa, (a jest to szansa tak mała, że trudno to sobie wyobrazić) to trzeba być świadomym tego, że jeżeli Bóg istnieje, to wszystko jest możliwe. A dlaczego nie zgadzam się z przesłaniem, że nasze decyzje definiują to, kim jesteś? Ponieważ… nie ma żadnych decyzji. Tak, wiem, co sobie teraz pomyślicie. Trudno. Zagadnienie wolnej woli jest bardzo złożone, ale aby to uprościć, to powiem tylko tyle; jesteśmy złożeni z materii tak samo jak wszystko inne we wszechświecie. We wszechświecie panują jednak pewne prawa, które determinują zachowanie tej materii. Podlegamy prawom wszechświata, prawom fizyki, chemii, biologii i wszystkich innych możliwych dziedzin. To nie my decydujemy, jak działa wszechświat. Nasze mózgi działają według tych praw, ewoluowały przez bardzo długi czas na zasadzie prawdopodobieństwa. Nie było w tym wszystkim mocy sprawczej ze strony człowieka. Jesteśmy tak zaprogramowani, że możemy myśleć o sobie, jak o kimś wyjątkowym i że jesteśmy wolni. Jednak jesteśmy niczym, a wszystko, co się zdarzyło do tej pory, było wynikiem powstania wszechświata bardzo dawno temu. Łańcuch przyczynowo-skutkowy. Dlaczego Sun-Sun jest akurat dobra, a zabójcy jej matki już nie? Można powiedzieć, że to był ich wybór. Ale dlaczego akurat tak wybrali? Bo tacy byli. Ale dlaczego byli, jacy byli? Ponieważ takie czynniki zewnętrzne na nich zadziałały. Czy Sunset mogłaby być zła? Oczywiście. Czy tamci napastnicy mogliby być dobrzy? Oczywiście. Wystarczyłoby, żeby to wszystko inaczej się potoczyło; to znaczy wystarczyło zmienić scenariusz. I gdzie w tym wolna wola? Nie każdy w końcu jest ratowany przez Celestię i staje się jej uczennicą. To nie był wybór ognistogrzywej, tylko czynnik zewnętrzny. Ale to czy wolna wola istnieje, czy nie, tak naprawdę nie zmienia niczego oprócz naszego nastawienia. Dlatego dalej starajcie się podejmować jak najlepsze decyzje i być dobrym. Na zakończenie powiem, że fanfik jest przyjemny, nie za długi, w sam raz. O pozytywnej aurze no i profesjonalnie wyedytowany. Czytanka na 10 minut, ale co fajnie spędzony czas, to moje. To tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  20. Zakochany Kucyk był jednym z pierwszych fików, które zagościły na tej stronie. Czytałem go daaawno temu. Chyba w 2012 roku. Niestety to dziełko cierpi na problemy typowe dla pierwszych fików ze strony bronies. SPOJLERY Z tego, co pamiętam, tekst nie był w poście, lecz normalnie w google dosc. Teraz ten fik jest zupełnie nieczytelny. Nie winię Dolara, bo on najpewniej to tylko skopiował i tyle, ale teraz jest jeszcze gorzej niż wtedy. Oryginalny tekst był słabo napisany, jak przez pięciolatka, który dorwał się do klawiatury pod nieobecność rodziców. Nawet nie chce mi się wymieniać tych wszystkich problemów, bo bym powtórzy się po raz setny, komentują te wszystkie ficzki. Ale ogólnie chodzi o składnię, interpunkcję, styl. Sama historia również nie jest zbyt ciekawa. Przypomina bajeczkę dla najmłodszych. Wszystko zawarte w tekście jest maksymalnie naiwne. Czyżby ten tekst był skierowany do brzdąców, które dopiero nauczył się czytać? Mój Boże… może lepiej, żeby tego nie czytały, bo jeszcze się zrażą. Bajeczki dla dzieci mogą być ciekawsze, bardziej złożone i mądrzejsze. Wszystko zaczyna się od tego, że Pinkie Pie idzie odwiedzić Rainbow Dash, ponieważ obie umówiły się na tydzień żartów (czytaj; tydzień zawraca plota wszystkim wokół i wkurzania ich). Błękitna klacz niechętnie wychodzi Pinkie na spotkanie. W tym momencie widzimy, że Rainbow jest dziwnie wycofana, prawie jak Fluttershy. Robienie żartów nie wychodzi, pegazka mówi, że nie ma na to siły (wcale jej się nie dziwię) i idzie w pierony. Pinkie przybywa do biblioteki i tam rozmawia ze swoimi przyjaciółkami o dziwnym zachowaniu Dash. Spotkanie przerywa wtargnięcie Pani Burmistrz, która oznajmia, że już niedługo odbędzie się pokaz Wonderbolts, a nasza błękitna klacz będzie miała niebagatelną okazję do zaprezentowania swoich umiejętności. Jednak wspomniana pegazka zaginęła… To mobilizuje resztę Mane 6 do odnalezienia powierniczki elementu lojalności. Po sprawdzeniu wszystkich miejsc, wreszcie natykają się na Rainbow. Krzyczą do niej, aby opowiedziała im, co się dzieje. Ta, po wysłuchaniu wielu irytujący próśb, wreszcie wybucha i oznajmia, że ma gdzieś pokazy Wonderbolts. A ponadto to wszyscy należący do tej grupy są frajerami i największymi gnidami w Equestrii. “Słyszałyście – odparła - nie mam ochoty należeć do tej zrytej, debilnej, bezsensownej i popisującej się jak tylko można grupy. Każdy kto do niej dołącza jest debilnym zarozumiałym kretynem bez uczuć i rozumu, liczą się dla nich tylko i wyłącznie sztuczki powietrzne i nic więcej” Łoooo! Ciekawe, co takiego się stało… Oczywiście dowiadujemy się zaraz po tym. Tempo w tym fiku jest… do rzyci? Otóż Rainbow zakochała się w pewnym pegazie o imieniu Hurricane. Dziwne, wydawało mi się, że to był Soarin, a nie jakiś randomowy OC. To chyba jakiś efekt Mandeli. Rarity proponuje pomoc, jako że Rainbow Dash jest tak bardzo nieśmiała w miłości, że postanawia porzucić swoje odwieczne marzenie, byle nie spotykać się z obiektem jej westchnień. Umawia ją na randkę z Hurricane’em. Jeszcze przed tym mamy krótką rozmowę ogiera z Dash. Ten bardzo się cieszy, że taka ślicznotka jest jego fanką. Zawiera z nią pewien układ; jeśli dobrze wypadnie na pokazie, to pójdzie z nią na randkę. Parę mało skomplikowanych zdań później Rainbow robi ponaddźwiękowe bum i możemy już zapomnieć o tym wątku. Rarity postanawia pomóc swojej przyjaciółce w przygotowaniu jej do nocnego spotkania z ukochanym. Zabiera ją do butiku, by odstawić ją na bóstwo. Zapada wieczór. Hurricane jest rosłym ogierem, z rozstawem skrzydeł większym niż cały butik. Wcześniej pewny siebie, nagle zostaje strącony z pantałyku, gdy tylko widzi umalowaną Rainbow we wspaniałej sukni. Nasza parka wyfruwa w nocne niebo, a później udaje się do spokojnej restauracji. Dosłownie trzy zdania po tym idą na spacer, a następnie Hurricane odstawia Rainbow pod drzwi jej domu. Na pożegnanie całuje Rainbow w policzek (jak uroczo). Niebieska pegaz jest uradowana jak nigdy i z jakiegoś, niezrozumiałego powodu, przechodzi na język angielski, krzycząc; “BEST NIGHT EVER!!!” I to są dosłownie ostatnie słowa w tym fiku. Nie był zbyt dobry. Przede wszystkim tempo tego wszystkiego. Historia mknie przed siebie, co chwilę zaliczając glebę. Brakuje głębi w motywacjach i zachowaniu bohaterów. Do tego nie bardzo wiemy, czemu główni bohaterowie tak siebie lubią. Racja, było wspomniane, że mają wiele wspólnych zainteresowań, ale… no właśnie. To było rzucone tak mimochodem. Nie lepiej było rozpisać jakąś interesującą scenę w tej restauracji, gdzie bohaterowie rozmawiają, żartują, wymieniają się poglądami i przy okazji stają się sobie bliżsi? Przez to nie czuć żadnej chemii ani uczucia. Poza tym… mam wrażenie, że ta randka nie poszła po myśli Rainbow Dash. Niby jest zadowolona, ale Hurricane trochę ozięble odstawia Rainbow na miejsce. Chyba dał jej tego całuska tylko po to, aby nie było jej przykro. Nie pożegnał jej w nieco bardziej namiętny sposób, czego możnaby się spodziewać od dorosłych kuc po udanej randce. Z resztą, fanfik nie dał mi powodów, aby uwierzył w ten związek, a w romansach chyba właśnie to jest jedną z najważniejszych rzeczy. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  21. Nie chce mi się pisać komentarzy do fików dłuższych niż jedna strona… więc znalazłem coś idealnego! Krótka historia, ponoć erotyczna, z… czymś tam. Apperently, słowo dreszyk odwołuje się do reklam żelów intymnych, co w sumie jakoś pasuje do tematyki tego drabbla. Zagadka rozwiązana. Ta historia jest erotyczna, nie podobno, tylko jest, a to wszystko przez postawę księżniczki Luny, która za bardzo lubi banany (podobnie jak Sugar Belle. Zwróćcie uwagę na to, ile ona ma bananów w torbie, gdy Scoot ją otwiera. Po co samotnej klaczy w wiosce na końcu świata tyle tych owoców, skoro nic z nich nie piecze? Zawsze używała jabłek. Mmmm… interesujące). Tak więc nasza księżniczka Nocy wpatruje się w pewien, interesujący kształt. Oblizuje się na jego widok, wkłada do buzi… A jeszcze przed tym obiera ze skórki. Później okazuje się, że to był… banan! Ech… to nie jest żadne zaskoczenie ani zwrot akcji. Wiadomo od samego początku, że to nie będzie pewna część ciała, bo to dział ogólny. Łatwiej byłoby strollować czytelników, gdyby to znalazło się w odpowiednim dziale, gdzie porno mogłoby się pojawić. Wtedy możnaby wodzić czytelników za nos i bawić się ich oczekiwaniami, by później umieści jaką scenę seksu. Ale nie tutaj! Oj niee! No ale tak to… ten drabbl niczym nie zapada w pamięć. Oprócz błędów. Mamy do czynienia z historią z zamkniętą w stu słowach, ale nagromadzenie baboli jest wręcz piorunujące, a najwidoczniej było jeszcze gorzej, skoro autor zdążył wprowadzić poprawki. Największą wadą, jaką może mieć jakikolwiek tekst, jest to, że nie idzie go zrozumieć. Drabbl jest pogmatwany, okropnie pogmatwany. Autentycznie nie rozumiem tej końcówki. To znaczy… domyślam się, o co chodzi, ale to nie powinno mieć miejsca. Nigdy! Już lepiej użyć paru krótkich zdań, każde z nich zacząć od podmiotu i orzeczenia, a następnie dołożyć jedno dopełnienie. Jasne, będzie to brzmiało słabo i monotonnie na dłuższą metę, ale przynajmniej będzie klarownie. Natomiast tutaj mamy do czynienia z takimi kwiatkami jak; “Nie tak dawno. Bez świadków, oraz żadnych dowodów. Położonym na komodzie talerzu z leżącym w nim bananem, do końca nieświadomym zbrodni przed chwilą na nim dokonanej.” Wat? O co tu chodzi? Próbuję wymyślić sposób, jakby to naprawić, ale… nie wiem czego się złapać. Może coś w stylu; Nie tak dawno odnaleziono banana leżącego na talerzu, nieświadomego zbrodni, jakiej przed chwilą na niej dokonano. Już pomijam fakt, że to zdanie i tak nie ma logicznego sensu. Nie tak dawno i zbrodni dokonanej przed chwilą? Początek zdania sugeruje, że Luna zabawiała się bananem już jakiś czas temu, ale nagle okazuje się, że to wszystko wydarzyło się przed chwilą. No chyba że… odnaleziono tego banana, a potem zostawiono go w spokoju, by Luna mogła znów się nim zabawić. Ja pierniczę, już powinien zgnić! Tak czy siak nie wolno tak przeskakiwać w timelinie podczas jednego zdania. Oprócz tego jest sporo innych błędów składniowych oraz interpunkcyjnych, co dodatkowo utrudnia czytanie. Autorowi poleciłbym otworzyć przeglądarkę i poczytać w internecie czegoś na temat budowy zdań i ich szyku. Polecam również wziąć książeczkę do ręki i zobaczyć, jak tam opowiada się historię. Każde zdanie to taka miniaturka, która coś pokazuje. To mały kroczek, który prowadzi do końca całej historii. Niestety tutaj, pomimo krótkiego spaceru, zdażyło się sporo potknięć. Gdyby nie te wszystkie mankamenty, drabbl byłby średniakiem, ale mógłby komuś sprawić choć troszkę radości. Póki co… do poprawki. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  22. O rety… Odmawiam zaakceptowania faktu, że to istnieje. SPOJLERY Tak więc… No, zobaczmy, co my tutaj mamy. Autentycznie nie jestem w stanie uwierzyć, co ja przeczytałem, Jakiś bełkot na dwie strony. Wszystko, co tylko sobie można wyobrazić, jest kompletnie pomylone. Już na pierwszy rzut oka widać, że coś tu jest SROGO nie tak. “Niebieska klacz obudziła się w samym środku nocy, z głębokim głośnym wdechem. PrzysiaNiebieska klacz obudziła się w samym środku nocy, z głębokim głośnym wdechem. Przysiadła, i zerknęła na zegarek, leżący po jej lewej stronie na biurku, obok lampy. Były dosłownie parę minut, po pierwszej. - To tylko sen… Zaszemrała sama do siebie, po czym spróbowała znów zasnąć.” To jest początek tego fika (i jednocześnie środek, zaraz zrozumiecie). Strona techniczna… ona nie istnieje. Sens? Nie istnieje. Styl? Nie istnieje. Niczego tu nie ma. Tylko pustka, która zżera mą duszę. No ale dobra, spróbuję jakoś to poukładać… Nie znałem tego fika. Przysięgam, że nie miałem zamiaru nikogo gnębić (gnębie tylko fikcję), jednak teraz zdążyłem się z tym zapoznać. Nie czytałem komentarzy (robię to, jak już skończę fika) by się nie sugerować zdaniem innych i wyrobić własną opinię. Zobaczyłem też interesujący tytuł. Rainbow Dash, która się farbuje, aby ukryć swój prawdziwy wygląd. To brzmi jak coś bardzo ciekawego. Kiedyś, bardzo dawno temu, widziałem komiks, w którym Dash farbowała włosy na biało, zakładała okulary i kieckę, by wyglądać jak Photo Finish. Spodobało mi się to. I dlatego tym bardziej chciałem się przekonać, czy tutaj również dostanę coś fajnego. Nie dostałem. Tak więc Rainbow budzi się z jakiegoś koszmaru, idzie dalej spać, lecz nie może już zasnąć. Postanawia zwlec się z łóżka i zrobić poranną toaletę, w skrócie; wszystkie te czynności, które robimy rankiem. Oprócz jednej! Otóż okazuje się, że… Rainbow Dash się farbuje na tęczowe kolory! Jej naturalnym jest czerwony. Aby przed nikim się nie zdradzić, tego ranka ubarwia swoją GRZYWĘ. Przy okazji… Skoro nikt nie wie o jej prawdziwym wyglądzie, to chyba musiała farbować się od najmłodszych lat. No bo taka Fluttershy zna ją od dawien dawna. Przez te wszystkie lata nikt nie zorientował się? Wystarczył jeden błąd… ( Piszę to jako dodatek; Aha i po konsultacjach z dziewczyną teraz już wiem, że kwestia farbowania grzywy przez tak długi czas jest jeszcze bardziej problematyczna. Tak częste farbowanie zniszczyłoby włosy. No i pozostaje kwestia odrostów). Po skończonej robocie Rainbow idzie do Cukrowego kącika na swoje przyjęcie urodzinowe. Przez całą drogę wszyscy patrzą się na nią w dziwny sposób. Błękitna pegaz nie wie, o co chodzi. Na miejscu przyjaciółki mówią jej, że ma czerwony ogon. Przefarbowała tylko grzywę, bo wcześniej była zbyt zaspana i zapomniała o ogonie. Rainbow Dash nie może w to uwierzyć. Płacze gorzko, leci w pierony, nagle strzela ją piorun, a ona spada na ziemię i umiera… Tak więc Rainbow budzi się z jakiegoś koszmaru, idzie dalej spać, lecz nie może już zasnąć. Postanawia zwlec się z łóżka i zrobić poranną toaletę, w skrócie; wszystkie te czynności, które robimy rankiem. Oprócz jednej! Otóż okazuje się, że… Rainbow Dash się farbuje na tęczowe kolory! Jej naturalnym jest czerwony. Aby przed nikim się nie zdradzić, tego ranka ubarwia swoją GRZYWĘ. Przy okazji… Skoro nikt nie wie o jej prawdziwym wyglądzie, to chyba musiała farbować się od najmłodszych lat. No bo taka Fluttershy zna ją od dawien dawna. Przez te wszystkie lata nikt nie zorientował się? Wystarczył jeden błąd… ( Piszę to jako dodatek; Aha i po konsultacjach z dziewczyną teraz już wiem, że kwestia farbowania grzywy przez tak długi czas jest jeszcze bardziej problematyczna. Tak częste farbowanie zniszczyłoby włosy. No i pozostaje kwestia odrostów). Po skończonej robocie Rainbow idzie do Cukrowego kącika na swoje przyjęcie urodzinowe. Przez całą drogę wszyscy patrzą się na nią w dziwny sposób. Błękitna pegaz nie wie, o co chodzi. Na miejscu przyjaciółki mówią jej, że ma czerwony ogon. Przefarbowała tylko grzywę, bo wcześniej była zbyt zaspana i zapomniała o ogonie. Rainbow Dash nie może w to uwierzyć. Płacze gorzko, leci w pierony, nagle strzela ją piorun, a ona spada na ziemię i umiera… DEJA VU? BŁĄD W KOMENTARZU, BO JEST DWA RAZY DO SAMO? Nie… Bo ten fik naprawdę, naprawdę jest tak napisany. Pierwsza połowa jest niemalże taka sama jak druga. To ja też sobie skopiuję mój własny komentarz, a co! No i do tego to zakończenie. Co to kuźwa jest? To nie mogło zostać napisane na poważnie… Zaraz?! Tagi [sad] i [dramat] w tytule? No, można powiedzieć, że jest sad i dramat. Po pierwsze; co to ma być? Po co ten sen? To przypomina jakąś cholerną pętlę czasoprzestrzenną i czytając to, czułem się, jakby utknął w piekle. Jest to tak randomowe i bez sensu, że nie mam słów. Po drugie; o co cały ten ból plota Rainbow Srasz? Dlatego tak zareagowała? Kompletnie tego nie wiemy. Po co ten płacz? Dlaczego dla niej tak ważne było to, aby ukryć prawdziwy kolor swoich włosów? Brak odpowiedzi. To nawet nie jest szkielet opowieści. To nawet nie jest zalążek. To jedynie jakiś pyłek fruwający w nicości. A potencjał był spory. Kurde no… Dlaczego? Poza tym nie jestem w stanie zrozumieć, jak ktokolwiek mógł dopuścić do tego, aby coś takiego ujrzało światło dzienne. “Niebieska klacz obudziła się w samym środku nocy, z głębokim głośnym wdechem. PrzysiaNiebieska klacz obudziła się w samym środku nocy, z głębokim głośnym wdechem." Pierwsze dwa zdania fanfika są praktycznie takie same. W drugim jest jakieś barachło ze zdania jeszcze niżej. Jak można było przeoczyć coś takiego? To kompletny brak szacunku do czytelników. Autorze/autorko ty piszesz ten tekst, tak? Piszesz i widzisz go przed oczami? Co to robi w tekście? Ale dobra, rozumiem, że różnie może być, że wpadki się zdarzają… Choć akurat w tą powyżej ciężko mi uwierzyć. Autor obiecał, że poprawi to wszystko, ale żadnych obietnic nie dotrzymał. “Los postawił na swoim. Gdy leciała, nastąpiło wyładowanie, a piorun trafił prosto w nią… Leżała na ziemi. Nie żyła, i już nikt nigdy jej nie widział, ani nie dowiedział się co się z nią stało. Dokładnie to jej się śniło tej nocy.” Teraz już wiem, jak może wyglądać najgorsze zakończenie z możliwych. To wszystko było snem w śnie. Czyli taka incepcja. Nie ma co już więcej nad tym dywagować. Fanfik jest niemożliwy do czytania. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  23. Shipping Goggles to fanfik, który skupia się na zwichrowanej mentalności Rarity. W tym opowiadaniu nieustannie myśli o seksie, o zakazanej miłości i podejrzewa wszystkich wokół o romantyczne pobudki, co jest ankward as hell, co zresztą przyznają pozostałe postaci tego przedstawienia. Mamy tu do czynienia wręcz z obsesją na ten temat, co wiele mówi nam o postaci Rarity. SPOJLERY Historię poznajemy z perspektywy białej jednorożec, co… ech, mnie osobiście drażni. Szczegółowe opisy wyjęte z kontekstu dorabiają niepotrzebne podejrzenia względem całej sytuacji. Do wszystkiego można dorobić kontekst seksualny, ale tutaj… No, niezbyt mi to podeszło. Przynajmniej jest to w pewien sposób subtelne, poza drobnymi wyjątkami, jak uprawianie seksu w sklepie z ciastkami niemalże na oczach wszystkich, którzy tam wejdą. No ale to pomysły Rarity. “Ale może “żądza” nie było właściwym słowem. Cokolwiek je łączyło, było z całą pewnością zbyt czyste, żeby kalać je takim... brudnym określeniem. W końcu były takie młode... takie niedoświadczone.” To fragment tych przemyśleń. Poza tym, słowo żądza jest brudne? Niby czemu? Już prędzej chcica, bo to określenie na takie wręcz zwierzęce pożądanie bez żadnych zahamowań… Ano tak, to umysł Rarity. Ratunku! No i to ostatni raz, kiedy przytaczam kawałek tekstu. Inaczej robiłbym to co zdanie. Tak więc Rainbow Dash i Pinkie Pie postanowiły zrujnować reputację państwa Cake, babrając wszystko bitą śmietaną. Świetna zabawa. Rarity podgląda i nasłuchuje wszystkiego z holu Cukrowego Kącika, co robią klacze. Jej wyobraźnia zaczyna się przegrzewać, gdy wyobraża sobie zlizywanie bitej śmietany z ich ciał. Tak w sumie wygląda cały fik. Rarity myśli o seksie. Genialne! Całe szczęście naszej fashionistce towarzyszy Twilight oraz Fluttershy, które natychmiast ostudzają jej zapalczywe myśli. Dowiadujemy się, że one również były podejrzane przez Rarity o niegrzeczne zamiary względem swoich przyjaciółek (Twilight z Celestią oraz Fluttershy z Applejack), co tylko doprowadziło do niezręcznych sytuacji, plotek i nieporozumień. Fajnie? Rarity zdecydowanie jest wartościową osobą. Osobiście nie cierpię takich osób, które obgadują i wymyślają jakieś bzdury o innych, byle tylko się zabawić. A Rarity taka właśnie jest w tym fiku, za co musiała przepraszać. Po zabawie z bitą śmietaną Pinkie i Rainbow całe się lepią i przypominają sobie, że miały się udać na farmę Sweet Apple. Idą się umyć. Razem. Ta sytuacja stanowi paliwo do kolejny, irytujących przemyśleń Rarity, które są puste i nic nie znaczą. Twilight oraz Fluttershy nieustannie próbują ją przekonać, że nie ma tu żadnego romansu. No i na podstawie tego, jak wygląda życie w Equestrii, rzeczywiście nie ma podstaw, aby tak sądzić. Ale Rarity niemal cały czas odpływa w świat marzeń erotycznych. Ech… Dobra, co dalej? Rainbow Dash oraz Pinkie wychodzą wreszcie z tego prysznica i piątka kucyków idzie na farmę Applejack. Koniec. A nie, bo jest jeszcze krótka scena. Otóż… Rainbow Dash i Pinkie Pie naprawdę się w sobie kochają! A później uprawiają seks. Dosłownie tak kończy się ten fik. Jeżeli miałby go jakoś ocenić, to powiem tak; gdyby nie postać Rarity, która według mnie była bardzo niesympatyczna, to ten fanfik byłby lekką, komedią o zabarwieniu erotycznym. Wiem, że do tej pory narzekałem na to dzieło, ale po kolejnym spojrzeniu na sprawę, no to uznaję, że ten fik… nie jest niczym specjalny. To ma być również komedia. Nie uśmiechnąłem się ani razu. Dziękuję. Tłumaczenie jest solidne i tutaj nie mam niczego do zarzucenia. Tłumacz poradził sobie bardzo dobrze z przełożeniem nam niektórych kontekstów i gier słów. Od strony technicznej jest wzorowo nawet bym powiedział! To sprawia, że czyta się to lekko i przyjemnie. Ale sama historia… No nie bardzo mi podeszła. Rozumiem, że cały żart polegał na tym, że maniaczka romansów podejrzewa parę o miłość, wszyscy wokół mówią, że nie ma na to dowodów, co jest prawdą, a na końcu okazuje się, że jednak miała rację. Do tego te wyolbrzymione powody do podejrzeń. To mogłoby zadziałać, gdyby nie kreacja Rarity. Widziałem również, że wielu ludzi narzekało na zakończenie. Tak naprawdę to ratuje tego fika. No bo jak inaczej miało się to skończyć? Tym że idą na farmę i koniec? A to wszystko, co było wcześniej, było po nic? Jasne, to zakończenie jest przewidywalne i beznadziejne, ale jest! Nie podobało mi się. Przepraszam… Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  24. Ten fanfik jest… dosyć osobliwy. I co z tym Czarnobylem? SPOJLERY Kolejne krótkie opowiadanie. Tym razem komedia. Ech, szkoda, bo gdyby to nie była komedia, to mógłby wytknąć wiele absurdów, a tak to zawsze można to wytłumaczyć humorem ze strony autora. Jednak i bez tego jest sporo problemów. Przede wszystkim zapis, jutrowanie (a raczej jego brak), nagminne mieszanie narracji z dialogami, literówki, zła odmiana, zła ortografia, szyk i budowa zdań oraz wiele więcej. Technicznie ten fanfik boli. A co z resztą? Historia jest dosyć prosta, ale cała otoczka wokół niego już nie… Ale od początku. Opowieść zaczyna się od burzy na cmentarzu. Poznajemy samotnego kuca(?), który włóczy nieprzytomnie nogami i ma 3% alkoholu we krwi. Tak, 3 procent, a nie 3 promile. Ale to pewnie jeden z tych żartów. Nasz bohater ma na imię… Zaznaczony. Co? Czy do odwołanie do Naznaczonego z serii gier o Stalkerze? W tytule jest Czarnobyl, więc to mogłaby być prawda… Ale Zaznaczony? Serio? Idzie odwiedzić swojego przyjaciela, Marka, który jest największym jebakiem (nie przesadzam) pod słońcem, bo zaliczył miliard klaczy. I tutaj pierwszy zgrzyt… Ja już naprawdę nie mam pojęcia, gdzie to wszystko się dzieje. W jakim uniwersum. No bo dowiadujemy się, że Zaznaczony oraz Marek poznali się na froncie w Ameryce Południowej, a później jest mowa o tym, że walczyli z wężami morskimi. Łada heel? Teraz, to ja już kompletnie nie wiem, o co tutaj chodzi i nie zostanie to wyjaśnione. Dalej, Zaznaczony dociera do domku Marka. Witają się, rozmawiają o dupeczkach. Dowiadujemy się, że nasz główny bohater nigdy nie był z żadną klaczą i nawet zbytnio się nie stara jakąś znaleźć. Na to Marek mu odpowiada, że poznał pewnego szamana, który nauczył go zaklęć. Dzięki temu sprawi, że zakocha się w klaczy a ona w nim, gdy spojrzą sobie w oczy. Następnego dnia Zaznaczony idzie do warzywniaka po kalafior, bo to jego ulubiony przysmak. Tam spotyka sprzedawczynię Sophie. Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, och… Dziwnie ta imiona mają kucyki. Zaznaczony, Marek, Sophie… Czy to ludzie? Nie no, pytam serio, bo momentami już sam się zastanawia, czy oni nie zmieniają się z postaci kucykowej do ludzkiej co kilka zdań. Mamy wiele kwiatków w stylu; “- Jestem Zaznaczony. - Oniemiały bohater podał rękę sprzedawczyni.” “Dla otuchy łykną ulubionego napoju niczym Jakub Wędrowycz” “-Pewnie znowu puścił na fula muzykę i posuwa tą dmuchaną lale udając przy tym, że jest wiecznie młody niczym Krzysztof Ibisz. “ “Nie przypuszczał nawet, że czary Marka mogły maczać w tym palce” “Najlepsze hiszpańskie śniadanie jakie kiedykolwiek zrodziła ta ziemia.” Takich odwołań jest cała masa. Raz mamy kopyto później ręce. Jeszcze przełknąłbym to maczanie palców, ale reszta? Ale to nic, bo miłość wisi w powietrzu. Zaznaczony umawia się z nowopoznaną klaczą do kina. Film oczywiście obojgu się podoba. Po seansie spacerują i rozmawiają na bardzo ciekawe tematy; “ Rozmawiali na różne tematy, często dziwne albo bardzo kontrowersyjne na przykład co myślą o prezerwatywach albo używaniu wazeliny podczas stosunku.” O ku***… No więc ich relacja tylko się wzmacnia. W dalszej części fanfika widzimy, jak chodzą do najlepszych restauracji, tańczą i praktycznie co chwilę uprawiają seks (i to dość głośno, bo słychać ich w całym mieście, hłe hłe). Jednak ten piękny sen kończy się momentalnie. Po upojnej nocy z Sophie Zaznaczony budzi się w domu Marka… I o mój Boże. Domyślałem się, że to może być jakaś ułuda, ale w tym momencie pomyślałem o tym, że to ten Marek był tą Sophie, a główny bohater miał halucynacje. Całe szczęście tak nie było, a przynajmniej nie do końca. Okazuje się, że prawie cały fanfik nie miał nigdy miejsca, to wszystko było tripem po grzybkach i marihuanen, którymi odurzono Zaznaczonego. Nie było żadnej miłości, żadnej Sophie, żadnych wieczorny spacerów. Podczas delirium nasz bohater uprawiał seks z innymi klaczami, które należały do Marka. Powiem szczerze, że trochę to smutne, bo on naprawdę się zakochał, ale to wszystko okazało się być kłamstwem. Fajnego masz kolegę, Zaznaczony, nie ma co. Odurzył cię bez twojej świadomości i wystawił na pośmiewisko. No i tak to się kończy. Ta rubaszna historia. Strona techniczna leży po całości. Treść również nie jest niczym specjalny. Autentycznie miejscami krzywiłem się na twarzy, widząc te gagi. Mi osobiście takie niegrzeczne komedie nie przeszkadzają, a nawet mogą mnie rozbawić, ale nie tutaj. Wszystko to było takie randomowe, bez sensu. Taki humor również istnieje… No cóż, chyba nie jest mi przeznaczony. Mamy narkotyki, chlanie, pieprzenie, wszystkie te niskich lotów motywy z komedii. Jeżeli wyłączysz mózg, to… może akurat coś cię trafi. Może się nawet uśmiechniesz. Ale mnie to nie złapało. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
  25. Hmm, całkiem niezły fik. Choć są problemy SPOJLERY Tak, niestety, co by nie mówić o MLP, finały pod sam koniec drugiej części były jednak rozczarowujące. Za pierwszym razem, gdy Mane 6 pokonało Nightmare Moon za pomocą Elementów Harmonii, jeszcze dało się to przełknąć. Jednak co mamy później? Discorda, którego pokonują tęczowe lasery, Chrysalis, którą pokonuje fala miłości, Tireka, którego znowu pokonują tęczowe lasery. Prawie każdy wróg zawsze było pokonywany w ten sposób. Za plus mogę policzyć to, jak Chrysalis została pokonana za drugim razem. Pod koniec szóstego sezonu zebrał się nietypowy team pozbawiony magii. Trzeba było kombinować, uciekać się do podstępów i manewrować na wrogim terytorium. Oczywiście ostatecznie również fala miłości zdołał zadać ostateczny cios, lecz droga do tego był już zupełnie inna. Dlatego cieszy mnie to gorzkie zakończenie w tym fiku. Bardzo łatwo mogłem sobie wyobrazić wszystkie te sceny. Właście, to Chrysalis pod koniec drugiego sezonu tak naprawdę wygrała. No ale przyjaźń musiała wygrać, bo jak to tak… No więc fik rozpoczyna się od totalnej klęski kucyków w bitwie z podmieńcami. Stolica została zdobyta, wojsko rozbite, wszystko wokół płonie i tonie w popiołach. Jest to alternatywne zakończenie pierwszego ataku Matki Roju na Canterlot. Akcja odbywa się w sali tronowej. Królowa podmieńców po raz ostatni widzi powierniczki elementów i odsyła je na szafot. Shining Armor oraz Cadence również lada moment zginą. Chrysalis słusznie stwierdza, że nie może pozostawić księżniczki Miłości żywej, aby w przyszłości nie sprawiała problemów. To jest to, co rozsądny władca powinien zrobić. Wyeliminować każdego przeciwnika politycznego, który miałby poparcie i moc, aby ubiegać się o tron w przyszłości. Okrucieństwo Matki Roju jak najbardziej do niej pasuje. Shining błaga uzurpatorkę o jeszcze 10 minut na pożegnanie swojej ukochanej, a ta zgadza się na to, jednak przyznając im 5 minut. Myślę, że pozwoliła im na to tylko po to, aby później wyssać z nich miłość, którą będą emanować podczas ckliwego żegnania się. Z resztą, pada taka sugestia w tekście. No więc niedoszła para młoda wpada sobie w ramiona. Płacze, lamentuje, obsesyjnie utwierdza się w swoich uczuciach i krzyczy; kocham cię! Z jednej strony to rozumiem, bo wiadomo w jakiej są sytuacji. Choć nie mogę się pozbyć wrażenia, że zabrakło temu wszystkiemu subtelności. Moim zdaniem byli trochę zbyt wylewni i za głośni. Ale nie zaliczam tego do błędów tego fika. Sam nie wiem, jak ja bym się zachował. Mało kto wie. Można tylko zgadywać. “Różowa księżniczka znów wtuliła się w pierś swego męża i chlipała krokodylimi łzami.” Krokodyle łzy – nieszczery płacz, fałszywe, udawane ubolewanie. (Wikisłownik). Tak więc miała to wszystko w zadzie, bo tak naprawdę nie było jej przykro? To już kolejny fanfik, który źle używa tego związku frazeologicznego. W Zegarach był dokładnie ten sam błąd. Dalsza część fika to wspomnienia Shininga oraz Cadence. Opowiadają sobie o tym, jak po raz pierwszy się spotkali, jak zakochali się w sobie. Później fanfik pokazuje nam jedno wspomnienie. Obserwujemy ich, jak spotykają się w ogrodach zamkowych. Migdalą się, idą na piknik. Tam znowu się migdalą, liżą (dosłownie) i jeszcze trochę się migladą. Ech… No i Shining Armor oświadcza się Cadence na tym spotkaniu, a ona oczywiście odpowiada; tak, tak, tak, TAK, TAK, TAK, TAK! Są bardzo ekspresyjni. Jednak te wszystkie miłe chwile bardzo szybko się kończą. Wiedząc od samego początku, że na końcu i tak wszystkich czeka okrutna śmierć, to jeszcze bardziej podsyca ten dramatyzm. Bardzo łatwo zauważyć, że fanfik stara się grać na emocjach. Czy mu to wychodzi? Hmm… mnie to jakoś bardzo nie złapało za serce. Jak już wspominałem, zabrakło w tym wszystkim subtelności. Czasami mniej znaczy więcej. I mówię o tym w kontekście pisarstwa, a nie realnych sytuacji w życiu, bo tam byłoby inaczej. Tam jest komu współczuć, bo mamy do czynienia z żywymi istotami, a nie wykreowanymi na kartach fanfika. Poza tym zawsze miałem w gdzieś Cadence i Shining Armor. Nigdy szczególnie za nimi nie przepadałem. Fanfikowi przydałaby się również jakaś większa podbudowa. Mogłoby to być zrobione tak, że; śledzimy niewinne scenki rodzajowe z życia młodej pary, a tylko od czasu do czasu dostajemy wskazówki, że co jest nie tak. Na końcu okazuje się, że Chrysalis zdobyła stolicę, a to wszystko było tymi wspomnieniami żegnającej się pary. Albo można było to zrobić podobnie jak tutaj, tylko dając więcej treść, żeby zbudować ten klimat i utrzymać odpowiednie tempo. Fanfik urywa się w pewnym momencie. Nie widzimy sceny śmierć. Szkoda, bo to mogłoby podkręcić nieco tę historię. Brutalnie zdeptane uczucie, mogłoby niektórych ruszyć. Oczywiście jakaś szansa na to, że jednak wszyscy przetrwali, istnieje, aczkolwiek ton całego opowiadania sugeruje złe zakończenie. I to jest dobre. To taka terapia odcukrzająca po tych infantylnych finałach. Fanfik mi się podobał. Był przyjemny w odbiorze, pomimo źle użytego tabulatora w dialogach, co psuło efekt wizualny. Ale ostatecznie mogę powiedzieć, że jest w porządku. Tyle ode mnie. Pozdrawiam!
×
×
  • Utwórz nowe...