Tak, definitywnie jestem samotnikiem, introwertykiem, odludkiem i jak to Dayan ładnie ujął "po prostu no-lifem."
Czy mi z tym dobrze? Tak. Fakt, miewam momenty, kiedy dopada mnie emocjonalny dół, osamotnienie i generalnie mówiąc "feelsy"
To w ostatecznym rozrachunku dobrze mi z tym. Fakt, że czasami przeklinam moją nieśmiałość i "aspołeczność", która niekiedy objawia się nawet w trudnościach w nawiązywaniu relacji "niebezpośrednich" (online) i zdarza się, że zwyczajnie doskwiera mi brak kogoś, żeby przez chwilę po prostu pogadać o wszystkim i niczym. Jednak cieszy mnie fakt, że w odróżnieniu od osób typowo ekstrawertycznych potrafię się bez problemu obyć bez towarzystwa innych, nie jestem od niego zależny.
Mam paru kumpli, z którymi mogę od czasu do czasu pogadać o mniejszych lub większych pierdołach, czy pośmieszkować z jakichś głupot, ale nie wydaje mi się, żebym nawiązał w życiu coś, co mógłbym nazwać głębszą przyjaźnią (choć może po prostu sam mam nieco zbyt idealistyczne spojrzenie na niektóre sprawy).
Co do przyczyn mojej introwersji, to prawdopodobnie leżą w moim najwcześniejszym dzieciństwie, którego sporą cześć z powodu ówczesnych problemów zdrowotnych spędziłem w szpitalach. Pewien wpływ może też mieć fakt, że jako jedynak wychowywałem się bez rodzeństwa. Generalnie także później, mimo, że posiadałem pewne niewielkie towarzystwo, to jednak dużo czasu spędzałem w samotności, woląc zabawę samotną i rozwijanie zainteresowań albo z kilkoma konkretnymi osobami, niż ganianie z piłką po polu, lub w późniejszych czasach chlanie po krzakach (cóż, taki los życia w małej miejscowości, gdzie duża część osób w podobnym wieku nie wykraczała i nie wykracza poza podobne rozrywki i "rozrywki"). Po prostu przez dużą część życia ciężko mi było znaleźć w otoczeniu odpowiadające mi towarzystwo, choć myślę że z drugiej strony sam swoją straszliwą nieśmiałością i zamknięciem zmarnowałem w życiu kilka okazji.
Generalnie więc uważam, że pewne kontakty z ludźmi są oczywiście potrzebne do życia, by nie stać się pustelnikiem zarastającym pajęczynami w jaskini, ale w odpowiedniej jakości i oczywiście umiarkowanych ilościach (tak, jak jedni lubią w skupieniu delektować się dobrym winem, inni walić jabole pod sklepem.) Staram się w pewnych względach przełamywać i przechodzić do
ale na razie no-liferstwo jest we mnie silne.
Mam jednak swoje hobby i mniejsze lub większe zainteresowania i na tym staram się opierać, więc wystarczy dać mi do roboty coś, co lubię albo widzę w tym warte wysiłku wyzwanie (nie lubię tracić czasy na pierdoły, choć w sumie często to robię. Cóż, są głupoty ważniejsze i mniej ważne ) a wszystko będzie gut. Oczywiście nie lubię przesadnej monotonii i staram się jakoś przełamywać, rozwijać, czy próbować co jakiś czas czegoś, co może być jakoś związane ze wspomnianym przeciążaniem introwertycznego mózgu.
Myślę, że z każdym po trochu. Często jestem skryty w różnych kwestiach i zwykle nie bywam zbyt wylewny. Tak, jak Twilight potrzebuję czasu dla siebie, kiedy mogę porobić coś w spokoju. I tak samo jak Big Mac w większości sytuacji (poza wspomnianym gronem paru kumpli) staram się raczej milczeć (typowa reakcja wielu nowo poznanych osób: "Co ty taki smutny\poważny"), nie czerpiąc jak niektórzy perwersyjnej przyjemności z samego faktu emitowania dźwięków.