Skocz do zawartości

StyxD

Brony
  • Zawartość

    134
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez StyxD

  1. Postanowiłem już dawno temu, że przeczytam i skomentuję to opowiadanie. Bo powszechnie chwalone, względnie krótkie, no i z moim ulubionym kucykiem. Już jakiś czas temu zakończyłem czytanie, jednak dopiero niedawno znalazłem czas by siąść i poniższy komentarz popełnić. A dopiero teraz zebrałem się w sobie, żeby go opublikować. Co tu dużo mówić, to pierwsze opowiadanie Albericha jakie czytałem, zasiadłem do niego mając naprawdę duże nadzieje, chciałem być miły i się zachwycić razem z innymi. Niestety, okazało się, że ponownie przypadnie mi rola malkontenta, pomstującego na fandomowe legendy. Uwaga: poniżej znajdują się spoilery, tylko spoilery i same spoilery. Oraz marudzenie. Ale po kolei. Początek był całkiem przyjemny; podobały mi się nastrojowe opisy chatki Fluttershy, jak i oddanie jej charakteru jako starającej się przede wszystkim uniknąć konfliktu z przyjaciółkami i zwalającą wszystko na własne przewrażliwienie. Zaintrygował mnie, wreszcie, wątek mglistych wspomnień Fluttershy o jej rodzicach i o wiosce, z której pochodziła. Niestety, dość szybko wszystko to co mi się podobało, zostało zmiecione. Najbardziej mnie mierzi, że wątek odkrywania różnych dziwaczności w funkcjonowaniu Equestrii można było spokojnie oprzeć o poszukiwanie rodziców Fluttershy, co dałoby jej dowód żelazny i niezaprzeczalny, a jednocześnie pozwoliłoby na eksplorację czegoś nowego. Niestety, kwestia rodziców zostaje pośpiesznie zamieciona pod dywan, nawet gdy dzieje się to w sposób absurdalnie arbitralny (Fluttershy nie poleci do rodzinnej miejscowości, bo za bardzo przeraża ją ta perspektywa, ale do pałacu w którym przeżyła wielką traumę pędzi bez zastanowienia). Dostajemy, w zamian, długą listę "niespójności" które zauważa wokół siebie Fluttershy. Oczywiście, kim ja jestem, żeby autorowi mówić, jakie wątki powinien zawierać w opowiadaniu, ale to rozwiązanie wydało mi się problematyczne z paru względów. Przede wszystkim dlatego, że żeby cieszyć się z czytania, trzeba te wnioski Fluttershy "kupić" jako logiczne i oczywiste, co w moim przypadku zupełnie nie wypaliło. Osobną kwestią jest sposób ich przedstawienia: długa lista bezosobowego czepiania się szczegółów serialu, wyglądająca po trochu jak fanowskie biadolenie, że za mało shipów jest kanonicznych, albo jak jeden z tysięcy filmików analizujących każdy źle pokolorowany włos na zadzie kuców z tła. Nie wiem, czy meta-wymiar tego wątku jest zamierzony, ale przypomina mi akurat tę część fandomu, do której wywodów nie pałam sympatią. No dobrze, moje skojarzenia to tylko moje skojarzenia, jak przedstawiają się przemyślenia Fluttershy w kontekście samego opowiadania? Nieprzekonująco. Fluttershy niepokoi zbyt mała liczba romansów, które się wokół niej dzieją? Pomijając kwestię, czy to pasuje czy nie pasuje do tej postaci, i czy ktokolwiek kiedykolwiek w historii czuł dyskomfort z tak abstrakcyjnego powodu (jeszcze rozumiem, gdyby narzekała na własną sytuację...), to logika która doprowadziła bohaterkę do takiego wniosku jest mocno szemrana. Wyczytała w książkach, że miłość romantyczna jest ważna, a w obliczu tego, że nie zgadza się to z rzeczywistością... uznała, że książki mają rację, a to co widzi własnymi oczami jest nienormalne? Ciekawe, do czego mogłoby doprowadzić kogoś takie rozumowanie w przypadku prawdziwego świata... Zresztą, Fluttershy ogólnie zdaje się tu niesamowicie podatna na przyjmowanie słowa pisanego za niekwestionowaną prawdę. W końcu jej pogląd na całą sytuację zdaje się wypływać wprost z bajki którą czytała blisko początku. Druga sprawa: Fluttershy "Sama robiła to, co najbardziej lubiła, prawie w ogóle się przy tym nie wysilając i mając mnóstwo czasu dla siebie, podczas gdy rodzina Apple musiała harować w pocie czoła, by móc dalej toczyć swoją skromną egzystencję." Musimy więc chyba wszyscy żyć w cholernym Matrixie, bo przy obecnej ekonomii takich sytuacji jest zbyt wiele. Dalej, Fluttershy "Nie miała pewności, ale wydawało jej się, że są familią tylko z nazwy, naprawdę będąc jedynie wspólnotą." Argument po zbóju, wydawało jej się. Wielokrotnie zresztą w czasie tego opowiadania nasz żółty pegaz wyciąga daleko idące wnioski tylko na podstawie tego, że ma jakieś przeczucie. Co byłoby bardziej do zniesienie, gdyby czytelnik nie byłby bombardowany na każdym kroku słowami LOGIKA i NIESPÓJNOŚĆ... Dobrze, wystarczy. Nie chcę tutaj roztrząsać każdego argumentu Fluttershy, tylko pokazać, czym grozi opieranie logiczności całej fabuły na czepianiu się takich subiektywnych drobiazgów. Oczywiście, jeśli czytelnik jest odpowiednio wciągnięty w klimat opowieści, to nie będzie się skupiał na obsesyjnym analizowaniu tych kwestii. I nie ulega wątpliwości, że w przypadku znacznej większości widowni ci się to udało. Ja mogę powiedzieć, że również byłem wciągnięty, dopóki akcja się nie zatrzymała się, by kolejne dwie strony stały się wspomnianym wcześniej bezosobowych wywodem na temat "nielogiczności" serialu. Potem było już tylko z górki. Kolejna rzecz. Przedstawienie Fluttershy. Chwaliłem to, jak została oddana na początku, ale potem jej osobowość i motywacja zaczęły odpływać dalej na morza obłędu. Jej niezdecydowanie, nieśmiałość i skłonność do obwiniania siebie pozostały do końca opowiadania, co jest pozytywem. Za to coraz więcej okazywała dziwnego fanatyzmu i braku empatii. Kanonicznie, Fluttershy była skłonna do nagłych wybuchów gniewu, ale potem zawsze się obwiniała. Nijak ma się to do tego, jak w opowiadaniu naraża całe Ponyville tylko po to, by udowodnić że ma rację, po czym jest w stanie myśleć jedynie o tym, jak to sama jest skrzywdzona. Czy tak zachowuje się ktoś, kto z zawodu zajmuje się opieką nad innymi? Również pobudki pegaza zdawały się brać w większości znikąd. Dlaczego Fluttershy tak obsesyjnie próbuje znaleźć wyjaśnienie drobnych szczegółów, które nie mają praktycznie żadnego wpływu na jej życie? Dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, by mieć rację? Dlaczego tak wysoko ceni abstrakcyjną wolność, że woli w jej imieniu umrzeć, bo inaczej nic się naprawdę nie liczy? Szczególnie to ostatnie. Ze względu na zawód Fluttershy, jej rozterki na temat dychotomii wolności/opieki mogły być interesujące, tymczasem żadnych rozterek nie ma: wolność (cokolwiek znaczy w tym kontekście) jest absolutną wartością, a wszelkie argumenty Celestii tylko wzbudzają złość Fluttershy, że przebiegła księżniczka przygotowała sobie odpowiedzi na wszystkie pytania (patrz: fanatyzm). Kiedy Fluttershy ogłosiła się "rycerzem prawdy" (naprawdę? naprawdę?) byłem już w zasadzie przekonany, że jakąkolwiek osobowość motylowa klacz miała na początku, to została zastąpiona przez generycznego bohatera filmu akcji klasy B, który walczy za wolność, miłość i wszystko co dobre, i wątpliwości mieć nie musi. Czasem sama Fluttershy zdawała się nie wiedzieć, z czego biorą się jej przekonania; po prostu "czuje" że coś jest złe/dobre i na tej podstawie podejmuje decyzje o życiu i śmierci. Ech... Także przedstawienie cierpienia Fluttershy... Do kwestii stylu jeszcze wrócę, ale muszę powiedzieć, że ciężko było mi jej współczuć. Owszem, oddane zostało poczucie izolacji, ale była to izolacja kogoś opętanego przez teorie spiskowe, kto zerwał kontakty ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi, którzy nie uwierzyli z miejsca w jego absolutnie prawdziwe wywody, a więc okazali się być skorumpowani przez Iluminatów. Izolacja, o którą naprawdę nie sposób winić kogokolwiek innego poza samą Fluttershy. I choć sama Fluttershy parokrotnie zastanawia się, czy nie oszalała i czy jej obserwacje na pewno cokolwiek znaczą, to zawsze jest to tylko jej chwila słabości. Fluttershy ma po prostu Rację i wszyscy powinni się z nią zgodzić. Narracja nigdy nie poddaje tego w wątpliwość, ani nie pokazuje, dlaczego inne kuce nie potrafią poważnie traktować odkryć Fluttershy. Co uważam za słabość. Pewnie nie patrzyłbym na to tak, gdybym "kupił" argumenty pegaza, no ale... Co do przyjaciół Fluttershy zaś, to "Other Mane 5" zostały przedstawione w niesamowicie uproszczony sposób, zredukowane do praktycznie jednej, najbardziej charakterystycznej cechy, którą okazywały nawet wtedy gdy niekoniecznie miało to sens. Z początku myślałem, że to część tych "nieścisłości", ale w końcu nic z tego nie wyszło, więc... Za to pinkiepie'owość Pinkie Pie została oddana naprawdę nieźle, to nie prosta rzecz, a tu się udała. Przynajmniej w tych kilku scenach, w których Pinkie Pie miała większą rolę. Ostatnia kwestia i zdecydowanie najsłabszy element opowiadania. O ile zamysł fabuły nie jest zły, a o przedstawieniu postaci można by dyskutować, to styl opowiadania pozostawia wiele do życzenia. Nie powiem, że jest beznadziejny. Ale zdecydowanie jest to jeden z najgorszych spośród tych lepszych, jaki czytałem. Przede wszystkim, jest zbyt często nieznośnie pompatyczny. Mam ochotę wręcz powiedzieć, że "nadmuchany". Górnolotne słowa i przekombinowane frazy nie tylko pojawiają się tam, gdzie bardziej naturalnie brzmiałoby coś prostszego, ale są wręcz wciskane w miejsca do których zupełnie nie pasują znaczeniowo. Na przykład, "dynamicznie" jest użyte w znaczeniu "gwałtowne", mimo że to nie to samo. Albo "Zaniepokojony tłum przez chwilę utrzymywał status quo"... co, jak rozumiem, znaczy, że się nie ruszali... przynajmniej tak myślę, bo nic innego tu nie pasuje. Albo Fluttershy nazywająca działania Celestii "przemysłem szczęścia", mimo że nie mają one absolutnie nic wspólnego z przemysłem ani produkcją, a ze szczęściem tylko pośrednio. Kuriozalne przykłady mógłbym mnożyć. Naprawdę, proste słowa też mają swoje miejsce i swoją rolę w budowaniu klimatu. Kolejna problematyczna sprawa: powtórzenia. Nie mam na myśli takich zwykłych, gdzie powtarza się kilka razy to samo słowo w akapicie. Po pierwsze, zbyt często zdarza ci się powtarzać określenia w ramach... danego tematu, nazwijmy to. Na przykład, gdy akcja działa się w pałacu, straciłem już rachubę ile razy Fluttershy zakrzyknęła w swoich myślach, że White Snow jest "obłąkana" (oraz inne odmiany słowa "obłęd"). Niektóre sceny robią się przez to niezamierzenie śmieszne, jak na przykład ten fragment rozmowy Fluttershy z Celestią, gdzie całe dotychczasowe życie oraz nadzieja pegaza umierają tak ze trzy razy w przeciągu kilku stron, nie będąc w międzyczasie wskrzeszane... Po drugie, może już jako nie tyle błąd co dziwnostka, masz czasami tendencję, którą nie do końca rozumiem, do tworzenia zdań "X Y Z. Cośtam cośtam Y Z" Um... tak. Nie umiem tego lepiej określić . Ale chodzi mi o coś takiego: albo Po trzecie, mam wrażenie że wszystkie postacie wypowiadają się w taki sam sposób (poza Pinkie w trybie Pinkie). I jest to styl przypominający skrzyżowanie naukowego artykułu z internetową debatą. Zapewne przez wspomniany wcześniej natłok formalno-wymyślnego słownictwa, połączony z obsesją co poniektórych postaci na punkcie logiki i udowadniania swoich hipotez, jak i stosowanie pewnych... nazwijmy to, zwrotów na które natknąłem się parokrotnie w netowych dyskusjach (np. "to tak nie działa"). W końcu zaś - bo to już ostatnia rzecz na jaką chcę zwrócić uwagę - sposób w jaki ukazywane są uczucia i myśli Fluttershy, na których budowany jest cały nastrój tego opowiadania wydaje mi się... niezbyt dobry. Mianowicie, za pomocą tych samych powtórzeń, o których wspominałem wyżej. Jeśli Fluttershy się czegoś boi, albo jest załamana, to o tym przeczytamy. Wciąż, na nowo, regularnie co parę akapitów. Co gorsza, narrator zdaje się być zupełnie oderwany od samej Fluttershy, opisujący jej myśli w sposób jak najbardziej kwiecisty, lecz mało empatyczny. Myślę, że to między innymi nadmierna wielokrotna złożoność zdań i nienaturalnie wyszukane słownictwo przeszkadzają w utrzymaniu wrażenia, że obserwujemy głębokie przeżycia postaci. Zamiast tego, większość opisów przeżyć Fluttershy zdaje się być wzięta wprost z jakiegoś pamiętniczka emo nastolatki, która co parę zdań w możliwe egzaltowany sposób ogłasza, jak to świat jej nienawidzi, nikt jej nie rozumie, i jest jej tak źle, nie ma nadziei, i w ogóle... Jest granica, za którą kolejne powtórzenia stwierdzeń o niedoli bohaterki przestają wzbudzać sympatię i smutek i zaczynają brzmieć absurdalnie. Uff... naprodukowałem się odnośnie minusów tego opowiadania. Czy coś mi się w nim podobało? Tak. Jak wspominałem, zanim narracja nie osunęła się w czepianie się szczegółów serialu oraz lamentacje nad okrutnym losem bohaterki, opisy otocznia budowały niezgorszy i dobrze się zapowiadający klimat. Tak samo zresztą było w scenie śpiewu kucyków. Dezorientacja, bieg, napotkanie Celestii... wszystko układa się we wciągającą i intrygującą całość. Poza tym, zakończenie. Jest naprawdę wzruszające. Co prawda, mógłbym powiedzieć że jest to trochę easy mode, bo pożegnania są same z siebie smutne, ale nawet mi, przy całej niechęci do tego opowiadania po przebrnięciu przez niemal wszystkie rozdziały, prawie zakręciła się łza w oku. Oczywiście, musiałem najpierw zapomnieć z jak arbitralnego powodu dzieje się cała ta tragedia, ale skoro miałem do tego motywację, to znaczy że epilog wywarł na mnie nieliche wrażenie. I tak chyba mogę podsumować to opowiadanie. Zaczyna się dobrze, kończy bardzo dobrze, lecz to co jest w środku... cóż, dość o tym napisałem. A na koniec pytanie... jeśli Shining Armor, mimo swojej pozycji, mógł zachować rolę brata Twilight, to czemu Fluttershy musiałaby w takiej samej sytuacji opuścić swoje przyjaciółki? Czyżby *gasp* niespójność?
  2. Może nie powinienem się brać za wypowiadanie się w tym temacie, biorąc pod uwagę mój wybitnie krótki staż na tym forum, ale jako ktoś kto zajmował się komentowaniem fanfików (i nie tylko), czuję potrzebę. Drodzy Oburzeni. Tak właściwie to... o co wam chodzi? Co chcecie osiągnąć? Recenzent/Komentator ma prawo wyrazić dowolną opinię o dowolnym dziele. Jaki byłby inaczej sens pisania komentarzy? Owszem, należy wspominać o zaletach, jak i wadach, ale co jeśli komentujący tych pierwszych po prostu nie widzi? Bądź są one z grubsza nieznaczne? Ma chwalić, że ładna czcionka w dokumencie? Bo inaczej autor poczuje się urażony, że komentujący odmawia mu pochwał, które się należą jak psu micha? Naprawdę? Z recenzją można się zgadzać lub nie, kwestia gustu. Jeśli więc uważacie, że Mordecz pisze hejterskie głupoty, zawsze możecie je za takie uznać i nie czytać. Naprawdę nie musicie dorabiać do tego teorii, że Mordecz przekroczył jakieś niematerialne prawo komentowania, nie umieszczając odpowiedniego procentu pozytywnych komentarzy o wszystkich recenzowanych dziełach, albo że złamał w domyśle daną obietnicę, że nigdy nie powie niczego dobrego o żadnym fiku. #Mordeczgate #EtykaRecenzencka Cóż, ja mogę strzelać - a jest to strzał daleki, bo nie wiem ani które opowiadanie Mordecz tak pochwalił, ani które w ten sposób zganił, więc bazuję jedynie na sytuacji, którą mogę sobie wyobrazić - że w tym pierwszym przypadku chodziłoby o albo brak opisu, bądź opis niedomagający, nie pozwalający na wczucie się w scenę, a w tym drugim chodzi o lenistwo czytelnika, któremu nie chce się stawiać sobie przed oczami sceny ze wszystkimi opisanymi szczegółami. W tym drugim przypadku klimat sceny zdecydowanie się utrzymuje.
  3. Dziękuję za ogólnie miłe słowa o moim opowiadaniu. Nie byłem pewien, czy cokolwiek udało mi się tam uzyskać, tymczasem przyjemne zaskoczenie. Muszę jednak wyrazić zdumienie, że Dolar poczuł zgrzyt dopiero przy "jednorożce", podczas gdy ostentacyjnie umieściłem w pierwszym, krótkim akapicie zwrot "w Canterlocie".
  4. Nie mam, po prawdzie, obecnie czasu ani na czytanie ani na pisanie, ale wczoraj pojawił mi się niespodziewanie pomysł-instant, więc skrobnąłem coś w trzy godziny. A jak skrobnąłem to i wrzucę, co mi szkodzi. Czysta [slice of Life][background Ponies][Changelings] Nie miałem pojęcia jakie dać tagi (pierwszy raz tu zresztą publikuję), więc wypisałem dwa elementy które opowiadanie zawiera.
  5. Opowiadanie zrobiło na mnie naprawdę dobre wrażenie, przede wszystkim budową klimatu (co zaskoczeniem dla mnie nie jest) i pomysłem. Z początku myślałem, prawdę mówiąc, że długie opisy mnie w końcu zmęczą, a na dodatek zbyt mało przez nie miejsca na prezentację osobowości Luny, ale ostatecznie zostałem wciągnięty, a Luna została wystarczająco dobrze ukazana poprzez swoje słowa i działania. Więc jak dla mnie ten styl tutaj się sprawdza. A opisy budują gęstą atmosferę niemal każdej sceny, nawet jeśli czasami (rzadko) trochę mi się dłużyły. Jeśli miałbym się czegoś czepić, to powtórzyłbym, że Luna, niczym Batman z lat 60tych, trochę za prosto dochodzi do popychających do przodu fabułę wniosków. Do końca sceny z Chrysalis jest dobrze, potem jednak robi się nieco naciąganie. Scena z Discordem jeszcze broni się tym, że Luna przypomina sobie rzeczy z odległej przeszłości. Natomiast to tajemnicze przeczucie, że Celestia powinna być w sali tronowej, wygląda jak deus ex machina, na dodatek niepotrzebne, bo Luna mogła się zorientować że coś jest nie tak w zupełnie inny sposób. No i to "Cienie i marzenia to jedno", oraz pokrewne... Może czegoś nie łapię, ale dla mnie mogłoby śmiało rywalizować na na nic nie wnoszącą pretensjonalność z "Pszczoły to życie" (a może to było "Życie to pszczoły"?). Ale to drobiazgi. Skoro klimat i fabuła trzymają poziom, to nie mam wyboru jak tylko uznać fik za wielce udany.
  6. Bardzo ciekawe opowiadanie. Nie tyle pod względem fabuły (bo, prawdę mówiąc, niewiele się tu dzieje), ale ze względu na bardzo subtelną charakteryzację głównej bohaterki. Narracja ukazuje myśli i uczucia bohaterki, ale czasami przyjmuje nieco inną perspektywę i zwraca uwagę na rzeczy, których nie zauważa (albo woli nie zauważać) egocentryczna Sky. Jak dla mnie: majstersztyk, choćby dla którego samego warto było przeczytać to opowiadanie. Co prawda, na samym końcu bohaterka wydaje się choćby po części zdawać sprawę z tego, jaka się stała, co ujmuje odrobinę subtelności, ale jest konieczne, żeby pokazać że miotanie się Sky jest celowym zabiegiem. W ogóle, narrator jest tu dość nietypowy. Mam wrażenie, że tekst lekko sugeruje, że narratorem jest brat głównej bohaterki (tylko u niej i u niego opisane są wewnętrzne przemyślenia, a w pewnym miejscu jest wspomniane, że Sky zwierzała się bratu ze wszystkiego); jeśli dobrze myślę, to trochę szkoda, że nie zostało to przekazane całkowicie jednoznacznie. Zwłaszcza, że w pewnym momencie - to można było wykorzystać do dalszego zamieszania w narracji, ale to się nie stało. Poza przemyśleniami i charakteryzacją bohaterów nie ma tu wiele więcej wyróżniających się punktów, ale opisy przedstawiające zdarzenia są bardzo płynne i naturalne; całość czytałem z przyjemnością, bez żadnych problemów czy przestojów. No i na końcu pozostałem względem bohaterki mocno skonfliktowany, trochę było mi jej żal, a trochę miałem ochotę strzelić ją w pysk. A umiejętność wzbudzania mocnych emocji u czytelnika, oraz kreowania niejednoznacznych postaci, to zawsze atut.
×
×
  • Utwórz nowe...