Skocz do zawartości

StyxD

Brony
  • Zawartość

    134
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez StyxD

  1. StyxD

    Odcinek 17: Brotherhooves Social

    Polskyyyy...! Od początku odcinka czułem, że będziemy mieli do czynienia z dużą dawką żenujących scen, patrząc na "subtelność" zachowań postaci (Apple Bloom nagle zaczęła wobec siostry kopiować zachowanie Scootaloo względem Rainbow Dash), a gdy zobaczyłem jak przedstawiony został Big Mac w sukience... cóż, miałem ochotę przestać oglądać, uznając że dalej czeka mnie już tylko seria nieśmiesznych skeczy od mojego najmniej lubianego scenarzysty, ale... obejrzałem dalej i odcinek świetnie się broni. Mimo że humor należał do rodzaju mocno żenujących (i nie mówię już tu nawet o przebraniu Maca, bo wiele ze scen byłoby takich i bez niego), to jednak sama treść odcinka była zadziwiająco dobra. Miał jeden wątek, poprowadzony od początku do końca. Motywacja Big Maca była zrozumiała, a jego kontrastujące zachowanie w przebraniu naprawdę interesujące. No i świetna końcówka. Pomijając wszystko inne, postać Big Maca została świetnie poprowadzona i rozbudowana przez ten odcinek. Co oznacza, że brawo, nawet Polsky w końcu się uczy! Jestem pod wrażeniem. Czuję, że to naprawdę jeden z lepszych odcinków serialu, jeśli się tylko przymknie oczy podczas niektórych "zabawnych" scen.
  2. Z początku miałem powiedzieć, że jest to całkiem znośna próba, jak na pierwsze opowiadanie, ale pod koniec musiałem niestety zaostrzyć nieco moją opinię. Pierwsze co zwraca uwagę, to brak opisów we wstępie w ogóle nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić, ani zrozumieć, po co Twilight wybierała się w ogóle po te książki. Trochę powolniejszy wstęp na pewno wyszedłby opowiadaniu na dobre. W kolejnych scenach opisów na szczęście było już więcej, choć wciąż zbyt zwięzłe, żeby naprawdę można było sobie coś wyobrazić. Ale przynajmniej starczyło, by wiedzieć, gdzie postacie stoją względem siebie. Podobało mi się, że starasz się oddać emocje postaci, ale znów, bez jakichś dłuższych opisów ich myśli, zdają się reagować na wszystko zbyt gwałtownie, w jednym zdaniu nagle zaczynając płakać bądź krzyczeć. Również, ciężko jest wczuć się w emocje postaci na podstawie suchego stwierdzenia, np. że postać płacze. No i formatowanie... przede wszystkim, tekst powinien być justowany, nie równany do lewej, a "***" powinno być wycentrowane, nie przepchnięte w prawo za pomocą tabów (na moim ekranie sporo im brakowało do środka). Te wszystkie opcje masz na pasku narzędzi w Google Docs, polecam się z nim zaznajomić. Oraz z suwakami na linijce nad dokumentem, służącymi do robienia wcięć. Muszę za to bardzo pochwalić zastosowanie krótkich zdań, gdy akcja zaczęła przyspieszać. Co prawda, opis akcji znów był zbyt zdawkowy, ale ten zabieg się chwali. Ostatecznie, pierwsza część opowiadanie jest całkiem znośna, mimo że widać po niej, że autor jest początkujący. Niestety, kiedy Twilight się budzi i pojawia się tytułowa pułapka czasu, to generalnie zgubiłem wszelki wątek. Jak działa to przeniesienie się w czasie, jak Twilight poznała, że to nie był po prostu sen, co właściwie próbowała zrobić, jaki sens był w tej pułapce (skoro wystarczyło użyć skrzydeł, które posiada 1/3 populacji Equestrii)... Wybrałeś zresztą chyba najgorszy możliwy temat na tak krótkie opowiadanie, bo podróże w czasie zawsze stanowią wątek trudny do jasnego opisania. Mimo wszystkich wymienionych wad, opowiadanie odebrałem całkiem pozytywnie. Styl jest co najmniej poprawny, więc powinieneś się wyrobić, jeśli będziesz pracować dalej nad pisaniem. Musisz jednak o wiele więcej pokazywać czytelnikowi, szczególnie jeśli wprowadzasz założenia różne od serialu (las Everfree nagle przestał być tu straszny, kiedy i dlaczego?). Cztery strony suchych stwierdzeń to zdecydowanie za mało, jak na kilkuscenowe opowiadanie.
  3. "Klacz podmieńca" chyba też jest akceptowalne? Podmieńce są mniej więcej koniokształtne...
  4. Sprzedaje je VIPom i ubiera na oficjalne imprezy. Na pewno nie na przechadzki po targu... choć bohaterka wracała z wizyty w posiadłości szlacheckiej, więc może wszystko tak czy tak ma sens? Ale wciąż nie wiem, czego to była cholewa. Bo, logicznie rzecz biorąc, sierść nie może się opalić. I takie rzeczy, które pasowałyby do ludzi, ale nie pasują do kuców, wytrącają mnie z klimatu. Bo 99% światów fantasy zawiera ludzi albo analogiczne humanoidy, i pisanie o kucach, jakby nie było różnicy, to jak dla mnie trwonienie wyjątkowości świata FiM. Ale zdaję sobie sprawę, że to wysoce subiektywna rzecz. Nie mogę się nie zgodzić. Pisząc "podmieńka", czy podobne formy, nie wiem czy nie robię jakiegoś błędu językowego w stworzonej formie. Zaś pisząc "podmieniec była", od początku do końca możesz być pewien, jaki błąd popełniasz.
  5. Ja tam zdecydowanie nie widzę Ariala, tylko jakąś dziwną czcionkę bezszeryfową. Nie wiem, czy to coś nie tak z moim systemem... Sęk w tym, że język ma swoje zasady. Argument jest równie dobry jak "będę stosował wszędzie 'ż' zamiast 'rz', bo czytanie dwóch liter jak jednej, i to jeszcze inaczej brzmiącej, mi się głupie wydaje". Ale to chyba nie jest dobry temat na tę dyskusję. Powinienem to poruszyć w temacie dyskusyjnym na forum? Albo na którymś szczycie fanfikowym? Albo zamilknąć na wieki?
  6. Opowiadanie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Niezobowiązująca, lekka, wesoła przygoda w klimacie odcinka - miło poczytać w morzu darków. Klimat bardzo mi się podobał - tak w scenach rzeczywistych, jak i w wyimaginowanych. Przy okazji - od razu zorientowałem się w tożsamości trzech poszukiwaczek przygód, gównie z powodu rany po ugryzieniu na kopycie. Także w moim przypadku wszystko wydawało się jasne. Natomiast nie zgadłem zupełnie, czym była Czara - po reakcji klaczek wręcz doszedłem do wniosku, że to jakiś słoik z pigułkami przeciwbólowymi jest. Podobało mi się też, że CMC były w tym opowiadaniu są łatwo rozróżnialne, po ich zachowaniach, co nie jest takie oczywiste (zwłaszcza w serialu). Jeśli na coś miałbym narzekać, to chyba na to, że w sumie niewiele się dzieje podczas tej przygody. Właściwie jedyną sceną akcji jest starcie z golemami, które zresztą nie jest zbyt dynamiczne. Skądinąd jest to zrozumiałe, bo manekiny raczej za bardzo ruchliwe nie są; dlatego też liczyłem po cichu na dramatyczne starcie z Rarithanem, do którego niestety nie doszło. No i zagadka była całkowicie zmanipulowana. "Gasi pragnienie" zdaje się tam być użyte w zupełnie innym sensie! Ale to nieco naciągane zarzuty. Ogólnie, opowiadanie mi się podobało i chętnie przeczytałbym takie jeszcze.
  7. Opowiadanie zrobiło na mnie dobre wrażenie, tak styl jak i klimat. Fabułę i postacie ciężko na razie oceniać, choć zapowiada się - póki co - porządny kawałek fantasy. To, co mi najbardziej przeszkadzało, i przez co, mam wrażenie, mogę jeszcze porzucić czytanie, to miejscami klimat... mało kucowy. Nie mówię nawet o grimdarku, ale o takich sytuacjach, jak "spieczona twarz" na obrazie, bohaterka wyciągająca nóż z cholewy... buta, czy powszechność noszonych ubrań. Widać miejscami, że autor wolałby pisać klasyczne fantasy, jaki sens ma więc na siłę wciskanie tam kuców? Na razie jedyną naprawdę kucykową rzeczą jest obecność podmieńców. Zobaczymy, czy to okaże się potknięciami przy pracy, czy też opowiadanie pójdzie w kierunku czegoś zupełnie innego niż equestria znana z kanonu. Czasami miałem też wrażenie, że opisy są przydługawe i na zbyt długo wstrzymują wydarzenia, skupiają się też za bardzo na nieistotnych szczegółach. Najbardziej chyba rzucało się to w oczy w przypadku opisów obrazów w posiadłości, szczególnie pierwszego, który pieczołowicie opisuje ponurą założycielkę rodu... po czym zorientowałem się, że tak naprawdę nic znaczącego dla fabuły się nie dowiedzieliśmy po tej niemal stronie. Podoba mi się sposób przedstawienia podmieńców w tym rozdziale. Za to zęby mi zgrzytały za każdym pojawieniem się fraz w stylu "podmieniec była (...)". Argh, "podmieniec" jest rodzaju męskiego. Chociaż napisz "pani podmieniec (...)", brzmi dystyngowanie.
  8. Aj, aj, aj... opowiadanie ma problemy. I to od pierwszego akapitu. Zaiste, powtórzenie par excellence. Róg alicorna... będący narzędziem każdego kucyka, także nie-alikornów? Po pierwsze - dwa razy powtarzasz, że to nie dziwi (co staje się dalej istnym przekleństwem tego prologu), po drugie - kogo miałoby to dziwić? Nikogo poza Twilight tam nie ma! Tak jakby z wielkiej... Czyli... zrobiła parę kroków jak już weszła? A weszła, nie poruszając się? Chłód wypełniający wnętrze atmosfery? Te dwa następujące bezpośrednio po sobie zdania wyrażają dokładnie to samo. Chyba "postać"? "Ciemna poświata" ma mniej więcej taki sens jak "czarne światło". Czemu nagle "sali" z wielkiej? Nope, to nie jest powód. To tylko pompatyczna wstawka. Um... Celestia wezwała Twilight, żeby ją uczyć, albo powierzyć zadanie. Nie z powodu naturalnego zjawiska. Parę akapitów wcześniej, Twilight próbowała o to zapytać, i została ofuknięta za to przez Celestię, że nie rozumie. To nie ma sensu! Wzruszający wybuch swojskości ze strony bohaterek. Poprawne słowo to "znajdować". Po raz kolejny Celestia mówi, że po coś wezwała Twilight, za każdym razem z inną wersją. Zaraz, zaraz, zaraz... Celestia nie odpowiedziała na pytanie Twilight. A to jest tylko część błędów stylistycznych, jakie zauważyłem. Przyznam, że nie chciało mi się ich wszystkich wynotowywać. O błędach interpunkcyjnych (brak przecinków, gdzie powinny być, oraz ich obecność tam gdzie nie powinny) nawet nie wspominam. Opowiadanie naprawdę potrzebuje korektora. Mógłbyś zacząć od udostępnienia komentowania w pliku, bo to dużo wygodniejsze, niż wypisywanie komentarzy. Jedna kwestia formatowania, która autentycznie mnie dziwi: zastosowana czcionka. Na obu urządzeniach, na jakich czytałem to opowiadanie, jest ona strasznie brzydka i ewidentnie niedostosowana do polskich znaków (wszystkie "ł", "ż", "ć", itd. wybijają się z linii tekstu i pasują do otoczenia jak pięść do nosa). Co jest nie tak z Arialem? Pomijając zacytowane rodzynki, opowiadanie cierpi na jeszcze parę dość poważnych wad stylistycznych. Pierwsze co rzuca się w oczy: opisy. Jejciu, dlaczego są tak długie i skupiające się na nieistotnych szczegółach? Pierwsza strona to pod tym względem ewenement: Twilight otwiera drzwi - akapit na opisy. Twilight zagląda do środka - akapit na opisy. Twilight robi parę kroków - akapit na opisy. Minęło trzy czwarte strony, a bohaterka ledwo zdążyła się ruszyć! Jeśli chcesz robić opisy tej wielkości, to raczej rób je osobno. Nie przeplataj ich z półzdaniowymi opisami akcji, bo to wygląda tylko śmiesznie i uciążliwie się czyta. Niestety, to nie jedyny problem z opisami. Po pierwsze - po co, ach, po co, opisujesz rzeczy które są dokładnie znane? Postacie w tej scenie wyglądają całkowicie tak jak w serialu - po co się tak długo i szczegółowo rozpisywać? Twilight ma róg - serio? Ma skrzydła - no nie wierzę! Celestia nosi diadem - a to odkrycie! Opisy - przynajmniej te na początku - wypełnione są też do bólu banalnymi dygresjami. Róg służy do rzucania magii. Znaczek Twilight oznacza, że ma talent do magii. Itd. Pierwszym opisem, zamiast rozwodzenia się nad oczywistościami o Twilight, powinna być sala. Która została zresztą opisana całkiem nieźle, choć nieco niezdarnie i z zupełnie przesadzonymi, pompatycznymi dygresjami. Większość opisów jest niestety w ten sposób sztucznie rozdęta. Bo i trochę wymuszonego patosu tu jest, zwłaszcza w zachowaniu postaci. Celestia przez sporą część rozmowy gapi się w okno, zamiast na Twilight - po co? Co chce tym okazać? Poza tym, obie klacze tak bardzo "hajpują" i trzęsą się ze strachu przed nadchodzącym zadaniem, że to aż śmieszne. Z opisu nijak nie wynika, że to może być najgroźniejsze zadanie z jakim się spotkały. Celestia może mieć obawy, ale nie ma żadnego powodu, dla którego Twilight miałaby zacząć piszczeć ze strachu; poza tym, że autor zechciał, żeby było bardziej dramatycznie i spooky. Poza tym, mamy te nieszczęsne powtórzenia parę razy czegoś, co już zostało powiedziane. Wygląda, jakby autor zapominał co napisał, albo w ogóle nie panował nad tekstem, stosując losowo środki stylistycznie, nie zwracając uwagi jak komponują się z resztą, w celu wydłużenia opisów. No dobrze, psioczę i psioczę na to opowiadanie, ale jak mi się w sumie czytało? Ciężko, z powodu wymienionych wyżej błędów, ale sama treść jest niczego sobie. Początek dość standardowy, choć wątek jednorożców, które zbierają się z całej Equestrii, wiedząc coś czego księżniczki nie wiedzą, całkiem mnie zaintrygował. Ma potencjał, może wyjść z tego całkiem niezła przygodówka, może nawet ponadprzeciętna, ale... styl trzeba mocno podszlifować, także w całkowicie przyziemnych kwestiach, bo inaczej ciężko mi wyobrazić sobie czytanie czegoś dłuższego. I... skrytykuję jeszcze jedną rzecz, bo skoro Dolarowi wolno wybrzydzać na zasady odmiany nazw w języku polskim, to tym bardziej chyba ja mogę skrytykować ich łamanie. Konstrukcje typu "biała alicorn" to ewidentne błędy składniowe, których należy się pozbyć. "Alicorn", choć jest słowem zapożyczonym, nie jest nazwą własną i jest ewidentnie rodzaju męskiego, więc jedynym poprawnym wyrażeniem jest "biały alicorn". Nie będę tu propagował opcji słowotwórczej jako rozwiązania, ale błąd to błąd i trzeba go jakoś usunąć. Nikt nie pisze zdań w stylu "Ania jest wysoką człowiekiem", albo "Zenek to godny zaufania osoba", więc nie wiem, czemu gramatyka miałaby przestać obowiązywać tylko dlatego, że piszemy o kucykach?
  9. Obawiam się, że do tego już zdążyło dawno dojść. Bo są w obowiązującym kanonie lektur? Bez obrazy, ale jestem niemal w stu procentach pewien, że gdyby w szkole nie kazali, to też nigdy byś po ich dzieła nie sięgnął i nie pisał teraz, że Słowacki wielkim poetą jest.
  10. Po tygodniu wyrzeczeń i paru czynach, z których nie jestem dumny... oto trzy opowiadania. Zaczęło się od pomysłu na jedno a potem głupio było przestać... 1. Ostatni, który wiedział [Alternate Universe][Post-apocalyptic][Violence] (Ostatni jednorożec) 2. Być alikornem [Random] (W oku cyklonu) Uwaga: to opowiadanie powinno być w zasadzie na temat "Mniejsze zło", bo nie miałem dobrego trzeciego pomysłu, a opowiadania miały być trzy. Z góry przepraszam. 3. Senna poczta [Adventure] (Czarne skrzydła, czarne słowa)
  11. Ale czy zdanie autora nie ma w takiej sytuacji żadnego znaczenia? W końcu to on zna swoje opowiadanie najlepiej; i jeśli z jakiejś przyczyny, na jakimś etapie swojej kariery uważa je za słabe... to najprawdopodobniej publika ma inny gust niż ten autor i lubi go za coś, co może się już w jego twórczości nie powtórzyć. Co niekoniecznie jest korzystne dla autora. Oczywiście, nie to że wiem cokolwiek o posiadaniu fanów. Przynajmniej dopóki nie musisz korzystać z debuggera. Wtedy to jak posiadanie korektora z zaburzeniami dwubiegunowymi.
  12. Przeczytałem tylko pierwszy rozdział i fragment drugiego, widziałem już jednak chyba dość, by sformułować swoje zdanie. Gdy zobaczyłem, że imię bohatera jest takie samo, jak nick autora, pojawiła się we mnie ciekawość, popychająca do czytania, czy faktycznie okaże się on (bohater) takim klasycznym do bólu self-insertem i Mary Sue... Odpowiedź brzmi "tak i jeszcze ho ho!", ale może po kolei. Pierwsza rzecz, język. Jest tragicznie. Owszem opowiadanie da się przeczytać (w sensie, da się zrozumieć słowa), ale to wszystko dobre, co mogę powiedzieć o kwestii formy. Błędów ortograficznych i językowych jest tam nawalone tak gęsto, że - przy rozwlekłości opisów i czasem dziwacznych sformułowaniach - byłem zmuszony w pewnym momencie przestać w ogóle zwracać uwagę na to jak tekst jest napisany, przymykając jedno oko i czytając tylko tyle, ile było konieczne do zrozumienia przebiegu akcji. A to tylko jeden krok powyżej stwierdzenia, że przez błędy tekstu w ogóle nie dało się zrozumieć. Jeśli sam nie jesteś w stanie zauważać takich błędów, to bezwzględnie potrzebujesz korektora. Pomijając formę, sama akcja też nie jest zbyt dobrze poprowadzona. Przede wszystkim, jakby to ująć... zbyt dużo jest, w opisach, w zdarzeniach, w przemyśleniach postaci, szczegółów absolutnie bez znaczenia. Sceny są "napuchnięte", kiedy tak naprawdę nic się w nich nie dzieje. Doskonałym przykładem jest scena przygotowań do turnieju. Jesteśmy raczeni najpierw opisem formalności przy odbiorze zbroi, potem tego, jaką to dobrą jajecznicę wszyscy zjedli, jak to mieli przerwę, jak bohater spał, potem jak sobie ćwiczył, potem znowu spał, potem przechodził gdzieś obok Luny, potem znowu odpoczywał... Każda scena powinna być przemyślana, służyć czemuś, popychać do przodu fabułę albo pokazywać jakieś cechy postaci. "Nudny" czas pomiędzy scenami załatwia się przeskokiem. Tymczasem u ciebie wygląda to tak, jakby kamera przyczepiła się do grzbietu bohatera i krążyła za nim przez cały dzień, nawet jeśli zupełnie nic się nie dzieje; aż dziw, że nie zajdzie z nim do wychodka. Nie ma żadnego powodu, żeby w dniu turnieju nie przeskoczyć od momentu spotkania z Luną na peronie do rozpoczęcia walk. Zresztą, dużo gorszym przykładem tego jest cały pierwszy dzień bohatera. Przychodzi do Ponyville i dokonuje inspekcji, jak Twilight w pierwszym odcinku kreskówki - czasami nawet scena w scenę identycznej! A nie ma mniej śmiesznego gagu niż ten, który wszyscy widzieli i wiedzą jak się skończy. Z całego tego pałętania się po mieście nie wynika nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie w dalszej części fabuły. Ponadto, opisy (ogólnie: myśli, sytuacji, itd.) zdradzają tę samą słabość: skłonność do jak najdokładniejszego oddania co się dzieje i w jakiej scenerii, nawet jeśli te szczegóły są do niczego nie potrzebne. To nie buduje klimatu, tylko nuży. Postacie... heh. Nie sądziłem, że w tych czasach w fandomie ktoś jeszcze tworzy takie postacie, nawet jeśli mają imię takie jak nick autora. Nasz główny bohater to pierwszej wody Mary Sue, i nawet nie próbuje się z tym kryć. Przybywa do Ponyville i od razu wszyscy go kochają i uwielbiają i chcą by ich odwiedzał, mimo że ledwo go poznali. Jest silniejszy, mądrzejszy, bardziej opanowany od każdej innej postaci, każdej jest też w stanie pomóc, bądź do siebie przekonać. Pomoc Sweetie Belle w kwestii snu przyjąłem z uniesioną brwią, a potem było już tylko zabawniej. W dwie sekundy, tanią gadką sprawia że Fluttershy się przed nim otwiera, bo od dawna musiała się wygadać - mimo że ma pięć przyjaciółek pod bokiem. Mimo ewidentnie chamskiego dowcipu, który zrobił Rainbow Dash (oj, do tego wrócimy...), Rarity śmieje się razem z nim, mimo że RD jest jej przyjaciółką od dawna. Flashlight wobec każdej postaci wypowiada się z pozycji dominującej; żartuje sobie nawet w cztery oczy z Luny, która się jeszcze peszy przy smarkaczu - dla przypomnienia, Twilight będąc uczennicą Celestii, klękała przed nią jak inne kuce. BTW, zabawne jest też, że pół strony poświęcone jest temu, jak bardzo Luna przejmuje się tym, czy Flashligh znalazł sobie jakąś klacz i jak to pytanie ją "pali". No ale taki los Mary Sue, że żadna postać, choćby rządziła całym królestwem, nie ma nic ważniejszego na głowie, niż przejmować się dobrostanem pupila. Rainbow Dash. Nienawidzisz tej postaci. Nie wiem czemu, ja też jej zbytnio nie lubię, ale sposób jej traktowania w opowiadaniu jest tak dziecinny, że stanowił główne źródło mojego ubawu. Rainbow nie kocha od razu naszego bohatera, co - jak wie każdy, kto z fenomenem Mary Sue się zetknął - jest najgorszym grzechem jaki postać może popełnić, jednoznacznie wskazujący ją jako Tę Złą. I faktycznie, Rainbow jest tu pokazana w każdej, absolutnie każdej scenie jako głupia, próżna, do tego słaba. W turnieju jest beznadziejna (zdaniem bohatera; ale wiadomo, że zdanie Mary Sue to zawsze słowo boże), wygrywa tylko dlatego że inni są słabi, bohater w pewnym momencie stwierdza że wszyscy zawodnicy są jak rodzina "poza Rainbow Dash" (urocze), w pojedynki z głównym bohaterem potyka się i... zwala go z nóg? Ok, przyznam - w tym momencie zaświtało mi, że być może wszystko się odwróci! Że być może nasz arogancki bohater (bo jest z niego nie mniejszy arogancki buc niż z RD - no ale jest Mary Sue, więc jeśli odnosi się do jakiejś postaci z ordynarną wyższością, to po prostu Ma Rację) będzie musiał przełknąć porażkę z jakże znienawidzoną Rainbow Dash i skonfrontować się ze swoją hybris... Nope, Mary Sue oczywiście nigdy nie może zostać zwyciężona, więc RD jest dyskwalifikowana, a nasz bohater radośnie ze złamaną nogą przystępuje do dalszego turnieju żeby "uratować honor" - i wszyscy mu na to pozwalają. W tym momencie zaśmiałem się i pogrzebałem wszelkie nadzieje, że w tym opowiadaniu zobaczę cokolwiek dobrego. Wisienką na torcie jest scena, gdzie FL i RD drą się na siebie, Luna ich przywołuje do porządku, nasz bohater jest "zdyscyplinowany", a RD tylko się obraża. To, rozumiem, miało przekonać nas o moralnej wyższości Flashlighta... Żeby było zabawniej, to wszystko czyni z Flashlighta postać przeraźliwie pustą i nudną. Wady i słabości dodają postaci smaku - wiedzieli o tym twórcy serialu, tworząc Mane 6 takimi, jakie są. Flashlight nie tylko nie ma wad, ale też tak naprawdę nie ma mocnych punktów - ot, jest w stanie zrobić wszystko, co autor uważa za cool, albo co jest mu potrzebne w danej scenie do pokazania, jak bardzo jest cool, od naparzania się kopiami, przez opiekę nad źrebiętami, do obrony słabszych w sierocińcu. Jest rozmytym chodzącym ideałem, w którym nie ma tak naprawdę nic własnego. Mógłbym się wyzłośliwiać dalej nad Mary Sue, ale starczy. Fabuła - ekspedycja do ruin starej stolicy - nawet mnie zaciekawiła, ale czy jest sens czytać dalej, skoro czeka mnie tylko więcej pokazywania, jak Flashlight jest lepszy od wszystkich bohaterek (szczególnie tej suki Rainbow!) + oczywiście uwodzi Rarity? Ja go nie widzę. Sorry za złośliwości, ale nie umiem tego inaczej powiedzieć, to opowiadanie skrajnie złe. Na przyszłość, radzę przede wszystkim respektować podstawowe zasady ortografii, rozplanować sceny tak, żeby każda miała jasny cel służący fabule, oraz... no, nie umieszczać jako głównego bohatera swojego super-hiper OP-plz-nerf self-inserta. Wielu to robiło przed tobą, to nigdy nie wychodzi dobrze. Ciekawe postacie to nie te, które kichnięciem rozwiązują każdy problem i zawsze mają rację. Pozdrawiam. I życzę powodzenia w kolejnych opowiadaniach. Twoje pomysły (także ten z bestią senną) nie są złe, ale wykonanie... PS. Czy ktoś mógłby zawołać Kredke i przekazać mu to zdanie: bo chyba zasługuje na Kwiatki.
  13. Jaka była konkluzja? Byłem tam, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć (zapiłem?). To cokolwiek ogólne stwierdzenie. Wszak oceniamy zawsze przede wszystkim wrażenia z czytania; jeśli autorowi udało się napisać opowiadanie, którego fabuła jest na tyle dobra, że zupełnie przesłania wszelkie błędy formy, to tym lepiej dla niego. Owszem, najlepiej byłoby wspomnieć o wszystkich uchybieniach (co mi przychodzi łatwiej niż wspominanie o zaletach ), ale jak już się rzekło, ludzie są leniwi. Zgadzam się tutaj. Oceny typu x/10 są mało wartościowe też z tego powodu, że każdy ustala tę skalę inaczej. Dla jednego 5/10 to opowiadanie średnie, dla drugiego to punkt gdzie opowiadania przestają być "śmieciowe", a każde porządniejsze ma 7-8. Bardziej sensownym rozwiązaniem byłaby moim zdaniem akcja "jeśli podobało ci się to opowiadanie, "zalajkuj" posta". To by przynajmniej pozwoliło ustalić przybliżoną liczbę zadowolonych czytelników. Od dzisiaj każde moje opowiadanie konkursowe będzie zawierało Fluttershy. Dzięki za hint! :fluttershy2:
  14. Skąd w ogóle jest to przekonanie, że to najlepsze opowiadanie tego autora? Mam wrażenie, że to miejska legenda zapoczątkowana przez Kredke i Dolara (i może jeszcze kogoś). Nowsze opowiadanie są o wiele lepsze, ale jakoś tyle "hajpu" nie zbierają, to może mało kto czyta...
  15. Korzystając z nieobecności Dolara, pozwoliłem sobie na stworzenie własnych minikomentarzy. Być może kogoś ta opinia zainteresuje. Mordecz Malvagio Sakitta Ohmowe Ciastko White Hood OneTwo Niklas Rex Nyxgrim
  16. Limit dał mi się we znaki. Oto okrojona i uproszczona wersja opowiadania, które mogło mieć większy potencjał. Konkurs Jubileuszowy [Comedy][Alternate Universe][Villains]. Jestem średnio zadowolony, ale zobaczymy.
  17. W takim razie pozostaje mi wierzyć, że przed zmianą interfejsu to było niebo a ziemia. Skoro inni się tego domagali, to cóż. A ISSUU pozwala pobrać wersję PDF, ale tylko zarejestrowanym użytkownikom, chyba że coś źle kliknąłem.
  18. Ja nie ukrywałem, że twojego artykułu nie przeczytałem. Po prostu jak porównałeś badanie kanonu do archeologii, to nie wytrzymałem i musiałem coś powiedzieć. Ale teraz jestem już po lekturze, więc nie obawiaj się. Mógłbym na to odpowiedzieć, ale mam wrażenie, że powstałby przez to straszny offtop. Daj znać przez PW, jeśli chcesz kontynuować ten wątek. Ok, magazyn przeczytałem bardzo wybiórczo, właściwie tylko artykuły publicystyczne, których tematy mnie zainteresowały. Na początku pytanie do redaktora naczelnego: dlaczego ISSUU? Czy nie prościej byłoby wrzucić magazyn w formacie PDF na jakiś internetowy dysk, tak by każdy mógł sobie czytać w zaciszu własnego czytnika e-booków? Przyznam, nie znam się na składaniu magazynów, ani nie znam waszego procesu tworzenia, ale jako czytelnikowi byłoby mi w ten sposób znacznie wygodniej. ISSUU nie oferuje praktycznie niczego, poza zacinającym się czytnikiem flashowym. Uwagi / polemikę / dyskusję z artykułami umieszczam alfabetycznie według nicków autorów. Alberich Jeśli chodzi o wypunktowanie i analizę objawów trawiących nasz fandom, to zgadzam się w zasadzie w 100%. Również przepisane lekarstwo wydaje mi się sensowne... ale czy fandom naprawdę jest bezręki chory? Nie do końca zgadzam się z tezą artykułu. Bardzo podniosłymi sformułowaniami (może nawet zbytnio) określasz obecną sytuację fandomu, jak to złoty wiek przeminął... nie chcę wdawać się w rozważania, do iluletniej osoby można porównać społeczność bronies, zamiast tego zapytam: czy ktoś naprawdę myślał, że "złoty wiek" będzie trwał wiecznie? Jeśli nie doszłoby do tego w tym, czy zeszłym roku, to doszłoby za rok czy za pięć. Tak samo załamywalibyśmy ręce i zastanawiali się "no co z tym fandomem"? Wszystko się kiedyś nudzi. Nie da się zatrzymać odpływu ludzi z fandomu, zwłaszcza że bronies mają ten pech, że jesteśmy uwiązani do jednego dzieła umieszczonego w jednym momencie w czasie, w przeciwieństwie do fandomów nie związanych z konkretnym dziełem (np. SF i fantasy), albo związanych z uniwersum periodycznie odnawianym na różne sposoby (np. Star Wars - jak oglądałem filmy to jakoś mnie nie porwały, ale już dzięki grom Knights of the Old Republic nieco się wciągnąłem). Nasz fandom musiał przestać się rozwijać i zacząć się kurczyć. Nie ma co udawać, że mogliśmy tego uniknąć, co stwierdzam mimo tego, że wedle artykułu czyni to ze mnie kogoś twierdzącego że ucięta ręka nie jest problemem. Widzę też jedną podstawową różnicę między upadkiem cywilizacji a fandomu: los Europy jest dla nas istotny czy tego chcemy czy nie, bo od tego zależy nasze życie i nasza przyszłość. A jeśli ktoś odejdzie z fandomu, bo go przestały kręcić kucyki, albo nie tworzy już tyle co kiedyś z braku czasu / chęci, to ciężko tu dorobić jakąś większą ideę, w imię której powinien zacisnąć zęby i poświęcić się dla fandomu. Z tego też powodu, nawoływanie do większej aktywności jest słuszne, ale niekoniecznie skuteczne. Skoro jednak nie da się, według mnie, zatrzymać odpływu bronies, to prawdziwym problemem jest brak napływu świeżej krwi. Niestety, na to rady nie mogę zasugerować. Po części z powodów wymienionych w artykule, a od siebie mógłbym dodać... ten fandom nie ma nowym członkom nic do zaoferowania. A przynajmniej z zewnątrz na pewno się nie zdaje. Na początku, kiedy kucyki były czymś nowym, wielu chciało zobaczyć o co chodzi... gdzie jest to coś, co sprawia że normalni ludzie otwarcie przyznają się do lubienia bajki o kolorowych taboretach i zdają się z tego powodu szczęśliwsi. Parę lat i parę skrajnie kompromitujących fandomowych epizodów później, przy rosnącej skwaśniałości fanów, teraz już nikt się nie zastanawia co jest w kucykach, raczej co jest nie tak z tymi ludźmi. I właściwie kontrargumentów z naszej strony nie ma. Bronies stali się tym, czym z początku bycia unikali, tworząc fenomen fandomu. Gdybym miał teraz dołączać do stada, to na pewno bym tego nie zrobił, bo i po co? Ale to tylko moja prywatna perspektywa. Może się mylę. Cahan Z artykułu o fanfikcji nie dowiedziałem się niczego zupełnie nowego, ale cieszy mnie zwrócenie uwagi na zróżnicowanie sposobów wysławiania się różnych postaci oraz dostosowaniu długości zdań do dynamiki wypowiedzi. O tych rzeczach autorzy względnie często zapominają. Co do jednej rzeczy miałem wątpliwości... czy może inaczej, chciałem się dopytać. Czy w polskim stylu literackim dialogi na pewno są oznaczane za pomocą półpauz? A nie pełnych pauz? Spotkałem się z oboma stylami, sam stosuję ten drugi, ale ostatecznie nigdy nie byłem pewien jak powinno być. Z jakiego źródła wzięłaś informację, że to półpauzy? Artykuł o pożyciu rodzinnym equestriańskich kopytnych był niesamowicie edukacyjny i inspirujący, i choć w paru miejscach czułem ochotę by polemizować, to ostatecznie poniechałem, bo nie chciałem ryzykować pokazania się jako człowiek, który nie potrafi wyczuć sarkazmu w Internecie. "Samotny koń to martwy koń" - i od razu staje się jasne, dlaczego przyjaźń to magia! Sam jednak wolę headcanon, że kuce mają trójki chromosomów: od ojca, matki, oraz Boskiej Imperatorki Celestii (ustawiany z poziomu panelu sterowania Equestrią pokazanego w finale sezonu 3). Wtedy wytłumaczenie przypadku Cakeów jest łatwiejsze. Choć muszę zapytać: jak zmierzono przyjemność klaczy przy kryciu, żeby stwierdzić że jest zerowa? I czy jest jakieś wytłumaczenie, dlaczego akurat siwe konie są czasami porzucane? Czyżby biały był w końskiej kulturze symbolem śmierci? (Już bardziej na poważnie: to nieco dziwne uczucie, czytać "instrukcję" hiperanalizy, by potem natknąć się parę stron dalej na jej satyrę.) Spidi Jak powiedziałem, artykuł o hiperanalizie przeczytałem i... cóż, nadal mam ochotę nie zgodzić się i polemizować. Wręcz jeszcze większą. Na początek, mała uwaga ogólna: lekko było dla mnie irytujące, że na końcu niektórych sekcji, albo całych artykułów, pisałeś coś w stylu "udowodniłem więc, że...". To nie jest rozprawka na zaliczenie, możesz pozwolić czytelnikom na wysnucie własnych wniosków. Odnośnie hyperanalizy... jestem trochę skonfliktowany, bo o ile z teorią mogę się nawet miejscami zgodzić, to dobrane przykłady są dla mnie dokładnie egzemplarzami tego, co uważam za "złą" analizę serialu. Alberich sporo napisał o kwestii "naukowości" podejścia, więc pozwolę sobie tego nie poruszać. Przede wszystkim, łączysz ze sobą dwie zupełnie różne rzeczy: wyszukiwanie nawiązań / ukrytych znaczeń zamieszczonych przez twórców, i konstruowanie kanonu na podstawie kawałków informacji zawartych w odcinkach. Dodatkowo, podajesz przykłady właściwie jedynie tego drugiego. Nie mam nic przeciwko wydobywaniu nawiązań i ukrytych znaczeń z odcinków, jednak ciężko mi je uznać za hiperanalizę. Na ogół twórcy, jeśli chcą coś przekazać, to umieszczają dość jasne wskazówki, które fandom wyłapuje najdalej w parę godzin po emisji odcinka. Nawet jeśli z odcinka można wydobyć jakieś znaczenia niezamierzone przez twórców (z większością dzieł można próbować), to zazwyczaj dotyczy to wydźwięku niektórych scen albo przesłania odcinka. Nie da się niezamierzenie umieścić jakieś informacji o kanonie, ponieważ jeśli sam twórca tego nie zauważył, to na pewno nie będzie się do tego stosował. Drugie z założeń które stawiasz - o twórcach trzymających się tego co inni (oraz oni sami) wcześniej ustalili - jest po prostu fałszem. Twórcy serialu wiele razy pokazali, że mając do wyboru tworzenie spójnego świata, albo dorzucenie jakiegoś gagu do odcinka, zawsze wybiorą to drugie. Niektórzy bardziej zważają na kanon, inni mniej, ale jeśli potrzebują czegoś w jakiejś scenie, to po prostu to dadzą, zamiast zastanawiać się, czy i jak by to działało w świecie kuców. Piszesz, że obecność mieczy (czy włóczni) sugeruje, że oczywiście kuce muszą umieć nimi walczyć, więc prawdziwa musi być teoria o chwytnych kopytach i dwunożnym chodzie... problem w tym, że twórcy raczej tak nie myśleli. Potrzebowali strażników, a strażnicy muszą mieć broń. Dużo prościej jest dać im ludzką broń i nigdy nie pokazać, jak jest używana, niż zastanawiać się czym i jak mogłaby walczyć czworonożna istota. Gdyby wymyślili jakieś bronie specjalnie dla kuców, to musieliby się zatrzymać i powiedzieć, że to jest broń i jak się jej używa. Dużo prościej jest wstawić broń ludzką: na pierwszy rzut oka taki kuc wygląda jak gwardzista, a skoro poza wyglądaniem nie spełnia żadnej roli w serialu, to nie ma problemu. Z tego samego powodu kuce piją herbatę z filiżanek z małymi uszkami, których nijak nie są w stanie wykorzystać. Prościej jest pokazać "to jest filiżanka = picie herbaty" niż dostosowywać wygląd przedmiotów do kopyt. Ten rodzaj hiperanalizy czepia się szczegółów, których twórcy nie zauważyli i postuluje że są one spójne, a co najważniejsze są prawdziwe i muszą być uwzględnione w budowie świata, nawet jeśli wychodzą przez to bzdury. Do tej samej kategorii należy zjechany od pierwszego sezonu motyw "klaczy jest o wiele więcej niż ogierów, bo policzmy kuce w odcinkach", od którego niezawodnie wszyscy "analizatorzy" wyprowadzają tezę "WSZYSCY SĄ LESBIJKAMI WOOHOO". I właściwie tutaj jest mój jedyny problem z "hiperanalizą". Nikomu nie bronię zabawy w headcanon, sam ją uprawiam, ale takie podejście prowadzi do światów nielogicznych, a tym bardziej irytujących, jeśli taki "analizator" jest gotów sprzeczać się z każdym, że X pojawiło się w odcinku Y i Z, więc jego teoria musi być prawdziwa i nikt nie ma prawa krytykować. Jeszcze jedna rzecz, o której wspomniałeś: "teoria spiskowa" vs "prawdziwa analiza". Intuicyjnie chyba wiem, o co ci chodzi, ale znów, podane przykłady sprowadzają wszystko do twoich poglądów. Bo nie widzę, w jaki sposób argumentacja "Rainbow Dash to lesbijka, bo jest chłopczycą i nie wykazuje zainteresowania ogierami" była mniej bzdurna od "Scootaloo jest sierotą, bo ma problemy psychiczne (BTW, jakie?) i nie pokazują jej rodziców", a jednak na to pierwsze reagujesz "zgiń przepadnij!", a to drugie to "chyba prawda". To ja już wolę wytłumaczenie sytuacji Scootaloo z "hiperanalizy" Cahan.
  19. Zazwyczaj nie czytam żadnych dzieł z gatunku "człowiek i equestrianin w jednym stali świecie", tym razem postanowiłem się przemóc. Głównie ze względu na... prosty i niepretensjonalny tytuł. Początek utwierdził mnie w tym wrażeniu. Główny bohater jest całkiem znośny; przede wszystkim nie jest rozżalonym bronym, pragnącym uciec do ponylandu przed trudami życia. Przedstawienie Celestii, jako dowcipnej, niezwykle inteligentnej, ale świadomej swojego położenia, również mi się podobało. Pierwsze rozdziały były całkiem sympatyczne (choć już zaczynało być widać błędy, które potem mnożyły się coraz bardziej i bardziej), lecz od mniej więcej połowy opowiadania, po tym jak wyprowadzają się z mieszkania bohatera... cóż, wszystko dalej staje się nudne i nijakie. Zamiast skupiać się na postaciach i jakimś konflikcie, dalsza część opowiadania lubuje się w prezentowaniu (z naprawdę niekiedy boleśnie nieistotnymi szczegółami) naiwnych albo fikcyjnych teorii ekonomicznych, matematycznych, politycznych, informatycznych, magicznych... jaki jest sens rozpisywania się o takich rzeczach, skoro niemal od samego początku widać, że autor nie wie o czym mówi, więc ciężko na podstawie tych wydmuszek wydobyć z siebie jakiekolwiek emocje? Mogliśmy mieć całkiem przyjemne opowiadanie o zmaganiu Celestii z życiem zwykłego konia w małej wiosce... zamiast tego dostaliśmy dość banalną i nudną historię o podboju świata dzięki mocy słabego odwzorowania praw rządzącym światem. Jeszcze jedna rzecz: czemu, na brodę Celestii, tyle lokowania produktu? Czy naprawdę ma aż takie znaczenie, że bohater rozmawia przez TorChat, programuje w Perlu (błe), doprowadza do ruiny Exxon i Sony, rysuje w Inkscape, jeździ Radio Taxi Kaczor, kupuje niezbędne do satanistycznych rytuałów komponenty w Żabce za rogiem... taka pedantyczność w wymienianiu marek komponuje się zresztą razem z długimi infodumpami na zmyślone tematy, kreując zupełnie niewiarygodny i nudny świat, zamiast ciekawych bohaterów. Krótki werdykt: jestem rozczarowany. Ale początek miał potencjał. Mogłeś sobie też darować wstawki "romantyczne". Są rzadkie, ale mocno creepy.
  20. Wszyscy tak chwalą zachowanie Pinkie... a mnie jakoś irytowało. Sporej liczby kłopotów można by uniknąć, gdyby Pinkie nie zachowywała się idiotycznie. Niestety, jak dla mnie sezon piąty kontynuuje spłycanie i "idiocenie" Pinkie. Nigdy jakoś tej postaci przesadnie nie lubiłem, ale jednak... Była jednak zabawna, szczególnie ta scena z posągiem. Sam odcinek był dobry, zdecydowanie dobry... ale się na nim zawiodłem. Otrzymaliśmy i Gildę i przedstawienie społeczeństwa gryfów, i tych gryfów historię... ale to wszystko było strasznie płytkie, ze względu na ograniczenia czasowe odcinka. Historia to jeden wyrwany z wszelkiego kontekstu mit. Społeczeństwo zostało sprowadzone do płacenia za wszystko, co samo w sobie jest ciekawe, ale stwierdzenie że gryfy nie znają przyjaźni i nic ich nie obchodzi... paskudne uproszczenie pod łatwiejsze wepchnięcie morału. A pogodzenie Gildy z kucami... cóż, wszystko rozwiązało się przez jeden flashback. Niekoniecznie cieszy mnie kopiowanie przez scenarzystów najgorszych rozwiązań z anime. I jeszcze jedno co mnie mierzi strasznie: najpierw Gilda mówi, że nikt z Griffonstone nie przejmuje się losem statuetki Boreasa, a na końcu jej wybór, by uratować Dash zamiast niej traktowane jest jako jakaś wielce trudna decyzja... Zdecydowanym plusem było przedstawienie Gildy. O dziwo, okazała się najmilszym (względnie) z gryfów w mieście, dali jej nawet zawód (piekarz, o ironio!) i motywację. Kolejna, jeszcze lepsza rzecz: animacja. Jak dla mnie, niektóre sceny z tego odcinka było po prostu piękne (rysunki towarzyszące historii gryfów, ze wskazaniem na część z kozłocyklopem). A designy gryfów i ich miasta (i kozłocyklopa) były naprawdę niczego sobie (stareńka Gilda prezentuje się wręcz biednie w porównaniu). Ogólnie, bardzo pozytywny odcinek... ale mogło być o tyle lepiej, no! Nie zauważyłem tego. W jaki sposób? ...Ogry? Ale przecież to już było w poprzednim sezonie!
  21. @Uszatka Ty i jakaś połowa fandomu. Mam jednak wrażenie, że to szukanie czegokolwiek pasującego pod tezę, niż na odwrót (wnioski na podstawie treści odcinka).
  22. @Spidi Ech... wiem, że skaczę z zewnątrz i nic mi do tej rozmowy, ale jak czytam, to nie mogę. Źródła historyczne mogą być mętne, jednak mają to do siebie że mogą kłamać, bo istnieje prawda. Rzeczywistość. Coś, co można próbować odkryć. Jeśli nadworny kronikarz księcia Ziemowita Kocimiętki pisze, że był on władcą wybitnym i miłościwym, a kronikarz jego brata, z którym był skłócony, pisze że był pożerającym nowonarodzone dzieci antychrystem, to mimo wszystko coś, gdzieś, kiedyś, się wydarzyło, co skłoniło te dwa źródła do przestawienia tego władcy na te dwa różne sposoby. A sam władca istniał (bądź nie) niezależnie od tego co napisano. Kucyki zaś nie istnieją i nie ma tam żadnej "prawdy". Jeśli w jednym odcinku Pinkie powstrzymuje Rainbow przed zrobieniem kawału Fluttershy, bo ta druga jest wrażliwa, a w innym Pinkie opowiada radośnie Fluttershy, jak ta zrobiła z siebie publiczne pośmiewisko, nie zważając na jej uczucia... to żadne ze źródeł nie kłamie, żadne nie jest bardziej prawdziwe. Można mówić, że jedno nie pasuje do drugiego, że jakiś scenarzysta kaleczy naszego ulubionego kucyka... ale to wszystko jest opinia. Znaczna większość scenarzystów ma gdzieś kanon. A wszystko co pojawiło się w serialu jest równie kanoniczne, nieważne jak wewnętrznie sprzeczne. To ciekawe, że potrafisz narzekać na stare i ograniczające stereotypy o męskości, by w tym samym poście sięgnąć do tego samego wora po stereotypy o kobiecości. A o naukowcach i laikach nie chce mi się nawet mówić... inni już powiedzieli. Heh, z tego powodu przestałem chodzić na spotkania bronies i zacząłem na fantastów. PS. Z pewnymi oporami zacząłem czytać czasopismo i nawet mi się podoba. Ale skomentuję numer w lepszych okolicznościach.
  23. Widać, że jestem tu wciąż nowy. Ale co tutaj "zniszczyło" kanon?
  24. Bo to pierwszy raz? Co skłoniło cię do takich przemyśleń akurat tutaj? BTW, do wszystkich "Celestia wreszcie ma osobowość!": przecież robiła sobie żarty już w pierwszym sezonie.
  25. Odcinek był niemal tak najarany, jak jedna z jego bohaterek. Discord... mam mieszane uczucia. Z jednej strony, z fajnego villaina zrobili postać tak infantylną, że ciężko się nie krzywić przy niektórych jego akcjach. Z drugiej strony Discord wciąż potrafi czasami stać się wredną, bezlitosną istotą chaosu (a John de Lancie potrafi odegrać to przejście). Z trzeciej w końcu strony, Discord nigdy nie był za bardzo społeczną istotą, więc jego zachowanie w tym odcinku jest raczej uzasadnione. Więc... chyba na plus, mimo wszystko. Pozostałe postacie były beczką śmiechu, tutaj zdecydowany plus. Treehugger która chyba cały odcinek spędziła częściowo w innym wymiarze, niezależnie od starań Discorda. Smooze, który był niesamowicie starannie animowaną i zdecydowanie interesującą interpretacją starego dobrego szlamowego potwora. Maud, która na szczęście bardziej przypominała żywą istotę, niż przez większość swojego poprzedniego odcinka. Celestia... eee... Ok, przyznam się,i fanem Trollestii nie jestem, ale śmiałem się żywo gdy Celestia zareagowała śmiechem na dowcip o Twilight. Za to wzmiankę o tym, jak Celestia znów chciała "rozruszać" Galę przez spowodowanie chaosu i zniszczenia to mogli sobie darować. Bo zaczyna to wyglądać, jakby księżniczka żywiła jakąś patologiczną niechęć do jej imprezy, albo poddawała się jakiejś kompulsywnej żądzy, by za każdym razem ją psuć. Cóż, to może być pożywka dla fika. Może Gala była przed milenium związana jakoś z wygnaniem Luny? Ogólnie, wizualnie, postaciowo i humorowo ocinek był świetny, choć nie wybitny. Póki co najlepszy w sezonie 5... i chyba łatwo nie zostanie pobity. Jeszcze jeden plus wizualny: inny wymiar, gdzie Discord chciał wrzucić Treehugger. Moment mindscrew, jak z jakiegoś filmiku z tamtej części youtube. Luna odpiera inwazję demonów z innego wymiaru i dlatego nie mogła się pojawić. Jedyny rozsądny headcannon. Prawda, czasami FS nie zachowywała się zbyt w porządku. Zakładam, że to dlatego że twórcy chcieli szybko doprowadzić do widocznych konfliktów, żeby zmieścić się w czasie odcinka.
×
×
  • Utwórz nowe...