To ja też się pożalę, a co.
Nienawidzę być słaba, choć chyba powoli pogodziłam się już ze swoim ograniczeniem. Wkurza mnie, że nie jestem w stanie pomóc nosić mebli, że mam problemy z większymi zakupami, że do każdej durnoty i błahostki wymagającej siły fizycznej muszę prosić kogoś o pomoc. To takie... uwłaczające. Mimo że wiem, że muszę to w pełni zaakceptować, bo z wiekiem będzie gorzej.
Wkurza mnie ból. To znaczy, przyzwyczaiłam się, że zawsze coś mnie boli i nie przykładam do tego aż takiej uwagi, ale jak czasami jak usiądę to dociera do mnie, że tak naprawdę nie ma dni, w których by mnie coś nie bolało. Ból po prostu jest, mniejszy, czasem większy, ćmiący, rwący, szarpiący, w zależności od miejsca, w które uderza i od dnia, ale nieustannie jest. Głowa, nadgarstek, kolano, biodro, łopatka, bark, plecy, szyja, brzuch, klatka piersiowa... zawsze coś (w trakcie pisania tego boli mnie kręgosłup, klatka piersiowa, okolice żeber i łopatka i wyżynający się ząb, ale on jest w gratisie i się nie liczy). Przyzwyczaiłam się do tego, jest to dla mnie normą i żyję sobie w miarę normalnie, ale mimo wszystko męczy, zwłaszcza jak sobie to nagle uświadomię. Albo jak kolano, które sobie bardzo inteligentnie skręciłam i którego w końcu mi nie zoperowano daje o sobie znać (rzyganie z bólu, yay!).
Chciałabym uprawiać jakiś sport. Biegać po lesie częściej, nie bojąc się o serce i nie męcząc stawów. Nie czuć z każdym krokiem, jak panewki stawów biodrowych niebezpiecznie chyboczą się na boki, jakby miały zaraz wypaść, nie skręcać sobie kostek z byle powodu. Chciałabym nie czuć przeskakujących nadgarstków (nie boli, ale jest szalenie nieprzyjemne) przy zamykaniu drzwi od auta.
Chciałabym, żeby przyszła już wiosna i lato. To robi tak dobrze stawom, nie macie pojęcia, jaka to dla mnie ulga po zimie. Teraz robi się chłodno, przychodzi mróz, wieje lodowaty wiatr, co dla mnie jest nie lada wyzwaniem. Stawy reagują na pogodę, rano budzę się zesztywniała, czekając, aż przynajmniej część mojego ciała odzyska sprawność.
I chodź cały czas uśmiechnięty, udawaj, że wszystko jest w porządku, jak czujesz zmęczenie zimnem, ból stawów, nie możesz się nawet porządnie ruszyć i jest ci lodowato od środka. To frustrujące.
Radzę sobie dobrze, bo ludzie, którzy mnie znają, nie wiedzą, że jestem chora, dopóki im tego nie powiem.
Borze liściasty, to nie jest tak, że narzekam jakoś bardzo mocno, zawsze mogło być gorzej. Trafił mi się typ klasyczny choroby, są jeszcze inne, gorsze. W gruncie rzeczy jestem szczęściarą, mam szansę dożyć czterdziestki i nie zejść na tętniaka po drodze (potem nie wiadomo), nie muszę poruszać się na wózku inwalidzkim ani nosić ortez ortopedycznych cały czas. Choć czasami marzę o kuli. Jak mi odbije, to sobie kupię, żeby mi było łatwiej łazić.
Ale... nie, nie zniosę wypytawania co to i po co to. O nie. W takim razie fundnę sobie laskę jak dr House i powiem, że jestem największą fanką serialu i dlatego to wszystko.