-
Zawartość
1057 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Pawlex
-
- Nie zamknę! - Krzyknął, niczym największy buntownik. - Jak wrócę masz być martwa! Na zawsze! Rennard ostrożnie minął dwóch ożywieńców. Na wszelki był gotowy na jakikolwiek ich ruch. Nie wiedział czemu nie reagowali, mimo to w cale nie miał zamiaru narzekać. Kiedy tylko zombie zniknęli mu z oczu to przyśpieszył, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Mimo wszystko, nie był tu bezpieczny. Nie był bezpieczny we własnym domu.
-
Rennard roześmiał się, gdy usłyszał wrzaski i krzyki rozpaczy i strachu za sobą. To pozwoliło mu uwierzyć, że w końcu ten duch wykona jego polecenie. Idąc do domu, do swojego pokoju młody DeWett miał małe obawy, co do tego, czy faktycznie ten przedmiot z Ionii jest w jego pokoju. I faktycznie był! Był na komodzie, gdy wcześniej go tu nie było. Czyli jego siostra musiała go tu po prostu zostawić, kiedy on wyszedł z pokoju, z zamiarem znalezienia Lucii. Mała cholera. Chłopak uniósł brew, widząc tą całą wstążkę i tą etykietę. Bardzo, bardzo śmiesznie. Zerwał je, bez żadnych emocji. Złapał mocno sześcian, jakby chciał już nigdy go nie puścić. Następnie zastanowił się, co teraz. Czy wrócić do podziemi, zobaczyć całą rzeź bądź jakby co, pomóc duchowi. Czy może zanieść to ustrojstwo do Swaina. Druga opcja brzmiała o wiele lepiej... a zwłaszcza bezpiecznie. Rennard wyszedł z pokoju, pośpiesznie. Najważniejsze było teraz zaniesienie tego przedmiotu do Wielkiego Taktyka. Tak spłaci swój dług. Tak sprawi, że sześciookie kruki go nie rozdziobią.
-
Rennard zacisnął zęby kiedy usłyszał głos siostry. Znowu! - Oczywiście. Pójdę po sześcian... i więcej octu! - Odparł złośliwie, po czym ostrożnie zaczął kroczyć w stronę drzwi. - A ty, zjawo. Potnij tego szamana na kawałki. Może w końcu uda ci się kogoś zabić. - Rozkazał, tak naprawdę będąc myśli, że i tym razem nic z tego nie wyjdzie.
-
Tych ludzi było naprawdę dużo. Mimo to młody zabójca ani myślał o poddaniu się. Chłopak pozwolił aby ktoś wykręcił mu rękę. Tylko po to, w momencie kiedy ktoś inny chciał go podciąć, wykonać salto w tył. Teraz to on wykręcał kończynę osoby, która wcześniej go trzymała. Zresztą trwało to jeszcze dłużej, gdyż szybko dziabnął go w tył szyi sztyletem. Zaraz potem z całej siły kopnął go w plecy, chcąc posłać ciało na osobę, która chciała go wywrócić. Wystawił pięści przed siebie. Powoli zaczął się obracać, mając na oku cały tłum. Był gotów na każdego, kto by na niego poleciał. Przecież taka sytuacja w cale nie różniła się mocno od pijackiego mordobicia w barze...
-
Rennard parsknął, po czym zatkał nos. Znowu ten ocet. Tym razem jednak jego smród był o wiele mocniejszy niż wcześniej. Odwrócił się. Zobaczył że jego mała siostra zaczynała się podnosić. - Nie. - Powiedział, bardziej do siebie. - Zabiłem cię... Zaraz potem odwrócił się, kiedy usłyszał krzyki. Nie wiedział co miał tera zrobić. Chociaż jedno wiedział na pewno, nie mógł już stać i się przyglądać. Zaczął nerwowo stukać nogą, próbując się na coś zdecydować. Zaraz potem wyjął sztylet i pędem ruszył w stronę ołtarza, by zabić sprawcę tego całego burdelu.
-
- Jeszcze gorzej... Obserwował człowiek a drewnianej masce. Nigdy jeszcze nie widział szamana z prawdziwego zdarzenia. Czuł wielką potrzebę ukrócenia jego życia. - Nocturne. - Odezwał się. - Widzisz tą służbę? Oswobodź ich. Najlepiej zrób to po cichu. Ja... zarżnę tego pajaca przy ołtarzu.
-
Chłopak odpowiedział zjawie takim samym wzrokiem. Z równie wielkim obrzydzeniem. Kiedy go wysłuchał, zrzucił ciało siostry z siebie. - Jest tylko jedna taka grupa w Noxus, która bawi się w takie rzeczy. - Stwierdził, zaciskając pięści. - I jest to pieprzona Czarna Róża! - Dodał. Rennard postanowił skorzystać z okazji przypatrzenia się temu całemu wydarzeniu. Oczywiście starając się, aby nikt go nie wykrył. - Nie rozumiem. Jaki interes mają ci cholerni nekromancji w powtórnym obudzeniu mojej matki. - Wyszeptał. - I gdzie są te szkatułki, co?
-
Przez tę drogę, Rennard nie myślał o absolutnie niczym. Spowodowane było to tym, że próbował ochłonąć. Wszyscy dookoła zaczynali go doprowadzać do szału. Dolewali oliwy do ognia, wznieconego przez Lucię. Miał ich serdecznie dosyć. Cholera, śmiało mógł poradzić sobie z matką sam. Teraz zauważył, że całe te wcześniejsze sprawy nie miały sensu. Zatrzymał się, kiedy dostrzegł refleksy ognia. Tego na pewno się nie spodziewał. Na szczęście w porę pojawił się Nocturne. - Och, nareszcie. Jeszcze trochę i zastanawiałbym się, gdzie cię wcięło. - Powiedział, bez emocji. - No skoro już się tu znalazłeś to przydaj się na coś innego, bo widzę że nawet mojej matki nie potrafisz zabić. Badziewne stworzenie. Sprawdź co się dzieje za tym zakrętem i powiedz mi o tym. To chyba potrafisz zrobić, prawda? - Chłopak nawet nie ukrywał w głosie swoich pretensji.
-
Wybrał drogę poprzez tunele. Mimo wszystko było trochę racji w tym, że ludzie mogli mieszane uczucia co do noszenia ze sobą zwłok. Poza tym Rennard był myśli, że zdołał zapamiętać ten odcinek tuneli, który prowadził stąd do okolic jego domu.
-
- Pewnie że zamierzam! - Zarzucił sobie zwłoki Lucii na ramię, by łatwiej je nieść. Christine została kolejną osobą, którą Rennard potrącił barkiem. - Zamierzam jej flakami udekorować pokój matki! Jestem pewny że się jej spodoba! Będzie ze mnie taka dumna! - Mówił, odchodząc. - Słowem nie wspomniałem o Edwardzie... więc następnym razem nie mówi mi czegoś, co mnie nie interesuje. Durny wampir...
-
- Wiesz co? Nic mnie to nie obchodzi. - Odpowiedział Elise na odchodne. Przez chwilę zaczął rozmyślać nad tym, że ma serdecznie dosyć być takim "popychadłem". Z rozmyślań wyrwała go jego starsza siostra. - To? - Zapytał, po czym podniósł ciało wyżej. Złapał za potylicę martwej Lucii i skierował ją w stronę twarzy Christine. - Ależ oczywiście! Zobacz sama! Pomogłem naszej małej, kochanej siostrzyce ZAMKNĄĆ TĄ IRYTUJĄCĄ MORDĘ! - Wydarł się.
-
- Wiem gdzie jest skrzynka. Przynajmniej tak myślę. - Odpowiedział, brzmiąc jakby był nie winny. - Reszta mnie nie interesuje. Chcę tylko zabić matkę. - Dodał po czym trącił kobietę barkiem. Przeszedł kilk kroków po czym się odwrócił. - Wściekły tłum? Mnie? Za morderstwo? W NOXUS? - Roześmiał się i ruszył dalej.
-
Chłopak w ostatnim momencie zatrzymał się, aby nie zderzyć się z Elise. Wpatrzył się w nią. Zdawał sobie sprawę że emanowała od niej złość i niezadowolenie. Jednak teraz w ogóle go to nie ruszało. Nic nie zabierze mu przyjemności z zabicia siostry. - Co? Ostrzegałem że to zrobię! Ona zresztą prosiła się o śmierć!
-
Kiedy to się skończyło, Rennard powoli wyjął szyjkę butelki z jej ust. Stało się. Była martwa. Tak fantastycznie martwa! Chłopak upuścił butelkę. Następnie podniósł ręce do góry i skierował twarz do sufitu. Zamknął oczy. Cudowny triumf! Zapełnił płuca powietrzem, delektując się to chwilą. Nawet irytująca woń octu go nie skrzywiły. - Nareszcie! Jedna z głowy, została druga! - Krzyknął. Opuścił ręce i spojrzał na to, co było przed chwilą jego siostrą. Wyjął ostrze i rozciął krępujące ją liny. Potem złapał ją za włosy i uniósł ją, równając wzrok. - Zobaczymy jak mamusia zareaguje, widząc że jej ulubione dziecko zdechło w tak upokarzający sposób! - Powiedział, prawie mówiąc przez zęby. Brzmiał jadowicie niczym wąż. Zaczął kroczyć ku wyjściu, taszcząc za włosy ciało Lucii. Miał zamiar uświadomić wszystkich, pokazać swoje "trofeum".
-
Chłopak wparował do pomieszczenia z nieukrywaną złością. Nie odezwał się słowem do siostry. Podszedł do niej i palcami zacisnął jej nos. - Ostatni raz zrobiłaś ze mnie idiotę, rozumiesz?! Ostatni raz?! - Wydarł się, po czym chciał na siłę wepchnąć szyjkę butelki do ust Lucii. Jak wcześniej planował, tak postanowił zrobić. Zamierzał naprawdę utopić ją... octem.
-
Chłopak przyjrzał się ranie. Nie wyglądała jakoś specjalnie źle. Co więcej, nie było śladu po jakiejś toksynie. Więc to oznaczało jedno. Jego siostra oszukała go niczym małego, naiwnego dzieciaka. Straszne upokorzenie... Rennard spojrzał na Elise. Cały czas mrugał, jakby chciał nagle, po którymś otwarciu oczu znaleźć się gdzieś indziej. Wyglądał po prostu jakby postradał zmysły. - Nieźle siostro! Naprawdę! Bezbłędnie wyczułaś mój słaby punkt. Wybiegłem jak głupi! - Mówił, co chwila chichocząc. Kiedy zjawił się kamerdyner, Rennard zerwał się z łóżka i podszedł do niego. - Dawaj to! - Krzyknął, wyrywając mu z rąk butelkę. - W takim razie utopie cię tym octem, mała cholero! - Krzyknął i pośpiesznie wyszedł z pokoju, chcąc skrócić sobie upokorzenie. Wracał do pomieszczenia gdzie powinna być jego siostra. Teraz już znał drogę.
-
Za instrukcją kamerdynera, Rennard pędził do odpowiedniego pokoju jakby go sam diabeł gonił. Na zakrętach nawet wpadał na ściany. Kiedy dotarł do pokoju Elise, ulżyło mu że nie zastał zwłok. - Ten widelec był zatruty. - Powiedział, podchodząc i siadając na łóżko. Zaczął pośpiesznie ściągać jej bandaż. - Toksyna najeżki. Nawet nie wiem skąd ta smarkula go wytrzasnęła...
-
Tak! - Wykrzyczał po czym złapał go za nadgarstek i zaczął ciągnąć. - Twoja Pani właśnie umiera! Jad najeżki, tej z Bilgewater! Gdzie macie ocet! - Krzyczał dalej.
-
- Uwielbiam jak idioci bawiący się w antagonistów dają wskazówki... - Odparł, po czym uderzył ją trzema złączonymi palcami w mostek. Miał to sprawić Lucii ból przy oddychaniu. - Spróbuj nie udusić się dopóki wrócę, dobrze? Rennard pędem wybiegł z pomieszczenia i zamknął je. Zaczął szukać i nawoływać kamerdynera, by powiedzieć mu o całej sytuacji.
-
Starszy brat Lucii uśmiechnął się troskliwie, po czy wolno acz mocno zaczął jeździć ostrzem po jej policzku. - Ależ oczywiście że cię słucham siostrzyczko. Twój kochany starszy brat zawsze cię słucha. - Odpowiedział szeptem. Jeżeli to była prawda, to naprawdę bardzo minął się z tym sześcianem. Rennard skończył ranić siostrę szybkim draśnięciem po nosie. Złapał ją za ramię i podniósł ją razem z krzesłem. - Teraz. Jak matka wróciła do żywych? Kiedy? Po co?
-
Chłopak złapał dziewczynę za żuchwę. - Radzę nie denerwować mnie jeszcze bardziej, dzieciaku! - Wykrzyczał prosto na jej twarz, po czym popchnął ją razem z krzesłem. Wyjął sztylet, po czym ukląkł przy siostrze. Ostrze przystawił do jej oka. - Sześcian z Ionii. Gdzie on do cholery jest?!
-
Rennard szedł za kamerdynerem. Miał ochotę tam pobiec. Zamierza skończyć tu z żywotem Lucii, nawet pomimo sprzeciwu Elise. Kiedy znalazł się w pomieszczeniu najpierw musiał się po nim rozejrzeć. Było naprawdę bogate jak na salę tortur. Naprawdę ułatwiało w wymyślaniu nowych technik zadawania cierpienia. W końcu skupił wzrok na Lucii. To w jaki sposób patrzyła na niego, doprowadzało go do szału. Podszedł do niej, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. - Gdzie jest moje pudełko? - Zapytał, kiedy się nad nią nachylił.
-
- Tak! - Pośpiesznie wytarł twarz o obrus i wyskoczył z siedzenia. - Alfred! Alfredzie! Prowadź mnie do mojej malutkiej siostrzyczki! Chcę sobie z nią porozmawiać, niczym troskliwy brat martwiący się o swoją kochaną siostrę. Teraz! - Krzyczał, nie mogąc się doczekać by w końcu wyżyć się na Lucii. Posiada naprawdę wiele powodów do zemsty.
-
- Och proszę cię, Bilgewater? - Zapytał, zaskoczony że dziewczyna pomyślała właśnie o tym parszywym miejscu. - Błagam, po co jechać do tego portowego cyrku? Zawsze możemy pójść do slumsów tu w Noxus. Taka sama zabawa. Tylko bez wody... Chłopak odchrząknął. Musiał przyznać że bardzo dawno nie był w Bilgewater. To co tam wyprawiał... lepiej zostawić dla siebie. - Ionia moja droga, Ionia! Myślałem że to jest miejsce bez irytującego zgiełku, publicznych egzekucji i tortur. Intrygi natomiast są tam chyba jeszcze większe niż tu...
-
- To świetnie się składa! Znam akurat takie jedno egzotyczne miejsce które na pewno ci się spodoba! - Rzekł uradowany. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak jest egzotyczne! Nawet nie idzie tam zginąć bo uratuje ci życie jakieś wielkie, rybne coś! Same plusy. Nic tylko jechać!