-
Zawartość
1057 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Pawlex
-
- Wiesz, taka z niej arystokratka jak ze mnie dojrzały, odpowiedzialny szlachcic... - Odpowiedział kobiecie, bardzo ironicznie. - Ona nienawidzi całej tej sztywnej Noxiańskiej arystokracji równie mocno jak ja. - Ku wcześniejszej przestrodze, chłopak jednak postanowił zrobić krok naprzód. Poczuł się pewniej. - Nazywam się Rennard DeWett. Jeżeli kiedykolwiek o mnie słyszałaś, to na pewno wiesz że jestem dla całego Noxus jak to niechciane dziecko, którego bardzo chce się pozbyć. Nie zamierzam nikomu wyjawić twojej tożsamości!
-
Chłopak gwałtownie spojrzał w stronę, z której dochodziły odgłosy zniecierpliwionego ducha. Nie miał pojęcia czy patrzy w jego stronę, ale gestem pokazał mu aby się uspokoił. - Ogarnij się do cholery! - Krzyknął szeptem. Potem kaszlnął. - Więc... mówisz że chcesz spokoju. Z tego co mi powiedziała to ten grobowiec jest ogromny, co czyni z niego dobry punkt obserwacyjny. Tylko tyle wiem... Rennard chwilę się zastanowił. Chęć odkrycia tożsamości tego czegoś coraz mocniej dawała się we znaki. - Czy mógłbym poznać twoje imię? Zwykle od tego zaczyna się rozmowę...
-
- Chyba jednak zostanę na miejscu. - Rennard zastanawiał się jak załatwić tą sprawę. Nie musiał zgadywać, że to coś potrafi na pewno coś więcej niż tylko zamieniać w kamień. Jakoś nie specjalnie chciał sprawdzać co jeszcze umie. - Widzę że samo wypowiedzenie imienia pajęczej kapłanki sprawia ci ból. Chyba za sobą nie przepadacie, co? - Zapytał, nieco opuszczając pochodnię. - Może powiedz mi co niemiłego między wami zaszło, a ja postaram się jakoś pogodzić obie strony. Potrafię być bardzo przekonujący!
-
- Och, to świetnie! - Odparł. - W takim razie możemy poprowadzić kulturalną, cywilizowaną rozmowę! - Dodał, próbując brzmieć spokojnie i przyjaźnie. Oprócz włosów i ogólnego kształtu twarzy nie dostrzegł nic więcej, choć specjalnie zmrużył oczy by wyłapać jak najwięcej szczegółów. Tylko ten głos. Mężczyźnie wydawało się jakby już kiedyś go słyszał. - Spokojnie Panienko! Możemy załatwić to bez ucierpienia kogokolwiek z nas! - Mówił dalej. - Bo widzisz, twoja obecność tutaj, jak i zamienianie pająków w kamień bardzo nie pasuje mojej znajomej! Dostałem rozkaz zabicia ciebie, ale skoro jest szansa by załatwić to słowami to jestem bardziej niż chętny by skorzystać z tej drugiej opcji...
-
Rennard stał, oświetlając sobie "pomnik" mężczyzny. Bardzo powątpiewał że był to pomnik. - Nawet tak pieprznięty artysta jak Jhin nie zrobił by czegoś takiego. - Powiedział do zjawy, wpatrzony w twarz tego posągu. Wyraz jego twarzy i próba zasłonięcia wzroku szybko naprowadziły Rennarda na prawdę. - Został spetryfikowany. On jak i te pająki. - Wydedukował, odwracając się. - Nie wiem czy na ciebie też to działa, upiorze, ale na wszelki wypadek nie patrz temu czemuś w oczy. Słysząc dźwięk dochodzący z lewej, chłopak odruchowo się tam spojrzał. Kiedy zrównał z czymś wzrok, poczuł zimno na karku. Patrzył temu czemuś w oczy, mimo iż przed sekundą poinstruował towarzysza by tego nie robić. I kompletnie nie mógł się teraz odwrócić. - Myślisz że to coś umie mówić? - Zapytał. - Chciałbym załatwić to samymi słowami... nie mam ochoty skończyć jako kamień!
-
Na widok rozszarpywanych ożywieńców przez zjawę, Rennard stał z założonymi rękoma i śmiał się w najlepsze. Musiał nawet zatkać nos, kiedy ich wnętrzności pokryły chodnik. Śmierdziało niesamowicie. Przez całą resztę drogi, chłopak żywo rozmawiał z potworem. No w zasadzie to tylko on mówił. - Naprawdę, wiem o tym jak moja matula uwielbia wszystko upiększać. No ale serio, cylindry? Włożyła na martwe głowy martwych ludzi cylindry?! - Rzucił pytaniem, komentując wygląd sługusów matki. Kiedy zbliżyli się do wejścia, chłopak wyrwał jedną z pochodni. W końcu teraz jest bez siostry i jej fantastycznego wzroku. Światło mu się przyda. Przed drzwiami, obejrzał się bo bokach, mając na dzieję że są tutaj sami. Zaraz potem splunął na herb rodu Du Couteau. - Proszę! Tyle dla was! - Powiedział ze złośliwością. - Ruszajmy, duchu. Cokolwiek tam siedzi, byleby nie narobiło nam kłopotów. No... w zasadzie byleby tobie nie narobiło kłopotów.
-
Przez całą drogę Rennard ani słowem nie odezwał się do swojego "sługusa". Nawet na niego nie zerknął. Fakt, na balu sprawił się wyśmienicie, jednakże to w cale nie oznaczało że przekonał się do niego nieco bardziej. Śmieszył go widok ludzi, którzy uciekali od niego. Posiadanie swojej reputacji było bardzo pomocne, zwłaszcza w takich podejrzanych miejscach. Tym bardziej w nocy. Zatrzymał się, gdy okazało się że jednak nie wszyscy zwracali na jego rozgłos. Pamiętał ich. Ci których matka wysłała w pogoń za bohaterem i jego towarzyszami. Więc to byli ożywieńcy. - Zabić. Rozetnij ich mózgi. Słyszałem że to najbardziej wrażliwy punkt u zombie. - Odpowiedział. Dobrze że mógł wykorzystać zjawę na coś takiego. Bo w końcu Rennard radził sobie tylko z obdartymi szabrownikami. Tych dwoje zapewne połamaliby mu kończyny i zawlekli do domu.
-
- Dobra, niech ci będzie. - Odpowiedział, nie do końca przekonany. Dokończył wino i podniósł się z miejsca. - Im szybciej to załatwimy tym lepiej. Chodź ty żałosny kłębku czarnej chmurki. Cokolwiek to jest, popatrzę jak się z tym bijesz! - Odezwał się do Nocturne, kierując się do wyjścia. Na szczęście dla niego wiedział, gdzie znajduje się grobowiec rodu Du Couteau, lecz również na jego nieszczęście znowu będzie musiał łazić po grobowcach...
-
Złapał kamień zaraz przy twarzy. Kompletnie zignorował pojawienie się Nocturna. Po prostu schował kamień do kieszeni. Kiedy Elise położyła coś na stole, Rennard nachylił się nad tym ze zmrużonymi oczyma. - Czyli że coś zamienia te twoje pająki w kamienie? - Zapytał, biorąc skamielinę w rękę. - A ja? Skąd pewność że nie skończę tak samo? Chyba że bardzo na to liczysz...
-
Chłopak pośpiesznie zabrał rękę i usiadł. Coś w środku nakazywało mu wykonywać wszystkie jej polecenia. To właśnie niesamowicie go frustrowało. Po prostu nie potrafił jej odmówić. - Z tą pierwszą kwestią chyba nikt problemów nie ma. - Odpowiedział, przyglądając się reszcie. - Nie mam pojęcia kto z nas najbardziej pragnie jej śmierci. Drugiej śmierci... Słysząc kwestię o zabójstwie, Rennard parsknął. - Całkiem nieźle sobie radzicie? Ród który od pokoleń para się w niezwykle skutecznym mordowaniu radzi sobie CAŁKIEM NIEŹLE! - Końcówkę prawie wykrzyczał. Wyglądał na mocno obrażonego. - Nie potrzebuję pomocy by robić to czym się zajmuje! Jak masz do mnie wątpliwości to możesz iść do tych cieci od Du Couteau! DeWett spojrzał na Merla. Nawet złapał go za ramię i mocno ścisnął. - Widzisz? Widzisz jak to jest być zwykłym, ludzkim zabójcą bez żadnych magicznych czy innych zmutowanych mocy? Najniżej w hierarchii! Obrażany, wyśmiewany i nigdy nie brany na poważnie!
-
- Och... - Odparł szybko. Kompletnie zapomniał o kamieniu w którym to był zaklęty Nocturne. Nie miał nawet pojęcia kiedy ani gdzie go zostawił. Rennard przejechał językiem po zębach, po czym zdecydowanie wyciągnął otwartą dłoń. - Teraz grzecznie o niego poproszę. A skoro grzecznie proszę, ty mi go oddasz. - Powiedział tonem który nie znosił sprzeciwu.
-
Cofnął się o krok, nie rozumiejąc zbulwersowania Christine. W takim razie musiał wsadzić palec do ust, by pozbyć się krwi. Dawał za darmo to jeszcze narzekają... Odwrócił się w stronę drzwi, kiedy Merl ich ostrzegł. Nie wyglądał specjalnie jakby coś sobie z tego robił. Zamiast tego zaczął wypijać drugą kolejkę. Kiedy spostrzegł że w drzwiach stanęła Elise, prawie się zakrztusił. Szybko odstawił kielich na stół. Zaraz potem spojrzał na kamerdynera. Jego wzrok był iście morderczy. Było to ostrzeżenie dla Merla. Jeżeli by się zamachnął to w całej okolicy nastałby chaos. - Coś zgubiłem? - Zapytał, nie widząc o co może chodzić. - Jedyne co zgubiłem to gdzieś brata. No i siostrę też zgubiłem! Ale spokojnie, dali mi wampira na zamiennik. - Dodał chichocząc.
-
Rennard słuchał siostry z kamiennym wyrazem twarzy, od czasu do czasu biorąc łyk wina. Podejrzewał już wcześniej, że z nią jest coś nie tak. Potrzebował jednak więcej dowodów by być pewnym. Teraz był. Kiedy skończyła mówić, chłopak zaczął kręcić głową, rozmyślając nad tym co usłyszał. - Cóż. To oznacza że kiedy ja będę zdychał ze starości, o ile w ogóle, to ty będziesz wciąż piękna i młoda... i pewnie będziesz śmiać się z mojego nędznego końca. - Stwierdził, dość luźnym tonem. Przechylił lampkę do końca. Potem wstał i wyjął z kieszeni swoją broń. Dźgnął się w nim w palec. Zaczął ściskać ranę tak aby krew mocno z niej wychodziła. Zbliżył się do siostry i podstawił ranny palec pod nos. - W takim razie nie mogę pozwolić by moja wampiryczna siostra siedziała tu o suchym pysku!
-
- Może najpierw zaczniesz od wyjaśnień? Jak i kiedy to się stało? Potem mogę przejść do zastrzeżeń, krwiopijco. - Odpowiedział bez emocji. Przejechał wzrokiem po siostrze, od stóp po głowę. Po chwili z powrotem spoczął na krześle. Zaczął degustować wino. - Radzę ci nie doceniać swojego młodszego brata. Sztylet który podarował mi ojciec ma posrebrzane ostrze. Dobrze wiem jak reagujecie na srebro. - Dodał, po czym spojrzał na kamerdynera. - Merl. Wiedziałeś o tym? Wiedziałeś że moja siostra jest wampirem?
-
- Rany. O co ta panika? - Zapytał, nie wiedząc o co tyle krzyku. Nie rozumiejąc sytuacji, usiadł powoli. - Jestem już duży, potrafię nalać wino bez rozlewania... Rennard patrzył na Merla który rozlewał alkohol. Zaczął być teraz taki jakiś podejrzany. Napełnił tylko dwa. Ostatni został pusty. Na propozycję toastu, chłopak uniósł brew. Wyglądał na niezadowolonego. - Ja proponuję inny toast. - Chwycił kielich, wstał i z oskarżającym wzrokiem spojrzał na Christine. - Wypijmy za to by Christine, moja kochana siostra, w końcu zdradziła nam kiedy została pieprzonym wampirem...
-
- Nie jeden dużo gadał i kończył podle. Ty siostro jak na razie tylko dużo gadasz. - Odpowiedział, patrząc na nią iście wyzywającym wzrokiem. Kiedy ta się odwróciła, Rennard nie mógł sobie odmówić pokazania jej języka i ściągnięciu powieki. - Myślę Merl że kiedy załatwimy problem matki tyrana, będzie to dobry czas by pokazać kto jest dominującym ogniwem w tym rodzie... - Odezwał się szeptem do kamerdynera. Będąc w środku budynku, młodemu awanturnikowi w oczy od razu rzuciła się jedna rzecz. Nawet nie trzeba się domyślać co. Od razu wyskoczył na przód, skocznym krokiem podchodząc do stołu. Chwycił butelkę. - No, to rozumiem! - Powiedział zadowolony. - Ja uważam że należy nam się po męczącej wędrówce po niegościnnych kryptach!
-
- O już! Pewnie! Tak! Ciskaj groźbami, ciskaj. Zawsze tak się kończy! Starszej siostrze nic się nie podoba i liczy że wszyscy ładnie przeproszą! - Chłopak bez problemu przebiegł po dachu i wylądował na rusztowaniu. - Błagam cię Christine! Spójrzmy na ciebie a potem na mnie. Merl! Powiedz mi jak długo tak upiorna Panna wytrzymałaby ze mną w małym starciu? Ja daje 6 sekund, nim padła by na ziemię, bez czucia! - Zaczął się przechwalać. Kiedy spostrzegł że pająk dostał się do następnej kamienicy, gdzie oni ni jak nie mogli się dostać, skrzywił się. - No świetnie. Ten pająk chyba nie uwzględnia naszego wzrostu...
-
- Półsmok. Czyli wygląda jak człowiek. Z tym że potrafi przetransformować się w wielką jaszczure. - Wytłumaczył mężczyźnie. - No bo jak niby z takim wielkim smokiem... to robić? - Zapytał. W jego głowie zaczynały pojawiać się obrazy, które zdecydowanie nie chciał zobaczyć. Nie mógł jednak przestać o tym myśleć. Dopiero groźba siostry pomogła mu się ogarnąć. - Ach tak? Śmiało, pobij braciszka! Wiesz co wtedy braciszek zrobi? Wypcham wszystkie kieszenie czosnkiem! W każdym pokoju i korytarzu naszego domu będzie czosnek! Twój pokój to już w ogóle zostanie magazynem na czosnek! Każę całej służbie kąpać się w wywarze z czosnku! - Wymieniał różne konfiguracje.
-
Widząc siostrę w chwili słabości, Rennard parsknął śmiechem, opluwając się. Było to naprawdę niekontrolowane. Te wszystkie lata w których Rennard i Christine byli dla siebie jak pies z kotem, sprawiły że każde niepowodzenie siostry wywoływało u jej brata parszywy śmiech. - Wybacz siostro! - Powiedział, wycierając twarz rękawem. - Ale to było bardzo śmieszne. - Dodał, próbując opanować śmiech. - Dobrze, czosnkowa ofiaro! Damy ci znać. W końcu jesteśmy drużyną! - Krzyknął kiedy Christine trzasnęła drzwiami. Wrócił do swojego towarzysza. - Garen i Katarina to jeszcze nic! Co powiesz na to że półsmok jest nieszczęśliwie zakochany w Jarvanie, prawdopodobnie bez wzajemności... - Narzucił kolejny temat. Teraz kiedy nie byli w towarzystwie Christine, mogli rozmawiać jeszcze swobodniej.
-
- Katarina? Fakt, też jest niczego sobie. Przyznaj jednak że miałbyś problem z filtrowaniem, będąc świadomy że osoba z którym się spotyka jest cluba całego Demaciańskiego wojska. - Odpowiedział. - Znam Garena. Nie wiem czemu, ale zwykle kiedy byłem w pobliżu, nerwowo rozglądał się za swoją siostrą. Niewątpliwie ród Crownguardów by się zhańbił, kiedy do ich córki przykleiłby się... jak to on mnie nazywa? "Noxiański pies i zboczeniec". Coś w ten deseń. - Rennard był niezwykle wesoły kiedy to opowiadał. Chyba czuł dumę z tego powodu. Potem odwrócił się do siostry, kiedy to ta zadała pytanie. - Dlaczego Elise mi pomaga? Przecież to oczywiste! Uwielbia mnie! Uważa mnie za kogoś, kogo w Noxusie brakowało. Kogoś takiego innego! - Stwierdził. - Nie musisz tak bardzo dawać mi do zrozumienia że żyje już bardzo długo. Wiek nie wchodzi w grę kiedy ma się takie perfekcyjne ciało jak ona... - Dodał, rozmarzając się. Rennard szybko przeleciał wzrokiem po pomieszczeniu. Wyglądało to tak jak się spodziewał. Miernie. Kiedy Christine z nieznanych mu przyczyn nie pojawiła się w środku, chłopak wystawił głowę zza drzwi. - Ty co? Czekasz na zaproszenie? Może mam cię wnieść do środka? Niczym dopiero pobrana para?
-
Będąc z powrotem w mieście, chłopak szedł z rękoma w kieszeniach. Zaczynał tęsknić za swoim standardowym ubiorem. W przeciwieństwie do innych osób, które jak najszybciej znikały innym z wzroku, Rennard szedł środkiem ulicy, swoim typowym dziarskim krokiem. W całym Noxus czuł się jak u siebie w domu. - Więc widzisz Merl. Nie twierdze że zmiękłem, ale widziałeś jak ona wyglądała w tej sukni? - Rozmawiał z kamerdynerem na typowo męski temat. - Każdy by uległ! A te widoki... rany! Kiedy zaczęli zbliżać się do kamienicy, DeWett nieco się skrzywił. Jej stan wyglądał fatalnie. - Mam nadzieje pająku że wiesz dokąd nas prowadzisz! - Rzekł, schodząc na dół, co dwa stopnie.
-
Rennard roześmiał się, patrząc na dwójkę. - Naprawdę! Fleje z was! Brzydzicie się krwi a zadajecie takie ciosy które sprawiają że leci ona w każdą stronę! - Skomentował, powoli zmierzając do pająka. - Myślałem siostrzyczko że jesteśmy profesjonalistami a nie rzeźnikami. - Dodał złośliwie. Kiedy zbliżył się do ośmionoga, uklęknął przy nim. - Hej, to nie pora na jedzenie. Kontynuujmy tą interesującą wycieczkę! - Powiedział, przekonany że pająk doskonale rozumie jego słowa.
-
Nici z zaskoczenia. Jak zwykle. Z tego też powodu chłopak wyprostował się i przestał się skradać. Szedł w stronę swojego celu z cwaniackim uśmieszkiem. Kiedy tylko oponent rzucił latarnią, Rennard uchylił się po czym zaczął do niego biec. Zanim rabuś zdążył nakierować swoją broń na brzuch DeWetta, ten podskoczył, kolanami roztrzaskując mu szczękę. Kiedy ten znalazł się na ziemi, chłopak z całej siły nadepnął na jego szyję, co poskutkowało głośnym chrupnięciem. - Uwielbiam zabijać idiotów! - Powiedział radośnie, przypatrując się jak jego towarzysze zajmują się ostatnim z oprychów.
-
- Przecież dobrze wiesz że nasza rodzina nosi broń przy sobie nawet w domu. - Odparł, najciszej jak potrafił. Wyjął z kieszeni swój sztylet. Rennard obrał sobie za cel mężczyznę który pochylał się nad otwartym sarkofagiem. Zniżył się i zaczął się skradać. Czwórka rabusiów plądrująca zmarłych raczej nie powinna sprawiać problemów. Zwłaszcza że nie mieli świadomości że ktoś właśnie tu przyszedł. Czy oni naprawdę nie mogli znaleźć sobie innego dnia do plądrowania?
-
Kiedy zdołali odsunąć wieko, Rennard uniósł brwi w zaskoczeniu. - Nawet się tego nie spodziewałem. - Powiedział, próbując dostrzec coś na dole. Było tam wyjątkowo ciemno. Pokiwał twierdząco głową, kiedy siostra wspomniała o zasunięciu za sobą wieka. - Racja, nie chcemy żeby ktoś znalazł to przejście. - Przekroczył sarkofag, po czym spojrzał na Merla. - No dalej, chodź! Chyba nie boisz się ciemności co?