-
Zawartość
1057 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Pawlex
-
Rennard otworzył usta z zamiarem kontynuowania rozmowy. Jednakże postanowił odpuścić. Fakt, jeżeli teraz by się pokłócili to ich szansa na pozbycie się matki zmalałaby znacząco. W takim razie szedł bez słowa. Cmentarz w Noxus wyglądał całkiem bogato. Sprawiał lepsze wrażenie niż slumsy. Chłopak zastanawiał się ilu zabitych przez niego osób wylądowało tutaj. Śledził pająka wzrokiem. Potem spojrzał na grobowiec, do którego pająk ich prowadził. - Och. Może ten pająk po prostu idzie do domu... - Skomentował, chcąc wypełnić czymś ciszę. Będąc w środku, Rennard uważnie przyglądał się sarkofagowi Elise. Skoro pająk przy nim się zatrzymał, możliwe że chciał aby go otworzono. - Nie wiem czego mamy spodziewać się w środku, skoro pajęcza koleżanka żyje i chodzi... ale otwórzmy go! - Rozkazał.
-
- Bo nie mam się czym chwalić! Pająki mnie nie kręcą... no przynajmniej nie takie. Nie pozwoliłem ci go zgnieść bo uważam że ta mała niewinna istota niczym nie zawiniła. Po prostu. - Odparł nastroszony. - Poza tym nie o mnie się tu rozchodzi tylko o ciebie! No, pochwal się kogo sobie przygruchałaś. Obowiązkiem kochanego braciszka jest wiedzieć z kim zadaje się jego siostrzyczka!
-
- Co? Lepsze pająki niż jakieś chodzące trupy... - Odpowiedział na złośliwy uśmiech siostry. Zaczął iść zaraz za nimi. - Więc. Kim jest ten twój cmentarny znajomy? Ten sam rodzaj ożywieńca co mamusia? Jakiś szkielet? Licz? - Pytał siostrę. Zaraz po tym zaczął irytująco chichotać. - To dla tego nigdy sobie nikogo nie znalazłaś! Ciebie po prostu pociągają trupy! Nigdy nie chwaliłaś się że jesteś nekrofilem, droga siostro!
-
- Czyli chodzące trupy! Swój do swego ciągnie! - Odparł, zeskakując z muru. - Masz przyjaciół na cmentarzu? - Zapytał zdziwiony. Chociaż musiał przyznać że sama Christine wyglądała tak jakby wyszła z krypty. - Pasuje to do ciebie. Zawsze uważałem że przyszłaś na świat w trumnie... Po chwili chłopak momentalnie spostrzegł pająka. Śledził go wzrokiem. Widząc go miał wrażenie jakoby dobry duch nad nim czuwał. Tylko że wcale nie był duchem, ani tym bardziej nie była to dobra osoba. Widząc atak strachu swojej siostry, stanął między nią a pająkiem. Ścisnął ją w boku i próbował odsunąć. - Hola hola hola! Wies mi lub nie ale te pająki to nasi sprzymierzeńcy! - Krzyknął. Po chwili na jego twarzy zagościł bardzo diaboliczny uśmiech. - Christine... czy ty boisz się pająków? - Powiedział. Widok przestraszonej siostry która na co dzień nie daje poznać po sobie żadnych emocji było piękne.
-
- No tak, to nie mogło być aż tak proste! - W przeciwieństwie do reszty, Rennard nie mógł sobie odmówić komentarza. Podejrzewał że ta dwójka mogła być wynajętymi cyborgami z Zaun. Co jak co ale ochroniarzy to mieli tam najlepszych. Chłopak bez problemu wdrapał się na mur. Stanął na nim, po czym wystawił rękę, chcąc pomóc wejść pozostałej dwójce. - Skoro już wspomniałaś o szukaniu przyjaciół, droga siostro. Masz kogoś konkretnego na myśli?
-
- Och... - Skomentował, patrząc z podziwem jak dwójka została załatwiona przez ogień. - Czemu nikt nigdy nie powiedział że mamy takie fajne rzeczy? - Zapytał z udawaną pretensją. - Chociaż zrobiło to taki hałas że chyba wszyscy w Noxus teraz wiedzą gdzie jesteśmy... - Dodał, po czym zaczął kontynuować bieg. - Chodźmy stąd zanim więcej osiłków się tu zleci. Wszystkich ich nie spalimy.
-
- W zasadzie to jaki mam plan? Dokąd właściwie chcemy się udać? - Zapytał Christine. Nie miał pomysłu do kogo zwrócić się do pomoc. Zerknął na kamerdynera. Widząc butelkę z czymś ciemnym, uniósł brew. - Co to jest? - Zapytał, wskazując na butelkę. - Nie znam alkoholu o takim kolorze... ale trucizny już tak.
-
Krzyk Christine zaskoczył Rennarda. Musiał sprawdzić co go spowodowało. Kiedy to zrobił, ciarki przeszły po jego karku. Gdziekolwiek tylko udawała się Elise, jej pajęcza armia zawsze musiała być w pobliżu. Popędził za dwójką, nie chcąc zagradzać robactwu drogi. Stojąc na balkonie, patrzył w dół. Skakał już z większych wysokości, toteż ta odległość nie robiła na nim wrażenia. Odwrócił się, usłyszawszy uderzenie w drzwi. - Pośpieszmy się! Obawiam się że matka bez problemu sforsuje te drzwi! - Rozkazał, po czym przeskoczył przez balustradę.
-
Poszło lepiej niż młody DeWett oczekiwał. Nocturne zrobił naprawdę koszmarną atmosferę. Po prostu idealną. Nie trzeba było długo go ciągnąć, by Rennard sam zaczął przepychać się w stronę drzwi. Z racji tego że biegli w przeciwną stronę do dzikiego tłumu, parę osób znalazło się na ziemi po spotkaniu z barkiem zabójcy. Z racji tego że było głośno, chłopak nie powstrzymywał śmiechu. Chwilowy widok jego zdenerwowanej matki wprawił go w fantastyczny nastrój. Istna kąpiel dla oczu!
-
Rennard warknął, kiedy usłyszał chichot. Jego wzrok oczywiście zatrzymał się na Katarinie. Posłał jej iście złowrogie spojrzenie. Prawie zawsze patrzyli na siebie w taki sposób. Zaraz jednak jego wyraz twarzy kompletnie się zmienił. Posłał całej publiczności iście czarujący uśmiech. Nagle wybuchł śmiechem. - Założę się że kompletnie nikt z was się tego nie spodziewał! - Krzyknął. - Doskonale wiem co większość o mnie sądzi i co mówi, myśląc że nigdy te słowa nie doszły do mych uszu. - Wskazał na siebie. - Rennard DeWett! Idiota! Gówniarz! Wstyd dla utalentowanych zabójców Noxusu! Pies na baby! Gorszych wyzwisk już pozwolę sobie nie cytować. Lecz od dzisiaj... wasz bohater! - Chłopak rozprostował ręce, uniósł głowę do góry i mocno zaciągnął się powietrzem. Czuł jak wszystkie oczy na sali są skierowane na jego osobę, chłonął to wszystko z nieukrywaną radością. Chwilę potem uniósł palec ku górze. - Jednakże! Muszę wam się do czegoś przyznać! Otóż nie jestem jedyny, który brał udział w ratowaniu naszego kochanego świata. Mężczyzna szybko zaczął rozglądać się po zgromadzonych. Kiedy dostrzegł Elise, wskazał na nią. - Spójrzcie no na tą elegancką Panienkę! Elise Kythera-Zaavan. Jest wspólna uratowania świata tak samo jak ja! - Poinformował, złośliwie uśmiechając się w jej stronę. W końcu nie mógł sobie przypisać całej zasługi. - Tak więc proszę was! Wypijcie moje zdrowie i jej. Bo mam dla was coś jeszcze! Coś co ożywi całe towarzystwo! - Dodał, powoli kierując wzrok na zjawę. Zamrugał do niego.
-
- Elise, kochanie ty moje. Postaw się na moim miejscu. Byłem w Ionii, obcym mi miejscu. Z myślą o tym że świat może w nagle pójść w diabły. Ranny. Nocturne robił mi wodę z mózgu. W mych żyłach płynęła twoja trucizna! Przyznaj że po takiej mieszące nieszczęść człowiek ma prawo uznać ten dzień za nieudany, i być niezbyt miły w stosunku do innych. - Próbował wytłumaczyć swoje wcześniejsze zachowanie. - Jeżeli okazałem brak szacunku, to chyba podejrzewasz że nie robiłem tego z premedytacją! Widząc swoją matkę i ten jej parszywy uśmieszek, Rennarda zemdliło. Spojrzał na Elise z taką miną, jakby chciał by go uratowała już teraz. Ta jednak popchnęła go naprzód. Teraz nie miał wyjścia. Szybko wskoczył na podest. Skupił uwagę na matce. Nie uśmiechał się. Nie miał zamiaru uśmiechać się do tyrana. - Dobrze, matko. - Odezwał się. - Miejmy to już za sobą. Jako bohater mam zamiar opić dziś swoje zwycięstwo. Na umór!
-
Te wszystkie spojrzenia, którymi byli obdarowywani zarówno Elise, jak i Rennard, sprawiały że czuł jak jego status społeczny urósł prawie że na samą górę. Czuł się tak bardzo lepszy od innych, ważniejszy. Szedł dumnie i zdecydowanie. Chciał pokazać się z jak najlepszej strony. I najbardziej szpanersko jak potrafił. - Widzisz mój pajączku, powrót mojej matki był dla mnie, jak i dla całego mojego rodu naprawdę niespodziewany. - Odpowiedział, również szeptem. Byli otoczeni ludźmi, którzy tylko czekali by usłyszeć coś, co zaraz mogli by komuś powtórzyć. W takich miejscach, informacje wędrowały z prędkością światła. - Mój sługa a twój ligowy przyjaciel ma za zadanie zrobić zamieszanie, w dogodnym momencie. Wypełni salę tym swoim czerwonym dymem, pozwalając czmychnąć stąd mi, mojej starszej siostrze oraz mojemu zaufanemu kamerdynerowi. - Rennard odruchowo rozejrzał się po bokach, chcąc być pewnym że nikt go nie podsłuchuje. - Moja matka wariatka sprawiła sobie lalki voodoo! Z moją podobizną, jak i mojej siostry! Została kompletnym tyranem! Nie możemy nawet opuścić domu bez jej pozwolenia, chyba że chcemy by wykręciła nasze ciała tak mocno, byśmy zdechli. Chłopak spojrzał na kobietę, z prawdziwym błaganiem w oczach. - Proszę. Szukamy kogokolwiek kto byłby w stanie wspomóc nas. Nie ukrywam że byłbym zaszczycony, gdybyśmy mieli ciebie po twojej stronie. Posłuchaj swojej sympatii do mojej osoby, jak i uczuć które maskujesz, naśmiewając i szydząc ze mnie!
-
Rennard nigdy, nigdy nie rozumiał, w jaki sposób można afiszować się swoim w bogactwem w aż tak wielki sposób. Nawet nie pamiętał kiedy ostatni raz był w drugiej rezydencji. Stał przy wejściu, z przymusu. Z fałszywym, miłym uśmiechem. Witanie tych wszystkich ludzi było dla niego tak potwornie nudne. Znał dobrze tych ludzi. Na pewno większość. Niektórzy z nich kiedyś go wynajęli. Niektórzy podpadli. Jeszcze inni wysyłali za nim zabójców, za to że zrobił brzydką rzecz ich córką. Witał tych ludzi szybko. Wspomniany fałszywy uśmiech, szybki uścisk dłoni, krótkie słówko. Zaczynało to być gorsze niż wykręcanie kości, jakie zafundowała mu matka. Jego nastawienie zmieniło się, kiedy zjawiły się osoby które znał lepiej. Widząc zbliżającą się rodzinę Du Couteau, Rennard poczuł ścisk w gardle. Poczuł niepewność. Lekki wstyd. Witając ich, strzelał oczami w każde możliwe strony, byleby tylko nie zrównać z nimi wzroku. Był pewny że dziewczyna o długich czerwonych włosach będzie mu to długo wypominać... Chciał już wejść do środka, sądząc że byli to już wszyscy. Robiąc krok, zobaczył jednak ostatnią zbliżającą się osobę. Chwilę mu zajęło rozpoznanie tego gościa. Jednakże kiedy już ją rozpoznał, zamarł. Czuł jak wala gorąca uderzyła w niego, niczym rozpędzony taran. Elise wyglądała czarująco. Spostrzegł że dziewczyna wpatruje się w zjawę. To oznaczało że go widzi. Jednakże specjalnie go to nie zaskoczyło. W końcu obydwoje byli w Lidze. Chwilę zajęło, nim zdał sobie sprawę że padło pytanie. Był bardzo skupiony na wpatrywanie się tam, gdzie zwykle kobiety nie lubią gdzie się patrzy. Poczerwieniał. W żaden sposób nie mógł tego ukryć. Czuł się przez to jeszcze gorzej. To on sprawiał że kobiety na jego punkcie zapominały języka w gębie, nie na odwrót! - Eee... - Próbował coś wydusić z siebie. - Tak. Bardzo cudowna... bardzo. - Potwierdził, również ironicznie. Odciągnął kołnierz od szyi, łapiąc oddech. - Może... może wejdźmy do środka. Jeżeli już masz się ze mnie nabijać, to lepiej pod dachem.
-
Chłopak zamrugał parę razy, po czym puścił jego włosy. Cieszył się że sługa szybko się ogarnął. - Oczywiście że chcę uciekać już na balu... i pewnie zrobię to podczas przemowy, którą jako bohater pewnie będę musiał wygłosić. - Odpowiedział zjawie, duszkiem dokańczając to co zostało w jego szklance. - W takim razie zrób tak, byśmy wyszli na tym najlepiej. Ujawnij się, spraw by ten twój dym pokrył wszystko co zdoła, odbierz lalki. Spotkamy się gdzieś na zewnątrz. Chyba nie będziesz mieć problemów by znaleźć swojego pana. - Dodał, chwytając butelkę z whisky. Zaczął iść w stronę drzwi do pokoju. - Nie ma na co czekać. Idę do matki. Lepiej nie denerwować jej przed moim wielkim planem!
-
Chłopak skrzywił się i przechylił głowę, widząc reakcję kamerdynera. Aby nieco go uspokoić, Rennard pchnął do dwoma palcami pod żebra, powodując że nerwy sługi na chwilę zwariowały, powodując kilkusekundowe odrętwienie. - Już? Uspokoiłeś się? - Zapytał, łapiąc go za włosy i wpatrując się w jego oczy. - Skoro czeka cię taki paskudny los jaki opisujesz... to ucieknij z nami. Proste i logiczne.
-
Rennard chwilę zastanowił się nad słowami Nocturna. Podniósł szklankę na wysokość swojej głowy i zaczął kręcić cieczą, przyglądając się temu. - Zostanie pożywką dla robaków w zamian za możliwość picia alkoholu czy zaspokajania swoich erotycznych potrzeb? Dla mnie super! - Stwierdził, nie ukrywając radości. Spojrzał na kamerdynera, kiedy ten zadał pytanie. Zapomniał że on nie widzi zjawy. - Ach, no tak. Widzisz, zakumplowałem się z pewną zjawą, która może okazać się moim asem w walce z tyranią matki. Nie widzisz go teraz tylko dlatego, że mu na to nie pozwalam. Poczekaj do balu. Nie przestrasz się jak cała sala wypełni się czarnym dymem... - Ostrzegł.
-
Witam serdecznie, jaki temat dzisiejszej nocnej rozmowy?
-
Kiedy kamerdyner był nieobecny, Rennard przeglądał się w lustrze. Był już ubrany w swój wieczorny strój. Ku jemu zdziwieniu, prezentował się bardzo dobrze. Mimo iż kołnierz trochę cisnął go w gardło. Kiedy chłopak wrócił, na widok butelki z alkoholem aż zaświeciły mu się oczy. Chwycił szklankę i usiadł obok sługi, na biurku. Zbliżył nos do szklanki i rozkoszował się zapachem. Wziął solidnego łyka, ciesząc się fantastycznym, zimnym smakiem. Potem spojrzał na zjawę. Bardzo złośliwie się zaśmiał. - Co? Chciałbyś spróbować? - Zapytał, po czym zaśmiał się znowu. Tym razem bardzo złowrogo. - Nie dla niematerialnego śmiecia! Nawet nie wyobrażam sobie jak można istnieć bez ust, przełyku, żołądka i innych fajnych rzeczy! Nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie przyjemne rzeczy cię omijają. - Powiedział, niezwykle dumny z siebie. Napił się znów. To w jaki sposób pokazywał jaki był szczęśliwy, zalatywało mocną przesadą i kiczem. Wszystko to by tylko pokazać, jak bardzo gardzi Nocturnem.
-
Rennard spojrzał na Nocturna. - Słyszałeś? Zabierzesz lalki Luci, kiedy moja matula będzie spała! Wyrwanie dziecku lalek powinno być śmiesznie proste. No a mama pewnie uzna że jej mała kochana córeczka miała koszmar i jej się to tylko przyśniło... - Stwierdził. Zaraz potem odwrócił się do Christine. - Edward jest przyrodni? Kto by pomyślał! Zwykle to wy mnie traktowaliście tak, jakbym był jakoś inaczej z wami spokrewniony. Albo najlepiej w ogóle... - Po chwili odprowadził dziewczynę wzrokiem, kiedy ta wychodziła z pokoju. - A z mojej łydy jakbyś dostała to byś na ścianę poleciała... - Dodał, pod nosem. Zabrał się za ubieranie eleganckiego stroju. Kiedy zjawił się sługa, chłopak zastanowił się. - Pomóc? Pewnie. Bo widzisz, bohater wrócił do domu... i jeszcze nikt nie pomyślał by ugasić jego... alkoholowe pragnienie! I nie, nie mam zamiaru czekać do balu! Już, tera chce!
-
- Wszystko jedno! Bądź sobie widoczny i je zabierz! Jednak spróbuj nie pokazywać się innym. Zwłaszcza matce i tej małej smarkuli. Służba to tam pryszcz, z tego co pamiętam to nikt tutaj sług nie słucha. A jeżeli powiedzą że lalki zabrała jakaś dymiąca zjawa, matka każe ich zabić za pieprzenie głupot! - Odpowiedział. Na słowa siostry pokiwał twierdząco głową. Zwrócił uwagę na głos zza drzwi. Spojrzał na siebie. Wciąż się nie przebrał. Zaczął ściągać z siebie swoje cichu, rzucając nimi w każde możliwe strony. Spojrzał na Christine. - Chyba cię nie onieśmielam, co? - Zapytał, szpanersko prężąc mięśnie. - Edward, Eddie mój kochany zawsze zazdrościł mi tej formy!
-
Zdobycie lalek voodoo wydawało się najlepszy pomysłem. Nawet jeżeli uciekną z balu a nie zabiorą tych lalek matce i najmłodszej siostrze, to będą się zwijać z bólu na ulicach Noxusu. Po raz kolejny przetarł kamień, w celu uwolnieniu zjawy. Gdy ta się pojawiła, Rennard od razu wskazał na nią palcem. - Ja mówię, ty słuchasz i nie robisz nic więcej! - Od raz postawił warunek. - Możesz w końcu się wykazać i udowodnić, że nie jesteś tylko i wyłącznie bezużytecznym ścierwem! Widzisz, moja matka jest w posiadaniu magicznych lalek, które są zrobione na mój wzór, jak i mojej tu obecnej siostry. Takie coś jak ty powinno cokolwiek wiedzieć o magii voodoo. W nocy, kiedy większość pójdzie ładnie spać, zdobędziesz dla mnie te lalki! Chyba nie muszę wspominać że masz je chwycić delikatnie i nic z nimi nie robić? - Zapytał, wpatrzony w potwora jak w największego wroga. - W końcu jesteś dla innych niewidzialny, takie zadanie powinno być dla ciebie proste!
-
- Oszalałaby... - Zaczął powoli mówić, wpatrzony obojętnie w siostrę. - Skoro by oszalała, całą winę za jej koszmary przypisałaby nam. Wykręcałaby nas tymi swoimi lalkami codziennie, co godzinę. W końcu byśmy zdechli, a ona z kompletnym brakiem poczucia rzeczywistości... wykręcałaby nasze zwłoki. - Też złapał ją za ramiona i potrząsnął ją, jakby chciał by się obudziła. - Pomyśl trochę! Robienie z naszej matki większego psychola tylko pogorszy sytuację! - Puścił ją i przy okazji strącił jej dłonie z własnych ramion. Cofnął się do łóżka i spoczął. - Będąc w Ionii, zawarłem umowę z jakimś... nadnaturalnym czymś. Spełniło to moje marzenie za 5 lat wspomnień. To coś zabrało moje wspomnienia z dzieciństwa.
-
- Zamknij się latająca, dymiąca kupo gówna. - Rennard wstał, zapominając o jakimkolwiek bólu. Nie dość że był terroryzowany przez matkę, to jeszcze ten pajac dorzucał swoje trzy grosze. - Wyjaśnij mi coś Nocturne. Kazałem ci się ujawnić, dobrze zrobiłeś to. Czy wspominałem coś jednak o robieniu czegokolwiek mojej siostrze? - Zapytał, powoli podchodząc w ich stronę. - Przestań. Jeżeli zdenerwujesz mnie jeszcze bardziej, zabiorę cię do kogoś kto z łatwością poradzi sobie z takim żenującym duszkiem jak ty. A teraz do budy! - Przejechał palcem po kamieniu, chcąc zamknąć w środku potwora. Dał swój występ. Waśnie pokazał, że w niczym mu się nie przyda...
-
Rennard trzymał ubranie, przyglądając mu się z każdej strony. Musiał przyznać, nie był wcale taki zły. Sądził że będzie beznadziejne, tandetne i bardzo go ośmieszające. Może nawet go nie potnie... - Voodoo... - Powiedział w zastanowieniu. Odłożył ubranie na miejsce. Kuśtykając, zbliżył się do łóżka i usiadł na nim. - Asem? Mam wątpliwości czy to okaże się takie przydatne. - Odpowiedział siostrze. Wyjął kamień w którym zaklęty był Nocturne. - W tym oto małym kamyku, moja droga, została zaklęta bestia, który niby ma mi służyć. Na razie tylko jedyne co zrobiła to wyśmiewanie mnie, straszenie i poniżanie. - Wysyczał, podirytowany. Spojrzał na ducha. - No? Na co czekasz pasożycie? Ujawnij jej się. Tylko jej. Beznadziejne stworzenie!
-
Chłopak rozpaczliwie krzyknął, kiedy jakimś cudem jego kostka się wygięła. Szybko jednak ucichł, kiedy wyrżnął na ziemię. Zakrztusił się od kurzu, po czym zaczął jęczeć i złorzeczyć. Trzymał się za nogę. Spojrzał na Christine. Słysząc śmiech zjawy, prawie złamał zęby ze złości. Tak mocno je ścisnął. - Przepraszam? Od kiedy ona jest jakimś cholernym magikiem? - Zapytał, nie rozumiejąc co się stało. Ich kości będą się wykręcać, im bardziej zbliżą się do drzwi? Skorzystał z pomocy siostry. Wstał, podskakując na zdrowej nodze. - Śmieszne? Nie! Będzie dobrze jeżeli do czasu balu nie zostanę zmasakrowany przez stado sześciookich kruków! - Powiedział, oparty o nią. - No to w takim razie pomóż mi dostać się do pokoju. Muszę zobaczyć jaki to odświętny ciuch będę musiał zaraz pociąć na kawałki...