Skocz do zawartości

[Pawlex] Jak dobrze mieć wroga! [Zakończone]


Recommended Posts

Chłopak również nie spuszczał oczu z ducha, kiedy to ten wchodził do wody. 

Kiedy już zniknął, odetchnął głęboko. Wzrok tego potwora był zimny i przeszywający. Zbliżył się i spojrzał w wodę, chcąc sprawdzić czy zdoła zobaczyć cokolwiek.

- Doprawdy, daję sobie jeszcze kilka dni i naprawdę zwariu... - Ostatnie co padło z ust Rennarda to niezrozumiały jęk. Wszystko to z powodu tego, co wydawało mu się że zobaczył pod wodą. 

Wyprostował się, odwrócił na pięcie, zrobił jeden duży krok, po czym usiadł. Założył kaptur na głowę, nogi przycisnął do klatki piersiowej, brodę oparł o kolana. Zaczął lekko się bujać. Może to była właśnie pora by oszaleć. 

Na pytanie dziewczyny, Ren głośno pociągnął nosem. 

- Cass, możesz mnie przytulić? Albo chociaż owinąć ogonem? Cokolwiek? - Brzmiał jak małe, wystraszone dziecko, które nie może zasnąć bo ktoś opowiedział mu jakąś straszną historyjkę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- O, błagam, DeWett. Jesteś już dużym chłopcem, i... - Zaryzykowała szybkie spojrzenie na wodę. Powierzchownie pewna postawa pękła jak bańka mydlana, a Cassiopeia podpełzła do Rennarda i usiadła obok niego, przez krótki moment widocznie nie będąc przekonaną do siedzenia na pomoście. Ląd  był w końcu całkiem niedaleko, a pomost to niepewna inwestycja.

W końcu zdecydowała się objąć Rennarda rękami i przycisnąć do siebie z nietęgą miną.

- Jeśli ktoś się dowie, to nasza reputacja przepadnie. To tylko upiór, Rennard. Prawda? Prawda, że tak? Znasz go, widzisz go prawie codziennie, wiesz, że nie może ci zrobić krzywdy.

"Póki co" zawisło w powietrzu, niewypowiedziane.

Edytowano przez Arcybiskup z Canterbury
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rennard roześmiał się niczym obłąkany i wtulił się w Cass.

- Otóż to! Nie może mi zrobić krzywdy... jeszcze! Tylko upiór? To aż upiór! Upiór który może zrobić z twojego mózgu wodę, który może wyczytać z ciebie wszystkie sekrety, który ma ostrza tak wielkie, że jestem zdania że przetną niemal wszystko! - Mówił, może bełkotał. Zaraz jednak ucichł, dokładniej analizując to co właśnie powiedziała dziewczyna.

- Czekaj czekaj? Reputacja? Ty martwisz się o reputację? - Pytał, jakby wątpił w to, czy na pewno usłyszał takie słowa. - Cass, przecież ty nie miałaś zamiaru wyjść z grobowca! Co z tego że jestem tutaj przy tobie? Twój wężasty ogon o wiele bardziej rzuca się w oczy niż ja... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jest w tym trochę prawdy, przyznam - stwierdziła.

Na brzegu tymczasem pojawiła się jakaś postać. Z pewnością zauważyła zarówno Rennarda jak i Cassiopeię, ale usiadła na plaży i albo podziwiała noc nad morzem, albo czekała.

Z wody wyłonił się Nocturne i nie był szczególnie zadowolony. O spróchniałe deski grzmotnęły dwa ciężkie sześciany, a wokół nich z wolna lewitowała gwiazda, która doprowadziła Rennarda na miejsce.

Stwór wyszedł z wody i od razu niepokój i niezidentyfikowane zagrożenia zniknęły. Upiór przysiadł na pomoście, starając się widocznie zachować dystans od gwiazdy. Gdy tylko się do niej zbliżał, stawał się trochę przezroczysty.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na dźwięk wynurzania się z wody, DeWett leniwie odwrócił głowę. Zaraz potem parsknął i zarechotał. Teraz Nocturne zamiast wyglądać strasznie, wyglądał żałośnie. Wyglądał tak, jakby właśnie wygłosił wielką przemowę, w której to uwzględniał zniszczenie świata i żer na strachu ludzi, by zaraz ktoś oblał go zimną wodą i uświadomił go że życie to szara i smutna rzeczywistość, w której gówno wyjdzie z jego wielkich planów. Ten widok był wart wszystkiego. 

- Wreszcie! - Odezwał się, po czym powoli odkleił się od Cass. Przeszedł po pomoście na czworaka, do sześcianów. Oczywiście rzuciło mu się w oczy to, że ta latająca kulka oddziaływała na potwora. 

- Z magią Aureliona chyba ci nie po drodze. Zobacz, ja nie jestem żadnym nadnaturalnym bytem i nic mi się nie dzieje. Nie znikam! Ha! 

Teraz wystarczyło tylko otworzyć te dwa sześciany, pozwolić złączyć się gwiazdą i zniszczyć to w cholerę. Rennard chwycił jeden z sześcianów i zaczął szukać sposobu na jego otwarcie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale na ciebie zadziałać mogę ja i ty wiesz, że to kwestia czasu. Uważaj na słowa, Rennard. 

 

Oba sześciany, teraz oblepione pąklami i glonami, na ścianach miały wydrążone geometryczne wzory przebiegające przez wszystkie ściany. Nie było widać w nich żadnej szpary ani dziury, która mogłaby otworzyć je mechanicznie. Ale trzecia, wolna gwiazda kołysała się między nimi jak osa przymierzająca się do zdobycia pożywienia. Jakby światło odradzała od reszty elastyczna bariera. 

- Wiesz jak to otworzyć, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- O widzisz! I do tego właśnie zmierzałem! - Skupił uwagę na zjawie. Tym razem brzmiał jak zirytowany rodzic, który właśnie miał zamiar nakrzyczeć na swoje dziecko.

- Jak w ogóle śmiesz oczekiwać ode mnie jakiejkolwiek uprzejmości, skoro sam traktujesz mnie jak mały, słaby, chodzący kawałek gówna? Grozisz mi kilka razy na dzień, straszysz, raczyłeś mnie chorymi wizjami, często podkreślasz że jesteś hen hen nade mną! Niczym kolejny stopień ewolucji! I ja mam być dla ciebie uprzejmy?! - Istny potok słów. Rennard krzyczał i pluł. Wyrzucał z siebie wszystko co tylko mógł. 

- Mówiłeś że może zostawisz mnie w spokoju, tak? Może! Może tak, może nie! Nawet nie wiem na ile procent mogę ci zaufać! Czy bycie uprzejmym choć trochę zwiększy te szanse na zostawienie mnie w spokoju, po tym wszystkim? Jakoś na to nie wygląda! 

Gdy skończył swój wywód, zakasłał parę razy i wrócił wzrokiem do skrzynki. Skończył gadać i nie zamierzał kontynuować. Przynajmniej nie teraz. 

Szybka analiza przedmiotu. Żadnej dziury, żadnego zamka, otworu, przycisku, nic. Kompletnie nic. Czyli zapewne w grę wchodziła jakaś magia. Coś, czego oczywiście Rennard nie potrafił. 

Na pytanie, zrobił skwaszoną minę i pokręcił przecząco głową.

- Ależ nie mam zielonego, cholernego pojęcia jak to otworzyć! - Wyżalił się. Jego uwagę skupiła ta latająca kula. Wyglądała tak jakby miała się zaraz zesrać...

- Co? - Zapytał, po czym wyciągnął ręce przed siebie, w których to trzymał sześcian. - Jeżeli wiesz jak to otworzyć, śmiało, nie krępuj się!

Edytowano przez Grotesque Pawlex
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Spokojnie, Rennard. Oddychaj - rzuciła Cassiopeia, z uwagą przyglądając się wirującej gwieździe.

- Dlatego właśnie masz być uprzejmy. A to, że woda tak wyglądała... Co ja poradzę, Rennard? Woda rozprasza i światło i ciemność. Tak po prostu się dzieje - odparł Nocturne.

Światło zaczęło krążyć wokół sześcianu, na zmianę przyspieszając i zwalniając. Ale im bardziej próbowało zawężać krąg, tym bardziej coś mu przeszkadzało. Coś nie pozwoliło zbliżać się do sześcianu, który swoją drogą zaczął drżeć, im bliżej kula była.

- Przepraszam -rozległ się wysoki głos i kroki na pomoście. - To chyba moja wina - odezwała się Lucia. W ciemności nie było widać jej twarzy, ale z pewnością miała na niej swój przepełniony pogardą do świata uśmieszek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie no pewnie, oczywiście że tak się po prostu dzieje. Wiem wiem. - Odparł złośliwie, przyglądając się temu, co robiła gwiazda. Cokolwiek robiła, niespecjalnie jej to wychodziło. 

Nie długo musiał czekać na powód, przez który to kula nie mogła otworzyć sześcianów. Głos który teraz dobiegł do uszu Rennarda, nawet go już nie zdenerwował. Zabrał mu tylko resztę sił i chęci do działania. 

Zwiesił głowę i odstawił sześcian przed siebie. Następnie przyłożył dłonie do twarzy. Oddychał głośno i ciężko. 

- Ej, Nocturne. - Odezwał się. Nadal trzymał dłonie na twarzy, toteż jego głos był nieco niewyraźny. - Teraz twoja kolej. Utop tą małą sierotę w tej stęchłej wodzie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- I tak wrócę. Wiesz dobrze, że wrócę - odparła. - I popatrz, jestem sama. I chciałam tylko porozmawiać, Rennard. No co ty taki kolczasty jesteś, co? - zapytała dziewczynka, stając w pewnym oddaleniu od całego zgrupowania. - Ładne te gwiazdy, nie?

Cassiopeia przypatrywała się siostrze Rennarda obojętnie, ale zdradziły ją nerwowe spojrzenia i zaciśnięte szczęki. W przeciwieństwie do niej Lucia zdawała się być zrelaksowana, radosna i świeża jak kwiatuszek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie! - Odparł szybko i głośno. Wstając, zabrał obydwa sześciany, które następnie przekazał Cassiopei. Nie chciał aby coś im się stały. Żeby znów nie znalazły się w wodzie, bądź by niespodziewanie zniknęły. 

Odwrócił się do swojej małej, złej siostry. Złożył dłonie, po czym powolnymi kroczkami zaczął zbliżać się do Lucianny. 

- Nie mamy o czym rozmawiać, Lucia. Jesteś śmieciem, któremu już nigdy, przenigdy nie wybaczę. - Zatrzymał się, mniej więcej na pięć kroków od niej. Złapał za swój lewy palec wskazujący.

- Po pierwsze, zniszczyłaś mojego brata, Edwarda. Ostatniego normalnego człowieka w tej rodzinie. I tutaj podkreślam "człowieka". - Następnie wystawił kolejny palec.

- Po drugie, rzucałaś mi kłody pod nogi, kiedykolwiek mogłaś. Po trzecie, zabrałaś moją rzecz. Mój magiczny, przeklęty sześcian który miałem oddać. Brzydzę się złodziejami. Zwłaszcza małymi złodziejami, o imieniu Lucia. - Tutaj splunął pod nogi dziewczynki. 

- Teraz, powiedz mi z łaski swojej, dlaczego? Wiem że to z większego lub mniejszego powodu twoja wina. To wszystko! Teraz już mam powodu by myśleć, że to ty stoisz za zmartwychwstaniem matki. Dlaczego?! - Ton Rennarda z każdą chwilą zmieniał się w coraz bardziej groźny. 

- Na co to wszystko, do cholery?! Dla zabawy?! Dla zysku?! Czy po prostu chcesz się nas wszystkich pozbyć? Mów! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lucia okręciła się wokół własnej osi, jakby tańczyła taniec zwycięstwa.

- A-ha! I rozmawiasz ze mną! - pisnęła i zachichotała krótko, w sposób mówiący: przyznasz, że niezła zabawa, co?

- Bez urazy, Rennard. Nie wziąłeś chyba tego wszystkiego do siebie, no nie? Powinieneś mnie trochę zrozumieć, wiesz? Całe dnie siedziałam i się nudziłam. Ojciec wyjeżdżał, a mama była martwa. Cały czas tylko guwernantka i guwernantka. Ty masz swoich ludzi, których zabijasz. Christine... Ona też ma się na kim wyżyć. To chyba trochę niesprawiedliwe, że ja nie miałam nikogo kogo mogłabym zabić. I wiesz co? Raz się zdenerwowałam. Ojciec jak wracał do domu to tak się strasznie rządził... I poza domem zawsze się pilnował, a tu mu się wydawało, że jest bezpieczny. Nie był. Wystarczyło szydełko. Teraz żałuję, że zrobiłam to tak szybko. Mam mówić dalej? Zaraz będzie ta część z mamą - opowiedziała. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zabiłaś ojca? - Zapytał zdziwiony. Przechylił głowę na bok. Czy to było prawda? Lucia zabiła ojca? Ich ojca? 

Rennard zamknął oczy i zacisnął zęby. Zaraz potem złapał się za włosy i zaczął kręcić w kółko. 

- Nie... nie nie nie! - Mówił. Nie chciał żeby to była prawda. Nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Nie akceptował tego! 

- OJCIEC... BYŁ... MÓJ! - Wydarł się. Nie chodziło tu o to, że żałował śmierci swojego rodziciela. Nie tęsknił za nim, nie było mu go szkoda. To Rennard miał być tym, który go zabije. Obiecał to sobie już dawno, dawno temu. 

- Niech cię szlag, Lucia! Psujesz wszystko, wszystko czego się dotkniesz! Niszczysz plany innych, ich marzenia! Niech cię szlag! 

Chłopak doczłapał do siostry. Upadł na kolana i wpatrzył się w jej oczy. Wyglądał jak potwór, który miar zamiar ją pożreć.

- Kontynuuj. Chcę wiedzieć wszystko! O matce, twojej nieśmiertelności, twoich mocach i całej reszcie. Potem wynoś się stąd! Na zawsze! Nie pokazuj mi się na oczy, nigdy więcej! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nigdy mi o tym nie wspomniałeś, głuptasie. Skąd mogłam wiedzieć? - zapytała. Podniosła ręce i rozłożyła je na boki. - No trudno. Był, nie ma. Koniec tematu. Pytasz o matkę? Powiem ci, czemu nie. Przede wszystkim chodziło o to, że w Noxus zrobiło się koszmarnie nudno. Znaczy... Ono zawsze takie było, nie? No bo popatrz, wszyscy tak sądzą...

- Lucia postąpiła krok naprzód, i zataczała ciasne koło, wciąż opowiadając. - Cała ta arystokracja, tfu. Przecież oni nie mają nic lepszego do roboty niż snucie gówno wartych intryg, Rennard. I to tu robi znaczna większość, jak nie każdy. Jakieś tanie romanse, pseudoskandale, od czasu do czasu zabójstwo. Denerwowało mnie to.

Lucia nie brzmiała już jak dziewczynka. Brzmiała jak ktoś, kto tylko został osadzony w ciele małej dziewczynki, a na jej twarzy igrał jakiś dziwaczny, drapieżny wyraz.

- Więc postanowiłam zrobić coś, co w zamian zdenerwuje wszystkich innych. Odkopać mamę. Okazuje się, że mało kogo nienawidzili tak jak jej i okazuje się też, że jak znasz kilku ludzi, którzy znają kilku innych ludzi, to całkiem łatwo można skombinować kogoś, kto nawet martwego przywróci do pionu. Za trochę pieniędzy i czyjąś głowę. No, może zobaczenie czyjejś martwej głowy. Ojca, oczywiście. Ściągnęłam 'specjalistów' aż z Voodo Island i kazałam dostarczyć całą masę truposzy. A wiesz co w nich jest najlepsze? Że nikomu jeszcze nic nie zrobiły. No, prawie. Chodziło tylko o to, żeby się pojawiły. Żeby zaczęły chodzić po mieście, żeby ludzie czuli się źle. Ale przecież nikogo nie krzywdzą, więc o co chodzi? Wszystko w porządku, dopóki nikt nie zrobi niczego im. Są wypełnione trującymi substancjami i jakimiś kwasami. Nie mam głowy do chemii. Już się kilka razy zdarzyło, że na kogoś wybuchły. To musiało być cholernie zabawne. Moja nieśmiertelność z kolei jest zawarta w tych pudełkach, ale nie ja je kontroluję. Nie ja nie pozwalam ci dotrzeć. Musisz odsunąć jedno z nich, o tak. Potem jedna wyciągnie ze środka drugą, druga trzecią, zaczną krążyć wokół siebie. Są całkiem śmieszne. Jeśli chcesz je zniszczyć, to musisz - jeśli dobrze pamiętam - zawołać tego wielkiego węża z kosmosu i on to załatwi. Jeśli spróbujesz zrobić to sam, to... są małe, ale wybuchają jak normalne gwiazdy. Wszystko pójdzie z dymem. Cały świat. Ale śmiało, możesz to zrobić. Mnie samą matka zaczyna denerwować. No i... zaczęłam się nudzić. O, zapomniałabym o Bastionie. Chciałam po prostu ośmieszyć Swaina. Niestety, otwarł przed nami bramy i wypuścił staruszków, więc to chyba nie wyszło. Ale kto wie? Ludzie będą mówić - odpowiedziała i uśmiechnęła się. Cassiopeia i Nocturne zamilkli. Wszystko co tylko znajdowało się wokół zamilkło.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podczas całej wypowiedzi Lucianny, Rennard nie mrugnął ni razu. Słuchał ją tak uważnie, jakby był w jakimś transie. Kiedy skończyła, chłopak powoli oblizał usta, zastanawiając się nad tym co usłyszał. 

- Jesteś... głupia. - Powiedział cicho. Brzmiał na bardzo zawiedzionego. Może nawet smutnego. 

- Jesteś... byłaś jak ja. Gdy byłem w twoim wieku. - Kontynuował. - Nie istniało dla mnie nic gorszego, niż widok tej sztywnej, nadętej i zapatrzonej w siebie arystokracji. Też się buntowałem. Tylko że ja robiłem to tylko, by utrzeć im nosa. Nie by rozpieprzyć cały balans i opinię o naszym rodzie, Lucia!

Chłopak zbliżył się jeszcze bliżej do swojej siostry... i przytulił ją.

- Dlaczego nic nie mówiłaś? Zamiast ciągłego denerwowania mnie, mogłaś po prostu mi to powiedzieć! Byłem twoim złotym środkiem na nudę, z którego nie skorzystała! Mógłbym cię nauczyć tego, co robiłem ja! Byłabyś jak druga ja! Może nawet, w końcu bym cię polubił. - Z oczu Rennarda zaczęły leniwie ściekać łzy.

- Ja byłem młodym buntownikiem, Lucia. Ty... ty jesteś po prostu chora! - Krzyknął, po czym jedną ręką ścisnął ją tak, że jej kręgosłup był na prostej drodze, by trzasnąć. Drugą złapał ją za włosy i odchylił jej głowę, by spojrzeć prosto w jej oczy.

- Ojciec jest martwy, Edward w ciężkim stanie. To nadaje mi tymczasowe prawa do kierowania rodem. Ja, Rennard DeWett, oficjalnie wydziedziczam cię z mojej rodziny. Okryłaś hańbą siebie i swój ród. Wynoś się stąd. Nie wracaj do Noxus nigdy więcej. Nikt ani nic już tu na ciebie nie czeka.

Chłopak, niosąc dziewczynę, zbliżył się do wody.

- Obyś znalazła spokój... gdzie indziej. - Po skończonej wypowiedzi, objął ją teraz obiema rękami w pasie i zwiększył uścisk, łamiąc jej kręgosłup. Potem wrzucił ją w odmęty. 

- W cokolwiek co wierzysz, niech ci wybaczy. U mnie, Edwarda czy Christine... nie znajdziesz odkupienia. - Rzucił na koniec, po czym bez słowa wrócił do sześcianów. Teraz wystarczyło otworzyć je tak, jak poinstruowała Lucia. Bez wysadzania planety w cholerę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trup zakołysał się na wodzie. Lucia spojrzała na Rennarda martwymi oczami. Właściwie wszystko by pasowało, gdyby nie to, że nie była martwa do końca. Jeszcze nie. I chociaż z jakiegoś powodu nie mogła mówić, skończyła na szyderczym uśmiechu i wlepianiu oczu w brata podczas spokojnego dryfu przez fale.

- Jeśli twoja siostra jest taka przez twoją matkę, to będę musiała poważnie zastanowić się nad moją definicją słowa "potwór" - odezwała się Cassiopeia, zniesmaczona. - Nie spotkałam jeszcze takiego dziecka i nie chcę już więcej spotkać. Czy każde z twojego rodzeństwa jest osobliwe?

Po odsunięciu jednego z sześcianów, biała kula wniknęła w rowki na powierzchni 'opakowania'. Rysy rozświetliły się, a jedna ze ścian sześcianu odskoczyła, uwalniając drugą z jaśniejących kul. Ponownie odezwało się niskie buczenie, a pierwsza z gwiazd odkleiła się od pustego pudła, żeby wspólnie z siostrą przelecieć do trzeciego z sześcianów i powtarzając cały rytuał uwolnić trzecią. Światła zamigotały, a niski dźwięk został spotęgowany. Gwiazdy sprawiały wrażenie ciężkich, tym bardziej w sposób w jaki oddziaływały na otoczenie, elektryzując je i powodując metaliczny zapach. Z wolna krążyły w kółko na końcu pomostu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Osobliwość kończy się na Christine. Bo jest wampirem. Ja i Edward jesteśmy normalni. Przynajmniej na tyle, na ile zdolny jest zwykły człowiek. - Odparł bez emocji. - To czego byłaś świadkiem, pokazuje że normalny, zwyczajny człowiek może być o wiele większym potworem niż ktoś skrzyżowany z wężem, pająkiem albo czarny kłębek dymu. Wiesz co? Zazdroszczę Lucii. Zazdroszczę tego że nie jest już DeWettem. Ten ród jest już skończony. Po wszystkim prawdopodobnie sam będę musiał stąd spieprzyć...

Zaczął obserwować jak gwiazdy wydostają się z sześcianów. Teraz skoro się połączyły, musiał zniszczyć je Aurelion. 

- Cass... jak my mamy wezwać tego wielkiego, gwiezdnego gada? - Zapytał, nie mając pojęcia co teraz zrobić. 

  • Nie lubię 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Du Couteau zastanowiła się, dotykając dłonią podbródka i rozważając wszystkie możliwe ewentualności. Zbliżyła się do gwiazd, poczekała aż jedna z nich leniwie przepłynie w powietrzu i wpełzła do środka, uniosła ręce, otwarła usta, i...

- Zaraz, zaraz, Rennard. Czyja jest ta trzecia? Lucianna powiedziała, że zapewnia jej i Celii nieśmiertelność. Dobrze. A ta trzecia? Chcesz zniszczyć je wszystkie? - zapytała, oglądając się przez ramię na zabójcę i opuszczając ręce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Swaina, oczywiście. - Odpowiedział. - W końcu to było moje zadanie, które miałem wykonać w Ionii. Wykorzystał młodego, głupiego zabójce by przyniósł mu przedmiot, który zapewni mu nieśmiertelność. Aż się dziwię że to mnie powierzył takie zadanie...

Rennard położył dłonie na biodrach i wciąż patrzył na gwiazdy.

- Skoro tu jest, niszczymy wszystkie. Taki człowiek jak Swain nie może być nieśmiertelny. Chyba się ze mną zgodzisz. 

  • Nie lubię 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Rennard, pamiętasz poprzedniego władcę? Może raczej wspomnienia o nim, bo nie mamy prawa tego pamiętać.  Mam pewne obiekcje. Co jeśli to go zabije? Powiem ci, co. Jakby mało było ostatnio burdelu z wszystkimi tymi trupami, to teraz zacznie się prawdziwy burdel. Wiesz dobrze, jak działa Noxus. I... no właśnie, póki co działa. Nieśmiertelność Swaina to kiepska sprawa, ale jeszcze gorszą będzie jego gwałtowna śmierć, jeśli to go zabije. Uwzględnij może w prośbie do gada, żeby zniszczył gwiazdy, ale nie zabijał Swaina. Nie może być nieśmiertelny, ale wolałabym żeby umarł kiedy mnie już nie będzie w Noxus - powiedziała i wypełzła z kręgu. Wepchnęła tam Rennarda.

- Nie mam zielonego pojęcia jak gad się nazywa, zrobisz to lepiej. Myślę, że powinien wystarczyć podniesiony głos i gestykulacja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Daj spokój. Nie wierzę w to że nasz Wielki Taktyk pozwoliłby, żeby to go zabiło. Zresztą, myślisz że nie przewidział sytuacji, że ktoś taki jak ja będzie chciał wykorzystać taką sytuację, by go uśmiercić? Nie ma opcji że zginie, tym bardziej nie z mojej winy. Nie wierzę w to. 

Kiedy znalazł się w kręgu, odetchnął głośno. Wpatrzył się w gwiazdy, uniósł ręce i chwilę się zastanowił.

- Aurelionie Sol! - Rennard pomrugał parę razy, po czym przewrócił oczami. Musiał wyglądać jak pajac. - Daruj mi zbędnego pieprzenia i po prostu tu przybądź, durny gadzie! - Krzyknął. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jesteś pewien, że urok osobisty działa też na wielkie, kosmiczne węże? - zapytała Cassiopeia szeptem.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Wiatr leniwie szumiał, w oddali słychać było odgłosy rzezi, woda pluskała o brzeg. A potem poruszyło się całe niebo, okleiło wielki kształt, który powoli i z gracją niezwykłą dla czegoś tak wielkiego spłynął ku pomostowi, znacząco zmniejszając swój rozmiar. Biała głowa i niebieskie ślepia pojawiły się zaledwie kilka metrów od Rennarda i oto wielki, gwiezdny stwór przybył na wezwanie. Wyglądał o wiele bardziej okazale niż ostatnim razem, tym bardziej że zaczął od wypełnienia sobą całego kadru.

- Nudzi ci się, DeWett? - zahuczał, ale na ogromnym łbie nie było widać śladu gniewu. Może odrobina leniwego zainteresowania, nic więcej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy na niebie zaczęły dziać się anomalie, Rennard wiedział że gwiezdny smok usłyszał jego wezwanie. Zaczął chichotać pod nosem, spojrzał na Cassiopeię i uśmiechnął się od ucha do ucha.

- Oczywiście, mój legendarny urok działa na każdego. - Powiedział z zadowoleniem, z gracją przejeżdżając dłonią po włosach. 

Szczerze powiedziawszy, naprawdę wątpił w to że ten wielki, kosmiczny stwór go usłyszy. Wezwanie go było naprawdę banalne. Chociaż może to dla tego że uratował mu życie...

- Mnie? Ależ skąd! Mnie się nie nudzi. W przeciwieństwie do ciebie. Wyglądasz jakbyś wrócił z zebrania kosmicznych smoków, które było koszmarnie nudne! - Brzmiał iście żartobliwie. Niczym błazen na dworze króla. 

- Dobra! Do rzeczy! Te trzy wirujące gwiazdy! Trzeba je zniszczyć! Tylko mam jedną uwagę! - Zaznaczył. - Jedna z nich należy do Swaina. Chodzi o to żeby tylko pozbawić go nieśmiertelności, nie żeby go zabić czy coś. Na resztę nie zwracaj uwagi. Oczywiście nie żeby mi zależało na tym starym dziadzisku, po prostu nie chce robić w swoim mieście większego burdelu niż już jest...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zniszczyć, zniszczyć. - Olbrzymia łapa zakończona ostrymi, długimi pazurami zbliżyła się niebezpiecznie do twarzy Rennarda, naśladując ruchy jego ust. Było to tym bardziej ryzykowne, że była trochę większa niż sam Rennard. - Słowo klucz, DeWett. Nie podoba mi się, że tak bardzo lubicie niszczyć. I mam dziwne wrażenie, że coś ci się w tej malutkiej główce poplątało. - Teraz pazur pacnął go w czoło, wywołując naprawdę nieprzyjemne zawroty głowy. Lekkie, ale nieprzyjemne. - Przybyłem tutaj nie dla ciebie, tylko dla nich. Dla małych gwiazd, które są w stanie rozerwać twoją planetę na strzępy. Dla małych gwiazd, które stworzyłem. A wszystko co tworzę, jest mi drogie. Mogę natomiast zniszczyć miasto, jeśli zależy ci na samym akcie destrukcji. Czy masz dobry powód, który nakłoni mnie do zmiany decyzji? Powód który, dodam, będzie miał dla mnie jakiekolwiek znaczenie merytoryczne? Póki co kiepsko to widzę. Zapomniałeś użyć słowa 'proszę'. Możesz rozkazywać jemu, nie mnie - rzucił, wskazując na niezadowolonego pojawieniem się smoka Nocturne'a.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy wielki potwór pacnął go w czoło, Rennard cofnął się o kilka kroków, łapiąc równowagę aby się nie przewrócić. 

- O co ci chodzi, cholerna gwiazdeczko? - Zapytał, naburmuszony. - Swain mówił że ich zniszczenie wszystko naprawi, moja była młodsza siostra to potwierdziła. Więc skoro ich zniszczenie jest wymagane to je zniszcz! Albo nie wiem, cokolwiek, co przyniesie taki sam skutek. Jeżeli zabierzesz je ze sobą i zadziała to tak samo jak ich rozwalenie, proszę bardzo! - Mówił na jednym wdechu.

- Nie obchodzi mnie sposób, smoczydle! Mnie interesuje tylko skutek, więc następnym razem nie porównuj mnie do całej reszty! - Jak na kogoś, kto był wielkim, kosmicznym smokiem który prawdopodobnie mógł zniszczyć całą planetę w ułamku sekundy, Rennard brzmiał tak, jakby rozmawiał z jakimś małym, śmiesznym i żałosnym stworkiem. 

- Wiesz dlaczego nie usłyszałeś "proszę"? Bo nie zasługujesz! Żadne magiczne stworzenie, które jest potężne jak mało kto, nie zasługuje na jakąkolwiek grzeczność. Bo was to w ogóle nie interesuje! Oczekujecie od nas, od ludzi płaszczenia się, grzeczności i potulności tylko po to, by nas upokorzyć! By pokazać, jak bardzo jesteście potężniejsi od nas! Nie będę miły dla czegoś, co traktuje mnie jak śmiecia, Aurelion! Dopóki nie schowasz swojej wielkiej dumy do kieszeni, nie będę miły ani dla ciebie, ani Nocturna, Swaina i innych nadętych buraków! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...