Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Akademia Zła

Żaden z uczniów nie zareagował specjalnie na występ Thomasa. Większość nigdziarzy kręciła się niewygodnie w miejscu, czekając na swoją kolej, tylko ci, którzy sami już zmierzyli się z wywerną, obserwowali innych ze znużeniem, najwyraźniej nie mogąc doczekać się oceniania. Na tej lekcji wcale nie było ono takie oczywiste, w każdym razie nie licząc Ravera, który jak do tej pory jedyny doleciał do końca i najprawdopodobniej nauczyciel przydzieli mu pierwsze miejsce. Skoro już mowa o chłopaku z Kruczego Boru, stał on nieco w tyle wraz z Polluxem i Gilbertem i z wyraźną przyjemnością patrzył, jak gargulec bezceremonialnie rzuca Thomasa na twardą podłogę dzwonnicy. Jak każdego wcześniej, poza nim. Uśmieszek na jego ustach pogłębił się, przeradzając w niezdrową, okrutną satysfakcję.

- CO JEST Z WAMI! - ryknął Kastor, który najwyraźniej zaczynał już tracić cierpliwość. - Co chwilę trafiają się nigdziarze, którym idzie naprawdę dobrze, ale jako że są kompletnymi półgłówkami, muszą ostatecznie spartaczyć przez jakąś pierdołę! - prychnął gniewnie i machnął agresywnie łapą na Hadriona.

Chłopak na początku przełknął niepewnie ślinę, ale kiedy już ruszył się z miejsca, zrobił wszystko by przybrać jak najgroźniejszy wyraz twarzy i imponująco napiąć mięśnie. Na wywernie nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. 

Większość uczniów skupiła się teraz na Hadrionie i jego próbie zapanowania nad stworzeniem, jednakże Elvira patrzyła w innym kierunku. Obserwowała w ciszy Thomasa, który dopiero co pozbierał się z ziemi i wycofał z powrotem w tłum. Nie wiedziała dlaczego, ale nie była w stanie oderwać od niego wzroku, nie mogła przestać zastanawiać się co myślał, kiedy leciał na wywernie, widząc przed sobą wspaniałą panoramę Puszczy. Dopiero kiedy Walburga szturchnęła ją w ramię, odwróciła się i nieco nieprzytomnie spojrzała na wieżę Występek. Hadrionowi poszło tragicznie. Najwyraźniej wola pozostania na bezpiecznym gruncie była w nim tak silna, że wywerna nie zamierzała być mu posłuszna już od samego początku.

 

Zła passa uczniów ciągnęła się jeszcze dłuższą chwilę i chociaż Kastor powiedział im wcześniej, że nie spodziewa się, aby wielu z nich doleciało do końca, to i tak wyglądał na coraz bardziej zirytowanego. W pewnym momencie zaczął ich nawet otwarcie obrażać, nazywając matołami i małpoludami. Nigdziarze, którzy stali najbliżej niego, odsuwali się do tyłu, ponieważ w przypływach wściekłości potrafił tak mocno machnąć łapą, że uderzał ich w ramiona, jeszcze bardziej niszcząc i tak poszarpane tuniki. Adelia pociągnęła nosem. Do tej pory chowała się za innymi uczniami, ale w pewnym momencie wystąpiła niepewnie do przodu, żeby pokazać się nauczycielowi. To nie tak, że nie była absolutnie przerażona. Po prostu stres i oczekiwanie było jeszcze okropniejsze i wolałaby mieć to już za sobą, a potem jak najszybciej opuścić dzwonnicę. Jej stawy były już skostniałe z zimna, czarny mundurek nie dawał żadnej ochrony, a do tego od nieustannie wiejącego wiatru zaczynały boleć ją uszy. Przynajmniej wszystkie łzy, które pojawiały się od czasu w kącikach jej oczu były natychmiast wysuszane. Nie chciała dać kolejnej wiedźmie albo potworowi pretekstu do tego, żeby złapał ją na korytarzu i pobił. Coraz wyraźniej czuła, że na jej policzku tworzy się rozległy siniak. To oczywiste, miała w końcu skórę znacznie delikatniejszą od innych, a już szczególnie w tym strasznym zamku.

W międzyczasie uczniowie wciąż przystępowali do zadania i wkrótce tych, którzy już je wykonali, było więcej od tych, który nadal trzęśli się w niepewności.

Alaric wykorzystał swoją ogromną siłę do wymuszenia na wywernie posłuszeństwa, ponieważ pomysł latania nie podobał mu się na tyle, że wątpił, by był w stanie zdziałać to mocą woli. Nie udało mu się jednak poskromić jej na długo, zrzuciła go z siebie jeszcze zanim doleciał do wieży Występek. Walburga wyglądała na niezwykle pewną siebie, kiedy pochodziła do stworzenia, które obserwowało ją z uwagą. Na początku wydawało się, że wywerna naprawdę jej słucha, bo leciała prosto od samego początku, więc na ustach młodej wiedźmy pojawił się zadowolony uśmieszek. Kiedy jednak dziewczyna poczuła się na tyle pewnie, by skupić bardziej na podziwianiu widoków, niż pilnowaniu swojego kapryśnego środka transportu, stworzenie zaskrzeczało głośno i z niespodziewaną prędkością poszybowało w stronę muru wieży Występek, najwyraźniej nie zamierzając się zatrzymywać. Walburga wydała z siebie okrzyk oburzenia, wymieszanego ze strachem, ale wywerna przed samą ścianą nagle poleciała prostopadle do góry, w efekcie zrzucając dziewczynę ze swojego grzbietu. Walburdze trzeba było przyznać to, że w dzwonnicy bardzo szybko się pozbierała. Cała czerwona z wściekłości zamierzała chyba kopnąć wywernę, ale na szczęście Kreel zdążył odciągnąć ją do tyłu i nie dopuścić do tego, by kolejny uczeń został wysłany do dziekan Crystal.

 

Następną wybraną przez Kastora była Margo. Dziewczyna odgarnęła do tyłu zniszczone, rude loki i podeszła do stworzenia, nie zwracając uwagi, na Judith, która ścisnęła jej ramię, jakby w geście pokrzepienia, którego wiedźma przecież zdecydowanie nie potrzebowała. Jej brwi nadal były gniewnie zmarszczone, tak jak zawsze, był to grymas, który chyba nigdy nie opuszczał jej twarzy, jednakże teraz doszły do niego niepewność... i zaciekawienie. Na lekcji talentów dowiedziała się, że potrafi rozwścieczać i obracać przeciwko innym zwierzęta, co wciąż było dla niej niezłym szokiem. Czy będzie w takim razie potrafiła też jakoś je kontrolować? Chociaż trochę? Z drugiej strony... - pomyślała, patrząc w pionowe źrenice stworzenia i jego złośliwie zmarszczony pysk - ...wywerna chyba nie jest takim sobie zwykłym zwierzęciem. Szybko okazało się, że istotnie, nie jest w stanie w żaden sposób kontrolować tego stworzenia, w każdym razie nie za pomocą swojego talentu, ale wcale nie poszło jej też tak najgorzej. Nie bała się wysokości ani wywerny samej w sobie i była naprawdę zdeterminowana, żeby dolecieć do końca. Co prawda w jej przypadku było to o wiele mniej zgrabne i proste niż u Ravera. Przerośnięta jaszczurka jakby wyczuwała gniewną naturę swojej chwilowej właścicielki i dostosowywała się do niej, co chwilę wierzgając, skrzecząc lub zlatując z głównego toru lotu. Margo miała jednakże na uwadze błędy innych uczniów i tylko zaciskała zęby, powstrzymując się od rozwiązania siłowego. Ostatecznie, mimo wszystkich trudności, wywerna zrobiła ten cholerny zakręt a potem niechętnie odstawiła ją z powrotem do dzwonnicy. Pewnie specjalnie w ostatnim momencie, kiedy dziewczyna jedną nogą stała już na podłodze, machnęła gwałtownie ogonem, prawie posyłając ją na ziemię. 
Kastor nic nie powiedział, jedynie skinął z aprobatą głową. Biorąc pod uwagę, że od ostatnich paru minut ciskał tylko obelgami, było to zdecydowanie coś, z czego należało być dumnym. Wróciła, by stanąć obok Judith, ignorując jej intensywne, ciemnobrązowe oczy, śledzące każdy jej ruch oraz niewielki uśmieszek, który uformował się na jej ustach. Margo wiedziała, że poszło jej dobrze i była z siebie zadowolona. Wskazywało na to przede wszystkim to, że nie fuknęła na Adelię, która przypadkiem szturchnęła ją łokciem, gdy z zaciśniętym gardłem wychodziła jeszcze bardziej do przodu.

 

Chociaż Margo rzeczywiście udało się poprawić na chwilę humor Kastora, szybko został on zepsuty przez następną uczennicę, którą okazała się być Labrenda. Czarnoskóra, straszna dziewczyna z Krainy Oz radziła sobie całkiem nieźle, bo wydawała się naprawdę pewna własnych możliwości. Lecąc tak na wywernie, kiedy jej piaskowożółte włosy oświetlały nieliczne promyki słońca, sprawiała wrażenie groźnej wojowniczki, szykującej się do morderczego ataku z powietrza. I chociaż zdecydowanie nie brakowało jej siły i odwagi, była ona nigdziarką wysoką i umięśnioną, a wywerna wciąż była dość młoda i niezbyt duża, co sprawiło, że na zakręcie Labrenda straciła równowagę i ześlizgnęła się z jej grzbietu. Na pewno wiele winy było także w tym, że jako typowa uczennica Akademii Zła, dziewczyna nie odznaczała się szczególną gracją, jej ruchy były raczej toporne i zbyt gwałtowne. Kiedy gargulec sprowadził ją do dzwonnicy, wyglądała na wściekłą, jej pięści były mocno zaciśnięte, a obelga Kastora wcale nie pomogła w załagodzeniu jej nerwów. Nauczyciel całkiem to jednak zignorował i, znowu wkurzony, machnął łapą na kolejną osobę. 

 

Adelia w pierwszym momencie nie była pewna, czy na pewno dobrze to odebrała. Chwilę później zauważyła jednak gniewne, czerwone, wręcz parzące jej skórę spojrzenie Kastora i przełknęła głośno ślinę, zbliżając się powoli do syczącej cicho wywerny, najwyraźniej już dość znudzonej. To chyba nie wróżyło dobrze, prawda? Pociągnęła nosem, mrużąc oczy od wiatru, który wzmógł się, gdy podeszła do stworzenia. W pewnym momencie złapała ją ogromna chęć, aby zrezygnować. Chociaż wcześniej myślała tylko o tym, by mieć to już za sobą, to kiedy stanęła bezpośrednio przy wielkiej jaszczurce, perspektywa usiadnięcia na niej i pozwolenia by wyleciała z nią na grzbiecie poza bezpieczne barierki wydała się totalną abstrakcją. Nie, nie ma mowy. Po prostu powie Kastorowi, że nie da rady. I tak nie dostanie już ostatniego miejsca, ponieważ przydzielił je tamtemu chłopakowi, prawda? Chyba nie mógł zmienić teraz zdania? Odwróciła się na sekundkę, prawie natychmiast wzdrygając z powodu zniecierpliwionego warknięcia nauczyciela. A może jednak mógł? Usłyszała w tłumie uczniów ciche chichoty pełne satysfakcji. Nigdziarze czerpali przyjemność z obserwowania strachu Czytelniczki. 
Adelia musiała zamrugać gwałtownie kilka razy, bo chyba nawet wiatr nie dałby rady powstrzymać cisnących się jej teraz do oczu łez. Za każdym razem obserwowali loty innych z napięciem, ale teraz będą się śmiać i z radością czekać na to aż spadnie, tak? Jej ręce i kolana drżały, kiedy zbliżyła się jeszcze bardziej do wywerny. Stworzenie skrzeknęło gniewnie, widząc jej bladą z napięcia twarz, ale Adelia tym razem się nie cofnęła. Nie miała pojęcia skąd nagle w jej gardle to piekące uczucie. To nie był strach, ani stres, ani nawet smutek. Coś bardziej intensywnego, bardziej toksycznego... nienawiść.

Nie myśląc zbyt wiele, objęła szybko szyję stworzenia, starając się zignorować nieprzyjemne odczucie, jakie dawały chłodne, twarde łuski. 

Chwilę później była już w powietrzu.

 

Z jej ust wyrwał się stłumiony krzyk, jednak silny wiatr natychmiast wepchnął jej go z powrotem do gardła. Takie przynajmniej miała wrażenie. Jak ktokolwiek dawał radę utrzymać się na tym potworze tak długo? Jej chude ramiona już ześlizgiwały się jego szyi. Nie słyszała nic poza głośnym szumem wiatru, a grzywka zaczęła wchodzić jej do oczu. Być może to i lepiej, że przez chwilę była zbyt oszołomiona, by myśleć, bo kiedy odzyskała jasność umysłu zauważyła jak okropnie wysoko była i jak bardzo wywerna wierzgała, aby ją zrzucić. Dobrze, zdawała sobie sprawę, że każdego spadającego złapie gargulec, ale to wcale nie umniejszało jej przerażenia. Kamienne stwory wcale nie wyglądały na delikatne, kiedy bezceremonialnie wrzucały nigdziarzy do dzwonnicy, a przecież Adelia była tak bardzo krucha. Mogły nawet ją połamać, tego była pewna. Przełknęła ślinę i z całej siły przylgnęła do wciąż rzucającej się wywerny. Nie widziała, gdzie stworzenie leci. W sumie nie interesowało jej to. Nie miała pojęcia co ma zrobić, więc po prostu trwała w tej chwili jak z najgorszego koszmaru, niczym zawieszona w czasie. Dla niej ciągnęło się to godzinami, choć tak naprawdę nie mogło trwać dłużej niż pół minuty.

Chwilę później już spadała, z zamkniętymi, nieco wilgotnymi oczami. Otworzyła je z trudem i zobaczyła nad sobą zachmurzone niebo, zawracającego gada i coraz bardziej oddalającą się dzwonnicę. Przypomniała sobie te wszystkie sny z dzieciństwa. Sny w których spadała przez niewyobrażalną ilość czasu, aż w końcu budziła się gwałtownie w momencie w którym teoretycznie miałaby się właśnie rozbić o ziemię, podłogę, czy jakikolwiek inny rodzaj podłoża. Być może teraz też się obudzi. Być może to jednak naprawdę był sen. To przecież zbyt nierealne, by naprawdę spadała z bezwładnie wyciągniętymi ramionami, widząc u góry mroczne wieże, słabe promyki słońca prześwitujące przez chmury i... smoka?
 

Nagle z jej ust wyrwało się bolesne stęknięcie, kiedy za ramiona złapały ją twarde, bezlitosne, przypominające szpony łapy. Nie zdążyła nawet uformować jednej logicznej myśli, a już uderzyła całym ciałem w twardą podłogę, obijając sobie chyba wszystko, od kolan, po łokcie, brodę i bok. Upadek był zdecydowanie zbyt mocny jak na jej słabe ciało, a emocje zbyt silne. Jeśli dodać do tego niespokojny sen i bardzo mało jedzenia przez ostatni dzień oraz niewyobrażalną ilość wylanych łez, to co się stało nie powinno nikogo dziwić.

Wizja Adelii najpierw się rozmyła, a potem stała całkowicie czarna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas

Chłopak powoli podniósł się z ziemi, nadal będąc będąc wściekłym czego zresztą nie ukrywał. Nic jednak nie powiedział tylko lekko się otrzepał i ruszył na swoje dawne miejsce. Widział uśmieśki Ravera i jego dwóch przygłupów. Naprawdę miał wielką ochotę zrobić z nim porządek. Gdy tylko nadarzy się okazja i będzie sam na sam z tym cherlakiem, to najpewniej w końcu skręci mu kark, nie patrząc na konsekwencje. Z drugiej strony mógł już teraz zetrzeć mu ten przeklęty uśmieszek z twarzy. Wystarczyło tylko dokończyć to zadanie jak należy, a mógł to zrobić. Mimo wszystko z jakiegoś powodu nie chciał i sam nie potrafił zrozumieć dlaczego tego nie zrobił. Wiedział, że ma to jakiś związek z Elvirą, ale nadal nie rozumiał jaki. Czuł jednak, że musi z tym uważać. Jakby nie patrzeć i tak dobrze, że ona nie będzie zbyt nisko, zapewne dzięki czemu nadal będzie mogła rywalizować z tamtym błaznem. Z drugiej strony przez takie ruchy i zajmując gorsze miejsca może skończyć jak mogryf, a tego na pewno nie chciał.

 

Zaraz zaczął spoglądać na niezdarne próby Hadriona, który próbował zapanować nad wywerną. Na chwilę jego wzrok powędrował gdzie indziej, a była to nigdziarka, która cały czas zaprzątała jego myśli. Spostrzegł również, że i ona się mu przyglądała nim nie odwróciła głowy. Czy mogła coś podejrzewać? Pomyślał lekko przełykając ślinę. Wiedział, że jako nigdziarz nie mógł się tak zachowywać i komuś pomagać w jakikolwiek sposób, a dbać powinien tylko o siebie. Zaraz jednak i on odwrócił głowę by podziwiać występy innych nigdziarzy i spróbować choć przez chwilę o niej nie myśleć. Widząc ich bezowocne próby zaczynał mieć wrażenie, że może nie zajmie tak marnego miejsca jak myślał.

 

Chociażby Hadrion chyba wypadł znacznie gorzej niż on. Alaric natomiast radził sobie całkiem nieźle i Thomas zaczynał mieć nawet wrażenie, że mu się uda. Jednak i ten zaraz spadł. Kolejna była wiedźma, która często była koło Elviry i ta też początek miała całkiem dobry, ale ostatecznie skończyło się to jak zawsze. Miała szczęście, że Kreel nie pozwolił jej zaatakować tego stworzenia. Co nieco mógł już powiedzieć o nim i domyślał się jak wściekła by była ta jaszczurka po takim ataku. W końcu jednak choć jedna osoba zdołała dolecieć, co ucieszyło Thomasa, bo zaczynał się obawiać, że Raver zacznie się chełpić tym jak tylko mu się to udało. No i wtedy nadeszła kolej Czytelniczki. Chłopak w przeciwieństwie do innych nie śmiał się z niej gdyż nie czerpał przyjemności z dręczenia słabszych, samemu pamiętając, że i on kiedyś płakał. Pamiętał jak sam musiał znaleźć siłę, która pomoże mu przetrwać. Tak i ta dziewczyna musiała ją znaleźć by teraz samej to zrobić. Poza tym perspektywa kopania leżącego nigdy nie była w jego odczuciu odpowiednia. Nawet zło powinno mieć pewne zasady. Mimo wszystko trochę się zdziwił, że ta przerażona dziewczyna dosiadła wywerne i zaczęła na niej lecieć. Był przekonany, że mimo wszystko się wycofa i schowa gdzieś w kącie. Niestety jej lot zakończył się podobnie jak u innych. Patrzył ze znużeniem jak gargulec sprowadza dziewczynę z powrotem i nagle rzuca ją na ziemie. Jednak gdy ta nie podnosiła się z podłogi otworzył w wyraźnym wyrazie szoku szeroko oczy. Zastanawiał się teraz czy nic się jej przypadkiem nie stało.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Dziekan Dovey musiała odznaczać się naprawdę wielkim spokojem i opanowaniem, ponieważ po otrzymaniu potwierdzenia od Sophie i Lisy, kontynuowała lekcję w ten sam pogodny, przyjazny sposób, zupełnie jakby w ogóle nie było tego incydentu z Czytelniczką obrażającą Dyrektora Akademii. Być może jest już do tego po prostu przyzwyczajona - pomyślała Lisa z przekąsem. Łatwo było jej sobie wyobrazić, że nie mogła być jedynym porwanym dzieckiem, które by się na to odważyło. Westchnęła i spróbowała przeczesać palcami włosy, chociaż dość szybko zrezygnowała, kiedy okazało się, że prędzej zaplącze w nich rękę na stałe niż jakoś je poprawi. Znów wróciła myślami do okropieństw Galerii Dobra. Uczniowie pozamieniani w zwierzęta i rośliny... spojrzała na nauczycielkę, która z uśmiechem wsłuchiwała się w czyjąś opowieść. Jak ona mogła być taka rozluźniona, skoro wiedziała, że część z nastolatków z którymi rozmawia, zostanie kiedyś na zawsze pozbawiona swojego prawdziwego ciała? Kto w ogóle rościł sobie prawo do tego, żeby decydować, komu zostanie odebrane jego najbardziej podstawowe i najcenniejsze prawo? Życia, jako człowiek. Nauczyciele, czy może... Dyrektor? Spojrzała na wysokie, ozdobne okno piernikowej klasy, ale nie była w stanie zobaczyć od tej strony cienkiej wieży, w której mieszkał jej porywacz. Nie powstrzymało to jednak fali gniewu, która ją zalała.

 

Atmosfera wśród uczniów także zaczęła powoli wracać do radosnej ekscytacji, ponieważ kolejną osobą wybraną przez nauczycielkę okazała się Lucinda. Blond włosy księżniczki jak zwykle były wymyślnie upięte. Rozpoczęła ona od wymieniania wszystkich cech, które czyniły z niej prawdziwą zawszankę, a było ich sporo, począwszy od wrażliwości i empatii, a skończywszy na pięknie i wielu zdolnościach, przede wszystkim związanych z muzyką. Potem opowiedziała dość wzruszającą historię o ślicznej dziewczynie, młodej damie z dobrego domu, która nie potrafiła porozumieć się z innymi i całe godziny spędzała na grze na fortepianie i skrzypcach. Większość zawszan uznała pewnie, że Lucinda była po prostu niezrozumianą, delikatną księżniczką urodzoną do życia w pałacu a nie w zwykłym miasteczku u podnóża góry. Lisa pomyślała, że nie miała znajomych, bo pewnie nikt nie był w stanie znieść jej przerośniętego ego. Ciężko było jednak wyczytać, co o tym sądziła nauczycielka, ponieważ jedynie uśmiechnęła się i skomplementowała jej miłość do muzyki. Po Lucindzie przyszła pora na kolejne uosobienie skromności, księcia Ambrosiusa. Stephanie odchyliła się do tyłu na krześle i przewróciła oczami, jakby zaczynało ją już mdlić od wysłuchiwania tej niekończącej się wyliczanki zalet i zdolności. Lisa doskonale ją rozumiała. Ambrosius uśmiechnął się czarująco do księżniczek, na co większość z nich nieco się zarumieniła. Kiedy jeszcze do tego odgarnął malowniczo do tyłu swoje złociste włosy, nawet Vivienne miała problem z odwróceniem wzroku. Wystarczyło jednak zwykłe spojrzenie na Abaraxasa, by natychmiast odzyskała nad sobą kontrolę i wróciła do spokojnego obserwowania nauczycielki. Po tym małym teatrzyku dowiedzieli się, że książę z Piaszczystych Wydm był wychowywany na istny wzór rycerskości, że troszczył się o swoich poddanych i brał już udział w wielu bitwach, które z uwagi na bliskość ogromnego łańcucha nigdziarskich krain w sąsiedztwie, miały tam miejsce dość często. Lisa zastanawiała się, czy nie skomentować na głos, że nastolatek prawdopodobnie chowający się za ojcem i jego wielotysięczną armią nie jest dobrym przykładem "Księcia biorącego udział w bitwie", ale już i tak wystarczająco dzisiaj podpadła Dovey, więc ugryzła się w język. Sama nauczycielka słuchała go z uwagą, najwyraźniej w głębokim zastanowieniu, ale ostatecznie musiała dojść do jakiegoś zadowalającego ją wniosku, bo nie wypytywała go potem zbyt długo.

 

Przynajmniej następną wybraną osobą nie była jakaś zarozumiała księżniczka, tylko Nerysa, którą Lisa raczej nie posądzałaby o tak wielki snobizm. Rzeczywiście, zawszanka skupiała się raczej na radości, empatii, zabawie i szczęściu, racząc ich jedną z najbardziej przyjemnych i ogrzewających serce historii, o młodej syrenie z nibylandzkiej plaży, jej dwóch siostrach, Podwodnym Królestwie i wróżkach. Hector słuchał jej z zadziwiającą uwagą, biorąc pod uwagę, że sam musiał tę krainę doskonale znać. Lisie dopiero po chwili przyszło do głowy, że pewnie po prostu wspominał, tęsknił za domem i zrobiło jej się trochę smutno, kiedy sama przypomniała sobie Gawaldon. No tak, gdyby ktoś tutaj mógł o nim opowiedzieć, to też na pewno wsłuchiwałaby się w każde słowo. Tak naprawdę jedyną rzeczą, które nie odpowiadała jej w wypowiedzi dziewczyny, a którą szeptem wytknęła Stephanie, było jej wielokrotne podkreślanie własnej urody, zupełnie jakby przy jej optymizmie i chęci pomocy innym miała ona jakieś szczególnie istotne znaczenie. Dziekan Dovey najwyraźniej również zwróciła na to uwagę, ponieważ na końcu zapytała się dziewczyny, co uważa za bardziej zawszańskie, swoją urodę czy empatię. Nerysa wtedy nieco się spłoszyła i przebąknęła coś o tym, że przecież piękno pomaga jej w rozsiewaniu pozytywnej energii. Widząc jednak, że nauczycielka wciąż na coś czeka, westchnęła i zgodziła się, że dobroć i bezinteresowność są ważniejsze.

 

Potem dziekan zwróciła się do ciemnookiego Juliana, który już dzisiaj się wypowiadał, ale w obronie swojej przyjaciółki, o czym kobieta na pewno pamiętała. Wskazywał na to błysk w jej oczach i nieco bardziej ciepły uśmiech. Książę z Zasiedmiogórogrodu nie był, w przeciwieństwie do Ambrosiusa, czy Edwarda, zawszaninem, który zaczynał od wymieniania zalet, a potem przechodził do jakiejś dumnej historyjki. Mówił zwięźle i spokojnie, nie mając najwyraźniej ochoty zwracać na siebie zbytniej uwagi. Wspomniał o tym, że starał się zawsze zachowywać honorowo i kierować się moralnością, niechętnie dodał, że miał za sobą staranne, królewskie wychowanie, a na koniec opowiedział w skrócie o tym, że od wielu lat żyje w napiętych stosunkach z ojcem, ponieważ ma całkowicie inne spojrzenie na równość w królestwie i nie uważa, by ludzie spoza arystokracji byli od niego w jakikolwiek sposób gorsi. Mówiąc to, spojrzał ukradkiem na Arię.

Profesor Dovey wyglądała na naprawdę zadowoloną z jego wypowiedzi. Kiedy usiadł, skomentowała, że kiedyś władza najpewniej przejdzie w jego ręce i wtedy będzie mógł zmienić niesprawiedliwe prawa. Dodała także, że powinien mimo wszystko spróbować dogadać się z ojcem, ponieważ niezgoda i gorycz pozostawione zbyt długo same sobie, mogą kiedyś naprawdę boleśnie się na nich odbić.

 

Po tym jak Julian skinął powoli głową ze zmarszczonymi brwiami, nauczycielka odwróciła się w stronę Alana i tak jak wszystkich poprosiła go o przytoczenie cech lub historii, które jego zdaniem wpłynęły na jego przydział do Akademii.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Pomimo, że przez panią profesor została wybrana kolejna osoba, ja sam bardziej skupiałem uwagę na Elisabeth i Sophie. Zastanawiałem się dlaczego pani dziekan chciała aby to akurat one zostały po lekcji. Czy mogło chodzić o ukaranie Elisabeth za to co powiedziała o Dyrektorze? Jednak obecność Sophie zaprzeczała tej myśli. Dlaczego właśnie moja kuzynka miała tu zostać? Nic tu nie miało sensu. Miałem nadzieje, że to nic poważnego i sama pani dziekan rozumie w jakim stanie jest Elisabeth. Ciężko się dziwić jej wybuchom w obecnej sytuacji, bo kto by na jej miejscu tak nie robił? Mimo wszystko do mych uszu docierały też słowa wypytywanej dziewczyny. Po tym co usłyszałem przypominała mi typową księżniczkę, ale nie miałem zamiaru kogoś od tak oceniać.

Sama Sophie natomiast natychmiast skupiła się na odpowiedzi dziewczyny gdyż całkiem dobrze się z nią dogadywała. Starała się również nie myśleć o tym dlaczego nauczycielka chciała by została z Czytelniczką po lekcji. W końcu ona nic nie powiedziała o Dyrektorze, więc to chyba nie o to chodziło. Zdolności Lucindy związane z graniem na instrumentach zainteresowały dziewczynę gdyż w jej uznaniu był to rodzaj pięknej sztuki, ale jej samej nigdy to za dobrze nie wychodziło.

 

Gdy przyszedł moment Ambrosiusa, Sophie wyłapała jego uśmiech, który w połączeniu z jego złocistymi włosami potrafił wywołać ogromne westchnięcie nie jednej damy. A mimo wszystko nie jej. To nie tak, że nie uważała by ten nie był przystojny, ale po prostu chyba nie był w jej typie. Lubiła obecność przystojnych mężczyzn, mimo to nie ulegała tak łatwo ich czarowi. Nigdy tak właściwie nawet nie skupiała się na własnych sprawach sercowych, dlatego była w szoku faktem tego jakie Edward wywoływał u niej reakcje, których nigdy by się po sobie nie spodziewała. Na chwilę znów poczuła się zakłopotana gdy pomyślała o księciu i wtedy przypomniały jej się słowa Emeraldy przez co znów poczuła się naprawdę nieprzyjemnie. Zupełnie jakby ktoś wbił jej coś w serce. Rozwinęła niewielki pergamin na stole i zaczęła na nim rysować krajobraz, z którego składały się górskie szczyty pokryte śniegiem. Tak właściwie nigdy nie widziała nic poza Śnieżnymi Wzgórzami. Rodzice nigdy jej nigdzie nie zabrali, więc właściwie akademia była jej pierwszą tak daleką wyprawą. Mimo braku farb i innych przyborów artystycznych same pióro wystarczało dziewczynie by stworzyć niesamowity choć niewielki szkic, co jej trochę pomagało odpędzać smutek i z uwagą słuchać kolejnych zawszan.

Skupiłem uwagę na kolejnym zawszaninie i słuchałem jego przemowy i mimo, że ten był niezwykle pyszny i bardzo mnie denerwował to trochę mu zazdrościłem tych wypraw. Sam bardzo oczekiwałem dnia aż wyruszę na swoją wyprawę żeby udowodnić tym samym swoją wartość.

 

Następna była Nerysa, której historia była niezwykle ciepła i różniła się z pewnością od poprzednich zawszan. Mimo wszystko nie dało się zauważyć czym dziewczyna się bardzo szczyciła. Nie mogłem oczywiście zaprzeczyć, że miała niezwykłą urodę, ale chyba za bardzo to nadmieniała. Jednoczenie potwierdzało to informacje, które udało mi się zdobyć o syrenach, a Nerysa najwyraźniej nie była tu wyjątkiem. Mimo wszystko nie była dziewczyną, którą potrafiłbym się zainteresować. Właściwie to nigdy do końca nie wiedziałem, jaki jest typ dziewczyny, która mogłaby skraść moje serce. Na chwilę spojrzałem na Elisabeth i opuściłem wzrok. Traktuje ją jak przyjaciółkę to wszystko, prawda? Zapytałem sam siebie w głowie, ale odpowiedź nie nadeszła.

Sophie nadal tworzyła szkic, który nabierał coraz lepszego wyglądu. zupełnie jakby patrzyła na te szczyty w tej właśnie chwili. Mimo, że wciąż rysowała to widać było jak z uwagą również słucha opowieści Nerysy gdyż miała co do niej pozytywne odczucia. Nawet ona jednak zauważyła jak Nerysa nadmienia swą niesamowitą urodę. Istotnie i ona uważała, że młoda syrena jest niezwykle piękna, ale lepiej było zachować w jej odczuciu choćby odrobinę skromności.

 

Spostrzegłem teraz jak nauczycielka patrzy na Juliana, o którym miałem pozytywne zdanie. Chłopak zrobił już na mnie dobre wrażenie, ale teraz spoglądałem na niego lekko zszokowany słysząc jego wypowiedź. Konflikt z ojcem niechęć co do kast, tak bardzo te słowa przypominały mi moją osobistą niechęć, która łączyła się z tradycjami mojego królestwa, że aż ciężko było mi uwierzyć. Czułem się w pewnym stopniu trochę podobny do niego. Miałem nawet wrażenie, że znam, aż za dobrze jego odczucia.

Sophie również to dostrzegła, bo nawet na chwilę spojrzała na Juliana i na swojego kuzyna jakby próbowała ich porównać, szybko jednak z tego zrezygnowała i wróciła do swojego pergaminu.
Kiedy Julian skończył wypowiedź, spostrzegłem, że pani dziekan patrzy teraz na mnie, a gdy usłyszałem jej słowa powoli wstałem.

 

- Tradycja jest niezwykle ważna. Tworzy często kulturę pojedynczych osób jak i całego królestwa. Odkąd tylko pamiętam zawsze to słyszałem. Pomimo, że wiem, że tradycje są niezwykle ważne, to uważam jednoznacznie, że część z nich powinna zostać zakończona jak chociażby ta, która dotknęła mnie jak i Sophie - Nagle dziewczyna złamała pióro słysząc to, a na jej twarzy pojawił się na chwilę wyraz szoku. Wiedziała dobrze gdzie to zmierza. Jednak, pomimo że podobnie jak Alan uważała, że tradycja, o której ma zamiar powiedzieć nie powinna mieć miejsca, zwłaszcza po tym jak boleśnie odczuła jej efekty, to sama nie widziała szansy by można było ją pokonać. Trwało to od tak dawna, więc czy można było to zmienić? Słuchała mimo to jak kuzyn kontynuował dalej. - Pierwsza władczyni Śnieżnych Wzgórz tajemniczo zniknęła pozostawiając dwie córki, które były jeszcze dziećmi. Same musiały dorastać i podejmować decyzje bez pomocy matki. Ten ród ciągnie się do dziś i tym samym zrodziła się tradycja, która nakazuje by każde dziecko należące do rodziny królewskiej od piątego roku życia stało się niezależne od rodziców. Każdemu potomkowi rodziny królewskiej poświęca się niewiele uwagi oddając go na zajęcia aby zajmowali się nim już tylko nauczyciele, a rodzice poświęcali mu jak najmniej uwagi. Ten sposób wychowania ma nas pozbawiać słabości i wyrabiać charakter, tak byśmy pewnego dnia godnie reprezentowali naszą krainę jako silni niezależni władcy. Mym celem jest z tym skończyć. Nie uważam by bliskość rodziców mogła sprawić, że dziecko stanie się słabsze a wręcz przeciwnie, może wiele się od nich nauczyć. Próbowałem wielokrotnie do swej wizji przekonać mojego ojca, ale on zawsze uparcie staje przy swoim, mówiąc, że to tradycje tworzą nasze królestwo i gdy dorosnę to w końcu to zrozumiem. Nie zamierzam jednak zmienić zdania i gdy pewnego dnia obejmę tron mam zamiar znieść tę tradycje. Ponadto chce zakończyć izolacje dzieci z rodów królewskich, uważam, że podział na kasty nigdy nie miał sensu i każdy sam ma prawo wybierać sobie przyjaciół niezależnie jak wielki status społeczny by ich nie dzielił. Czasem zwykły rzemieślnik może odznaczyć się większym bohaterstwem niż nie jeden rycerz, więc nigdy nie uznawałem tego podziału. Chciałbym również pewnego dnia pokazać swoją wartość, aby w końcu dostrzeżono prawdziwego mnie, a nie spoglądano na mnie tylko jak na dziedzica tronu. Pragnę udowodnić ile jestem wart, nie tylko jako książę, ale i rycerz naszego królestwa - powiedziałem twardo, a kiedy skończyłem znów zająłem swoje miejsce.
Sophie natomiast opuściła lekko wzrok słysząc to wszystko, bo ponownie powróciły do niej te wspomnienia, o których nie chciała już myśleć, te które były tak bardzo bolesne.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

W pierwszej chwili wydawało się, iż nikt nie zauważył tego, że Adelia straciła przytomność. Uczniowie rozmawiali szeptem, głównie ci, którzy jeszcze nie frunęli, a Kastor marszczył brwi, czekając, aż drobna dziewczyna w końcu się podniesie. Tylko osoby tak spostrzegawcze jak Elvira, Raver, czy Scarlett zauważyły to, w jak złym stanie była Czytelniczka. Elvira zawahała się przez moment, a potem wyszła na środek, żeby przykucnąć przy Adelii, leżącej z bezwładnie rozpostartymi ramionami i policzkiem przyciśniętym do chłodnej podłogi.

- Nie pomagaj jej, niech sama wstanie - warknął natychmiast Kastor, najwidoczniej tracąc cierpliwość. - To nie Akademia Dobra, okazywanie współczucia...

- Ona jest nieprzytomna - ucięła Elvira, ignorując to, jak bardzo może zezłościć tym nauczyciela. Prawdopodobnie skarciłby ją za przerywanie mu, gdyby nie to, że szybko dotarła do niego powaga jej słów.

Uczniowie zamilkli i zaczęli pochylać się do przodu, żeby lepiej widzieć. Jedni wyglądali na wystraszonych, na twarzach innych natomiast malowały się pełne pogardy uśmieszki. 

- Co za słabeusze - Kastor westchnął cierpiętniczo. - Najpierw tamten, teraz... ugh. Obudź ją i zabierz do dziekan... - dalszych jego słów nie dało się już zrozumieć, ponieważ były jedynie niskimi warknięciami. Wnioskując po pojedynczych wyrazach, najpewniej mruczał coś o tym, że Crystal jak nic wezwie go dzisiaj do siebie i Jak to on nie cierpi tej wiedźmy.

 

Elvira nie zwracała zbyt wielkiej uwagi na jego słowa, skupiając się teraz na nieprzytomnej dziewczynie. W jej oczach lśniły wręcz niezdrowe chłód i fascynacja, jakby coś analizowała. Bez żadnego problemu odwróciła Adelię na plecy (była naprawdę lekka) i dwoma kościstymi palcami odchyliła jej brodę do tyłu, żeby odblokować drogi oddechowe. Je umysł pracował szybko, wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu nim Kastor znów straci cierpliwość. Powód stanu dziewczyny jak na jej oko nie miał zbyt wiele wspólnego z samym lotem. Była niedożywiona, wyczerpana, a jej policzki okazały się lepkie od nieustannie powracających łez. Ciężko było też nie zwrócić uwagi na wielki siniak po jednej stronie twarzy, który stawał się powoli coraz wyraźniejszy. Zmarszczyła nieznacznie brwi. Na pewno nie pojawił się przed chwilą, od upadku, wyglądał raczej na celowe uderzenie zadane już jakiś czas temu. Niektórzy nigdziarze byli tacy prymitywni.

Nie próbowała jej potrząsać ani klepać po twarzy. W ten sposób wystraszyłaby ją jeszcze bardziej, a wszystko wskazywało na to, że za chwilę obudzi się sama. Musiała tylko rozluźnić nieco kołnierz jej tuniki i unieść nogi w kolanach. W tak zimnym, nieprzyjaznym otoczeniu człowiek nie potrafiłby pozostać długo omdlały. Już słyszała za plecami syki uczniów, którzy najwyraźniej uważali, że jest za miękka. Nie, żeby się tym przejęła.

Czytelniczka po chwili rzeczywiście wzięła głębszy oddech i rozchyliła powieki. To było naprawdę fascynujące, obserwować jak szybko senne oszołomienie pod wpływem nagłego impulsu zamienia się w przerażenie i rozpacz. Adelia wydała z siebie bliżej nieokreślony, zdławiony dźwięk i podparła na łokciach, chwytając mundurka Elviry, żeby się podnieść. Blondynka w odpowiedzi wstała i szarpnęła tuniką, obserwując obojętnie, jak druga nigdziarka znów boleśnie upada na podłogę.

Może i nie była tak okrutna jak większość nigdziarzy, ale wszystko miało swoje granice.

 

Po sposobie w jaki dziewczyna podpierała się brudnej podłogi mogła wywnioskować, że wciąż kręciło jej się w głowie. Mimo to odwróciła się, żeby odejść. To już nie była jej sprawa. Zatrzymały ją dopiero słowa Kastora, który najwyraźniej od początku uważnie przypatrywał się jej działaniom.

- Czekaj. Skoro z ciebie taka zdolna pielęgniareczka, to ty odprowadzisz ją do gabinetu dziekan. Jesteś już przecież po zadaniu - uśmiechnął się złośliwie. - Oczywiście wiesz, gdzie jest ten gabinet, prawda? - jego ton był pełen mściwej satysfakcji. A więc jednak zemsta za wtrącanie się w słowo, tak?
W pierwszej chwili miała nawet ochotę powiedzieć, że nie, ale potem pomyślała o tym, że i tak nic to na pewno nie da, więc zmusiła się do napiętego uśmiechu i syknięcia "Oczywiście, profesorze". Cholera, mogła nie zbliżać się do tej Czytelniczki. Nie bez powodu w Nottingham mówiło się czasem, że przynoszą pecha. Miała świetną pamięć, więc bez problemu potrafiła przypomnieć sobie karcianą grę wymyśloną przez Felixa z kamienicy naprzeciwko. Dzieciaki na podwórku wymieniały się kartami, każda z nich miała swoją parę poza jedną, kartą "Czytelnik". Kto został z nią na końcu, ten przegrywał. Matka mówiła, że to głupia gra i blondynka przez większość czasu się z nią zgadzała, ale chodziło tylko o to, że Elvira ogólnie nie lubiła grać w karty. Było to przecież tylko marnotrawienie cennego czasu. Nie powiedziała już jednak nic więcej, tylko nieco brutalnie pociągnęła Adelię na nogi i z niechęcią pozwoliła się jej nieco na sobie podeprzeć. Czytelniczka wyglądała, jakby było jej już absolutnie wszystko jedno i z poszarzałą twarzą wpatrywała się apatycznie przed siebie. Blondynka zignorowała uśmieszek stojącego przy drzwiach Ravera i wyprowadziła na wpół omdlałą dziewczynę na korytarz.

 

Nie tak wyobrażałam sobie naukę w Akademii Zła - pomyślała z przekąsem, obejmując w pasie powłóczącą nogami dziewczynę. Przynajmniej jeszcze nie położyła jej głowy na ramieniu, więc wciąż zachowywały jakieś pozory przestrzeni osobistej. Nie lubiła, kiedy ludzie ją łamali, choćby i przez zwykłe łapanie ją za łokieć. Mimochodem uniosła wolną dłoń do szyi, muskając palcami siniaki, jakie zostawił tam Christian. Cóż, najwidoczniej pora by się jednak do tego przyzwyczaiła.

Droga do gabinetu Crystal wydawała się wlec w nieskończoność, ale Adelia nie odezwała się ani razu. Elvira w pewnym momencie zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie doznała jakiegoś urazu głowy, ale zdecydowała się powściągnąć tym razem własną ciekawość. W końcu parę chwil temu nie wyszła jej ona na dobre. Kiedy dotarły już w odpowiednie miejsce, blondynka zapukała ostrożnie, a potem weszła, więcej niż zadowolona, że nareszcie pozbędzie się tego ciężaru. Niezbyt delikatnie posadziła Adelię w najbliżej ławce, a potem otrzepała dokładnie swoją tunikę i spojrzała bez strachu na nauczycielkę.

- Zasłabła. Jest niedożywiona, wyczerpana, oszołomiona, mogła doznać urazu głowy i ktoś najpewniej ją wcześniej uderzył - na jej ustach pojawił się chłodny uśmiech. Mogła chyba pokusić się o delikatną zemstę, tak? - Jestem jednak pewna, że Kastor wyjaśni to pani później dokładniej. Czy mogę już wracać na zajęcia? - zapytała na koniec z odpowiednim szacunkiem.

Adelia pociągnęła cicho nosem i zamrugała, jakby miała problem z zachowaniem przytomności. Słowa, które do niej docierały były niewyraźne, a przed oczami tańczyły jej czarne plamy. Siniak na jej policzku stał się naprawdę wyraźny, sino-fioletowy i dało się zauważyć, że w kilku miejscach ułożył się w kształt ludzkich palców, co wyraźnie wskazywało na to, skąd tak naprawdę się wziął.

 

Zanim Elvira zdążyła wrócić do klasy, zadania podjęli się już Pollux i Gilbert. Nie miała jednak czego żałować, ponieważ ich próby nie różniły się zbytnio od tych innych nigdziarzy. Chłopakowi z Krwawego Potoku poszło nieco lepiej, być może dlatego, że odznaczał się o wiele większym opanowaniem. Walczył mentalnie z wywerną przez długi czas, aż ta w końcu zwyciężyła, z lekkim wahaniem szarpiąc się w bok, żeby go zrzucić. Pollux natomiast nie miał cierpliwości, a jego talent związany z latającym zwierzęciem sprawił, że podszedł do zadania zbyt beztrosko. Szybko przekonał się jak wielka różnica jest między wywerną, a jastrzębiem, kiedy stworzenie od razu zapikowało w dół, zamiast lecieć w stronę wieży, co wyrwało z jego gardła kilka niezbyt dumnych wrzasków. Kiedy pokonany zebrał się z ziemi, nie stanął już z powrotem obok współlokatorów, jakby najpierw potrzebował poradzić sobie z własnym wstydem i upokorzeniem.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas i Crystal

Dziewczyna nadal się nie podnosiła, na co Thomas zmarszczył brwi. Niewiele co prawda go obchodził los innych, bo nad nim w końcu nikt się nie litował. Jednak myśl o tym, że ta dziewczyna mogła teraz nie żyć, sprawiła, że ten poczuł lekką niepewność. Słyszał wiele co prawda o Akademii Zła, ale nawet tutaj raczej starano się by nikt nie zginął, a przynajmniej z tego co słyszał. Czy te dziewczynę mógł spotkać więc najgorszy los? Wtedy zobaczył jak na środek klasy wyszła Elvira. Kogo jak kogo, ale jej nigdy by się tu nie spodziewał. Zaraz potem rzucił okiem na nauczyciela, który najwyraźniej nie bardzo interesował się stanem uczennicy. W tamtej chwili doszły do niego słowa, nigdziarki, która zdecydowała się pomóc nadal leżącej bez życia dziewczynie. Wyszło, że Czytelniczka była nieprzytomna, ale nadal żyła.

 

Zaczął obserwować z zainteresowaniem jak Elvira pomaga drugiej uczennicy. Najwyraźniej musiała posiadać całkiem sporą wiedzę o pierwszej pomocy. Gdy zobaczył jak Elvira od siebie odpycha ocuconą uczennicę uśmiechnął się lekko jakby z rozbawieniem. Zaraz jednak jego uśmiech znikł, gdy usłyszał jak nauczyciel karze Elvirze zaprowadzić Czytelniczkę do pani dziekan. W pierwszej chwili chciał sam już wyjść naprzód i z nieznanego sobie powodu zgłosić na ochotnika za nią. Jednak nim zdążył cokolwiek powiedzieć Elvira już się zgodziła, co sprawiło, że równie szybko chłopak lekko się cofnął, patrząc jak ta wychodzi. Nie umknął mu uśmieszek Ravera. Coraz bardziej czuł, że gdy tylko nadarzy się okazja zrobi z nim porządek. Christiana już tresował, nie było więc problemu by zacząć robić to z drugim.

 

W tym czasie dziekan siedziała przy swoim biurku. Zdążyła już skończyć pisać notatki po tym jak Christian złożył jej niezapowiedzianą wizytę. Starała się również nie myśleć już o tamtym niechcianym wydarzeniu. Zwłaszcza, że te wspomnienia kierowały do obrazów, których żadne nawet najgorsze zło nie powinno oglądać. Oj gdyby tylko mogła to wymieniłaby oczy na zupełnie nowe, a te, które zarejestrowały tamten obraz najchętniej stopiłaby w kwasie. Teraz była pochłonięta sekcją jaszczurki, którą dorwała na parapecie. Właśnie skalpelem rozcinała jej brzuch, gdy nagle dotarło do jej uszu pukanie do jej gabinetu, co sprawiło, że przypadkowo źle zrobiła nacięcie, a tym samym zniweczyła całą swoją obecną pracę. Spiorunowała drzwi wzrokiem i wchodzące do jej gabinetu uczennice, nadal trzymając przy tym zakrwawiony skalpel w dłoni. Gdy usłyszała piękną nigdziarkę, spojrzała to na nią to na drugą uczennicę z zainteresowaniem odkładając skalpel na biurku. Powoli podeszła do oszołomionej Adelii i złapała dłonią za jej brodę intensywnie przyglądając się jej twarzy.

 

- Niesamowicie trafna diagnoza - odparła po pewnym czasie, nie patrząc nawet na Elvire. - Jestem pod wrażeniem. Być może w tym kryje się twój talent - uśmiechnęła się teraz patrząc już na Elvire. - Powinnaś nad tym pomyśleć i tak możesz już wracać na zajęcia - Nim jednak Elvira zdążyła wyjść, Crystal jeszcze na nią spojrzała. - Powiedz Kastorowi, że po lekcji chce się z nim zobaczyć - warknęła jakby zirytowana jego niekompetencją. Gdy Elvira tylko wyszła podeszła do swojego biurka i otworzyła jego szufladę by wyjąć z niej niewielki flakonik. Zaraz potem podeszła do Adelii. Naprawdę nie była zadowolona widokiem tej dziewczyny, zwłaszcza, że w jakiś sposób wywoływała ona w niej prawie ludzkie odruchy. Przyłożyła flakonik pod nos Adelii, a ta mogła poczuć zapach górskiej bryzy, a zaraz potem obraz przed jej oczami zaczął się wyostrzać. Crystal powoli odeszła od dziewczyny i znów usiadła przy biurku.

 

- Skrajne wyczerpanie, niedożywienie i na dodatek niezwykle słaby organizm - mówiła nawet nie patrząc na dziewczynę tylko coś pisząc. Nagle jednak spojrzała na nia niezwykle nieprzyjemnie. - Gdyby to zależało ode mnie, to już dałabym ci kartkę z informacją dla rodziców, że nie nadajesz się na nigdziarkę ani też na zawszankę i byś lepiej wcale nie wychodziła z domu. Jesteś po prostu żałosna - warknęła niechętnie. - Jeszcze nigdy żaden uczeń nie zginął za czasów gdy ja jestem dziekanem i chciałabym by tak pozostało, ale jeden już dwa razy próbował się zabić i teraz jeszcze nigdziarka o tak słabym organizmie, że aż przechodzi to jakiekolwiek pojęcie - Złapała się za czoło jakby chciała je rozmasować. - Nie mam tu jednak nic do powiedzenia. Dyrektor sprowadza uczniów, a ja i inni nauczyciele mamy zająć się resztą. A nawet gdybym do niego napisała to i tak pewnie nic by mi nie odpisał, tak jak zawsze zresztą gdy tylko to robię, więc to nie ma sensu - Znów podeszła do biurka i wyjęła z niego buteleczkę wypełnioną granatowym płynem. - Pij codziennie rano, powinno wzmocnić twój organizm, ale mimo wszystko powinnaś bardziej dbać o ciało, bo teraz jest wręcz anemiczne i skończ z tym strajkiem głodowym, bo dopilnuje, że wilki zaczną cię karmić przy wszystkich nigdziarzach, rozumiesz? - spytała gniewnie.

 

Thomas nawet nie bardzo był w stanie skupić się na żałosnych występach kolejnych nigdziarzy. Co jakiś czas zerkał tylko na drzwi klasy, wcześniej upewniając się, że nikt tego nie dostrzega. Nie rozumiał dlaczego, ale zastanawiał się czy wszystko dobrze z Elvirą. Dziekan nie wyglądała na osobę, która lubiła gdy jej się zawracało głowę, miał nadzieje, że nie wyżyje się przypadkiem na niej biorąc pod uwagę, że na drugiej nigdziarce nie bardzo miała jak skoro i tak była nieprzytomna.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Po słowach Alana w klasie zapadła cisza jak makiem zasiał. Uczniowie patrzyli na chłopaka z podziwem lub niedowierzaniem. Niektórzy też nie spoglądali w ogóle, udając, że nie usłyszeli tego, co powiedział. Przede wszystkim chodziło tutaj o Vivienne, Lucindę, Emeraldę i Constantine, które marzyły o królewskim życiu, ze wszystkimi jego obowiązkami i tradycjami, które uważały za oczywiste. Także Abraxas, Eryk i Ambrosius patrzyli się obojętnie przed siebie. Każdy z nich zdawał sobie sprawę z praktykowanych w Śnieżnych Górach sposobów wychowania i choć u nich wyglądało to całkiem inaczej, to także mieli swoje ograniczenia i obowiązki, którym ich zdaniem trzeba było mężnie stawić czoła. Pozostali członkowie prawdziwych rodów królewskich wyglądali na nieco zażenowanych, jakby wywleczona tak otwarcie prawda o surowym wychowaniu i ścisłym przestrzeganiem podziału na warstwy społeczne wprawiło ich w zakłopotanie i poczucie niechęci. Edward od dłuższego czasu wbijał spojrzenie czarnych oczu w Sophie, wyraźnie poruszoną, ze złamanym piórem w delikatnych dłoniach. Julian westchnął i oparł czoło na zaciśniętej pięści, ewidentnie dokładnie wiedząc, co Alan chciał im przekazać. Magdalene i Damien zachowali względny spokój, choć wyraźnie posmutnieli. Sami na szczęście nie musieli przez to przechodzić, ponieważ na Wzgórzach Banialuki praktykowało się silną bliskość i trwałe więzi w rodzinie królewskiej oraz prawie niezmienną, wcale nie tak liczną służbę, do której także czuli pewne przywiązanie. Pozostali mogli tylko się dziwić, ponieważ sami nigdy nie mieli szansy doświadczyć warunków królewskiego życia. Lisa zmarszczyła brwi i schowała twarz za włosami, żeby nikt, nawet Stephanie, nie mógł zobaczyć jej miny. Odczuwała w tej chwili tak wiele emocji. Żal, smutek, współczucie, frustrację...

Nathan miał cztery lata. Za niedługo skończy pięć. Nie wyobrażała sobie, by matka pozwoliła go sobie odebrać. Z drugiej strony, na pewno nie chciała też oddawać o wiele starszej Lisy...

Przełknęła palące uczucie bezsilności, jakie ogarnęło ją, kiedy przypomniała sobie małego braciszka, który każdego ranka dreptał na pulchnych nóżkach po jej pokoju, jeszcze zanim zdążyłaby zwlec się z łóżka...

Potem jej myśli nagle pognały w stronę Adelii i ledwo powstrzymała jęk. Jej mięśnie wyraźnie się napięły. Coraz bardziej pragnęła, aby ta lekcja jak najszybciej się skończyła.

 

Profesor Dovey przez dłuższą chwilę obserwowała Alana w zastanowieniu, podpierając brodę na dłoniach. Nie odezwała się od razu nawet wtedy, gdy książę z powrotem usiadł. Kiedy jednak w końcu zdecydowała wygłosić jakiś komentarz, jej oczy były nieznacznie zmrużone, a ton ostrożny.

- Twoja wypowiedź była pełna emocji i szczerości. Bardzo dobra - poprawiła elegancko kosmyk jasnych włosów, zakładając go za ucho. - To świetnie, gdy młodzi zawszanie wiedzą, że status urodzenia nie jest najważniejszym czynnikiem warunkującym ich sukces. Udowodnia to przede wszystkim nasza Akademia, w której wszyscy uczniowie są sobie równi. Żadne z was nie dostanie wysokiej oceny za wpływową rodzinę... książę Ambrosius na pewno się już o tym przekonał - wtrąciła twardo, zauważając to, jak chłopak dyskretnie przewrócił oczami. Kiedy zwróciła mu uwagę na temat ich pierwszej dzisiejszej lekcji, o której najwyraźniej już słyszała, spłonął lekkim rumieńcem i odwrócił głowę. - Również Baśniarz mierzyć was będzie całkowicie innymi kryteriami. Jeśli natomiast chodzi o wspomnianą tradycję... - ściszyła nieco głos, jej wzrok powędrował do Sophie. - ... oczywiście o niej słyszałam. Jeśli kiedyś przejmiesz koronę Śnieżnych Wzgórz, zrobisz z nią co uważasz za słuszne - zakończyła łagodnie Dovey, posyłając mu ciepły uśmiech, tym samym udowodniając, że najwyraźniej ma bardzo podobne poczucie słuszności do niego.

Przez cały czas, kiedy Dovey mówiła, Lisa wpatrywała się w wysoko umiejscowione okno, za którym mogli zobaczyć jedynie czyste, błękitne niebo i delikatne przebłyski tęczy - typowe nad Zamkiem Dobra. Nie wiedziała dlaczego, ale z jakiegoś powodu nie mogła przestać drżeć. Nie był to do końca strach, po prostu napięte mięśnie, których nie była w stanie rozluźnić. Uświadomiła sobie jak wiele czasu już tu spędziła... i jak wiele czasu Adelia spędziła tam, w przerażającym, ciemnym... zagryzła dolną wargę pod naporem bardzo złego przeczucia.

Co oni tam mówili na Ceremonii?

Że spotkają się na obiedzie, tak?
Poczuła, jak czyjaś ciepła, nieco chropowata dłoń łapie lekko jej własną. Obejrzała się i zobaczyła miodowo-orzechowe oczy Stephanie w których być może kryło się sporo zdziwienia i niezrozumienia, ale i równie ogromna ilość sympatii i ciepła. Tym razem nie próbowała silić się na wymuszony uśmiech. Nie musiała.

 

Po Alanie dziekan zwróciła się do drobnej Constantine, której wiśniowe loki były tak bujne i zadbane, że wydawały się chronić ją z tyłu jak tarcza. Kiedy wstała, łatwo dało się zauważyć, że jest raczej niska i jakaś tak zbita w sobie. Tak jak można było się spodziewać, zaczęła opowieść od swojej delikatności, urody i czegoś, co cały czas nazywała "instynktem", który pozwalał jej na podejmowanie dobrych, właściwych decyzji. Lisa w sumie nie uwierzyłaby w to do końca, gdyby nie to, że Stephanie nazwała ją szeptem "Córką Dobrej Czarownicy z Krainy Oz". Okej, to powoli robiło się coraz bardziej niepokojące. Ruda dziewczyna całkiem lubiła tę bajkę i jakoś nie była w stanie zobaczyć jej powiązania z tą młodą księżniczką, o karmelowej, nieco matowej skórze, fioletowych oczach i snobistycznym wyrazie twarzy. W każdym razie szybko okazało się, że Constantine, w przeciwieństwie do matki i starszej siostry Katherine, nie czuje pociągu do dobrej magii i od zawsze marzyła tylko o życiu księżniczki, wolny czas spędzając na pielęgnacji swojego ukochanego ogrodu różanego i opiekowaniu się zwierzątkami. Profesor Dovey nie pytała jej o wiele, tylko o to, co chciałaby osiągnąć jako uczennica Akademii Dobra. Odpowiedź "odnaleźć szczęście" nie była niewłaściwa, ale nie wydawała się też całkowicie satysfakcjonować nauczycielki. Po Constantine przyszła kolej na Magdalene i zarówno Lisa, jak i Stephanie spojrzały na wywołaną dziewczynę z prawdziwą ciekawością. Ciemnowłosa, elegancka księżniczka spokojnie wstała i złożyła przed sobą dłonie w niemalże idealnej postawie.

- Jestem Magdalene ze Wzgórz Banialuki, z rodu Sauveture... - zaczęła i niektórzy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. W Akademii rzadko używało się nazwy królewskiego rodu. Nie wtedy, kiedy była szansa na to, że skończy się ją jako mogryf. - ...i uważam, że to moje decyzje czynią ze mnie zawszankę. Troszczę się, okazuję współczucie, unikam krzywdzenia innych, zawsze pamiętam o dobru innych, gdy podejmuję jakieś działania - uśmiechnęła się nieznacznie. - Dyrektor uznał mnie najwyraźniej za osobę, która może w przyszłości zainteresować Baśniarza. W jego mniemaniu warto rozwijać moją zawszańską naturę. To zaszczyt - ostatnie słowa wymówiła bardzo powoli, jakby chciała, by każdy doskonale je wyłapał i zrozumiał coś, czego nie zamierzała wypowiadać na głos.

Profesor Dovey przechyliła lekko głowę, najwidoczniej zaintrygowana.

- Wszystko to było bardzo rozsądne... ale być może warto byś dodała do swoich wypowiedzi nieco więcej... uczuć... słów z głębi serca - uśmiechnęła się, żeby pokazać, że nie jest to krytyka. - Następnym razem z chęcią posłuchałabym jakiejś ciekawej historii, która dotyczy bardziej ciebie... a nie tego co myśli Dyrektor. W końcu tego, co on naprawdę myśli, nie możemy wiedzieć, prawda? - uniosła jedną brew.

Magda zbladła i złapała się ławki, jakby właśnie uświadomiła sobie coś bardzo nieprzyjemnego. Damien spojrzał na nią z jednym z najbardziej szczerych uśmiechów, jaki kiedykolwiek mogli zobaczyć na jego twarzy.

 

Kiedy dziekan zwróciła się do księcia Eryka, Damien pochylił się do swojej siostry i szepnął jej coś do ucha. Ta w odpowiedzi nieco się uspokoiła, zaczęła sprawiać wrażenie bardziej znużonej niż zszokowanej. 

Szybko okazało się, że Eryk, choć zdecydowanie zbyt pewny siebie, jest także księciem bardzo energicznym i gadatliwym. Lisa zauważyła nawet w jego zachowaniu podobieństwo do Kato, zwykłego chłopca mieszkającego nad gospodą. Jej usta wykrzywił nieznaczny uśmieszek, kiedy wyobraziła sobie jaką miałby minę, gdyby mu to powiedziała. Tęczowe Bryzy z których pochodził musiałby być ewidentnie krainą bardzo piękną i kolorową (jak zresztą wskazywała nazwa), pełną parujących wodospadów, kryształów i rzeźb. Dowiedzieli się, że jest z rodzicami w naprawdę dobrych relacjach, co w porównaniu z niektórymi poprzednimi wypowiedziami było miłą odmianą i że od dziecka marzył o zostaniu nie tyle księciem, co rycerzem z prawdziwego zdarzenia. Dovey pokiwała głową z podziwem, jakby było to marzenie naprawdę godne uznania. Opowiadał o tym, jak chciałby bronić słabszych, walczyć z potworami i nigdziarzami i szerzyć zawszańskie wartości, aż w końcu nauczycielka musiała mu przerwać, ponieważ jego historia znacznie się przeciągnęła.

Stephanie właśnie szepnęła Lisie, że ma nadzieję, że zanim dojdą do niej, lekcja zdąży się skończyć, gdy profesor Dovey spojrzała w jej stronę i poprosiła ją o przytoczenie cech i historii, które mogły wpłynąć na jej przydział. Stephanie, wstając, zmarszczyła brwi, a Lisa z trudem powstrzymała parsknięcie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Wiedziałem, że to co powiedziałem tak otwarcie mogło niepokoić i szokować, zwłaszcza członków innych rodzin królewskich lub takich co uważali, że już właściwie do nich należeli. Tradycje były ważne w każdym królestwie, a ktoś kto tak otwarcie nimi gardził jak ja nie zyskiwał raczej uznania. Mimo to nic mnie to nie obchodziło. Pamiętałem dobrze jak przeżyłem swoje chwile rozstania oraz samotności i nie miałem zamiaru pozwolić by kolejne pokolenia to przeżywały. Jeśli sam kiedyś zostanę ojcem, to nie mógłbym tego zrobić własnemu potomkowi.

Sophie natomiast nie unosiła wzroku, teraz patrząc to na złamane pióro, to na szkic, którego nie dokończyła. Wiedziała dobrze jakie będzie miała efekty ta przemowa. Można było nie lubić tych tradycji, ale musieli się z nimi zmierzyć, tak jak ich rodzice i dalsi przodkowie. Nie można było zmienić od tak czegoś co trwa od wieków. A mimo to z jakiegoś sobie nieznanego powodu czuła, że w tym wypadku Alan ma racje. Na chwilę uniosła wzrok zamiast zobaczyć kuzyna ujrzała Edwarda, który się jej przypatrywał. Na chwilę ich spojrzenia mogły się spotkać lecz równie szybko wyraźnie zakłopotana dziewczyna opuściła wzrok.

 

Nagle usłyszałem słowa dziekan, na które lekko się uśmiechnąłem. Bardzo podobało mi się jej podejście. Musiałem również przyznać, że akademia faktycznie pod tym względem była wspaniała, że nie liczyło się kim się urodziło, a same czyny miały ukazywać jacy jesteśmy. Jednak czy na pewno? Mimo, że wszyscy byliśmy tutaj sobie równi, to przecież większość rodowitych książąt takich jak ja szkoliło się w walce mieczem czy też w tym jak powinno się zachowywać. Nie powinno się nas oceniać tak samo jak uczniów, którzy nie mieli z tym do czynienia, to nie było wobec nich sprawiedliwe. Po tonie pani dziekan byłem przekonany, że i ona uważa, że mam racje, a przynajmniej co do naszych tradycji. Na chwilę mój wzrok powędrował na Elisabeth i zobaczyłem jak ta chowa twarz za bujnymi rudymi włosami. Zupełnie nie byłem w stanie wyczytać jej emocji. Czy też mogła uważać, że nie powinienem otwarcie o takich rzeczach mówić? Spytałem siebie kładąc dłonie pod brodą w zadumie.

Sophie natomiast dostrzegła zaraz na sobie wzrok pani dziekan i delikatnie mrugnęła. Czy mogła się czegoś domyślać? Spytała samą siebie i znów opuściła wzrok. Musiała bardziej panować nad emocjami, bo może zacząć zbyt się zdradzać. A w końcu zarówno w jej jak i Alana rękach była reputacja całego królestwa. Wykorzystała resztki jeszcze rozbitego dobrego humoru by usiąść prosto i się uśmiechnąć jak na księżniczkę przystało.

 

Chwilę później nauczycielka zaczęła pytać kolejną uczennicę, którą była jedna z dziewczyn zdecydowanie uważająca się za prawdziwą księżniczkę, zwłaszcza byłem tego pewny po jej wypowiedzi. Zdziwiłem się, że jest córką dobrej czarownicy z Krainy Oz. Patrząc na nią byłem przekonany zupełnie innego pochodzenia. Z drugiej strony czy można mi się było dziwić po tym co do tej pory sobą ukazała? Dalsza część jej wypowiedzi potwierdzała, że ta nie interesowała się magią.
Sama Sophie również była niewiele mniej zdziwiona pochodzeniem dziewczyny, ale dalszą część wypowiedzi traktowała jak coś normalnego. Jaka dziewczyna w końcu nie marzyłaby aby zostać księżniczką? Na chwilę spojrzała na Lisę i Stephanie. No dobrze były niewielkie wyjątki.

 

Gdy padło na kolejną uczennicę, spojrzałem na nią wyraźnie zainteresowany. Poznałem już sympatyczne i bardzo interesujące moim zdaniem rodzeństwo, na dodatek ich królestwo znajdowało się niedaleko od tego, z którego ja pochodziłem. Naprawdę podobał mi się fakt, że w rodach królewskich byli tacy ludzie jak właśnie oni. Powody, które podała dziewczyna by potwierdzić, że jest zawszanką były dosyć typowe, a jednocześnie dostrzegłem, że jak najbardziej uzasadnione. Jednak w słowie zaszczyt dostrzegłem coś jeszcze, na co lekko zmrużyłem oczy.

Sophie również z uwagą słuchała dziewczyny, w końcu obie były królewskiego pochodzenia. Nie miała powodu by mieć jej za złe incydent w Galerii Dobra, w końcu ona nic jej nie zrobiła. W przeciwieństwie do kuzyna, pomimo, że też dostrzegła coś w słowie zaszczyt, to zignorowała to, uznając, że coś źle usłyszała. Mimo wszystko była zdziwiona sposobem w jaki dziewczyna się wypowiadała, zupełnie nie jak inne księżniczki, chociaż miała ten tytuł od urodzenia. Wzgórza Banialuki musiały mieć ciekawy sposób wychowania, znacznie inny od tego, który sama znała.

 

Kolejny był Eryk i musiałem przyznać, że w moim uznaniu zrobił bardzo pozytywne wrażenie. Pomimo tego, że do tej pory trochę mnie denerwował zachowaniem, to teraz jego energiczność była całkiem przyjemna. No i to co mówił o sobie jak i krainie, z której pochodził brzmiało inaczej niż większość wypowiedzi innych. Wyglądał mi na kogoś, kto jest po prostu szczęśliwy życiem. Zaraz po nim wybór padł na Stephanie i teraz zarówno mój wzrok jak i Sophie padł prosto na nią.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Adelia apatycznie przyjęła butelkę, nawet na nią nie spoglądając ani nie próbując się z niej napić. Dziwny specyfik, który kobieta wcześniej podstawiła jej pod nos, i tak nieco ją już otrzeźwił. Odzyskała jasność umysłu i nie miała dłużej wrażenia, jakby zaraz miała zemdleć, ale wciąż była pusta i otępiała. Zupełnie jakby w jej mózgu odblokowała się jakaś myśl. Miała wrażenie, że słyszy cichy, bliżej niezydentyfikowany głos obok ucha. Spokojnie. Nie płacz. Nie błagaj. Przetrwaj. To tylko jeden dzień. Kiedy dziekan wspomniała o odesłaniu do domu, jej serce na chwilę zabiło szybciej, jednakże kobieta nie pozwoliła jej na zbyt długą ulgę. Oczywiście, o wszystkim decydował Dyrektor. Ten, który ich porwał i z którym nie dało rady się w żaden sposób skontaktować. Spojrzała nieprzytomnie na okno ponad ramieniem kobiety, wbijając wzrok w srebrną, wąską wieżę, wznoszącą się nad Zatoką. Czy Lisa myślała o tym, by próbować się tam dostać? W formie planu awaryjnego? Na pewno tak. Przypomniała sobie ogromny, mroczny cień i zadrżała, opatulając się ramionami, nadal zaciskając chude palce na buteleczce. Lisa mogłaby pójść tam sama, Adelia naprawdę nie miała ochoty spotykać znów tego... no ale z drugiej strony, nie chciała też zostawać w strasznym zamku.

 

Po raz kolejny spojrzała obojętnie na nauczycielkę. Już nie płakała, ale jej oczy nadal lśniły od wcześniejszego nieustannego szlochu. Uniosła powoli dłoń do policzka, muskając wielkiego siniaka, który się na nim pojawił po uderzeniu Prismy. Dopiero teraz odczuła jak bardzo bolał, bo nie rozpraszał jej już zimny wiatr i stres przed zadaniem. Spróbowała sobie przypomnieć jak jej poszło, jak daleko doleciała, ale nie była w stanie. Odwróciła głowę od nauczycielki, próbując zamiast tego zrozumieć o czym dokładnie do niej przed chwilą mówiła. Coś o anemiczności i byciu słabym. No tak.

- Zawsze byłam chora - powiedziała cicho i choć zdanie to było niejednoznaczne, najwyraźniej nie zamierzała wyjaśniać. Wsunęła fiolkę do kieszeni. I tak nie zamierzała z niej skorzystać. Nie będzie żadnego codziennie rano. Na pewno nie w tej okropnej szkole. - Mogę już iść? - dodała nieco ochrypniętym głosem, powoli wstając i chwiejąc się nieco, bardziej z powodu szoku, niż mroczków przed oczami, których specyfik Crystal zdążył się już przecież pozbyć.

 

Zaraz po występie Polluxa do dzwonnicy wróciła Elvira, na kilka sekund przyciągając uwagę wszystkich. Wyglądała tak dumnie i normalnie, jakby przed chwilą nie musiała pełnić roli pomocnej-dziewczynki-pomagającej-koleżance. Zanim rozejrzała się po klasie, wbiła spojrzenie prosto w czerwone oczy Polluxa, uśmiechając się do niego z jadowitą satysfakcją.

- Dziekan Crystal kazała przekazać, że chce się z panem po tej lekcji zobaczyć... profesorze.

Kastor zawarczał cicho, zauważając jej zadowolenie. Nic jednak nie powiedział, tylko odwrócił się i agresywnie machnął łapą na kolejnego ucznia. Nawet jeśli nie lubił Crystal, musiał być posłuszny jej poleceniom. Elvira ruszyła się, żeby stanąć obok Kim i Walburgi, ale zanim do nich doszła, Raver złapał ją dość mocno za ramię i szepnął jej coś do ucha. Blondynka spiorunowała go wzrokiem, szarpnęła ręką i odeszła bez słowa do swoich współlokatorek. Zanim jednak skupiła się na kolejnym nigdziarzu, spojrzała jeszcze przelotnie na Thomasa.


Teraz do zadania przystępował Lavalle, chłopiec o lodowatym pochodzeniu i równie lodowatej urodzie. Podchodząc do wywerny starał się nie okazywać strachu. Ciężko stwierdzić, czy naprawdę go nie czuł, w każdym razie na początku szło mu całkiem nieźle, dopóki wywerna nie zaczęła zbaczać z toru, a chłopak, najwyraźniej nie mogąc nad sobą zapanować, przypadkiem nie zmroził swoim talentem kilku jej łusek. Nie tylko zrzuciła go z grzbietu, ale także próbowała za nim polecieć ze zdecydowanie nieprzyjemnym zamiarem. Na szczęście Kreel sprowadził zirytowane stworzenie z powrotem, wydając z siebie długi, przeciągły gwizd. Kiedy Lavalle trafił z powrotem do dzwonnicy, wywerna wciąż na niego charczała, więc chłopak uciekł, chowając się za pozostałymi nigdziarzami. Jego talent nie był wciąż na tyle silny, by naprawdę przemienić w lód łuski magicznego stworzenia, ale i tak były one znacznie chłodniejsze, kiedy zadania podejmowała się Prisma. Dziewczyna z blizną w kąciku ust wydawała się być niezwykle zdeterminowana, chociaż bardziej spostrzegawczy uczeń mógłby zauważyć, że jej ramiona drżały, kiedy usadawiała się na grzbiecie wywerny. Mimo wszystko przez dłuższy czas szło jej naprawdę bardzo dobrze. Okrążyła wieżę Występek i już wracała z powrotem, ale w połowie drogi mocniejszy podmuch wiatru rozplątał starannie zapięte w surowy kok włosy, posyłając frotkę daleko poza zasięg rąk dziewczyny. Mimo wszystko ta i tak próbowała ją złapać i właśnie przez to straciła równowagę i spadła, będąc chwilę później złapaną przez bezwzględne, surowe gargulce. Kiedy trafiła znów do dzwonnicy, Elvira zauważyła z zainteresowaniem, że włosy Prismy były naprawdę bardzo ładne i dość długie, nawet jeśli sztucznie wysuszone i posiwiałe, jakby dziewczyna próbowała na siłę się wizualnie postarzeć. Blondynka zmrużyła oczy, widząc, że nigdziarka nie zaczekała na komentarz Kastora, tylko szybko schowała się za innymi uczniami, szarpiąc za swoje pukle tak mocno i histerycznie, że na pewno musiało to być dla niej bolesne.

Ciekawe.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Crystal i Thomas

Kobieta starała się nie podnosić wzroku na dziewczynę, podobnie jak to miało miejsce w czasie lekcji talentów. Za każdym razem gdy na nią spoglądała zawsze było tak samo. Widziała małą blond-włosom kruchą dziewczynkę, ciekawą świata i wszystkiego wokół niej. Jednocześnie dręczoną i wyśmiewaną na każdym kroku przez rówieśników jak i tych starszych. Wtedy zaczynasz sobie zdawać sprawę, że w tym świecie istnieją tylko dwie drogi. Jesteś słaby i giniesz, bo dla takich nie ma tu miejsca. Albo znajdujesz w sobie siłę i stajesz naprzeciw wszystkiemu. Nagle dotarły do niej słowa dziewczyny i skierowała na nią wzrok.

 

- Tak, jesteś wolna - odparła w lekkim zamyśleniu, patrząc teraz bezpośrednio na nigdziarkę, gdy ta wychodziła.

 

Jej diagnoza by na pewno stwierdziła czy jest chora, a Dyrektor raczej też takich uczniów mimo wszystko by nie sprowadzał, więc czy mogło tak być naprawdę? Dawniej mogło tak być, ale teraz.... Nie wyglądało na to. Miała raczej wrażenie, że ktoś wmówił tej dziewczynie chorobę, a ta w to uwierzyła i teraz sama tworzy częściowe objawy domniemanej choroby. Jednak kto mógł to zrobić i po co? Jedno było pewne, nie będzie miała z nią łatwo.

 

Nagle Thomas spostrzegł Elvire, która wracała od dziekan. Szybko zauważył, że była sama bez tamtej i nie wyglądało jakby dziekan jej coś zrobiła. Nie, wręcz przeciwnie, wyglądała na dziwnie z czegoś zadowoloną. Wtedy też chłopak spostrzegł jak ta zwraca się bezpośrednio w kierunku nauczyciela, a słysząc jej słowa i widząc jego reakcje chytrze się uśmiechnął. Najwyraźniej więc dziekan nie wyładowała swojej frustracji na niej. Zaraz jednak jego uśmiech znikł, kiedy dostrzegł Ravera, który znowu ją zaczepił. Nie słyszał co jej powiedział, ale widział wszystko. Dziewczyna równie szybko mu się wyrwała. Zobaczył jej spojrzenie skupione na chwilę na sobie i sam odwrócił wzrok, udając, że skupia się na kolejnych nigdziarzach, a ją ignoruje. Widział popisy Lavalle'a, ale nie potrafił skupić za bardzo na nim uwagi, tak samo zresztą jak i na występie Prismy. Frustracja skierowana na Ravera rosła w nim z każdą chwilą coraz bardziej. Musiał naprawdę pokazać mu gdzie jest jego miejsce. Mimo wszystko gdy Prisma wracała spostrzegł na niej coś co zwróciło jego uwagę. A były to blizny na twarzy, które dobrze znał. Mu zrobili podobne ludzie, ale na plecach, miały być karą dla złego bachora. Czym sobie zasłużyła na to ta dziewczyna?

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Stephanie dosłownie czuła na sobie spojrzenia wszystkich uczniów, kiedy wstawała, by udzielić odpowiedzi. Niektóre z nich może i były prawdziwie zaciekawione, ale dominowały takie, jakie rzucała jej choćby Vivienne - czegoś, co niebezpiecznie, jak na dobre księżniczki, przypominało satysfakcję. Pewnie sobie wmawiają, że to właściwe, bo w ten sposób stają po stronie doskonałego dobra, do którego ja w ich opinii oczywiście nie należę - pomyślała sarkastycznie Stephanie, a potem nieco się rozluźniła, gdy poczuła jak Lisa uspokajająco szturcha ją nogą. No dobra, powinna teraz powiedzieć coś interesującego. Tak na dobrą sprawę to kusiło ją, żeby najeżyć tę nauczycielkę, tak jak wcześniej jej ruda współlokatorka, ale to chyba mimo wszystko nie byłby taki mądry pomysł. Naprawdę nie chciała skończyć Akademii jako słowik.

Zanim się odezwała, nieświadomie zaczęła szarpać za różowe wstążki swojego mundurka.

- No więc... ogólnie to, cóż... - zacięła się na sekundę, zauważając jak Constantine marszczy lekko nos. Nie zaczęła może jakoś bardzo elokwentnie i jeszcze nagle przerwała, ale to tylko dlatego, że musiała się gwałtownie powstrzymać przed wypaleniem "Nie grymaś się tak, bo ci tak zostanie i żaden książę cię nie zechce" - To nie tak, że ja się jakoś bardzo chciałam tutaj dostawać... - kontynuowała Stephanie nieco pewniej, wzruszając ramionami. - Chociaż to oczywiście zaszczyt, wiadomo, no ale... ten. Wydaje mi się, że Dyrektor... - przypomniała sobie uwagę, jaką dała nauczycielka Magdzie i ugryzła się w język. - Wydaje mi się, że chodzi o to, że po prostu zawsze byłam sobą... szczera i w ogóle - szarpnęła za jedną ze wstążek tak mocno, że zaczęła się pruć. Nie sądziła, że wymienianie własnych zalet będzie aż takie trudne. Zignorowała ironiczny szept Ambrosiusa "Tak, to na pewno o to chodzi" i spróbowała wymyślić coś jeszcze. - Starałam się pomagać innym i nigdy nikogo nie krzywdzić. Włączałam się w różne akcje miasta, jak na przykład wspólne sprzątanie albo zbieranie funduszy na schronisko dla chorych lisów - uśmiechnęła się blado. - Dawno temu robiłam to razem z kuzynką, ale potem ona... wybrała inną drogę. No a ja zawsze trwałam przy swoich zasadach. W sensie, po prostu chciałam robić to, co właściwe - przełknęła ślinę i znów wzruszyła ramionami.

Aidan uśmiechnął się lekko pod nosem, obserwując z uwagą jej profil, jakby miał wielką nadzieję, że ta nagle się odwróci i na niego spojrzy. Dziewczyna była teraz jednak skupiona całkowicie na dziekan Dovey, która pozwoliła jej z powrotem usiąść i opowiedziała im cicho o tym, jak wielką wartość ma szczerość i najprostsza chęć pomocy, a potem napomknęła, już bezpośrednio do Stephanie, żeby pamiętała o tym, by nie winić się za wybory kuzynki i że jeśli będzie miała taką potrzebę, to zawsze może przyjść do jej gabinetu porozmawiać. Uczniowie zareagowali na to raczej obojętnie, najwyraźniej uznając, że skoro ktoś bliski Stephanie okazał się nigdziarzem, to powinna po prostu zerwać z nim kontakty i więcej tego nie roztrząsać. Było tylko kilka takich osób, które wydawały się rozumieć o co jej chodzi. Takie, które z drugą stroną miały na pewno o wiele więcej powiązań niż śliczna Vivienne i książę z pałacu Abraxas.

 

Kiedy kobieta zwróciła się do kolejnego ucznia, Stephanie oparła łokcie na słodkiej, pełnej landrynek ławce, przesuwając palcami po splątanych włosach.

- Cóż, w każdym razie nie musisz się już martwić, że dostaniesz ostatnie miejsce, Lisa - westchnęła.

- Daj spokój - odparła natychmiast jej współlokatorka, szturchając ją lekko w bok. - Do ciebie się przynajmniej uśmiechała, a ja ją wkurzyłam.

Stephanie parsknęła cicho.

- Mam wrażenie, że ona ma ten uśmiech na stałe magicznie przylepiony do twarzy.

Lisa przewróciła oczami.

- Jakoś po moim wywodzie o Dyrektorze mina jej zrzedła.

- To twój urok osobisty zachwiał moc zaklęcia.

Obydwie zaczęły się cicho śmiać dopóki siedząca niedaleko nich Magda nie odwróciła się do nich z lekko uniesionymi brwiami. Jej spokój nieco je zakłopotał, więc natychmiast spoważniały.

 

Następnym wybranym zawszaninem był Leon, niezbyt wysoki chłopak o wciąż bardzo dziecinnym wyglądzie. Przy innych książętach wyglądał jak czyjś młodszy brat, który ukrył się w bagażach, wykradł mundurek i przemknął chyłkiem na zajęcia, co oczywiście nie było możliwe. Po chwili dowiedzieli się, że jest on synem jednego z mniej znanych Kamelockich rycerzy, ale choć po opowieściach z jego dzieciństwa, między innymi o tym jak pomagał rodzicom i troszczył się o siostry, mogli wywnioskować, że ma dobre serce, ciężko było stwierdzić, czy aby na pewno chce pójść w ślady ojca. Nie chodziło nawet o to, że chłopak ma inne marzenie, po prostu sam jeszcze nie wiedział dokładnie co chce robić w przyszłości. Szczerze wspomniał o tym w swojej wypowiedzi, dodając, że ma nadzieję, iż w Akademii odkryje swoje przeznaczenie. Lisa poczuła nieprzyjemny ucisk w brzuchu, gdy uświadomiła sobie, że prawie nikt w tej szkole nawet nie zakładał, że to on może być tym przemienionym w zwierzę lub roślinę. Po Leonie padło na niezwykle chudą i nieco szczurowatą Monicę. Dziewczyna była porażająco ruda, nawet Lisa musiała to przyznać, a jej oczy były wyjątkowo blade i przenikliwe. Na pewno miała swój urok, ale nie każdy uznałby ją za kogoś pięknego. Monica jak do tej pory miała chyba najwięcej problemów z wykonaniem poleconego przez dziekan zadania, do tego stopnia, że siedzące z przodu księżniczki odwracały głowy, żeby móc się jej przyjrzeć. Dziewczyna jąkała się i mówiła niezwykle cicho. Z tego co udało się zrozumieć Lisie, trafienie do Akademii od zawsze było jej wielkim marzeniem. Podobno niezwykle pragnęła życia dobrej, troskliwej księżniczki i zasłużenia na własną baśń, chociaż nigdy do końca nie wierzyła w to, że naprawdę się tak stanie. Lisa miała jednak dziwne wrażenie, że Monica w ostatniej chwili zmieniła słowo "wierzę" na "wierzyłam" i doszła do wniosku, że być może jej wcześniejsze założenia były błędne. Zawszanka z Kamelotu wydawała się być niepokojąco pewna swojego losu i Lisa zaczęła odczuwać wobec niej wielkie współczucie. Profesor Dovey delikatnie poprosiła ją o opowiedzenie swoich zalet lub historii wskazujących na jej zawszańską naturę, na co Monica odpowiedziała, że starała się być zawsze bardzo grzeczna, życzliwa i pomocna i że każdego weekendu zanosiła do okolicznego sierocińca robione przez nią i mamę słodkie bułeczki i ciastka. W pewnym momencie Monica urwała, pociągnęła nosem i w ciszy usiadła z powrotem do ławki. Dziekan Dovey obserwowała ją jeszcze naprawdę długo, zanim przeszła do następnego ucznia.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Zauważyłem natychmiast po tym jak Stephanie zaczęła, że nie było to dla niej łatwe pytanie. W moim przekonaniu, to nie wskazywało, że może być gorszą zawszanką. Po prostu nie była do końca pewna co może powiedzieć lub jak może to wyrazić, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Zaraz spostrzegłem Aidana, który nie odrywał od niej oczu, na co lekko się uśmiechnąłem. Wiedziałem dobrze jak bardzo się nią interesuje. Właśnie w tym momencie dotarła do mnie pewna myśl przez co lekko zmarszczyłem brwi. Elisabeth była blisko Stephanie, a ja trzymałem się z Aidanem, który był ewidentnie zainteresowany tą drugą. A co było ze mną i Elisabeth? Byliśmy po prostu przyjaciółmi? Lekko pokręciłem głową, próbując samemu sobie wmówić te myśl. Cała nasza czwórka tworzyła ciekawe zjawisko, temu nie można było zaprzeczyć.

 

Sophie natomiast lekko przewróciła oczami. To musiała być jakaś pomyłka, ona nie mogła mieszkać z takimi dziewczynami, zupełnie do nich nie pasowała. Z drugiej strony... Myśl o mieszkaniu z Emeraldą też jej się nie uśmiechała. Najlepiej by jej było mieszkać z takimi dziewczynami jak Vivienne, Lucinda czy Constatine. Były do niej całkiem podobne. Nagle przypomniała sobie pierwszy dzień, gdy została wysłana do szkoły dla dam szlachetnej krwi, wtedy gdy mama ją tam zostawiła samą. Był to dla niej straszny dzień, nawet dziewczyny, które chodziły do tej szkoły często jej dokuczały, gdy sobie na początku nie radziła na lekcjach. Potem wszystko się zmieniło i to ona była najlepsza. Mimo wszystko nie tak sobie wyobrażała sobie życie w Akademii. Nie była nawet pewna jak będzie pracować nad swoim talentem w takich warunkach jakie miała obecnie. Nie zdziwiłaby się gdyby Czytelniczka i druga współlokatorka dla zabawy się nabijały z jej prac lub w przepływie kolejnej niezrozumiałej dla niej złości, ruda dziewczyna by na jej oczach zniszczyła jej płótna. Z Emeraldą pewnie byłoby podobnie, a nawet może i gorzej. Sama już nie wiedziała co powinna zrobić.

 

Gdy Stephanie skończyła, zaraz potem skupiłem swój wzrok na Leonie, o którym jak na razie zbyt wiele powiedzieć nie mogłem. Znałem Camelot tylko z ksiąg, nigdy tam nie byłem. Mimo wszystko nie wydawał się tak zadufany w sobie, pewnie dlatego, że nie był z rodziny królewskiej. W pewnym sensie rozumiałem, że szukał własnej drogi, bo sam czasem nie byłem pewny czy ja pasuje na dziedzica tronu. Zaraz potem trafiło na dziewczynę, której rude włosy były nawet bardziej intensywne niż te Elisabeth. Gdy jej słuchałem poczułem pewne współczucie. Dziewczyna wydawała się w pewnym stopniu zestresowana, a nawet przestraszona, jakby nie uważała, że jest w odpowiednim miejscu. Marzyła by trafić do akademii, ale nie tak najwyraźniej to sobie wyobrażała. To wszystko było naprawdę smutne.

Sophie również spojrzała na dziewczynę, ale w tym wypadku nie przychodziły jej do głowy wredne myśli. Było jej raczej szkoda tej dziewczyny. Marzyła by zostać księżniczką, a zamiast tego odkryła, że nie była to tak łatwa droga jak mogło się zdawać. Poczuła pewne poruszenie, którego sama się u siebie nie spodziewała.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Po wypowiedzi Monici w klasie przedłużała się cisza. Uśmiech profesor Dovey nieco zbladł i nauczycielka zaciskała mocno usta, jednak po troskliwym błysku w jej oczach można było się domyślić, że nie była to dezaprobata lub zawód z powodu jej niezbyt składnej odpowiedzi. Jej twarz miała teraz wyraz typowy dla opiekuńczej Wróżki Matki Chrzestnej. Sama Monica opuściła głowę i obserwowała uparcie swoje kościste palce, nie zwracając uwagi na liczne spojrzenia, ani Dovey ani innych uczniów, takich jak chociażby Magda i Damien. Atmosfera utraciła na napięciu dopiero wtedy, kiedy nauczycielka zwróciła się do siedzącej obok Sophie blondynki.

 

Wywołana dziewczyna wstała na tyle szybko i gwałtownie, jakby niespecjalnie przejmowała się przygnębieniem Monici i chciała jak najszybciej przerwać trwające milczenie, mając go już najzwyczajniej dosyć. Miała piękne, jasne loki, morskoniebieskie oczy i pewny siebie uśmiech, niezachwiany stresem, czy niepewnością. Kiedy się odezwała, jej głos dopasował się do postawy jaką przyjęła - był wyraźny, stanowczy, ale także podszyty elegancją.

- Jestem Emeralda i pochodzę z Akgul - powiedziała bez mrugnięcia okiem. Choć prawie wszyscy już o tym wiedzieli, sporo uczniów jeszcze raz spojrzało na nią ze współczuciem, którego najwidoczniej i tak nie potrzebowała. - Oczywiście ze Świetlistej Wieży. To jedyny przysiółek zawszan w tej krainie. Chronimy istotny dla naszej historii i tradycji Wodospad Świateł, który nigdziarze wciąż próbują przejąć i wykorzystać do swych nikczemnych celów - zmrużyła oczy, widząc, że Dovey wpatruje się w nią z ciekawością, jakby zastanawiała się w którą stronę zmierza, zaczynając od tych informacji. - To oczywiste, że żyjąc w takim miejscu musiałam nauczyć się odwagi, szlachetności i znaczenia naszych zawszańskich wartości. Brzmi trochę książęco i może takie jest, ale każda dama żyjąca w Akgul musi mieć w sobie trochę z rycerza - zrobiła jeden elegancki krok do przodu w swoim kryształowym pantofelku, jakby zamierzała wyjść z ławki i zacząć spacerować po klasie. W ostatniej chwili się powstrzymała i zamiast tego zaczęła rozglądać po uczniach, zatrzymując wzrok na Edwardzie, który słuchał jej, podpierając elegancko głowę na dłoni - Zło w całej Puszczy przegrywa od wielu lat i nikt temu nie zaprzeczy, ale większość napastników w Akgul nie należy do żadnej baśni. Choć ich próby przejęcia naszego wodospadu wciąż i wciąż okazują się daremne, często udaje im się ranić lub zabić kilku z nas. Damy rzadko uczestniczą w bezpośredniej walce, ale czasem są do tego po prostu zmuszone. Tak jak dzieci - przycisnęła dłoń do różowego mundurka, tą na której znajdowała się cienka, biała blizna - Ale to wcale nie znaczy, że nie jesteśmy delikatne... - przesunęła opuszkami szczupłych palców po piernikowej ławce - ...eleganckie... - poprawiła sukienkę - ...i piękne - odgarnęła do tyłu długie blond włosy - Oraz że nie pragniemy życia wiernej i otaczanej opieką księżniczki. Po prostu dostosowujemy się do zrzuconej na nas odpowiedzialności. Dyrektor prędzej czy później musiał wybrać kogoś z Akgul, kogoś w kim cechy zaciekłej obrończyni dobra i wrażliwej księżniczki są na tyle wyrównane, że zasługuje na miejsce w Akademii Dobra. Najwyraźniej jestem to ja - skinęła uprzejmie głową nauczycielce, a potem spojrzała na Edwarda, posyłając mu jeden ze swoich najbardziej urokliwych uśmiechów. 

 

W czasie kiedy Emeralda siadała z powrotem na miejsce, a Vivienne, Lucinda i Constantine delikatnie poklaskiwały w geście podziwu, Lisa nachyliła się do Stephanie, marszcząc brwi.

- Nie rozumiem... czyli zło jednak wygrywa gdzieś w Świecie Baśni? To znaczy...

Nie, nie wygrywa - odpowiedziała szeptem Stephanie, uważnie obserwując dziekan Dovey. - Nie każdy mieszkaniec Puszczy jest bohaterem baśni, prawda? To nie znaczy od razu, że zło zwycięża, w końcu w Akgul nie udało im się ostatecznie przejąć Wodospadu Świateł, ale to też nie tak, że wcale go nie ma i nie próbuje działać. Czasem ma jakieś swoje zrywy i robi różne, mniej lub bardziej brutalne rzeczy. W końcu gdyby tak nie było, to już dawno byśmy nigdziarzy stłamsili, a jednak nadal mają swoje krainy i w ogóle. Po prostu nikt im nie ufa i trzymamy się od nich z daleka - zacisnęła usta. - Ale jeśli już wdają się z nami w jakąś większą bitwę, czy coś, to zazwyczaj i tak zwyciężamy, nawet poza baśnią. To wszystko jest trochę dziwne, nie? 

- Trochę... ale jednak lepiej, kiedy Dobro zwycięża - mruknęła Lisa, zauważając, że nauczycielka patrzy z naganą w ich stronę, po raz kolejny. Jednak nawet, kiedy skończyły rozmowę, żeby nie zdenerwować nauczycielki jeszcze bardziej, w uszach Lisy brzmiały wciąż i wciąż te same słowa.

Nikt im nie ufa i trzymamy się od nich z daleka.

Miała wrażenie, jakby nagle zrobiło jej się jakoś tak chłodniej.

 

Nauczycielka oceniła wywód Emeraldy jako bardzo dobry i elokwentny, ale zwróciła też uwagę na jej zbyt wielką pewność siebie, co sprawiło, że dziewczyna zmarszczyła nieznacznie brwi i wydęła usta. Edward natomiast uśmiechnął się lekko i odwrócił głowę, żeby szepnąć coś Abraxasowi, ale nikt poza nimi nie mógł usłyszeć co, ponieważ wtedy Dovey wywołała do odpowiedzi Aidana. Chłopak energicznie zerwał się z krzesła, najwyraźniej było to takie zadanie, które całkiem mu odpowiadało. Mówił szybko i na początku trochę niewyraźnie, dopóki nie przerwał i nie wziął głębszego oddechu, zaczynając od początku. Chyba nieco zestresowało go to, że Stephanie nie odwróciła się od razu, żeby na niego spojrzeć. Chwilę później okazało się jednak, że po prostu gdy położyła na sekundę głowę na słodkiej ławce, włosy przykleiły jej się do jednej z landrynek. Najwidoczniej one także nie były tutaj bez powodu. Kiedy w końcu się od nich uwolniła i odwróciła do Aidana, marszcząc śmiesznie nos, chłopak nabrał pewności siebie i uśmiechnął się szeroko. Prawie podskakiwał opowiadając o tym, jak to w dzieciństwie pomagał tacie w pracy w lesie, oraz o swojej fascynacji Robin Hoodem i marzeniem, aby kiedyś zostać jednym z jego towarzyszy. Kiedy jego historia zboczyła nieco z głównego toru i zaczął nawijać o prostym, drewnianym łuku, jaki kiedyś zrobił dla niego ojciec, profesor Dovey uniosła z uśmiechem rękę, pokazując mu, żeby przerwał. Na piegowatych policzkach i szpiczastym nosie Aidana pojawił się wtedy lekki rumieniec, ale potem wzruszył tylko ramionami i usiadł do ławki. Starał się słuchać słów pani dziekan, ale niezbyt wiele zapamiętał, ponieważ nie mówiła długo, a Edward rozproszył go, odwracając się i posyłając mu przeciągłe, nieokreślone spojrzenie, które z nieznanego powodu nieco go zdenerwowało. To jednak nie było aż tak ważne, wystarczyły mu lekkie uśmiechy na twarzach Lisy i Stephanie, które chwilę później odwróciły się z powrotem w stronę biurka nauczycielki. Może i byli jakby nieco pokłóceni po tym całym chaosie w Galerii Dobra, ale wciąż czuł do nich ogromną sympatię i zamierzał pogodzić się z nimi najszybciej jak tylko będzie się dało.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Gdy dziewczyna zobaczyła jak pani dziekan teraz wybiera Emeraldę siedzącą obok niej, przewróciła lekko oczami na bok. Naprawdę zaczynała za nią nie przepadać, ale nawet teraz nie potrafiła pozbyć się swojej niepewności. Nic już nie potrafiła zrozumieć. Co takiego się z nią działo? Najpierw Edward, który sprawił, że nie była w stanie zebrać myśli, a potem? Co się tak właściwie stało? Ten obraz, wybuch Czytelniczki, a na koniec to co jej powiedziała Emeralda. Przecież nigdy takie rzeczy nie robiły na niej wrażenie. Na chłopaków nie zwracała nigdy szczególnie uwagi, czekając aż spotka tego jedynego. Co ją obchodził ten obraz? Przecież mogła się równie dobrze pomylić, prawda? Tym bardziej dlaczego interesowało ją co powiedziała o niej Czytelniczka czy Emeralda? Sama przecież wiedziała kim jest, a mimo to nadal nie potrafiła pomimo tych wszystkich myśli dojść do siebie. Natomiast Emeralda w czasie występu wręcz błyszczała pewnością siebie, pokazując niemal wszystkie najlepsze cechy. Waleczność i wdzięk, a co było z nią? Nie potrafiła nawet znaleźć nic co mogłaby powiedzieć o sobie. To było niesprawiedliwe. Emeralda była silna i waleczna, to ona powinna mieszkać z Czytelniczką i tą drugą. A co miała zrobić ona? Nigdy nie była w takiej sytuacji, przywykła do zupełnie innego życia. Spojrzała ze smutkiem na złamane pióro. Tak bardzo chciała teraz wrócić do komnaty i zamknąć się tam samej.

 

Spoglądałem na dziewczynę, która wyszła z ławki Sophie. Gdy usłyszałem, że ta pochodzi z Akgul i chroni wraz z rodziną legendarnego Wodospadu Świateł byłem w głębokim szoku. Słyszałem kiedyś o tym opowieści, ale nigdy nie sądziłem, że spotkam jedną z legendarnych obrończyń tego miejsca. Poza zapierającą dech w piersi urodą dziewczyny coś jeszcze rzuciło mi się w oczy. Zauważyłem swoją kuzynkę, która wydawała się bardziej przygnębiona niż do tej pory i jeszcze to jak ta dziewczyna patrzy na Edwarda. Czyżby to miała być rywalizacja? Coś mi tu nie pasowało, bo z tego co zauważyłem to Edward był zainteresowany Sophie, w końcu sam mnie o nią pytał. Wychodzi, więc na to, że ta dziewczyna się nim interesuje i nie podoba jej się obecność mojej kuzynki. Niepokoiło mnie to lekko, bo wiedziałem, że Sophie nie przywykła do tego typu sytuacji.

 

Zaraz wyrwałem się ze swych przemyśleń, gdy zobaczyłem kogo teraz wybrała nauczycielka, a był to Aidan. Uśmiechnąłem się lekko i zacząłem spoglądać na niego. Początek niestety nie bardzo mu wyszedł, ale zaraz zaczął wracać do swojej typowej energii, na co znów się uśmiechnąłem. Wtedy też dostrzegłem dlaczego tak było. Wzrok Stephanie najwyraźniej dodawał mu pewności siebie. Naprawdę mu na niej zależało, a mimo wszystko zaczekał na mnie w Galerii Dobra jak prawdziwy przyjaciel. W moim odczuciu naprawdę dobrze przemawiał, tak szczerze, a jego pozytywna energia jeszcze bardziej uprzyjemniała te mowę.

 

Sophie spojrzała na chłopaka słuchając jego słów. Niewiele się nim interesowała, ale zauważyła, że ten spędzał wiele czasu z jej kuzynem już od czasu rozpoczęcia, nawet teraz siedzieli razem. Nie potrafiła tego zrozumieć. To znaczy wiedziała, że Alan nie miał przyjaciela mieszkając w zamku gdyż był izolowany niemal od wszystkich, co miało wskazywać, że jest lepszy. Mimo to był dziedzicem tronu i mógł trzymać się najlepszych, dlaczego więc trzymał się towarzystwa takiego jak ten chłopak? Czasem naprawdę nie potrafiła zrozumieć swojego kuzyna.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Po wyjściu z klasy dziekan Crystal Adelia nie wróciła już do dzwonnicy. Nie chodziło o to, że specjalnie próbowała być nieposłuszna, oczywiście, że nie, nigdy by się na coś takiego nie odważyła. Przynajmniej nie dopóki była tu sama. Po prostu nie miała pojęcia gdzie tak właściwie powinna się udać, żeby tam trafić, a perspektywa zapukania z powrotem do gabinetu złej nauczycielki i poproszenia ją o pomoc była nie do przyjęcia. Adelia przez kilka chwil kręciła się więc niemrawo po korytarzach, podskakując na każdy nieoczekiwany dźwięk, wywołany przez mysz, sypiące się mury, czy człapiące gdzieś niedaleko wilki. Nie ważne jednak jak mocno próbowała, nie potrafiła już odtworzyć tej ścieżki. Kiedy prowadziła ją tu ta ładna blondynka, wciąż była na granicy jawy i omdlenia, a wcześniej po prostu trzymała się tłumu, nie zwracając uwagi na to, żeby zapamiętać drogę, bo niby do czego miałoby się jej to przydać. W końcu przełknęła ciężko ślinę i usiadła na spiralnych schodach, prowadzących do wielkiego holu. Mogła mieć tylko nadzieję, że to gdzieś tędy pozostali nigdziarze będą udawać się na następną lekcją. Długo jednak nie usiedziała, bo na zimnym kamieniu zbyt mocno marznął jej tyłek, więc wstała, opierając się o ścianę i pociągając nosem. Wyciągnęła z kieszeni podarowaną ją przez nauczycielkę fiolkę, przyglądając się jej gęstej konsystencji. Przez chwilę miała wielką ochotę cisnąć ją w dół i patrzeć jak spada, roztrzaskując się na podłodze holu, ale ostatecznie powstrzymała się i schowała ją z powrotem. Jeśli ktoś by ją na tym złapał, prawdopodobnie czekałaby ją kara, a trzask mógłby zwabić wilki, których zdecydowanie nie chciała teraz spotkać. Zaczęła powoli wspinać się z powrotem, kontynuując bezczynną wędrówkę i oczekując na wycie, obwieszczające koniec lekcji. Policzek pulsował jej tępym bólem, więc raz na jakiś czas przytykała go do zimnego muru, żeby poczuć chwilową ulgę. Wcześniejsza histeria, ta sprzed apatii, zaczęła powracać nieprzyjemnymi falami, ale jakimś cudem udało jej się powstrzymać ją w zalążku, przyzwyczajając się już powoli do ciągłego drżenia mięśnia i nieznikającej guli w gardle. Musiała wytrzymać ten dzień. To obiecały sobie z Lisą.

Odgarnęła z czoła lepiące się włosy i pomyślała o swojej rudej przyjaciółce, siedzącej teraz prawdopodobnie w ciepłym, pachnącym zamku i otoczonej przez cudowne witraże i lśniące rzeźby. Coś w jej klatce piersiowej mocno się zacisnęło.

 

W czasie w którym Adelia błądziła po mrocznych korytarzach Akademii Zła, na dzwonnicy zadanie zaliczyła ostatnia trójka uczniów.

Wydawało się, że Eudonowi idzie bardzo dobrze. Chociaż wywerna rzucała się na lewo i prawo, udało się mu utrzymać prosty kurs, ściskając ją nogami. W pewnym momencie stworzenie wydało z siebie jednak przeciągłe prychnięcie i z całej siły wyrwało do przodu, zostawiając młodego wampira parę metrów w tyle, jeszcze przez chwilę unoszącego się w powietrzu. Najwidoczniej użył siły lewitacji, podpierając się wywerny i udając, że na niej leci, ale jako, że nie potrafił jeszcze latać samodzielnie, parę sekund później już spadał, łapany przez kamienne gargulce, które wyjątkowo mocno rzuciły nim potem o kamienną podłogę.

- TO KARA ZA OSZUKIWANIE! - wrzasnął gniewnie Kastor, ale kiedy tylko nauczyciel się odwrócił, Vin i Gilbert pokiwali z uznaniem głowami i coś do Eudona szepnęli.

Zielonowłosej Savie wcale nie poszło jakoś specjalnie lepiej. Chociaż podchodziła do stworzenia bez strachu i z niemalże zarozumiałą miną, wywerna najwyraźniej dostosowała się do jej buntowniczej natury i zamiast polecieć tak, jak powinna, zapewniła dziewczynie zawroty głowy, kilkanaście razy okrążając wieżę Występek, a potem zrzucając ją jednym machnięciem ogona. Kiedy Sava boleśnie wylądowała z powrotem w dzwonnicy, Scarlett chciała pomóc jej wstać, ale chociaż nigdziarka wciąż nieco się chwiała, odrzuciła gniewnie jej dłoń, jakimś cudem utrzymując się na nogach o własnych siłach. Ostatnia była Alisa, po której minie ciężko było cokolwiek wyczytać. Niektórzy uczniowie westchnęli głośno, ponieważ gdy dziewczyna zbliżyła się do wywerny, ta położyła nagle skrzydła po sobie i zadrżała, obserwując ją z nieufnością. Chwilę trwało nim Kreelowi udało się nakłonić ją do tego, by wzięła Alisę na grzbiet i opuściła z nią dzwonnicę. Jeszcze większe zdziwienie wśród uczniów mógł wywołać fakt, że choć stworzenie na początku walczyło, chwilę później nagle wystrzeliło do przodu, zupełnie jakby chciało zakończyć to zadanie jak najszybciej. Alisa okazała się być ostatecznie trzecim nigdziarzem, któremu udało się wykonać zadanie i nie spaść, choć nie była to raczej zasługa jej silnej woli. Tak jak wszyscy obserwowała z zaciekawieniem wywernę, gdy ta syknęła za nią nieprzyjemnie, a potem okryła się skrzydłem. Wtedy jednak odezwał się Kastor, najwyraźniej rozwiewając jej wątpliwości.

- Miałaś w rodzinie harpię, wodnika, wiłę...? - urwał, zauważając ostry uśmiech, który pojawił się na bladej twarzy dziewczyny. Nie odpowiadając na pytanie odwróciła się i wróciła do tłumu uczniów, powiewając czarnymi włosami jak peleryną. Kastor obserwował ją jeszcze przez chwilę, mrucząc coś pod nosem, a potem spojrzał wymownie na Kreela, który skinął głową, wskoczył na wywernę i odleciał na jej grzbiecie.

 

Elvira uważnie obserwowała teraz Alisę, spoglądając znad ramienia Kim, jak dziwna, żółtooka nigdziarka przygryza ostrymi zębami dolną wargę, dziurawiąc ją, a potem oblizując krew, jakby to było dla niej w jakiś sposób odstresowujące. Chwilę później z zamyślenia wyrwał ją jednak głos Kastora. Nauczyciel krótko i zwięźle opisał ich beznadziejność i brak jakiejkolwiek kontroli, który zamierzał, jak sam stwierdził, wyplenić, a potem przeszedł do oceniania. To była już w końcu końcówka zajęć. Wilki zawyły akurat w momencie, w którym nad ich głowami pojawiły się numerki, wszystkie na raz. Brakowało tylko numeru 24 i 23, które trafiły, jak wspomniał Kastor, do nieobecnych Christiana i Adelii. Nikogo nie zdziwiło pierwsze miejsce Ravera, który zadanie wykonał ostatecznie najlepiej i wyłącznie przy wykorzystaniu siły własnej woli. Elvira starała się ignorować pełne zadowolenia spojrzenia, jakie rzucał na zwykłe, niezbyt interesujące sześć, które pojawiło się nad jej własną głową.

Srebrzysta dwójka przypadła Alisie, której najwyraźniej udało się zrobić na Kastorze wrażenie, natomiast iskrząca się trójka trafiła do Margo. Tutaj kończyła się lista osób, które wykonały zadanie do końca. Czwarte miejsce otrzymała Judith, a piąte Thomas, co w mniemaniu Elviry nie było do końca sprawiedliwe, bo wcale nie poszło im jakoś specjalnie lepiej niż jej. Potem siedem dla Prismy, rozkojarzonej przez włosy, teraz znów starannie spięte w ciasny kok. Osiem Labrendy i dziewięć Kim, która mogłaby dostać wyższą ocenę, gdyby nie jej dziwne i nielogiczne zachowanie. Dziesięć dla Bathildy, która utrzymała się w sumie tylko dzięki swojej sile i wadze, jedenaście Gilberta i dwanaście De, u którego było podobnie, jak z Bathildą, w końcu też pochodził z Mahadew. Trzynastka pojawiła się nad głową Walburgi, która była z tego powodu wyraźnie wkurzona i to tym bardziej, że była to głównie wina jej zbyt wielkiej pewności siebie. Według Elviry nie musiała się tak wściekać, to mogła być dla niej doskonała nauczka na przyszłość. Na czternastkę zasłużył sobie Alaric, a na piętnastkę Lavalle, nawet jeśli przypadkiem zmroził łuski wywerny. Miejsce szesnaste, ku swojemu widocznemu niezadowoleniu, otrzymał Pollux, natomiast siedemnastka przypadła Savie. Hadrion łypał ponuro na popękaną osiemnastkę nad swoją głową, natomiast Navin był wyraźnie zrozpaczony dziewiętnastką, swoją najniższą jak do tej pory oceną. Miejsce dwudzieste, dwudzieste pierwsze i dwudzieste drugie przypadło kolejno Scarlett, Vinowi (dziewczyna spojrzała z krzywym uśmieszkiem na fioletowego chłopca, który zacisnął zęby) oraz Eudonowi. Młody wampir, któremu jak do tej pory szło w Akademii bardzo dobrze, patrzył na nadgnitą dwudziestkę dwójkę z wyraźnym niedowierzaniem. Cóż, najwyraźniej Kastor zdecydował się bezlitośnie ukarać jego oszustwo.

 

Po przyznaniu ocen Kastor od razu kazał im się wynosić. Uczniowie rzucili się grupą w stronę drzwi, rozpychając się łokciami i nogami, ponieważ każdy chciał jak najszybciej opuścić zimną, wietrzną dzwonnicę. Elvira została jednak trochę z tyłu, machając ręką na Kim, gdy ta chciała zatrzymać się razem z nią. Kiedy tłum nieco się przerzedził, udało jej się dzięki temu dostać do Thomasa i przytrzymać lekko jego ramię zaraz za drewnianymi, skrzypiącymi drzwiami. Spojrzała na niego poważnie, choć na jej ustach wciąż błąkał się ten tajemniczy uśmieszek, który chłopak mógł zobaczyć zawsze, gdy blondynka coś do niego mówiła.

- Jesteś dobrym sługą, ale jego zostaw - powiedziała, wiedząc, że Thomas domyśli się o kogo chodzi. Jej ton był prawie rozkazujący, ale jednak wciąż jakoś tak przyjemny. - Poradzę sobie z nim sama - nachyliła się lekko, niemalże dotykając ustami jego ucha. - Jesteś silny, ale pamiętaj, by nigdy nie porywać się z pięściami na magię... ani nawet z magią na magię... - wierzchem dłoni musnęła kamień zawieszony na jego szyi. - ...jeśli nie jesteś jej całkowicie pewien - jej pachnący miętą oddech musnął jego szyję. Potem odsunęła się, odwróciła i zaczęła schodzić w ciemność, zbliżając do gwarnego tłumu uczniów, który wcześniej zdążył już nieco się od nich oddalić.

 

Kiedy hałas na wąskich schodach ucichł, wskazując na to, że wszyscy uczniowie udali się już korytarzami wieży Szkoda na następną lekcję, Kastor opuścił dzwonnicę, pamiętając o tym, by dokładnie ją po tym zamknąć. Chociaż stopnie prowadzące na szczyt wieży były wyjątkowo wąskie i niebezpieczne, pokonał je jednym susem, by potem przemknąć pomiędzy przechadzającymi się nieopodal wilkami, kierując swoje łapy do pewnego specyficznego gabinetu, którego naprawdę nie lubił odwiedzać. Nie kłopotał się takimi grzecznościami jak zapukanie do drzwi, wszedł po prostu bezceremonialnie do środka, od razu skupiając wzrok swoich czerwonych, wściekłych oczu na wysokiej blondynce.

- Wzywałaś mnie, Crystal - burknął bez powitania, rezygnując z oficjalnego i jak dla niego zdecydowanie zbyt uczniowskiego "pani dziekan".

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal

Chłopak spoglądał na wyczyny ostatnich nigdziarzy z umiarkowanym zainteresowaniem. Zdziwiło go gdy profesor zarzucił oszukiwanie Eudonowi, sam był do tej pory przekonany, że nie ma zasad i można starać się wygrać za wszelką cenę, ale najwyraźniej i oszustwo miało pewne granice. Sava, która była następną też nie zrobiła wielkiego przedstawienia, Thomas nawet miał wrażenie, że ta zaraz zwymiotuje po przejażdżce jakiej doznała. Okazała się jednak trzymać twardo i była tylko zamroczona. Nic go jednak tak nie zszokowało jak występ Alisy. No dobrze, on też potrafił wymóc na wywernie posłuszeństwo, ale to było zupełnie co innego. Po prostu pokazał brak strachu i dominację, ale ta dziewczyna jakimś sposobem dosłownie przeraziła tę bestię. Groźny do tej pory potwór wobec niej zachowywał się jak potulny kociak. Gdy Kastor zadał jej pytanie, które dziewczyna po prostu zignorowała przypomniał sobie lekcje talentów. Tam dziewczyna zmieniła się w jakieś monstrum, które nie przypominało wilkołaka ani nic innego co wcześniej by widział. W tym właśnie musiał kryć się jej sekret.

 

Zaraz jednak skupił swą uwagę ponownie na nauczycielu, który teraz wystawiał miejsca. Gdyby wzrok mógł zabijać, to Raver by już pewnie nie żył. Thomas nie ukrywał frustracji na twarzy, gdy widział lśniącą jedynkę nad jego głową. Naprawdę chciał zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Nie widział jednak ostatniego i przedostatniego miejsca, które najwyraźniej przypadły Christianowi i Czytelniczce. Czyli profesor nie rzucał słów na wiatr. Zdziwiło go że Eudon zajął tak niskie miejsce. Najwyraźniej nauczyciel chciał im pokazać wszelkie konsekwencje nakrycia na oszustwie. Zaraz na chwilę spojrzał na Elvirę i jej szóste miejsce, a gdy spostrzegł, że on zajął piąte zmarszczył na niewielką chwilę brwi, wyraźnie niezadowolony.

 

W tym samym czasie Christian stał w samotności pod klasą gdzie miały się odbyć kolejne zajęcia. Wściekle spoglądał na swoje dwudzieste czwarte miejsce i na dodatek nadal bolał go tyłek. Wypadł nawet gorzej od tej jęczącej Czytelniczki, a wszystko przez Thomasa. Wiedział, że nie jest w stanie go pokonać. Thomas był od niego większy i silniejszy. Mógłby podczas snu poderżnąć mu gardło, ale obawiał się konsekwencji, a zrobienie kilku blizn na jego twarzy nie wchodziło w grę skoro i tak najpewniej by je zignorował. Thomas urodził się w zawszańskiej rodzinie, ale na pewno nim już nie był. Nie widział go w roli księcia czy rycerza, a mimo to coś nie dawało mu spokoju. Tylko raz Thomas go zaatakował gdy zaczepił Czytelniczkę na rozpoczęciu, nie licząc tego co było gdy zrzucały go Stymfy. A tak kiedy jeszcze go atakował? Za każdym razem, gdy coś działo się tamtej wiedźmie ten wpadał w furie. Czy to możliwe, że on mógł? Nagle zaczął sobie przypominać wszystkie razy, gdy widział jak ta dwójka nietypowo na siebie spoglądała. Na jego twarzy pojawił się wredny uśmiech. Gdyby tylko zobaczył coś więcej co by to wszystko potwierdziło, mógłby ich oboje szantażować. Miałby dwójkę sługusów i znacznie łatwiej byłoby mu w Akademii. Wiedział już co teraz musi zrobić.

 

Thomas wraz z resztą nigdziarzy zaczął iść ku wyjściu. Sam nie miał ochoty zostawać tu już dłużej. Nagle poczuł jak ktoś chwyta jego ramię. Natychmiast obrócił wściekły wzrok na osobę, która to zrobiła. Gdy ujrzał znajomą nigdziarkę jego wzrok wydawał się stopniowo łagodnieć, aż gniew z niego całkiem zanikł. Oczywiście ponowne nazwanie go sługą powinno go zirytować, ale bardziej zdenerwowało go gdy powiedziała żeby zostawił Ravera. Chciał nawet otworzyć usta i ukazać co o tym myśli. Szybko o tym zapomniał, kiedy poczuł oddech nigdziarki na swym uchu, jej usta były tak blisko, że czuł nietypowe dla siebie zakłopotanie. Kiedy dziewczyna w końcu zostawiała go samego ten sięgnął dłonią po kamień uwiązany na szyi. Pani dziekan znała te kamienie i wiedziała czym jest istota w nim, ale był pewny, że nie powiedziałaby mu jak to działa. To byłoby zbyt proste. Musiał poszukać odpowiedniej książki, tak jak mu radziła. Nie bał się Ravera, nawet po słowach Elviry. Nie potrzebował upiora by go wytresować, ale wciąż brzęczały mu w głowie jej słowa o magii gdy powoli doganiał resztę nigdziarzy.

 

- Witaj Kastorze - powiedziała spokojnie Crystal, najwyraźniej przyzwyczajona do tego, że ten nie okazywał jej należytego szacunku. Siedziała teraz przy biurku i czytała jakąś książkę nawet nie podnosząc na niego wzroku. - Dwa incydenty na twojej lekcji, swoisty rekord - dodała już bardzo chłodno czego zresztą nie próbowała nawet kryć. Uniosła na niego wzrok powoli wstając od biurka. Na jednej z szafek siedział niewielki kruk, który również wpatrywał się w psa. - Oczywiście nie mamy wpływu na to jakich uczniów przysyła nam Dyrektor, ale sądziłam, że jesteś w stanie dostrzec kiedy uczennica jest wyjątkowo marna nawet na tle innych nigdziarzy, nasza nowa Czytelniczka wygląda jakby miała wyzionąć ducha od samego chodzenia po naszej akademii, ale ty najwyraźniej uznałeś, że może wykonać powierzone jej przez ciebie zadanie. A więc czy zechcesz mi od początku opowiedzieć, co się stało na twojej lekcji, że aż dwóch uczniów jednego dnia potrzebowało mojej pomocy? - Kruk powoli zleciał z szafki i usiadł na ramieniu dziekan, a w tym samym czasie Annabelle syknęła na Kastora ukazując swoje pokaźne kły.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

W miarę jak mijała lekcja, bardziej spostrzegawczy uczniowie mogli zauważyć, że Edward z każdą chwilą coraz częściej przygląda się Sophie, a jego ciemne brwi marszczą się w wyrazie przypominającym zmartwienie. Emeralda również ujrzała to kątem oka, ale uznała to za coś całkowicie innego i uśmiechała się delikatnie, wiedząc, że książę widzi ją teraz w pełni blasku, a siedzącą obok niej dziewczynę jako kogoś ponurego i nie wartego uwagi. Całkowicie inaczej zinterpretowała to jednak Magda, która zauważyła, że chłopak ewidentnie czymś się przejmuje, prawdopodobnie widocznym przygnębieniem księżniczki Sophie, której coraz ciężej było je ukryć. Nie szepnęła jednak Damienowi nic na temat tego spostrzeżenia, jedynie zmrużyła oczy i pochyliła nieco głowę. W sumie dobrze zrobiła, że nie zdecydowała się odezwać, ponieważ właśnie wtedy nauczycielka wywołała jej brata do zadania. Lekcja coraz bardziej miała się ku końcowi. Abraxas szturchnął lekko Edwarda, żeby zwrócić na siebie jego uwagę, a potem po raz kolejny zaczęli coś do siebie szeptać.

 

W tym czasie Damien opowiedział uczniom krótką historię o tym, jak od dziecka stał w poczuciu obowiązku chronienia zawszańskich wartości oraz że zawsze szanował dobro i robił wszystko, by postępować wobec jego zasad. Na koniec, pamiętając o tym, na co nauczycielka zwróciła uwagę Magdzie, opowiedział też krótką, prywatną historię o pięknie gwiazd i szczęściu, jakie można czerpać z ich obserwowania. Gdy przeszedł do tego tematu zaczął mówić o wiele bardziej żywiołowo, jego ciemne oczy zalśniły, a kilka dziewcząt odwróciło się, słuchając go z uwagą. Na końcu jednak znów powrócił do swojego spokojnego, nieco ponurego wizerunku i zakończył w podobny sposób jak siostra, stwierdzając, że ostatecznie był to po prostu wybór Dyrektora na który nie mają wpływu, oraz tym, że cieszy się z szansy, którą dostał. Przy tym ostatnim zdaniu Magda wyraźnie zacisnęła usta. Profesor Dovey tym razem przeszła do swojego komentarza dość szybko, bez chwili ciszy na zastanowienie i wybrzmienie słów, co było dla nich znakiem, że do końca zajęć naprawdę nie zostało już wiele czasu.

Po nazwaniu Damiena "wyjątkowym księciem" i pochwaleniu jego postawy, skierowała swój wzrok na Vivienne, która odgarnęła z gracją jasne włosy i wstała, uśmiechając się ze skromnością. Choć zdecydowanie sprawiała takie wrażenie, to w jej pewnych ruchach dało się wczytać, że tak naprawdę odbiera to jako "Najlepsi na koniec", co raczej nie było prawdziwym zamysłem dziekan. Zanim jednak dziewczyna zdążyłaby przybrać swoją najbardziej uroczą pozę i rozpocząć opowieść, Abraxas wstał i obszedł piernikową ławkę, zbliżając się do ślicznej, nieco teraz zaskoczonej blondynki. Edward przyłożył elegancko palce do czoła i zmrużył oczy, kręcąc głową z uśmiechem, jakby nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel naprawdę to zrobił.

- Skoro pozwolono braciom odpowiadać razem, to chyba mogę dołączyć teraz do mojej księżniczki. Pozwoli nam to lepiej przedstawić historię naszej miłości i... zaoszczędzić trochę czasu - eteryczny książę uśmiechnął się czarująco do nauczycielki, obejmując Vivienne ramieniem. Dziewczyna natychmiast przylgnęła do niego, obserwując go niemalże z uwielbieniem.

Lucinda, Constantine i kilka innych zawszanek westchnęło ze wzruszenia, nie zagłuszyło to jednak na wpół rozbawionego, na wpół zirytowanego szeptu Stephanie "Proszę was, nie w tej klasie... Jeszcze trochę słodyczy i wszyscy wyjdziemy stąd z próchnicą".

Siedzący z Erykiem Ambrosius skrzyżował ramiona i westchnął, obserwując parę ze zmarszczonymi brwiami.

- Dlaczego ja na to nie wpadłem? Constantine od razu zmiękłoby serce.

Eryk, który od niechcenia skrobał piórem po kawałku pergaminu, szkicując niezbyt schludny rysunek rycerza machającego mieczem, uniósł na chwilę głowę i spojrzał na drugiego księcia z uśmiechem.

- Podejrzewam, że gdybyś to teraz zrobił, miałbyś zaliczony jeden z wyznaczników prawdziwego mężczyzny. Szczególnie, jeśli się spojrzy na twoje obecne miejsce w rankingu.

Ambrosius najpierw się obruszył, zirytowany aluzją do jego beznadziejnego wyniku na pierwszej lekcji, a potem uniósł elegancko brwi.

- Jaki wyznacznik?
Eryk parsknął pod nosem.

- Mój tata mówi, że każdy prawdziwy mężczyzna musi kiedyś dostać od kobiety w twarz.

Ambrosius z całej siły walnął Eryka łokciem w ramię. Większość klasy skupiała się teraz jednak na Abraxasie i Vivienne.

 

Profesor Dovey na początku uniosła wysoko brwi, jakby zastanawiała się nad tym, czy aby na pewno powinna im na to pozwolić. Potem jednak kąciki jej ust zadrżały, a oczy złagodniały. Najwyraźniej i dla niej miłość była rzeczą wzruszającą, choć uważnie przyglądała się tej parze, jakby chciała zajrzeć do ich serc i upewnić się, czy łączące ich uczucie jest obustronnie szczere. Nie miała jednak takiej mocy, więc skinęła tylko lekko głową, pozwalając im mówić. I mówili, bardzo barwnie i praktycznie przez cały czas patrząc tylko na siebie. Wydawali się wręcz zatracać w perfekcji tego drugiego, przytaczając im przebieg swojego pierwszego spotkania i silne uczucie, przeznaczenie, jakie wobec siebie poczuli. W pewnym momencie dziekan musiała im przerwać, choć zrobiła to z lekkim trudem, ponieważ ich historia naprawdę była przyjemna do słuchania. Na zwieńczenie wszystkiego Abraxas pocałował swoją księżniczkę delikatnie w czubek głowy, co sprawiło, że Lucinda i Constantine niemal rozpłynęły się w swoich krzesłach. Kiedy para wróciła na swoje miejsca, Vivienne uśmiechnięta i lekko zarumieniona, a Abraxas pewny siebie i z dumnie uniesioną głową, jakby bliskość jego księżniczki dodawała mu energii, obydwoje zostali zasypani szeptami od swoich kolegów. Lucinda rozwodziła się nad tym, jak Vivienne wspaniale wygląda z Abraxasem i jak wzruszająca jest ich historia, a Edward nad tym, że dobrze widzieć przyjaciela tak szczęśliwego, choć nie zmienia to faktu, że chyba jednak trochę przesadził, bo inne księżniczki mogą teraz poczuć się zazdrosne o Vivienne, a zazdrość nie jest dobrym, zawszańskim uczuciem i zawsze prowadzi do czegoś złego. Abraxas nie zdążył mu odpowiedzieć, tak samo jak jego księżniczka Lucindzie, ponieważ profesor Dovey zabrała głos, żeby podsumować zajęcia.

- I to było idealne zwieńczenie naszego dzisiejszego tematu. Miłość, najpotężniejsza siła, jaką posiada dobro. Z nią jesteśmy w stanie przezwyciężyć wszystko - westchnęła cicho, ukontentowana. - Wszyscy odznaczacie się czymś wyjątkowym, cechami, które, jeśli będziecie je rozwijać, uczynią z was kiedyś prawdziwy wzór dla innych zawszan - wstała, na jej twarzy wciąż malował się uśmiech, a w jasnych włosach zalśniło wpadające przez okno światło. - Teraz jednak pora przejść do oceniania, ponieważ nie zostało nam już wiele czasu.

- Wreszcie - mruknęła Lisa, wiercąc się na krześle.

- Naprawdę zamierzasz szukać teraz Sadera? -  szepnęła Stephanie, patrząc na nauczycielkę, która lustrowała ich wzrokiem, jakby podejmowała ostateczne decyzje.

- Tak - odpowiedź Lisy była twarda, przesycona uporem...

- W takim ja idę z tobą - ...dokładnie tak samo, jak słowa Stephanie.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

W momencie, gdy dziekan Dovey zaczęła pytać Damiena, Sophie nie była w stanie skupić się już na jego wypowiedzi. Nie było to jednak z żadnej złośliwości czy niechęci. Problem leżał w tym, że była teraz zbyt rozchwiana. Lata tłumienia różnych emocji w sobie i zawsze pokazywania się takiej jak od niej oczekiwano dawało właśnie efekt, którego nie przewidywała ani trochę. Spoglądała teraz na swoje dłonie, w których trzymała połamane pióro i ze wszystkich sił starała się przybrać swoją typową pozę, ale choćby nie wiadomo jak się starała nie była w stanie tego zrobić. Nie potrafiła w żaden możliwy sposób znaleźć wyjaśnienia dla swojego zachowania. Ponownie spróbowała wrócić do rysowania, teraz złamanym kawałkiem pióra, mając przy tym nadzieję, że to choć trochę odwróci jej uwagę i pozwoli zebrać się do kupy.

 

Z uwagą słuchałem słów Damiena, który już dawno wydał mi się niezwykle interesujący, gdy tak na niego spoglądałem na chwilę przerzuciłem swój wzrok w kierunku Sophie i zamarłem. Dawno nie widziałem by tak wyglądała. Jej uśmiech nie był taki jak zwykle ma to miejsce w jej przypadku, a bardziej wymuszony jakby z czymś walczyła. Nie było dobrze. Emocje Sophie zawsze były ściśle związane z jej talentem. Tylko raz widziałem ją chyba bardziej przygnębioną, wtedy miała sześć lat i miała właśnie obchodzić swoje urodziny, gdy się dowiedziała, że jej rodzice się na nich nie pojawią wybiegła z komnaty zapłakana. Potem już się takie sytuacje nie zdarzały. Co by się nie działo zawsze się uśmiechała. Z czasem wszyscy zaczęli wierzyć w ten jej szczery uśmiech. Nie rozumiałem do końca co teraz się z nią działo i dlaczego.

 

Nagle Sophie znów uniosła wzrok, widząc przedstawienie jakie zrobił książę Abraxas i Vivienne. To nie było tak, że czegoś im zazdrościła. W końcu sama dobrze wiedziała czego chce, niemal od zawsze to sobie właśnie wmawiała. Oboje tworzyli mimo to tak uroczą parę, że nie sposób było na nich nie patrzeć. I chociaż im nie zazdrościła poczuła się nagle jakby lekko pusta w środku, sama nie rozumiejąc dlaczego nagle poczuła to nieprzyjemne uczucie. Odwróciła wzrok od pięknej pary i wróciła do rysowania. Musiała wrócić na chwilę do swojej komnaty po lekcji i wyładować wszystkie kotłujące się w niej emocje, to była dla niej jedyna szansa.

Również spojrzałem w kierunku Abraxasa i Vivienne i też miałem wrażenie, że tworzyli uroczą na swój sposób parę. Nigdy się w nikim nie zakochałem, więc zacząłem się zastanawiać czy gdyby mnie to spotkało czy zacząłbym się zachowywać podobnie. Dotarły  do mnie słowa ze strony gdzie siedziała Elisabeth. Nie były wypowiedziane przez nią, a przez Stephanie. Lekko w końcu parsknąłem śmiechem, chowając głowę za ramieniem na ławce, równie szybko ją jednak uniosłem i skierowałem wzrok na nauczycielkę, kiedy ta powiedziała, że przyszedł czas na wystawianie ocen. Spojrzałem na chwilę w kierunku Elisabeth. Pamiętałem co powiedziała, ale nauczycielka nie powinna jej dawać ostatniego miejsca za to. Martwiłem się również tym jak poradzi sobie Sophie, była tak niepewna siebie gdy mówiła, jakby to nie była ona. Bardziej martwiłem się o ich miejsca niż o swoje własne.

Sophie odetchnęła z ulgą słysząc, że to koniec. Miała nadzieję, że dziekan nie zatrzyma jej na długo i szybko pozwoli jej wyjść by zdążyła zajrzeć na chwilę do komnaty.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Profesor Dovey jeszcze przez kilka sekund przyglądała się uczniom, mrużąc oczy i intensywnie nad czymś rozmyślając. Niektórzy kręcili się niewygodnie na swoich krzesłach, najwyraźniej bardzo zestresowani nadchodzącym werdyktem, inni, o wiele bardziej pewni siebie, niecierpliwi się, nie mogąc już doczekać kolejnych zajęć na których mogliby się po raz kolejny wykazać. Ostatecznie twarz profesor Dovey się wygładziła, kobieta wyciągnęła rękę z różdżką i delikatnie nią machnęła, sprawiając, że nad głowami zawszan pojawiły się ich miejsca.

- Nie przejmujcie się, jeśli dziś nie poszło wam najlepiej. To tylko wprowadzenie, nie każdy musiał sobie z nim świetnie poradzić. Przed wami ogromna ilość zajęć, więc dzisiejszy wynik na pewno nie zaważy na waszym ostatecznym miejscu w rankingu, za to będzie dla was doskonałym przygotowaniem emocjonalnym - powiedziała nauczycielka uspokajającym tonem, widząc miny niektórych uczniów.

Najbardziej zadowoleni byli oczywiście Abraxas i Vivienne, z błyszczącym, kryształowymi i idealnie dopełniającymi się numerami 1 i 2. Abraxas dostał tym razem wyższe miejsce, ponieważ to on podjął inicjatywę ich wspólnej opowieści, jednakże księżniczka nie wydawała się tym ani trochę przejmować i wpatrywała się w swojego księcia z czułością zakrawającą o uwielbienie. Srebrzysta trójka pojawiła się nad głową Edwarda, który jednak i tak najpierw spojrzał zmartwiony na wynik Sophie. Potem lekko szturchnął Abraxasa, gratulując mu jego wyniku. Dumna, złota czwórka po raz kolejny tego dnia trafiła do Alana. Aidan spojrzał najpierw na swoją zwykłą, obrośniętą liśćmi i gałązkami szesnastkę, a potem poklepał Alana po ramieniu, posyłając mu lekki, nieśmiały uśmiech. Kolejne miejsca otrzymali kolejno Eryk, Ambrosius i Julian. Na tej lekcji książętom poszło wyjątkowo dobrze, ponieważ większość z nich mówiła o honorze i poczuciu obowiązku oraz przytaczała chwalebne wspomnienia i marzenia, co było właściwą drogą do zostania prawdziwie zawszańskim bohaterem, nawet jeśli nie do końca potrafili się jeszcze stosować do własnych słów. Eryk przez chwilę droczył się z Ambrosiusem tym, że dostał lepszą ocenę, a potem z uwagi na koniec lekcji zaczął pakować do eleganckiej torby kawałki pergaminu pełne niedbałych szkiców. 

 

Lekko mglista ósemka pojawiła się nad głową Lucindy, która na początek spojrzała na nią z niezadowoleniem, a potem przymknęła oczy i odetchnęła, jakby przypomniała sobie o tym, że na tej lekcji nie było dwunastu uczniów, tylko dwudziestu czterech. Różowa dziewiątka trafiła do Dayli, która z radością klasnęła w dłonie, jakby nie do końca w to dowierzała. Emeralda z na wpół przeźroczystą dziesiątką i Constantine z jedenastką przyozdobioną różami najpierw spojrzały na nią z niezadowoleniem, ale potem przywołały się do porządku, upominając w duchu, że prawdziwe zawszańskie księżniczki nie powinny zazdrościć. Kolejne trzy miejsca trafiły kolejno do Kato, Nerysy i Odiona. Wtrącenie Nerysy pomiędzy nich było rzeczą interesującą, jednak nie powinna ona też nikogo dziwić. Nerysa i Kato mieli podobny poziom entuzjazmu i optymizmu, a Odion, choć ewidentnie prawy i troszczący się o brata, mówił niewiele. Żadne z nich nie wyglądało jednak na niezadowolonych z tego wyniku. Księżniczka z Nibylandii odważyła się nawet na to, by wychylić się z ławki i posłać bliźniakom szeroki uśmiech i kciuk w górę. Obydwoje odpowiedzieli tym samym, choć Odion trochę bardzie sztywno, jakby nie był do tego zbyt przyzwyczajony. Urokliwa w swej prostocie piętnastka przypadła Sophie i to na nią spoglądał z takim zmartwieniem Edward, obawiając się tego, jak księżniczka będzie się teraz czuła. Nie wiedział ile było w tym wyuczonego impulsu chronienia dam, a ile sympatii do tej konkretnej dziewczyny, co naprawdę go intrygowało. Sophie ze Śnieżnych Wzgórz istotnie z każdą chwilą interesowała go coraz bardziej. Jak już było wspomniane, szesnastka trafiła do Aidana, natomiast siedemnastka pojawiła się nad głową Leona, który patrzył na nią z taką samą niepewnością, z jaką opowiadał o tym, kim chciałby się w przyszłości stać. Osiemnaście, jakby zrobione z oszronionego szkła, przypadło Damienowi, jego siostra za to otrzymała bardzo podobnie wyglądające dziewiętnaście. Damien był tym wyraźnie zaskoczony i jakby nieco zmartwiony, jednakże Magda położyła mu rękę na ramieniu, pochylając lekko głowę z nieznacznym uśmiechem, jakby w ten sposób chciała przyznać, że naprawdę poszło mu lepiej. Lisa na swoje ciemnozielone dwadzieścia spojrzała tylko raz, a potem odwróciła się z uśmiechem do Stephanie.

- Widzisz, nie ostat... - urwała, widząc kruszącą się dwudziestkę dwójkę nad jej głową.

- ...nie ostatnie! - dokończyła za nią pogodnie Stephanie, przybijając jej piątkę, choć ze strony Lisy okazała się ona bardzo niemrawa.

Rudej dziewczynie z Gawaldonu nie zależało na ocenach. Nie miała zamiaru poddawać się w próbach ucieczki z tej Akademii, więc nie robiły jej one żadnej różnicy, tak długo, jak nie groziło jej jakieś nieokreślone okropieństwo związane z niezdaniem. Stephanie jednakże musiała tu zostać, a jeśli nadal będzie dostawać takie miejsca, to... 

Lisa poczuła się nagle bardzo nieswojo. Stephanie tego nie zauważyła, ponieważ wychylała się właśnie, żeby zobaczyć oceny Alana i Aidana, posyłając im przy tym uśmiech wyraźnie mówiący "gratulacje". Aidan jednak ze zmartwieniem wpatrywał się teraz w numery nad ich głowami.

- No ludzie, co z wami... przecież profesor Dovey powiedziała, że te miejsca nie są takie istotne. Moja mama podobno też na początku nie radziła sobie zbyt dobrze. Mówiła, że trzeba się do tego wszystkiego przyzwyczaić... - terkotała współlokatorka Lisy, chociaż rudej dziewczynie nie umknęło, że zaczęła przy tym podejrzanie skubać landrynki na ławce, w wyraźnie nerwowym geście.

 

Pozostałe trzy osoby z niskimi wynikami także nie radzili sobie z tym wynikiem najlepiej. Aria mrugała zawzięcie, zauważając nad swoją głową cienkie, matowe dwadzieścia jeden. Julian natychmiast objął ją ramieniem i zaczął szeptać coś do ucha, spoglądając na swoją własną siódemkę niemal ze złością. Wyraźnie nie tego oczekiwał, gdy wstawiał się za swoją przyjaciółką. Wyglądało na to, że sytuacja Arii niewiele się zmieniła, natomiast on sam zyskał dodatkowo w oczach nauczycielki za swoją lojalność i szlachetność. Monica nie wyglądała na zbyt zaskoczoną swoją popękaną dwudziestką trójką, chociaż to, jak rozglądała się po klasie, wskazywało na to, że pewnie spodziewała się nawet ostatniego miejsca. Był to dość smutny widok, nawet dla samej dziekan Dovey, która obserwowała ją z zastanowieniem. Nie mogła jednak dokonać innego wyboru, ponieważ byłoby to wtedy niesprawiedliwe wobec pozostałych uczniów. Monica będzie na pewno jedną z osób, którą również będzie musiała kiedyś wezwać do swojego gabinetu.

Najbardziej zdruzgotany ze wszystkich był jednak Hector, któremu pewnie przemknęło już przez myśl, że może okazać się najgorszy, jednakże widok zaśniedziałej i podniszczonej dwudziestki czwórki i tak okazał się dla niego ciosem. Spuścił głowę tak, że okrągłe okulary opadły mu na koniec nosa, a potem przełknął ciężko ślinę i spróbował powstrzymać drżenie rąk. Rozumiał to, co powiedziała im przed chwilą nauczycielka, ale i tak nie mógł tak całkiem pozbyć się nerwów i wstydu. A jeśli tak będzie już zawsze i skończy jako mogryf? Mam nadzieję, że przynajmniej będę miał skrzydła, zawsze chciałem latać - przemknęło mu przez myśl i zaraz potem potarł ze zdenerwowaniem czoło. Nie, nie mógł tak myśleć, bo to by oznaczało, że całkiem się poddał. Musiał wykorzystać to tak, jak proponowała dziekan, jako motywację. Mimo wszystko wciąż nie odrywał wzroku od własnych stóp, kiedy w oddali rozległo się brzęczenie wróżek i wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia.

 

Na korytarzu jednak dopadł do niego Aidan, który zaraz po wstaniu z ławki zarzucił torbę na ramię i powiedział Alanowi, żeby poszedł za nim. Sophie i Lisa i tak musiały przecież zostać w klasie, więc nie mogli teraz z nimi porozmawiać. Przy wejściu piegowaty chłopak spotkał jeszcze Stephanie, a ta od razu powiedziała mu, że czeka na Lisę. Aidan popatrzył najpierw na nią, a potem na ich oddalającego się ponuro współlokatora. Chwilę później poczuł jak czyjaś dziewczęca dłoń pcha go lekko do przodu.

- Idźcie - powiedziała do niego i do Alana ze zrozumieniem w oczach, więc Aidan natychmiast pobiegł, zbliżając się do Hectora i łapiąc go stanowczo za ramię.

Ich współlokator spojrzał na nich najpierw ze zdziwieniem, a potem z lekkim niepokojem.

- Nic mi nie jest - wymruczał od razu, próbując wywinąć się od rozmowy na temat dopiero co minionej lekcji.

 

W tym czasie klasa dziekan Dovey powoli pustoszała, gdy głośny tłum uczniów wylewał się na korytarz, żeby udać na następne lekcje, tym razem znów osobne dla dziewcząt i chłopców. Kiedy w końcu za Nerysą i Daylą zamknęły się drzwi, nauczycielka podniosła wzrok znad jakiegoś notesika na swoim biurku i podparła brodę na dłoniach, przyglądając się łagodnie dwóm pozostałym w klasie dziewczynom. Lisa nie ruszyła się z miejsca, nadal siedząc w ławce z tyłu klasy i zastanawiając się z niezadowoleniem jak długo będzie tu siedzieć i czy zdąży jeszcze poszukać profesora Sadera. 

- Elisabeth, czy mogłabyś podejść bliżej? - zapytała uprzejmie nauczycielka, więc ruda dziewczyna wstała z niechęcią i zbliżyła się do Sophie i Klarysy Dovey, nie siadając już jednak w żadnej z ławek. Skrzyżowała ramiona na piersi, nie przejmując się tym, czy kobieta odbierze to jako niegrzeczny gest. Nic co o niej myślała i co chciała jej teraz powiedzieć nie było istotne. Wkrótce stąd ucieknie i...

- Moje drogie... wiem, że nie pałacie do siebie sympatią... wiele was różni... - zaczęła mówić nauczycielka, a Lisa uniosła brwi, zastanawiając się, do czego to prowadzi. - ... jednakże musicie wiedzieć, że umieszczenie was we wspólnym pokoju nie było bezcelowe. - nauczycielka wstała i zaczęła przechadzać się pomiędzy nimi. - To Profesor Sader na to nalegał, w ostatniej chwili, na dzień przed waszym przyjazdem... - Lisa już chciała wspomnieć, że sposób w jaki tu trafiła raczej nie powinno nazywać się przyjazdem, ale ostatecznie ugryzła się w język - ... a w tej Akademii ufamy jego decyzjom, nawet jeśli są osobliwe. Na pewno wiecie, że jest on Widzącym, prawda? Nie? - przechyliła lekko głowę, a potem westchnęła.

 

Lisa najpierw pomyślała o tym, kim tak właściwie są Widzący i dlaczego zabrzmiało to dla niej tak złowieszczo. Potem przypomniała sobie obrazy w Galerii Dobra. Profesor Sader nalegał...

Zadrżała, czując, jak oblewa ją zimny pot.

- Cóż, w każdym razie bardzo często przystajemy na jego propozycje, nawet, jeśli z wiadomych powodów nie możemy wymagać ich wyjaśnienia. Jeśli jeszcze o tym nie wiecie, to chciałabym was poinformować, że każdy Widzący, który przekaże swoją wizję drugiej osobie, gwałtownie starzeje się o przynajmniej dziesięć lat. Teraz już na pewno rozumiecie, dlaczego nie odpowiada on na żadne pytania. Do czego jednak zmierzam... - zatrzymała się i schowała ręce za plecami, patrząc na nich niemal błagalnie. - Dziewczynki, proszę was, dajcie sobie szansę i wspierajcie się wzajemnie. Wasz pobyt w Akademii stanie się dzięki temu o wiele łatwiejszy. Sophie, Elisabeth jest Czytelniczką i wciąż niewiele wie o naszym świecie, czego dowód mieliśmy na dzisiejszej lekcji. Pomóż jej się w nim odnaleźć, tłumacz to, co niejasne. Elisabeth, zrozum, że Sophie wychowywała się w zamkniętym i trudnym środowisku królewskiego dworu. Pomóż jej się otworzyć na inny styl życia, pokaż go z najlepszej strony. Akademia to nie tylko czas nauki i wysiłku, ale też zawierania przyjaźni, zabawy i szczęścia. Wykorzystajcie go, ponieważ życie w Puszczy potrafi być bardziej bezlitosne niż mogłybyście sobie wyobrazić - uśmiechnęła się blado, zmartwienie powoli zaczynało znikać z jej twarzy. - Tylko tyle chciałam wam powiedzieć Jesteście wolne.

 

Lisa bez słowa odwróciła się na pięcie i natychmiast skierowała w stronę drzwi. Serce biło jej szybko i gwałtownie, w uszach szumiała krew, kiedy próbowała zrozumieć to, co powiedziała im nauczycielka. Wcale nie chodziło o to gadanie na temat zaprzyjaźnienia się z Sophie, bo nie miało ono żadnego znaczenia, skoro i tak zamierzała uciec, ale o to, o czym wspomniała wcześniej.

Czy jeśli Sader był "Widzącym", cokolwiek by to znaczyło, to obrazy w Galerii Dobra naprawdę mogły pokazywać przyszłość?

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Gdy nad moją głową pojawiło się złote cztery nie byłem zachwycony tym wynikiem, to nie tak, że uważałem, że powinienem być wyżej, bo było wręcz przeciwnie. Jednak, gdy zobaczyłem nad głową Aidana unoszącą się szesnastkę, poczułem jeszcze większe przygnębienie spowodowane tym, że tak nisko się oceniało jego wysiłki. To jednak było jeszcze nic, bo gdy tylko obróciłem głowę w kierunku Elisabeth i siedzącej obok niej Stephanie, zamarłem, widząc u nich zarówno dwudziestkę jak i dwudziestkę dwójkę, a to nie był koniec nieprzyjemnych niespodzianek, bo przyjacielski nam Hector skończył jeszcze gorzej, widząc to wszystko zacisnąłem dłoń w pięść. Nie czułem się w niczym lepszy od nich i nie uważałem by moja wypowiedź była więcej warta niż kogokolwiek z nich, to nie było sprawiedliwe. A mimo to z jakiegoś powodu to właśnie ocena Elisabeth sprawiała, że czułem na karku zimny pot. Zaraz również się przekonałem, że to jeszcze nie koniec ponurych niespodzianek, bo właśnie wtedy spoglądałem w szoku na unoszącą się piętnastkę nad głową Sophie.

 

Dziewczyna tylko na niewielką chwilę uniosła swój wzrok by zobaczyć swoją ocenę, a potem Alana. Smutek, który do tej pory starała się ukryć zaczął ustępować czemuś innemu. Była teraz niczym wulkan, który tylko czekał na erupcje. Nigdy tak wiele emocji się w niej nie kotłowało jak dzisiejszego dnia. Była kompletną idiotką pozwalając sobie by emocje nią kierowały. Słabi nie mogli ukończyć akademii, gdyby była taka jak podczas tej lekcji na dworze królewskim... rodzina by ją wydziedziczyła, wiedziała o tym. Musiała pamiętać dlaczego tu przybyła. Chciała własnego długo i szczęśliwie. Nie czuć już więcej smutku i nie zawieść pokładanych w niej nadziei. A to oznaczało, że musiała się wziąć w garść i być taką jaką była od samego początku. Członkinią rodu królewskiego, który musiała godnie reprezentować. Jeszcze większa fala gniewu ją zalewała, gdy widziała, że Alan był od niej lepszy. Zrozumiała, dlaczego kuzyn stanął za nią, tylko dlatego by samemu zapewnić sobie pozycje, a ona żeby wyszła na idiotkę. Koniec z tym, nikt już nie będzie więcej sprawiał by tak się czuła. Spojrzała  jeszcze na Edwarda i gdy zobaczyła jego trzecie miejsce opuściła lekko głowę jakby była niegodna by nawet na niego spojrzeć.

 

Chwilę później usłyszałem brzęczenie wróżek, które oznaczało koniec lekcji. Powoli zacząłem się pakować, aż nie usłyszałem Aidana, który powiedział bym za nim poszedł. Kiwnąłem tylko głową zabierając torbę i powoli za nim idąc. Nim jeszcze wyszedłem, ostatni raz rzuciłem spojrzenia Sophie i Elisabeth. Spostrzegłem w oczach Sophie gniew, który wydawał się ukierunkowany na mnie. Czy mogła mnie winić za swój wynik? Może i słusznie to robiła. Gdybym tak nie wyskoczył z tym co dla mnie zrobiła. To nie ja powinienem być za to oceniony, a ona, bo w końcu żyłem tylko i wyłącznie dzięki niej. Poczułem się jeszcze gorzej gdy opuściłem klasę. Wtedy spostrzegłem Stephanie czekającą na Elisabeth i Aidana, który gonił Hectora. Spoglądałem zamyślony na każdego z nich, aż zwróciłem się do Hectora.

 

- Posłuchaj nikt cię nie będzie do niczego zmuszał. Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać to zrozumiemy - powiedziałem spokojnie w jego kierunku kładąc dłoń na jego ramieniu. - Możesz teraz odejść i przemilczeć całą sytuacje zamykając w sobie emocje lub z nami porozmawiać - Wtedy też skierowałem swój wzrok na Stephanie. - Ja też chcę pomówić z Elisabeth, chodzi o te obrazy, poza tym tam jest Sophie - powiedziałem teraz spoglądając na klasę. - Hectorze czy zechcesz zaczekać z nami? - spytałem teraz chłopaka.

 

W tym czasie Sophie zaczęła pakować wszystko do torby, a złamane pióro wrzuciła niedbale do niej, zresztą tak jak rysunek, który rysowała na lekcji by pozbyć się dziwnych emocji. Zgniotła go w dłoni i wrzuciła. Zacisnęła swoją dłoń potem na parasolce i ruszyła w kierunku pani dziekan, starając się trzymać w sobie wszystkie emocje żeby ukazywać tylko uśmiech. Miała nadzieje, że zdąży wrócić do komnaty i wyładować wszystkie niepotrzebne jej teraz emocje na płótnie. Czekała teraz tylko, aż podejdzie Czytelniczka nadal będąc na nią złą za wcześniej. Gdy w końcu podeszła, a dziekan zaczęła mówić, Sophie westchnęła w myśli. Nie przepadamy za sobą? To było mało powiedziane. W momencie, gdy powiedziała im, że widzący odpowiadał za to, że dzielą razem komnatę, dziewczyna otworzyła szeroko zdumione oczy. Nawet już nie słyszała całej reszty słów dziekan, nadal nie mogąc w to uwierzyć. Dlaczego widzącemu zależało by dzieliły razem komnatę? Dopiero, gdy nauczycielka zwróciła się bezpośrednio do niej, Sophie kompletnie zatkało. Jak niby miała jej pomagać? Wiedziała, że każda uwaga może skończyć się tym, że ta Czytelniczka się na nią rzuci, one żyły po prostu w zupełnie innych światach. Wtedy właśnie przypomniała sobie obrazy i jeszcze bardziej zbladła, to znaczyło, że to co zobaczyła naprawdę się stanie? Miała nadzieje, że to jakiś ponury żart, ponownie poczuła jakieś niejasne ukłucie, myśląc o tym co zobaczyła na ostatnim obrazie. Czy świat Czytelniczki mógł być zagrożony i z jakiego niby powodu? Uśmiechnęła się znów słabo do nauczycielki i lekko dygnęła na pożegnanie, aż niepewnym krokiem ruszyła do wyjścia. Tego wszystkiego było dla nie za dużo, musiała uwolnić się od tego nadmiaru emocji, bo sama już się gubiła we własnych myślach.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Kastor odwrócił głowę, słuchając słów Crystal, ale kiedy olbrzymi gad syknął na niego ze swojego terrarium, posłał mu gniewne spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że gdyby tylko miał na to jakikolwiek wpływ, to w stołówce już dawno serwowano by potrawkę z węża. Kiedy odpowiadał na pytania dziekan brzmiał na nieznacznie znudzonego i zirytowanego, zupełnie jakby nauczycielka dopiero co nazwała go słabym nauczycielem. W pewnym sensie w sumie to zasugerowała.

- Wiesz, co się stało, Crystal? Dwóch idiotów się stało. Lekcja była normalna, po prostu zwykłe, bezpieczne zajęcia z wywerną. Wszyscy sobie z nimi poradzili, poza tą dwójką - uśmiechnął się nieprzyjemnie, jego czerwone oczy zalśniły. - To nie moja wina, że jeden jest takim kretynem, że wyleciał do przodu i próbował pocałować wywernę, a druga prowadzi najwyraźniej strajk głodu i bezsenności. Prędzej, czy później jej przejdzie. To była litość z mojej strony, że pozwoliłem jej przystąpić do tego zadania, bo inaczej musiałbym jej dać ostatnie miejsce. Trzecie dzisiaj. Swoją drogą i tak by je dostała, gdyby nie ten drugi. Miała szczęście, ale jak tak na nią patrzę, to jestem pewny jednego: najpóźniej za tydzień nie będziemy się już musieli nią przejmować - zmarszczył lekko brwi i czarną łapą podparł się framugi. - Ale nie, tak całkiem szczerze, naprawdę nie przeszło ci jeszcze przez myśl, że Dyrektor robi to specjalnie? Podsyła nam takich słabeuszy, żebyśmy na pewno nie mieli szansy wygrać? - ton jego głosu co chwilę zmieniał się z jadowitego na zrezygnowany.

 

W tym czasie Adelia, nieświadoma tego, że gdzieś tam rozmawia o niej dwójka tak przerażających dla niej nauczycieli, nadal kuliła się przy ścianie, opatulając za dużą, nieco wilgotną tuniką. Gdy usłyszała szum głosów i huk mnóstwa ciężkich buciorów uderzających w kamienne schody, natychmiast pobiegła w tamtą stronę, chwilę później wtapiając się w tłum i udając, że szła z nim od początku.

- Hej, przecież przed chwilą cię tu nie było - usłyszała nad głową jakiś nieprzyjemny głos, więc przygarbiła się i przepchnęła bardziej do przodu. A niech to, jednak ją zauważyli.

- Czyli jednak z tobą dobrze? - syknął ktoś kolejny, a zaraz potem zobaczyła przed sobą fioletowego chłopca, który spojrzał na nią obojętnie przez ramię.

- Pewnie symulowała. Żałosne.

Przełknęła gulę w gardle i za wszelką cenę próbowała ignorować złośliwe komentarze i raz na jakiś czas uderzające ją łokcie. Czuła się dziwnie pusto. Jakby każda łza, którą w sobie miała już została wylana i teraz mózg, nie będący w stanie zareagować emocjonalnie, nastawił się na tryb zadaniowy. Myślała tak naprawdę już tylko o tym, że musi przetrwać ten dzień, żeby móc spotkać się z Lisą. Nie zastanawiała się nawet szczególnie nad tym co będzie potem, co czują teraz jej rodzice ani jak tak właściwie radzi sobie jej ruda przyjaciółka. W pewnym stopniu była nawet w stanie ignorować brud i okropny zapach(a może po prostu jej zmysły zdążyły się do tego przyzwyczaić?) To wszystko było niepokojące, ale nie przejmowała się tym, bo przynosiło olbrzymią ulgę, jak szklanka chłodnej, orzeźwiającej wody.

W pewnym momencie poczuła, jak za ramię szarpię ją czyjaś mocna ręka. Parę sekund i kilka rozmazanych przed jej oczami czarnych tunik później już była na końcu grupy nigdziarzy, a po obu jej stronach szły Margo i Judith. W jej klatce zatrzepotało kolejne dziwne uczucie. Coś pomiędzy ulgą, a niepewnością.

 

Chwilę później pozostało już tylko to drugie, kiedy zauważyła, że obydwie wydają się być zirytowane.

- Szybko cię naprawili. Uspokoiłaś się już? Chyba zdajesz sobie sprawę, że to przedostatnie miejsce to było szczęście głupca. Tylko włos dzielił cię od niezdania. Ale może to bardziej dotrze do twojej upartej głowy niż nasze wcześniejsze rady - powiedziała sucho Judith, a jej skrzeczący głos jedynie podkreślił i tak wyraźną naganę i niechęć.

Adelia nic z tego nie rozumiała. Skoro tak bardzo jej nie cierpiały, to dlaczego ciągle ją zaczepiały i najwyraźniej próbowały na swój sposób pomóc? 

- Przynajmniej już nie ryczy - burknęła Margo, na którą wysokie miejsce najwyraźniej zadziałało jak lek uspokajający. Jej głos nie był tak donośny i nawet brwi miała jakby mniej zmarszczone. W jej oczach wciąż jednak lśnił ten sam gniew, ale na szczęście nie patrzyła na Adelię, tylko uparcie przed siebie, w tłum uczniów, który prowadził ich po spiralnych schodach na parter. 

Dziewczyna z Gawaldonu poczuła czyjeś długie palce pod brodą i nie mogła powstrzymać lekkiego drżenia, gdy Judith podniosła jej głowę nieco do góry. Nadal jednak nie czuła żadnych łez pod powiekami. Wiedźma przez chwilę obserwowała przez zmrużone powieki siniak na jej policzku, a potem zapytała ostrym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, nawet jeśli z wyraźną chrypką.

- Kto ci to zrobił?

Adelia wzruszyła nieporadnie ramionami i próbowała uwolnić się z jej uścisku. Najgorsze było to, że naprawdę nie pamiętała już imienia tamtej dziewczyny, prawdopodobnie z powodu dopiero co przeżytego wstrząsu. Co prawda byłaby w stanie rozpoznać ją w tłumie, ale zdecydowanie nie chciała. Bała się ewentualnej zemsty, która mogłaby spaść na nią zanim jeszcze Lisa zdążyłaby ją uratować. Judith chciała właśnie powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy tłum uczniów przed nimi nagle się zatrzymał, co sprawiło, że prawie na niego wpadły.

Były z powrotem w wielkim holu, a u podnóża spiralnych schodów, choć w pewnym oddaleniu, by zrobić nigdziarzom miejsce na zebranie się, stał dziwny nauczyciel, nie pasujący do tego miejsca nawet bardziej niż Lady Lesso i dziekan Crystal. Miał długie, zadbane i nieco srebrne włosy, elegancką zieloną kamizelkę i białego łabędzia na piersi. Uczniowie zaczęli szeptać o nim różne nieprzyjemne rzeczy, obserwując go z grymasami niechęci i obrzydzenia. Jednak nawet jeśli mężczyzna coś usłyszał, nie dał po sobie niczego poznać, wodząc po nich ciepłymi, orzechowymi oczami, dziwnie zamglonymi, jakby się nad czymś właśnie głęboko zastanawiał. W pewnym momencie na jego twarzy pojawił się miły uśmiech, a Adelia była przekonana, że patrzy prosto na nią. 

W jej sercu nagle rozkwitło gorące, szczęśliwe przeczucie, przepędzając apatię. Jej dłonie zaczęły nieznacznie drżeć.

Przyszedł po mnie. Zabierze mnie do drugiej Akademii, gdzie jest pięknie, czysto i ciepło. Do Lisy...

- Witajcie - powiedział nauczyciel, kiedy wszyscy nigdziarze zebrali się już u podnóża schodów. - Jestem profesor August Sader i będę was uczył Historii Nikczemności. Chodźcie za mną, a wszystko wam wyjaśnię.

Poczuła się jeszcze bardziej pusto niż wcześniej.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Thomas, Christian i Crystal

Annabelle najwyraźniej zauważała w spojrzeniu Kastora wrogość, bo znowu wyszczerzyła w jego kierunku kły, ale tym razem jakby chciała go ostrzec czym grozi zbliżenie się do niej. Crystal nie zwróciła na to uwagi, bo sama obróciła się w stronę okna, gdy Kastor tylko zaczął mówić. Mimo to uważnie słuchała każdego jego słowa. Oczywiście sama była tego samego zdania co Kastor. Wywerna nie była groźna. Jeśli ktoś sobie nie radził z takim stworzeniem, to jak miał sobie niby potem poradzić w Puszczy po zakończeniu Akademii? Mimo wszystko na wszelki wypadek musiała go wezwać, chcąc usłyszeć co sam ma do powiedzenia na temat tamtejszych wydarzeń. Oczywiście Christian już na jej lekcji pokazał, że ma skłonności samobójcze, a co do Adelii... Nie mogła zaprzeczyć, że gdyby Kastor nie dał jej szansy, to już by najpewniej nie zdała i tyle by ją widzieli. Dopiero kiedy nadmienił o Dyrektorze obróciła się w jego kierunku.

 

- Myślisz, że mnie to cieszy? - syknęła z wyraźną złością i znów obróciła się w kierunku okna by spojrzeć na wieże Dyrektora. - Wciąż myśli się, że na źle jest klątwa i dlatego przegrywamy, a ja właśnie myślę, że to przez dobory uczniów. Dyrektor wybiera łamagi takie jak ta Czytelniczka, a my raz za razem przegrywamy. Zabrałam ją nawet wczoraj do sali udręki by wzbudzić w niej nienawiść, choćby do mnie, by obudziła swoje uśpione zło - Znów obróciła się w kierunku Kastora. - A wiesz co ona zrobiła? Niemal zmieniła się w warzywo z powodu śmierdzącego szczura. Nie wiem jakie zło zobaczył w niej Dyrektor, ale mam wrażenie, że ona nie byłaby nawet w stanie zabić muchy, która by wleciała pod jej stopę - Znów obróciła się w kierunku okna. - Pisałam do Dyrektora o wszystkim jak i o tym by odesłał tę Czytelniczkę, nawet napisałam jaką to ona nie jest stratą czasu - Ponownie obróciła się do Kastora. - Wiesz jak zareagował? - Nie czekała na odpowiedź tylko kontynuowała. - Jak zwykle nic mi nie napisał. On nam wybiera uczniów, a my musimy użerać się z takimi łamagami - warknęła chwilę nad tym wszystkim myśląc. - Mimo wszystko trafiło się parę interesujących egzemplarzy - Mimo niedawnego gniewu na jej twarzy zagościł niewielki uśmiech. - Ktoś zwrócił twoją uwagę?

 

W tym samym czasie kiedy trwała rozmowa dziekan z nauczycielem, Thomas maszerował w grupie uczniów. Nie zwrócił uwagi na to kiedy Czytelniczka do nich dołączyła, bo teraz myślał o czymś zupełnie innym. Po głowie chodziły mu niedawne słowa Elviry, ale nie tylko to. Wciąż z jakiegoś powodu wspominał bliskość jej twarzy, to jak jej ciepły oddech muskał jego skórę. Choć naprawdę się starał, to nie potrafił tego wyrzucić z pamięci. Pytanie rodziło się jedno. Dlaczego ta czarownica tak na niego działała? Nawet nie zauważył kiedy zaczęli zbliżać się pod miejsce kolejnych lekcji. Z zamyślenia wyrwał go dopiero widok nietypowego nauczyciela. Gdy spojrzał w jego oczy miał wrażenie jakby był ślepy i właściwie jak ktoś taki mógł uczyć zła? Dwie poprzednie nauczycielki to jedno, ale on nawet nie wyglądał na choć trochę złego. W ogóle nie czuć było od niego mroku, zapewne dlatego ledwo spostrzegł jak nagle obok niego pojawił się Christian przepychający się przez innych nigdziarzy. Spoglądał teraz na Thomasa z dziwnym uśmiechem.

 

- Sądziłem, że jestem ostatnią osobą obok, której staniesz - odparł ponuro Thomas nawet na niego nie patrząc tylko idąc dalej wśród tłumu uczniów.

- A niby czemu tak pomyślałeś? - spytał Christian, nie czekając przy tym na odpowiedź. - Czy dlatego że mnie pobiłeś? A może dlatego, że przez ciebie niemal cała szkoła chce mnie ukatrupić?

- To drugie sam sobie załatwiłeś - odpowiedział chłodno Christianowi.

- Być może. Teraz jednak dzięki tobie wszyscy myślą, że gustuje w wywernach, no i jeszcze zająłem ostatnie miejsce - Thomas tylko wzruszył ramionami nic nie mówiąc, ale Christian mówił dalej. - Zakładam jednak, że ty wolałbyś pocałować kogoś innego, prawda? - Thomas nagle spojrzał na niego bardzo nieprzyjemnie.

- Jeśli chcesz coś powiedzieć, to powiedz - Jego ton stał się bardziej groźny.

- Spokojnie, jestem cierpliwy i znacznie sprytniejszy niż choćby ten pajac, który ci przypalił włosy, wszystko w swoim czasie - To były ostatnie słowa Christiana, który odszedł od Thomasa znikając w tłumie nigdziarzy. Chłopak jeszcze chwilę za nim spoglądał, zaraz jednak starał się wrócić do normalnej pozy. Mimo wszystko zastanawiał się co ten kretyn znowu wymyślił. W pewnym jednak sensie wiedział o co mu chodziło i to go martwiło.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Hector zatrzymał się powoli, spoglądając to na swoich współlokatorów, to na szerokie, przyozdobione kryształowym łukiem przejście na końcu korytarza, za którym znikali kolejni uczniowie. Podejmując w końcu ostateczną decyzję, westchnął i poprawił prostą, plecioną torbę, którą nosił na ramieniu. Potem razem z Alanem i Aidanem cofnęli się kilka kroków w stronę Stephanie, która konspiracyjnie próbowała podsłuchać o czym rozmawia Dovey z Lisą i Sophie, nawet jeśli było to niemożliwe z powodu rzuconych na zamknięte drzwi czarów. 

- To naprawdę nic wielkiego. Przejdzie mi - powiedziała cicho Hector, spuszczając z rezygnacją głowę i poprawiając okrągłe okulary. - Spodziewałem się, że nie będzie mi szło zbyt dobrze, ale nie myślałem, że aż tak - przełknął ciężko ślinę. - Tata powiedział, że byłby ze mnie dumny, gdybym został bohaterem drugoplanowym, tak jak on - dodał o wiele ciszej. - Obydwoje nie jesteśmy zbyt...

- Na co czekasz? - przerwał im nieco szorstki głos Stephanie.

Dziewczyna opierała się bokiem o czystą do połysku ścianę i przez zmrużone oczy obserwowała chłopca, który przystanął po drugiej stronie drzwi, w pewnym oddaleniu od nich.

Hector spojrzał z zainteresowaniem w jego stronę, tak samo jak Aidan, na którego twarzy pojawił się jednak szybko grymas niechęci.

 

Księciem, który zdecydował się dłużej zaczekać, był oczywiście Edward, teraz opierający się o ścianę, w o wiele bardziej nonszalancki sposób niż Stephanie. Pukiel lśniących, czarnych włosów zasłonił mu jedno oko, kiedy patrzył na nich z dziwnym zniechęceniem, nie robiąc żadnego ruchu w kierunku tego, by zbliżyć się i dołączyć do ich grupy.

- Na Sophie - odpowiedział, na sekundę odwracając głowę, kiedy uświadomił sobie, że jego słowa okazały się bardziej wyniosłe niż zamierzał. - A wy pewnie na Czytelniczkę, tak? - znów na nich spojrzał, tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi, bo sam doskonale się jej domyślał.
Z jakiegoś powodu napawało go to nieokreśloną irytacją, obserwowanie tej sporej, hałaśliwej grupki stojącej po tamtej stronie drzwi, kiedy on tutaj był całkowicie sam. To było niewłaściwe i niesprawiedliwe. Jakaś tam ruda mieszczanka z krainy spoza Puszczy nie zasługiwała na to, żeby adorować i otaczać ją uwagą bardziej niż utalentowaną, piękną i wyraźnie przygnębioną księżniczkę. W sumie to sam nie był pewny dlaczego zdecydował się na nią zaczekać. Chyba po prostu nie mógł już patrzeć te na jej rozpaczliwe próby ukrycia smutku i zdecydował się sam poprawić jej humor choćby przez zwykłą pogawędkę. Najwyraźniej dobrze zrobił, bo patrząc na tę scenę, mógł domyślać się, że nie miałaby tu zbyt wielkiego wsparcia.

Wysoka i nieuczesana (Stephanie?) zmarszczyła się, jakby chciała powiedzieć coś nieuprzejmego, ale wtedy drzwi gwałtownie się otworzyły i na korytarz wypadł kołtun rudych włosów z nogami, albo inaczej mówiąc "Lisa". Stephanie natychmiast przyciągnęła ją do siebie, a Aidan zrobił krok do przodu, żeby móc wyraźniej słyszeć o czym rozmawiają. Edwardowi z ledwością udało się zatuszować prychnięcie. Nadal leniwie opierał się o ścianę, dopóki na korytarz nie wyszła dziewczyna, na którą czekał. Poświęcił kilka sekund tylko na samo obserwowanie jej. Za każdym razem, gdy ją widział, zadziwiało go to, jak piękna była. Nigdy nie powie tego na głos przy Abraxasie, ale jego zdaniem nawet Vivienne nie byłaby w stanie przyćmić jej w tym zakresie.

Zrobił kilka powolnych kroków do przodu i jednym eleganckim ruchem odgarnął niesforne, czarne włosy do tyłu.
- Księżniczko Sophie. Czy mogę się zaoferować? - powiedział cicho i oficjalnie, wyciągając w jej stronę ramię i ignorując całkowicie dyskutujący obok nich tłum. Niech zajmują się błahostkami, ignorując diament. Dzięki temu łatwiej będzie mu zwrócić na siebie jej uwagę. Uśmiechnął się łagodnie, patrząc prosto w jej ciemne, lśniące oczy, tak podobne do jego własnych.

 

W tym czasie Stephanie przyciągnęła do siebie Lisę. Ruda dziewczyna nawet nie próbowała walczyć, miała nieco nieobecny wzrok, zmarszczone brwi, do tego była też wyraźnie pobladła, co uwydatniło jej piegi. Kiedy Sophie opuściła klasę, żadne z nich nie zauważyło, że drzwi same się za nią zamknęły.

- No i co ci powiedziała profesor Dovey? - zapytała szybko jej współlokatorka, a potem machnęła lekko głową w bok, jakby przypominając sobie o tym, że stoi za nią trójka chłopców. - Idziemy, bo potem może zabraknąć czasu? - dodała, nie precyzując o co dokładnie chodzi.

Lisa zamiast od razu jej odpowiedzieć, zrobiła krok w prawo, żeby móc dobrze widzieć całą grupę. W jej głowie wciąż kłębiło się mnóstwo myśli, czuła pulsującą adrenalinę, usta miała wyschnięte i spierzchnięte. Nie zamierzała jednak znowu wyżywać się na ludziach, którzy ewidentnie próbowali jej pomóc. Zamrugała szybko, patrząc na Aidana i wyraźnie niepewnego Hectora. Już otwierała usta, żeby wytłumaczyć swoje wcześniejsze zachowanie, ale wtedy jej wzrok spoczął na Alanie, jego niebieskich, zmartwionych oczach i zalało ją takie poczucie winy, że słowa przeprosin cofnęły jej się z powrotem do gardła. Zamiast nich zadała więc krótkie prytanie.

- Co to znaczy, że ktoś jest Widzącym?

Tak na dobrą sprawę już i tak domyślała się odpowiedzi, więc zaszokowane miny Stephanie i Aidana jej w zupełności wystarczyły. Nie czekała, aż się odezwą, tylko znów wbiła wzrok we współlokatorkę.

- Sader jest Widzącym. Nie odpowie na moje pytania, prawda?

Stephanie otworzyła usta, a potem je zamknęła, unosząc bezradnie brwi i wzruszając ramionami.

- Dobra, to nie zmienia faktu, że chcę się z nimi zobaczyć - westchnęła Lisa, czując, że znów zaczyna wzbierać w niej irytacja.

Zrobiła krok w stronę przeciwną do tej, gdzie chwilę temu udali się Edward i Sophie. To samo zrobili Stephanie, Aidan, Alan i, trochę bardziej niepewnie, Hector. Z gardła Lisy wyrwało się na wpół rozbawione na wpół nerwowe parsknięcie.

- Ej no, ludzie, dajcie spokój. Idę tylko pogadać z nauczycielem.

- Tak, z trzęsącymi się dłońmi i kolanami, do tego blada jak człowiek na minutę przed omdleniem. Ktoś musi z tobą iść - odpowiedziała surowo Stephanie - Myślę, że to powinnam być ja, bo mamy potem z Lisą wspólną lekcję - dodała, spoglądając na chłopców, najwyraźniej nadal trochę obrażona, że Lisa nie obudziła jej na swoją nocną wyprawę do Akademii Zła.

- Ej, to niesprawiedliwe! - wtrącił natychmiast Aidan, chyba po raz pierwszy nie zgadzając się w czymś ze Stephanie.

Lisa obserwowała w ciszy jak jej współlokatorka unosi wysoko brwi. Wtedy właśnie Hector zrobił powolny krok w tył.

- Jeśli nie jestem tu potrzebny, to mogę sobie pójść... - powiedział cicho, takim tonem, jakby naprawdę trochę się bał mieszać w sprawy dotyczące jakiegoś Widzącego, który na domiar wszystkiego jest ich profesorem.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Sophie

Uśmiechnąłem się delikatnie, widząc, że Hector z nami został. Miałem nadzieje, że nasze towarzystwo zdoła choć trochę poprawić mu nastrój. Właśnie wtedy ten zaczął nam opowiadać o swoim ojcu i zdziwiłem się słysząc, że i on chodził do Akademii. Mimo to uważanie, że Hector powinien być bohaterem drugoplanowym jak dla mnie było nieodpowiednie. Tacy ludzie jak Hector zasługiwali moim zdanie by zostawać bohaterami pierwszoplanowymi. Wierzyłem zarówno w niego jak i Aidana, bo pokazywali obaj prawdziwie zawszańskie cechy, których czasem brakowało rodowitym książętom. Nagle jednak słowa chłopaka zostały przerwane przez Stephanie, szybko obróciłem wzrok w miejsce, do którego kierowała pytanie i zobaczyłem samotnie stojącego Edwarda.

 

Dziś po raz drugi już był poza towarzystwem innych książąt, z którymi zwykle się trzymał. Nie rozumiałem dlaczego. A przynajmniej do czasu, aż w głowie błysnęła mi myśl, ale nadal nie byłem do końca pewny czy to na pewno to. Gdy usłyszałem jego odpowiedź, zdębiałem. Czyli był tutaj dla niej? Coraz bardziej miałem wrażenie, że mu na niej zależy, ale nie byłem pewny jak zareaguje Sophie. Nigdy nie widziałem by tak kotłowały się w niej emocje jak na tej lekcji, no może raz kiedy byliśmy dziećmi. Gdy spytał czy czekamy na Elisabeth opuściłem lekko wzrok. Prawda była taka, że czekałem na obie i miałem nadzieje, że z każdą spokojnie porozmawiam, ale teraz nie byłem już tak pewny czy to się uda. Zaraz uniosłem, wzrok widząc jak z klasy wychodzi Elisabeth i z jakiegoś powodu poczułem jak coś zaciska mi się w gardle gdy tylko ją ujrzałem. Zaraz za nią zobaczyłem idącą Sophie, nim jednak w jakikolwiek sposób zareagowałem na jej widok już pojawił się przy niej Edward, a ja opuściłem lekko wzrok nie chcąc mieszać się do tego co jest między nimi. Miałem tylko nadzieje, że zdoła jej pomóc.

 

W tym samym czasie Sophie szła z tyłu za Czytelniczką starając się nawet nie myśleć o tym wszystkim. Nadal nie rozumiała dlaczego wieszcz chciał by dzieliła komnatę z tymi dziewczynami. Dlaczego nie mogła mieszkać z księżniczkami podobnymi sobie? Wtedy właśnie do jej uszu dotarły głosy i już widziała jak niewielka grupa zawszan wciąga do swego kręgu rudą Czytelniczkę. A wśród nich był nawet Alan. Ponownie poczuła smutek, widząc jak wszyscy czekali na tą Czytelniczkę, podczas gdy ona była spychana na drugi plan, nawet przez własną rodzinę. Zaraz znów ruszyła, nie chcąc o tym myśleć. Nie miało to znaczenia, w zamku też zawsze była tylko tłem dla kuzyna. Tam sobie z tym poradziła i tutaj też sobie poradzi. Podniosła głowę wysoko, chcąc przy tym ukryć swoje niedawne myśli.

 

Równie szybko zamarła, bo jak się okazało ktoś na nią czekał. Przystojny książę Edward stanął niespodziewanie przed nią, a ona poczuła jak jej serce zabiło szybciej. Został tu dla niej, podczas gdy wszyscy inni odeszli. Mrugnęła kilkukrotnie jakby nie wiedziała co ma powiedzieć na jego słowa czy też propozycje. Choć w głowie chodziły jej miliony reakcji, to żadnej nie potrafiła w tej chwili z siebie wydobyć. W końcu delikatnie się uśmiechnęła i chwyciła ramię Edwarda, chwilę później z nim odchodząc. Gdy poruszała się koło niego, pierwszy raz od dawna czuła jakby komuś na niej zależało, poczuła się jakby nie była tylko tłem tego wszystkiego. Nigdy nikt poza najbliższą rodziną nie wprawiał ją w takie reakcje. Wtedy jednak dotarły do niej niczym echo niedawne słowa, które usłyszała podczas lekcji. Przypominasz mu jego matkę tylko, dlatego się tobą interesuje. Wszystko w jednej chwili się posypało, a sama poczuła bolesne ukłucie prosto w serce i niespodziewanie się zatrzymała wyrywając się z ramienia Edwarda. Powoli uniosła wzrok i spojrzała prosto w jego oczy żeby ten mógł zobaczyć, że jej były zaszklone i z trudem powstrzymuje łzy.

 

- Jesteś dla mnie miły, Edwardzie - powiedziała wyjątkowo niepewnie jak na nią, a każde jej słowo z trudem skrywało rozpacz. - Od kiedy tylko mnie zobaczyłeś rano, jesteś cały czas dla mnie miły i mnie wspierasz, nawet teraz zaczekałeś na mnie, choć wcale nie musiałeś - opuściła lekko wzrok by zarazznów go unieść i spojrzeć mu w oczy ponownie. - Naprawdę się z tego powodu cieszę i twoje wsparcie wiele dla mnie znaczy, ale muszę wiedzieć, dlaczego - Nie była dłużej w stanie powstrzymać łez. - Powiedz szczerze, czy to dlatego, że jestem podobna do Śnieżki? Jesteś dla mnie tak dobry, bo przypominam ci twoją mamę? - położyła mu delikatnie dłoń na piersi. - Proszę, muszę to wiedzieć - pokręciła delikatnie głową. - Nawet jeśli wyglądam choć trochę jak Śnieżka w młodości, nie jestem nią i nigdy nie będę, jestem po prostu Sophie - Jej ton był przygaszony, a przy tym i zrozpaczony przy każdym słowie jakie z siebie wyrzuciła.

 

Powoli ruszyłem za Elisabeth i resztą grupy, na chwilę jeszcze śledząc wzrokiem znikającą Sophie, a przynajmniej do czasu, aż nie zniknęła mi z oczu. Miałem nadzieje, że zrobiłem co należy pozwalając jej odejść z Edwardem. Właśnie wtedy też zobaczyłem wzrok Elisabeth na sobie i usłyszałem jej pytanie, na które lekko zamarłem. Widzący? Profesor Sader był wieszczem? Czyli to co zauważyła Sophie... to, że obrazy pokazują różne wydarzenia przyszłości było prawdziwe? Nagle jednak usłyszałem, że Elisabeth chce z nim mimo wszystko porozmawiać. Nic nie rozumiała, ale nie mogłem się dziwić, w końcu była Czytelniczką i nie wiedziała jak to wygląda jeśli chodzi o pytania do wieszcza. Właśnie wtedy do mych uszu jeszcze dotarły słowa Hectora i w tym momencie wyszedłem na czoło grupy, stając przed wszystkimi i odwracając się do nich twarzą.

 

- Hectorze, po pierwsze trochę więcej wiary w siebie - powiedziałem wbijając w niego wzrok. - Wszyscy trzymamy się razem i sobie pomagamy. Każda pomoc zawsze jest potrzebna, nawet w chwili, której nikt nawet nie będzie się spodziewał, twoja może być równie nieoceniona - posłałem mu delikatny uśmiech, a potem skierowałem wzrok na Elisabeth. - Nawet jeśli pójdziesz do profesora Sadera, on nic ci nie powie. Wieszcze nie łamią swojej zasady, bo ma to dla nich wysokie konsekwencje, sporo o nich czytałem i wiem jak to wygląda - lekko westchnąłem nim zacząłem kontynuować dalej. - Jednak jest ktoś kto widział coś na tych obrazach - położyłem lekko dłoń na ramieniu Elisabeth. - Wybacz, że tak wtedy zniknąłem z Sophie, ale musiałem jej pokazać te obrazy. Widzisz ona wam tego pewnie nie mówiła, ale ma niezwykły talent, bardzo ceniony w całym naszym królestwie - Na chwilę zamilkłem żeby mieli chwilę na zrozumienie o czym mówię, dopiero potem zacząłem mówić dalej. - Potrafi zobaczyć więcej niż inni. Ujrzy każdą nieudaną krzywiznę na klejnocie czy ukryty przekaz i emocje jakie kierują artystom, niezależnie czy jest to obraz czy też klejnot, który tworzy. Zobaczyła coś na tych obrazach, ale niestety nie chce powiedzieć co - dodałem bardziej ponuro. - Cokolwiek to było była tym strasznie zmartwiona, a nawet przerażona, to był jeden z powodów jej zachowania na ostatniej lekcji. Jedyne co mi powiedziała to abyśmy przestali się tym interesować oraz, że takie rzeczy już się nie dzieją. Można więc zdobyć jakieś informacje od mojej kuzynki. Niestety, na razie nie wiem jak teraz do niej dotrzeć, nigdy jeszcze chyba nie widziałem takiego rozchwiania emocjonalnego u niej jak w obecnej chwili - dodałem ponuro i wtedy spostrzegłem, że nadal mam dłoń na ramieniu Elisabeth, kiedy tylko to zauważyłem równie szybko ją zabrałem, czując się przy tym lekko zakłopotany.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Kiedy Sophie nagle wyrwała ramię z uścisku Edwarda, książę wyglądał na zaskoczonego. Uniósł z zaciekawieniem swoje idealne, czarne brwi i nieco zwolnił, patrząc na nią z góry i uważnie jej słuchając. Gdzieś tak w połowie jej wypowiedzi, zatrzymał się całkiem, rozchylając lekko usta i obserwując ją z niedowierzaniem, najwyraźniej kompletnie nie rozumiejąc skąd mogła wziąć tak absurdalny pomysł. Chwilę później, gdy znów zapadło między nimi przeciągające się milczenie, zaczął jednak sprawiać wrażenie bardziej zranionego niż zdenerwowanego. Czuł, że oparła delikatną dłoń o jego pierś, ale to zignorował. Zmarszczył brwi i przeczesał palcami gęste włosy, zastanawiając się, co powinien teraz powiedzieć. Odrzucił kilka z tych grzeczniejszych i bardziej elokwentnych odpowiedzi, decydując się po prostu na szczerość.

- Nie, Sophie, to zupełnie nie tak... skąd w ogóle przyszyło ci do głowy coś takiego? "Przypominasz mi mamę"... co za bzdura - z jego gardła wyrwał się cichy śmiech, ale nie było w nim żadnej wesołości, tylko napięcie i niedowierzanie, jakby dziewczyna właśnie zarzuciła mu coś, co go bardzo zabolało, a czego kompletnie się nie spodziewał. - Tak, Sophie, masz podobną urodę do Śnieżki, ale nigdy nie zainteresowałbym się tobą tylko z takiego powodu. Ja naprawdę... lubię dziewczyny z ciemnymi włosami i jasną skórą, ale... - westchnął i przytknął dwa palce do czoła, lekko zakłopotany. - Chciałem cię tylko lepiej poznać. Uważam, że jesteś wrażliwa i utalentowana i naprawdę warta uwagi. Wcale nie chcę, żebyś była jak Śnieżka... Jak mógłbym tego chcieć, skoro sam przez cały czas martwię się, że wszystkie księżniczki widzą we mnie tylko jej syna - powiedział w końcu to, co najwyraźniej tak go męczyło, przyjmując przy tym postawę niemal obronną. Jego słowa zabrzmiały naprawdę gorzko. - Czy ty wiesz, jakie to jest trudne? Kleją się do mnie, chociaż w ogóle mnie jeszcze nie znają. Na przykład księżniczka Emeralda, od wczoraj ciągle próbuje wciągnąć mnie w rozmowę o tym, jak wygląda królestwo po zmianach, jakie wprowadzili moi rodzice. Dla mnie bardziej istotne, niż to co oni zrobili, jest to, co zamierzam zrobić ja - ostatnie słowa wypowiedział twardo i z pewnością siebie, ale zaraz po tym westchnął i sięgnął do dłoni Sophie, najpierw łagodnie ją ściskając, a potem odsuwając od siebie. - Wybacz mi, księżniczko, być może powiedziałem trochę za dużo - dodał o wiele bardziej oficjalnym tonem, nie używając już jej imienia. - Przepraszam także za to, że przeze mnie czułaś się przytłoczona.

Nie był w stanie ukryć swojego przygnębienia. Być może nawet nie próbował.

 

W tym czasie pod klasą profesor Dovey wciąż trwało mini-zebranie piątki uczniów. Kiedy Alan wyszedł do przodu i zaczął do nich mówić, swoim spokojnym, ale równocześnie pewnym głosem, Aidan natychmiast się uspokoił i słuchał go z uwagą, posyłając jedynie ukradkowe spojrzenia Stephanie. Z równym zainteresowaniem obserwował go Hector, najwyraźniej pod wrażeniem opanowania i odwagi, jaką przejawiał książę ze Śnieżnych Wzgórz. Gdyby profesor Dovey wyszła teraz z klasy i zobaczyła to na własne oczy, prawdopodobnie uznałaby to za wzorcową scenę przedstawiającą dwóch głównych bohaterów i ich trójkę pomocników. Nawet Lisa słuchała Alana w milczeniu, chociaż lekko drgnęła, kiedy chłopak położył jej dłoń na ramieniu. Nie dlatego, że się wystraszyła, oczywiście, że nie, była w końcu Lisą, po prostu nie rozumiała już, czy chłopak naprawdę jest na nią zły za tamtą sytuację w Galerii, czy nie. Potem przestała już o tym myśleć, unosząc wysoko rude brwi, gdy Alan zdradzał im tajemnicę talentu Sophie. Tak naprawdę zdała sobie sprawę, że całkiem jej odpowiadało, gdy chłopak tak ją wspierał, dopiero wtedy, gdy zabrał dłoń, najwidoczniej nieco spłoszony. To wszystko było naprawdę dziwne.

Lisa już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Stephanie ją uprzedziła.

- To bardzo dobrze... w sensie bardzo dobrze, że Sophie będzie potrafiła powiedzieć nam coś więcej, ale to ty musisz spróbować to z niej wyciągnąć - zacisnęła lekko usta. - Z nami na pewno nie będzie chciała rozmawiać. Uważa nas za agresywne dzikuski.

- Co za głupota - mruknął Aidan, a Stephanie uśmiechnęła się lekko w jego stronę.

Lisa uśmiechnęła się lekko, widząc jej radość, ale potem przypomniała sobie o czym tak właściwie rozmawiali i jej mina stała się o wiele bardziej poważna. Pomyślała o okropnym obrazie przedstawiającym płonący Gawaldon, jej ukochane miasto, i natychmiast poczuła, że robi jej się niedobrze. Przełknęła gulę w gardle i spojrzała powoli na Alana.

- Więc mówicie, że Sader na pewno nie odpowie na moje pytania... - mruknęła, pochylając głowę i wpatrując się intensywnie w swoje niedopasowane do mundurku buty. - To w takim razie, czy jest jeszcze ktokolwiek inny, kto mógłby mi wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi? Chociaż trochę?

- W Nibylandii mówią, że odpowiedzi na wszystkie pytania zazwyczaj zna Dyrektor Akademii - wymamrotał Hector, który jak do tej pory milczał, bo nie za bardzo rozumiał o co chodzi i nie chciał się wtrącać.

Zaraz potem wydał z siebie cichy okrzyk, kiedy Stephanie przydepnęła mu stopę.

- O co chodzi? - zapytał zdziwiony, odsuwając się trochę do tyłu, żeby rozmasować bolące miejsce. - Naprawdę tak mówią, ale przecież wiadomo, że do Dyrektora nie da się dostać.

- No właśnie, Lisa - podchwyciła natychmiast Stephanie, odwracając się do współlokatorki ze skrzyżowanymi ramionami. - Widzisz. Wszyscy tak uważają. Ja, Hector, Aidan, nawet na Ceremonii Powitalnej...

- Na Ceremonii Powitalnej mówili wiele rzeczy - ucięła od razu piegowata dziewczyna, zakładając kosmyk rudych włosów za ucho i spoglądając wymownie to na Stephanie, to na Alana, jakby chciała przypomnieć im, gdzie razem z księciem włamali się w nocy. - Poza tym, jak dla mnie wszędzie da się dostać, tylko trzeba mieć dobry pomysł. 

- Chodźmy już, bo spóźnimy się na lekcje - odpowiedziała Stephanie, nim zdążył zrobić to ktokolwiek inny, najwyraźniej nie chcąc w tej chwili i w tym miejscu dyskutować na ten temat. - Lisa, nie możemy pójść pogadać z Saderem na obiedzie? Będzie więcej czasu, poza tym, możliwe, że on też się tam pojawi i w ogóle nie trzeba go będzie szukać.

 

Lisa na początku zacisnęła buntowniczo usta, ale potem westchnęła i wzruszyła ramionami. Wspólnie udali się na parter. Dziewczyny powinny wyjść potem do ogrodu przed zamkiem, na lekcje Komunikacji ze Zwierzętami, a chłopcy skierować się do dużej sali treningowej, która znajdowała się niedaleko stołówki. Teraz, idąc korytarzami, nadal rozmawiali.

- A gdybym chciała pogadać z Saderem o Dyrektorze, a nie zadawać mu pytania o jego... wizje - zaczęła ostrożnie Lisa. - To myślicie, że wtedy by mi odpowiedział?

- Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej o Dyrektorze, to możesz też skorzystać z biblioteki albo zapytać Magdy. Księżniczki Magdy - dodał natychmiast Hector, poprawiając nieśmiało okulary. - Wydaje się wiedzieć naprawdę dużo na jego temat.

- Ale Alan chyba też się nim interesuje, nie? - Aidan spojrzał szybko na współlokatora. Lisa odwróciła się i zrobiła to samo, wciąż nieco przygnębiona tym, jak wcześniej bez powodu na niego nakrzyczała - Więc mógłby nam o nim coś opowiedzieć, na przykład na obiedzie - dodał z nadzieją.

Sam nie fascynował się za bardzo tematem Dyrektora, chodziło mu głównie o Lisę, ale naprawdę polubił spędzanie czasu z tą grupą i chciałby, by na obiedzie usiedli wspólnie. Hector natomiast uśmiechnął się lekko, jakby nie był do końca pewny, czy Aidan mówił też o nim.

- Nie mam nic przeciwko, pod warunkiem, że Adelia będzie mogła być tam ze mną - powiedziała w końcu Lisa, po której tonie dało się wyczuć, że albo będzie siedzieć na obiedzie z nimi i przyjaciółką albo tylko z przyjaciółką. Stephanie westchnęła bezgłośnie.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...