Skocz do zawartości

[Clocky] Klątwa w spadku


Recommended Posts

Ruby spojrzała na niego. Ostatnia propozycja jednak nieco ją spłoszyła a może raczej przytłoczyła. Poczuła jak oblewa się delikatnym rumieńcem.

- Jeżeli znajdziesz odpowiednie wytłumaczenie które moi rodzice zaakceptują. Zgodzę się na wszystko - powiedziała spokojnie. Ufała mu choć w głębi wiedziała, że nie powinna tego robić tak po prostu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Tak jak mówiła ta twoja przyjaciółka, zmora paskudna. Plan! Miasto! Muszę się ubrać! - stwierdził, chodząc  w kółko i gestykulując zawzięcie. - To jest to! Ubrać się i znaleźć dom. Bardzo duży. Rezydencję. I dorobić sobie pochodzenie, co nie powinno być trudne. Herb, tak? Wasi ważni ludzie mają herby. Szlachta, o. Nie jesteś ze szlachty, co? Ty lepiej! Jesteście bogaci, ale brakuje wam statusu. Takie rzeczy się nie zmieniają! Za moich czasów też tak było. Ile ty tam miałaś lat? Nieważne, pewnie jesteś już na wydaniu. Tak więc wypadek! Prawie. Zemdlejesz gdzieś na ulicy i prawie wpadniesz pod wóz albo końskie kopyta i ja cię uratuję. Dobry wstęp. Co ty na to? - zapytał, podekscytowany. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruby caly czas obserwowała Isleena podczas tego gdy mówił. W jego planie było coś takiego. Coś co konkretnie ją intrygowało. Ale był dobry! Wręcz wspaniały. Pytanie tylko, jak uda się mu to zdobyć. Co prawda był demonem, ale nie do końca była pewna na co go stać. Ale sztuczka z szybą była niezła. Niechaj więc się wykaże. Skinęła głową.

- Zgadzam się Isleen. Ale proszę. Nie spartacz tego - powiedziała spokojnie po czym usiadła na łóżku. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jeśli ktoś może tu coś spartaczyć, to ty - odparł, najwidoczniej urażony. Splótł ciasno dłonie, uniósł je pod podbródek i przyjął głupkowaty uśmiech. Dodał jeszcze teatralne trzepotanie rzęsami.  - "Isleen ratuj, goni mnie niewidzialny potwór, Isleen ratuj, klątwa, Isleen ratuj, kaszel i przeziębienie" - rzucił, modulując głos i bezczelnie małpując Ruby. - Przydałabyś się lepiej. Każda kobieta w tych czasach jest tak bardzo... bierna? - zapytał. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruby lekko zmarszczyła brwi.

- To prawda... Kobieta w tych czasach jest niezwykle bierna. Chcę jednak pokazać, że nie musi tak być. W przyszłości zostanę zegarmistrzem i och! Przejmę zakład po rodzinie i będę kowalem własnego losu. Wcześniej trzeba się pozbyć "klątwy". Po prostu działajmy Isleen. Mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytała po czym spojrzała na niego. Na jej twarzy malował się wręcz stoicki spokój połączony z zamyśleniem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwa tygodnie. Tyle potrzebował demon, żeby wszystko odpowiednio "zorganizować". Wymykał się parę razy z domu, większość czasu jednak siedział w książkach. W tym czasie Ruby zdążyła wyzdrowieć. W finałowym dniu siedziała po lekcjach z Jane w ich pokoju. Była godzina czternasta i były po obiedzie, a więc miała godzinę do popołudniowej modlitwy. 

Isleen według planu zniknął, a Jane została zapoznana z tym, co miało się stać. Pozostawało tylko ubrać płaszcz, wyjść na dwór, stawić czoła okropnej pogodzie i wpaść pod powóz. Łatwizna. 

Planowo miały wybrać się obie do cukierni, więc szły chodnikiem, a Jane - jak to  Jane - szczebiotała wesoło, niszcząc jesienną aurę. Wszystko miało się rozegrać pod sklepem cukierniczym, z którego akurat wychodził Isleen. I trzeba mu było przyznać, że przyłożył się do pracy. Wyglądał nienagannie w czarnym płaszczu, z cylindrem na głowie i uczesanymi włosami. Niemal jak nie on. Nie spojrzał nawet na dziewczęta, tylko ruszył im naprzeciw, przeglądając dzisiejsze wydanie gazety. 

Z naprzeciwka akurat nadjeżdżał powóz zaprzężony w cztery konie. Powóz bogaty, z czarnego drewna - na pewno należący do kogoś obrzydliwie majętnego. Ruby miała udać, że mdleje. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwa tygodnie. Kupa czasu, można tak powiedzieć. Jednak nie mogła mu mieć tego za złe. W końcu, czy chcąc czy nie, musiala się jakoś z tego wykaraskać. A taka sytuacja była najlepszym wyborem według Isleena. No i Jane. Nie chciała się więc sprzeciwiać, może dlatego, że kończyły jej się w miarę inteligentne i moralne pomysły? Kiedy wyzdrowiała, wróciła do nauki. Plan był prosty, powtarzała go w głowie wiele razy. Musiało się udać. 

Stawiła czoło złej pogodzie, choć przeklinając siebie w duchu. Szła do cukierni razem z Jane. Widok demona, odpicowanego tak doskonale, był interesujący. Jak on to zrobił. Nie ważne. Kiedy nadeszła odpowiednia pora Ruby wykonała to co trzeba było. Udała że mdleje.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyjaciółka Ruby teatralnie pisnęła, gdy ta runęła wprost pod końskie kopyta. Trudno było zmusić się do samego bezwładnego upadku na ziemię, a co dopiero do igrania ze śmiercią. 

Ale Isleen był szybki. Jednym sprawnym system rzucił się za dziewczyną, chwycił ją za rękę i szarpnął, żeby znalazła się z powrotem na chodniku. 

Karoca zatrzymała się, konie zarżały, nagle powstrzymane przez woźnicę i zrobił się chaos. Przechodnie zatrzymali się, ale tego już Ruby nie widziała, półeżąc bezwładnie w połowie na chodniku, a w połowie na ręce Isleena. 

- Pomocy! - krzyknął, brzmiąc jakby naprawdę był zaaferowany. - Czy jest tu medyk? Panienka jest przyjaciółką? Czy zdarzały się wcześniej takie incydenty? 

- Ależ skąd! Na Boga, to pierwszy raz! - odparła Jane przerażonym głosem. - Tydzień temu zmogło ją przeziębienie, ale żeby od razu utrata świadomości? Niebywałe! Och, oby nic jej się nie stało!

Drzwi karety otworzyły się. Z progu zeskoczył mężczyzna w czerni, wysoki, elegancki i... Rozczochrany. Czarne włosy miał w kompletnym nieładzie, choć cała reszta była w najlepszym porządku. On również miał na sobie czarny płaszcz, ale i białe rękawiczki. Wyglądał na służącego. 

- Co się stało, sire? - zapytał głębokim, bardzo pociągającym głosem. To był też moment, w którym Ruby mogła udać, że powoli odzyskuje przytomność. Musiała to dobrze rozegrać. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cała akcja rozegrała się dosyć szybko. Udająca nieprzytomną Ruby nasłuchiwała uważnie wszystkiego co się działo. Nie mógła przecież zrobić czegoś w nieodpowiednim momencie. Isleen grał bardzo przekonująco. Jane też, ale czy Jane po prostu nie była taka na codzień. Chaos, to na pewno musiało się teraz dziać. Ludzie byli z natury bardzo ciekawscy. Zastanawiała się tylko jak szybko rozniesie się fama. Przyszedł jej moment. Otworzyła delikatnie oczy, przetarła je dłońmi. Zamrugała kilka razy wpatrując się w Isleena z nutą niepewności.

- C-co się stało? P-an mnie uratował? - zapytała nieco ściszonym, niepewnym głosem. Chwilę potem oblała się delikatnym rumieńcem nadal udając lekko zamroczoną.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wody! Niech ktoś przyniesie wody! - krzyknął jeszcze Isleen, a ktoś wbiegł do cukierni, żeby wypełnić prośbę. 

- Proszę się nie martwić, panienka zemdlała - oznajmił wysokiemu demon uspokajająco. - Miała dużo szczęścia, że przechodziłem. Mogło to się skończyć tragicznie, ale to tylko nieszczęśliwy wypadek. Może pan jechać dalej, jak sądzę. 

- Czy aby na pewno w czymś nie pomóc? Panicz Phantomville na pewno będzie na tyle łaskaw, aby podwieźć ją do szpitala. Nie chcielibyśmy, by stało się coś nieoczekiwanego. 

Oczy służącego zmrużył się, gdy wypowiedział ostatnie słowo. 

- Wybrałyśmy się na spacer, jesteśmy ze szkoły dla dziewcząt przy ulicy Attenborough. Moja przyjaciółka zwyczajnie nie jest jeszcze w formie, ale z pewnością nic jej się nie stanie, dziękuję panom za troskę, a pana przepraszam za kłopot - odezwała się Jane przepraszająco. 

- W rzeczy samej - potwierdził Isleen, kiwając głową. Atmosfera zrobiła się nieco dziwna. Z cukierni wybiegł jej właściciel, powiewając białym fartuchem. Niósł w dłoni szklankę wody, którą podał Ruby. 

- No nic, w takim razie życzę rychłego powrotu do zdrowia. - Kamerdyner dał za wygraną.

-...Astianieee, śpieszymy się. Długo jeszcze?! - rozległ się zirytowany głos że środka karety. Służący uśmiechnął się. 

-  Właśnie tak. Przepraszam państwa i obyśmy się więcej nie spotkali... - tu rzucił znaczące spojrzenie Isleenowi, wstępując na stopień karety. Odwrócił się jeszcze, tym razem z przekonującym i miłym uśmiechem. 

-... w takich okolicznościach! 

Zniknął za drzwiami, a kareta wkrótce ruszyła. Isleen nie wyglądał na zadowolonego. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruby spojrzała na niego z lekkim niezrozumieniem. Czy wyszło coś nie tak? Przecież starała się jak potrafiła. Mimo wachań i swoich przemyśleń, nie wychodziła z roli. Jeszcze nie ten czas... Nadal udawała lekko oszołomioną cała sytuacja. Zastanawiała się tylko kto jechał w tym powozie. Miała nadzieję że sobie nie nagrabiła. Spojrzała w oczy demona oczekując znaku o tym jak jej idzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dłuższą chwilę Isleen patrzył jeszcze na oddalający się powóz. Potem otrząsnął się, wstał, pociągając za sobą Ruby i podparł ją w pasie, żeby zapobiec jej potencjalnemu powtórnemu "upadkowi". 

- Wypij wodę, panienko. Z pewnością poczujesz się lepiej. Zaraz potem odprowadzę panienki do ich szkoły, aby dopilnować by nic więcej się nie stało - powiedział. Jane uśmiechnęła się delikatnie. 

- Dziękuję za pana hojność. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jednak ona nie patrzyła na oddalający się wóz. Nadal nie była pewna czy wyszło jej dobrze, jednak jak na pierwszy raz, to chyba tak. W końcu nie była na codzień aktorką. I nawet nigdy o tym nie myślała. Ale Isleen mógłby. Ale nie, musiał z nią zostać! I zdjąć klątwę. Westchnęła cicho. Wzięła naczynie z wodą delikatnie, tak jakby było conajwyżj piórkiem i napiła się spokojnie.

- Ja również dziękuję.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odprowadził je więc z powrotem do szkoły, po drodze zabawiając różnymi anegdotkami, które musiał wymyślić gdzieś na poczekaniu. Ani on, ani Jane, ani nawet Ruby nie wychodzili z roli całą drogę - ot, na wszelki wypadek. 

W końcu jednak przekroczyli bramę szkoły. Isleen zapukał do środka, otwarła im oczywiście pani McKoy i ich widok niemal wprawił ją w osłupienie.

- Ruby! Jane! Co wyście znowu... 

- Dzień dobry, kłaniam się nisko - przerwał jej Isleen, pochylił się, wziął rękę pani McKoy i pocałował grzbiet jej dłoni. Zdjął z głowy cylinder. - Nazywam się lord Nicolas Blackmore Whittington. Panienka zasłabła na ulicy, więc uznałem, że bezpieczniej będzie ją tu przyprowadzić - powiedział, obdarzając ją czarującym uśmiechem. Wszystko prócz ucałowania dłoni było w porządku - po prostu wyższe sfery, a w takie celował Isleen, zazwyczaj tak nie robiły. Nie było to też jednak faux pas. 

- Ja... Oczywiście, lordzie. Bardzo dziękuję za pomoc. RUBY TY I TO TWOJE ZDROWIE, CO CHWILA PROBLEMY! IRMINIO! IRMINIO, PODEJDŹ TU NATYCHMIAST! - krzyknęła. Pojawiła się druga służąca, młodsza, którą niemal każda z dziewcząt lubiła. Była miła, często przymykała na coś oko i właściwie traktowano ją jak starszą koleżankę. 

Irminia odprowadziła Ruby nieco dalej, w stronę pokoi i dopiero wówczas odważyła się pytać. 

- Ruby, co to za przemiły dżentelmen, hę? - Na jej twarzy wykwitł podejrzliwy uśmieszek. Oczywiście, za chwilę pojawią się plotki, ale o to przecież chodziło. Ruby musiała więc podać odpowiednią odpowiedź, ale nie przesadzić. W skrócie, zgrywać cnotkę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruby nie wychodziła z roli. Doskonale wiedziała o tym co powinna robić. Tylko jeden błąd ze strony Isleena. Może nikt nie zauważy. Lekko przestraszyła się gdy McKoy zaczęła krzyczeć. Ona sprawiać problemy? A gdzieżby. W duchu była trochę zła, nie lubiła krzyku, ale widziała że to tylko dla dobra sprawy. Musiała wytrzymać. Przez drogę z Irminą szła spokojnie, patrząc to na korytarz, to na podłogę. I odezwała się dopiero gdy zadano jej pytanie. 

- T-to nikt taki - wydukała po czym lekko skuliła się i pokryła rumieńcem. - Do niczego nie doszło! - zaczęła wymachiwać rękami w geście wytłumaczenia. - Po prostu zasłabłam, prawie wpadając pod powóz a ten mi-miły p-pan mnie uratował.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Oczywiście, że do niczego nie doszło, oszalałaś? Nie posądzam cię o coś takiego, aczkolwiek... - Tu rzuciła tęskne spojrzenie w stronę drzwi. Westchnęła przeciągle. - Och, szczęściara. Zemdlałaś w odpowiednim momencie, co? Eskortowana przez lorda i to w dodatku... Przystojnego jak sam diabeł. Pewnie jest majętny. A wiesz, ostatnio słyszałam że któryś z możnych poślubił bogatą dziewczynę, ale z rodziny mieszczańskiej. Niby mezalians, ale ocaliła go przed zubożeniem, więc to nie tak, że nie masz szans! Mam nadzieję, że jeszcze tu przyjdzie. O, rzucił ci właśnie spojrzenie. Uśmiechnął się. Och! - Irminia miała to do siebie, że potrafiła paplać bez wytchnienia. Była odpowiednią osobą w odpowiednim momencie, bo dzięki niej plotka rozniesie się najszybciej. 

- Widziałam ten rumieniec - szepnęła jeszcze. - Przyznaj, spodobał ci się. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ta cała rozmowa była żałosna. Tak, dosłownie żałosna. Ruby nie lubiła takich rozmów. Szczególnie z ludźmi, którzy nie byli jej rodziną. Jedyna osobą, której była w stanie się zwierzyć całkowicie, był jej dziadek od strony ojca Z nim też miała najlepsze relacje. Przeklnęła siebie w duchu. Nie mogła myśleć o własnej wygodzie. Musiała działać zgodnie z planem. Westchnęła cicho.

- Może troszkę... Ale nie sądzę by mnie zechciał... Ale to mogłoby pomóc mojej rodzinie. I rozsławić nasz zakład zegarmistrzowski - powiedziała udając podekscytowanie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Troszkę, no pewnie... I patrz, wygląda całkiem młodo, nie? Maksymalnie trzydzieści lat na moje oko, znam się na tym - szepnęła, odprowadzając Ruby do schodów. - No, ale najwyższy czas, co? Jesteś już i tak na wydaniu. Dojdziesz sama do pokoju? Już wracają ci kolory, ja  w tym czasie przyrządzę ci gorącą czekoladę. Chociaż nie sądzę, żebyś miała zły humor - rzekła na odchodnym, nie czekając na odpowiedź dziewczyny. 

Na szczycie schodów stała już Jane, przekazując Ruby jakieś dziwaczne znaki. Pani McKoy kończyła rozmowę z Isleenem. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruby uśmiechnęła się. 

- Dam radę. Spokojnie. I dziękuję, że pani się martwi - powiedziała po czym spojrzała na górę schodów. Zmarszczyła lekko brwi widząc "znaki" Jane. Weszła po schodach trzymając się poręczy, jeśli jakaś była. Potem rozejrzała się czy nikt nie podsłuchuje. Jeśli tak to rozluźniła się i westchnęła.

- Na szczęście to już koniec. Miałam tego dość - mruknęła. - A najbardziej rozmowy z Irminą - szepnęła po chwili. - Idziemy do pokoju?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Tak, tak. Lord Nicolas Blackmore Whittington już sobie poszedł, także chyba możemy po prostu na niego zaczekać. Jesteś szczęściarą, ominiesz naukę francuskiego i modlitwę popołudniową - stwierdziła, sarkastycznie wypowiadając przybrane imię Isleena i westchnęła ciężko. - O co chodziło z tym służącym z karety? Nie padły żadne przykre słowa, a miałam wrażenie, że toczy się niewidzialna wojna. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruby szła powolnym krokiem do pokoju. 

- Tak, zaczekamy na niego. - powiedziała spokojnie po czym, gdy były przy drzwiach otworzyła je by wejść do pokoju. Usiadła na łóżku. Judy miała rację. Wcześniej nie zastanawiała się nad tym. Czyżby Isleen znał owego służacego z karocy? To niemożliwe. Służący wyglądał na młodego, a Isleen przesiedział w grocie zapewne wiele tysięcy lat... Chyba że owy służący był tym samym czym był Isleen. Może... Zapyta gdy przyjdzie.

- Szczerze powiem ci, że nie wiem o co chodzi. Można się tylko domyślać że znali się w przeszłości czy coś. Zapytam - powiedziała po czym rozłożyła się na swoim posłaniu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Isleen przybył dopiero po zapadnięciu zmierzchu. Zapukał w szybę i w swojej na wpół pierzastej, demonicznej postaci, mokry od deszczu wszedł do środka. W rękach trzymał swoje ubrania złożone w idealną kostkę, które położył na wolnym krześle. Dał tam też buty i cylinder. Nie wyglądał na przygnębionego. Mimo podobnych rysów twarzy Ruby przyszło na myśl, że trudno byłoby Isleena zidentyfikować z uprzejmym lrdem Nicolasem Whittington.

Jane w tym czasie siedziała na łóżku, ubrana - podobnie jak Ruby - w koszulę nocną, czytając jakiś tomik poezji romantycznej. Sama twierdziła, że oficjalnie nią gardzi, co oczywiście nie było prawdą, ale Jane miała dużo różnych dziwactw. Teraz na przykład postanowiła całą dobę nosić na szyi krzyżyk. 

- Kolejna rzecz - odezwał się, usadawiając się na łóżku Ruby - przypadkowe spotkanie blisko twojego domu. Żeby widzieli mnie twoi rodzice - stwierdził. Schował skrzydła, które były zwyczajnie za duże na to pomieszczenie. Problem z Isleenem był też taki, że czuł się prawie wszędzie swobodnie i nie miał żadnego oporu przed wpakowaniem się do łóżka komuś o statusie panny. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruby pogrążyła się w myśleniu oczekując na przybycie demona. Dopiero teraz dotarło do niej jak głupie było rzucenie się pod powóz. Ufała Isleenowi. Ale gdyby jednak, jakimś cudem okazało by się, że by nie zdążył, to byłoby już po niej. Kaput, trup i tak dalej. To zapewne byłoby wielkim zawiedzeniem u rodziców. Była przecież ich jedyną córką. Co również czółby dziadek. W końcu jednak z przemyśleń wyrwał ją Isleen który przyszedł i położył ubrania na krześle. Nie był przygnębiony. To dobrze. 

-  Jasne. Mam jednak do ciebie pytanie Isleen. Co było nie tak z tamtym służącym który wyszedł z karety? Znaczy domyślam się ale powiedz mi - poprosiła. O jego swobodzie postanowiła porozmawiać potem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Mam przypuszczenia, że jest demonem. Ale nie takim, jak ja. W swoich czasach ja nie byłem zwany demonem, a on jest czymś, co było nim od początku. Diabeł, tak to nazywacie wy, chrześcijanie. Wydaje mi się, że jest stary, ale nie wiem, czy starszy ode mnie. Na pewno nie jest stąd. Ja byłem tu przed czasami Keltoi. Widziałem jak rosną w siłę, potem jak biją się z Imperium Rzymskim, jak przegrywają. Byłem tu przed waszym obecnym bogiem, przed chrześcijanami. Nie wiem z jakiego on jest miejsca, ale jest obcy. Nie lubię demonów, a demony zdaje się nie lubią takich jak ja. Jeśli dobre mi się wydaje, jest nas bardzo mało, więc kto wie, może po prostu nie wiedzą jakie mamy możliwości? - odparł. - Sądzę, że nie skończy się na jednym spotkaniu. Jestem prawie pewien, że zobaczymy go znowu... wkrótce. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ruby skinęła głową.

- Rozumiem. Mam nadzieję, że nie przysporzy nam problemów. Mam również do ciebie prośbę. Używaj wobec niego przemocy tylko w ostateczności. Lepiej jest załatwić coś dyplomatycznie, mniej wtedy tracisz. No cóż, jest późno nie sądzisz? Chyba pora kłaść się spać- mruknęła po czym ziewneła zasłaniając usta dłonią.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...