Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Posty napisane przez Zegarmistrz

  1. - Owszem - wskazał palcem na młot który wciąż trzymał.

    - Można by powiedzieć że odziedziczyłem po ojcu parę przydatnych umiejętności.

    Co mówiąc odwrócił się, żeby spojrzeć kto już doszedł za nim na miejsce. Na razie wszystko zapowiadało się na dobre, ale kto wie, zbyt często dobre zamienia się w złe, a biorąc pod uwagę jaki zestaw ludzi im się zebrał mogło być ciekawie.

  2. Mark usłyszał pytanie, ale podszedł odrobinę bliżej zanim odpowiedział.

    - Owszem, dzisiaj przybyły, jeszcze nie zarysowany i z pełną gwarancją - odpowiedział z uśmiechem podchodząc do nieznajomego.

    - Wszystko tutaj wydaje się jakieś inne. Nie dlatego, że to niewidzialny obóz w środku jakiegoś tam lasu. Bardziej, bo ja wiem? Mistyczne? Jeszcze 3 dni temu byłem sobie kowalem w rodzinnej wiosce, a teraz dowiaduję się że jestem herosem. Trochę tego za dużo na raz.

  3. Mark nie potrzebował dodatkowej zachęty. Powoli acz stanowczo wyszedł z budynku i udał się w miejsce które wskazał ich, khm, opiekun.

    Zastanawiał się co też kowal może robić lub trenować. W końcu co jak co, ale pewne zalety walki to jednak nie jego pole działania.

    Mimo tych przemyśleń ciekawość jakoś napędzała jego czyny. Kto wie, może dowie się czegoś nowego?

    Idąc tak po wyznaczonej ścieżce wykorzystywał czas by porozglądać się trochę.

    Było by głupio gdyby nie wiedział gdzie co jest tylko dlatego, że nie chciało mu się rzucić raz czy dwa okiem, prawda?

  4. Wiem, wiem - długo to ciągnę, przepraszam. Sytuacja wygląda tak że na razie jestem skupiony na pracy - pracuję w sieciówce i muszę zdawać nie tylko testy na stanowisko(masz 3 podejścia jak nie zdasz wylatujesz) ale też miesięczne(3 niezdane i wylatujesz) do tego wyrabiam sporo nadgodzin żeby mieć trochę oszczędności.

    Obiecuję że kiedy tylko jakoś to ustabilizuję dostaniecie odpis.

    Ładny, długi i ze szczegółami(te wam się przydadzą).

    Zbyt wiele, moim zdaniem, daliście z siebie tam na dole żebym teraz was tak zostawił.

  5. Hidoi Mesu Okami trafił dziś na orbitę Lunarną.

    Zarzutami spamu, wielokrotnego, zarówno na SB, PW jak i w tematach został on wysłany na miesięczną banicję.

    • +1 3
  6. Nie był w tym towarzystwie najwyższy, ale jego wystająca z "tłumu" dłoń była dość widoczna. Specjalnie że trzymał w niej niemałych rozmiarów młot.

    A nawet jeśli nie, jego twardy głos mógł zrobić swoje.

    - Mam wrażenie że z obozu nie można wyjść od tak sobie spacerkiem, zatem, jeśli dobrze rozumuje, zakaz wyjścia odnosi się bardziej do jednostek które posiadały by, powiedzmy, umiejętności pozwalające na to, tak?

    Rozejrzał się po zebranych, formułując kolejne pytanie.

    - Wspomniał pan o grupach. Będziemy na jakieś podzieleni czy też do jakiegoś zadania będą przydzielane konkretne osoby i to będzie konkretna grupa egzystująca tylko na czas tegoż zadania?

  7. Mark wsłuchiwał się w konwersację tychże dwojga przez dłuższą chwilę, bowiem zakładał że każdy fragment wiedzy może się kiedyś przydać.

    Jednakże im dłużej ich słuchał, tym bardziej zaczynał rozumieć, czemu w jego nowym mieszkaniu stało tylko jedno krzesło...

    A kiedy już się nasłuchał(przemowa iście wariacka, musiał przyznać), jedynym poprawnym wnioskiem było oddalenie się od pozostałych. Samodzielność to też sztuka, jak mawiała jego matka, a teraz wyjątkowo mu to pasowało, to też postanowił nie zatrzymywać się więcej, do momentu aż nie wejdzie do budynku. Lub przynajmniej do miejsca w które ich zwoływano.

  8. Wstał z łóżka i ubrał się stosownie do miejsca zamieszkania. Najpierw garnitur, potem zaś fartuch jego...nie. Już nie jego ojca. Musiał nauczyć się mówić o tym miejscu i tych przedmiotach "moje".

    Tak więc, chwycił za swój fartuch po czym wybiegł z budynku kierując się w stronę głośnego rabanu jaki narobiło to ogłoszenie. W dłoni trzymał prezent od ojca, młot, którym rzekomo wykuwał dla samego Zeusa.

    Droga nie była długa, ot kilkaset metrów przebieżki, ale zdążył zauważyć inne osoby wychodzące ze swoich mieszkań, a niektórzy już nawet byli na miejscu przed nim.

  9. - Zrozumiałem i dziękuję.

    Sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego butelkę z sokiem owocowym, przygotowanym własnoręcznie przez jego matkę.

    - Niech pan dba o zdrowie.

    Postawił ją obok biurka pracowitego jegomościa po czym, już nie zawracając mu głowy, udał się we wskazanym kierunku odliczając kolejne domki.

    - Jeden dwa i trzy...

    Kiedy dotarł na miejsce, jego oczom ukazał się niewielki domek. Ot 4 metry wysokości, w porównaniu z niektórymi wydawał się wręcz mizerny. Lecz co rzucało się w oczy to fakt, iż materiałem budulcowym nie było drewno, lecz kamienie i cegły. Zaś komin na dachu wyraźnie zapowiadał wnętrze budynku. Z zewnątrz wyglądał zatem niczym zwykły warsztat kowalski. Miejsce w sam raz dla niego.

    Kiedy otworzył drzwi jego oczom ukazało się niebo. Znaczy się, ukazało by się gdyby nie fakt że był jeszcze wśród żywych.

    Pracownia była olbrzymia. Co prawda spełniała warunki wielkościowe - domek był niewysoki i niezbyt szeroki, ale za to pogłębiony i dłuuuugi.

    Dwa kamienne piece wielkości dorosłego mężczyzny stanowiły centrum warsztatu. Prowadzące do nich stopnie, częściowo pogrzebane w ziemi, były wykonane z kamieni, które dokładnie wyszlifowano. Czuł ich zaokrąglenia mimo solidnego obuwia.

    Na ścianach zabezpieczonych metalową płytą było powbijane tysiące haków trzymających komplet narzędzi i materiałów, zaś koło palenisk stały liczne kowadła różnej wielkości i maści. Do tego cały zestaw sprzętu wspomagającego - miechy, wiadra, koryta, glinianki i misy. Ręczna pompa w kącie z pewnością mogła dostarczyć wody z pobliskiego jeziora. Ponad to stojaki, puste bo puste, ale już planował je zapełnić, na wszelaki oręż i pancerze oraz stół kreślarski na którym mógłby spokojnie wyprojektować wszystko to, co wyobraźnia mu podsunie.

    Słowem - raj dla każdego fachowca. Fachowca którym planował się stać.

    Kiedy minął pracownię, znalazł się w części mieszkalnej. Tutaj zaś znajdował się pokój - niewielki acz wygodny. Prosty, można by rzec, łóżko, dwie szafy i szafka nocna. Do tego stół i jedno krzesło.

    - Hmmm, ojczulek chyba nie miewał gości - przemknęło mu przez myśl kiedy ściągał plecak i wypakowywał z niego swoje szpargały. Komplet ubrań, trochę jedzenia które mu zostało z podróży a które pochłonął z myślą o zbliżającym się dniu. I zdjęcie matki oprawione w metalową ramkę którą wykonał w młodym wieku. Kiedy otworzył jedną z szaf ujrzał stary i postrzępiony fartuch. Uśmiechnął się, ściągnął marynarkę i rzucił ją na krzesło. Wyciągnął z plecaka słuchawki i swoją mp3. Upewnił się że bateria jeszcze chodzi, ustawił małe dynamo podłączone do ładowarki na gromadzenie mocy. Miał czuja zakładając że pewnie w środku lasu nie znajdzie prądu, a takie poręczne ładowarki może i nie grzeszyły nadmierną wydajnością, ale za to były trwałe i skuteczne. Chwycił za fartuch i założył go jak zwykle czynił z tymi, które posiadał u siebie. Z tą różnica, że teraz zakładał fartuch mistrza. Czy kiedykolwiek któreś z was nie chciało stanąć tam, gdzie zawsze stał wasz nauczyciel? By nauczać tak, jak on naucza was? Mark właśnie miał taką możliwość.

    Kiedy włożył fartuch, udał się do większego pieca. Kiedy położył na nim dłoń, poczuł ciepło, jakby bestia niedawno dopiero usnęła. Uśmiechnął się w duchu dziękując ojcu za ten iście wizjonerski dar. Rzucił okiem w miejsce gdzie on zwykle trzymał krzesiwo. Bingo, kowale mają to do siebie że lubią porządek rzeczy.

    W pojemniku na opał wciąż leżało trochę drewna, zaś komin był nie tylko trwały, ale też zabezpieczony przed ptactwem.

    Szybko wrzucił do środka kilka gałęzi, dwa większe kawałki drewna i trochę podpałki, po czym wykrzesał z tego ogień. Kilka ruchów mosiężnym miechem i ogień rozszalał się na dobre. A kiedy już rozgrzał piec, na zewnątrz zaczął buchać czarny dym. Nieodzowny znak że właściciel warsztatu wrócił.

    - Tato, jestem w domu - Mark czuł się tu bezpiecznie. W tych ścianach, z rozgrzanym do czerwoności piecem, literalnie czuł się bogiem.

    Zamknął drzwiczki pieca i udał się do pompy, po drodze biorąc jedną z większych mis. Nalał do niej wody, zimnej i czystej, po czym, rozbierając się, obmył dokładnie swoje ciało.

    Tak wyczyszczony, ułożył się na łóżku, rozmyślając co przyniesie kolejny dzień.

  10. - Nazywam się Mark proszę pana. Mark Hammersmith i jestem, a przynajmniej tak mi wmawiają, synem Hefajstosa - chłopak uważnie przyglądał się swojemu rozmówcy. Musiał być dla niego iście komicznym widokiem - traperskie buty i garnitur, do tego wielki plecak.

  11. Przyjął rzeczony list i udał się we wskazanym kierunku.

    Prawda, budynek był wysoki. A im dalej szedł tym bardziej przekonywał się że to jednak nie sen.

    Jego sny nigdy nie były aż tak pokręcone.

    No nic, wypadało by zrobić swoje. Kiedy dotarł do drzwi, lekko je uchylił i powiedział:

    - Dzień dobry, dostałem polecenie od miłego pana przy wejściu żeby się to zgłosić. Oto jestem.

  12. Kiedy przelazł przez wejście starych ruin, jego oczom ukazał się obraz jak z bajki. Obóz godny samego Robin Hooda. Ledwo zrobił dwa kroki a prawie wpadł na dość sporą gromadkę ludzi opuszczających to miejsce, w bogowie wiedza jakim celu.

    On zaś stanął na przeciw osobnika robiącego tu chyba za stróża.

    - Witam pana...em...ja tutaj z listem. Znaczy się, ojciec, znaczy się - wziął głęboki oddech i uspokoił myśli - zostałem przysłany z rozkazu ojca, miałem się stawić w tym miejscu z tym listem.

    Co mówiąc podał mężczyźnie list w którym było wszystko wyłuszczone, od drobnych rzeczy jak wyjaśnienia kto był ojcem, po te poważniejsze, jak i po co dostać się do obozu.

    - Nazywam się Mark Hammersmith i oto jestem.

    Cóż, jak na razie list okazał się prawdziwym zaskoczeniem, tak jak i pojawiający się znikąd obóz. Odnotował sobie w myśli, że jak spotka ojczulka, to najpierw mu lutnie a dopiero potem się przywita.

  13. Jak ja dawno nie tworzyłem karty...

    Karta postaci:
    Imię i Nazwisko: Mike "Cog" Hammersmith

    Wiek: 19

    Płeć: Mężczyzna

    Wygląd:

    steampunk.jpg

    Przeciętny wręcz chłopak. Zawsze ze słuchawkami na uszach w których ma puszczoną jakąś spokojną nutę. Jak sam twierdzi, na uspokojenie krwi.

    Zwykle chodzi w prawie że galowych strojach, na które często rzuca roboczy fartuch. Co też może rzucać się w oczy to fakt, że zarówno jego okulary jak i słuchawki są stylizowane na steampunk, który to uwielbia. Kiedy nie pracuje, zwykle nosi garnitur z wcięciami, ot wynalazek pozwalający na swobodne poruszanie się. Czego nie widać, to dobrze rozbudowana muskulatura, bowiem kowalska robota "buduje nie tylko charakter".

    Charakter: Nie da się skwitować jego charakteru jednym słowem. Bowiem jest to dość mocny koktajl. Sumienny, uparty, czasami porywczy, a nad to pracowity. Kiedy krew uderzy mu do głowy, lepiej przywiązać go do czegoś żeby się nie ruszał z miejsca.

    Wyobraź sobie sytuację, stoicie za drzwiami, w środku 2 "bosów" omawia coś ważnego. Wy ustalacie jak ich zaatakować, na co on stwierdza "LEEEEEEEEROY JANKINS!" i wpada do pomieszczenia. Tak, jego charakter już nie raz wpakował go w bagno godne "herosa"...

    Historia: 

    Mark był ekscentrycznym młodzieńcem. Wychowywany przez matkę dorastał w małym miasteczku Hellonstine, uczęszczając do tamtejszej szkoły. Od małego uwielbiał majsterkować, a im szybciej dorastał, tym bardziej kierował swoimi zamiłowaniami w kierunku tworzenia. Zawsze gdy tylko cś wpadało mu do głowy, udawał się za dom, do własnego warsztatu, który zbudował z pomocą miejskiego kowala. Tam zaś wprowadzał swoje wizje w czyn. Na jego 18 urodziny matka zrobiła mu dość niezwykły prezent. Podarowała mu, a raczej wskazała miejsce w którym się znajdował, stary młot, rzekomo swego czasu nalerzący do jego ojca. Z młotem otrzymał też list, który twierdził iż jest potomkiem greckiego boga, Hefajstosa, i że w ciągu roku ma się stawić w miejscu zaznaczonym na mapie. Gdyby nie powaga matki i niezwykły ciężar młota, który mimo tego łatwo było podnieść, uznał by to za żart. Lecz mimo tego, postanowił zaufać rodzicielce, wszak miał inny wybór? Przez rok szykował się na podróż do odległego miejsca które wskazywała mapa. Przez rok szkolił swoje umiejętności, uważając że nawet jeśli to jest jakiś monstrualnie wielki żart, to mimo tego fajnie mieć "boskiego patrona" z pod znaku własnych zamiłowań. Matka podwiozła go w granice lasu, dalej zaś udał się sam. Po kilku godzinach mozolnej wędrówki(samotny chłopak z plecakiem i garniturem w lesie)znalazł starą wartownię. I jeśli wierzyć opisowi z listu, kiedy przekroczy jej próg, znajdzie się w odpowiednim dla siebie miejscu.

    Rodzic: Hefajstos

    Moc: Serce Kowala - ta moc ma 2 zastosowania:

    1. Posiadacz jest silniejszy niż wskazuje to jego budowa(kowal musi mieć siłę by operować młotem i metalami).

    2. Posiadacz rozumie metale z którymi pracuje, przez co potrafi drastycznie zmniejszyć czas w którym pracuje. Naostrzenie miecza? 2-3 minuty. Wykucie nowego? 1-2 godziny(miast 10-12)

     

    Czytając powyższe karty, nie jestem pewien czy nie przesadziłem ._.''

×
×
  • Utwórz nowe...