To teraz ja walnę smuta. Prawilnego, sercowego. Obiecałem sobie, że nigdy żadnego nie napiszę, ale po prostu to mnie tak jednocześnie mocno bawi i smuci, że się tym podzielę Z góry uprzedzam, że to będzie streszczenie, zwieńczone tylko sednem problemu. To po prostu nie jest dzień na ściany tekstu. Tak więc:
Wyobraźcie sobie, że po dwóch nieudanych związkach, których ''nieudanie'' polegało na tym, że w głowie tej drugiej połówki siedziało poprzednie niepowodzenie, a więc ''Lordek, no bo ja się boję że będzie z Tobą taka sama historia'' and shiet. No więc, mając jakiś tam bagaż doświadczeń - skromny oczywiście, ale uważam się za osobę potrafiącą wyciągać wnioski ze swoich wydarzeń w życiu i chociaż w jakimś stopniu bardziej odpowiednio działać w przyszłości (w jakimś, bo jeżeli ktoś przenosi CAŁKOWICIE swoje poprzednie doświadczenia w nową sytuację, gdzie pojawia się mnóstwo pierdołowatych czynników odmiennych od poprzednich, to jest idiotą ), pojechałem oto sobie na studia. Pomyślałem, że skoro towarzystwo jest już bardziej ogarnięte (jasne, zdarzają się niechlubne wyjątki, ale jest lepiej niż gorzej), to może tutaj coś wyjdzie.
No i, jak można się domyśleć, spotkałem ją. Tutaj było mało kompromisów między nami. Ale od początku - dowiedziałem się, że się komuś podobam, zagadałem, okazało się, że ''zaskoczyło''. Potem dużo rozmów, spacery, jakieś wspólne herbaty. Ogólnie rzeczy, które robią podobający się sobie ludzie, kiedy aspirują do bycia dorosłymi. Oczywiście wszystko miało się ku dobremu. Dodam, że naprawdę to jest osoba ekstremalnie blisko mojego ideału. Sami byliśmy tym zaskoczeni, że się ze swoimi pokrywamy tak mocno.
No ale - przyszło co do czego. W pewnym momencie, kompletnie z rzyci, dowiaduję się po raz kolejny, że przez wybryk jakiejś mentalnej spierdzieliny (bez szczegółów, ale myślę, że można się domyślić jak i co) jestem i tak pasywnie postrzegany jako kolejny krzywdzący. I na nic logiczne tłumaczenie jak dziecku, że nie chcę się przecież ładować z buciorami w jej życie, tylko stopniowo, delikatnie, pomóc tej osobie w podniesieniu się z tego, a potem już wystartować jako para. No ale beton, i to taki, że i z pokaźną bombą by było wybitnie trudno.
A więc? Po raz trzeci muszę pokutować i być skreślonym za jakiegoś dupka, który wcześniej okazał się, nomen omen, dupkiem, szukającym towarzystwa płci przeciwnej nie do normalnego związku, tylko do popularnego ostatnio koleżeństwa z dodatkami. Jasne, że boli, bo zasadniczo tutaj nie ma mojej winy. Sam też, będąc kobietą, pewnie bym przeżywał takie wydarzenie i się bał. Zaznaczam, że to nie jest wyżalenie się, bo jakoś nie wiadomo jak mi smutno. Ja to wrzucę sobie do worka z porażkami i pójdę dalej, pewnie jeszcze wiele rzeczy do niego dorzucę w życiu. Ale wracając, tutaj już bezpośrednie do was pytanie:
Ta osoba sama mówiła, że jestem najdojrzalszym człowiekiem jakiego w życiu spotkała (wiem, że na forum mogę sprawiać inne wrażenie, tak jak w towarzystwie bronies na meetach czy wśród kumpli, ale to się rządzi swoimi prawami) i że mi ufa, ale mimo tego buduje wokół siebie taką skorupkę, której nijak nie da się otworzyć, a nawet dotknięcie tejże skorupki jest już traktowane jako coś złego.
Według mnie nie warto trzymać takich rzeczy w pamięci, a na pewno przez ich pryzmat układać sobie dalsze życie. Oczywiście, to będzie gdzieś tam w głowie, no ale kurczę. Chyba relacja dwojga dojrzałych ludzi polega na tym, żeby pomagać sobie w wydostawaniu się z syfu, tego bardziej fizycznego, jak i psychicznego. Nie pozwolono mi zostać oparciem z tak prozaicznego powodu, jak strach.
Phew, nie wyszło zbyt krótko Tak jak mówię - nie jestem jakoś ekstremalnie przejęty, no ale gdzieś tam w dumę kłuje, że jestem z jakimś brudem do jednego worka wrzucany.
Najbardziej mnie właśnie fascynuje, bawi i smuci jednocześnie ta skrajność. Z jednej strony chce się związać ta osóbka z Lordkiem, ale z drugiej strony mogę okazać się taki sam jak ten pan Lordkiem nie będącym. Ja to rozumiem, ale cholera nie można tak cały czas przez życie iść. No, to chyba tyle