-
Zawartość
177 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
22
Wszystko napisane przez Obsede
-
Przekleństwo Lasair [oneshot][dark][sad][fantasy]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Jeśli mam być szczery „Przekleństwo Lasair” pozostawia niedosyt. Pojawiają się również pytania. Nie będę tutaj streszczał fabuły, dość powiedzieć, że od „Everyday a Litlle Death” minęło kilkadziesiąt lat. W tym czasie Lasair próbowała pogodzić się z nowym światem ale jej to nie wyszło… chociaż może? Jest to wbrew pozorom dobre pytanie. O ile w przypadku Isleen mieliśmy więcej informacji to w przypadku Lasair wiemy dużo mniej. Nie wiemy dlaczego zwątpiła a raczej dlaczego udawała, że nie słyszy głosów bogini, do momentu aż znajdowała się u kresu swego życia? Pozostaje się nam tylko domyślać, że jednak nie zaakceptowała swego losu jako Wiedzącej. Czy zatem Isleen poniosła porażkę? A jeśli tak, to czy bogini nie była nieomylna? W starych mitologiach, bogowie są niedoskonali, są bardzo bliscy ludziom i jak oni popędliwi i pełni wad. Są też jednak potężni. Zastawia mnie czy tak samo nie jest w przypadku bogini, która wybrała Wiedzące. Wiemy o niej bardzo mało co być może jest zrozumiałe, gdyż nic nie wskazuje na to, by były jakieś święte księgi kultu. Czy autorka wybrała tę drogę, nie wiemy. Wiemy tylko, że Lasair i być może Isleen zawiodły. Można wręcz stwierdzić, że bogini, nie mająca z Lasair żadnego pożytku, a celem jest odrodzenie wiary, w końcu przekonała (chociaż mam wrażenie, że ją raczej zmęczyła) Wiedzącą do przekazania komuś swego... stanowiska? W efekcie sama Lasair zginęła, awansowała na upiora nawiedzającego miasto i zabijającego nie takich znowu niewinnych sąsiadów. Ale kto wychowa młodego Wiedzącego? Pewnie bogini wie... bo tak. Mam wrażenie, że bogini działa wybiórczo, być może bez planu. Prawdopodobnie nie jest wszechmocna, chociaż Wiedzący, zdaje się, mają na ten temat inne zdanie. Czy jest naprawdę boginią? A może jest czymś innym co jest uznawane za boski byt? Tego się już nie dowiemy. Próby dokładniejszego opisu kultu nie są tutaj podejmowane. Wszystko jest na wiarę. Może tak być powinno, ale jako czytelnik mam trochę inne zdanie na ten temat. -
Everyday a Little Death [Oneshot][Dark][Fantasy][Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Cóż mogę napisać o „Everyday a Litlle Death”? Że jest to bardzo, ale to bardzo fajny fanfik. Fabularnie mamy tutaj znaczny przeskok czasowy w porównaniu z „Kwiatem paproci”. Nie ma już zorganizowanego kultu Starej Wiary. Został on wytępiony a miejsca święte zniszczone. I jedyne co po nim pozostało to duchy oraz przekonanie Wiedzącej, że to nie koniec. W utworze idealnie zbiegła się atmosfera, historia jak i psychologia postaci. Zwłaszcza to ostatnie, co pozostawiało tyle niedopowiedzeń jest tutaj idealnie przedstawione, jako wiara, że żyje się w jakimś celu, chociaż zarazem nigdy się tak naprawdę nie żyło w społeczeństwie a obok niego, mimo to będąc centralną postacią. Opisy poprzez narrację wyszyły bardzo, ale to bardzo dobrze. Nie pamiętam kiedy po raz ostatni przeczytałem coś tak klimatycznego. No dobrze, opis wymarłego miasta alikornów z „Cienia Nocy” może go przewyższać. Detaliczne opisywanie zachowań kucyków budzi moje uznanie, gdyż idealnie wpasowuje się klimat... tak, wiem że nadużywam tego słowa. Może być atmosfera bo „Everyday a Litlle Death” w 200% składa się właśnie z niej. Natomiast pozostałe rzeczy, jak szczątkowa fabuła oraz same przemyślenia Wiedzącej idealnie ją budują. Wszelka niedookreśloność, braki w wyjaśnieniu pewnych spraw, które mi przeszkadzały w „Kwiecie paproci” tutaj pasują idealnie. Czysta wiara napędza naszą bohaterkę i tym razem nie wydaje się ona arogancka w swych sądach, ma podstawy by trwać w swych przekonaniach. Krytyczny rozum nie jest w stanie ani ich potwierdzić ani ich obalić. Pozostaje tylko wiara. I to jest piękne. Przywykłem już do tego, że wszelka wiara w kulturze masowej przedstawiana jest jako pozbawiony sensu, szkodliwy fanatyzm a wnioski z niej wyciągane są błędne bo zawsze jest jakieś racjonalne wyjaśnienie. Tutaj jest to nieuchwytne, tak samo jak wiara. Ale wiara połączona z przekonaniem we własną wyjątkowość tworzy tutaj niezwykle potężną motywację. Podoba mi się też kontrast pomiędzy starą Isleen a młodą Lasair, wyrażony w bardzo prosty a zarazem zrozumiały sposób. Przyszła wiedząca nie widzi duchów. Jej mentorka już tak. Bynajmniej, nie jest to ani trochę kiczowate. „Everyday a Litlle Death” to utwór nie tylko idealny na jesienne, deszczowe wieczory (jaki mam za oknem), ale też na każdą porę dnia i roku. Bo to utwór bardzo uniwersalny w swym przekazie. Bardzo piękny. -
Kwiat Paproci [Oneshot][Slice of Life][Fantasy]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Co mam napisać o „Kwiecie paproci”? Sądzę, że powinienem napisać, że bardzo mi się podobał, bo w sumie tak być powinno. Jest to tekst stawiający sobie na pierwszym miejscu dwie z rzeczy, które bardzo lubię. Jest nią przywiązanie do detali życia, czy to codziennego czy to podczas uroczystych okazji. Z drugiej strony, jest to też tekst psychologiczny, opowiada o samotności wśród tłumów, na jaką narażona jest kapłanka starej wiary. Nie mogę dyskutować z autorką pod tym względem, bo postawiła sobie ambitny cel, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że tekst jest mimo wszystko krótki. Właściwie wydaje mi się, że mógłby wejść w skład większego utworu. Problemem w sumie jest to, że poza pokazaniem święta i samej postaci oraz znaczenia kapłanki nic tu się nie dzieje i nic nie wynagradza czytelnikowi przebrnięcia przez kilkanaście stron opisu ceremonii, śpiewów, tłumaczeniu porządku świata i że nie można go zmienić, albo i można ale nie zawsze. Kto wie kiedy można leczyć? Kapłanka. A skąd ona wie? Bogowie wiedzą. No i super. Zwłaszcza jak stawia diagnozę, że nic nie da się zrobić na opowiadanego. No nic się nie da zrobić. Niby można leczyć, ale bogowie wiedzą lepiej czy można czy jednak nie. Wiecie, coś z tymi bogami chyba jest nie teges, skoro swoich wyznawców nie ratują. Może ta Harmonia jest potężniejsza, czy coś? Są takie zdania, że lektura „Wyjątków z dzieł przewodniczącego Mao Tse-Tunga”, wydaje się bardzo głęboka i pouczająca, pomimo nawały powtarzających się przymiotników. Tak, wiem, jaja sobie robię a przecież tekst jest napisany na poważnie, w tonie melancholijnym. Ale skądś się wzięło tych tysiąc iteracji Matki Boskiej w polskim chrześcijaństwie. Czego to jest pokłosie? Problemem jest też to, że druga strona jest opisana bardzo pobieżnie. No, chyba że twoi bogowie powiedzą, że nie wolno. Jak nie wolno to nie wolno. Jak nie wolno latać to nie wolno latać i już. Czort wie czemu, ale nie wolno. No pokaż, że się starasz, kapłanko, a nie jojcz, że tamci zabraniają powołując się na Harmonię, bo sama się powołujesz na swoich. Czy polecam? W sumie nie porwał mnie ten tekst. Nie jest zły, ale to po prostu nie moje klimaty. Brakuje mi tutaj tej fajnej puenty, która była choćby w „Superbohaterze” czy „Samotności” albo „Księżniczce Przyjaźni”. Ale jak ktoś słucha zespołu Arkona czy innego Nokturnal Mortum to pewnie tekst przypasuje. -
„Nerdcon” to całkiem fajny fanfik, chociaż mógłby być lepszy. Założenia fabuły są proste. Luna chce iść na konwent fantastyki i zabiera ze sobą Celestię co jest początkiem serii zabawnych nawiązań i komedii omyłek. Jest to fanfik podobny pod tym względem do „Czarnego Polaka z Ponyville”. A zatem jeśli ktoś wie do czego dany fragment jest nawiązaniem to istnieje szansa, że się będzie śmiał. Ja się kilka razy zaśmiałem, chociaż nie wszystkie aluzje zrozumiałem sam i pomoc autorki była niezbędna. Poza tym komedia skupia się charakterach Luny i Celestii oraz znanych wśród fanów wyobrażeniach o nich. Nie odnajdziemy tutaj nic szczególnie nowego w fandomie, raczej przerabianie wątków o tym, że Celestia powinna mieć większy zad bo cały czas je ciasta lub też opinie kucyków, że to Luna rządzi a Celestia tylko się obija i inne argumenty ze sporu pomiędzy lunarnymi i solarnymi, łamiącymi w tym wypadku czwartą ścianę. Pod względem stylistycznym jest w porządku (o ile Cahan poprawiła nawiasy). Jeśli ktoś lubi ten rodzaj pisania to powinno mu się spodobać, jeśli nie to nie polubi. Dla mnie jest to trochę powyżej średniej ale nie to najlepsza komedyjka jaką czytałem.
-
Otaczają mnie idioci! [Oneshot] [Slice of Life]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
„Otaczają mnie idioci” to jeden z lepszych fanfików Cahan. Nie będę streszczał treści, gdyż opowiadanie jest w istocie zapis zwykłego dnia z życia zebry Zecory w domku wydrążonym w pniu brzozy w lesie Everfree. Życie z kucykami nie jest łatwe, co rusz wpadają do niej ze swoimi problemami ale enigmatyczne informacje, którymi się z nią dzielą nie ułatwiają rozwiązania problemów. Co prawda autorka nie wyjaśnia dlaczego kucyki chodzą do niej a nie do swoich lekarzy, ale może wynika to pośrednio z faktu, że kucyki nie kończą edukacji ponad poziom podstawówki, pewnie zresztą też bardzo ograniczonej. Może dlatego zagraniczna szamanka robi taką karierę? Z drugiej strony kucyki się jej boją, mimo, że chętnie się do niej zwracają o pomoc, ale... no właśnie czemu Zecora po prostu nie kupi sobie działki przez podstawionego kucyka i nie zamieszka w Ponyville? Wydaje mi się, że nie chodzi tylko o niechęć po ich stronie. Sądzę, że Zecora jest po prostu zniechęcona do nich na tyle, że zadowala ją życie poza społecznością. I nic dziwnego, gdyż nawet biorąc pod uwagę, że problemy z jakimi do niej przychodzą są nieraz palące to nadal okazują wobec niej strach. A po co zadawać się z takimi istotami na co dzień? Nie ma to sensu. Niestety dla Zecory nie ma powrotu do domu. Autorka nie wyjaśnia co się stało. Ale zapewne to trzyma Zecorę w pobliżu kucyków. Tym czymś jest brak możliwości powrotu. A może Zecora została wygnana? Nie wiemy. Tak czy inaczej „Otaczają mnie idioci” to fanfik krótki ale wydaje się zarazem skończony. Nie pozostawia uczucia niedosytu, natomiast mam wrażenie, że kontynuowanie tej opowieści mogłoby ją wręcz zepsuć. Polecam. -
Fanfik „Księżniczka przyjaźni” to kolejny, w sumie udany fanfik Cahan. Piszę, w sumie udany, bo pozostawia pewien niedosyt. Fanfik rozgrywa się po wydarzeniach z szóstego sezonu i zaczyna się od kłótni pomiędzy Twilight a Starlight. Przyjaciółki pokłóciły się o lekcję przyjaźni, której udzielała księżniczka przyjaźni. Stopniowo do sporu włączają się kolejne kluczowe dla serialu postacie, w tym Celestia. I wniosek jest oczywisty. Twilight po prostu wykorzystuje przyjaźń jako fetysz. Stała się ona dla niej czymś oderwanym od rzeczywistości, za to czymś mierzalnym, opartym na możliwych do opisania i sklasyfikowania zasadach. Przyjaźń nie jest dla niej jak uczucie, ale raczej jak zadanie matematyczne. Jest to moim zdaniem przeniesienie na grunt serialu jednego z podstawowych motywów literatury zachodniej lub, szerzej rzecz ujmując, antyutopijnej. Jest nim matematyczne, mierzalne szczęście. Co prawda przyjaźń to nie to samo, ale może być jednym ze składników szczęścia, chociaż nie matematycznego. Twilight przypomina mi uczonego, który pozostaje oderwany od rzeczywistości. Jest to bardzo interesujący motyw, ujęty w bardzo krótkiej formie. Niestety, fanfik ma wady. Problemem są zauważalne, jak na tak krótką formę, powtórzenia pewnych słów jak również angielskie nawiasy. Poza tym końcówka fanfika jest niesatysfakcjonująca i w pierwszej chwili niezrozumiała. Po rozmowie z autorką nie wydaje mi się, by rada Fluttershy, by Twilight zaczęła brać substancje odurzające (zaprzyjaźniła się z Tree Hugger), była rozwiązaniem problemu. Właściwie nie uważam tego fanfika za komedyjkę. Jest to, moim zdaniem, utwór śmieszkowaty, ale jednak poruszający poważny problem w raczej dramatycznej formie. Mimo to polecam go czytelnikom.
- 4 odpowiedzi
-
- twilight sparkle
- princessa
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Ziemnogród [Oneshot][Slice of Life][Fantasy][Rasizm]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
„Ziemnogród”, to fanfik nietuzinkowy. W sumie nie jestem też pewien czym się kierowała autorka, chociaż brakuje mi tutaj kilku rzeczy. Treść przypomina nie tyle próbę stworzenia fanfika, który przedstawia coś obiektywnie, raczej wydaje mi się próbą napisania bajki dla dorosłych albo... noweli rodem z XIX wieku? Przypominał mi nowele „Janko Muzykant”, „Antek” albo powieść „Ludzie bezdomni” a w szczególności rozdział „Nawłoć”. Tamte utwory miały charakter w dużej mierze dydaktyczny, chociaż nie wiem w jakim stopniu reprezentowały one realny obraz sytuacji na wsi. Prawdopodobnie jednak, aby zwrócić uwagę na palące problemy, sięgano po skrajne przypadki. Fanfik jednak nie opowiada o sytuacji na polskiej wsi w XIX wieku, ale kucykowej, zwanej Ziemnogrodem albo Ciemnogrodem. Zamieszkują go ziemskie kucyki, które są, jakby to delikatnie ująć, bardzo zachowawcze. Wszystko robią tak jak od wieków czynili to ich dziadowie. I to jest najlepsze streszczenie nastawienia umysłowego kucyków ziemskich. Wszyscy muszą przed nim ustąpić. Natomiast wątek jednorożki, która chce zmienić ich byt na lepszy jest potraktowany być może po macoszemu. Ta praktycznie od razu się poddaje. Zastanawia mnie jednak, czemu, skoro jednorożce nie uprawiają ziemi, wie ona o pługu? Czy istnieją jakieś inne osady kucyków ziemskich? Istnieją, czy poziom tam jest wyższy? Najwyraźniej tak. Czemu zatem autorka pokazuje ten najradykalniejszy przypadek? Moim zdaniem Cahan sięga tutaj po klasykę polskiej prozy XIX wiecznej, prozy realistycznej, prozy propagującej pracę u podstaw. Oczywiście rozmawiałem z nią i ona temu zaprzecza, ale ja wiem lepiej czym się kierowała. Być może wyparła te wspomnienia, ale one żyją w duszy każdego Polaka. Każdy Polak pamięta „Janko Muzykanta” czy „Antka”. To jest w naszym kodzie kulturowym. Cahan podświadomie dążyła do oddania tego co swojskie a czego nie oddawały My Little Pony: Friendship is Magic. Dlatego także i ten fanfik rekomenduje czytelnikom. Bo napisać coś tak znajomego bez używania pewnego słowa na k, jest sztuką. Cahan się ta sztuka udała.- 6 odpowiedzi
-
- 1
-
- slice of life
- fantasy
-
(i 2 więcej)
Tagi:
-
„Samotność”, cóż można napisać o fanfiku, który ma pół strony formatu A4? Że jest wzruszający? Że jest wzruszający tym bardziej, że sam mam kota i wiem jak tulaśne potrafią być to stworzenia? Ja naprawdę nie rozumiem idei takich fanfików. Sam nie potrafię ich pisać, czy też inaczej, ja bym potrafił pewnie je pisać, ale zawsze by mi czegoś brakowało. Zawsze starałbym się jakoś fabułę wzbogacić, uczynić mniej oczywistą poprzez komplikację. A tutaj? Przyznam, że nawet się wzdrygnąłem, gdy Zecora stwierdziła, że dookoła niej żyją głównie groźne zwierzęta. A tutaj? No cóż, ma to sens i tak dalej. O dziwo tekst posiada jakiś ładunek emocjonalny, który jest zrozumiały dla czytelnika. Nie ma tutaj jakiś udziwnień, eksperymentów formalnych, które czyniły by tekst udziwnionym na siłę. A krótkie teksty czasami się posiłkują takimi zabiegami aby uzasadnić swoje istnienie. A co uzasadnia istnienie „Samotności”? Konkurs, na który został napisany. I tyle. Dla mnie, po latach od jego zakończenia, byłby to raczej słaby pretekst by go skomentować. Na szczęście mam inny. Inny niż fakt, że tytuł jest na tyle tajemniczy, że zachęcił mnie do jego przeczytania.
- 16 odpowiedzi
-
- slice of life
- oneshot
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
„Superbohater”, to utwór ciekawy, który mimo swej krótkości posiada interesujący kontrapunkt. Było to w 2003 r. Stałem na przystanku czekając na autobus. Po drugiej stronie ulicy szedł dzieciak, na oko środkowa podstawówka (wtedy podstawówka była krótsza, 6 letnia) i mówił do siebie: „Supermanie, leć!”. Przypomniałem sobie wtedy młodszego ja, gdy byłem narratorem zmagań między Godzillą a evil mastermindem, którym był nastoletni Adolf Hitler. W każdym razie i dzieciak i ja mieliśmy wyobraźnię. Także i bohater fanfika „Superbohater”, ją posiada. Utwór jest bardzo krótki ale posiada aż dwa zwroty akcji. Oto malec, który się bawi w ratowanie Equestrii, nagle stwierdza, że jest głodny i już woła mamę... ale okazuje się, że mama straciła przytomność i woła babcię. W swoim czasie w wiadomościach wspominano o małych bohaterach, którzy, mimo młodego wieku byli w stanie zadzwonić na policję, pogotowie lub straż pożarną. Wymagało to wbrew pozorom pewnej odwagi, gdyż równie dobrze takie dziecko mogłoby wpaść w panikę, zacząć płakać. Autorka ma zatem zmysł obserwacyjny. Kontrapunktem jest natomiast reakcja Rainbow Dash, zasłużonej bohaterki, ratującej Equestrię przed złem niejeden raz. Jej reakcja wydaje się taka małostkowa. Rainbow jest tutaj zadufana w sobie w odpychający sposób. Nie patrzy, że gazeta pisze o dziecku, tak jakby sama ratowała kraj już w wieku przedszkolnym. Owszem, zrobiłam tęczowe Boom, ale to trochę coś innego. Jest to piękne pokazanie różnicy perspektyw. Jeśli fanfik naprawdę powstał w ciągu 7 minut to jest to zaprawdę udany utwór. Polecam.
- 9 odpowiedzi
-
- slice of life
- sad
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Fanfik „Celestia” autorstwa Cahan, to znane a jednak chyba nie tak często spotykane podejście do tej postaci. Przywykliśmy do tego, że idealizowana przez kilka pierwszych sezonów MLP:FiM postać stopniowo jest spychana na dalszy plan i nic nie może zrobić sama. W ratowaniu Equestrii wyręcza ją Mane6 i w ostatnich sezonach zostaje ona sprowadzona do postaci komediowej raczej niż władczyni. W fanfikach jest często jeszcze gorzej. Celestia była już alkocholiczką, molestowała seksualnie kucyki, była też kanibalem albo pająkiem. Słowem, czym Celestia nie była. Natomiast w „Celestia”, Celestia jest pokazana trochę przez pryzmat władczyni, która czasami chętnie zakoszotowała by prostszego i spokojniejszego życia. Jest to motyw dość znany, chociaż w tej chwili nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy poza „Książę i żebrak”. Księżniczka zastanawia się nad wyobrażeniami jakie mają o niej poddani i na ile jest to prawda a na ile wytwór jej własnej propagandy, która sprawia, że kucyki wytworzyły sobie idealny obraz swej władczyni. Jest w niej coś, co zdarza się u wielu władców, premierów, prezydentów, którzy są u władzy naprawdę długo czyli przekonanie, że bez niej wszystko szlag trafi. Nie jest to jednak władczyni despotyczna wedle orientalnych standardów, nie wywodzi swej władzy od bogów ani nie opiera się na terrorze. Jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, mamy do czynienia z oświeconą absolutystką, która wierzy, że działa dla dobra ogółu. I ta wizja podoba mi się o tyle, że jest ona zbierzna z moimi własnymi wyobrażeniami o tej postaci. Dlatego polecam ten krótki fanfik uwadze moich czytelników.
- 10 odpowiedzi
-
„Popioły” to dziełko całkiem intrygujące. Nie będę się tutaj rozpisywał o fabule, gdyż mamy tutaj streszczenie zagłady Equestrii, spowodowanej wybuchem megawulkanu. Ważniejsza jest tutaj narracja bohaterki, która, jakby to ująć, nazbyt przyzwyczajona do tego co zostawiły kucyki poza ścianami swoich podziemnych bunkrów, nie wyrabia psychicznie. Okazuje się, że jest to list czy może raczej pamiętnik pisany przez księżniczkę Lunę i wydaje mi się, że akurat jej wybór jest dyskusyjny. Bardziej spodziewałbym się tutaj Candence lub Twilight, które nie znały innego stylu życia. Spodziewałbym się nawet Celestii. Luna wszak przeżyła 1000 lat na księżycu i jako taka powinna być bardziej odporna na stresujące sytuację. Chociaż w sumie też nie jestem tego taki pewien. Gdyby była odporna chyba nie zostałaby Nightmare Moon, prawda? Nie wiadomo co się stało z Mane 6. Ogólnie autorka nie rozpisywała się o życiu w postapokaliptycznych kryptach na wzór Fallouta. Prawdopodobnie jednak księżniczki nie są w jednym schronie, co w sumie ma sens i wyjaśnia dlaczego Celestii nie ma teraz przy Lunie. Podoba mi się, że autorka sięgnęła po wiedzę specjalistyczną opisując skutki wybuchu. Nawet nie miałem pojęcia, że wybuch wulkanu, wybuchowi wulkanu jest nierówny. Podsumowując, jeśli ktoś lubi te klimaty to może tutaj znaleźć coś smutnego ale nie przeładowanego próbującymi wzbudzić emocje okropieństwami. Strona formalna jak zwykle u Cahan nie budzi zastrzeżeń. Ps. Tylko dlaczego zrezygnowała z liczby mnogiej gdy mówi o sobie? Oto jest pytanie.
-
Zdobywcy Uroczego Czołgu [Oneshot][Crossover][Random][Comedy]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
„Zdobywcy uroczego czołgu” to fanfik który, jakby to ująć, jest mi całkowicie obojętny. Tekst został napisany na konkurs, który wygrał. Nie wiem jaką miał konkurencję i nie będę zgadywał na jakim stała poziomie. Słyszałem, że temat przewodnim był crossover. Nie wiem z czym crossover. Fik jest krótki i właściwie pozbawiony fabuły. Ździwiłem się wręcz, że urywa się tak nagle. Gdybym nie wiedział od autorki, że jest on skończony, uznałbym za coś porzuconego. Fabuła tutaj praktycznie nie istnieje i nie mam pretensji do autorki, że nie stworzyła pasjonującego zwrotu akcji w tekście mającym niecałe 2 strony. Mamy ledwo jej zaczątek, w którym Znaczkowa Liga, współpracując z Diamond Tiarą i Silver Spoon dzieląc się wrażenia z obcowania z człogiem i projektami mundurków. Dowiadujemy się też, że Babcia SMith zmarła na zawał po tym jak zobaczyła pijaną Apple Bloom wracającą z imprezy. I tyle. Nie ma w tym fiku, po zakończeniu konkursu nic na co bym zwrócił uwagę. Forma literacka, jak zwykle u Cahan jest w porządku, ale tutaj naprawdę nie miała się czym popisać, czy raczej nie miała możliwości się rozpisać. -
„Czarny Polak z Ponyville” to dzieło tchnące duchem czasów. Jest to jego zaleta i zarazem duża wada. Ktoś powie, że lata 2012-2013 były złotym okresem dla fandomu MLP:FiM i będzie miał zapewne rację jeśli weźmiemy pod uwagę ilość rysunków, animacji czy też fanfików, które wtedy wychodziły. Ale jakościowy aspekt sprawy nie prezentuje się tak dobrze. Właściwie można to zrozumieć. Dla wielu ludzi były to pierwsze próby literackie. Sam zaczynałem od tworzenia fanfików bazujących na mandze „Claymore” czy anime „Puella Magi Madoka Magica”. Skutek także nie był doskonały, ba żaden z nich nie przeszedł fazy korekty, co można tłumaczyć tak: standardy w fandomie anime były wyższe lub, co bardziej prawdopodobne, miałem poczucie wstydu które nie pozwoliło mi opublikować fanfika, przez którego nawet korekta nie mogła przebrnąć. Minęło jednak kilka lat i podczas trwania konkursu zobaczyłem, że wielu, naprawdę wielu autorów fanfików nie miało żadnych zahamowań by podzielić się ze swoją twórczością mimo, że nie przeszła ona korekty lub też nie zapoznały się z nią inne osoby, które poradziły autorowi co jest a co nie jest dobrze napisane. Ba, nieraz miałem wrażenie, że nawet sami autorzy nie przeczytali swych fanfików. Zwłaszcza te przypadki powodowały u mnie niesmak. Owszem, niekiedy piszący się czegoś uczyli i demonstrowali gwałtowny skok umiejętności, ale czasami przestawali pisać już po pierwszej nieudanej próbie. Kolekcję takich nieudanych prób zawiera fanfik autorstwa Cahan „Czarny Polak z Ponyville”. Nie jest to utwór długi i próżno szukać w nim fabularnej spójności. Ale to nie jest krytyka autorki, gdyż parodiowane utwory także często (a chyba nawet zawsze), były pozbawione jakiegokolwiek sensu. Tragiczna pisowanie, przekokszone selfinserty o bardzo mrocznej przeszłości, które chcąc odbyć stosunek z jedną z Mane6 albo też z księżniczkami. W tym fanfiku jest to wszystko. Jest Krzysiu Polak uprawiający 14 godzinny seks z Luną, jest Dark Momentum, który spędził całe życie w starym domu w Ponyville, ale nikt go nie znalazł przed Twiligt... przepraszam, pisownia oryginalna to Twailait Sparkle. Jest Archanioł Michał, który uzyskał od samego Jezusa dyspensę na seks z Luną i... tak, to jest niepokojące jak wielu młodocianych autorów fapowało się do końskiego zadu Luny. Ale pamiętajcie, szanowni czytelnicy, przecież taka jest historia naszego fandomu. W USA mieli kucyka imieniem Auschwitz, którego uroczym znaczkiem była swastyka a myśmy Lunojebców. Co kraj to obyczaj. Jednak, chociaż uśmiałem się setnie przy wspomnieniu Krzysia Polaka i jego 14 godzinnego maratonu z Luną, to Dark Momentu i Archanioł Michał byli mi już nieznani. Drogi czytelniku, w amerykańskim kinie popularny był kiedyś gatunek parodiujący znane filmy. Ich królem był min. Mel Brooks albo namiętnie grający w nich Leslie Nielsen. Wymagały one jednak często przynajmniej ogólnej znajomości materiału, z którego naśmiewali się twórcy. Nie zawsze tak było ale często były to filmy, gdzie poszczególne sceny stawały się niezrozumiałe bez znajomości oryginału lub też całość traciła nieco sensu. W przypadku „Czarnego Polaka z Ponyville” ta wiedza także jest przydatna. Bowiem pełny sens tego co autorka chciała sparodiować, staje się widoczny dopiero gdy zapoznaliśmy się z oryginałami. Niestety często trudno do nich dotrzeć samodzielnie, potrzebna jest pewna wiedza i znajomości. Wtedy tekst staje się zabawniejszy. Nie mogę jednak napisać, że nie śmiałem się i bez tej wiedzy. Ba, niektóre fragmenty nie są pewnie wcale tak sparodiowane, jak mogłyby się wydawać. Jestem prawie pewien, że to dość wierne przeniesienie języka tych utworów do fanfika je parodiującego. Jednak Cahan nie mogła zawrzeć tego typu polszczyzny wszędzie. Przecież szanuje ona siebie i swoich czytelników. Dlatego jej tekst jest pozbawiony widocznych błędów językowych, gramatycznych, interpunkcyjnych. Dlatego polecam „Czarny Polak z Ponyville”, gdyż jest to część naszej historii, tylko, że dobrze napisana.
-
„50 twarzy Dash” to randomowa komedyjka, komedyjka tak cudownie bez sensu, że aż zabawna... ale zaraz? A może jest to alternatywny ciąg wydarzeń odcinka w którym Fluttershy uczy się Asertywności od Iron Willa? Sprawdźmy. Rainbow to nie jest taka zwykła pegazka. To bardzo męska pegazka, która zbudowała swoją opinię na byciu najszybszą i najbardziej nieustraszoną. Żadnego wyzwania się nie boi. Właściwie to nawet nie jest pegaz, tylko pocisk burzący! Niestety przez to zaczyna dziwaczeć. Będąc niewolniczką swojego wizerunku, Dash musi ukrywać, że: Tak, uśmiałem się jak diabli. Poza tym nie ma tutaj literówek, niepoprawnego zapisu dialogowego ani prób napisania zdań o prostej treści w bardzo skomplikowany sposób, aby sztucznie wydłużyć tekst. Jednym słowem, polecam.
- 19 odpowiedzi
-
- Cahan
- Rainbow Dash
- (i 4 więcej)
-
Pieśni upadłych [NZ][Violence][Random][Przygoda][Sci-Fi][Fantasy][Grimdark]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
To jak doskonałym fanfikiem są „Pieśni upadłych” najlepiej potwierdza moja odpowiedź na pytanie Ziemniakforda „co czytasz”. Odpowiedziałem „nie pamiętam”. Nawet rekonstrukcja fabuły przychodzi mi z niemałym trudem, chociaż skończyłem czytać tego fanfika niecałą godzinę temu. „Pieśni upadłych” są fanfikiem niedokończonym, ale już pierwszych kilka stron daje nam do zrozumienia, jak bardzo ambitny był to projekt, który obejmował sobą kilka okresów historii Equestrii, nie wysuwając na pierwszy plan żadnego z bohaterów znanych nam z serialu. Fabuła rozgrywa się w trzech liniach czasowych. Pierwszym jest kraina po jakiejś apokalipsie, ale opisy tego co się stało są tak enigmatyczne, że trudno cokolwiek ustalić. Potem następuje przeskok czasowy do początku rządów Celestii. Ten fragment jest najciekawszy, chociaż zarazem jest także bardzo niejasny. Dość powiedzieć, że autor wykazał się nieco inwencja i wyjaśnił, dlaczego biała alikornica nie przyjęła tytułu królowej. Przyznałaby w ten sposób, że jej rodzice - król i królowa - nie żyją. To całkiem wzruszająca scena. Jednocześnie przyznaje ona wybranym kucykom coś co potem wyewoluuje w znane z serialu elementy harmonii. Niestety występuje tutaj zalew imion postaci, które nie są w żaden sposób przybliżone czytelnikowi. No dobrze, trochę są, ale bardzo pobieżnie. Weźmy taki przykład: Pięknie, prawda? Chciałbym zobaczyć tę postać na kartach fanfika, ale się nie doczekałem. Dowiedziałem się jeszcze, że była jakaś rebelia, że jakiś kucyk chyba posiada zdolność cofania czasu czy coś tam, oraz że: To musiał być strasznie wielki jednorożec, skoro stał aż na przynajmniej dwóch ulicach, chociaż może autor miał na myśli, że stał na skrzyżowaniu ulic. Ponadto kucyki muszą mieszkać bardzo blisko siebie, skoro jedna strzecha pokrywa tyle kamiennych domostw. A już absolutnie rozkleiłem się gdy przeczytałem, że żołnierze nieznanego królestwa walczyli swoimi zbrojami bo nikt im nie dał broni. Wiecie, nie lubię wielkich słów, ale TEGO NIE BYŁO NAWET ZA STALINA! Potem znowu następuje przeskok czasowy, prawdopodobnie w przyszłość, ale nie tak odległą jak na początku. Tym razem Twilight dowiaduje się, że w miasteczku znikają kucyki. Sprawa jest poważna i... a zresztą, oddajmy głos autorowi: Nic dodać, nic ująć. Sama Twilight też się czuje nieswojo prowadząc poszukiwania: Nie może jednak czynić inaczej, wszak: Tak, tyle smutku i tyle tragedii. Poszukiwania jakoś nie mogą się zacząć aż do końca fanfika i paradoksalnie ta część jest najnudniejsza i najmniej angażująca czytelnika. Czy muszę pisać o stronie formalnej, skoro przedstawiłem kilka próbek literackich umiejętności autora? Może przedstawię jeszcze jedną, bo mam wrażenie, że pisarz nie przeczytał zbyt dokładnie swego dzieła, zanim zamieścił je na forum: Tak, nic dodać, nic ująć. „Pieśni upadłych” przypominają mi bardziej zaawansowany szkic znacznie większego projektu, który, gdyby go rozbudować, byłby wcale obiecujący. Nie mogę bowiem napisać, że to co się tutaj działo w ogóle mnie nie obchodziło, gdyż fragment o Celestii jest dość udany. Niestety autor nie umie przekazać wiedzy o własnym lore ani w interesujący ani nawet w miarę poprawny językowo sposób. Jednak widzę duży potencjał by polepszyć sytuację. Skoro Sivulecdako potrafił napisać wcale przyzwoite „Pirytowe serca” po takich „Mrocznych proroctwach” czy też „Większemu dobru” to autor „Pieśni upadłych” mógłby zajść dużo, dużo dalej. -
Rosiczki Atakują [Oneshot][Random][Comedy][Biologia]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
„Rosiczki atakują” to bardzo zabawny fanfik. Moim zdaniem ma jednak kilka niedoróbek. Poza tym sądzę, że opowiadanie uczyni czytelnika mądrzejszym. Nie może być inaczej, bo zawiera ono tyle słów, których znaczenia nie znam. Początek fabuły jest bardzo niecodzienny. Oto jedna z hodowanych przez jednorożkę Cahan Rosiczek Drosera Regia, zwana Królową Rosiczek, zdając sobie sprawę, że klimat im nie sprzyja, postanawia zaczarować inne mięsożerne rośliny rosnące w ogrodzie i zaatakować Canterlot. Ich celem jest zjedzenie Luny i przez to likwidacja pory nocnej. W ich zamiarach wspiera je Cahan, w związku z czym pada jedna z najzabawniejszych wypowiedzi w fanfiku: Uśmiałem się diabli. Sam opis roślin jest pełen detali, chociaż może lepszym terminem byłby zwrot: języka naukowego, z którego prawie nic nie zrozumiałem, ale z całą pewnością brzmiał bardzo mądrze, bardzo naukowo. Tak jakby autorka czytała książkę Feliksa W. Kresa „Galeria złamanych piór”. Niestety problemem w tym miejscu jest brak przypisów wyjaśniających zwroty, którymi posługują się na co dzień biolodzy oraz brak tłumaczenia łacińskich fragmentów. A szkoda. Tekst przypomina mi moje dzieciństwo w momencie, gdy nagrałem kasetę doradzając bandzie Drombo, jak mają zniszczyć bohaterów kreskówki Yattaman. Autorka przeżywa tutaj radość z pocisku Mane 6 a głównie Twilight. Pomimo wzgardy, Cahan, idąc za słowami Przewodniczącego Mao Ze Donga, a konkretnie: postanawia odciągnąć uwagę Mane6 co też skutecznie czyni. Jednak fragment jej zmagań z Twilight jakoś nie zapadł mi w pamięć, gdyż nie jest równie zakręcony co początek fanfika. W dalszej części najlepiej widać, że fanfik był pisany na szybko, gdyż w motywacji armii rosiczek jest niekonsekwencja. O ile na początku chciały zjeść Lunę, ale swojej matce powiedziały, że chcą ją tylko obalić, to w Canterlocie... A później w sali tronowej: Ostatecznie jednak strony idą na kompromis, oczywiście pośredniczką jest Matka Rosiczek, Cahan. Zimy nie będzie ale tylko w krwawym ogrodzie Cahan. Moim zdanie te nieścisłości wynikają z pośpiechu wywołanego konkursem. Można by przecież napisać rozmowę, gdzie Królowa Rosiczek przedstawia plan Cahan a ta go modyfikuje. Można by też dodać fragment o tym jak to Cahan (albo las Everfree, albo Twilight, albo Trixie albo Discord...) sprawiła, że rosiczki stały się świadome itd. A tak kilka rzeczy bierze się od czapy. Także Cahan bagatelizuje fakt, iż to ona doradziła Królowej Rosiczek jak się dostać do Canterlot, chociaż doskonale wiedziała, że ta zamierza obalić jedną z władczyń, a to czyni ją współsprawcą. Drogi czytelniku, żarty na bok. „Rosiczki atakują” to bardzo zabawny fanfik, w dodatku napisany lekko i (pomijając operowanie terminami, które znają tylko biolodzy i osoby zajmujące się hodowlą kwiatów) ciekawie. Pomijając nieścisłości w motywacji rosiczek i wiarę Cahan we własną niewinność, to nie dopatrzyłem się tutaj innych błędów. Bardzo ucieszyłem się, gdy zobaczyłem, że dialogi są napisane poprawnie, od półpauzy a nie ćwierć pauzy albo myślnika czy łącznika, czego dopuszcza się 90% autorów komentowanych przeze mnie fanfików, jeśli nie używają akurat angielskiego zapisu dialogowego. Dlatego, z racji na ciekawy koncept i jego dobre i zabawne wykonanie polecam przeczytać „Rosiczki atakują”. Autorka mogłaby zaś napisać poprawioną wersję, która usunęła by wskazane wyżej niedopatrzenia. -
Smak Arbuza [NZ][TCB][Adventure][Slice of Life]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Nie potrafiłem się cieszyć „Smakiem Arbuza”, nie jest to jednak tyle wina samego fika co mojego podejścia do relacji pomiędzy fikcją a rzeczywistością. To będzie dość długi komentarz i nie jestem pewien czy do końca o „Smaku Arbuza”. Wiesz, drogi czytelniku, istnieje teoria sztuki czystej i sztuki zaangażowanej. Istnieje też pewnie wiele innych teorii sztuki, ale ich nie znam a te dwie w zupełności mi wystarczą na potrzeby tego wywodu. Jakiś czas temu w USA rozkwitła teoria, że rozrywka powinna być zaangażowana i w efekcie mamy teraz w grach wideo (oraz reklamach niektórych zachodnich marek) najbrzydsze kobiety jakie kiedykolwiek były bohaterkami tychże. Oczywiście to jest tylko jeden z efektów rozrywki zaangażowanej. Rozrywka zaangażowana nie jest bynajmniej wymysłem naszych czasów. Przykładowo najlepsze polskie seriale są efektem takiego podejścia. Weźmy przykładowo „Czterej pancerni i pies”, „Stawka większa niż życie”, „Alternatywy 4”, „Zmiennicy”. Zwłaszcza po dwóch pierwszych lubią jeździć historycy z IPN-u. W przypadku „Smaku Arbuza” nie mogę powiedzieć iż jest to fanfik zaangażowany. Gdyby nim był rzuciłbym go po pierwszej stronie a przeczytałem całe trzy rozdziały. Jest to natomiast fanfik, który zaangażował mnie w całkiem negatywny sposób. Co to znaczy? To znaczy, że przez prawie cały czas lektury nie myślałem o samym fanfiku jako o fanfiku. Myślałem raczej o tym, czego tu nie ma albo co też chciałbym zobaczyć. Jednym zdaniem, fanfik ten nie pozwolił mi się oderwać od rzeczywistości. Myślałem o niej a nie o fanfiku. Historia zaczyna się od przejażdżki bohaterki pociągiem, zaś po dotarciu na miejsce pada ona ofiarą ataku terrorystycznego, który zamienił ją w zebrę. Co prawda przemiana była niechciana, ale bohaterka i tak miała szczęście bo wszyscy inni umarli. Bohaterka trafiła do Equestrii, gdzie ją odratowano i zaczęto przyuczać do życia w nowym społeczeństwie. Ponieważ była zebrą nawet kucyki dziwiły się jej wyglądowi. Cóż, „Smak Arbuza” czyta się jak jakąś dystopię. Dosłownie już po trzech rozdziałach miałem w głowie wizję świata, gdzie Equestria robi sobie co chce a ludzkość, czy to z konformizmu czy to jakiegoś ideologicznego uzasadnienia się na to godzi. Zresztą w samej Equestrii wcale nie jest lepiej, na co się nieustannie uskarża Cahan. A to że jedzenie nie smakuje albo z kolei, że jest pod stałą kontrolą ze względów bezpieczeństwa, a co więcej nie może wrócić do świata ludzi na stałe. Może tam przebywać krótko i tylko pod nadzorem. Na tym rewelacje się nie kończą. Okazuje się, że ponifikacja zachodzi tylko w jedną stronę i powrót do ludzkiej postaci jest niemożliwy. Gdyby to była klasyczna dystopia pewnie byłaby możliwa, ale tylko dla wybranych co oczywiście byłoby równie tajne jak źródło powstawania tęcz w „Rainbow Factory”. Nie wiem czy tak jest, ale gdyby to była antyutopia to pewnie do tego byśmy doszli. Ale „Smak Arbuza” pewnie nie jest antyutopią, tylko mnie wyobraźnia ponosi i zmienia komentarz w zaangażowaną krytykę literacką. „Smak Arbuza” jest właśnie o adaptacji, która w sumie ciekawi bohaterkę, ale którą zarazem wszystko drażni. Zresztą ona też drażni innych. Mnie to nawet nie drażniło po wyżej opisanych rewelacjach. W ogóle Cahan jest bardzo fajną postacią, prawie jak moja Anemone. Tylko, że Cahan istnieje naprawdę. Inaczej jednak niż większość selfinsertów nie jest to skopana postać. Co to znaczy skopana? Self Inserty to na ogół przekokszone wersje autorów piszących fanfika. Są tak potężne, że aż nudne. Cahan nie jest nudna. Właściwie to jest to bardzo wierne odwzorowanie autorki, mogę zaręczyć. Styl jest bardzo dobry, znalazłem tylko dwa błędy, zresztą zaraz poprawione przez autorkę (co jest bardzo rzadkie, więc tym bardziej należy się jej pochwała), dialogi są soczyste, komentarze krwiste i niszczące. Tylko wiesz, czytelniku, ona powinna tam zacząć podkładać bomby, zabijać strażników, no to czego oczekujemy od bohaterów. Podsumowując, „Smak Arbuza”, nie jest złym fikiem, ale nie pozwolił mi się oderwać od rzeczywistości. Wydarzenia czy też opisy zdawały się przypominać mi coś o czym się słyszy w naszym świecie a ja nie po to czytam fanfiki, żeby się z tym stykać. A czytając „Smak Arbuza” stykałem się z tym nieustannie. Co prawda autorka miała jak sądzę inne intencje a ja jestem przewrażliwiony, ale napisałem szczerze to co myślę.- 48 odpowiedzi
-
- 1
-
„Babeczki” i „Rainbow Factory” zapisały się jako ciemna strona jakże bujnego literackiego życia naszego fandomu. Ilość nawiązań do nich w innych fanfikach lub fandomowych komiksach jest duża. Pewien oddźwięk jest nawet widoczny w polskim fandomie MLP:FiM. Jednym z nich był komentowany przeze mnie „Pie Killer” autorstwa Niklasa. Drugim jest „Ponysher”. I muszę w tym miejscu napisać, że rollercoster szaleństwa zaczyna się niewinnie, wręcz wygląda na kolejne TCB, ale gdy tylko nabierze rozpędu to jazda na złamanie karku trwa do ostatniej strony. Dlatego, panie i panowie, zapraszam na przejażdżkę! Głównym bohater jest... a, z resztą to nie jest istotne. Jest nim jakiś Krzysztof Jarzyna ze Szczecina, który kiedyś zostałby gangsterem, lecz w drugiej dekadzie XXI wieku został bronym. Ale było światełko nadziei w tunelu: Ale pojawiły „Babeczki” i „Rainbow Factory”: Już w tym momencie fanfik stał się autoparodią. Na szczęście dla bohater zapaliło się drugie światełko w tunelu i trafił do Equestrii, gdzie trwał zakład pomiędzy Discordem a Celestią. Założyli się oni, że Celestia zreformuje najgorszego złola a jeśli jej się nie uda, to Discord będzie robił co chciał z jej królestwem. Czemu Celestia poszła na tak desperacki zakład? Bo nie mogła spać. Tak, to Discord wybrał naszego Krzysztofa Jarzynę ze Szczecina, który zamiast gangsterem został broniaczem, ale potem stracił wiarę w przyjaźń i magię. A przecież fanfik powstał w 2013 r. Niektórzy wieżyli, że po smierci Rainbow Dash zabierze ich do Equestrii... niektórzy tak, ale nie nasz Krzysztof! Czemu Discord nie sprowadził jakiegoś dorosłego tylko kogoś, kto wierzy w kucyki? Nie mam pojęcia. Jednak Celestia poznała szybko, że bohater to zło. A wystarczyło, że powiedział jej o złych fanfikach, gdzie kucyki mordują się wzajemnie i poznała, że ten człowiek, jest najgorszym zwyrolem 2013 r. A przecież było wielu takich, którzy mogliby z nim rywalizować. Okazało się, że fanfiki o których wspominał Krzysztof, to nie są tylko fanfiki. Są to inne wymiary Equestrii, o których istnieniu Celestia wie ale, pomimo tego, że wie jak kogoś tam przenieść, to nic z tym nie zrobiła. Drogi czytelniku, droga czytelniczko, siedzisz jeszcze spokojnie? Ten rollercoster dopiero zjechał z pierwszej górki i teraz pędzi na jeszcze wyższą! Bohater przenosi się do wymiaru „Rainbow Factory”, gdzie przybiera postać nie umiejącego latać pegaza, który jest uosobieniem grimdarku, grimdarkiem wcielonym... Nic dodać nic ująć. Ale jednak warto zauważyć, że bohater, chociaż nienawidzi „Rainbow Factory” to zna kilka wersji tego opowiadania, łącznie z tym, w którym Scootaloo przeżyła: Naprawdę, jakim zwyrolem trzeba być, by coś takiego myśleć o niedoszłej ofierze? Ale nasz bohater przenika do fabryki i zaczyna się tam rzeź. Co prawda wychodzi na jaw pewien problem. Mianowicie Krzysztof ma problemy z liczeniem do czterech: Jeden! Trzy!! Czter... a nie, jeden!!! Ponieważ Rainbow Dash już nie żyła, bohater morduje w najróżniejszy sposób pozostałych pracowników, co ciekawe nie wspomina o tym, że ratował jakieś źrebaki. Przy okazji wydaje się, jakim dzbanem jest Black Sunshine, skoro gościa co miał pomalować ściany uważa za grubszą rybę! Koniec końców cały personel fabryki został zarżnięty co w sumie nie jest aż takie nierealistyczne (jak na fanfika osadzonego w krainie magicznych koni), wszak to czym się zajmowała fabryka tęczy było ściśle tajne (wiedziała o tym co prawda Celestia z innego wymiaru, ale nie będę się czepiał) i normą było, że nie opuszczali jej przez lata. Potem bohater przeniósł się do wymiaru „Babeczek”. Nie wiem która była to wersja fanfika, ale tym razem przyłapał Pinkaminę na mordowaniu Twilight Sparkle. Załatwił ją koncertowo, tak jak robiła to ona ze swoimi ofiarami. Potem wrócił do wymiaru gdzie trwał zakład między Celestią a Discordem. I jeśli myślałeś drogi czytelniku lub droga czytelniczko, że to już ostatni zjazd tego rollercostera szaleństwa no to złap się czegokolwiek bo najostrzejszy zjazd dopiero przed tobą! Podsumujmy, drogi czytelniku lub droga czytelniczko. Maniak zabił z zimną krwią i w bardzo wymyślny sposób ileś tam kucyków a ona wierzy mu na słowo, że już się umoralnił. A przecież: Drogi... a zresztą, przejdźmy do podsumowania. „Ponysher” to dzieło tragiczne. Fabuła jest durna jak but, główny bohater to niewiadomo co ale inny zwrot niż Evil Mastermind, nie przychodzi mi do głowy. W dodatku wszystko to co opisałem dzieje się nie na 99 stronach ale ledwie na 19. 19 stron pełnych skrótowych opisów na zasadzie: zrobiłem to i to. Tyle. Planowanie, zbieranie informacji, przygotowanie do konfrontacji ze złem jest tutaj nieobecne. W dodatku poziom językowy fanfika jest miejscami na poziomie „Polacy są wszędzie”. Przykładowy zapis dialogowy wygląda tak: W pewnym momencie autor zmienił narrację z pierwszo na trzecioosobową by znowu powrócić do pierwszoosobowej. Oczywiście nie mogło zabraknąć mylenia liczby pojedynczej z mnogą: Lub cytatów na poziomie... nawet nie wiem czy to jest jakikolwiek poziom: Normą jest brak odstępu po przecinku albo odstępy przed i po nim, braki przecinków i co sobie jeszcze zamarzycie. Podsumowując, jedyne co ratuje tego fanfika w moich oczach to fakt, że cała ta przesada jest bardzo skondensowana i zabawna. Fanfik bowiem nie nudzi czytelnika, co najwyżej umrze on ze śmiechu! Panie i panowie, możecie już opuścić ten rollercoster szaleństwa! Liczymy jednak, że chętnie do nas wrócicie!
-
„???” od KLGDiamond faktycznie nie jest, tak jak potwierdza sam autor, dobry fanfikiem. Jest natomiast z całą pewnością męczący, ale najbardziej zaskakujące jest to, jak szybko miałem go dość. „???” jest z początku intrygujący i sprawia że czytelnik zadaje sobie wiele pytań, dotyczących głównego bohatera. Sam przypomina mi pewne anime lub mangę, którego tytułu niestety nie mogę wspomnieć, ale zawierał on podobny motyw. Nie jest to zresztą istotne, gdyż i tak muszę oceniać fanfika jako coś z nią niezwiązanego. Narrator jest pierwszoosobowy co nie jest aż tak częste i... już tutaj zalewa nas masa pytań. Czym jest ów narrator, kucykiem, gryfem, może to Discord, może jakaś hybryda? Nie wiemy. Jego życie (nazwijmy stan w którym się znajduje w ten sposób) jest bardzo monotonne i obraca się wokół cyklu umierania i przywracania się do życia/regeneracji. W gruncie rzeczy niewiele o nim wiemy chociaż każdy rozdział próbuje nam dostarczyć jakichś nowych informacji o nim i o tym co się dzieje dookoła. I nie mogę napisać, że autor robi to w zły sposób, problem leży gdzie indziej. W fanfiku „???” dominuje pewien schemat, gdyż rozdziały rozpoczynają się i kończą tymi samymi słowami. W miarę upływu czasu dochodzą nowe informacje np. pierwszym pojawia się jednorożec, w drugim jednorożec ma o coś pretensje do bohatera w trzecim pojawia się jeszcze inny jednorożec, bardziej znany itd. I w każdym odcinku serii dzieją się dość podobne rzeczy. Bohatera spotyka coś co powinno go zabić, ale ten nie umiera, stopniowo natomiast zanika jego amnezja, dowiadujemy się coraz więcej o jego ciele itd. To chyba nawet nie jest złe podejście. Problem leżał gdzieś indziej. Miałem wrażenie, że postęp nie jest dostatecznie szybki, po trzeciej wariacji miałem już serdecznie dość nieustannego zadawania sobie tych samych pytań wynikających z jednostronności przekazu. Jest on jednostronny, gdyż czytelnik wie tylko tyle co główny bohater, który... nie wie prawie nic. Ale spisek dookoła niego jest chyba dość potężny. Mam takie wrażenie, że autor przesadził z tajemniczością. Mógł też nieco dołożyć informacji o bohaterze szybciej gdyż w zasadzie mam teraz pytanie na czym fanfik będzie się skupiał? Na nim czy na szalonych planach jego twórców? Moim zdaniem jednak tym co zniechęciło mnie do fanfika była jego forma, momentami bardzo powtarzalna. Oczywiście wiem, że tak miało być, miało to podkreślać monotonię, brutalną monotonię życia(?) bohatera i do pewnego stopnia nawet spełniło swoje zadanie. Ale czytanie wciąż i wciąż o kolejnych sposobach testowania przeżywalności bohatera i coraz bardziej brutalnych sposobach tychże po prostu mnie w końcu zniesmaczyło. Jakby ten fanfik nie miał innego celu poza tym. Owszem rozdziały nie są długie ale nawet w niedługim rozdziale można przekazać dużo nowych informacji. Sądzę, że schemat wybrany przez autora sprawdziłby się na dwa rozdziały a potem potrzebowałbym dopływu większej ilości nowych informacji. Podsumowując, na razie fanfik „???” jest tak tajemniczy i tak się stara by nadal takim pozostać, że jest zwyczajnie nadmiernie powtarzalny, chociaż zamysł był chyba dobry. Niestety jego wykonanie pozostawia do życzenia.
-
Ostatni z Equestrii [NZ][Mature] [Sci-fi] [Grimdark][Adventure][Crossover]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
Drogi czytelniku, komentowanie i ocenianie „Ostatnich z Equestrii” sprawia mi pewną trudność, bo chociaż jest to fanfik wprost tragicznie napisany, to nie jestem pewien czy wiele ze wskazanych błędów nie wynika z przyczyn od autora niezależnych. Może to co tak nisko ocenię było dla niego niemałym wysiłkiem. Przez cały czas miałem jednak wrażenie, że są to co najmniej zaległości w znajomości języka polskiego. „Ostatni z Equestrii” jest, chociaż autor o tym wprost nie wspomina crossoverem z grą „The Last of Us”, gdyż w obu przypadkach świat nawiedziła plaga grzyba, która zmieniała żyjące istoty w zombie. Nigdy nie grałem w ten tytuł więc nie będę dokonywał zbyt daleko idących porównań. Poza „The Last of Us” piszący, inspirował się jeszcze w niewielkim stopniu „Fallout: Equestria”, ale nie mogę mieć co do tego żadnej pewności. Opowieść jest, co samo w sobie jest ciekawe, opowieścią w opowieści, czym też autor objaśnia wszelkiego rodzaju przeskoki czasowe itd. Każdorazowo rozpoczynają ją odwiedziny tajemniczego przybysza przy czym muszę tutaj pochwalić autora za to, że z kolejnymi rozdziałami biuro Pinkie Pie stopniowo się zmienia: ze ścian znikają zdjęcia, pojawia się w nim wilgoć, dywan butwieje, na ścianach wyrasta świecący grzyb... Także sama Pinkie ulega fizycznej degradacji, gdyż zapewne nie jest już na początku fanfika zupełnie poczytalna. To interesujący zabieg, za który muszę autora pochwalić. Niestety tylko za to. Trudno mi wyjaśnić o czym opowiada fanfik. Teoretycznie są to poszukiwania pewnej mapy, która ma wskazać drogę do miejsca, gdzie znajduje się rozwiązanie męczących Equestrią problemów z plagą grzyba przemieniającego kucyki w zombie. Chyba o to chodzi, bo fanfik jest napisany w tak chaotyczny a zarazem pobieżny sposób, że miałem problemy ze zrozumieniem dlaczego coś się dzieje. Przykładowo, opisy walk wyglądają w ten sposób: Najbardziej jednak bolą opisy, których jest tutaj całkiem sporo, niestety przypominają one właśnie ten: W tekście jest od groma powtórzeń: Powtarzają się także informacje: Zastanawiam się w czym jest gryf podobny do pegaza, poza tym, że ma skrzydła i umie latać? Najwyraźniej autor jednak sądzi, że jest między nimi jakieś podobieństwo. Dosłownie na każdej stronie jest zdanie czy wypowiedź, która aż prosi się o komentarz, dlaczego jest z nią coś nie tak: NightJack prawie zamordował Twilight Sparkle, która nazywa się tutaj Twilight Shine. Dlaczego właśnie tak? Zapewne dlatego, że tak nazywa ją Pinkie Pie. Zresztą tutaj każda znana postać jest opisana jak ta z serialu ale ma inne imię, łącznie z samą Pinkie Pie, która nazywa siebie Blue Pie. Co do innych postaci, moje typy to: Reinbow/Rainbow Star = Rainbow Dash Kindshy = Fluttershy Calamity = Big Macintosh Jest jeszcze Glory, która... a zresztą, oddajmy głos autorowi: W takiej sytuacji jest to chyba skrzyżowanie Spike'a i Rarity, co mogło się zdarzyć, gdyż Pinkie Pie może dowolnie zmieniać to co się wydarzyło. Swoją drogą z nazewnictwem postaci jest pewien problem. Przykładowo Rainbow Star, w rozdziale I nazywana jest konsekwentnie Reinbow Star. Nie jest to zatem literówka! Nie zadawałem sobie pytania, gdzie jest Applejack, gdyż wysiłek umysłowy potrzebny do zrozumienia co autor chce przekazać czytelnikowi był równorzędny z napisaniem nowego rozdziału mojego fanfika. Może dlatego po lekturze „Ostatni z Equestrii” byłem tak zmęczony. Poza tym autor ma duże problemy z użyciem rodzaju męskiego i żeńskiego, weźmy taki przykład: Autor ma też notoryczny problem z odmianą przez przypadki słowa dziesięć: Oraz odmianą przez przypadki w ogóle: Wyżej podane sytuacje powtarzają się notorycznie. Czy muszę wspominać o problemach z nazwami? Gryfstone zamiast Griffinstone, Nighter Mon zamiast Nightmare Moon itd. Ale nie koniec na tym, bo związki przyczynowo skutkowe są miejscami dość luźno zarysowane, o czym świadczy choćby ten fragment: Albo ten: Kolejnym problemem „Ostatnich z Equestrii” jest brak klimatu niszczonego w zarodku przez takie oto sceny: Nawet gramofon nagle dostaje zadyszki kiedy wchodzi NightJack. Sama Pinkie Pie też świetnie niszczy jakiekolwiek próby zbudowania klimatu rozmawiając z gościem w taki sposób, jakby rozmawiała przez telefon z perspektywy oddalonego obserwatora: Zachowania Pinkie Pie z serialu nie pasują do świata, po którym grasują hordy zainfekowanych grzybem zombie! Nie będę natomiast przytaczał jak bardzo szkodliwy dla ludzkiego umysłu jest końcowy zwrot fabularny, całkowicie niszczący jakiekolwiek znaczenie wszystkiego co się wydarzyło. Największym jednak problemem jest postać NightJacka. Oddajmy głos autorowi: Przecież to jest jakaś autoparodia. Nie może być zresztą inaczej bo NightJack to tzw. Gary Sue, męski odpowiednik Mary Sue. Posiada on bardzo mroczną przeszłość: W gruncie rzeczy jest zupełnie niegroźny (chociaż sam przyznaje, że jest groźny) więc chociaż nie jest mile widziany w Kryształowym Królestwie to wszyscy go tam lubią: Drogi czytelniku, przecież to jest jakiś BEŁKOT! Poza tym nasz Gary Sue wszystkie wie i jeszcze przed tym jak zagroził kolejną Wielką Rzeźnią to powiedział: Podsumujmy: Czy ja naprawdę muszę komentować te fragmenty? Pewnie Cadence sama się bała i dlatego go nie aresztowała. Przypuszczam, że autor nie chciał opisywać NightJacka jako skończonego psychola tylko ogiera pokrzywdzonego przez los, który też zmusił go by się stał twardzielem. Niestety wyszło zupełnie na odwrót. W ogóle NightJack to bardzo potężna postać, jego organizm samodzielnie wytworzył przeciwciała sprawiające, że nie może stać się zombie a jego matką jest: Skisłem jak to przeczytałem. Nie mam siły aby pisać co jeszcze jest nie tak z tym fanfikiem. Jestem tylko człowiekiem a nie psychopatą. Podsumowując, „Ostatni z Equestrii” to fanfik wprost tragicznie napisany. Fabuła się nie klei, główny bohater to Gary Sue, który ma zawsze wszystko pod kontrolą, zabija kogo chce ale jest poczciwy, więc jednak nie zabija kogo chce, ale i tak wszyscy powinni się go bać chociaż sam nie wie dlaczego, chociaż mówił dlaczego. Błędów jest tutaj zatrzęsienie, nie tylko literówek, ale też banalnej odmiany przez przypadki, czyli czegoś co wskazuje na głębsze podłoże problemów niż tylko nieuwaga autora. Oczywiście korekta tutaj praktycznie nie istnieje, podobnie jak klimat opowieści jaki powinien mieć fanfik postapo. Mamy tutaj natomiast jego autoparodię. Ten fanfik nigdy nie powinien się ukazać i nawet wyjustowanie do obu krawędzi nie jest w stanie uratować sytuacji. Ten fanfik to dno. -
Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale „The Cough” jest utworem, który mnie tak zdenerwował, że chciałbym aby był dłuższy i wyjaśnił pewne sprawy. Niestety, tak się nie stało i czułem się po lekturze jakby ktoś mi przyfasolił tortem śmietankowym w twarz. Fabuła fanfika jest prosta i opiera się na dość rzadko wykorzystywanych w fanfikach MLP:FiM założeniach. O jej założeniach dowiadujemy się z pierwszego posta na forum: W tym momencie zacząłem się nerwowo śmiać, lecz pozwolę sobie nie komentować przyczyn tego zachowania. Niestety muszę zepsuć czytelnikowi zabawę, gdyż musiałbym się uciec do samych ogólników a przecież pragnę wniknąć w tekst aby uświadomić czytelnikowi, dlaczego on nie musi tego czytać. Przechodząc do fabuły. W bunkrze siedzą sobie główne bohaterki serialu. Jedna z nich kaszle. Jest to objaw wczesnego stadium choroby i jest tylko jeden sposób aby ocalić pozostałe przed zarażeniem i śmiercią! Bynajmniej nie mam na myśli, że trzeba kogoś wywalić z bunkra, bo to by miało sens. Trzeba tę osobę zabić! Po krótkiej dyskusji winą za kaszlnięcie zostaje obarczona Fluttershy. I wtedy zaczyna się ostra schiza. Rainbow Dash dostaje polecenie zabicia jej aby inne kucyki mogły przeżyć. Rainbow ma być dobra w kopaniu na śmierć z tego powodu, że jest „kucykiem od pogody” i kopie chmury. W tym momencie mózg mi się zawiesił. Najwyraźniej autor uważa, że kopanie chmur to to samo co kopanie... nie wiem, może drzew? No bo jeśli się nad tym zastanowić, to w bunkrze jest Applejack, która kopie drzewa od lat. I tak na zdrowy rozum to jej kopniak powinien być silniejszy chociaż ona sama może być wolniejsza niż Rainbow Dash. Wiecie jaka kara była gorsza od ścięcia przez kata w przeszłości? Ścięcie przez początkującego kata. Bo czasami omsknęła mu się ręka i ofiara męczyła się dłużej. Już w przeszłości uważano to za nieprofesjonalne i dlatego dążono do zmniejszenia możliwości błędu człowieka poprzez wprowadzenie m.in. gilotyny. Czemu o tym wspominam? Bo oczywiście Rainbow Dash nie zabija Fluttershy tak, żeby się nie męczyła. Nie, kopie ją cztery razy zanim ta w końcu umrze. Dlaczego nie zarządzono losowania skoro znający serial wiedzą, że Applejack nie ustępuje siłą Rainbow i raczej ją przewyższa? I to jest właśnie najbardziej irytujące w tym fanfiku. Autor na siłę próbuje wyciskać czytelnikowi łzy z oczu czyniąc z Rainbow i Fluttershy parę! Dlatego musiała ją zakopać na śmierć! To była tak tania zagrywka, że aż poczułem złość, zwłaszcza, że cały fanfik ma tylko 6 stron i nie wyjaśnia nam od razu relacji między postaciami. Litościwie nie skomentuję też faktu, że ilekroć czytam jakiegoś anglojęzycznego grimdarka, w którym bohaterkami są Mane6 to mam jakieś 50% szans, że 2/6 z nich (czyli 1/3) z nich jest homo. Ba, w jednym z takich fanfików nawet zdarzył mi się przypadek, że 2/3 Znaczkowej Ligi też było homo. Ktoś powie: wiecie, rozumiecie, towarzyszu Obsede, fanfik powstał w 2011 roku, to był czas fandomu łupanego wtedy się pisało inaczej. Serio?! Jest rok 2023 i widzę tę tendencję tylko u burgerów i nie tylko w czasach fandomu łupanego ale nawet fandomu umierającego w konwulsjach! Jeszcze trochę i zostanę fandomowym nacjonalistą i będę wszem i wobec głosił, że nasze polskie, swojskie fanfiki są lepsze, bynajmniej nie tylko dlatego, że nasi autorzy nie dochodzą tak często do wniosku, że homoshipy są rozwiązaniem wszelkich problemów gdy trzeba w jednym akapicie nakreślić skomplikowane relacje między postaciami w fanfiku który ma od kilku do kilkunastu stron formatu A4! Zastanawiam się, czy tak trudno otworzyć wyszukiwarkę i wpisać „zapis dialogu w języku polskim”? Co, w 2011 r. też nie było u nas Internetu ani wyszukiwarek? Bo może to wyjaśnia dlaczego zapis dialogowy w „The Cough” wygląda jak żywcem przeniesiony z języka angielskiego! A co to jest „Kucyk od pogody”? Czy na strażaka mówimy „pan od gaszenia ognia” albo na policjantkę „pani od łapania złodziei”? Czemu te anglicyzmy nie zostały jakoś poprawione? Podsumowując , „The Cough” to słaby fanfik. Autor próbuje na siłę dramatyzować sytuację i nie ma pomysłu na końcowy twist, dzięki któremu czytelnik zapamiętałby to dziełko. Zapewne jednak osiągnął częściowe powodzenie, gdyż ja będę pamiętał o nim przez jakieś 48 godzin, chociaż nie zasługuje nawet na 48 sekund.
-
Pierwsza Noc [oneshot][mature][sex][violence]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
Fanfik „Pierwsza noc” był dla mnie największym zaskoczeniem jakie czekało mnie w dziale My Little Necronomicom i prawdę mówiąc nie jestem pewien, czy powinien znajdować się w tym dziale. Fabuła, jak na piętnastostronicowy fanfik jest całkiem złożona. Oto na wesele Tea Rose i Oat Graina przybywa grupa rycerzy, którzy domagają się od wieśniaków uszanowania dawnej tradycji zwanej prawem pierwszej nocy. Daje ona prawo wielmożom do wzięcia w obroty panny młodej zanim uczyni to jej mąż. Ci, którzy sprzeciwiali się temu jawnemu złamania praw królestwa, zginęli. Szlachcic wziął pannę młodą ze sobą ale wśród ludu odezwały się głosy, że tak nie da się żyć i zaczęto planować bunt. „Pierwsza noc” jest osadzona w średniowiecznej wersji Equestrii (chociaż mam wątpliwości, o czym dalej). Na tak niewielkiej ilości stron udało się przedstawić zarówno życie mieszkańców wioski jak i przygotowania chłopów do buntu a nawet krótkiej wzmianki o historii buntów chłopskich w Equestrii i ich skutków. Muszę pochwalić autora za takie detale, bo dodają one dużo klimatu opowieści. Co prawda sceny walki są ledwie pobieżne zarysowane, ale przykładowo organizowaniu się wieśniaków już poświęcono więcej miejsca. Wydaje mi się, że jeśli autor potrafi napisać jakiego szyku używali chłopi ale nie opisuje dokładnie samej bitwy to nie oznacza to braku umiejętności, lecz raczej chęć zmieszczenia się w krótkie formie. Sądzę, że z powodzeniem tekst mógłby być i dwa razy dłuższy i nie czułbym, że jest sztucznie rozciągnięty. W ogóle jeśli chodzi o tempo akcji nie miałem wrażenia, że autor się spieszy, przeskakuje pewne momenty itd. On się po prostu streszcza, nie rozciąga swego utworu bardziej niż to jest niezbędne do opowiedzenia ciekawej historii. Nie brakuje tutaj też pewne dozy humoru, także czarnego humoru. Jednak to co sprawiło, że ten fanfik jest dla czytelnik dorosłego to sceny seksu. Fragmenty te są raczej krótkie i mimo powagi sytuacji nie mogę im odmówić pewnego wydźwięki komediowego a nawet edukacyjnego, czego dobrym przykładek jest scena realizacji tytułowego „prawa”. Natomiast jedna z końcowych scen była jednym z najlepszych fragmentów komediowych jakie czytałem w tym roku: Czy utwór ma wady? Cóż, przypuszczam, że bohaterowie nie wyrażają się językiem używanym w średniowieczu a nawet używają bardzo współczesnych zwrotów, ale nie przeszkadza to w odbiorze. Uważam również, że wątek komediowy gryzie się z motywem przewodnim opowiadania jakim jest gwałt, ale sam pomysł nie jest jeszcze bardziej psuty przez jego realizację, ba raczej ta go ratuje, sprawiając, że nie jest on zwyczajnie głupi i niesmaczny. Spodobała mi się również strona formalna. Nie odnalazłem tutaj literówek, zdań brzmiących niezupełnie po polsku i nawet zapis dialogowy jest poprawny, czego na MLPPolska można ze świecą szukać. Podsumowując, polecam fanfika „Pierwsza noc” za to jak opowiada w zabawny sposób opowiada o sprawach, które wcale zabawne nie są i nie robi z tego komedii absurdu czy tez autoparodii. -
The Haunted House III [Oneshot][Grimdark][Gore]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
„The Haunted House III” wnosi pewien powiew świeżości do zużytej formuły. Nie wiem jednak czy nie jest to trochę za późno a przede wszystkim zbyt mało. I może zacznę od tego czego jest zbyt mało. Przede wszystkim atmosfera tajemnicy i strachu, której zaczynało brakować już w drugiej części. Przypomnijmy, że moim zdaniem była ona pod względem formalnym napisana lepiej, ale brakowało jej choćby, nie zrealizowanego idealnie w jedynce ale obecnego, nastroju grozy. W trzeciej części akcji przenosi nas z Lasu Everfree do Ponyville, gdzie doszło do jakiejś tragedii, która sprawiła, że miasto opuścili wszyscy mieszkańcy a dookoła niego utworzono kordon. Oczywiście zawsze znajdą się chętni by zgłębić tajemnicę tego co dzieje się wymarłym mieście. Jedną z nich była bohaterka fanfika imieniem... niestety zapomniałem, jak miała na imię. Nie jest to zresztą istotna informacja. Fabuła jest prosta, by nie powiedzieć prostacka. Opiera się na dwóch (w najlepszym razie) zwrotach akcji, przy czym oba rodzą więcej pytań niż coś wyjaśniają. Bo jeśli czytelnikowi się wydaje, że trzeci fanfik z tej serii przybliży nam przyczyny pojawienia się krwiożerczych sobowtórów to się bardzo rozczaruje. Nie tylko autor nie odpowiada na te pytania ale sprawia, że zacząłem się zastanawiać nad tym w jaki sposób jest on powiązany z poprzednimi dwoma częściami, poza wspomnianym sobowtórem. Na chwilę obecną chciałbym wiedzieć: Pytań zapewne miałbym więcej ale musiałbym się trochę natrudzić a fanfik nie jest tego wart. Natomiast ciekawe są opisy. Klimat fanfika jest bardzo mroczny. Pomieszczenia są tak rozległe, że nie da się rozproszyć panujących w nich ciemności a zatem... nie trzeba ich opisywać! Genialnie w swej prostacie rozwiązanie, nieprawdaż Szanowny Czytelniku? Poza tym język, jakim napisany jest fanfik jest lekki i przystępny. Nie odnalazłem tutaj poważniejszych błędów i w porównaniu z pierwszym fanfikiem serii widać olbrzymią poprawę. Jednak nie ratuje to fanfika, po prostu nie przeszkadza w jego odbiorze. Podsumowując, „The Haunted House III” to chyba najsłabsza część serii. Choć pełna akcji jest pozbawiona nastroju grozy a przez to nie wzbudziła we mnie prawie żadnych emocji. W dodatku nie wiem jak przedstawiona w niej historia ma się do poprzednich dwóch części? Czy jest to jakaś historia alternatywna? Tekst jest za krótki by dostarczyć czytelnikowi odpowiedzi na to pytanie. Dlatego nie radzę tracić na niego czasu o ile nie czytelnik nie jest fanem gatunku. -
„The Haunted House II” jest utworem, który mogę scharakteryzować jednym słowem. Jest on niepotrzebny. O ile „The Haunted House” miał zręby o tyle „The Haunted House II” posiada fabułę pretekstową. Dosłownie, fanfik jest dłuższy a treści jest w nim mniej. Przedewszystkim jest to uproszczona wersja wcześniejszej części. Można ją podsumować tak: Rainbow Dash i Applecjak spierają się która jest lepsza, ale nie mają jak tego sprawdzić. Pojawia się Discord, który proponuje klaczom zmierzenie się ze swoimi strachami. Bardziej dotyczą one jednak Rainbow, gdyż jak się okazuje drakonetus zabiera je na polankę gdzie stał nawiedzony dom z pierwszego fanfika. W tym momencie autor zaczyna trolować czytelnika, czyniąc Rainbow albo bardzo zapominalską, albo bardzo złośliwą. Pegazka udaje bowiem, że w ogóle nie było jej w tym miejscu jakiś czas temu. Najwyraźniej nie chce powiedzieć Applejack, że jej siostrzyczka zawędrowała tutaj, prawie tracąc życie. Rainbow Dash jest trochę samolubna ale to jest pewna przesada. Potem schemat się powtarza. Bohaterki wchodzą do piwnicy... gdzie znajdują komnatę z wiadomą klatką. Kiedy Rainbow Dash ostrzega przyjaciółkę, że to pułapka jest już za późno. Drogi czytelniku. Zachowanie Rainbow nie znajduje moim zdaniem żadnego logicznej wyjaśnienia i jest całkiem sprzeczne z jej charakterem z anime. Kiedy bowiem Discord już się oswoił, pegazka z całą pewnością nie ryzykowałaby życia innych (nie, życie babć w Las Pegasus nie było zagrożone!) w tak oczywisty sposób. Ale Rainbow tym razem trzyma pysk zamknięty na kłódkę aż do momentu, że jest zbyt późno. Potem powtarza się walka z Dopplegangerami. Jak wcześniej jest ona dość brutalna ale szybka. Nie czuć tutaj zagrożenia jakie oczekiwało Znaczkową Ligę, gdyż wszyscy wiedzą, że Applejack jest potężnym kucykiem. Może tylko dziwi łatwość z jaką pokonuje przeciwnika i jej całkowity brak zachamowań przed zabiciem go. Tak, Rainbow jej to powiedziała, ale Rainbow też nie przerwała zadania Discorda aż ich życie nie znalazło się w stanie zagrożenia. Ponadto nie wiemy skąd się tam wzięła klatka i same podziemia. Wyczarował je Discord? Brak na to pytanie odpowiedzi. „The Haunted House II” jest moim zdaniem lepszy od strony formalnej, ładnie oddzielona akapity, brak błędów rzucających się w oczy itd. Tekst się dobrze czyta. Jednak fanfik jest wtórny i tym razem pozbawiony jakiegokolwiek napięcia. Nie ma wątpliwości, kto jest sobowtórem, nie bałem się o życie bohaterek, gdyż wiedziałem, że potrafią sobie poradzić z zagrożeniem, słowem w ogóle nie czuć tutaj napięcia. Gdyby zamiast Apllejack była Fluttershy albo Rarity byłoby ciekawiej, ale klacz z najmocniejszym kopniakiem w miasteczku, która żyje z kopania drzew i jest przyzwyczajona do dużego wysiłku fizycznego nie skłania nas do obaw o swój los. Podsumowując, uważam „The Haunted House II” za tytuł słabszy niż pierwsza część i nie zawaham się określić go jako niepotrzebny. Po prostu to co otrzymuje czytelnik nie usprawiedliwia poświęconego mu czasu.
-
Nie miałem żadnych oczekiwań wobec „The Haunted House” autorstwa Foley'a. Nie wiem na ile to wpłynęło na moją ocenę, ale za wyjątkiem interpunkcji jakoś nie znalazłem tutaj powodów do użalania się nad swoim losem. Fanfik jest krótki, krótki i treściwy. Inaczej niż w niektórych grimdarkach, nie ma tutaj nacisku na tworzenie atmosfery tajemnicy czy grozy. Oczywiście, pojawia się pytanie, jak bardzo takową dałoby się wytworzyć na zaledwie pięciu stronach A4? Jest natomiast dużo akcji, która wypełnia prawie połowę fanfika. O dziwo jest to walka, nie najgorzej opisana i dość brutalna, acz nie niesmaczna... przynajmniej dla mnie. Autor opisuje bowiem raczej same akcje bohaterów niż rozwodzi się nad ich skutkami. Jednak trochę cierpi na tym logika w fanfiku. Ostatecznie jednak nie zauważa się tego i innych niedostatków od razu, chociaż nadal mam wrażenie, że czegoś tutaj brakuje i nawet chyba wiem czego. By napisać krótki a dobry fanfik potrzebna jest jakaś puenta, zwrot akcji, najlepiej na koniec. Tego czegoś co całkowicie zmienia myślenie czytelnika, wprawia go w zwątpienie i zmusza do zadawania pytań. Tego brakuje w „The Haunted House”. W efekcie fanfik jest, by ująć to obrazowo, jednokrotnego użytku. Nie oferuje on przyjemności z ponownego przeczytania, które pozwoli odkryć tajemnicę, zobaczyć gdzie autor dawał subtelne znaki pozwalające przewidzieć takie a nie inne zakończenie. Pod względem formy nie jest źle, chociaż zastanawia mnie czemu notorycznie słowa nie są oddzielone od kropek lub ćwierć pauz spacją. Jest to coś tak podstawowego, że nie mogłem zrozumieć czemu tak się stało? Jeśli jednak jest to jeden z wczesnych fanfików autora to nie jest najgorzej. Podsumowując, „The Haunted House” to moim zdaniem bardzo średni fanfik, chociaż z racji na małą objętość nie jest w stanie zanudzić czytelnika. Może się on natomiast zniechęcić do ogranego motywu nawiedzonego domu. Nie jest też jednak w stanie skłonić mnie do ponownego zapoznania się z nim, co spowoduje, że zapewne szybko o nim zapomnę.