Skocz do zawartości

Obsede

Brony
  • Zawartość

    177
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    22

Wszystko napisane przez Obsede

  1. Bardzo żałuję tego co teraz napiszę, ale nie skończyłem ,,S.T.A.L.K.E.R. Equestria Girls "Spełniacz Życzeń" RELOADED’’. Nie byłem w stanie tego zrobić i nie mogłem się dłużej przekonywać, że jestem po prostu zmęczony tym fanfikiem i gdy trochę od niego odpocznę napewno mi się spodoba. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że fanfik ten faktycznie mnie zmęczył, dlatego niniejszy tekst dotyczy tylko drugiej części rozdziału XIII, rozdziału XIV i pierwszej z trzech części rozdziału XV. Na początek wspomnę o plusach, za które można utwór Grento pochwalić. Są nimi ciekawe i wielowymiarowe postacie, szczegółowe opisy walk i nie zdawkowe przedstawienie lokacji. Ponadto autor zna i kocha stworzony przez siebie świat, który nie opiera się tylko na grze wydanej w 2008 r. i dwóch samodzielnych rozszerzeniach do niej. Rozszerzył go o uniwersum gry ,,Chernobylite’’. Jednak Grento i to nie wystarczyło. Przeglądał on wszystkie obietnice autorów ,,S.T.A.L.K.E.R. Cień Czarnobyla’’, i wiele z nich przeniósł do swego dzieła. A często pletli trzy po trzy, obiecując rzeczy, które nie zawsze są normą nawet dzisiaj. Wszystko to jest bardzo ważne i nie wątpię, że jeśli Grento nadal będzie pisał, to stworzy coś bardzo dobrego. A jednak tym razem nie miałem sił aby dokończyć jego dzieła. Dlaczego? Kiedyś chętnie twierdziłem, że jest to chyba spowodowane długością fanfika, która równa się połowie ,,Fallout: Equestrii''. Czemu do głowy przychodzi mi to porównanie? Pomijając fakt, że oba fanfiki porzuciłem? Cóż, za nieskończenie ,,Fallout: Equestria’’ odpowiada bariera językowa, chociaż słownictwo było dość proste. Także u Grento poszczególne zdania nie są przesadnie rozbudowane i nie trzeba się zastanawiać co autor miał na myśli. Dialogi są napisane żywym językiem, chyba w tzw. manierze hiperrealistycznej. Bardzo długo odwracały one uwagę od problemów fanfika i pozwalały mi wmawiać sobie, że ten ,,zaraz się rozkręci’’. Faktycznie czasami się rozkręcał ale nigdy na długo. Moim zdaniem głównym powodem mojego zmęczenia fanfikiem można dopatrzeć się w tym fragmencie: A czemu nie napisać tego w ten sposób? Spójrz, drogi czytelniku. Tracąc niewiele z nastroju emocjonalnego i klimatu utrzymujemy praktycznie tą samą ilość informacji. U Grento zajmuje to 370 znaków a w mojej wersji 129. Prawie trzy razy mniej. To nie jest duży problem, jeśli fanfik ma 300 stron, ale bardzo się on rozrasta jeśli ma on stron 800. Ale to nie wszystko. W oryginalnym zdaniu tak naprawdę tylko wypowiedź, pierwsze zdanie i pierwsza część czwartego zdania, mają wartość informacyjną i coś sobą wnoszą nowego. Drugie zdanie to dosłownie powtórzenie tego samego dwukrotnie. Trzecie zdanie jest raczej oczywiste, gdyż nikt nie nosił by takiego imienia, więc to musi być ksywka, podobnie jak Żniwiarz, Doktor, Naznaczony etc. To jest oczywiste i nie wymaga wyjaśnień. Ale to nie wszystko. W pierwszej części XIII rozdziału jest opisana dokładnie walka pomiędzy Fluttershy i Żniwiarzem, gdy ci próbują się nawzajem wrzucić do anomalii. Druga część XII rozdziału powtarza tę walkę jeszcze raz, tylko trochę zmieniając jej wynik. Naprawdę, czy trzeba było pisać bardzo podobne rzeczy zamiast zmieścić wszystko w jednym starciu? Ile by to oszczędziło nam stron? Ale właśnie podejmując takie decyzje można by skrócić fanfik o tych 200 stron i uczynić go bardziej przyswajalnym. To nadal nie wszystko. Takie nieroztropne rozpisywanie się powoduje, że sceny akcji są po prostu tak od siebie oddzielone, że traci się wrażenie, że są jakoś połączone, że jedna doprowadziła do drugiej. Tutaj ta ciągłość zostaje zerwana i to czasami w dość kuriozalny sposób. Piszę tutaj o scenie obumierania świadomości Codrisda (przynajmniej tak mi się wydaje, nie starczyło mi siły woli by sprawdzić czy potem jakimś cudem nie ożył, a są na to maszyny w Zonie), która jest ciekawa, ale zajmuje całe dwadzieścia stron lub coś koło tego. Wpierw myślałem, że to jakieś wspomnienie, ale to chyba jednak jest sen, który przedstawia świat osoby, która nie ma już wpływu na wydarzenia bo nie żyje. Sam koncept jest bardzo ciekawy i ładnie opisany, ale na Lenina, ON SOBĄ NIC NIE WNOSI, NIE POPYCHA AKCJI NAPRZÓD! Naprawdę, sprawienie, że ¼ fanfika to fluff, to klimat, niekoniecznie musi uczynić go lepszym. Takich przykładów podałem przynajmniej kilka w poprzednich komentarzach. Dotyczą one niekiedy postaci mających może i znaczny ale krótkotrwały wpływ na fabułę i chyba zostały wprowadzone tutaj dla wspomnianego już klimatu. Trochę za dużo jest tutaj tego klimatu. Napiszę to jeszcze raz, gdyby ktoś miał wątpliwości. Grento potrafi napisać coś bardzo fajnego, przynajmniej takie mam doświadczenia po kilku czytaniach ,,Opiumowych Dziewcząt i Kultu Sombry’’ na Bronies Corner 2.0. Grento bardzo się przykłada aby jego fanfiki były napisane zróżnicowanym językiem, oddającym odpowiednio wydarzenia i charakter postaci. Pod względem samego języka nie mam tutaj mu wiele do zarzucenia, może poza literówkami. A to właśnie strona formalna powoduje, że często dalej brniemy w fanfika. Gdy piszę, że ,,S.T.A.L.K.E.R. Equestria Girls "Spełniacz Życzeń" RELOADED’’ ma problemy, to nie mam na myśli, że jest debilnym selfinsertem o zoofilu Krzysiu, napisanym tak, jakby to był SMS wysłany do kolegi lub koleżanki z klasy. SMS na 300 stron. Można go bowiem uratować na poziomie redakcyjnym. ,,Polacy są wszędzie’’ nie jest w stanie uratować nawet Boże miłosierdzie. That’s all I have to say today. Go away now.
  2. Uniwersum MLP: FiM było tworzone przez wielu ludzi. Co więcej ludzie Ci, chyba często nie wiedzieli nic o serialu, do którego pisali scenariusze. Nie pamiętam już którego dotyczyło to odcinka, ale chyba jednego z późniejszych sezonów, gdy autorowi scenariusza pokazano tylko odcinek ,,Lesson Zero''. Opowiada on o tym jak Twilight nie mogąc znaleźć problemu przyjaźni do rozwiązania zaczyna tworzyć własne. I po czymś takim miał on napisać swój własny epizod. Dobrym przykładem efektów takiego podejścia są chyba odcinki, w których Twilight organizuje imprezy. W odcinku ,,Księżniczka Spike'' jest przepracowana, zajmując się zjazdem burmistrzów, w filmie z 2017 r. organizuje wielką imprezę dla całego Canterlotu, w odcinku z ostatniego sezonu o łabędziej gali nie potrafi niczego zorganizować. Okazuje się zresztą, że od tego jest specjalny komitet w którym nie ma żadnej z jej przyjaciółek. Nie wierzę, że scenariusze tych odcinków pisała jedna osoba, zwłaszcza, że po drodze Twilight zaczęła prowadzić szkołę a więc bieżącą organizacją zajmuje się od jakiegoś czasu. Kolega opowiadał mi, dlaczego w Celestia została księżniczką a nie królową. Po prostu Hasbro zrobiło badania i okazało się, że księżniczka częściej jest utożsamiana z dobrą postacią niż królowa. Przynajmniej tak słyszałem. MLP:FiM powstawał w pewnym kontekście kulturowym, w pewnej kulturze organizacyjnej i miało to wpływ na serial. Kiedy nazywano Celestię księżniczką prawdopodobnie nie myślano o całokształcie świata i stosunków w nim panujących. Nie dziwię się. Prawdopodobnie wymyślano te rzeczy na bieżąco. Dlaczego gryfy mają króla a jakami rządzi książę? Czemu Sombra jest królem a Chrysaliss królową? Czemu Grogar jest lordem oraz czego jest lordem? Czemu Thorax nie jest królem chociaż rządzi rojem i czy w ogóle posiada on jakiś tytuł? Czemu Ember jest lordem smoków? Nie wiem kto wymyślał te nazwy, ale wydaje mi się, że kierowano się tylko tym aby brzmiały fajnie. Moim zdaniem Cahan nie powinna się mieszać w to, czego nie zrobili nawet sami autorzy serialu. Gdyby Celestia nagle została królową a potem była już księżniczką to byłoby to trudne do wyjaśnienia. Może uczyniła to ze względów propagandowych? Nazewnictwo to często sprawa drugorzędna, czysto symboliczna. Iwan IV stworzył dla siebie tytuł Cara Wszechrusi, Piotr I ogłosił się Imperatorem. Nikt im nie dał do tego prawa. Sami się tak nazwali. A Napoleon I, Cesarz Francuzów? Miał co prawda formalną zgodę papieża, ale przecież nie otrzymał jej zupełnie dobrowolnie. Święte Cesarstwo Narodu Niemieckiego przetrwało chyba aż do XIX wieku, kiedy rozwiązał je właśnie Napoleon, pobiwszy Austriaków pod Austerlitz. Wtedy władcy Austrii nadali sobie też tytuł cesarza ale właśnie Austrii. Skomplikowane? A jednak istnieje to w pewnym kontekście. A po co Cahan ma tłumaczyć coś, czego zamysłu może nie znać? Zresztą jej fanfik ma wiele zalet. Jak wiele fanfików, jest on bardziej spójny niż to co wymyślono w serialu, gdyż tworzyła go jedna osoba.
  3. Skończyłem mini trylogię opowiadań o śledczej Red Stripe. Niestety, mam wrażenie, że ostatni fanfik, noszący tytuł ,,Prorok’’ chyba przelał czarę goryczy, która zaczęła narastać w trakcie czytania ,,Płynu życia’’. Z początku jednak miałem wrażenie, że fanfik ten zakończy przygody Red Stripe w godny sposób. Początek i rozwinięcie nastrajał optymistycznie. Ot kuc-psychopata, wierzący w kierujące światem zza kulis moce nadprzyrodzone, morduje swoje ofiary i wysyła ich resztki do Red Stripe. Tym razem słowo śledztwo dokładnie oddaje to, czego jesteśmy świadkami. Są więc przesłuchania świadków, oględziny miejsca zbrodni itd. Wszystko przypomina ,,procedural’’ z prawdziwego zdarzenia wedle najlepszych tradycji CSI czy Prawa i porządku. I wszystko jest naprawdę dobrze, bo wnioski nie są wyciągane z powietrza, a policjanci nie zachowują się, jakby mogli zaglądać w przyszłość względnie w alternatywną rzeczywistość. Owszem, powoduje to, że akcja rozwija się dość powoli, ale przynajmniej jest ona poukładana. A potem wchodzi do akcji śledcza Red Stripe… Napiszę szczerze, że ten typ postaci zaczął mnie męczyć. Red Stripe żyje nie dlatego, że jest najlepsza. Żyje, bo osłania ją ,,plot shield’’. Tym razem posunęła się w mojej opinii trochę za daleko. Szukanie psychopatycznego mordercy bez niczyjej pomocy, licząc tylko na to, że ten psychopata jej nie zabije, bo nie zabił wcześniej, nie ma tym razem dobrego uzasadnienia fabularnego. Ale Red Stripe twierdzi, że tak trzeba było postąpić. Bo przecież nie po to jest mnóstwo kucyków na posterunku, żeby z nich korzystać. Przez to mam wrażenie, że tylko Red Stripe rozwiązuje sprawy. Co robi policja? Nie wiem, chyba asystuje. O ile wspomniane na początku akapitu zachowanie było uzasadnione w pierwszym fanfiku, tak tutaj go brakuje. Znowu koledzy się nie liczą, rodzina też jakoś zagrożona w tym momencie bezpośrednio nie była. Ale policja sama do tego doprowadziła. Jej kolega mówi bowiem, że: Pani Red Stripe wykazuje się zaangażowaniem porucznika policji, które chyba nie powinno być konieczne na stanowisku śledczego Canterlotu! Znika? Nikt nie kontroluje jej pracy, tylko czeka na wyniki? Jak to jest, że nie potrafi ona stworzyć zgranego zespołu, który będzie ją wspierał, tylko go wyręcza w najbardziej niebezpiecznych sytuacjach? Przypomina mi to filmy ze Stevenem Seagalem, tylko mniej efektowne. To, chociaż jest zgodne z charakterem tej postaci, tak tym razem w połączeniu z ,,proceduralem’’, zaczyna się gryźć. Niewykluczone zresztą, że to nie jest indywidualna wina Red Stripe. Jej koledzy przecież tolerują takie zachowanie nawet jeśli przekracza ono wszelkie granice. Do tego sam morderca jakby miewał momenty zaćmienia umysłu. Znaczy porwał następną ofiarę ale nie pozbawił jej możliwości użycia czarów, licząc tylko na swą zwinność jeśli ich będzie używać? Tak jest on psychopatą i pośrednio ofiarą wojny, ale także zachował się jak ktoś, kto nie potrafi przewidywać i liczy na swój fart, na swój ,,plot shield’’. To ile miał miejsca na manewry? Ile czasu leciał pocisk? Jeśli zaczynam się zastanawiać nad takimi rzeczami podczas lektury to znak, że nie pochłonęła mnie fabuła ani postacie czy klimat. Podsumowując, ,,Prorok’’ to średni kryminał i prawdę mówiąc urągał mojej inteligencji. Zasady są dla wszystkich, ale wybrańcy mogą je nie tylko ignorować, ale też czynić to, za co inni poszliby do więzienia. Equestria wygląda na państwo, które potrzebuje bohaterów, gdyż jest organizmem z gruntu dysfunkcjonalnym, rządzonym przez lekko paranoiczne i zdegenerowane moralnie elity. A zatem ma bohaterkę na jaką zasługuje. Bohaterkę swoich czasów.
  4. Druga część przygód głównej śledczej Canterlotu Red Stripe pt. ,,Płyn życia” jest dość podobny do pierwszej części. Jednak o ile tam wszystko mniej więcej grało, tak tutaj jakoś elementy, które wcześniej mi nie przeszkadzały, tutaj zaczynają zwracać na siebie uwagę w negatywnym tego słowa znaczeniu. Red Stripe już rok ukrywa się a nikomu nawet nie przychodzi na myśl jej szukać, gdyż oficjalnie nie żyje. Przychodzi jednak moment, gdy znudzona życiem na prowincji, w dodatku w coraz większej biedzie, podejmuje się pracy prywatnego detektywa. Przypadkiem dostaje poważne i dobrze płatne zlecenie w Canterlocie, gdzie pomimo próśb męża się udaje. Red Stripe nie występuje oczywiście jako ona sama. Aby ukryć swą tożsamość przefarbowała włosy i zmieniła imię na Gold Nugget. Czy tyle wystarczy aby nie być rozpoznaną? Sądzę, że ,,Płyn życia” jest w większym stopniu kryminałem niż ,,Pirytowe serca’’. Sama sprawa nie jest bardziej skomplikowana niż tam, lecz jest tym razem rozwiązana od początku do końca przez naszą bohaterkę. Jednak o ile w pierwszej części przygód Red Stripe, zbrodnia splatała się z wątkiem politycznym, tak tutaj zastępuje go próba ukrycia przed światem tożsamości pani detektyw. Pozornie prosta sprawa, znalezienie zaginionego pianisty, zostaje wzbogacona o wątek morderstwa. Niestety samo dochodzenie nie wydaje się dominować, chociaż faktycznie jest ono przeprowadzone w sposób zrozumiały. Po prostu nie jest ona bardzo angażująca ale też nie potraktowana po macoszemu. Natomiast wątek ukrywania tożsamości Red Stripe jest bardziej frapujący. I to z kilku powodów. Po pierwsze Red Stripe odwiedza miejsca, które coś znaczyły dla niej i osoby, które pomagały jej udawać martwą. I w tym momencie zaczęły się zgrzyty, gdyż klacz sama zaangażowała się w pracę w takim stopniu, że nie sposób było nie dojść, że zna się na tym fachu co oczywiście zwróciło zaraz uwagę innych policjantów. Znowu wypłynął tragikomiczny wątek podjęcia pracy dobrowolnie acz pod przymusem jej podjęcia. To brzmiało absurdalnie w ,,Ace Combat: Wojna o Equestrię’’ i brzmi tak samo niedorzecznie teraz. Jeszcze bardziej absurdalne jest to, że Red Stripe nie robi nic poza absolutnym minimum aby uniknąć odkrycia jej prawdziwej tożsamości. Przejęzyczenia, odwiedzanie miejsc publicznych, w których ktoś może ją znać a nawet osób, które dla nie pracowały jako informatorzy dałyby każdemu jasno do zrozumienia z kim ma do czynienia. Red Stripe nie spuszcza z tonu nawet kiedy jej zdjęcia ukazuje się w canterlockiej gazecie! Przez cały czas miałem wrażenie, że jej poziom inteligencji bardzo się obniżył. I kompletnie ignoruje przy tym fakt, że udając śmierć nie tylko sama popełniła przestępstwo ale też wszystkie osoby, które jej w tym pomagają także są na bakier z prawem. Przypomnijmy, że te osoby to policjanci. Nie wiem jak w Equestrii, ale w Polsce czy pewnie w większości państw, prawomocne skazanie wyrokiem może oznaczać koniec kariery w policji. Red Stripe po prostu ma to w nosie. Ma w nosie siebie, ale też swoich przyjaciół a zwłaszcza swoją rodzinę! Tę samą rodzinę, dla której udawała nieboszczkę! Tak jakby nikt inny nie mógł rozwiązać tej sprawy! A przecież w poprzedniej części miała całkowicie w nosie, że ktoś morduje kucyki, ona chciała być tylko z rodziną! Nie rozumiem i tekst tego też nie wyjaśnia wiarygodnie, skąd w niej zaszła taka przemiana. Czy chęć zarobku aż tak zaćmiła jej umysł? Po drugie zacząłem się w pewnym momencie zastanawiać czy Red Stripe się po prostu bała, że Celestia, podejrzewając, że za dużo wie, po prostu nie rozkaże jej zabić? Nic jednak ostatecznie na to nie wskazuje. Owo zdradzanie swej tożsamości i dziwna emocjonalna niestabilność głównej bohaterki, zrobiły na mnie bardzo złe wrażenie. Napiszę to dobitnie. Red Stripe z pierwszej części kocha swą rodziną ponad pracę. W drugiej części jest ona na drugim planie a praca jest najważniejsza. Nie rozumiem, dlaczego w ciągu roku lat aż tak bardzo się zmieniła, skoro poprzednio dwa lata uciekała przed swoimi obowiązkami, budując sobie nowe życie rodzinne. To po prostu nie ma sensu! A ekonomiczna motywacja? Ona także nie wytrzymuje krytyki. Podsumowując ,,Płyn życia’’ to nadal przyzwoity fanfik, ale o ile kreacja postaci Red Stripe w ,,Pirytowych sercach’’, wydawała mi się wiarygodną, to tutaj jest ona nie tylko sprzeczna z tym co wiemy o bohaterce z pierwszej części ale wręcz jest wewnętrznie niespójna. Jeśli podobała ci się pierwsza część to możesz dać szansę ,,Płynowi życia’’, ale jeśli masz co do niej bardziej chłodne uczucia to nie masz tutaj czego szukać.
  5. Jakiś czas temu miałem okazję skomentować fanfika autorstwa Siwulecdako pt. ,,Mroczne proroctwa’’, który uznałem raczej za szkic niż gotowy do publikacji utwór. Ponadto od strony technicznej był on pełen błędów, które wykluczały sens jakiejkolwiek korekty. Dlatego z pewnymi obawami sięgnąłem po czwarty z kolei fanfik autora pt. ,,Pirytowe serca’’, tym razem będący kryminałem. Spodziewałem się… cóż, nie spodziewałem się niczego dobrego. Jednak mile się rozczarowałem i teraz jestem nawet skłonny napisać, że pierwsza część przygód detektyw Red Stripe jest nieoszlifowanym diamentem i niesłusznie zapomnianym przedstawicielem okresu fandomu łupanego. Założenie jest typowe dla kryminału (poza polskim serialem ,,07 zgłoś się’’). Po Canterlocie grasuje seryjny morderca. Policja jest bezradna więc Celestia wzywa najlepszą śledczą Equestrii, Red Stripe. Ta co prawda wcale by się do nowego przydziału nie garnęła gdyby nie przymus w postaci rozkazu władczyni. Nasza detektyw rusza do dzieła a pomagać jej będzie Mane Six. Nie będę streszczał fanfika, gdyż popsułoby to czytelnikom zabawę. Co prawda sama tajemnica i śledztwo nie stanowią tutaj jedynego powodu dla którego jest to interesująca pozycja. Właściwie mogę napisać, że pod tym względem ,,Pinkie Pie is Dead’’ wykonywało lepszą robotę. Autor kładzie bowiem nacisk nie tyle na samo dochodzenie co na jego otoczkę. I tutaj sprawa robi się bardzo ciekawa, jednak również tutaj nie mogę zdradzić szczegółów. Dość powiedzieć, że odnoszę wrażenie, że fanfik przesiąknięty jest atmosferą życia w USA za czasów Georga Busha i wczesnego Baracka Obamy. Tak, napisałem to, bo w gruncie rzeczy ,,Pirytowe serca’’ nie mają w sobie wiele z atmosfery serialu ani nawet nie są mocno osadzone w Equestriańskich realiach. Mowa jest tutaj o moralnej degrengoladzie ekonomicznej i politycznej elity państwa kucyków, uprzedzeniach wobec… hmm… mniejszości gatunkowych oraz o psychicznych urazach, które rzucają cień na relacje głównej bohaterki z otoczeniem. Warto jeszcze wspomnieć, że tym razem Mane Six nie jest bezużyteczne i ma do odegrania ważną rolę. Najbardziej jednak spodobała mi się sama postać Red Stripe. Będąc ciężko doświadczoną przez los, próbuje ona poświęcać się całkowcie swej rodzinie i w efekcie jej początkowy gniew, jaki odczuwa jej otoczenie, budzi zrozumienie. Przez ¼ fanfika miałem wręcz wrażenie, że gdzieś przegapiłem pierwszą część jej przygód i dopiero przybliżenie jej przeszłości uzupełnia brakującą lukę potrzebną do zrozumienia jej zachowań. Muszę w tym miejscu napisać, że sama przeszłość bohaterki jest ciekawie zarysowana i zasługiwałaby na przybliżenie. Ponadto także główne bohaterki serialu zachowują się tak jak można po nich oczekiwać, chociaż Pinkie Pie, jak zwykle będąca często w euforii, kłóci się z ponurą wymową fanfika. Kłóci się ale z drugiej strony znakomicie do niego pasuje. Na plus zapisuję też to, że autor lepiej wykorzystuje fachową wiedzę i robi z niej użytek w kluczowych momentach. Jednak tekst ma jeden duży problem. Na szczęście nie jest nim narracja, dialogi czy logika wydarzeń. Tutaj raczej wszystko gra. Jest tutaj natomiast mnóstwo literówek, błędów gramatycznych, interpunkcyjnych czy nawet zapis dialogowy rozpoczynający się od ,,-’’. To co uchodziło jeszcze w pierwszym fanfiku tutaj zaczyna budzić moje zastrzeżenia. Na plus policzę jednak autorowi to, że gdy zacząłem proponować zmiany ten zaczął je wprowadzać. Siwulecdako nie zostawił bowiem fanfika bez możliwości pisania komentarzy i to się chwali. Dzięki temu tekst teraz wygląda na wpół przyzwoicie. Nie mogę napisać by czytelnik niezwłocznie sięgnął po tego fanfika ale moim zdaniem warto dać mu szansę. Jest to bowiem niezły przedstawiciel historii polskiego fandomu z czasów jego rozkwitu. Niestety jest to też tekst mocno zaniedbany i moje poprawki tylko nieco polepszyły sytuację. W każdym razie chętnie sięgnę po kontynuację przygód red Stripe.
  6. Przeczytałem ,,Mroczne proroctwa’’ autorstwa Siwulecdako i coś mnie tchnęło (ale pamiętajcie, że Cahan nie jest rzeczą!) by napisać tekst nie będący komentarzem tego jednego fanfika, ale przedstawieniem pewnego nastawienia umysłu młodych pisarzy, którzy po napisaniu kilku utworów zarzucali swoje twórcze hobby. Sądzę, że doskonale wiem jak się wtedy czuli. My Little Pony: Friendship is Magic to serial docelowo dla dzieci. Bronies i Pegasis są na ogół ludźmi dużo starszymi niż zakładane audytorium i chyba łączyło ich to, że wielu nie miało pomysłu jak napisać coś w duchu serialu a więc komedię i okruchy życia w jednym. Pisarze ci potrzebowali chyba czegoś co usprawiedliwiałoby ich przed światem i samymi sobą, czemu w ich wieku oglądają namiętnie serial dla dzieci? Moje pokolenie dorastało inaczej a kreskówkowe fandomy posiadały tylko nieliczne seriale nie mówiąc o tym, że nie było wówczas rozpowszechnionego Internetu. Jeśli ktoś pisał fanfiki, chociaż jak sądzę prawie nikt nie używał wtedy tej nazwy, to krążyły one w wąskim gronie. Większość z nich zapewne było pisanych ręcznie. Jeden z nich popełniła koleżanka mojej siostry a opierał się on na serialu ,,Gwiezdna Eskadra’’ emitowanym w latach dziewięćdziesiątych na Polsacie. Tak, to były inne czasy, inne pokolenie. W efekcie mnóstwo fanfików nigdy nie doczekało się skomentowania, nigdy nie zaistniało. Jednak po roku 2000 coraz więcej osób nie tylko mogło pisać na komputerze, ale też miało dostęp do Internetu. Publikowanie swoich prac nigdy nie było łatwiejsze. Czy przyczyniło się to do zalewu nas tworami początkujących autorów, którzy porzucili hobby zanim nabrali wprawy? Ależ oczywiście. Jednak pojawiła się także możliwość łatwiejszego otrzymania informacji zwrotnej. Kiedy popełniłem kilku częściowego i niedokończonego fanfika, jego proces publikacji zatrzymał się na tym, że nikt z betarederów go nie przeczytał, chociaż chętni byli. Wtedy dano mi do zrozumienia, że mój fanfik, w którego włożyłem mnóstwo pracy, nie nadaje się do publikacji w tym stanie. Do pisania nowego fanfika zabrałem się dopiero w 2019 r. Dzisiaj nie uważam już, że tamten fanfik nie nadawałby się do publikacji, choć nie byłbym z niego dumny. Miał swoje zalety, ale też potworne dłużyzny. Problem w tym, że w radosnych czasach rozkwitu naszego fandomu, nikt takich informacji nie przekazywał. A sumienie pisarza jest pierwszą barierą zabezpieczającą nas przed złymi fanfikami. Nie chce on przecież zadebiutować czymś złym albo niedopracowanym. W każdym razie tak myślę. Tym razem zabrakło kogoś, kto po prostu doradziłby Siwulecdako, aby poczekał z publikacją, dopracował tekst. Sądzę bowiem, że w tym przypadku korekta by nie pomogła, bo cała strona formalna ,,Mrocznych proroctw’’ jest mocno upośledzona. Nie będę w tym miejscu podawał przykładów, gdyż mógłbym prawdopodobnie zamieścić pierwszy lepszy akapit i roiłoby się w nim od błędów. Lista niedopatrzeń jest długa: literówki, przekręcanie nazwisk, ,,nie’’ pisane oddzielnie lub razem bez zwracania uwagi na poprawność, raz Rainbow Dash została ogierem, dialogi zaczynane od małej litery i przede wszystkim, mnóstwo powtórzeń. O dziwo jednak zdania są niezbyt skomplikowane i zrozumiałe. O ile zapis dialogowy zaczynający się ,,-’’ jeszcze mogę zrozumieć, gdyż sam popełniałem ten błąd, to wiele z niedopatrzeń wynika ze zwykłego niechlujstwa, publikacji tekstu bez przeczytania lub po bardzo pobieżnym przeczytaniu przez autora. Tutaj nie jest potrzebna korekta, bo ta pewnie musiałaby pozmieniać ¼ tekstu. A to się mija z celem. Pod względem fabuły ,,Mroczne proroctwa’’ to raczej pobieżny szkic niż rozwinięcie fabuły. Rozdziały mają po kilka stron a wydarzenia są opisane bardzo pobieżnie. Biorąc pod uwagę, że fanfik dość mocno bawi się psychologią postaci, wszelkie uproszczenia bolą jeszcze bardziej, gdyż przedstawiona historia bardzo mi przypominała ,,The Manchurian Candidate’’. Nie wiem czy są to świadome nawiązania, ale materiał, gdyby go rozwinąć mógłby zrobić duże wrażenie. Tymczasem jest tak skrócony i pobieżnie potraktowany, że budzi żal. ,,Mroczne proroctwa’’ były drugim fanfikiem Siwulecdako i ja w to wierzę. Autor napisał go pod względem fabuły pobieżnie a pod względem formy bardzo niechlujnie. Wypada żałować, że doszło do jego publikacji w takiej formie. Mam jednak pewną nadzieję, że kolejne fanfiki tego autora będą lepsze.
  7. Napisałem kiedyś do Cahan, że złe fanfiki się łatwiej komentuje, choć gdzieś po drodze zatraca się przyjemność w ich czytaniu. Cahan mnie nawet zachęciła, żebym komentował dobre fanfiki. Pojawił się jednak pewien szkopuł, gdyż ,,Świt królestw” autorstwa Tankisty Stacha, nie jest dobrym fanfikiem. On jest jednym z najlepszych fanfików jakie miałem okazję czytać, odkąd jestem w fandomie My Little Pony. Zanim przejdę do odpowiedzi na pytanie co tak urzekło mnie w ,,Świcie królestw”, podzielę się z czytelnikiem pewną myślą, myślą którą podsunął mi Feliks W. Kres, którego nie przeczytałem żadnej książki poza jedną, za to tą właściwą. ,,Galeria złamanych piór” jest raczej zbiorem felietonów będących oceną pracy początkujących pisarzy niż tradycyjnie rozumianą książką o tym jak pisać książki. Jednak zapamiętałem z niej jedno, ale to bardzo ważne zdanie. Piszący powinien znać się na tym co opisuje. I Tankista Stachu zna się na tym co opisuje bardzo dobrze. ,,Świt królestw’’ przenosi czytelnika w czasy gdy Equestria jest już tylko wspomnieniem, odległym choć bliskim zarazem, gdyż pozostawiła po sobie wspaniałe ruiny. Jednak właściwa akcja przenosi nas w odległe rejony, zamieszkiwane przez kucyki-wikingów. To losy ich jarlów (wodzów), będziemy śledzić. Obfitują one w czyny bohaterskie i podłe, małe i wielkie, szlachetne i zbrodnicze. Mierzyć się oni będą z przeciwnikami, często silniejszymi od nich, intrygami oraz siłami natury, bezlitosnymi i nie trzymającymi niczyjej strony. Ten element jest napisany sprawnie, może nawet bardzo sprawnie, bo ręczę tutaj, że kolejne rozdziały pochłaniałem znacznie szybciej niż niejednego sławnego fanfika, który powstał w czasach rozkwitu fandomu. Nawet sam autor był zdziwiony jak szybko czytam jego dzieło. Czyniłem to bez żadnego zmuszania się, gdyż szybkości akcji towarzyszą dobrze nakreśleni bohaterowie o ambicjach sięgających daleko poza horyzont. Nie cofną się prawie przed niczym aby zdobyć to o czym marzą. A jaki jest tego skutek? Cóż, ambiwalentny. Z jednej strony ich sukcesy nie cieszyły mnie, gdyż były okupione cierpieniem niewinnych. Ich zmartwienia nie powodowały współczucia, gdyż odnosiłem wrażenie, że podjęli ryzyko, za które przyszło im zapłacić. To tak jak w prawdziwym życiu. I dlatego, uważam ich za tak ciekawych, bo są oni produktem swoich czasów i określonych warunków. Budują swoją moralność nie na naszych wartościach, ale na swoich i dzięki temu nie wyrywają nas z opowieści aby jedną, nazbyt współcześnie brzmiąca ideą przenieść nas do naszej rzeczywistości z której przecież chcemy się wyrwać. A jednak, nad światem rysuje się groźba. Przepowiednie stare i nowe, prorocze sny są tutaj brane całkiem poważnie i wpływają na postępowanie postaci. Nie odnajdziemy tutaj niewierzących czy obojętnych na sprawy duchowe. Nie zabrakło również obrządków, którym także przypisuje się doniosłe znaczenie. Wbrew temu co się obawiałem, poważne podejście do tego tematu dodaje całości nie tylko powagi, nie tylko klimatu, ale wręcz sprawia, że bohaterowie odnajdują sens swego życia a jeśli trzeba to także swojej śmierci. To co opisałem jest bardzo ważne i jest jedną z przyczyn czemu ,,Świt królestw’’ tak mi się spodobał. Jednak tym co zrobiło na mnie największe wrażenie było przywiązanie autora do oddania detali życia postaci. A są tutaj zarówno opisy zbroi, jak również pełne fachowych zwrotów opisy mieczy. Poznamy sposoby wodowania okrętu oraz proces jego powstania poczynając od wyrobu gwoździ. No i szermierka (jeśli to słowa pasuje do walki toporem), nie wiem w jaki sposób powiązana z techniką walki wikingów, ale nadal jest pełna życia a zarazem zwięźle i brutalnie przedstawiona. To miła odmiana po tym co mogłem przeczytać w ,,Ace Combat: Wojna o Equestrię’’. Autor wykorzystuje wiedzę nabytą w codziennym życiu jak również z książek, które jak sądzę są czytane raczej przez studentów archeologii i członków grup rekonstrukcyjnych niż domorosłych fanów wikingów. Dzięki temu dowiedziałem się z fanfika (o kucykach!) wielu nowych rzeczy a przecież sam się nieco interesuje się tym tematem. Tak jak zachwycałem się oddaniem detali w filmie ,,Wiking’’ Roberta Eggersa tak dziś zachwycam się ,,Świtem królestw” Tankisty Stacha. A każdy kto zna moją twórczość wie, że budującym nastrój i klimat detalom poświęcam bardzo wiele uwagi. I właśnie, miejscami ten klimat nieco ulatywał. Postaci używają zwrotów niepasujących do ich czasów albo opisy są jakby nazbyt wyjęte z naszego życia codziennego. Weźmy taki przykład: By później przeczytać coś takiego: Oczywiście we wczesnym średniowieczu tak się nie mówiło, ale archaizm chędożyć lepiej podkreśla dystans pomiędzy naszym światem a czasami kucyków-wikingów niż walić do kogoś. Kończąc ten jakże długi komentarz, pragnę napisać, że za znakomite połączenie akcji, klimatu i realistycznych opisów świata, który nigdy nie istniał a jednak zdaje się być tak mi bliski, fanfik ,,Świt królestw’’ zasługuję na EPIC. Największą jednak radością dla mnie będzie jeśli ty, szanowny czytelniku, zaczniesz go czytać jak tylko przeczytasz to zdanie.
  8. Konkurs komentatorski sprawił, że przeczytałem wiele fanfików. Czyniąc to musiałem sobie zadać wiele pytań aby dobrze ocenić utwory z którymi się zapoznałem. Czytając fanfika Osamotniona Trixie autorstwa Jakubasa18 zadawałem sobie jeszcze jedno, czy utwór ten jest napisany w języku polskim, gdyż mam wątpliwości. ,,Osamotniona Trixie’’ cierpi na wiele problemów i jednego co jestem pewien, to to, że utwór ten został napisany. Jednak tyle pytań ciśnie mi się na usta a zwłaszcza jedno: jaki cel przyświecał autorowi gdy go pisał. Tekst jest rozbity na kilka części, z których pierwsza powtarza te same informacje, będące streszczeniem pierwszych dwóch odcinków, w których pojawiła się błękitna klacz jednorożca. Potem Luna znika, gdyż musi: Potem następuje przeniesienie akcji do Fillydelphii, gdzie pojawia się fragment o ogrodniczce, która była bardzo zdolna, gdyż: Jako młoda ogrodniczka miałam dużo wiedzy i doświadczenia na temat roślinności, nauczycielka bardzo mnie chwaliła za moje dokonane postępy w ogrodnictwie. Co udowodniła, gdyż: Nie był to jednak ostatni poważny test w jej życiu: Ta historia, stanowiąca ⅓ fanfika została opowiedziana tylko w tym celu aby być opowiedzianą. Doprawdy brak mi słów aby to skomentować. Trixie ostatecznie odnajduje cel swojej podróży: Pamiętacie, jak wcześniej napisałem, że otrzymuje zgodę? Otóż najwyraźniej jednak zrozumiała ona, że nie otrzymała zgody i postanowiła zostać zwykłą złodziejką! Po spotkaniu z ogrodniczką i wyrażeniu chęci pokazania sztuczki z kucykiem jednorożca znikającym w paszczy mantikory ale pojawiającym się w pudle fanfik się kończy. Czy naprawdę muszę komentować to co przeczytałem? Tę niespójną historię? Te powtórzenia? Te nic nieznaczące spotkania? Te pozbawione głębi i sensu opowieści? Czy wspomniałem, że tekst jest napisany czcionką wielkości jaką zwykle pisze się tytuły rozdziałów? A że w pewnym momencie kolor liter zmienia się z czarnego na ciemnoszary? Co autorowi zrobił język polski, że morduje go z taką nienawiścią!? Czy to nie narusza aby przypadkiem zasad współżycia społecznego? Czy twórca w ogóle czytał swoje dziełko? Nie będę pytał, czy je w ogóle komuś pokazał bo jest oczywistą oczywistością, że tego nie uczynił! Gdyby Osamotniona Trixie powstała w 2012 lub w 2013 r. może bym uznał za znak czasów. Niestety, utwór ten został napisany w 2018 r. a mimo to, przypomina w sposobie zapisu dialogów niesławne ,,Polacy są wszędzie’’! Podejście do interpunkcji jest tylko trochę mniej pogardliwe! Przy tym recenzowane wcześniej przeze mnie ,,Rainbow Dash się farbuje’’ to utwór napisany mniej więcej poprawnie! A przecież wiesz, szanowny czytelniku, że jeśli przywołuję niesławne przygody Krzysia (o zgrozo!) Polaka, to nie czynię tego bez powodu! Ta abominacja powinna zostać zapomniana, lecz oto przywróciłem ją pamięci ludzkiej! O, Celestio, niechaj będę przeklęty, jeśli jeszcze raz spojrzę na te bluźniercze pozbawione wszelkiej interpunkcji, gramatyki i ortografii zdania!
  9. Zapewne znacie powiedzenie, że kiedyś to było. Przeniosłem się do tych czasów, czasów tzw. fandomu łupanego, kiedy wszystko było wspaniałe a fanfiki osiągały wiele tysięcy wyświetleń. Wiele z nich do tej pory jest kamieniami milowymi, wyznacznikami tego złotego czasu w życiu fandomu. I co prawda już wtedy, w 2013 r. mówiło się, że fandom umiera, to przeczył temu entuzjazm licznych twórców. A magiczna kraina, Equestria, z nieznanymi dla widza granicami, oferowała nam nieograniczone możliwości eksploracji poza granice królestwa rządzonego przez księżniczkę Celestię. Z takiej szansy skorzystało wiele ówczesnych fanfików. Jednym z nich był Ace Combat: Wojna o Equestrię. Założenie jest proste. W Equestrii i w Królestwie Gryfów nastąpiła technologiczna rewolucja. Została ona spożytkowana na rozwój uzbrojenia, radarów itd. Jednak tylko kucyki zamierzały zrobić z tego dobry użytek, gryfy postanowiły natomiast podbić swoich sąsiadów. Przeciwstawić im się miały pegazy ze szwadronu Mirage pod dowództwem powracającej do kraju… niech to, zapomniałem jak ta postać ma na imię…muszę sprawdzić, bo już nie pamiętam a czytałem ten fanfik ledwie dziś… Firefly! Na wstępie zaznaczę jedną rzecz. Ace Combat: Wojna o Equestrię, nie jest złym fanfikiem. Nie sięga po tanie chwyty innych popularnych utworów z tego okresu jak uczynienie wszystkiego grimdarkiem. Dba o formę literacką, przez co tekst nie wygląda jak napisany na 200 stronach formatu A4 sms do kolegi z klasy. Wydarzenia wpasowano w muzykę z serii gier co świadczy o tym, że autor naprawdę dba o klimat swojej opowieści. W dodatku sam fakt, że skończył ten, bądź co bądź długi fanfik, budzi mój szacunek. Od strony literackiej, za plus tekstu uznaję to, że jest on napisany prostymi zdaniami bez pretensji formalnych, które u niewprawionego autora mogłoby stworzyć coś czego nikt by nie skończył ponieważ odstraszyły by go długie, wielokrotnie złożone zdania. Tutaj nie trzeba czytać czegoś po dwa lub trzy razy by zrozumieć co autor miał na myśli! A forma jest bardzo ważna, często ważniejsza niż treść. I tylko przez ten fakt miałem wrażenie, że tekst niesłusznie otacza tak zła sława. Tak jak Ace Combat: Wojna o Equestrię nie jest tekstem złym, nie jest też bardzo dobrym, trzyma często średni poziom. Moim zdaniem jednak jest on jednak utworem męczącym. Naprawdę czułem się zmęczony lekturą. Nie wiem ile z gier Ace Combat jest w fanfiku. Moim zdaniem niewiele. Prawdopodobnie głównie muzyka, tytuł i ogólne założenia fabuły. A fabuła w Ace Combat jest taka, że nieistniejące w naszym świecie kraje walczą ze sobą samolotami używanymi przez państwa w naszym świecie. Tym razem samoloty zastępują jednak pegazy i gryfy walczące w przestworzach. Oczywiście Ace Combat: Wojna o Equestrię posiada fabułę. Głównie są to opisy poszczególnych misji. Ale w tym miejscu, im więcej o tym myślę, tym więcej dostrzegam problemów. Mianowicie, sama wojna rozciąga się niemiłosiernie i gryfy popełniają błąd za błędem. To nie brzmi tak głupio, jak się o tym czyta, bo autor poświęca ogólnym założeniem planów tylko kilka zdań i pędzi dalej ku kolejnej bitwie. W ten sposób gryfy dają kucykom dwa miesiące na przeszkolenie się! Może jednak niepotrzebnie zwracam na to uwagę skoro Celestia i Luna potrafią sformować armię w ciągu dwóch godzin. Takie momenty nie są zbyt częste, ale sprawiają, że zacząłem się zastanawiać nie nad językiem ale bardziej nad sensem pewnych fragmentów. Przykładowo co autor miał na myśli poniżej: Luna tylko w tej jednej scenie była jednorożcem ze skrzydłami i tak, to prosta pomyłka, ale ta pomyłka nie została poprawiona mimo tego, że fanfik od lat jest dostępny w polskim tłumaczeniu. W tym miejscu muszę zwrócić uwagę, że do tekstu nie można pisać komentarzy. A szkoda bo to mogłoby wyjaśnić pewne nieścisłości. Potem wojna zaczyna się na dobre. A skoro już o wojnie mowa, to toczy się ona w powietrzu. I walk powietrznych jest tutaj dużo, bardzo dużo. Ale są one opisane w sposób bardzo pobieżny. Mnóstwo jest tutaj efektów działań ale próżno szukać jak czegoś dokonano. Mało jest opisów manewrów w powietrzu, pegazy i gryfy walczą chyba każdy sobie. Typowy opis walki wygląda tak: Nie ma tutaj informacji jak walczyli, tylko po prostu, że walczyli. Czy wykonywali przy tym jakieś skoki, markowali ciosy, czy atakowali w szale czy próbowali przewidzieć zachowanie wroga po ruchach jego ciała? Zero dodatkowych informacji. I to powoduje, że całość wydaje się ścianą tekstu pozbawioną momentów kluczowych, bowiem wszystkim autor poświęca taką samą uwagę. Wreszcie postacie. Czy są one źle napisane? Trudno mi stwierdzić ale chyba mogłyby być lepiej przedstawione, gdyż po dziesięciu rozdziałach już mi się myliło czy szwadronem Mirage dowodzi Firefly czy Lightning Bolt a może Fire Bolt? Jakoś przestało mieć to dla mnie znaczenie, bo szwadron Mirage składa się z OCków albo postaci, których imiona padają w serialu może raz czy dwa. Są trzy wyjątki: Rainbod Dash, Fluttershy i Derpy. I w tym momencie muszę przyznać, że autor miał pomysł jak wykorzystać SPOJRZENIE Fluttershy. Również Derpy otrzymuje tutaj dość interesującą motywację do walki, chociaż autor sugeruje, że ciąża wywołuje zeza. Mane Six z wyjątkiem Fluttershy i Rainbow Dash odgrywa tutaj marginalną rolę z małym wyjątkiem dla Pinkie Pie. Ace Combat: Wojna o Equestrię został pierwotnie napisany po angielsku a dopiero potem przetłumaczony na język polski. Mam wrażenie, że czasami to widać. Ponadto mamy niekonsekwencję tłumaczenia, gdyż czasami odbiega ona od polskiej wersji a czasami w ogóle go nie ma chociaż było w naszym dubbingu. I tak mamy Kącik kostki cukru zamiast Cukrowego kącika lub Granny Smith, zamiast Babci Smith. Dialogi brzmią dobrze, a w przypadku Fluttershy mamy nawet próby ich stylizacji pod bohaterkę. To do czego mogę się natomiast przyczepić to to, że fanfik nie jest anthro ale… Konie nie mają barków. Nie mają również ramion i twarzy a autor cały czas używa zwrotów jakby to byli ludzie albo istoty humanoidalne. Tak jednak nie jest. Wytrącało mnie to co jakiś czas z klimatu opowieści. Podsumowując, powyższy tekst dotyczy dziesięciu pierwszych rozdziałów Ace Combat: Wojna o Equestrię. Nie oceniam tego co było dalej, ale ogólnie początkowe zdziwienie nad tym, czemu ten fanfik był tak często krytykowany, zastąpiło zrozumienia. Pod względem formy tekst jest dobrze napisany. Ale pod względem treści, przywiązania do pewnych detali czy wreszcie większości postaci, miałkich lub schematycznych, budzi moje zastrzeżenia. Jeśli lubicie klasyki okresu fandomu łupanego, to możecie się tym tekstem zainteresować, ale dla mnie dzisiaj jest on pomijalny.
  10. W końcu nadszedł moment, abym wypowiedział się odnośnie fanfika Cień Nocy autorstwa Cahan. Moment ten był odwlekany wielokrotnie a samo skomentowanie tego fanfika nastręcza mi trudności tak etycznych jak i przedmiotowych. Odnośnie drugiego ze wspomnianych, napiszę, że nie będzie to komentarz z rodzaju tych, których pisanie sprawia mi największą radość. Odnośnie zaś pierwszego, mam poważne obawy czy ten komentarz będzie bezstronny, chociaż podobno nie istnieją obiektywne recenzje. Tak się złożyło, że to w dobie fandomu umierającego zacząłem pisać fanfika Trucizna w naszych żyłach. Pierwsze bardzo pozytywne i bardzo rzeczowe komentarze pochodzą właśnie od Cahan, autorki Cienia Nocy. Mimo wiary w moje siły, nie sądzę, że utwór ten zdobyłby sobie pewną popularność i przychylne oceny, gdyby nie pierwszy krok wykonany przez Cahan. Na tym zresztą jej udział w powstawaniu fanfika się nie skończył i trwa on nadal. W jakim celu napisałem ten przydługi wstęp, w dodatku nie o Cieniu Nocy tylko o mnie, o Cahan i moim fanfiku? Uczyniłem tak, gdyż sądzę, że następne zdanie zabrzmi bardziej wiarygodnie niż gdybym skrywał te fakty. Cień Nocy to fanfik, który mnie wciągnął i pomimo usilnych poszukiwań nie znalazłem nic do czego mógłbym się przyczepić. Akcja rozwija się szybko i płynnie. Śledzimy losy Night Shadow, pozbawionej prawa do objęcia tronu Królestwa Nocy przez rodziców i przeznaczonej do wydania za syna władcy sąsiedniego, sojuszniczego królestwa. Schemat znany ale jakby nieco zapomniany. Jednak tutaj jest zrealizowany w sposób odbiegający od współczesnych schematów fabularnych i myślowych. Jest to dla mnie wielka zaleta i utwór ten mógłby powstać prawdopodobnie w czasach mojego dzieciństwa. Historia Night Shadow jest uniwersalna, opowiadająca o młodzieńczym buncie, irracjonalnym ale i wymuszającym szybkie dorastanie w celu odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Night Shadow to bardzo interesująca postać. Jest ona pisana na poważnie, ale jej wypowiedzi z pierwszych kilku rozdziałów całkowicie nie przystają do sytuacji w jakiej się znalazła. Parafrazując youtubera, Civie 11, można wyprowadzić alikorna z zamku, ale nie można wyprowadzić zamku z alikorna. Night Shadow ma jednak w sobie tę młodzieńczą wiarę, że potrafi osiągnąć wszystko co sobie zamierzyła. Dlatego jej zderzenie z rzeczywistością jest tak brutalne. Autorka nie oszczędza swej bohaterki, ale też nie poniża. Fanfik nie jest bowiem moralizatorską opowieścią o tym jak się kończy nieposłuszeństwo wobec rodziców ani nie inspiruje się walką z patriarchatem. Bohaterka myśli bowiem samodzielnie i nie potrzebuje głosu zza kadru, który by tłumaczył czytelnikowi jej poczynań. Sama jest za sobą szczera, chociaż przez długi czas miewa ostre wahania nastrojów. Są one jednak całkowicie zrozumiałe. Co do postaci spoza rodziny Night Shadow, mają one bardziej wspomagające funkcje, chociaż autorka dba o nadanie im wiarygodnego tła psychologicznego poprzez pokazanie ich przeszłości i warunków w jakich wyrastali. Natomiast sami krewni bohaterki wnoszą do opowieści dodatkowy wymiar, czyniąc z opowieści interesujący political fiction. O ile śmiertelni znajomi Night Shadow wnoszą wiele informacji o obecnie odczuwanych skutkach decyzji podjętych przez alikornich monarchów, to ci ostatni wnoszą wiedzę o tym odległej przeszłości świata i królestw, którymi przyszło im rządzić. Właśnie lore uważam za największą zaletę opowieści. Poznajemy go nie ze źródeł obiektywnych, ale z podań i legend, gdzie zaciera się granica między fikcją a prawdą. O tym co było i zostało zapomniane opowiadają nam również sny, duchy i inne widziała. Ale mówią one tylko to co same myślą, że było prawdą i nie są bezstronnymi źródłami informacji. Dotyczy to zresztą także samych bohaterów, przez których poznajemy wydarzenia bieżące. A to, że świat ma swą historię świadczy architektura. Czy mamy do czynienia z upiornymi miastami, wyglądającymi jakby zaledwie wczoraj je opuszczono a starymi klasztorami czy wioskami. Niektóre opisy były bardzo klimatyczne i pewnie będę do nich wracał nieraz. Opowieść jest miejscami wzniosła, innym razem wulgarna, zależnie od nastroju, który powinien odczuwać czytelnik. Zawsze jednak pasuje. Co prawda nie jestem fanem wulgarności w literaturze a w fanfikach podobne próby często wywołują u mnie wybuch śmiechu (polecam mój komentarz do Fall from Grace) ale tutaj nie śmiałem się. Odnoszę wręcz wrażenie, że towarzyszyły mi takie emocje jakie powinny mi towarzyszyć. Dlatego gorąco polecam Cień Nocy. To zasłużenie jeden z najlepszych fanfików okresu fandomu umierającego (2013-20…) i mam nadzieję, że przeczytam jego zakończenie.
  11. Rozdział 13 część 1 sprawił, że w końcu zrozumiałem praktyczne zastosowanie paradoksu żółwia, którego nie może dogonić rączy Achilles. Im dalej jestem w tym fanfiku, tym więcej mam stron do przeczytania a rosnącej numeracji rozdziałów towarzyszy ich wzrastająca długość. I tym razem dzieje się całkiem dużo, ale mamy tutaj chyba ciszę przed burzą. Strony zwierają szeregi, szukają ostatnich niezdecydowanych w przededniu ataku Monolitu i jego batalionu czołgów. Jednak nie ma jeszcze fajerwerków. Rozdział koncentruje się głównie na Fluttershy i jej problemach z przedawkowaniem leków. I to jest dobre i ciekawie napisane. Powoli jednak zaczyna mi się przejadać. Praktycznie cały czas jesteśmy na równi pochyłej. Fluttershy się jeszcze broni jako postać, ale zaczynam mieć wrażenie, że coraz mniej mnie ona interesuje. Na szczęście pod koniec rozdziału odkrywa pewną bardzo istotną tajemnicę związaną z celem jej poszukiwań w Zonie. W samą porę. Autor wie kiedy wprowadzić nowy element. Ale chyba w tym miejscu odłożę fanfika na jakiś czas. Przeczytałem już pewnie ponad 500 stron i nie mam wrażenia, że w jakikolwiek sposób zbliżam się do końca. Rozdziałów ubywa ale ilość stron jakby była niezmienna. I cały czas coś się dzieje… i nie piszę, że to coś złego, to bardzo dobrze, ale po prostu końca nie widać… Jednak zobaczyłem koniec, przede mną jeszcze jakieś 345 stron. Oznacza to, że nie tak dawno przekroczyłem połowę. Połowę! Nie jest to w żadnej mierze zły fanfik, z pewnością jednak cierpi na dłużyzny. Ktoś napisze, że to dla klimatu. I niewątpliwie fani Stalkera znajdą tutaj dużo z tego co polubili w grach. Ale naprawdę picie wódki na 10 stronach nadwyrężyło moją chęć do czytania. Póki co mam wrażenie, że początek, gdzie te dłużyzny są najbardziej odczuwalne tak mi się wrył w pamięć, że stałem się wprost przewrażliwiony na najmniejsze spowolnienia akcji. Pragnę podkreślić, że nie jest to zły fanfik. Jest to fanfik dla fanów Stalkera bardziej niż MLP czy Equestria Girls. Jeszcze do niego wrócę gdy trochę odsapnę.
  12. Fanfik “Wyprawa w górę Rio Gero” powstał na potrzeby konkursu na temat obcych kultur. Nie znam innych prac, które były zgłoszone i będę również oceniał ten tekst poza kontekstem konkursu. Nie można jednak całkiem od niego uciec, gdyż określał on zamiary autora odnośnie tego, co powinno się znaleźć w fanfiku. Przede wszystkim, czym nie jest Wyprawa w górę Rio Gero? Nie jest ona próbą powielenia przygód Indiany Jonesa, Allana Quatermaina ani nawet Dzielnej Do. Powoduje to z początku znaczny zawód gdyż wydaje się, że fanfik pozbawiony jest napięcia. Nie akcji, ale właśnie napięcia. Ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że bohaterom, odkrywającym nową kulturę, grozi niebezpieczeństwo wynikające choćby z różnic w systemie wartości a nawet nieznajomości tego co uchodzi za dobre obyczaje. Weźmy przykład z serialu Shogun, który świetnie pokazuje szok kulturowy bohatera. Tutaj tego nie ma. Nie piszę, że to źle ale z pewnością powoduje zanik napięcia, gdyż bohaterom po prostu nic nie grozi. Czym jest Wyprawa w górę Rio Gero? Wydaje mi się, że trochę kolejną podróżą Wojciecha Cejrowskiego (tym razem bez jego udziału). Wojciech Cejrowski potrafi przybliżyć nam wartości odwiedzanych przez niego plemion. Tak samo dzieje się tutaj podczas momentu kulminacyjnego, którym jest mecz piłkarski, gdy bohaterowie i tubylec porównują jego funkcję z turniejami rycerskimi, jako sposób rozstrzygania o tym kto ma rację w sporze. Zanim przejdę dalej muszę napisać, że wiem jakim wysiłkiem może być wymyślenie gry. Kiedy wymyślałem kręciołę na potrzeby Trucizny w naszych żyłach, musiałem się trochę nagłowić. Mecz piłki jest znacznie bardziej skomplikowany, gdyż mamy nie tylko opis jego zasad i samej rozrywki. Co ważne jest również napisane dlaczego on powstał i czemu ma takie znaczenie. Ma a do tego wręcz sakralne. Jaguary mają bowiem swoje bóstwo, które pełni częściowo funkcję Celestii w Equestrii. Jest to kolejny fajny pomysł pokazujący jak jedno zjawisko można objaśnić na dwa, zupełnie różne sposoby. Wszystko to jest bardzo fajnie pomyślane, chociaż nie wiem na ile autor inspirował się autentyczną grą Indian z Ameryki Południowej a ile było w tym jego inwencji. Niemniej należy mu się za to szacunek. Odpowiem teraz na jeszcze jedno pytanie. Czy polecam Wyprawę w górę Rio Gero? Przyznam, że wybitnie nie były to moje klimaty. Lubię historię antyczną, sięgnąłem po kulturę starożytnego Bliskiego Wschodu i widzę, że autor musiał coś nie coś poczytać albo w inny sposób zasięgnąć informacji o tym co chciał napisać. Ale wspomniany na początku brak napięcia, obawy o życie bohaterów jednak sprawił, że ten tekst mnie nie porwał, chociaż z całą pewnością włożonego w niego sporo wysiłku. Moim zdaniem jest tutaj dość materiału na dłuższy tekst, ale właśnie jest to materiał a nie gotowy utwór, który sam się broni.
  13. Fanfik Czerwony diament to dzieło w pewnym sensie unikalne. Nie jest ono bowiem ani za krótkie ani za długie… gdyż jest zbyt krótkie i zbyt długie jednocześnie. Czerwony diament jest fanfikiem z dziś prawie wymarłego (chyba) garunku, gdyż przenosi on człowieka do Equestrii. Dodajmy, że główny bohater jest żądnym zysku sukinsynem. Żądnym zysku do tego stopnia, że gardzi również przepisami BHP i instrukcjami, które pozwoliłyby mu się cieszyć uciułanymi pieniędzmi. W efekcie zostaje on przeniesiony do Equestrii wraz z pojazdem, którego jest kapitanem. Nie jest już jednak człowiekiem lecz pegazem… Pojawienie się pojazdu z innego wymiaru jest czymś zupełnie normalnym w państwie, którym przez 1000 lat rządzi jedna królowa, miasta dręczą parasprite’y, a raz na rok zagrożenie znane od wieków powraca grożąc krajowi katastrofą. Biorąc pod uwagę wspomniane fakty, bohater nie ma problemu by swobodnie poruszać się swoim uzbrojonym pojazdem po całej Equestrii. Celestia nie ma nawet problemu również z tym, żeby powierzyć mu opiekę nad Sunset Shimmer, która zresztą jest ścigana za swe przestępstwa związane z przebywaniem w innym świecie. Jakaś połowa fanfika opowiada o adaptacji bohatera do życia w nowej rzeczywistości. Uczy się m.in. latać. Romansuje również z Sunset Shimmer, znaną lepiej jako Sunny. Pod koniec ósmego rozdziału autor nagle sobie przypomina, że coś się chyba powinno dziać i zaczyna się dziać… tylko, że w sumie za kadrem. Darujcie, nie jestem w stanie opisać co się działo później, zawiesił mi się mózg i nie byłem w stanie rejestrować tego co się działo. Przejdźmy do omówienia problemów i zalet Czerwonego diamentu. Jest to fanfik krótki, a raczej umiarkowanej długości. W dodatku, za co trzeba autora pochwalić, zakończony. Wiele dobrych fanfików nie doczekało się godnego zwieńczenia. Poza tym język jest tutaj oszczędny, opisywane są tylko rzeczy, które tego wymagają. Nie jestem w stanie ocenić opisów pojazdu głównego bohatera ale nie brzmią przesadnie skomplikowanie tudzież jak technobełkot, maskującym bogatymi opisami ubogą wiedzę techniczną. Ponadto opisy, dialogi, stany emocjonalne czyta się i słucha płynnie. Brzmią one naturalnie. Problemów jest kilka a może nawet więcej. Mam wrażenie, że tempo jest nierówne. Początek i koniec są poprowadzone nazbyt szybko a środek zaczyna z czasem przytłaczać dłużyznami. Może nie są to momenty, gdy nic ważnego się nie dzieje się ale nieraz trudno się czytelnikowi wczuć w nastrój emocjonalny bohaterów. Sam romans jest mało angażujący, nie ma tutaj gwałtownych emocji, wszystko zmierza jak po nitce do kłębka, bez żadnych problemów. Jest to moim zdaniem najsłabsza część fanfika, pozbawiona jakiejkolwiek ikry. W dodatku cały wątek znajomości z Sunny opiera się na tym, że bohater widział ją w snach i jest mu jakoś przeznaczona. Pisałem, że jest to najsłabszy wątek? Cóż, sam mam pewne wątpliwości. Potem akcja przyspiesza. Bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego przygotowania, bez wcześniejszego budowania napięcia. W tym momencie mózg mi się wyłączył. Wiedziałem już, że mogę spodziewać się absolutnie wszystkiego, niekoniecznie powiązanego z logiką wydarzeń. Tak, jest wstęp, który sugeruje taki rozwój wypadków, ale i tak miałem wrażenie, że nie ma tutaj nic co by przygotowało czytelnika. Jest szok, ale nic ponadto. Postacie są miałkie, pozbawione charakteru, jakichś cech które by je wyróżniały. Wszyscy siebie lubią, nikt z nikim nie popada w konflikt, po prostu idylla. Wszyscy ufają głównemu bohaterowi, wszyscy mu pomagają, Celestia pozwala na wszystko. Fanfik, co jest rzadkością a właściwie spotykam się z tym po raz pierwszy, jest w całości nagrany. I do tego nagrany w zupełnie przyzwoity sposób. Gdyby na Bronies Corner 2.0 spotkał się z takim lektorem nie byłoby wstydu. Słowa są wybrzmiane dobrze, nie ma tutaj przejęzyczeń, powtórzenia są ale niezbyt często. Słowem dobra robota. Nie pogniewałbym się gdyby ktoś taki czytał mojego fanfika. Podsumowując Czerwony diament wydał mi się fanfikiem niezłym z początku, ale z czasem zaczął mnie po prostu nudzić a nawet denerwować. Słowem nie polecam. Sam sięgnąłem po niego tylko dlatego, że trwa konkurs oraz jest on nagrany.
  14. Rozdział 12 część druga to dalszy spadek tempa wydarzeń. Wyjątkiem jest sam koniec, który zapowiada przyspieszenie akcji w najbliższej przyszłości. Rozdział opiera się głównie na rozmowach pomiędzy bohaterami, gdzie coraz większą rolę zaczyna odgrywać Polipius. To ciekawa postać, która wydaje mi się jednak tykającą bombą. Do tej pory nie wiadomo kiedy zawodzi regresja umysłu a kiedy się udaje. Nie ma tutaj żadnego spójnego wyjaśnienia. A postać ta jest tym bardziej ważna, że jej opowieść stanowi około ¼ całego rozdziału. Istotną część stanowi również podjęcie planu o wyruszeniu domu publicznego do kordonu a potem być może opuszczenie Zony. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego opuszczenie Zony ma być problemem. Co trzyma ludzi na miejscu? Nie znalazłem w tekście wyjaśnienia tego problemu. Czyżby poszukiwanie przez władze? Ale co jest gorsze, bycie w więzieniu poza Zoną czy też być w Zonie? Ja nie mam wątpliwości. Dopiero na końcu powracamy do wątku ucieczki liderów Wolności i Powinności z zasadzki Monolitu. Tym razem jednak większość to opis walki Wilczarza z chimerą. Walka jest ciekawie opisana, tylko skoro Wilczarz jest takim specjalistą to czemu nie dał jej twarożku. Podobała mi się także scena w której Fluttershy cierpi na objawy uzależnienia od leków. Prawdopodobnie autor coś jednak wcześniej czytał o tym, gdyż jest to także realistycznie opisane. Mam wrażenie, że można było połączyć dwie części rozdziału 12 w jedną. Skrócić co nieco, gdyż walkę z chimerą nie uważam w tym miejscu za niezbędną, podobnie zresztą jak wynurzenia Polipiusa których było sporo już wcześniej. Jednak nadal rozdział jest całkiem przyzwoity.
  15. Czemu sięgnąłem po tego fanfika? Zapewne dlatego, że jest krótki. W ogóle nie interesowała mnie dalsza twórczość jego autora, który spłodził kontynuację ,,Fabryki tęczy” pt. ”Pegasus Device”. Na samą myśl o czymkolwiek co jest związane z pierwszym z wymienionych utworów, przechodzą mnie ciarki. Zresztą, po przeczytaniu “Jak w popadłem w niełaskę”, którego nie napisana część była inspiracją dla “Pegasus Device”, mam jeszcze jeden powód by nie zagłębiać się w tą serię grimdarków, które są aż za dobrze znane. Po pierwsze fabuła… to raczej strumień myśli opisywany z perspektywy pierwszej osoby. Jak w wielu z najbardziej rozpoznawalnych fanfików wczesnego okresu naszego fandomu nie uświadczymy tutaj rozbudowanej fabuły, która przypomina relację z młodzieżowej zabawy suto zakrapianej alkoholem. W sumie wyklucza to jakąkolwiek szansę na coś posiadającego głębszy zamysł, nieprzewidziane zwroty akcji, stopniowe budowanie napięcia itd. O tym, że można mieć takie rzeczy na mniejszej ilości stron świadczy choćby twórczość Malvagio. Może też byłoby tak i tym razem, trzeba tylko mieć chęć by zakończyć rozpoczętą pracę. Dlatego próżno tutaj szukać szczegółowo opisanej drogi upadku, można jednak się domyślać jego przyczyn. Bohaterowie, w szczególności główny, to rządni sławy erotomani na wstępnym etapie choroby alkoholowej. W każdym razie odniosłem takie wrażenie. Zresztą klacze są łatwe, same się proszą o molestowanie seksualne albo o gwałt. Atmosfera oddawania się innym za drobne przysługi lub nawet bez nich jest tutaj tak samo gęsta jak wyziewy alkoholowe opuszczające pyszczki bohaterów. Język tłumaczenia to ciekawa sprawa. Jest on potoczysty, wulgarny lecz nie swojski. Wszak bohater nie mówi o zadach lecz o plotach, co w kontekście świata kucyków jest w ogóle bez sensu. Poza tym lubi też opowiadać o sobie reportażystom (jest takie słowo ale wnioskuję, że tłumacz jednak nie wiedział jakie ma znaczenie)… opowiadać oczywiście o tym jaki to on jest zajefajny i w ogóle. Ale w tym fanfiku nie ma nic fajnego. Jest siermiężnie, bełkotliwie a bez polskich przekleństw nieswojo. Wiem, że gdyby ten przesiąknięty seksem i alkoholem tok myśli (z perspektywy pierwszej osoby) trwał dłużej rzuciłbym ten fanfik po maksymalnie 50 stronach. Dlatego nie polecam nawet jeśli cenicie sobie “kultowe” fanfikowe wypociny zza Atlantyku.
  16. “Krwawy diament” nie jest zapewne samodzielnym fanfikiem a z całą pewnością autor nie zakładał, że takim będzie o czym informuje nas już na samym początku. W związku z tym mam utrudnione zadanie, gdyż nie znam innych fanfików z tej serii. Fabuła jest szczątkowa, chociaż i tak muszę pochwalić autora, że posiada ona początek, rozwinięcie i zakończenie. To dziwne, że zaczynam chwalić pisarzy za to, że chciało im się skończyć. Nie zmienia to jednak faktu, że z jednej strony jest ona sztampowa a z drugiej dziwna, by nie napisać przegadana. Fanfik ma zatem w dużej mierze cele ekspozycyjne, opisuje świat, organizacje w nim się znajdujące, wyjaśnia biologię wampirów, ich uprzedzenia wobec półwampirów, relacje z księżniczkami, nurty ideologiczne panujące wśród wampirów itd. Na to idzie z ⅔ fanfika. Nie ma tutaj jednak nic szczególnie oryginalnego a w zasadzie jest dość sztampowo. Są dobre wampiry, złe wampiry, dobrzy inkwizytorzy, źli inkwizytorzy, którzy myślą, że są dobrzy a dobrzy są tak naprawdę źli etc. Raz czy dwa nawet się zawiesiłem kiedy bohaterka tłumaczyła powiązania rodzinne księżniczek. Po prostu informacji jest trochę zbyt dużo na zbyt małej ilości stron. Pasuje to bardziej do jakiegoś podręcznika gry fabularnej niż do utworu beletrystycznego. Po długiej ekspozycji powracamy do fabuły, która staje się sztampowym romansem. Nie ma więc tutaj sensu go opisywać nawet w zarysach. Język fanfika nie zawsze wydaje się dobrze dobrany, tutaj nawet skończone chamy mówią poprawną polszczyzną, przekleństw nie uświadczymy, a efekcie nawet momenty pełne napięcia brzmią bardzo sztucznie. O ile nie jesteście fanami wampirów to nie polecam. Z całą pewnością odradzam również jeśli jesteście fanami horrorów gdyż nawet film “Van Helsing” z 2004 r. był straszniejszy.
  17. “Klacz w czerwonym kapeluszu” budzi we mnie sprzeczne emocje. Z całą pewnością nie jest to fanfik, który będę przytaczał i polecał innym. Gdybym miał go jednak gdzieś zaszufladkować umieściłbym go w szeroko rozumianej kategorii grimdarków, chociaż nie obok takich hitów jak “Babeczki” czy “Fabryka tęczy”. Fabularnie rzecz jest tak słabo związana z MLP, że można by zastąpić główną bohaterkę kimś innym z innego fanfika i człowiek prawdopodobnie nie zauważyłby różnicy. Zresztą fabuła jest tutaj zdawkowa i nie ma sensu jej streszczać. Bardziej jest ona uzasadnieniem sceny brutalnego seksu, która jest opisywana z perspektywy… drugiej osoby? Pod względem formy jest to zabieg raczej rzadko spotykany ale właśnie forma stanowi o tym, że ten fanfik w pewnym stopniu mnie zaintrygował. Nie ma tutaj dokładnie przedstawionych scen przemocy ale opis jest i tak bardzo sugestywny. Opisywane są wrażenia zmysłowe jakie dostarczają oczy ale użyta perspektywa powoduje, że czytelnik ma odczucie jakby główna bohaterka znajdowała się w innym ciele i tylko patrzyła oczami ofiary przemocy seksualnej. Interesujące jest to w jaki sposób ofiara się odnosi do sprawcy, który w jej myślach nie jest winien tego co się z nim dzieje. Winna jest inna klacz, konkurentka na którą bohaterka przenosi swą nienawiść. To bardzo ciekawy motyw, stosowany niezbyt często i na nim można by oprzeć dłuższy fik. Jednak tak krótka forma jest konieczna aby uzyskać efekt zaskoczenia u czytelnika, czego przy dłuższym utworze nie udałoby się zrealizować. Polecam ten fanfik jeśli szukacie eksperymentów z formą czy ciekawego wątku psychologicznego. Jednak sama treść, a raczej sytuacja jaka jest pokazana jest wtórna i bez szerszego kontekstu pozbawiona logiki.
  18. Fanfik “Prośba” jest kolejnym przeczytanym przeze mnie utworem Malvagio. Po raz kolejny jestem mile zaskoczony. Co więcej, fanfik ten przypomniał mi także jeden z fanfikowych kucykowych komiksów, który bardzo mi się spodobał na początku mojej znajomości z fandomem MLP. Nie będę wnikał w opis fabuły, gdyż jest ona prosta, chociaż dzieje się tyle, że nie przeszkadza to w odbiorze. Dość powiedzieć, że porusza on wątek relacji między Luną a Celestią. Nie mogę jednak więcej zdradzić aby nie psuć zabawy. To w czym autor osiągnął mistrzostwo to budowanie napięcia. Z każdą kolejną stroną, każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez bohaterów, narastała chęć poznania dalszych wydarzeń. Rzadko kiedy mi się to zdarza bym autentycznie przejmował się tym co pisze autor, gdyż zwykle patrzę na to co piszą inni przez pryzmat bardziej doświadczonego czytelnika, wyczulonego na wyłapywanie taniej sensacji czy epatowania brutalnością czy erotyką dla samego faktu ich występowania i szokowania tym widza. To w jakim stanie psychicznym i fizycznym znajdują się bohaterowie ma uzasadnienie. Warto to podkreślić, że autor nie miał dużo miejsca ale umieścił w utworze to co najważniejsze i ani jednego zbędnego zdania, dialogu, opisu czy też słowa. Malvagio pilnuje by postacie miały unikalny sposób wysławiania się, stosowny do ich pozycji. Zresztą autor postarał się o coś, za co go bardzo cenię. Byłem tak zaangażowany w to co się działo na kolejnych stronach, że z autentyczną radością zakończyłem lekturę. Z radością, a nie z ulgą, że to już koniec, a to nie jest to samo. “Prośba” jest bowiem fanfikiem inteligentnie napisanym, z wyczuciem i ostrożnym rozmachem, natomiast bez zbędnego pompatyzmu. Polecam go wszystkim, którzy lubią krótkie formy. A to, że przypomniał mi on początki mojej kariery w fandomie uważam za mały, bardzo subiektywny, ale jednak ważny dla mnie plusik.
  19. Po ten tytuł sięgnąłem przez zupełny przypadek, ale o dziwo już na drugiej stronie (z trzech) dałem się wciągnąć i przeczytałem go do końca, może nie na jednym dechu, chociaż było blisko. Niekoniecznie dlatego, że był taki dobry, z całą pewnością jednak był taki krótki. Fabuła… zastanawiam się czy można tutaj mówić o rozwiniętej fabule. Mamy raczej do czynienia z dwoma scenkami. Nie będę zagłębiał się w stronę techniczną, dość powiedzieć, że wybrana czcionka jest nietypowa i nie ułatwia to odbioru fanfika. Została zapewne wybrana z racji na swą wielkość, aby tekst wydawał się dłuższy. Czasami nawet zastanawiam się czy to nie był zaledwie pierwszy szkic a nie gotowy fanfik. Skoro jednak został opublikowany to prawdopodobnie autorka wiedziała co robi. O stronie ortograficzno-gramatyczno-interpuncyjnej nie będę się wypowiadał, gdyż sam mam z tym problemy. Jednak z całą pewnością można było uniknąć kwiatka jakim jest “niemili ogiery”. To świadczy tylko o braku zainteresowania utworem u samej autorki, gdyż zwracano na to uwagę już wcześniej. Niestety nie mogę już dotrzeć do źródeł powstania tego fanfika. Post, o którym wspomina się w pierwszym poście nie jest już dostępny, co sprawia, że nie można dojść kogo autorka wyznaczyła na straszydło nękające Fluttershy. Moim zdaniem pasowałoby to jednak do historii znanej z “Silent Ponyville 2”, gdzie bohaterką jest właśnie Fluttershy. Swoją drogą nie wiem czemu w pewnym fragmencie zostaje ona nagle nazwana Drżypłoszką. Owszem to brzmi ładnie ale jest niekonsekwentne. Podsumowując fanfik jest tworem niesamodzielnym a bez dostępu do oryginalnego posta, który był inspiracją dla jego powstania, wręcz niezrozumiałym. Mimo to wciągnął mnie znajomy klimat. To zapewne tekst pisany bez szczególnego przemyślenia co powinien w sobie zawierać, ale czytało mi się go dziwnie przyjemnie. Polecam zwłaszcza na konkursy takie jak ten, w którym obecnie biorę udział.
  20. Opowiadanie Rainbow Dash się farbuje nazwałbym eksperymentem z użyciem opcji kopiuj/wklej. Nazwałbym, gdyż mam podejrzenia, że to nie był eksperyment ale błąd autora. Gdyby nawet trzymać się założenia, że był to jednak eksperyment, to jest to jeden z tych eksperymentów formalnych jakie popełniają początkujący pisarze, którzy dowiedzieli się na lekcji polskiego o ruchu dadaistów i myślą, że mogą doczekać się zrozumienia dla swych działań, chociaż epoka literacka zwana dwudziestoleciem międzywojennym skończyła się dawno temu. Poza tym przypuszczam jednak, że prawdziwi dadaiści potrafili też pisać stosując powszechnie wówczas uznawane kanony piękna. Nie chodzi nawet o to, że tekst jest napisany stylem, który nazwalibyśmy przeźroczystym, takim, który nie pozwala zidentyfikować autora. Jest on po prostu napisany niechlujnie. Już w pierwszym akapicie natrafiamy na powtórzenie, ewidentnie nie będące niczym innym jak zaniedbaniem autora. Niestety więcej tego typu kwiatków przykrywa sobą namiastkę fabuły, chociaż lepiej chyba ją nazwać zaledwie pomysłem na nią. Weźmy pierwszy lepszy przykład, którego zresztą nie musiałem szukać, gdyż zauważyłem go jak tylko wróciłem do tekstu. Gdy piszę o fabule, przychodzi mi do głowy tylko jedno słowo - zamysł. Koszmar, który się śni Rainbow Dash wyraża strach, przed odkryciem, że prawda o kolorze jej włosów i grzywy zniszczy jej wizerunek. Czy jednak nie zasłynęła ona swym ponaddźwiękowym bum? Cóż takiego się stało, że zaczęła taką wagę przywiązywać do koloru swoich włosów? Nie wiemy i tekst nie odpowiada na to pytania. Problem ten raczej dotyczyłby Rarity niż Rainbow Dash. Rainbow Dash miałaby raczej problem z tym, że starzejąc się ktoś w końcu ją wyprzedza, że bije jej rekordy i tak dalej. A objawem starzenia się są przecież siwe włosy, co niektórzy chętnie ukrywają. Co prawda fanfiki nie słyną wiernym oddaniem psychologii postaci z bajki dla dzieci, ale w tym wypadku warto zwrócić na to uwagę. A gdyby fanfik opowiadał jednak o tym jak Rainbow Dash wciąż śni się ten sam koszmar a nawet śni we śnie? Nie mogę z całą pewnością stwierdzić, że taki był zamysł autora. Zresztą sny powinny jakoś się różnić od siebie. Nie przeszkadzałaby tu nawet wybiórczość opisów, gdyż sny nie są z natury ciągłe i wewnętrznie spójne. Pozwoliłby to ukryć braki w warsztacie autora. Jednak są to tylko moje pobożne życzenia a przyczyną tego, że Rainbow śni w swoim śnie jest błędne użycie opcji kopiuj/wklej. Rainbow Dash się farbuje to ledwie koncept, który może by się bronił w jego zeszycie, jako materiał do przemyślenia dla autora ale nie na ogólnodostępnym forum internetowym. Koncept moim zdaniem dobry, ale niestety nie został on należycie rozwinięty. Na dobrą sprawę to opowiadanie nie tylko należy napisać na nowo ale na początek choćby przeczytać je przed publikacją.
  21. Rozdział 12 część 1 to kolejny interesujący rozdział. Nie popycha on pozornie wydarzeń do przodu skupiając się na postaciach mniej istotnych, lecz czyni to dobrze. Przede wszystkim muszę pochwalić autora za to, że umiejętnie wplótł wydarzenia z rozdziału ,,Droga do Zony” do obecnego. Wszystko zaczęło się fajnie splatać i potwierdziło moje przypuszczenia odnośnie Doktora. Przykładowo Żwawy pali pieniądze Flima i Flama, które zarobili za wódkę (?) gwałtu. SPrawia ona, że prostytutki (ale nie tylko) oddają się niby z własnej woli a nie za pieniądze. Szkodzą tym samym biznesowi Deliktywy, ale ta także nie broni postępku młodzieńca, lecz wyjaśnia mu, że pewnie go zabiją i powinien to rozważyć, zanim postąpił tak honorowo. Ktoś powie, że to pragmatyzm, ale zastanawiam się co w takim razie pcha Deliktywę do bycie stalkerą skoro może sobie żyć wygodnie z własnego burdelu? Zresztą Żwawy, chociaż jest bohaterem bardzo drugoplanowym błyszczy w tym rozdziale. Targają nim silne ale zrozumiałe uczucia. Ma on też ciekawą przeszłość. Pragnę jeszcze zwrócić uwagę na pewną niekonsekwencję. Młody okazuje się mieć na imię Button Mash. Nie ma tutaj konsekwencji w podejściu do nazewnictwa postaci. Są tacy, którzy noszą stalkerskie ksywki, są tacy, którzy występują pod swoimi własnymi imionami znanymi z MLP. To jest nieco mylące bo wszyscy bohaterowie Equestria Girls mają kolory, które na ogół nie są podobne do koloru ludzkiej skóry. Jak sobie wyobrażę, że wszyscy stalkerzy są tak kolorowi to klimat Zony jakoś znika.
  22. Rozdział XI to kontynuacja wysokiej formy rozdziału poprzedniego. Jest tutaj nie tylko mnóstwo akcji, ale też wiele informacji o już wcześniej wprowadzonych postaciach. Jest też zgon zdawałoby się potencjalnie ważnego bohatera. Żwawy nie był postacią napędzającą fabułę. Właściwie świecił on światłem odbitym Sunset. Nie był on tak ciekawy jak Naznaczony, Doktor, Deliktywa, którykolwiek z poznanych lepiej mrocznych stalkerów, Mnich, Sunburst i tak dalej. Jest to postać, w którą władowano nieproporcjonalnie dużo czasu wobec jej realnego wpływu na fabułę. Będę upierał się przy swoim, że był to czas, który można było zagospodarować lepiej. Picie wódki na 10 stronach jest dłużyzną a nie budowaniem klimatu. Ale nie to mnie wkurza najbardziej. Najbardziej wkurza mnie to, że postacie znane z Equestria Girls giną (nie tylko w dosłownym sensie tego słowa, ale to nadal pozostaje kwestią otwartą) tutaj na potęgę. Tylko dzięki temu, że z pewnego powodu wiem, że dwie z nich znajdą się w kontynuacji, ten fanfik może się nazywać Equestria Girls, inaczej powinno być Equestria Girl. Przykro mi to pisać, mnóstwo znanych postaci wywalono na śmietnik historii często po jednym wspomnieniu o nich. No ale Żwawy ma całe strony na picie wódki z Sunset. To jest ogólne zastrzeżenie. W tej chwili, jest to raczej fanfik do Stalkera niż MLP. Jest tutaj świetny klimat Stalkera, ale bardzo mało klimatu Equestria Girls. Poza tym jednak jest świetnie, wydarzenia zaskakują i stawiają wiele pytań. Ponadto sama Deliktywa jest świetną postacią. Ta postać jest rozwijana relatywnie od krótkiego czasu a ma bardziej zajmującą osobowość a może nawet nie tyle osobowość, ale historię, którą odkrywamy. Ona idealnie pasuje do moich wyobrażeń o tym fanfiku. O tym, jak postacie ze świata kucyków zostają stalkerami i penetrują Zonę. Nie wiadomo czy Żwawy też był kucykiem, który przeszedł przez portal, ale ona się udała a Żwawy tak średnio. Ten rozdział jest dłuższy niż poprzednie, ale nigdy nie narzekałem, że jest zbyt długi. Mam wrażenie, że gdyby był dłuższy wcale by mi to nie przeszkadzało, gdyż jest pełen interesujących treści, które powodują, że chcę wiedzieć jak się zakończy ta opowieść!
  23. Rozdział X to dla mnie szczególny rozdział. Nie ma tutaj nic zbędnego, wszystko ze sobą współgra i nie mam się czego czepić. Nawet jego długość nie jest tutaj problemem, bo została ona dobrze wykorzystana. Pojawiają się nowi mroczni stalkerzy a niektórych poznajemy nawet lepiej. Zwłaszcza jeden z nich jest ciekawym osobnikiem, który próbuje udawać, że chce pomóc stalkerom. Pojawiają się tarcia pomiędzy postaciami i są one sprytnie wplecione w fabułę, gdyż podstawy do nich zaczynają się zarysowywać praktycznie od drugiego rozdziału. Jednak bez wiedzy dostępnej czytelnikowi, bohaterowie nie mogą znać ich prawdziwej przyczyny i mogą je złożyć na zupełnie normalne czynniki. Brawa dla autora za to i za jeszcze jedną rzecz. Walki są napisane ciekawie i z pomysłem, podobnie zresztą jak polowanie artefakty. Miałem wręcz przed oczami fragmenty z gry S.T.A.L.K.E.R: cień Czarnobyla gdy opisywano działanie anomalii i sposób ochrony przed nimi. Słowem rozdział bardzo popycha fabułę do przodu, wprowadza nowe postaci, wyjaśnia działanie pewne zamierzenia fabularne autora i tak dalej. I widzę tutaj jedną rzecz, która także mi się spodobała a która dotyczy przedstawiania widzowi informacji i postaci. Autorze, pisz tak dalej. Ten rozdział mnie całkowicie przekonuje do tego fanfika.
  24. Rozdział IX część druga to kontynuacja pewnej tendencji omawiania dokładnie przeszłości pewnych nowo wprowadzonych postaci, tak jak to było wcześniej z Likiem (mam nadzieję, że się nie pomyliłem). Codrisd został wprowadzony w rozdziale ósmym po czym przez dwie części rozdziału dziewiątego przybliżano jego relacje z Fluttershy. Część pierwsza rozdziału była moim zdaniem ciekawie napisana, zwłaszcza stany emocjonalne głównej bohaterki. Część druga także jest ciekawa i obejmuje przygotowania do zostania przez Fluttershy stalkerem, pod okiem doktora. Sądzę jednak, że niecałe cztery miesiące poświęcone na trening to jednak trochę zbyt mało na zrobienie z cywila de fakto żołnierza. Poza tym nadal nie daje mi spokoju w jakim właściwie kraju dzieje się akcja. Jeśli to Ukraina to czemu jest Canterlot City, a jeśli jest to świat Equestria Girls to czemu wspomina się Sidorowicza? Stalker był jednak osadzony w konkretnym miejscu co stanowiło o jego wyjątkowości i końcowym sukcesie. Innym przykładem jest np. Agroprom, zbitka języka pozbawiona sensu w języku angielskim, za to będąca popularną zbitką słowną w języku rosyjskim. Wiem, czepiam się szczegółów, ale być może jednak Stalker nie pasował aż tak dobrze do skucykowienia jak Fallout. Nie ma sensu się rozpisywać o fabule, ot Flutterka przechodzi trening i próbuje dostać się do Zony. Mam nadzieję, że w wydarzeniach było jakieś ukryte dno, że autor chciał nam zwrócić uwagę na dziwne rzeczy jak na przykład na to, że Doktor nie uciekł z Fluttershy z posterunku wojska, ale te zależności zostaną pokazane później. Mam po prostu nadzieję, że te rozdziały, w sumie nie jestem pewien czy potrzebne, wnoszą coś więcej niż tylko historię głównej bohaterki i wprowadzają postać, której znaczenia jeszcze się nie domyślamy. Naprawdę, z wyjątkiem rozdziału pierwszego, drugiego i szóstego, mam wrażenie, że ilość tekstu nie współgra z ilością otrzymywanych przez nas nowych informacji. Owszem, piszę ten tekst mając pewne zboczenie: w moim fanfiku jak to ujęła Cahan, nie ma nic zbędnego. Tutaj nie jestem pewien czy naprawdę tak dokładne przybliżenie postaci się zwróci.
  25. Rozdział IX część pierwsza uważam za udany. Nie ma tutaj co prawda wiele ze Stalkera ale przynajmniej zostaje nam przedstawiona motywacja głównej bohaterki. Jej stopniowe popadanie i wychodzenie z izolacji jest opisane treściwie i rzeczowo. Niestety wydaje mi się w tym momencie, że stosunki między Fluttershy a Doktorem nie były do końca szczere a tak właściwie można to ująć bardziej dosadnie… Gdyż w momencie rozpoczęcia akcji fanfika Fluttershy nadal poszukuje swego członka rodziny i przyjaciółki i tego chłopaka, którego znała może dwa miesiące i który uznał, że zamiast przyjść na spotkanie z dziewczyną lepiej pojechać do miejsca gdzie śmiertelność wynosi jakieś 99%. Oczywiście Fluttershy mogła o tym nie wiedzieć, jednak Doktor sugerował jej, że warunki opuszczenia Zony są niejasne. I przyznam, że dla mnie motywacja Flyttershy jest nieco, że się tak wyrażę, słaba. Oto zostawia rodziców, będąc technicznie jedynaczką i rusza do Zony, gdzie jak już wiemy, nie czeka ją nic dobrego i dopiero po kilku latach tułaczki trafia na ślad kogokolwiek z poszukiwanych osób, w dodatku także przez przypadek. Co zatem planował Doktor? W sumie fakt, że Fluttershy nie skojarzyła od razu Ogryzka z poprzedniego rozdziału i nawet jego właściciela nie świadczy dobrze o jej pamięci. Podejrzewam zresztą, że sam autor mógł wówczas nie wiedzieć o ich istnieniu, gdy zaczynał pisanie nowej wersji i napisał rozdział aby coś wyjaśnić. Mam nadzieję, że w kolejnej części rozdziału będzie więcej ciekawych informacji, gdyż gdyby Fluttershy od razu szukała chłopaka z psem, to być może ten rozdział nie byłby do niczego potrzebny. O problemach Fluttershy i jej izolacji wiedzieliśmy już z wcześniejszych rozdziałów. Tutaj dowiadujemy się jednak kilku ciekawych szczegółów.
×
×
  • Utwórz nowe...