Skocz do zawartości

Obsede

Brony
  • Zawartość

    170
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    22

Wszystko napisane przez Obsede

  1. Konkurs komentatorski sprawił, że przeczytałem wiele fanfików. Czyniąc to musiałem sobie zadać wiele pytań aby dobrze ocenić utwory z którymi się zapoznałem. Czytając fanfika Osamotniona Trixie autorstwa Jakubasa18 zadawałem sobie jeszcze jedno, czy utwór ten jest napisany w języku polskim, gdyż mam wątpliwości. ,,Osamotniona Trixie’’ cierpi na wiele problemów i jednego co jestem pewien, to to, że utwór ten został napisany. Jednak tyle pytań ciśnie mi się na usta a zwłaszcza jedno: jaki cel przyświecał autorowi gdy go pisał. Tekst jest rozbity na kilka części, z których pierwsza powtarza te same informacje, będące streszczeniem pierwszych dwóch odcinków, w których pojawiła się błękitna klacz jednorożca. Potem Luna znika, gdyż musi: Potem następuje przeniesienie akcji do Fillydelphii, gdzie pojawia się fragment o ogrodniczce, która była bardzo zdolna, gdyż: Jako młoda ogrodniczka miałam dużo wiedzy i doświadczenia na temat roślinności, nauczycielka bardzo mnie chwaliła za moje dokonane postępy w ogrodnictwie. Co udowodniła, gdyż: Nie był to jednak ostatni poważny test w jej życiu: Ta historia, stanowiąca ⅓ fanfika została opowiedziana tylko w tym celu aby być opowiedzianą. Doprawdy brak mi słów aby to skomentować. Trixie ostatecznie odnajduje cel swojej podróży: Pamiętacie, jak wcześniej napisałem, że otrzymuje zgodę? Otóż najwyraźniej jednak zrozumiała ona, że nie otrzymała zgody i postanowiła zostać zwykłą złodziejką! Po spotkaniu z ogrodniczką i wyrażeniu chęci pokazania sztuczki z kucykiem jednorożca znikającym w paszczy mantikory ale pojawiającym się w pudle fanfik się kończy. Czy naprawdę muszę komentować to co przeczytałem? Tę niespójną historię? Te powtórzenia? Te nic nieznaczące spotkania? Te pozbawione głębi i sensu opowieści? Czy wspomniałem, że tekst jest napisany czcionką wielkości jaką zwykle pisze się tytuły rozdziałów? A że w pewnym momencie kolor liter zmienia się z czarnego na ciemnoszary? Co autorowi zrobił język polski, że morduje go z taką nienawiścią!? Czy to nie narusza aby przypadkiem zasad współżycia społecznego? Czy twórca w ogóle czytał swoje dziełko? Nie będę pytał, czy je w ogóle komuś pokazał bo jest oczywistą oczywistością, że tego nie uczynił! Gdyby Osamotniona Trixie powstała w 2012 lub w 2013 r. może bym uznał za znak czasów. Niestety, utwór ten został napisany w 2018 r. a mimo to, przypomina w sposobie zapisu dialogów niesławne ,,Polacy są wszędzie’’! Podejście do interpunkcji jest tylko trochę mniej pogardliwe! Przy tym recenzowane wcześniej przeze mnie ,,Rainbow Dash się farbuje’’ to utwór napisany mniej więcej poprawnie! A przecież wiesz, szanowny czytelniku, że jeśli przywołuję niesławne przygody Krzysia (o zgrozo!) Polaka, to nie czynię tego bez powodu! Ta abominacja powinna zostać zapomniana, lecz oto przywróciłem ją pamięci ludzkiej! O, Celestio, niechaj będę przeklęty, jeśli jeszcze raz spojrzę na te bluźniercze pozbawione wszelkiej interpunkcji, gramatyki i ortografii zdania!
  2. Zapewne znacie powiedzenie, że kiedyś to było. Przeniosłem się do tych czasów, czasów tzw. fandomu łupanego, kiedy wszystko było wspaniałe a fanfiki osiągały wiele tysięcy wyświetleń. Wiele z nich do tej pory jest kamieniami milowymi, wyznacznikami tego złotego czasu w życiu fandomu. I co prawda już wtedy, w 2013 r. mówiło się, że fandom umiera, to przeczył temu entuzjazm licznych twórców. A magiczna kraina, Equestria, z nieznanymi dla widza granicami, oferowała nam nieograniczone możliwości eksploracji poza granice królestwa rządzonego przez księżniczkę Celestię. Z takiej szansy skorzystało wiele ówczesnych fanfików. Jednym z nich był Ace Combat: Wojna o Equestrię. Założenie jest proste. W Equestrii i w Królestwie Gryfów nastąpiła technologiczna rewolucja. Została ona spożytkowana na rozwój uzbrojenia, radarów itd. Jednak tylko kucyki zamierzały zrobić z tego dobry użytek, gryfy postanowiły natomiast podbić swoich sąsiadów. Przeciwstawić im się miały pegazy ze szwadronu Mirage pod dowództwem powracającej do kraju… niech to, zapomniałem jak ta postać ma na imię…muszę sprawdzić, bo już nie pamiętam a czytałem ten fanfik ledwie dziś… Firefly! Na wstępie zaznaczę jedną rzecz. Ace Combat: Wojna o Equestrię, nie jest złym fanfikiem. Nie sięga po tanie chwyty innych popularnych utworów z tego okresu jak uczynienie wszystkiego grimdarkiem. Dba o formę literacką, przez co tekst nie wygląda jak napisany na 200 stronach formatu A4 sms do kolegi z klasy. Wydarzenia wpasowano w muzykę z serii gier co świadczy o tym, że autor naprawdę dba o klimat swojej opowieści. W dodatku sam fakt, że skończył ten, bądź co bądź długi fanfik, budzi mój szacunek. Od strony literackiej, za plus tekstu uznaję to, że jest on napisany prostymi zdaniami bez pretensji formalnych, które u niewprawionego autora mogłoby stworzyć coś czego nikt by nie skończył ponieważ odstraszyły by go długie, wielokrotnie złożone zdania. Tutaj nie trzeba czytać czegoś po dwa lub trzy razy by zrozumieć co autor miał na myśli! A forma jest bardzo ważna, często ważniejsza niż treść. I tylko przez ten fakt miałem wrażenie, że tekst niesłusznie otacza tak zła sława. Tak jak Ace Combat: Wojna o Equestrię nie jest tekstem złym, nie jest też bardzo dobrym, trzyma często średni poziom. Moim zdaniem jednak jest on jednak utworem męczącym. Naprawdę czułem się zmęczony lekturą. Nie wiem ile z gier Ace Combat jest w fanfiku. Moim zdaniem niewiele. Prawdopodobnie głównie muzyka, tytuł i ogólne założenia fabuły. A fabuła w Ace Combat jest taka, że nieistniejące w naszym świecie kraje walczą ze sobą samolotami używanymi przez państwa w naszym świecie. Tym razem samoloty zastępują jednak pegazy i gryfy walczące w przestworzach. Oczywiście Ace Combat: Wojna o Equestrię posiada fabułę. Głównie są to opisy poszczególnych misji. Ale w tym miejscu, im więcej o tym myślę, tym więcej dostrzegam problemów. Mianowicie, sama wojna rozciąga się niemiłosiernie i gryfy popełniają błąd za błędem. To nie brzmi tak głupio, jak się o tym czyta, bo autor poświęca ogólnym założeniem planów tylko kilka zdań i pędzi dalej ku kolejnej bitwie. W ten sposób gryfy dają kucykom dwa miesiące na przeszkolenie się! Może jednak niepotrzebnie zwracam na to uwagę skoro Celestia i Luna potrafią sformować armię w ciągu dwóch godzin. Takie momenty nie są zbyt częste, ale sprawiają, że zacząłem się zastanawiać nie nad językiem ale bardziej nad sensem pewnych fragmentów. Przykładowo co autor miał na myśli poniżej: Luna tylko w tej jednej scenie była jednorożcem ze skrzydłami i tak, to prosta pomyłka, ale ta pomyłka nie została poprawiona mimo tego, że fanfik od lat jest dostępny w polskim tłumaczeniu. W tym miejscu muszę zwrócić uwagę, że do tekstu nie można pisać komentarzy. A szkoda bo to mogłoby wyjaśnić pewne nieścisłości. Potem wojna zaczyna się na dobre. A skoro już o wojnie mowa, to toczy się ona w powietrzu. I walk powietrznych jest tutaj dużo, bardzo dużo. Ale są one opisane w sposób bardzo pobieżny. Mnóstwo jest tutaj efektów działań ale próżno szukać jak czegoś dokonano. Mało jest opisów manewrów w powietrzu, pegazy i gryfy walczą chyba każdy sobie. Typowy opis walki wygląda tak: Nie ma tutaj informacji jak walczyli, tylko po prostu, że walczyli. Czy wykonywali przy tym jakieś skoki, markowali ciosy, czy atakowali w szale czy próbowali przewidzieć zachowanie wroga po ruchach jego ciała? Zero dodatkowych informacji. I to powoduje, że całość wydaje się ścianą tekstu pozbawioną momentów kluczowych, bowiem wszystkim autor poświęca taką samą uwagę. Wreszcie postacie. Czy są one źle napisane? Trudno mi stwierdzić ale chyba mogłyby być lepiej przedstawione, gdyż po dziesięciu rozdziałach już mi się myliło czy szwadronem Mirage dowodzi Firefly czy Lightning Bolt a może Fire Bolt? Jakoś przestało mieć to dla mnie znaczenie, bo szwadron Mirage składa się z OCków albo postaci, których imiona padają w serialu może raz czy dwa. Są trzy wyjątki: Rainbod Dash, Fluttershy i Derpy. I w tym momencie muszę przyznać, że autor miał pomysł jak wykorzystać SPOJRZENIE Fluttershy. Również Derpy otrzymuje tutaj dość interesującą motywację do walki, chociaż autor sugeruje, że ciąża wywołuje zeza. Mane Six z wyjątkiem Fluttershy i Rainbow Dash odgrywa tutaj marginalną rolę z małym wyjątkiem dla Pinkie Pie. Ace Combat: Wojna o Equestrię został pierwotnie napisany po angielsku a dopiero potem przetłumaczony na język polski. Mam wrażenie, że czasami to widać. Ponadto mamy niekonsekwencję tłumaczenia, gdyż czasami odbiega ona od polskiej wersji a czasami w ogóle go nie ma chociaż było w naszym dubbingu. I tak mamy Kącik kostki cukru zamiast Cukrowego kącika lub Granny Smith, zamiast Babci Smith. Dialogi brzmią dobrze, a w przypadku Fluttershy mamy nawet próby ich stylizacji pod bohaterkę. To do czego mogę się natomiast przyczepić to to, że fanfik nie jest anthro ale… Konie nie mają barków. Nie mają również ramion i twarzy a autor cały czas używa zwrotów jakby to byli ludzie albo istoty humanoidalne. Tak jednak nie jest. Wytrącało mnie to co jakiś czas z klimatu opowieści. Podsumowując, powyższy tekst dotyczy dziesięciu pierwszych rozdziałów Ace Combat: Wojna o Equestrię. Nie oceniam tego co było dalej, ale ogólnie początkowe zdziwienie nad tym, czemu ten fanfik był tak często krytykowany, zastąpiło zrozumienia. Pod względem formy tekst jest dobrze napisany. Ale pod względem treści, przywiązania do pewnych detali czy wreszcie większości postaci, miałkich lub schematycznych, budzi moje zastrzeżenia. Jeśli lubicie klasyki okresu fandomu łupanego, to możecie się tym tekstem zainteresować, ale dla mnie dzisiaj jest on pomijalny.
  3. W końcu nadszedł moment, abym wypowiedział się odnośnie fanfika Cień Nocy autorstwa Cahan. Moment ten był odwlekany wielokrotnie a samo skomentowanie tego fanfika nastręcza mi trudności tak etycznych jak i przedmiotowych. Odnośnie drugiego ze wspomnianych, napiszę, że nie będzie to komentarz z rodzaju tych, których pisanie sprawia mi największą radość. Odnośnie zaś pierwszego, mam poważne obawy czy ten komentarz będzie bezstronny, chociaż podobno nie istnieją obiektywne recenzje. Tak się złożyło, że to w dobie fandomu umierającego zacząłem pisać fanfika Trucizna w naszych żyłach. Pierwsze bardzo pozytywne i bardzo rzeczowe komentarze pochodzą właśnie od Cahan, autorki Cienia Nocy. Mimo wiary w moje siły, nie sądzę, że utwór ten zdobyłby sobie pewną popularność i przychylne oceny, gdyby nie pierwszy krok wykonany przez Cahan. Na tym zresztą jej udział w powstawaniu fanfika się nie skończył i trwa on nadal. W jakim celu napisałem ten przydługi wstęp, w dodatku nie o Cieniu Nocy tylko o mnie, o Cahan i moim fanfiku? Uczyniłem tak, gdyż sądzę, że następne zdanie zabrzmi bardziej wiarygodnie niż gdybym skrywał te fakty. Cień Nocy to fanfik, który mnie wciągnął i pomimo usilnych poszukiwań nie znalazłem nic do czego mógłbym się przyczepić. Akcja rozwija się szybko i płynnie. Śledzimy losy Night Shadow, pozbawionej prawa do objęcia tronu Królestwa Nocy przez rodziców i przeznaczonej do wydania za syna władcy sąsiedniego, sojuszniczego królestwa. Schemat znany ale jakby nieco zapomniany. Jednak tutaj jest zrealizowany w sposób odbiegający od współczesnych schematów fabularnych i myślowych. Jest to dla mnie wielka zaleta i utwór ten mógłby powstać prawdopodobnie w czasach mojego dzieciństwa. Historia Night Shadow jest uniwersalna, opowiadająca o młodzieńczym buncie, irracjonalnym ale i wymuszającym szybkie dorastanie w celu odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Night Shadow to bardzo interesująca postać. Jest ona pisana na poważnie, ale jej wypowiedzi z pierwszych kilku rozdziałów całkowicie nie przystają do sytuacji w jakiej się znalazła. Parafrazując youtubera, Civie 11, można wyprowadzić alikorna z zamku, ale nie można wyprowadzić zamku z alikorna. Night Shadow ma jednak w sobie tę młodzieńczą wiarę, że potrafi osiągnąć wszystko co sobie zamierzyła. Dlatego jej zderzenie z rzeczywistością jest tak brutalne. Autorka nie oszczędza swej bohaterki, ale też nie poniża. Fanfik nie jest bowiem moralizatorską opowieścią o tym jak się kończy nieposłuszeństwo wobec rodziców ani nie inspiruje się walką z patriarchatem. Bohaterka myśli bowiem samodzielnie i nie potrzebuje głosu zza kadru, który by tłumaczył czytelnikowi jej poczynań. Sama jest za sobą szczera, chociaż przez długi czas miewa ostre wahania nastrojów. Są one jednak całkowicie zrozumiałe. Co do postaci spoza rodziny Night Shadow, mają one bardziej wspomagające funkcje, chociaż autorka dba o nadanie im wiarygodnego tła psychologicznego poprzez pokazanie ich przeszłości i warunków w jakich wyrastali. Natomiast sami krewni bohaterki wnoszą do opowieści dodatkowy wymiar, czyniąc z opowieści interesujący political fiction. O ile śmiertelni znajomi Night Shadow wnoszą wiele informacji o obecnie odczuwanych skutkach decyzji podjętych przez alikornich monarchów, to ci ostatni wnoszą wiedzę o tym odległej przeszłości świata i królestw, którymi przyszło im rządzić. Właśnie lore uważam za największą zaletę opowieści. Poznajemy go nie ze źródeł obiektywnych, ale z podań i legend, gdzie zaciera się granica między fikcją a prawdą. O tym co było i zostało zapomniane opowiadają nam również sny, duchy i inne widziała. Ale mówią one tylko to co same myślą, że było prawdą i nie są bezstronnymi źródłami informacji. Dotyczy to zresztą także samych bohaterów, przez których poznajemy wydarzenia bieżące. A to, że świat ma swą historię świadczy architektura. Czy mamy do czynienia z upiornymi miastami, wyglądającymi jakby zaledwie wczoraj je opuszczono a starymi klasztorami czy wioskami. Niektóre opisy były bardzo klimatyczne i pewnie będę do nich wracał nieraz. Opowieść jest miejscami wzniosła, innym razem wulgarna, zależnie od nastroju, który powinien odczuwać czytelnik. Zawsze jednak pasuje. Co prawda nie jestem fanem wulgarności w literaturze a w fanfikach podobne próby często wywołują u mnie wybuch śmiechu (polecam mój komentarz do Fall from Grace) ale tutaj nie śmiałem się. Odnoszę wręcz wrażenie, że towarzyszyły mi takie emocje jakie powinny mi towarzyszyć. Dlatego gorąco polecam Cień Nocy. To zasłużenie jeden z najlepszych fanfików okresu fandomu umierającego (2013-20…) i mam nadzieję, że przeczytam jego zakończenie.
  4. Rozdział 13 część 1 sprawił, że w końcu zrozumiałem praktyczne zastosowanie paradoksu żółwia, którego nie może dogonić rączy Achilles. Im dalej jestem w tym fanfiku, tym więcej mam stron do przeczytania a rosnącej numeracji rozdziałów towarzyszy ich wzrastająca długość. I tym razem dzieje się całkiem dużo, ale mamy tutaj chyba ciszę przed burzą. Strony zwierają szeregi, szukają ostatnich niezdecydowanych w przededniu ataku Monolitu i jego batalionu czołgów. Jednak nie ma jeszcze fajerwerków. Rozdział koncentruje się głównie na Fluttershy i jej problemach z przedawkowaniem leków. I to jest dobre i ciekawie napisane. Powoli jednak zaczyna mi się przejadać. Praktycznie cały czas jesteśmy na równi pochyłej. Fluttershy się jeszcze broni jako postać, ale zaczynam mieć wrażenie, że coraz mniej mnie ona interesuje. Na szczęście pod koniec rozdziału odkrywa pewną bardzo istotną tajemnicę związaną z celem jej poszukiwań w Zonie. W samą porę. Autor wie kiedy wprowadzić nowy element. Ale chyba w tym miejscu odłożę fanfika na jakiś czas. Przeczytałem już pewnie ponad 500 stron i nie mam wrażenia, że w jakikolwiek sposób zbliżam się do końca. Rozdziałów ubywa ale ilość stron jakby była niezmienna. I cały czas coś się dzieje… i nie piszę, że to coś złego, to bardzo dobrze, ale po prostu końca nie widać… Jednak zobaczyłem koniec, przede mną jeszcze jakieś 345 stron. Oznacza to, że nie tak dawno przekroczyłem połowę. Połowę! Nie jest to w żadnej mierze zły fanfik, z pewnością jednak cierpi na dłużyzny. Ktoś napisze, że to dla klimatu. I niewątpliwie fani Stalkera znajdą tutaj dużo z tego co polubili w grach. Ale naprawdę picie wódki na 10 stronach nadwyrężyło moją chęć do czytania. Póki co mam wrażenie, że początek, gdzie te dłużyzny są najbardziej odczuwalne tak mi się wrył w pamięć, że stałem się wprost przewrażliwiony na najmniejsze spowolnienia akcji. Pragnę podkreślić, że nie jest to zły fanfik. Jest to fanfik dla fanów Stalkera bardziej niż MLP czy Equestria Girls. Jeszcze do niego wrócę gdy trochę odsapnę.
  5. Fanfik “Wyprawa w górę Rio Gero” powstał na potrzeby konkursu na temat obcych kultur. Nie znam innych prac, które były zgłoszone i będę również oceniał ten tekst poza kontekstem konkursu. Nie można jednak całkiem od niego uciec, gdyż określał on zamiary autora odnośnie tego, co powinno się znaleźć w fanfiku. Przede wszystkim, czym nie jest Wyprawa w górę Rio Gero? Nie jest ona próbą powielenia przygód Indiany Jonesa, Allana Quatermaina ani nawet Dzielnej Do. Powoduje to z początku znaczny zawód gdyż wydaje się, że fanfik pozbawiony jest napięcia. Nie akcji, ale właśnie napięcia. Ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że bohaterom, odkrywającym nową kulturę, grozi niebezpieczeństwo wynikające choćby z różnic w systemie wartości a nawet nieznajomości tego co uchodzi za dobre obyczaje. Weźmy przykład z serialu Shogun, który świetnie pokazuje szok kulturowy bohatera. Tutaj tego nie ma. Nie piszę, że to źle ale z pewnością powoduje zanik napięcia, gdyż bohaterom po prostu nic nie grozi. Czym jest Wyprawa w górę Rio Gero? Wydaje mi się, że trochę kolejną podróżą Wojciecha Cejrowskiego (tym razem bez jego udziału). Wojciech Cejrowski potrafi przybliżyć nam wartości odwiedzanych przez niego plemion. Tak samo dzieje się tutaj podczas momentu kulminacyjnego, którym jest mecz piłkarski, gdy bohaterowie i tubylec porównują jego funkcję z turniejami rycerskimi, jako sposób rozstrzygania o tym kto ma rację w sporze. Zanim przejdę dalej muszę napisać, że wiem jakim wysiłkiem może być wymyślenie gry. Kiedy wymyślałem kręciołę na potrzeby Trucizny w naszych żyłach, musiałem się trochę nagłowić. Mecz piłki jest znacznie bardziej skomplikowany, gdyż mamy nie tylko opis jego zasad i samej rozrywki. Co ważne jest również napisane dlaczego on powstał i czemu ma takie znaczenie. Ma a do tego wręcz sakralne. Jaguary mają bowiem swoje bóstwo, które pełni częściowo funkcję Celestii w Equestrii. Jest to kolejny fajny pomysł pokazujący jak jedno zjawisko można objaśnić na dwa, zupełnie różne sposoby. Wszystko to jest bardzo fajnie pomyślane, chociaż nie wiem na ile autor inspirował się autentyczną grą Indian z Ameryki Południowej a ile było w tym jego inwencji. Niemniej należy mu się za to szacunek. Odpowiem teraz na jeszcze jedno pytanie. Czy polecam Wyprawę w górę Rio Gero? Przyznam, że wybitnie nie były to moje klimaty. Lubię historię antyczną, sięgnąłem po kulturę starożytnego Bliskiego Wschodu i widzę, że autor musiał coś nie coś poczytać albo w inny sposób zasięgnąć informacji o tym co chciał napisać. Ale wspomniany na początku brak napięcia, obawy o życie bohaterów jednak sprawił, że ten tekst mnie nie porwał, chociaż z całą pewnością włożonego w niego sporo wysiłku. Moim zdaniem jest tutaj dość materiału na dłuższy tekst, ale właśnie jest to materiał a nie gotowy utwór, który sam się broni.
  6. Fanfik Czerwony diament to dzieło w pewnym sensie unikalne. Nie jest ono bowiem ani za krótkie ani za długie… gdyż jest zbyt krótkie i zbyt długie jednocześnie. Czerwony diament jest fanfikiem z dziś prawie wymarłego (chyba) garunku, gdyż przenosi on człowieka do Equestrii. Dodajmy, że główny bohater jest żądnym zysku sukinsynem. Żądnym zysku do tego stopnia, że gardzi również przepisami BHP i instrukcjami, które pozwoliłyby mu się cieszyć uciułanymi pieniędzmi. W efekcie zostaje on przeniesiony do Equestrii wraz z pojazdem, którego jest kapitanem. Nie jest już jednak człowiekiem lecz pegazem… Pojawienie się pojazdu z innego wymiaru jest czymś zupełnie normalnym w państwie, którym przez 1000 lat rządzi jedna królowa, miasta dręczą parasprite’y, a raz na rok zagrożenie znane od wieków powraca grożąc krajowi katastrofą. Biorąc pod uwagę wspomniane fakty, bohater nie ma problemu by swobodnie poruszać się swoim uzbrojonym pojazdem po całej Equestrii. Celestia nie ma nawet problemu również z tym, żeby powierzyć mu opiekę nad Sunset Shimmer, która zresztą jest ścigana za swe przestępstwa związane z przebywaniem w innym świecie. Jakaś połowa fanfika opowiada o adaptacji bohatera do życia w nowej rzeczywistości. Uczy się m.in. latać. Romansuje również z Sunset Shimmer, znaną lepiej jako Sunny. Pod koniec ósmego rozdziału autor nagle sobie przypomina, że coś się chyba powinno dziać i zaczyna się dziać… tylko, że w sumie za kadrem. Darujcie, nie jestem w stanie opisać co się działo później, zawiesił mi się mózg i nie byłem w stanie rejestrować tego co się działo. Przejdźmy do omówienia problemów i zalet Czerwonego diamentu. Jest to fanfik krótki, a raczej umiarkowanej długości. W dodatku, za co trzeba autora pochwalić, zakończony. Wiele dobrych fanfików nie doczekało się godnego zwieńczenia. Poza tym język jest tutaj oszczędny, opisywane są tylko rzeczy, które tego wymagają. Nie jestem w stanie ocenić opisów pojazdu głównego bohatera ale nie brzmią przesadnie skomplikowanie tudzież jak technobełkot, maskującym bogatymi opisami ubogą wiedzę techniczną. Ponadto opisy, dialogi, stany emocjonalne czyta się i słucha płynnie. Brzmią one naturalnie. Problemów jest kilka a może nawet więcej. Mam wrażenie, że tempo jest nierówne. Początek i koniec są poprowadzone nazbyt szybko a środek zaczyna z czasem przytłaczać dłużyznami. Może nie są to momenty, gdy nic ważnego się nie dzieje się ale nieraz trudno się czytelnikowi wczuć w nastrój emocjonalny bohaterów. Sam romans jest mało angażujący, nie ma tutaj gwałtownych emocji, wszystko zmierza jak po nitce do kłębka, bez żadnych problemów. Jest to moim zdaniem najsłabsza część fanfika, pozbawiona jakiejkolwiek ikry. W dodatku cały wątek znajomości z Sunny opiera się na tym, że bohater widział ją w snach i jest mu jakoś przeznaczona. Pisałem, że jest to najsłabszy wątek? Cóż, sam mam pewne wątpliwości. Potem akcja przyspiesza. Bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego przygotowania, bez wcześniejszego budowania napięcia. W tym momencie mózg mi się wyłączył. Wiedziałem już, że mogę spodziewać się absolutnie wszystkiego, niekoniecznie powiązanego z logiką wydarzeń. Tak, jest wstęp, który sugeruje taki rozwój wypadków, ale i tak miałem wrażenie, że nie ma tutaj nic co by przygotowało czytelnika. Jest szok, ale nic ponadto. Postacie są miałkie, pozbawione charakteru, jakichś cech które by je wyróżniały. Wszyscy siebie lubią, nikt z nikim nie popada w konflikt, po prostu idylla. Wszyscy ufają głównemu bohaterowi, wszyscy mu pomagają, Celestia pozwala na wszystko. Fanfik, co jest rzadkością a właściwie spotykam się z tym po raz pierwszy, jest w całości nagrany. I do tego nagrany w zupełnie przyzwoity sposób. Gdyby na Bronies Corner 2.0 spotkał się z takim lektorem nie byłoby wstydu. Słowa są wybrzmiane dobrze, nie ma tutaj przejęzyczeń, powtórzenia są ale niezbyt często. Słowem dobra robota. Nie pogniewałbym się gdyby ktoś taki czytał mojego fanfika. Podsumowując Czerwony diament wydał mi się fanfikiem niezłym z początku, ale z czasem zaczął mnie po prostu nudzić a nawet denerwować. Słowem nie polecam. Sam sięgnąłem po niego tylko dlatego, że trwa konkurs oraz jest on nagrany.
  7. Rozdział 12 część druga to dalszy spadek tempa wydarzeń. Wyjątkiem jest sam koniec, który zapowiada przyspieszenie akcji w najbliższej przyszłości. Rozdział opiera się głównie na rozmowach pomiędzy bohaterami, gdzie coraz większą rolę zaczyna odgrywać Polipius. To ciekawa postać, która wydaje mi się jednak tykającą bombą. Do tej pory nie wiadomo kiedy zawodzi regresja umysłu a kiedy się udaje. Nie ma tutaj żadnego spójnego wyjaśnienia. A postać ta jest tym bardziej ważna, że jej opowieść stanowi około ¼ całego rozdziału. Istotną część stanowi również podjęcie planu o wyruszeniu domu publicznego do kordonu a potem być może opuszczenie Zony. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego opuszczenie Zony ma być problemem. Co trzyma ludzi na miejscu? Nie znalazłem w tekście wyjaśnienia tego problemu. Czyżby poszukiwanie przez władze? Ale co jest gorsze, bycie w więzieniu poza Zoną czy też być w Zonie? Ja nie mam wątpliwości. Dopiero na końcu powracamy do wątku ucieczki liderów Wolności i Powinności z zasadzki Monolitu. Tym razem jednak większość to opis walki Wilczarza z chimerą. Walka jest ciekawie opisana, tylko skoro Wilczarz jest takim specjalistą to czemu nie dał jej twarożku. Podobała mi się także scena w której Fluttershy cierpi na objawy uzależnienia od leków. Prawdopodobnie autor coś jednak wcześniej czytał o tym, gdyż jest to także realistycznie opisane. Mam wrażenie, że można było połączyć dwie części rozdziału 12 w jedną. Skrócić co nieco, gdyż walkę z chimerą nie uważam w tym miejscu za niezbędną, podobnie zresztą jak wynurzenia Polipiusa których było sporo już wcześniej. Jednak nadal rozdział jest całkiem przyzwoity.
  8. Czemu sięgnąłem po tego fanfika? Zapewne dlatego, że jest krótki. W ogóle nie interesowała mnie dalsza twórczość jego autora, który spłodził kontynuację ,,Fabryki tęczy” pt. ”Pegasus Device”. Na samą myśl o czymkolwiek co jest związane z pierwszym z wymienionych utworów, przechodzą mnie ciarki. Zresztą, po przeczytaniu “Jak w popadłem w niełaskę”, którego nie napisana część była inspiracją dla “Pegasus Device”, mam jeszcze jeden powód by nie zagłębiać się w tą serię grimdarków, które są aż za dobrze znane. Po pierwsze fabuła… to raczej strumień myśli opisywany z perspektywy pierwszej osoby. Jak w wielu z najbardziej rozpoznawalnych fanfików wczesnego okresu naszego fandomu nie uświadczymy tutaj rozbudowanej fabuły, która przypomina relację z młodzieżowej zabawy suto zakrapianej alkoholem. W sumie wyklucza to jakąkolwiek szansę na coś posiadającego głębszy zamysł, nieprzewidziane zwroty akcji, stopniowe budowanie napięcia itd. O tym, że można mieć takie rzeczy na mniejszej ilości stron świadczy choćby twórczość Malvagio. Może też byłoby tak i tym razem, trzeba tylko mieć chęć by zakończyć rozpoczętą pracę. Dlatego próżno tutaj szukać szczegółowo opisanej drogi upadku, można jednak się domyślać jego przyczyn. Bohaterowie, w szczególności główny, to rządni sławy erotomani na wstępnym etapie choroby alkoholowej. W każdym razie odniosłem takie wrażenie. Zresztą klacze są łatwe, same się proszą o molestowanie seksualne albo o gwałt. Atmosfera oddawania się innym za drobne przysługi lub nawet bez nich jest tutaj tak samo gęsta jak wyziewy alkoholowe opuszczające pyszczki bohaterów. Język tłumaczenia to ciekawa sprawa. Jest on potoczysty, wulgarny lecz nie swojski. Wszak bohater nie mówi o zadach lecz o plotach, co w kontekście świata kucyków jest w ogóle bez sensu. Poza tym lubi też opowiadać o sobie reportażystom (jest takie słowo ale wnioskuję, że tłumacz jednak nie wiedział jakie ma znaczenie)… opowiadać oczywiście o tym jaki to on jest zajefajny i w ogóle. Ale w tym fanfiku nie ma nic fajnego. Jest siermiężnie, bełkotliwie a bez polskich przekleństw nieswojo. Wiem, że gdyby ten przesiąknięty seksem i alkoholem tok myśli (z perspektywy pierwszej osoby) trwał dłużej rzuciłbym ten fanfik po maksymalnie 50 stronach. Dlatego nie polecam nawet jeśli cenicie sobie “kultowe” fanfikowe wypociny zza Atlantyku.
  9. “Krwawy diament” nie jest zapewne samodzielnym fanfikiem a z całą pewnością autor nie zakładał, że takim będzie o czym informuje nas już na samym początku. W związku z tym mam utrudnione zadanie, gdyż nie znam innych fanfików z tej serii. Fabuła jest szczątkowa, chociaż i tak muszę pochwalić autora, że posiada ona początek, rozwinięcie i zakończenie. To dziwne, że zaczynam chwalić pisarzy za to, że chciało im się skończyć. Nie zmienia to jednak faktu, że z jednej strony jest ona sztampowa a z drugiej dziwna, by nie napisać przegadana. Fanfik ma zatem w dużej mierze cele ekspozycyjne, opisuje świat, organizacje w nim się znajdujące, wyjaśnia biologię wampirów, ich uprzedzenia wobec półwampirów, relacje z księżniczkami, nurty ideologiczne panujące wśród wampirów itd. Na to idzie z ⅔ fanfika. Nie ma tutaj jednak nic szczególnie oryginalnego a w zasadzie jest dość sztampowo. Są dobre wampiry, złe wampiry, dobrzy inkwizytorzy, źli inkwizytorzy, którzy myślą, że są dobrzy a dobrzy są tak naprawdę źli etc. Raz czy dwa nawet się zawiesiłem kiedy bohaterka tłumaczyła powiązania rodzinne księżniczek. Po prostu informacji jest trochę zbyt dużo na zbyt małej ilości stron. Pasuje to bardziej do jakiegoś podręcznika gry fabularnej niż do utworu beletrystycznego. Po długiej ekspozycji powracamy do fabuły, która staje się sztampowym romansem. Nie ma więc tutaj sensu go opisywać nawet w zarysach. Język fanfika nie zawsze wydaje się dobrze dobrany, tutaj nawet skończone chamy mówią poprawną polszczyzną, przekleństw nie uświadczymy, a efekcie nawet momenty pełne napięcia brzmią bardzo sztucznie. O ile nie jesteście fanami wampirów to nie polecam. Z całą pewnością odradzam również jeśli jesteście fanami horrorów gdyż nawet film “Van Helsing” z 2004 r. był straszniejszy.
  10. “Klacz w czerwonym kapeluszu” budzi we mnie sprzeczne emocje. Z całą pewnością nie jest to fanfik, który będę przytaczał i polecał innym. Gdybym miał go jednak gdzieś zaszufladkować umieściłbym go w szeroko rozumianej kategorii grimdarków, chociaż nie obok takich hitów jak “Babeczki” czy “Fabryka tęczy”. Fabularnie rzecz jest tak słabo związana z MLP, że można by zastąpić główną bohaterkę kimś innym z innego fanfika i człowiek prawdopodobnie nie zauważyłby różnicy. Zresztą fabuła jest tutaj zdawkowa i nie ma sensu jej streszczać. Bardziej jest ona uzasadnieniem sceny brutalnego seksu, która jest opisywana z perspektywy… drugiej osoby? Pod względem formy jest to zabieg raczej rzadko spotykany ale właśnie forma stanowi o tym, że ten fanfik w pewnym stopniu mnie zaintrygował. Nie ma tutaj dokładnie przedstawionych scen przemocy ale opis jest i tak bardzo sugestywny. Opisywane są wrażenia zmysłowe jakie dostarczają oczy ale użyta perspektywa powoduje, że czytelnik ma odczucie jakby główna bohaterka znajdowała się w innym ciele i tylko patrzyła oczami ofiary przemocy seksualnej. Interesujące jest to w jaki sposób ofiara się odnosi do sprawcy, który w jej myślach nie jest winien tego co się z nim dzieje. Winna jest inna klacz, konkurentka na którą bohaterka przenosi swą nienawiść. To bardzo ciekawy motyw, stosowany niezbyt często i na nim można by oprzeć dłuższy fik. Jednak tak krótka forma jest konieczna aby uzyskać efekt zaskoczenia u czytelnika, czego przy dłuższym utworze nie udałoby się zrealizować. Polecam ten fanfik jeśli szukacie eksperymentów z formą czy ciekawego wątku psychologicznego. Jednak sama treść, a raczej sytuacja jaka jest pokazana jest wtórna i bez szerszego kontekstu pozbawiona logiki.
  11. Fanfik “Prośba” jest kolejnym przeczytanym przeze mnie utworem Malvagio. Po raz kolejny jestem mile zaskoczony. Co więcej, fanfik ten przypomniał mi także jeden z fanfikowych kucykowych komiksów, który bardzo mi się spodobał na początku mojej znajomości z fandomem MLP. Nie będę wnikał w opis fabuły, gdyż jest ona prosta, chociaż dzieje się tyle, że nie przeszkadza to w odbiorze. Dość powiedzieć, że porusza on wątek relacji między Luną a Celestią. Nie mogę jednak więcej zdradzić aby nie psuć zabawy. To w czym autor osiągnął mistrzostwo to budowanie napięcia. Z każdą kolejną stroną, każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez bohaterów, narastała chęć poznania dalszych wydarzeń. Rzadko kiedy mi się to zdarza bym autentycznie przejmował się tym co pisze autor, gdyż zwykle patrzę na to co piszą inni przez pryzmat bardziej doświadczonego czytelnika, wyczulonego na wyłapywanie taniej sensacji czy epatowania brutalnością czy erotyką dla samego faktu ich występowania i szokowania tym widza. To w jakim stanie psychicznym i fizycznym znajdują się bohaterowie ma uzasadnienie. Warto to podkreślić, że autor nie miał dużo miejsca ale umieścił w utworze to co najważniejsze i ani jednego zbędnego zdania, dialogu, opisu czy też słowa. Malvagio pilnuje by postacie miały unikalny sposób wysławiania się, stosowny do ich pozycji. Zresztą autor postarał się o coś, za co go bardzo cenię. Byłem tak zaangażowany w to co się działo na kolejnych stronach, że z autentyczną radością zakończyłem lekturę. Z radością, a nie z ulgą, że to już koniec, a to nie jest to samo. “Prośba” jest bowiem fanfikiem inteligentnie napisanym, z wyczuciem i ostrożnym rozmachem, natomiast bez zbędnego pompatyzmu. Polecam go wszystkim, którzy lubią krótkie formy. A to, że przypomniał mi on początki mojej kariery w fandomie uważam za mały, bardzo subiektywny, ale jednak ważny dla mnie plusik.
  12. Po ten tytuł sięgnąłem przez zupełny przypadek, ale o dziwo już na drugiej stronie (z trzech) dałem się wciągnąć i przeczytałem go do końca, może nie na jednym dechu, chociaż było blisko. Niekoniecznie dlatego, że był taki dobry, z całą pewnością jednak był taki krótki. Fabuła… zastanawiam się czy można tutaj mówić o rozwiniętej fabule. Mamy raczej do czynienia z dwoma scenkami. Nie będę zagłębiał się w stronę techniczną, dość powiedzieć, że wybrana czcionka jest nietypowa i nie ułatwia to odbioru fanfika. Została zapewne wybrana z racji na swą wielkość, aby tekst wydawał się dłuższy. Czasami nawet zastanawiam się czy to nie był zaledwie pierwszy szkic a nie gotowy fanfik. Skoro jednak został opublikowany to prawdopodobnie autorka wiedziała co robi. O stronie ortograficzno-gramatyczno-interpuncyjnej nie będę się wypowiadał, gdyż sam mam z tym problemy. Jednak z całą pewnością można było uniknąć kwiatka jakim jest “niemili ogiery”. To świadczy tylko o braku zainteresowania utworem u samej autorki, gdyż zwracano na to uwagę już wcześniej. Niestety nie mogę już dotrzeć do źródeł powstania tego fanfika. Post, o którym wspomina się w pierwszym poście nie jest już dostępny, co sprawia, że nie można dojść kogo autorka wyznaczyła na straszydło nękające Fluttershy. Moim zdaniem pasowałoby to jednak do historii znanej z “Silent Ponyville 2”, gdzie bohaterką jest właśnie Fluttershy. Swoją drogą nie wiem czemu w pewnym fragmencie zostaje ona nagle nazwana Drżypłoszką. Owszem to brzmi ładnie ale jest niekonsekwentne. Podsumowując fanfik jest tworem niesamodzielnym a bez dostępu do oryginalnego posta, który był inspiracją dla jego powstania, wręcz niezrozumiałym. Mimo to wciągnął mnie znajomy klimat. To zapewne tekst pisany bez szczególnego przemyślenia co powinien w sobie zawierać, ale czytało mi się go dziwnie przyjemnie. Polecam zwłaszcza na konkursy takie jak ten, w którym obecnie biorę udział.
  13. Opowiadanie Rainbow Dash się farbuje nazwałbym eksperymentem z użyciem opcji kopiuj/wklej. Nazwałbym, gdyż mam podejrzenia, że to nie był eksperyment ale błąd autora. Gdyby nawet trzymać się założenia, że był to jednak eksperyment, to jest to jeden z tych eksperymentów formalnych jakie popełniają początkujący pisarze, którzy dowiedzieli się na lekcji polskiego o ruchu dadaistów i myślą, że mogą doczekać się zrozumienia dla swych działań, chociaż epoka literacka zwana dwudziestoleciem międzywojennym skończyła się dawno temu. Poza tym przypuszczam jednak, że prawdziwi dadaiści potrafili też pisać stosując powszechnie wówczas uznawane kanony piękna. Nie chodzi nawet o to, że tekst jest napisany stylem, który nazwalibyśmy przeźroczystym, takim, który nie pozwala zidentyfikować autora. Jest on po prostu napisany niechlujnie. Już w pierwszym akapicie natrafiamy na powtórzenie, ewidentnie nie będące niczym innym jak zaniedbaniem autora. Niestety więcej tego typu kwiatków przykrywa sobą namiastkę fabuły, chociaż lepiej chyba ją nazwać zaledwie pomysłem na nią. Weźmy pierwszy lepszy przykład, którego zresztą nie musiałem szukać, gdyż zauważyłem go jak tylko wróciłem do tekstu. Gdy piszę o fabule, przychodzi mi do głowy tylko jedno słowo - zamysł. Koszmar, który się śni Rainbow Dash wyraża strach, przed odkryciem, że prawda o kolorze jej włosów i grzywy zniszczy jej wizerunek. Czy jednak nie zasłynęła ona swym ponaddźwiękowym bum? Cóż takiego się stało, że zaczęła taką wagę przywiązywać do koloru swoich włosów? Nie wiemy i tekst nie odpowiada na to pytania. Problem ten raczej dotyczyłby Rarity niż Rainbow Dash. Rainbow Dash miałaby raczej problem z tym, że starzejąc się ktoś w końcu ją wyprzedza, że bije jej rekordy i tak dalej. A objawem starzenia się są przecież siwe włosy, co niektórzy chętnie ukrywają. Co prawda fanfiki nie słyną wiernym oddaniem psychologii postaci z bajki dla dzieci, ale w tym wypadku warto zwrócić na to uwagę. A gdyby fanfik opowiadał jednak o tym jak Rainbow Dash wciąż śni się ten sam koszmar a nawet śni we śnie? Nie mogę z całą pewnością stwierdzić, że taki był zamysł autora. Zresztą sny powinny jakoś się różnić od siebie. Nie przeszkadzałaby tu nawet wybiórczość opisów, gdyż sny nie są z natury ciągłe i wewnętrznie spójne. Pozwoliłby to ukryć braki w warsztacie autora. Jednak są to tylko moje pobożne życzenia a przyczyną tego, że Rainbow śni w swoim śnie jest błędne użycie opcji kopiuj/wklej. Rainbow Dash się farbuje to ledwie koncept, który może by się bronił w jego zeszycie, jako materiał do przemyślenia dla autora ale nie na ogólnodostępnym forum internetowym. Koncept moim zdaniem dobry, ale niestety nie został on należycie rozwinięty. Na dobrą sprawę to opowiadanie nie tylko należy napisać na nowo ale na początek choćby przeczytać je przed publikacją.
  14. Rozdział 12 część 1 to kolejny interesujący rozdział. Nie popycha on pozornie wydarzeń do przodu skupiając się na postaciach mniej istotnych, lecz czyni to dobrze. Przede wszystkim muszę pochwalić autora za to, że umiejętnie wplótł wydarzenia z rozdziału ,,Droga do Zony” do obecnego. Wszystko zaczęło się fajnie splatać i potwierdziło moje przypuszczenia odnośnie Doktora. Przykładowo Żwawy pali pieniądze Flima i Flama, które zarobili za wódkę (?) gwałtu. SPrawia ona, że prostytutki (ale nie tylko) oddają się niby z własnej woli a nie za pieniądze. Szkodzą tym samym biznesowi Deliktywy, ale ta także nie broni postępku młodzieńca, lecz wyjaśnia mu, że pewnie go zabiją i powinien to rozważyć, zanim postąpił tak honorowo. Ktoś powie, że to pragmatyzm, ale zastanawiam się co w takim razie pcha Deliktywę do bycie stalkerą skoro może sobie żyć wygodnie z własnego burdelu? Zresztą Żwawy, chociaż jest bohaterem bardzo drugoplanowym błyszczy w tym rozdziale. Targają nim silne ale zrozumiałe uczucia. Ma on też ciekawą przeszłość. Pragnę jeszcze zwrócić uwagę na pewną niekonsekwencję. Młody okazuje się mieć na imię Button Mash. Nie ma tutaj konsekwencji w podejściu do nazewnictwa postaci. Są tacy, którzy noszą stalkerskie ksywki, są tacy, którzy występują pod swoimi własnymi imionami znanymi z MLP. To jest nieco mylące bo wszyscy bohaterowie Equestria Girls mają kolory, które na ogół nie są podobne do koloru ludzkiej skóry. Jak sobie wyobrażę, że wszyscy stalkerzy są tak kolorowi to klimat Zony jakoś znika.
  15. Rozdział XI to kontynuacja wysokiej formy rozdziału poprzedniego. Jest tutaj nie tylko mnóstwo akcji, ale też wiele informacji o już wcześniej wprowadzonych postaciach. Jest też zgon zdawałoby się potencjalnie ważnego bohatera. Żwawy nie był postacią napędzającą fabułę. Właściwie świecił on światłem odbitym Sunset. Nie był on tak ciekawy jak Naznaczony, Doktor, Deliktywa, którykolwiek z poznanych lepiej mrocznych stalkerów, Mnich, Sunburst i tak dalej. Jest to postać, w którą władowano nieproporcjonalnie dużo czasu wobec jej realnego wpływu na fabułę. Będę upierał się przy swoim, że był to czas, który można było zagospodarować lepiej. Picie wódki na 10 stronach jest dłużyzną a nie budowaniem klimatu. Ale nie to mnie wkurza najbardziej. Najbardziej wkurza mnie to, że postacie znane z Equestria Girls giną (nie tylko w dosłownym sensie tego słowa, ale to nadal pozostaje kwestią otwartą) tutaj na potęgę. Tylko dzięki temu, że z pewnego powodu wiem, że dwie z nich znajdą się w kontynuacji, ten fanfik może się nazywać Equestria Girls, inaczej powinno być Equestria Girl. Przykro mi to pisać, mnóstwo znanych postaci wywalono na śmietnik historii często po jednym wspomnieniu o nich. No ale Żwawy ma całe strony na picie wódki z Sunset. To jest ogólne zastrzeżenie. W tej chwili, jest to raczej fanfik do Stalkera niż MLP. Jest tutaj świetny klimat Stalkera, ale bardzo mało klimatu Equestria Girls. Poza tym jednak jest świetnie, wydarzenia zaskakują i stawiają wiele pytań. Ponadto sama Deliktywa jest świetną postacią. Ta postać jest rozwijana relatywnie od krótkiego czasu a ma bardziej zajmującą osobowość a może nawet nie tyle osobowość, ale historię, którą odkrywamy. Ona idealnie pasuje do moich wyobrażeń o tym fanfiku. O tym, jak postacie ze świata kucyków zostają stalkerami i penetrują Zonę. Nie wiadomo czy Żwawy też był kucykiem, który przeszedł przez portal, ale ona się udała a Żwawy tak średnio. Ten rozdział jest dłuższy niż poprzednie, ale nigdy nie narzekałem, że jest zbyt długi. Mam wrażenie, że gdyby był dłuższy wcale by mi to nie przeszkadzało, gdyż jest pełen interesujących treści, które powodują, że chcę wiedzieć jak się zakończy ta opowieść!
  16. Rozdział X to dla mnie szczególny rozdział. Nie ma tutaj nic zbędnego, wszystko ze sobą współgra i nie mam się czego czepić. Nawet jego długość nie jest tutaj problemem, bo została ona dobrze wykorzystana. Pojawiają się nowi mroczni stalkerzy a niektórych poznajemy nawet lepiej. Zwłaszcza jeden z nich jest ciekawym osobnikiem, który próbuje udawać, że chce pomóc stalkerom. Pojawiają się tarcia pomiędzy postaciami i są one sprytnie wplecione w fabułę, gdyż podstawy do nich zaczynają się zarysowywać praktycznie od drugiego rozdziału. Jednak bez wiedzy dostępnej czytelnikowi, bohaterowie nie mogą znać ich prawdziwej przyczyny i mogą je złożyć na zupełnie normalne czynniki. Brawa dla autora za to i za jeszcze jedną rzecz. Walki są napisane ciekawie i z pomysłem, podobnie zresztą jak polowanie artefakty. Miałem wręcz przed oczami fragmenty z gry S.T.A.L.K.E.R: cień Czarnobyla gdy opisywano działanie anomalii i sposób ochrony przed nimi. Słowem rozdział bardzo popycha fabułę do przodu, wprowadza nowe postaci, wyjaśnia działanie pewne zamierzenia fabularne autora i tak dalej. I widzę tutaj jedną rzecz, która także mi się spodobała a która dotyczy przedstawiania widzowi informacji i postaci. Autorze, pisz tak dalej. Ten rozdział mnie całkowicie przekonuje do tego fanfika.
  17. Rozdział IX część druga to kontynuacja pewnej tendencji omawiania dokładnie przeszłości pewnych nowo wprowadzonych postaci, tak jak to było wcześniej z Likiem (mam nadzieję, że się nie pomyliłem). Codrisd został wprowadzony w rozdziale ósmym po czym przez dwie części rozdziału dziewiątego przybliżano jego relacje z Fluttershy. Część pierwsza rozdziału była moim zdaniem ciekawie napisana, zwłaszcza stany emocjonalne głównej bohaterki. Część druga także jest ciekawa i obejmuje przygotowania do zostania przez Fluttershy stalkerem, pod okiem doktora. Sądzę jednak, że niecałe cztery miesiące poświęcone na trening to jednak trochę zbyt mało na zrobienie z cywila de fakto żołnierza. Poza tym nadal nie daje mi spokoju w jakim właściwie kraju dzieje się akcja. Jeśli to Ukraina to czemu jest Canterlot City, a jeśli jest to świat Equestria Girls to czemu wspomina się Sidorowicza? Stalker był jednak osadzony w konkretnym miejscu co stanowiło o jego wyjątkowości i końcowym sukcesie. Innym przykładem jest np. Agroprom, zbitka języka pozbawiona sensu w języku angielskim, za to będąca popularną zbitką słowną w języku rosyjskim. Wiem, czepiam się szczegółów, ale być może jednak Stalker nie pasował aż tak dobrze do skucykowienia jak Fallout. Nie ma sensu się rozpisywać o fabule, ot Flutterka przechodzi trening i próbuje dostać się do Zony. Mam nadzieję, że w wydarzeniach było jakieś ukryte dno, że autor chciał nam zwrócić uwagę na dziwne rzeczy jak na przykład na to, że Doktor nie uciekł z Fluttershy z posterunku wojska, ale te zależności zostaną pokazane później. Mam po prostu nadzieję, że te rozdziały, w sumie nie jestem pewien czy potrzebne, wnoszą coś więcej niż tylko historię głównej bohaterki i wprowadzają postać, której znaczenia jeszcze się nie domyślamy. Naprawdę, z wyjątkiem rozdziału pierwszego, drugiego i szóstego, mam wrażenie, że ilość tekstu nie współgra z ilością otrzymywanych przez nas nowych informacji. Owszem, piszę ten tekst mając pewne zboczenie: w moim fanfiku jak to ujęła Cahan, nie ma nic zbędnego. Tutaj nie jestem pewien czy naprawdę tak dokładne przybliżenie postaci się zwróci.
  18. Rozdział IX część pierwsza uważam za udany. Nie ma tutaj co prawda wiele ze Stalkera ale przynajmniej zostaje nam przedstawiona motywacja głównej bohaterki. Jej stopniowe popadanie i wychodzenie z izolacji jest opisane treściwie i rzeczowo. Niestety wydaje mi się w tym momencie, że stosunki między Fluttershy a Doktorem nie były do końca szczere a tak właściwie można to ująć bardziej dosadnie… Gdyż w momencie rozpoczęcia akcji fanfika Fluttershy nadal poszukuje swego członka rodziny i przyjaciółki i tego chłopaka, którego znała może dwa miesiące i który uznał, że zamiast przyjść na spotkanie z dziewczyną lepiej pojechać do miejsca gdzie śmiertelność wynosi jakieś 99%. Oczywiście Fluttershy mogła o tym nie wiedzieć, jednak Doktor sugerował jej, że warunki opuszczenia Zony są niejasne. I przyznam, że dla mnie motywacja Flyttershy jest nieco, że się tak wyrażę, słaba. Oto zostawia rodziców, będąc technicznie jedynaczką i rusza do Zony, gdzie jak już wiemy, nie czeka ją nic dobrego i dopiero po kilku latach tułaczki trafia na ślad kogokolwiek z poszukiwanych osób, w dodatku także przez przypadek. Co zatem planował Doktor? W sumie fakt, że Fluttershy nie skojarzyła od razu Ogryzka z poprzedniego rozdziału i nawet jego właściciela nie świadczy dobrze o jej pamięci. Podejrzewam zresztą, że sam autor mógł wówczas nie wiedzieć o ich istnieniu, gdy zaczynał pisanie nowej wersji i napisał rozdział aby coś wyjaśnić. Mam nadzieję, że w kolejnej części rozdziału będzie więcej ciekawych informacji, gdyż gdyby Fluttershy od razu szukała chłopaka z psem, to być może ten rozdział nie byłby do niczego potrzebny. O problemach Fluttershy i jej izolacji wiedzieliśmy już z wcześniejszych rozdziałów. Tutaj dowiadujemy się jednak kilku ciekawych szczegółów.
  19. Rozdział siódmy był długi. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że rozdział szósty był podzielony na dwie części to na niewielu więcej stronach działy się rzeczy przełomowe. Tutaj, niestety takich chwil jest niewiele i naprawdę zastanawiałem się czy nie jest to tzw. wypełniacz, filler, który prawie nie popycha fabuły do przodu. Racja zapewne leży gdzieś po środku. Mamy tutaj to wszystko co stanowi o „uroku” Zony a więc wybuchową mieszankę alkoholu i zjawisk nadprzyrodzonych, tyle że z opóźnionym zapłonem. Na plus z pewnością można zapisać drugą połowę rozdziału. Opisy jak bohaterowie unikali anomalii są pełne umiejętnie budowanego napięcia. Poza tym widać, że autor coraz mniej bazuje na grze w jej ostatecznym kształcie, sięgając po stwory, które nigdy nie znalazły się w grze. Czemu jednak Czerwony las nazywa się Everfree? Czy akcja dzieje się w mieście, w którym miała miejsce akcja Equestria Girls? Chyba tak. Ale czemu w takim razie jest tutaj tyle słowiańskich motywów a zwłaszcza wódki? Wódka rozwiązuje języki i zbliża ludzi nawet jeśli tak naprawdę są kucykami. Wódczane wyziewy rozmów, jakie potem raczą oczy czytelnika są napisane z werwą i w zabawny sposób a jednak niewiele wnoszą do przebiegu wydarzeń. Nawet jeśli mamy dwóch mężczyzn i dwie kobiety to nie muszą być w sobie zakochani, żeby się troszczyli o siebie. Owszem sam wątek romantyczny też ma nadnaturalne właściwości i przypuszczam, że wiem dlaczego jest on rozwijany. Po śmierci kilku ważniejszych postaci w poprzednim rozdziale zauważyłem, że ich zejście ze sceny interesuje mnie o tyle o ile były one mi znane z MLP. A zatem postacie ludzkie muszą być jakoś z nimi powiązani, chociaż nawet teraz nie mogę powiedzieć, że są one źle napisane. Po prostu to nie oni są głównymi bohaterami tej opowieści, nawet jeśli robią tyle samo co Fluttershy lub Sunset Shimmer. Natomiast za tym, że rozdział nie był „wypełniaczem” przemawia nie tylko walka z mutantem, która była zresztą ciekawie napisana a jej zakończenie zaskakujące w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nasi bohaterowie po raz pierwszy stykają się ze sługami Żniwiarza, a przynajmniej tak mi się wydaje. Są oni bardzo potężni a walka z jednym z nich jest emocjonująca. Akurat te dwa wydarzenia powodują, że rozdział wydaje się być bardzo nierówny, gdyż wszystko co najciekawsze dzieje się w jego drugiej połowie, pierwszą pozostawiając interesującą przez zaledwie kilkanaście stron. Ogólnie jednak jest dobrze i czytelnik nadal jest ciekawy co przytrafi się nadużywającej lekarstw Fluttershy. Rozdział ósmy jest interesującym rozdziałem nie tylko z powodu tego, jakie informacje on nam przekazuje. Chociaż chyba można powiedzieć, że dowiadujemy się jednej nowej rzeczy, która wynika z dwóch informacji, której znaliśmy już wcześniej. Rozdział posługuje się zręcznie wprowadzaniem nowych postaci, zarysowaniem ich charakteru, cech szczególnych. Nie wiem, naprawdę nie wiem jednak czy są to postacie na tyle istotne by przybliżać je aż tak czytelnikowi. Autor nadaje imiona i cele postaciom nawet wtedy gdy ich jedynym celem jest zginąć w niedalekiej przyszłości. Wydłuża to oczywiście fanfika ponieważ każdorazowo wymaga to kilku dialogów. I owszem ma to sens gdyż dzięki temu stalkerzy nie są bezosobową masą. Ale ten fanfik i tak jest dość długi. W przypadku Deliktywy efekt jest dobry, gdyż jest to bardzo energiczna postać, która przewodzi pozbawionej cech szczególnych Twilight. Gdybym nie znał MLOP, to powiedziałbym, że to Deliktywa vel. Sexbomba, jest postacią kanoniczną. Nic z tych rzeczy, niekanoniczna postać miażdży tą kanoniczną. Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Rozdział VIII dzieje się chyba w nieodległej przeszłości i sam narrator sugeruje nam to przypominając dzieje dopiero co wprowadzonych postaci. Nie chodzi mi o to, że wybija to z klimatu, nie. Zastanawia mnie dlaczego tego po prostu nie streścić? Tutaj naprawdę akcja posuwa się do przodu powoli. I nie mam na myśli tego, że nic się nie dzieje (chociaż czasami tak jakby też tak było, podczas picia wódki albo kiedy bohaterki znajdują nową broń), ale chwile popychające wydarzenia do przodu są przedzielone naprawdę sporą ilością tekstu, który nie zawsze jest konieczny by czytelnik mógł odetchnąć. Jest jeszcze jedna rzecz, która odróżnia tego fanfika od gry. Tutaj starcia z mutantami są bardzo częste. W grze były one dość rzadkie, tutaj traktują o nich całe rozdziały. Są one ciekawie napisane, ale biorąc pod uwagę, że to ludzie są głównymi oponentami także nie dodają wiele nowego. Efekt nieco psują błędy w postaci literówek albo postarzające się w jednym miejscu zdanie. Fanfik jest nadal ciekawy i dobrze napisany ale czy naprawdę nie da się tego jakoś przyspieszyć?
  20. Druga część szóstego rozdziału nie tylko mnie zaskoczyła, ale śmiało mogę ją nazwać najlepszą z dotychczasowych. Walka pomiędzy Czystym niebem a bandytami Mnicha w sojuszu z Monolitem zakończyła się ku mojemu zaskoczeniu dość szybko i nie tak jak się spodziewałem. Nie będę ukrywał, że ponownie niektórych dość rozmawiających z Fluttershy stalkerów nie było mi szkoda, gdyż byli mi niestety zupełnie obojętni, chociaż autor starał się ich przybliżyć czytelnikom kilkukrotnie. Innych jednak było mi żal i mam cichą nadzieję, że może jednak przeżyli. W Zonie nastąpią duże zmiany, to pewne, zwłaszcza, że Rarity kontynuuje swoją przerażającą przemianę. Podoba mi się rozwój postaci Fluttershy. Podoba mi się nastrój tajemnicy, który powrócił. Ogólnie nie wiem co mi się w tym rozdziale nie podobało, mam wrażenie, że wszystko... chociaż nie! Zdarzające się literówki trochę psują nakreślony przeze mnie idylliczny obraz. Moją uwagę zwróciło zwłaszcza przedstawienie stalkerów Monolitu, którzy okazali się być niesłychanie groźnymi przeciwnikami, przypominającymi bardziej komandosów co świetnie kontrastuje z bandytami, ich sojusznikami w tej bitwie. Jest jeszcze jedna ciekawa rzecz, której do tej pory nie było. Jest nią brak nadziei. Naprawdę, po raz pierwszy od początku dla bohaterów nadeszły prawdziwie mroczne czasy. Tak mroczne, że z chęcią się z nimi zapoznam.
  21. Szósty rozdział a raczej pierwsza jego część potwierdza, że akcja się rozkręciła na dłuższy czas. Jest to rozdział pełen niespodzianek, bo któż by się spodziewał, że Fluttershy potrafi rozmawiać a nawet zawrzeć sojusz z Pijawkami z Zony? Ten i kilka innych fragmentów wywołały mój śmiech, ale był on szczery a nie prześmiewczy. Cóż za pomysł! Gdyby Fluttershy była bardziej asertywna i wykazywała więcej cech przywódczych, lub była po prostu złą osobą, stałaby się liczącym graczem w Zonie. Ale Fluttershy nie jest cyniczna, nie wykorzystuje mutantów jako mięso armatnie. Z drugiej strony wyjaśnienia mutanta stojącego na czele watahy o tym, że zabijają ludzi w samoobronie i dlatego, że ich krew nie jest skażona brzmią nieprzekonująco, zwłaszcza że mogą one po prostu omijać swe ofiary jeśliby chciały. Pomysł na mutanta o tysiącu twarzach jest świetny, a opisanie walki z bandytami dobrze się czyta. Nie ma tutaj co prawda jakiejś przemyślanej strategii a obie strony raczej improwizują swe działanie, ale to pasuje do warunków Zony, gdzie co prawda wszyscy noszą broń, ale nie ma znowu tak wielu wojskowych. Wręcz wydaje mi się, że jeśliby stalkerzy zechcieli mogliby po prostu zostać zwykłymi najemnikami. Ogólnie jednak jest dobrze, nie rewelacyjnie, ale jest w porządku. Trochę jednak brakuje mi tutaj taktyki małych oddziałów, wszyscy wydają się raczej ostrzeliwać niż próbować szturmu umocnień przeciwnika. Zauważyłem jednak coś jeszcze. Zginął jeden ze stalkerów, których autor nam przybliżał bardziej pieczołowicie. Nie poczułem tej straty. O ile postacie znane z MLP EG są rozwijane w sposób całkiem pomysłowy, zwłaszcza mam na myśli Fluttershy w tym rozdziale, to tutaj nie mam wrażenia, że zginął ktoś niezastąpiony. Mam wrażenie, że postacie te coś znaczą będąc w relacji do Fluttershy, Sunset Shimmer albo Rarity. Dlatego wyróżnia się postać Mnicha, nieco także Żwawy, ale brakuje mi tego czegoś co budowałoby ich pozycję w oddziale poza wspomnianą relacją. Nawet Naznaczony coś znaczy dlatego, że znamy go z gry i wiemy, znowu dzięki tej wiedzy, dlaczego coś ma takie a nie inne znaczenie. Tym niemniej fragmenty z nim są bardzo klimatyczne i ciekawie napisane. No i jeszcze jedno. Wspomniany amulet wywołuje nie tylko napady homoseksualizmu ale w ogóle wybuchy pożądania. To straszna broń w rękach tych kilku kobiet, które są w Zonie otoczone przez setki głodnych seksu samców. Moim zdaniem to kolejny plus dla autora, iż bierze pod uwagę takie rzeczy. W ten sposób można łatwo opętać sobie kogokolwiek wokół palca. Jednak, wokół bohaterek nagromadziło się już sporo wątków. Zastanawiam się jak będą rozwiązane, gdyż jestem w 1/3 fanfika a wciąż pojawiają się nowe.
  22. Czwarty rozdział to pokaz zajebistości Naznaczonego. To także rozdział w którym została zanegowana sama potrzeba jego istnienia, względnie jest nam sugerowane bardzo mocno co w najbliższej przyszłości może prześladować Flutershy. Zacznijmy od pozytywów. Bardzo lubię Fluttershy. Lubię ją chyba nawet bardziej w tym fanfiku, niż w serialu albo w parodii „Equestria Bitches”, gdzie rozdaje reklamy burdelu dla zwierząt. Wspominałem, że to dzięki Fluttershy powstał mój awatar na Discord? Nie? W takim razie czynię to teraz. Także w tym rozdziale mówi się bardzo dużo a dzieją się może trzy rzeczy, z czego chyba tylko jedna popycha akcję cokolwiek do przodu. Ale jak już wspomniałem, zacznę od pozytywów. Duch wydobył Sunset z obozu bandytów, ale nie zrobił tego zanim Mnich po raz drugi powierzył Rarity opiekę nad nią co znowu skończyło się sesją chyba już nie tylko bondingu ale również sadyzmu. Jeszcze jeden taki lekkomyślny ruch ze strony chłopaka Rarity i mielibyśmy chyba materiał do snuff. Ale to dygresja. Jest to bodajże scenka, zresztą bardzo krótka, która wnosi coś nowego. Miałem pisać o pozytywach, prawda? A zatem dialogi są dobrze napisane i żywe, co więcej, biorąc pod uwagę co się wydarzyło, autor nawet nie nadużywa słowa na „k”, które zaczęło dzięki Bogusławie Lindzie wypierać przecinek z interpunkcji. Cóż, na tym zalety tego rozdziału się kończą. Nie mam wcale na myśli, że brak opisu tego co się działo z Fluttershy. To byłoby zbędne i muszę znowu pochwalić autora za zachowanie dobrego smaku poprzez posługiwanie się raczej opisami stanów emocjonalnych. Napiszę nawet więcej: to byłoby szkodliwe, gdyż wydłużyłoby ten rozdział a jest on i tak bardzo długi. I właściwie problemem nie jest nawet sama długość. Staje się ona problemem dopiero kiedy uświadomiłem sobie, że na coraz większej ilości stron dzieje się coraz mniej. Pierwszy rozdział to akcja, drugi to akcja i ekspozycja, trzeci to już głównie ekspozycja a teraz nawet nie wiem czy mamy do czynienia z czymkolwiek z tych dwóch. Tutaj cały rozdział skupia się na tej jednej rzeczy. Owszem, robi to dobrze, ale później sam nie wyciąga konsekwencji z tego co się w nim działo. Jest jednak ciekawe i dobrze pokazane, jak mężczyźni nie wiedzą jak sobie poradzić z czymś tak wstydliwym i podchodzą do kobiety jakby była ich kumplem, który tylko został pobity. I ta reakcja jest taka… ludzka i zrozumiała. Lecz wciąż, było dla mnie szokiem jak można zapełnić 31 kartek słowami i popchnąć akcję do przodu na 5 z nich, gdyż pozostałe same uznają swoją ograniczoną istotność. Tak jak napisałem, pewnie konsekwencje tego rozdziału zostaną pokazane później, albo moc Naznaczonego zostanie wykorzystana później, ale po co poświęcono na to aż tyle stron? Od dwóch rozdziałów zadaję sobie pytanie, dlaczego to musi być tak długie. Dlaczego nie można przyspieszyć wydarzeń? Przecież jakaś ¼ tekstu w tym momencie to mało wnoszące do całości dialogi o życiu. Ani wygłaszające je postacie nie są ciekawe, ani nie są jakieś istotne dla fabuły. Na zakończenie, dostrzegam tutaj pewien schemat fabularny. U bandytów Mnich zapewnia Sunset, że nic jej nie grozi i będzie gościem swojej przyjaciółki, Rarity. U Czystego nieba Fluttershy zostaje ocalona i zaczyna swobodnie się poruszać w nowym środowisku. Jednak spokój jest złudny i nasze bohaterki podlegają bardzo brutalnemu maltretowaniu. I to dosłownie w jednym ciągu trzech rozdziałów. Mniej tekstu a więcej różnorodności wydarzeń. Mniej dialogów a więcej opisów scen akcji. Te są naprawdę dobre. Piąty rozdział przyniósł mi ulgę, niemal taką samą jaką Fluttershy przyniosły antydepresanty. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Komentarz do rozdziału 5 Początek rozdziału nie zapowiada niczego nowego, kontynuując główny wątek napędzający akcję poprzedniego. Szybko jednak wydarzenia nabierają tempa. Czyste niebo podejmuje ważne decyzje a w ich realizacji ma dopomóc Fluttershy. Jednocześnie dziewczyna wciąż mierzy się z konsekwencjami ostatnich wydarzeń. Tak, ogólne podsumowanie wydaje się krótkie, ale ten rozdział naprawdę nabrał ciężaru gatunkowego i nie tylko popchnął akcję do przodu ale wręcz dał jej porządnego motywacyjnego kopa. Nie mniej ważna jest postać głównej bohaterki. Fluttershy od dzieciństwa cierpiała na zespół zaburzeń utrudniających jej kontakty międzyludzkie. Zwalczała ich objawy lekami. Przypadkiem w Zonie znalazło się jedno opakowanie medykamentu, którego niegdyś używała. Motyw w którym Fluttershy-stalkerka i Fluttershy-zwykła dziewczyna będą w konflikcie daje duże pole do popisu dla autora. Przecież dziewczyna zaadaptowała się do życia w Zonie, ma cel i wykonuje bardzo niebezpieczną pracę, chociaż nieustannie twierdzi, że się do niej nie nadaje. Teraz została dodatkowo obarczona olbrzymią odpowiedzialnością nie tylko za siebie ale też za innych. Pewne rzeczy jednak wydały mi się dziwne, paradoksalnie włączając w to właśnie powierzenie dziewczynie tak poważnych obowiązków. Uzyskała je ona w sposób demokratyczny ale zarazem irracjonalny, co trochę kłóci się z faktem, że stalkerzy są zmilitaryzowaną organizacją. Jednak taki stan rzeczy przynajmniej znajduje swoje uzasadnienie w ich własnych celach. Jednak wciąż, wybór Fluttershy, która nie ma cech przywódczych jest dla mnie ruchem bardziej spowodowanym wolą autora niż okolicznościami. Podsumowując, pomimo kilku dużych „ale”, jest to dobry rozdział a z pewnością nadał on fanfikowi rozpędu. O ile jednak po pierwszym rozdziale byłem optymistą tak teraz jestem ostrożny co do prognozowania czy kolejne rozdziały powrócą do trendu wznoszącego.
  23. Trzeci rozdział bardzo mi się dłużył… Nie pomogło nawet to, że Flutterka bierze prysznic, bo i tak poskąpiono opisów. Dlatego będzie dużo spojlerów, żeby chociaż pisanie tego komentarza się nie dłużyło. Przez prawie pół rozdziału byłem świadkiem rozmów pomiędzy stalkerami, dotyczącymi Fluttershy, rozmów Fluttershy ze stalkerami, dotyczącą tych ostatnich i dopiero w drugiej połowie coś się zaczęło dziać. W tych rozmowach nie było jednak wiele konkretów tylko więcej rozważań, dlaczego Fluttershy przeżyła emisję. Na pocieszenie dodam, że rozmowy były dobrze napisane a nawet zajmujące. Takie smakowite sianko. Dopiero w drugiej połowie rozdziału znowu zaczyna się rozpędzać. Mam mieszane uczucia co do tego fragmentu. Z jednej strony objaśnienia szefa bandytów dla Sunset, że musi krzywdzić innych aby ci inni nie byli krzywdzeni bardziej są, jakby to ująć… trochę dziwne. A wytłumaczenie, że jego poprzednik był dużo gorszy, zabijał ludzi szybciej niż on, mogą przekonać tylko kogoś takiego jak on sam. Tylko Sunset słucha, słucha i chyba mu wierzy. Szef bandytów póki co nie zdradza oznak bycia totalnym cynikiem albo pełnym uroku psychopatą. Zdziwił się nawet, jak Sunset potraktowała jej przyjaciółka, Rarity, która miast się nią zaopiekować, zaprowadziła do piwnicy, kazała torturować a potem wielokrotnie zgwałcić… Znaczy kazała ją zgwałcić raz, tylko że wielokrotnie. Wcześniej dała jej jednak soczystego całusa w usta. Szef bandytów nie rozumie dlaczego jego dziewczyna tak się zachowuje, chociaż oczekiwał innego zachowania po niej, wszak jak już wspomniałem Rara i Sansa są psiapsiółkami! I wiecie co, to by świetnie działało jako metoda dobry policjant, zły policjant. Niestety dowiadujemy się, że Rarity nie zachowuje się normalnie. A normalnie Rarity dba o to by w kryjówce bandytów było miło i przytulnie. Otrzymujemy naprawdę (nie ma w tym sarkazmu) wzruszający fragment o tym jak ceruje kryminalistom płaszcze, przyszywa brakujące guziki i tak dalej. Niestety otrzymała ona w prezencie jakiś wisiorek znaleziony w strefie, który powoduje, że biedaczka nie może spać i zachowuje się jak… w zasadzie zachowuje się jak wariatka, skoro kłuje swego chłopaka nożyczkami w rękę bez powodu. Ów amulecik, który znaleziono w Zonie a który jej podarowano, wywołuje chyba też napady homoseksualizmu. Ciekawe… Niestety na zakończenie rozmowy pomiędzy Sunset a przywódcą bandytów ten znowu prosi Rarity aby się nią zaopiekowała. Oczywiście, przecież wiązanie przyjaciółki i trzymanie jej tak cały dzień aż się posika jest trochę krępującą sytuacją ale tak jak zaatakowanie swego chłopaka nożyczkami nie może powodować, że damy to zadanie komuś innemu. Prawda? Dziwne, że dopiero teraz myślę, że Mnich, czyli dowódca bandytów to chyba jest idiota i debil, debil i idiota i nie piszcie mi, że nie jest możliwe! W armii Franciszka Józefa osoby z lekkimi upośledzeniami umysłowymi mogły dosłużyć się stopnia kaprala. Ponadto skrótowość opisów zaczyna mnie niepokoić. Mam nadzieję, że to dosłowny opis jego umiejętności a nie przyspieszenie akcji z pominięciem opisu jak Duch dokonał tego wyczynu bez zwracania na siebie uwagi. Podsumowując, rozdział trzeci jest nie tylko nużący ale wręcz stawia pytania odnośnie powodów takiego a nie innego zachowania postaci. Nie mam pretensji do Rarity, ale mam mnóstwo pytań co do Mnicha.
  24. I drugi rozdział za mną. Przyznaję, że są one długie i większość z dotychczas przeczytanych przeze mnie fanfików zmieściłaby się w tych dwóch rozdziałach. Tym razem lepiej poznajemy przeszłość Sunbursta, wprowadzane są postacie Sunset Shimmer i Rarity, z która wiąże się pewna niespodzianka, której jednak tutaj nie zdradzę, zachęcam abyś się przekonał osobiście, szanowny czytelniku. Tym razem akcja nie pędzi aż tak szybko, jest więcej momentów aby odsapnąć, co nie oznacza, że nie ma tutaj scen akcji, są a jedna naprawdę dobrze napisana. Poza tym jednak rozdział jest nastawiony bardziej na przedstawienie podziału sił i stref wpływów w Zonie. Nadal nie jestem pewien na ile jest to świat gry a na ile Equestria Girls. Podejrzewam jednak, że coraz bardziej wypełnia go inwencja autora, który nawet z bandytów uczynił coś w rodzaju organizacji a nie jak w oryginalnej grze, zbieraninę. Coraz ważniejsze miejsce zajmuje w budowaniu świata zajmuje przedstawienie polityki niż rządzącej. Zdaje się ona być zniuansowana a nie jak we wspomnianej grze, potraktowana po macoszemu, gdzie każdy jest na wojnie z każdym. Poza tym pojawiają się tajemnice do rozwiązania, jak również narastają obawy o los bohaterek, które mierzą się z siłami nieomal wykraczającymi poza ludzkie pojmowanie. Muszę też zaznaczyć, że nawet postacie o niekucykowej proweniencji są interesujące i wydają się tyleż złożone co tajemnicze. Jest tutaj kilka ciekawych zwrotów akcji a końcówka każe z niecierpliwością czekać na kolejny rozdział. Niestety zauważyłem tutaj narastającą liczbę literówek z których jedna była całkiem śmieszna Ponadto mam wrażenie, że pomimo długości rozdziału, wydarzyło się tutaj relatywnie niewiele i skupił się on na ekspozycji. Nie mówię, że to coś złego, ale w głowie co rusz kołatała mi myśl, by akcja przyspieszyła, by się więcej działo. Zastanawiam się czy to przeważy czy też obawy przekreśli misternie kreowany świat. Nadal polecam.
×
×
  • Utwórz nowe...