Skocz do zawartości

Obsede

Brony
  • Zawartość

    177
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    22

Wszystko napisane przez Obsede

  1. Rozdział siódmy był długi. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że rozdział szósty był podzielony na dwie części to na niewielu więcej stronach działy się rzeczy przełomowe. Tutaj, niestety takich chwil jest niewiele i naprawdę zastanawiałem się czy nie jest to tzw. wypełniacz, filler, który prawie nie popycha fabuły do przodu. Racja zapewne leży gdzieś po środku. Mamy tutaj to wszystko co stanowi o „uroku” Zony a więc wybuchową mieszankę alkoholu i zjawisk nadprzyrodzonych, tyle że z opóźnionym zapłonem. Na plus z pewnością można zapisać drugą połowę rozdziału. Opisy jak bohaterowie unikali anomalii są pełne umiejętnie budowanego napięcia. Poza tym widać, że autor coraz mniej bazuje na grze w jej ostatecznym kształcie, sięgając po stwory, które nigdy nie znalazły się w grze. Czemu jednak Czerwony las nazywa się Everfree? Czy akcja dzieje się w mieście, w którym miała miejsce akcja Equestria Girls? Chyba tak. Ale czemu w takim razie jest tutaj tyle słowiańskich motywów a zwłaszcza wódki? Wódka rozwiązuje języki i zbliża ludzi nawet jeśli tak naprawdę są kucykami. Wódczane wyziewy rozmów, jakie potem raczą oczy czytelnika są napisane z werwą i w zabawny sposób a jednak niewiele wnoszą do przebiegu wydarzeń. Nawet jeśli mamy dwóch mężczyzn i dwie kobiety to nie muszą być w sobie zakochani, żeby się troszczyli o siebie. Owszem sam wątek romantyczny też ma nadnaturalne właściwości i przypuszczam, że wiem dlaczego jest on rozwijany. Po śmierci kilku ważniejszych postaci w poprzednim rozdziale zauważyłem, że ich zejście ze sceny interesuje mnie o tyle o ile były one mi znane z MLP. A zatem postacie ludzkie muszą być jakoś z nimi powiązani, chociaż nawet teraz nie mogę powiedzieć, że są one źle napisane. Po prostu to nie oni są głównymi bohaterami tej opowieści, nawet jeśli robią tyle samo co Fluttershy lub Sunset Shimmer. Natomiast za tym, że rozdział nie był „wypełniaczem” przemawia nie tylko walka z mutantem, która była zresztą ciekawie napisana a jej zakończenie zaskakujące w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nasi bohaterowie po raz pierwszy stykają się ze sługami Żniwiarza, a przynajmniej tak mi się wydaje. Są oni bardzo potężni a walka z jednym z nich jest emocjonująca. Akurat te dwa wydarzenia powodują, że rozdział wydaje się być bardzo nierówny, gdyż wszystko co najciekawsze dzieje się w jego drugiej połowie, pierwszą pozostawiając interesującą przez zaledwie kilkanaście stron. Ogólnie jednak jest dobrze i czytelnik nadal jest ciekawy co przytrafi się nadużywającej lekarstw Fluttershy. Rozdział ósmy jest interesującym rozdziałem nie tylko z powodu tego, jakie informacje on nam przekazuje. Chociaż chyba można powiedzieć, że dowiadujemy się jednej nowej rzeczy, która wynika z dwóch informacji, której znaliśmy już wcześniej. Rozdział posługuje się zręcznie wprowadzaniem nowych postaci, zarysowaniem ich charakteru, cech szczególnych. Nie wiem, naprawdę nie wiem jednak czy są to postacie na tyle istotne by przybliżać je aż tak czytelnikowi. Autor nadaje imiona i cele postaciom nawet wtedy gdy ich jedynym celem jest zginąć w niedalekiej przyszłości. Wydłuża to oczywiście fanfika ponieważ każdorazowo wymaga to kilku dialogów. I owszem ma to sens gdyż dzięki temu stalkerzy nie są bezosobową masą. Ale ten fanfik i tak jest dość długi. W przypadku Deliktywy efekt jest dobry, gdyż jest to bardzo energiczna postać, która przewodzi pozbawionej cech szczególnych Twilight. Gdybym nie znał MLOP, to powiedziałbym, że to Deliktywa vel. Sexbomba, jest postacią kanoniczną. Nic z tych rzeczy, niekanoniczna postać miażdży tą kanoniczną. Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Rozdział VIII dzieje się chyba w nieodległej przeszłości i sam narrator sugeruje nam to przypominając dzieje dopiero co wprowadzonych postaci. Nie chodzi mi o to, że wybija to z klimatu, nie. Zastanawia mnie dlaczego tego po prostu nie streścić? Tutaj naprawdę akcja posuwa się do przodu powoli. I nie mam na myśli tego, że nic się nie dzieje (chociaż czasami tak jakby też tak było, podczas picia wódki albo kiedy bohaterki znajdują nową broń), ale chwile popychające wydarzenia do przodu są przedzielone naprawdę sporą ilością tekstu, który nie zawsze jest konieczny by czytelnik mógł odetchnąć. Jest jeszcze jedna rzecz, która odróżnia tego fanfika od gry. Tutaj starcia z mutantami są bardzo częste. W grze były one dość rzadkie, tutaj traktują o nich całe rozdziały. Są one ciekawie napisane, ale biorąc pod uwagę, że to ludzie są głównymi oponentami także nie dodają wiele nowego. Efekt nieco psują błędy w postaci literówek albo postarzające się w jednym miejscu zdanie. Fanfik jest nadal ciekawy i dobrze napisany ale czy naprawdę nie da się tego jakoś przyspieszyć?
  2. Druga część szóstego rozdziału nie tylko mnie zaskoczyła, ale śmiało mogę ją nazwać najlepszą z dotychczasowych. Walka pomiędzy Czystym niebem a bandytami Mnicha w sojuszu z Monolitem zakończyła się ku mojemu zaskoczeniu dość szybko i nie tak jak się spodziewałem. Nie będę ukrywał, że ponownie niektórych dość rozmawiających z Fluttershy stalkerów nie było mi szkoda, gdyż byli mi niestety zupełnie obojętni, chociaż autor starał się ich przybliżyć czytelnikom kilkukrotnie. Innych jednak było mi żal i mam cichą nadzieję, że może jednak przeżyli. W Zonie nastąpią duże zmiany, to pewne, zwłaszcza, że Rarity kontynuuje swoją przerażającą przemianę. Podoba mi się rozwój postaci Fluttershy. Podoba mi się nastrój tajemnicy, który powrócił. Ogólnie nie wiem co mi się w tym rozdziale nie podobało, mam wrażenie, że wszystko... chociaż nie! Zdarzające się literówki trochę psują nakreślony przeze mnie idylliczny obraz. Moją uwagę zwróciło zwłaszcza przedstawienie stalkerów Monolitu, którzy okazali się być niesłychanie groźnymi przeciwnikami, przypominającymi bardziej komandosów co świetnie kontrastuje z bandytami, ich sojusznikami w tej bitwie. Jest jeszcze jedna ciekawa rzecz, której do tej pory nie było. Jest nią brak nadziei. Naprawdę, po raz pierwszy od początku dla bohaterów nadeszły prawdziwie mroczne czasy. Tak mroczne, że z chęcią się z nimi zapoznam.
  3. Szósty rozdział a raczej pierwsza jego część potwierdza, że akcja się rozkręciła na dłuższy czas. Jest to rozdział pełen niespodzianek, bo któż by się spodziewał, że Fluttershy potrafi rozmawiać a nawet zawrzeć sojusz z Pijawkami z Zony? Ten i kilka innych fragmentów wywołały mój śmiech, ale był on szczery a nie prześmiewczy. Cóż za pomysł! Gdyby Fluttershy była bardziej asertywna i wykazywała więcej cech przywódczych, lub była po prostu złą osobą, stałaby się liczącym graczem w Zonie. Ale Fluttershy nie jest cyniczna, nie wykorzystuje mutantów jako mięso armatnie. Z drugiej strony wyjaśnienia mutanta stojącego na czele watahy o tym, że zabijają ludzi w samoobronie i dlatego, że ich krew nie jest skażona brzmią nieprzekonująco, zwłaszcza że mogą one po prostu omijać swe ofiary jeśliby chciały. Pomysł na mutanta o tysiącu twarzach jest świetny, a opisanie walki z bandytami dobrze się czyta. Nie ma tutaj co prawda jakiejś przemyślanej strategii a obie strony raczej improwizują swe działanie, ale to pasuje do warunków Zony, gdzie co prawda wszyscy noszą broń, ale nie ma znowu tak wielu wojskowych. Wręcz wydaje mi się, że jeśliby stalkerzy zechcieli mogliby po prostu zostać zwykłymi najemnikami. Ogólnie jednak jest dobrze, nie rewelacyjnie, ale jest w porządku. Trochę jednak brakuje mi tutaj taktyki małych oddziałów, wszyscy wydają się raczej ostrzeliwać niż próbować szturmu umocnień przeciwnika. Zauważyłem jednak coś jeszcze. Zginął jeden ze stalkerów, których autor nam przybliżał bardziej pieczołowicie. Nie poczułem tej straty. O ile postacie znane z MLP EG są rozwijane w sposób całkiem pomysłowy, zwłaszcza mam na myśli Fluttershy w tym rozdziale, to tutaj nie mam wrażenia, że zginął ktoś niezastąpiony. Mam wrażenie, że postacie te coś znaczą będąc w relacji do Fluttershy, Sunset Shimmer albo Rarity. Dlatego wyróżnia się postać Mnicha, nieco także Żwawy, ale brakuje mi tego czegoś co budowałoby ich pozycję w oddziale poza wspomnianą relacją. Nawet Naznaczony coś znaczy dlatego, że znamy go z gry i wiemy, znowu dzięki tej wiedzy, dlaczego coś ma takie a nie inne znaczenie. Tym niemniej fragmenty z nim są bardzo klimatyczne i ciekawie napisane. No i jeszcze jedno. Wspomniany amulet wywołuje nie tylko napady homoseksualizmu ale w ogóle wybuchy pożądania. To straszna broń w rękach tych kilku kobiet, które są w Zonie otoczone przez setki głodnych seksu samców. Moim zdaniem to kolejny plus dla autora, iż bierze pod uwagę takie rzeczy. W ten sposób można łatwo opętać sobie kogokolwiek wokół palca. Jednak, wokół bohaterek nagromadziło się już sporo wątków. Zastanawiam się jak będą rozwiązane, gdyż jestem w 1/3 fanfika a wciąż pojawiają się nowe.
  4. Czwarty rozdział to pokaz zajebistości Naznaczonego. To także rozdział w którym została zanegowana sama potrzeba jego istnienia, względnie jest nam sugerowane bardzo mocno co w najbliższej przyszłości może prześladować Flutershy. Zacznijmy od pozytywów. Bardzo lubię Fluttershy. Lubię ją chyba nawet bardziej w tym fanfiku, niż w serialu albo w parodii „Equestria Bitches”, gdzie rozdaje reklamy burdelu dla zwierząt. Wspominałem, że to dzięki Fluttershy powstał mój awatar na Discord? Nie? W takim razie czynię to teraz. Także w tym rozdziale mówi się bardzo dużo a dzieją się może trzy rzeczy, z czego chyba tylko jedna popycha akcję cokolwiek do przodu. Ale jak już wspomniałem, zacznę od pozytywów. Duch wydobył Sunset z obozu bandytów, ale nie zrobił tego zanim Mnich po raz drugi powierzył Rarity opiekę nad nią co znowu skończyło się sesją chyba już nie tylko bondingu ale również sadyzmu. Jeszcze jeden taki lekkomyślny ruch ze strony chłopaka Rarity i mielibyśmy chyba materiał do snuff. Ale to dygresja. Jest to bodajże scenka, zresztą bardzo krótka, która wnosi coś nowego. Miałem pisać o pozytywach, prawda? A zatem dialogi są dobrze napisane i żywe, co więcej, biorąc pod uwagę co się wydarzyło, autor nawet nie nadużywa słowa na „k”, które zaczęło dzięki Bogusławie Lindzie wypierać przecinek z interpunkcji. Cóż, na tym zalety tego rozdziału się kończą. Nie mam wcale na myśli, że brak opisu tego co się działo z Fluttershy. To byłoby zbędne i muszę znowu pochwalić autora za zachowanie dobrego smaku poprzez posługiwanie się raczej opisami stanów emocjonalnych. Napiszę nawet więcej: to byłoby szkodliwe, gdyż wydłużyłoby ten rozdział a jest on i tak bardzo długi. I właściwie problemem nie jest nawet sama długość. Staje się ona problemem dopiero kiedy uświadomiłem sobie, że na coraz większej ilości stron dzieje się coraz mniej. Pierwszy rozdział to akcja, drugi to akcja i ekspozycja, trzeci to już głównie ekspozycja a teraz nawet nie wiem czy mamy do czynienia z czymkolwiek z tych dwóch. Tutaj cały rozdział skupia się na tej jednej rzeczy. Owszem, robi to dobrze, ale później sam nie wyciąga konsekwencji z tego co się w nim działo. Jest jednak ciekawe i dobrze pokazane, jak mężczyźni nie wiedzą jak sobie poradzić z czymś tak wstydliwym i podchodzą do kobiety jakby była ich kumplem, który tylko został pobity. I ta reakcja jest taka… ludzka i zrozumiała. Lecz wciąż, było dla mnie szokiem jak można zapełnić 31 kartek słowami i popchnąć akcję do przodu na 5 z nich, gdyż pozostałe same uznają swoją ograniczoną istotność. Tak jak napisałem, pewnie konsekwencje tego rozdziału zostaną pokazane później, albo moc Naznaczonego zostanie wykorzystana później, ale po co poświęcono na to aż tyle stron? Od dwóch rozdziałów zadaję sobie pytanie, dlaczego to musi być tak długie. Dlaczego nie można przyspieszyć wydarzeń? Przecież jakaś ¼ tekstu w tym momencie to mało wnoszące do całości dialogi o życiu. Ani wygłaszające je postacie nie są ciekawe, ani nie są jakieś istotne dla fabuły. Na zakończenie, dostrzegam tutaj pewien schemat fabularny. U bandytów Mnich zapewnia Sunset, że nic jej nie grozi i będzie gościem swojej przyjaciółki, Rarity. U Czystego nieba Fluttershy zostaje ocalona i zaczyna swobodnie się poruszać w nowym środowisku. Jednak spokój jest złudny i nasze bohaterki podlegają bardzo brutalnemu maltretowaniu. I to dosłownie w jednym ciągu trzech rozdziałów. Mniej tekstu a więcej różnorodności wydarzeń. Mniej dialogów a więcej opisów scen akcji. Te są naprawdę dobre. Piąty rozdział przyniósł mi ulgę, niemal taką samą jaką Fluttershy przyniosły antydepresanty. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Komentarz do rozdziału 5 Początek rozdziału nie zapowiada niczego nowego, kontynuując główny wątek napędzający akcję poprzedniego. Szybko jednak wydarzenia nabierają tempa. Czyste niebo podejmuje ważne decyzje a w ich realizacji ma dopomóc Fluttershy. Jednocześnie dziewczyna wciąż mierzy się z konsekwencjami ostatnich wydarzeń. Tak, ogólne podsumowanie wydaje się krótkie, ale ten rozdział naprawdę nabrał ciężaru gatunkowego i nie tylko popchnął akcję do przodu ale wręcz dał jej porządnego motywacyjnego kopa. Nie mniej ważna jest postać głównej bohaterki. Fluttershy od dzieciństwa cierpiała na zespół zaburzeń utrudniających jej kontakty międzyludzkie. Zwalczała ich objawy lekami. Przypadkiem w Zonie znalazło się jedno opakowanie medykamentu, którego niegdyś używała. Motyw w którym Fluttershy-stalkerka i Fluttershy-zwykła dziewczyna będą w konflikcie daje duże pole do popisu dla autora. Przecież dziewczyna zaadaptowała się do życia w Zonie, ma cel i wykonuje bardzo niebezpieczną pracę, chociaż nieustannie twierdzi, że się do niej nie nadaje. Teraz została dodatkowo obarczona olbrzymią odpowiedzialnością nie tylko za siebie ale też za innych. Pewne rzeczy jednak wydały mi się dziwne, paradoksalnie włączając w to właśnie powierzenie dziewczynie tak poważnych obowiązków. Uzyskała je ona w sposób demokratyczny ale zarazem irracjonalny, co trochę kłóci się z faktem, że stalkerzy są zmilitaryzowaną organizacją. Jednak taki stan rzeczy przynajmniej znajduje swoje uzasadnienie w ich własnych celach. Jednak wciąż, wybór Fluttershy, która nie ma cech przywódczych jest dla mnie ruchem bardziej spowodowanym wolą autora niż okolicznościami. Podsumowując, pomimo kilku dużych „ale”, jest to dobry rozdział a z pewnością nadał on fanfikowi rozpędu. O ile jednak po pierwszym rozdziale byłem optymistą tak teraz jestem ostrożny co do prognozowania czy kolejne rozdziały powrócą do trendu wznoszącego.
  5. Trzeci rozdział bardzo mi się dłużył… Nie pomogło nawet to, że Flutterka bierze prysznic, bo i tak poskąpiono opisów. Dlatego będzie dużo spojlerów, żeby chociaż pisanie tego komentarza się nie dłużyło. Przez prawie pół rozdziału byłem świadkiem rozmów pomiędzy stalkerami, dotyczącymi Fluttershy, rozmów Fluttershy ze stalkerami, dotyczącą tych ostatnich i dopiero w drugiej połowie coś się zaczęło dziać. W tych rozmowach nie było jednak wiele konkretów tylko więcej rozważań, dlaczego Fluttershy przeżyła emisję. Na pocieszenie dodam, że rozmowy były dobrze napisane a nawet zajmujące. Takie smakowite sianko. Dopiero w drugiej połowie rozdziału znowu zaczyna się rozpędzać. Mam mieszane uczucia co do tego fragmentu. Z jednej strony objaśnienia szefa bandytów dla Sunset, że musi krzywdzić innych aby ci inni nie byli krzywdzeni bardziej są, jakby to ująć… trochę dziwne. A wytłumaczenie, że jego poprzednik był dużo gorszy, zabijał ludzi szybciej niż on, mogą przekonać tylko kogoś takiego jak on sam. Tylko Sunset słucha, słucha i chyba mu wierzy. Szef bandytów póki co nie zdradza oznak bycia totalnym cynikiem albo pełnym uroku psychopatą. Zdziwił się nawet, jak Sunset potraktowała jej przyjaciółka, Rarity, która miast się nią zaopiekować, zaprowadziła do piwnicy, kazała torturować a potem wielokrotnie zgwałcić… Znaczy kazała ją zgwałcić raz, tylko że wielokrotnie. Wcześniej dała jej jednak soczystego całusa w usta. Szef bandytów nie rozumie dlaczego jego dziewczyna tak się zachowuje, chociaż oczekiwał innego zachowania po niej, wszak jak już wspomniałem Rara i Sansa są psiapsiółkami! I wiecie co, to by świetnie działało jako metoda dobry policjant, zły policjant. Niestety dowiadujemy się, że Rarity nie zachowuje się normalnie. A normalnie Rarity dba o to by w kryjówce bandytów było miło i przytulnie. Otrzymujemy naprawdę (nie ma w tym sarkazmu) wzruszający fragment o tym jak ceruje kryminalistom płaszcze, przyszywa brakujące guziki i tak dalej. Niestety otrzymała ona w prezencie jakiś wisiorek znaleziony w strefie, który powoduje, że biedaczka nie może spać i zachowuje się jak… w zasadzie zachowuje się jak wariatka, skoro kłuje swego chłopaka nożyczkami w rękę bez powodu. Ów amulecik, który znaleziono w Zonie a który jej podarowano, wywołuje chyba też napady homoseksualizmu. Ciekawe… Niestety na zakończenie rozmowy pomiędzy Sunset a przywódcą bandytów ten znowu prosi Rarity aby się nią zaopiekowała. Oczywiście, przecież wiązanie przyjaciółki i trzymanie jej tak cały dzień aż się posika jest trochę krępującą sytuacją ale tak jak zaatakowanie swego chłopaka nożyczkami nie może powodować, że damy to zadanie komuś innemu. Prawda? Dziwne, że dopiero teraz myślę, że Mnich, czyli dowódca bandytów to chyba jest idiota i debil, debil i idiota i nie piszcie mi, że nie jest możliwe! W armii Franciszka Józefa osoby z lekkimi upośledzeniami umysłowymi mogły dosłużyć się stopnia kaprala. Ponadto skrótowość opisów zaczyna mnie niepokoić. Mam nadzieję, że to dosłowny opis jego umiejętności a nie przyspieszenie akcji z pominięciem opisu jak Duch dokonał tego wyczynu bez zwracania na siebie uwagi. Podsumowując, rozdział trzeci jest nie tylko nużący ale wręcz stawia pytania odnośnie powodów takiego a nie innego zachowania postaci. Nie mam pretensji do Rarity, ale mam mnóstwo pytań co do Mnicha.
  6. I drugi rozdział za mną. Przyznaję, że są one długie i większość z dotychczas przeczytanych przeze mnie fanfików zmieściłaby się w tych dwóch rozdziałach. Tym razem lepiej poznajemy przeszłość Sunbursta, wprowadzane są postacie Sunset Shimmer i Rarity, z która wiąże się pewna niespodzianka, której jednak tutaj nie zdradzę, zachęcam abyś się przekonał osobiście, szanowny czytelniku. Tym razem akcja nie pędzi aż tak szybko, jest więcej momentów aby odsapnąć, co nie oznacza, że nie ma tutaj scen akcji, są a jedna naprawdę dobrze napisana. Poza tym jednak rozdział jest nastawiony bardziej na przedstawienie podziału sił i stref wpływów w Zonie. Nadal nie jestem pewien na ile jest to świat gry a na ile Equestria Girls. Podejrzewam jednak, że coraz bardziej wypełnia go inwencja autora, który nawet z bandytów uczynił coś w rodzaju organizacji a nie jak w oryginalnej grze, zbieraninę. Coraz ważniejsze miejsce zajmuje w budowaniu świata zajmuje przedstawienie polityki niż rządzącej. Zdaje się ona być zniuansowana a nie jak we wspomnianej grze, potraktowana po macoszemu, gdzie każdy jest na wojnie z każdym. Poza tym pojawiają się tajemnice do rozwiązania, jak również narastają obawy o los bohaterek, które mierzą się z siłami nieomal wykraczającymi poza ludzkie pojmowanie. Muszę też zaznaczyć, że nawet postacie o niekucykowej proweniencji są interesujące i wydają się tyleż złożone co tajemnicze. Jest tutaj kilka ciekawych zwrotów akcji a końcówka każe z niecierpliwością czekać na kolejny rozdział. Niestety zauważyłem tutaj narastającą liczbę literówek z których jedna była całkiem śmieszna Ponadto mam wrażenie, że pomimo długości rozdziału, wydarzyło się tutaj relatywnie niewiele i skupił się on na ekspozycji. Nie mówię, że to coś złego, ale w głowie co rusz kołatała mi myśl, by akcja przyspieszyła, by się więcej działo. Zastanawiam się czy to przeważy czy też obawy przekreśli misternie kreowany świat. Nadal polecam.
  7. Wiem, że należy unikać wielkich słów, ale muszę to napisać. Fanfik „S.T.A.L.K.E.R. Equestria Girls” zapowiada się znakomicie. A ponieważ rozdziały są długie będę starał się je recenzować zanim jeszcze przeczytam całość. Wiecie, rozumiecie, trwa konkurs. Bez tego pewnie nigdy bym po niego nie sięgnął i nie wiedział co traciłem. Już sam początek, a na początku jest okładka, zdradza, że autor poważnie podchodzi do swego dzieła. Fluttershy wygląda groźnie i nieustępliwie. Najwyraźniej lekcje asertywności ma już za sobą. A przydały się jej w pierwszym rozdziale bardzo. Na ponad dwudziestu stronach poznajemy bardziej naszą bohaterkę niż świat zony, gdyż jest to fanfik jednak kierowany do osób, które znają grę od GMC World, oraz zapewne „Czyste niebo” i „Zew Prypeci”. Ja sam znam grę tylko z sesji z Ziemniakfordem. I dobrze, bo informacje jakie otrzymujemy są bardzo zdawkowe. Ot jest zona, która się rozrasta, są dobrzy stalkerzy, są źli bandyci i są mega dranie z organizacji zwanej Monolit. Same opisy, które mówią co czym jest niż to opisują, wskazują na to, że widz zna materiał źródłowy a także zna się na broni palnej w ogóle i potrafi odróżnić AK od G37. Nie jest to nic złego, chociaż opis działania anomalii czy też emisji jest treściwy i bardzo sugestywny. Autor potrafi, tylko jest oszczędny w słowach. Tekst jest dobrze sformatowany, nie znalazłem tutaj żadnej literówki, co świadczy o tym, że korekta dobrze wykonała swoją pracę. Prawdę mówiąc nawet oznaczenia miejsc gdzie akcja przeskakuje w czasie są bardzo klimatyczne podobnie jak numery rozdziałów. Właściwie to chyba możnaby to wydać tak jak się wydaje „Fallaut: Equestria”. Zastanawia mnie jednak, że Fluttershy zna swą kucykową tożsamość i nawet wspomina, że Celestia podnosi słońce. Pojawiają się także ksywki stalkerów znane z gier, nowe są utrzymane w tym samym duchu, ale pracują oni np. Sunbersta. Jeszcze bardziej intrygujący jest sam początek, który co prawda nie przypomina mi niczego znanego z gry, ale bardziej z jakiegoś albumu artystycznego artysty, który wykonał rysunki do gier fabularnych „Opowieści z pętli” oraz „Opowieści z powodzi”. Jest to krótki a zarazem bardzo klimatyczny opis. Póki co polecam tę serię fanom gier i Equestria Girls. Jest to połączenie niecodzienne ale jak na razie trzymające w napięciu i świetnie zrealizowane.
  8. Czy naprawdę muszę pisać co jest nie w porządku z „Pinkie Pie is Dead”? Jest to naprawdę zastanawiający fanfik. Przypomina mi inną pozycję pt. „Unmarked”, którą kiedyś wysłuchałem. I te podobieństwa są w pewnym sensie uderzające. Unmarked był jednak czymś co nazywamy Occult Detective – kryminał okultystyczny, podczas gdy „Pinkie Pie is Dead” udaje rasowego przedstawiciela powieści detektywistycznej do tego w klimacie Noir. Equestria nawet do tego zachęca, wszak przypomina ona nieco Stany Zjednoczone lat 20-30tych, prawda? I ma to wiele z tego, czego oczekujemy od kryminału Noir. Narracja jest wartka, detektyw jest sfrustrowany swoją pracą i życiowymi niepowodzeniami, w dodatku nadużywa alkoholu. Owszem, nie ma tutaj zbyt wielu scen akcji, ale autor po mistrzowsku prowadzi dialogi między detektywem a przesłuchiwanymi, ukazując ich relacje w sposób pełen niuansów. I tak jak w dobrym kryminale morderca gdzieś tam jest, przewija się na kolejnych stronach ale praktycznie nie ma dowodów, na to, że może być sprawcą. Pomówimy o tym później. Opisy kolejnych etapów prowadzenia śledztwa jak np. oględziny miejsca zbrodni nie są przepełnione profesjonalnym żargonem (co bym ocenił pozytywnie) ale pokazują mniej więcej przebieg śledztwa. Detektyw logicznie próbuje rozważyć przyczyny i przebieg zajścia i a czytelnik pochłania kolejne strony jak szalony. Nie kłamię, jeszcze żadnego fanfika nie czytałem z takim zapałem. Nie przeszkadzają w tym literówki, powtarzające się zbyt blisko siebie słowa. To jest tłumaczenie z języka angielskiego a tam powtórzenia są normą, jednak korekta mogłaby być ciut lepsza. Poza tym sam bohater wydaje się być odrysowany od sztancy detektywów z filmów czy powieści Noir ale wciąż ma w sobie tę charyzmę, która sprawia, że mimo iż jest miejscami żałosny, budzi zainteresowanie czytelnika. Dopiero pod koniec ta obawa o niego słabnie, gdyż autor chyba jednak trochę przesadził w tym psychologicznym samobiczowaniu bohatera. Z małych zastrzeżeń wyciągam wniosek, że bohater jednak czasem wyciąga informacje podczas przesłuchań nie wiadomo skąd. Przykładowo podczas rozmowy z Twilight mówi on, że interesuje się nekromancją. Czy detektyw, który nie jest wybitnym czarodziejem ani nie ma żadnej sugestii, że zna się na czarach lepiej niż przeciętny jednorożec, potrafiłby rozpoznać dzieła o nekromancji? Autor często sugeruje, że przesłuchiwane kucyki coś ukrywają, ale nigdy nie mamy możliwości wniknięcia co za tym stoi. Czy Mane 6 nie lubiły tak naprawdę Pinkie Pie i nic do niej nie czują? Są takie sugestie ale mają one za zadanie tylko odwrócić uwagę czytelnika i dodać pikanterii całości przed ostatecznym wskazaniem winowajcy. I tutaj muszę to napisać: sprawca nie mógł być wskazany przez czytelnika poprzez otrzymane informacje ani posiadając wiedzę z serialu. Tak, autor nie kierował się kanonem, wiele rzeczy wymyślił, ale i tak nie daje to czytelnikowi do myślenia się kto zabił, inaczej niż strzelając na ślepo i nie mając żadnych dowodów na poparcie swojej teorii. Nawet nie da się uzasadnić logicznie jednej rzeczy: To wszystko może by dało się wyjaśnić, lecz wszystko dzieje się zbyt szybko i powstaje wrażenie, że decyzje autora o uczynieniu tej a nie innej osoby zabójcą była czymś w rodzaju zakończenia UFO z gy „Silent Hill”. Może zamiast skupiać na sposobie przeprowadzenia zbrodni autor powinien się skupić na motywach sprawcy. Wówczas może zakończenie byłoby przewidywalne ale przynajmniej spójne. A ten fanfik na takie zasłużył. Jeszcze na koniec wspomnę o jednej rzeczy, fanfik nie trzyma klimatu serialu ani jego świata. Broń palna, whisky i tak dalej, tego nie odnajdziemy w tym świecie. Jest natomiast pod tym względem podobna do wspomnianego „Unmarked”. To nie jest kwestia przeze mnie oceniane negatywnie, po prostu o tym wspominam.
  9. „Kroniki Azumi” są prequelem do „Kronik Diany: Smile”, ale mam wrażenie, że są czymś zupełnie samodzielnym. Czymś samodzielnym co jednak mi się podoba. Od czasu gdy Little Pip wyszła ze Stable 13 i zobaczyła szkielety tych, którym nie udało się wejść do środka, nie czułem takiego przygnębienia wywołanego opisami. Są one krótkie i treściwe, pozbawione niepotrzebnego patosu ani, pomimo tematyki, niepotrzebnej brutalności czy scen, które mają za zadanie w tani sposób przyciągnąć emocje czytelnika. Krótko pisząc, autor uniknął błędów HOTD (tak, wiem że to anime), które miały sprawić, że czytelnik powinien poczuć silny przypływ emocji wobec postaci, które pojawiają się w historii po raz pierwszy. A postacie w „Kronikach Azumi” obciążają nas silnym ładunkiem emocjonalnym, chociaż nie znamy ich z serialu. Są one jednak ciekawie napisane a w każdym razie nie odnosiłem wrażenia, że ich dramaty są „wciskane” czytelnikowi na siłę. Ich dramaty wynikają z apokaliptycznej sytuacji dookoła i nawet irracjonalne postępowanie budzi u mnie ich zrozumienie. Chaos pierwszym tygodni katastrofy kontrastuje z apatycznością ocalałych późniejszego okresu. Nie mogłem tego powiedzieć o czynie Wrighta po pierwszym przesłuchaniu fanfika na BC 2.0, ale gdy przeczytałem fanfika i poznałem cały kontekst jego stan emocjonalny nie budzi już takiego szoku. Fabuła jest prowadzona w interesujący sposób. Kiedyś bym go nazwał chaotycznym, ale teraz dostrzegam, że zatacza ona kręgi. Wychodzimy od pewnego wydarzenia, następnie poznajemy sytuację, która do niego doprowadziła z różnych perspektyw by potem powrócić do teraźniejszości. Jednak na początku to skakanie przez lata a nawet dłuższe okresy czasu utrudnienie zrozumienia tego co się dzieje. Nawet teraz nie jestem pewien czy się pomyliłem, czy też po prostu upłynęło tyle czasu, że wydarzenia te łatwiej poukładały się w mojej głowie. Teraz już sam nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Pewnie całość mogłaby być napisane w bardziej przejrzysty i uporządkowany sposób, ale twierdzę już, że jest to warunek konieczny, zwłaszcza że cząstkowość narracji jest zależna od wiedzy bohaterów w danym czasie. Motyw z przekazywaniem informacji poprzez listy jest ciekawy, zwłaszcza, że stosuje się go tutaj dość często. W „Kronikach Azumi” pojawia się wymiar duchowy, kontakt z bóstwami jest zagadkowy i sami bohaterowie nie są pewni czy go doświadczyli. Takie skoki pomiędzy jawą a stanami nieświadomości są często kontrastowane poprzez ich występowanie tuż obok siebie. Nie wiem na ile jest to zamierzone, czy po prostu autor pisał pod natchnieniem, ale to działa. Sytuacja panująco dookoła jest wywołana przez czynniki nadprzyrodzone, bohaterowie są niedożywieni, nie panują nad swoją świadomością. Są problemy, głównie w kwestii formy. Niemało jest tutaj literówek, problemów z odstępami, raz czy dwa z odmianą przez przypadki, niekonsekwentnym nazewnictwem (raz jest napisane Cukrowy kącik a raz Kącik kostek cukru). Ponadto nie jestem pewien pisanie pogrubioną czcionką całych fragmentów aby oddzielić je od narracji innych postaci, było dobrym pomysłem. Czy nie dało się tego zrobić w inny sposób? Ogólnie jeśli nie było korekty, to nie jest najgorzej, ale jeśli była to niewystarczająca. I to jest mój główny zarzut. Drugim zarzutem jest to, że seria nie jest kontynuowana. Chociaż zanim byś ją wznowił przydałaby się wpierw korekta wcześniejszych części. Poza tym jednak widzę, że autorowi zależało na swym utworze skoro początki późniejszych rozdziałów zdobią rysunki. Podsumowując, „Kroniki Azumi” to ciekawy, choć wymagający poprawek formalnych fanfik. Chociaż miałem pewne wątpliwości na początku, to teraz uważam, że jest on godny polecenia osobom, które lubią mroczne opowieści, nie pozbawione jednak odrobiny nadziei.
  10. „Pingwiny z Equestrii” to twór mogący mieć wszystkie najlepsze cechy dwóch serii, które celują w nieraz w komedię absurdu, a czasem taką zwykłą, wciąż jednak zabawną komedyjkę sytuacyjną. Zdziwiłem się bardzo gdy odkryłem, że sytuacji, które mogę nazwać śmiesznymi jest tutaj znacznie mniej niż te, którą zasługują na miano żenujących. Wspomnieć o fabule? Od tego wypada zacząć, prawda? Otóż fabuła przedstawia potyczki sześciu pingwinów z wrogami Equestrii, których pokonały główne bohaterki, jak Sombra, królową Chrysalis itd. Ależ, drogi komentatorze, musiałeś się przejęzyczyć, przecież pingwiny były cztery… jak piszę, że sześć to chyba wiem co piszę? Prawda?! A jak nie wierzysz, to sam się męcz! Do Skippera, Rico, Szeregowego i Kowalskiego dołączyła dwójka innych: Louis, pingwin ze Szkocji i Łysy, pingwin z Polski. Nie ma króla Juliana, Morta, Marlenki… nie ma waszych ulubionych postaci! Natomiast nowa dwójka jest w przypadku Louisa, pozbawiona wyrazu, zaś Łysy to krindż w najwyższej postaci, którą przebija tylko Krzysiu z „Polacy są wszędzie”. I pisze to zupełnie poważnie. Zachowania Łysego powodują, że czytelnik zaczyna się wstydzić, że jest on pozorowany na Polaka. Jego odzywki są prymitywne, pełne pewnego, używanego zamiennie z przecinkami słowa na „K”, w dodatku z umiłowaniem do alkoholu. Znana nam z serialu część drużyny musi jednak bronić honoru serii, prawda? Błąd! Ale przecież Mane 6 ratuje sytuację? Błąd! Postacie znane nam z serialu, są poza Rico, kompletnie pozbawione tego czegoś co czyniło je tak wyjątkowymi w znanych nam produkcjach. Mane 6 jest prawie w ogóle nieobecne. Fabuła pełna jest opisów tego, jak pingwiny przy pomocy broni, starają się pokonać przeciwnika. Jest mnóstwo prostych opisów, jak strzelają z broni automatycznej, wyrzutni rakiet itd. Zastanawiam się przy tym skąd autor wytrzasnął te pomysły. Pingwiny z Madagaskaru były zmilitaryzowane, ale nie używały broni a już na pewno nie używały broni do pokonywania swoich wrogów cały czas tak jak to robią tutaj. Więcej z tego typu fabułą mieliby wspólnego bohaterowie bajki „Komandosi z podwórka” (Barnyard commandos). Pingwiny, chociaż udawały wojsko, musiały posługiwać się sprytem aby pokonać… a raczej przezwyciężyć problemy z którymi się zetknęły. Język, jest prosty i zrozumiały. Nie ma tutaj wielu opisów (a jeden jest nawet bardzo szczegółowy, a złe fanfiki łączy takie wybiórcze przywiązanie do detali podczas gdy cała reszta pisana jest od sztancy) a fabułę popychają do przodu, czasami żenujące dialogi. Jest jednak jeden, podstawowy problem. Tekst nie przeszedł żadnej korekty. Autor informuje nas o tym pisząc „Korekta: na razie nikt”. Tak, to wiele wyjaśnia, ale udowadnia, że tekst dla niego naprawdę niewiele znaczył. Brak korekty to zresztą kolejny znak fanfika, którego należy unikać. Nie jest to jednak bardzo zły fanfik. Fabuła tworzy mniej więcej logiczną całość, po prostu jest oparta na kilku schematach fabularnych, które są powtarzane co jakiś czas. Jednak brak korekty, wybiórcza szczegółowość oraz nijakość bohaterów nie pozwalają mi tego fanfika nazwać średnim, zwłaszcza, że Łysy jest doprawdy żenującą postacią. Naprawdę szkoda tracić czas na ten tytuł, zwłaszcza kiedy bierze się udział w konkursie komentatorskim.
  11. Zastanawiam się czy moja opinia będzie miarodajna, wszak nie wiem czy utwór ten miał planowaną kontynuację kiedy był pisany na konkurs. To jednak jedyna zastrzeżenie jakie mogę mieć do mojej opinii. Nie jestem fanem krótkich utworów i po lekturze „Kroniki Diany: Smile” nie mogę zmienić tej opinii. Niedawno przeczytałem „Handlarza słów” autorstwa Ziemniakforda. Tamten utwór miał 140+ stron, dział się w Equestrii znanej z serialu i wprowadzał ledwie kilka nowych postaci. Jednak miałem wrażenie, że przydałoby się kilkadziesiąt stron więcej (co najmniej) abym mógł w pełni zrozumieć motywację postaci i lepiej poznać bohaterów stworzonych lub reinterpretowanych przez autora. Tymczasem tutaj akcja skacze do przodu o całe lata, pojawiają się postacie z innych wymiarów, twory, które są uważane za bogów przez śmiertelne istoty a wreszcie ostateczne zło zamierza zniszczyć planetę i być może inteligentne życie w kosmosie, choć to ostatnie jest już tylko moją interpretacją. To wszystko jest przedstawione na 14 stronach z dużymi odstępami zamiast „poruczników” i akapitami oddzielonymi enterem i rozpoczynających się od wcięcia, chociaż w zupełności wystarczyłoby jedno z nich. Wspominałem, że gdzieniegdzie interlinia jest skacze z 1,15 na 1,5? Autor zatem walczył o to by fanfik wydawał się dłuższy niż jest w rzeczywistości. Nie będę wspominał o interpunkcji, gdyż sam mam z tym problemy i zrobili to już wcześniej mądrzejsi ode mnie. Dla mnie jest to raczej luźny zapis myśli lub utwór pozostający w jakimś dziwnym związku z prequelem czyli „Kronikami Azumi”. Z jednej strony zdradza on nam niektóre ważniejsze wydarzenia, których będziemy świadkami a z drugiej urywa się tak nagle, że sam wydaje się być mniej istotny od swego własnego prequela. Czy gdyby „Nowa nadzieja” była jedynym filmem z pierwszej trylogii „Gwiezdnych wojen” a potem zobaczylibyśmy kolejno „Mroczne widmo”, „Atak klonów” i „Zemstę Sithów” to wiedzielibyśmy co wynika z czego? Przecież już w „Nowej nadziei” Obi Wam Kenobi wspomina o Vaderze, który zabił ojca Luke’a Skywalkera a młody chłopak pyta go o wojny klonów, więc pewnie się to jakoś łączy, prawda? Owszem, utwór czyta się szybko, język jest prosty, opisy nierozbudowane ale konkretne i działające na wyobraźnię. W dodatku podoba mi się nawiązanie do „Powrotu do przyszłości” (chociaż czemu kucyk używa ludzkiego samochodu?) i piosenka, która zapewne pochodzi z serialu. To fajna odskocznia od ponurego klimatu opowiadania. Chociaż czy jest to opowiadanie? Wygląda mi bardziej na szkic, luźny zapis scen, które powinny zostać połączone w jakiś sposób w przyszłości. Tymczasem otrzymujemy prequel, który będę czytał w najbliższej przyszłości a który znam z czytań na Bronies Corner 2.0. Wywarł on na mnie wtedy pewne wrażenie. Autorze, pogoń za pomysłami i chęć ich realizacji to dobra rzecz, ale nie jestem pewien czy należy zostawiać recenzowany przeze mnie utwór w takim stanie. Sam jednak napisałem kiedyś krótkie opowiadanie, trochę ponad 30 stron, i wiem, że zmieszczenie się w krótszej ilości tekstu nawet jeśli ma się pomysły na setki stron, nie jest łatwym zadaniem. Ale tutaj mamy właśnie pomysłów na owe kilkaset stron. Warto wspomnieć choćby, że samo użycie słowa „kroniki” w tytule sugeruje większą całość. Mamy tutaj jednak zdecydowanie do czynienia nie z kronikami ale z teaserem. A teasery robią niekiedy większe wrażenie niż gotowy film, bo składają się z najlepszych, wypełnionych akcją scen. Niestety nie otrzymaliśmy nigdy wspomnianego filmu.
  12. Naprawdę nie wiem co mam napisać o „Stajni Discorda”, żeby nie stworzyć wrażenia, że jestem wobec niego bezkrytyczny. Podczas obcowania z tym, krótkim przecież, utworem, na moich ustach nieustannie gościł uśmiech. Sam utwór bardzo dobrze pokazuje postać Discorda, którego mogliśmy poznać w naszym ukochanym serialu. Inaczej niż nakazuje tradycja grimdarków (ktoś pamięta może piosenkę „Discord’s Puppet” albo fanfika „Discord’s Doll”?), nie czyni z niego sadystycznego potwora, który postradał rozum po śmierci ukochanych kucyków. Jest on natomiast troszczącym się o swoje kucyki sprzedawcą używanych klaczy. Muszę pochwalić autora za niesłychaną wyobraźnię w przeniesieniu żargonu sprzedawcy używanych samochodów/motocykli i przełożyć je na budowę kucyków. A rozważania o napędzie klaczy na sianko czy też owies, połączone z porównywaniem znanych nam kucyków do różnych marek samochodów przeznaczonych dla różnych grup klientów było najzabawniejszą częścią tego i tak przezabawnego fanfika. Nie przeszkadza fakt, że fabuła jest tutaj prosta, zasadniczo pozbawiona zaskakujących zwrotów akcji. Jest to dialog, pomiędzy Discordem sprzedawcą a klientem, który jest człowiekiem i szuka dla siebie klaczy. A jednak efekt jest bardzo zabawny. Wady? Moim zdaniem w swej kategorii jest to dzieło kompletne i samodzielne. Nie sprawia, że czytelnik chce więcej, ani tym bardziej, że pragnie aby całość już się skończyła. Podkreślić należy, że krótka forma świetnie koresponduje z wymową fanfika. A jednak może się mylę? Może chciałbym przeczytać prequela? Opowiadałbym on o tym, jak rozmowne i żywe kucyki stały się bezwolnymi eksponatami w stajni, której właścicielem jest Discord.
  13. Przyznam, że mam problemy z miarodajną oceną fanfika „Handlarz słów”. Nie chodzi nawet o to, że Ziemniak wniósł ogromny wkład w powstanie mojego fanfika „Trucizna w naszych żyłach”. Teksty Ziemniaka są bardzo specyficzne i nie zetknąłem się z niczym podobnym odkąd zacząłem czytać i słuchać fanowskiej fikcji, tak po angielsku jak i po polsku. Moim zdaniem, jeśliby go trzeba koniecznie zakwalifikować jest to powieść filozoficzna, aczkolwiek rozważania autora nie są rozmieszczone równomiernie. Mam wrażenie, że koncentrują się one pod koniec utworu. Są one bardzo pesymistyczne i chyba można je podsumować słowami Vanitas vanitatum et omnia vanitas – Marność nad marnościami i wszystko marność. Nie jestem jednak pewien czy wszystko zrozumiałem, a więc nie będę się wypowiadał na ten temat, zostawiając pole do interpretacji czytelnikom. Jeśli jednak ocenić fanfika jednym zdaniem, to czuję niedosyt. Moim zdaniem tekst jest zbyt krótki co prowadzi do kilku problemów. Niektóre z nich są moim zdaniem istotne. Jest tutaj pięć istotnych postaci i tylko jedna moim zdaniem doczekała się należytego rozwinięcia. Jest nią Złodziej dusz, który, muszę to napisać, pod koniec sprawił, że przestałem zwracać uwagę na tytułowego Handlarza słów. Jest to postać wyrazista, okrutna acz z fantazją (do okrucieństwa) i chimeryczna. Jej rozważania o niewolnictwie na które miała dość czasu by widz mógł je zrozumieć, są interesujące i mogłyby się znaleźć z powodzeniem w jednym z moich ulubionych seriali „Siedemnaście mgnień wiosny”. Popatrzcie tylko na postać Klausa! Interesującą postacią jest służąca mu Storm, jednak istnieje ona głównie w kontekście dwóch zwalczających się bohaterów. Sombra, król cieni, wypada słabiej, jakoś nie mogąc się przebić i wywalczyć dla siebie nieco przestrzeni życiowej. Zresztą nie wydaje mi się, by przez większość czasu grał on istotną rolę. Wydaje mi się, że gdyby nie samo jego imię to emocje czytelnika wobec tej postaci byłyby zwyczajnie letnie. Tytułowy Handlarz ma pewien problem, mianowicie jest postacią, która prowadzi interesujące rozmowy, tylko nie uświadczyłem w fanfiku owego handlowania słowami. Jest on zapewne połączeniem detektywa i specjalisty od budowy wizerunku, względnie jego niszczenia. Owszem, posługuje się nimi zręcznie, ale jak na postać, która przeżyła niezliczoną ilość pokoleń kucyków, pragnąłbym go zobaczyć podczas wykonywania „prostej” fuchy. Pomogłoby to zarysować jego charakter, który w porównaniu ze Złodziejem dusz (który jest bardzo edgy), blaknie. W ogóle chciałbym zobaczyć takie „fuchy” w wykonaniu nie tylko Handlarza, ale też Storm i Sombry. Mam wrażenie, że tekst cierpi z powodu zbyt dużej ilości niedopowiedzeń. Brakuje mi tła postaci, brakuje mi czasu poświęconego postaciom. A gdyby im go dać, wówczas mógłby z tego wyjść dobry dramat psychologiczny. Brakuje mi komentarza autora, wskazówek, domysłów, plotek, fałszywych lub też opartych na jakichś podstawach. Brakuje mi wreszcie wysiłku samego protagonisty w osiąganiu swych celów. Odniosłem wręcz wrażenie, że Handlarz słów jest kimś w rodzaju celebryty. Jest znany bo jest znany. Kucyki się go boją, niektóre z powodu tego, że potrafi siać w nich panikę i niepokój. Te fragmenty są dobre, ale są też zbyt krótkie. Ale gdy porównamy go ze Złodziejem dusz, wydaje się on ledwie jego cieniem. I w sumie chyba taki był zamysł autora. Muszę to jednak napisać: Złodziej, mając może 1/5 tekstu poświęconego Handlarzowi dużo bardziej przyciągnął moją uwagę niż tytułowy bohater. Handlarz nie dochodzi do prawdy. Handlarz po prostu ją zna. Być może ma do tego prawo, wszak jest bardzo stary (tylko nie wygląda), ale nijak nie pozwala mi to, jako czytelnikowi, powtórzyć jego toku rozumowania. A jeśli fanfik zalicza się do nurtu occult detective? Tam bohaterowie też po prostu zdobywają informacje za pomocą praktyk okultystycznych nie zaś prowadząc tradycyjne śledztwo. Jeśli jednak mam być szczery, nie znam occult detective, który by mi się spodobał. Jednak gdy czytelnik już nieco przywyknie do postaci, zaczynają go one interesować a nawet obchodzić. Co prawda, po przeczytaniu całości sam się zastanawiam dlaczego właściwie składałem u autora protesty wobec jego losu. Mam wrażenie, że gdyby fan fik był o Złodzieju dusz a Handlarz słów był tylko jednym z epizodów w nim, byłoby ciekawiej. „Handlarz słów” ma niejednoznaczną stronę formalną. Z jednej strony tekst jest wyczyszczony z błędów interpunkcyjnych, ortograficznych czyli nie przypomina dużej części polskich fanfików, które nie widziały korekty, albo ich autorzy myśleli, że ją widziały. Z drugiej zaś całkiem liczne porównania są tak bombastyczne (zwłaszcza liczne rozstrzeliwania czegoś co się nie da rozstrzelać), że nie wpasowywały się w klimat opowieści. Skąd w ogóle w Equestrii wzięłaby się kara rozstrzelania a przede wszystkim z czego by strzelano? Z armatki imprezowej Pinkie Pie? Aż się czuje tutaj egzekucyjny entuzjazm wczesnych wierszy niektórych rewolucyjnych poetów bolszewickiej Rosji. Jednak inne opisy, zwłaszcza te pod koniec, budzą moje szczere uznanie, a dialog Handlarza z zebrą na początku wręcz sprawił, że radziłem autorowi pójść ścieżką poetów i pisać utwór wierszem. Być może, szanowny czytelniku, wydaje Ci się, że „jeżdżę” po fanfiku „Handlarz słów”, jakby to był gniot. Bynajmniej! Widziałem gnioty i z czystym przekonaniem piszę teraz następujące słowa: Fanfik Ziemniakforda, „Handlarz słów” jest utworem dla samego autora eksperymentalnym, gdzie sprawdza on swoje umiejętności językowe, w tworzeniu metafor, opisów stanów psychicznych i emocjonalnych. Nie zawsze mu się to udaje, ale próbuje i odnosi efekty. Z ręką na sercu przyznaję, że zanim zacząłem pisać „Truciznę w naszych żyłach”, poniosłem dużą literacką porażkę. „Handlarz słów” nie zasługuje na porównania z takimi „cudami” polskiego fandomu My Little Pony jak „Polacy są wszędzie”. Porównania z innymi utworami utrzymanymi w formie eksperymentu także niewiele mi dają, bo ich po prostu nie znam i nie znalazłem informacji, gdzie je można znaleźć. Żeby poprawić tekst nie trzeba go pisać na nowo. Trzeba go raczej wzbogacić o nowe wątki a te istniejące bardziej rozbudować. Przede wszystkim, o ile Ziemniak, nie zacznie pisać wierszem, proponuję uprościć język jakim jest napisany utwór, gdyż kilka razy wydawał mi się on przekombinowany tylko po to, żeby sama myśl, dość prosta, wydawała się trudniejsza w odbiorze. Liryka bowiem jest mniej restrykcyjna w tej kwestii niż proza, zwłaszcza jeśli chodzi o porównania. Czy polecam „Handlarza słów”? Można dać mu szansę, ja sam końcowe rozdziały czytałem ze wzrastającym zainteresowaniem (niestety środkowa część fanfika jest słabsza niż pełen tajemniczości początek czy zakończenie), ale nie jest to tekst, który spodoba się każdemu. Nie oznacza to jednak, że jest on zły. Średni? Ale z jaką średnią mam go porównywać, jeśli nic podobnego nigdy nie czytałem. Jest on natomiast z całą pewnością zjawiskowy i eksperymentalny w obu, dobrym i złym znaczeniu tego słowa.
  14. Przeczytałem Owies na tysiąc sposobów, gdyż dziwnym zrządzeniem losu wysłuchałem z zainteresowaniem słuchowiska na Broniec Corner 2.0. Byłem dość dziwnym przypadkiem, bo jeden z kolegów na kolejne wspomnienie, że Powiedział I przestał czytać na głos. Ja jednak postanowiłem sięgnąć do pierwszego fanfika z serii. Fanfik jest utrzymany w stylu literatury obozowej lecz nie jest to ten utwór, który w celu wprowadzenia wątków z naszego świata jest pozbawiony equestriańskiego klimatu. Tekst jest na tyle krótki, że nie może znudzić czytelnika i pomimo kilku problemów z użyciem zbyt potocznych słów w tekście, czyta się dobrze. Niestety, cały wątek do którego zmierza utwór jest dla mnie przekombinowany. Nie rozumiem, dlaczego mając taką władzę nie może on tego dokonać po prostu wydając rozkaz. Czemu totalitarna władza, która zamyka kucyki za "nic", gdyż jak wynika nie wprost z tekstu nagle krępuje swoim urzędnikom kopyta jakimiś legalistycznymi rozwiązaniami? Teoretycznie nie jest to duży problem, fanfika taka głupotka nie powinna rozłożyć na łopatki, ale tutaj jest to bardzo istotne, gdyż owo polecenie napędza działania sadystycznego nadzorcy. Przez to wątek przykuwa uwagę. Czy władza boi się Twilight? Czy skrzydła mają jakieś znaczenie po tym jak się zostało alikornem i ich utrata powoduje, że alikorn staje się tylko jednorożcem z mocą tegoż? Czy jest to symbol? A jeśli tak to czemu jest taki ważny? W tekście nie ma odpowiedzi na te pytania. Miałem przez to wrażenie, że mam do czynienia z zarysem opowiadania a nie gotowym dziełem. Dlatego moim zdaniem Owies nie broni się jako pojedyncze opowiadanie i powinien być tak powiązany z resztą aby nie budzić wątpliwości, że jest częścią większej całości. W przeciwnym razie powinien zostać wzbogacony opisami świata i systemu, który stworzył obozy. Gdyż jeśli są one tylko jakimiś centrami izolacji, to rygor jest dziwnie surowy a jeśli obozami eksterminacyjnymi to wydaje się zbyt lekki. Przez takie braki tekst traci w odbiorze. Nie zniechęcam ale też nie polecam.
  15. Ja już widziałem i moim zdaniem jest zupełnie przyzwoicie. Nawet się wciągnąłem.
×
×
  • Utwórz nowe...