Skocz do zawartości

Obsede

Brony
  • Zawartość

    170
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    22

Wszystko napisane przez Obsede

  1. Wiem, że należy unikać wielkich słów, ale muszę to napisać. Fanfik „S.T.A.L.K.E.R. Equestria Girls” zapowiada się znakomicie. A ponieważ rozdziały są długie będę starał się je recenzować zanim jeszcze przeczytam całość. Wiecie, rozumiecie, trwa konkurs. Bez tego pewnie nigdy bym po niego nie sięgnął i nie wiedział co traciłem. Już sam początek, a na początku jest okładka, zdradza, że autor poważnie podchodzi do swego dzieła. Fluttershy wygląda groźnie i nieustępliwie. Najwyraźniej lekcje asertywności ma już za sobą. A przydały się jej w pierwszym rozdziale bardzo. Na ponad dwudziestu stronach poznajemy bardziej naszą bohaterkę niż świat zony, gdyż jest to fanfik jednak kierowany do osób, które znają grę od GMC World, oraz zapewne „Czyste niebo” i „Zew Prypeci”. Ja sam znam grę tylko z sesji z Ziemniakfordem. I dobrze, bo informacje jakie otrzymujemy są bardzo zdawkowe. Ot jest zona, która się rozrasta, są dobrzy stalkerzy, są źli bandyci i są mega dranie z organizacji zwanej Monolit. Same opisy, które mówią co czym jest niż to opisują, wskazują na to, że widz zna materiał źródłowy a także zna się na broni palnej w ogóle i potrafi odróżnić AK od G37. Nie jest to nic złego, chociaż opis działania anomalii czy też emisji jest treściwy i bardzo sugestywny. Autor potrafi, tylko jest oszczędny w słowach. Tekst jest dobrze sformatowany, nie znalazłem tutaj żadnej literówki, co świadczy o tym, że korekta dobrze wykonała swoją pracę. Prawdę mówiąc nawet oznaczenia miejsc gdzie akcja przeskakuje w czasie są bardzo klimatyczne podobnie jak numery rozdziałów. Właściwie to chyba możnaby to wydać tak jak się wydaje „Fallaut: Equestria”. Zastanawia mnie jednak, że Fluttershy zna swą kucykową tożsamość i nawet wspomina, że Celestia podnosi słońce. Pojawiają się także ksywki stalkerów znane z gier, nowe są utrzymane w tym samym duchu, ale pracują oni np. Sunbersta. Jeszcze bardziej intrygujący jest sam początek, który co prawda nie przypomina mi niczego znanego z gry, ale bardziej z jakiegoś albumu artystycznego artysty, który wykonał rysunki do gier fabularnych „Opowieści z pętli” oraz „Opowieści z powodzi”. Jest to krótki a zarazem bardzo klimatyczny opis. Póki co polecam tę serię fanom gier i Equestria Girls. Jest to połączenie niecodzienne ale jak na razie trzymające w napięciu i świetnie zrealizowane.
  2. Czy naprawdę muszę pisać co jest nie w porządku z „Pinkie Pie is Dead”? Jest to naprawdę zastanawiający fanfik. Przypomina mi inną pozycję pt. „Unmarked”, którą kiedyś wysłuchałem. I te podobieństwa są w pewnym sensie uderzające. Unmarked był jednak czymś co nazywamy Occult Detective – kryminał okultystyczny, podczas gdy „Pinkie Pie is Dead” udaje rasowego przedstawiciela powieści detektywistycznej do tego w klimacie Noir. Equestria nawet do tego zachęca, wszak przypomina ona nieco Stany Zjednoczone lat 20-30tych, prawda? I ma to wiele z tego, czego oczekujemy od kryminału Noir. Narracja jest wartka, detektyw jest sfrustrowany swoją pracą i życiowymi niepowodzeniami, w dodatku nadużywa alkoholu. Owszem, nie ma tutaj zbyt wielu scen akcji, ale autor po mistrzowsku prowadzi dialogi między detektywem a przesłuchiwanymi, ukazując ich relacje w sposób pełen niuansów. I tak jak w dobrym kryminale morderca gdzieś tam jest, przewija się na kolejnych stronach ale praktycznie nie ma dowodów, na to, że może być sprawcą. Pomówimy o tym później. Opisy kolejnych etapów prowadzenia śledztwa jak np. oględziny miejsca zbrodni nie są przepełnione profesjonalnym żargonem (co bym ocenił pozytywnie) ale pokazują mniej więcej przebieg śledztwa. Detektyw logicznie próbuje rozważyć przyczyny i przebieg zajścia i a czytelnik pochłania kolejne strony jak szalony. Nie kłamię, jeszcze żadnego fanfika nie czytałem z takim zapałem. Nie przeszkadzają w tym literówki, powtarzające się zbyt blisko siebie słowa. To jest tłumaczenie z języka angielskiego a tam powtórzenia są normą, jednak korekta mogłaby być ciut lepsza. Poza tym sam bohater wydaje się być odrysowany od sztancy detektywów z filmów czy powieści Noir ale wciąż ma w sobie tę charyzmę, która sprawia, że mimo iż jest miejscami żałosny, budzi zainteresowanie czytelnika. Dopiero pod koniec ta obawa o niego słabnie, gdyż autor chyba jednak trochę przesadził w tym psychologicznym samobiczowaniu bohatera. Z małych zastrzeżeń wyciągam wniosek, że bohater jednak czasem wyciąga informacje podczas przesłuchań nie wiadomo skąd. Przykładowo podczas rozmowy z Twilight mówi on, że interesuje się nekromancją. Czy detektyw, który nie jest wybitnym czarodziejem ani nie ma żadnej sugestii, że zna się na czarach lepiej niż przeciętny jednorożec, potrafiłby rozpoznać dzieła o nekromancji? Autor często sugeruje, że przesłuchiwane kucyki coś ukrywają, ale nigdy nie mamy możliwości wniknięcia co za tym stoi. Czy Mane 6 nie lubiły tak naprawdę Pinkie Pie i nic do niej nie czują? Są takie sugestie ale mają one za zadanie tylko odwrócić uwagę czytelnika i dodać pikanterii całości przed ostatecznym wskazaniem winowajcy. I tutaj muszę to napisać: sprawca nie mógł być wskazany przez czytelnika poprzez otrzymane informacje ani posiadając wiedzę z serialu. Tak, autor nie kierował się kanonem, wiele rzeczy wymyślił, ale i tak nie daje to czytelnikowi do myślenia się kto zabił, inaczej niż strzelając na ślepo i nie mając żadnych dowodów na poparcie swojej teorii. Nawet nie da się uzasadnić logicznie jednej rzeczy: To wszystko może by dało się wyjaśnić, lecz wszystko dzieje się zbyt szybko i powstaje wrażenie, że decyzje autora o uczynieniu tej a nie innej osoby zabójcą była czymś w rodzaju zakończenia UFO z gy „Silent Hill”. Może zamiast skupiać na sposobie przeprowadzenia zbrodni autor powinien się skupić na motywach sprawcy. Wówczas może zakończenie byłoby przewidywalne ale przynajmniej spójne. A ten fanfik na takie zasłużył. Jeszcze na koniec wspomnę o jednej rzeczy, fanfik nie trzyma klimatu serialu ani jego świata. Broń palna, whisky i tak dalej, tego nie odnajdziemy w tym świecie. Jest natomiast pod tym względem podobna do wspomnianego „Unmarked”. To nie jest kwestia przeze mnie oceniane negatywnie, po prostu o tym wspominam.
  3. „Kroniki Azumi” są prequelem do „Kronik Diany: Smile”, ale mam wrażenie, że są czymś zupełnie samodzielnym. Czymś samodzielnym co jednak mi się podoba. Od czasu gdy Little Pip wyszła ze Stable 13 i zobaczyła szkielety tych, którym nie udało się wejść do środka, nie czułem takiego przygnębienia wywołanego opisami. Są one krótkie i treściwe, pozbawione niepotrzebnego patosu ani, pomimo tematyki, niepotrzebnej brutalności czy scen, które mają za zadanie w tani sposób przyciągnąć emocje czytelnika. Krótko pisząc, autor uniknął błędów HOTD (tak, wiem że to anime), które miały sprawić, że czytelnik powinien poczuć silny przypływ emocji wobec postaci, które pojawiają się w historii po raz pierwszy. A postacie w „Kronikach Azumi” obciążają nas silnym ładunkiem emocjonalnym, chociaż nie znamy ich z serialu. Są one jednak ciekawie napisane a w każdym razie nie odnosiłem wrażenia, że ich dramaty są „wciskane” czytelnikowi na siłę. Ich dramaty wynikają z apokaliptycznej sytuacji dookoła i nawet irracjonalne postępowanie budzi u mnie ich zrozumienie. Chaos pierwszym tygodni katastrofy kontrastuje z apatycznością ocalałych późniejszego okresu. Nie mogłem tego powiedzieć o czynie Wrighta po pierwszym przesłuchaniu fanfika na BC 2.0, ale gdy przeczytałem fanfika i poznałem cały kontekst jego stan emocjonalny nie budzi już takiego szoku. Fabuła jest prowadzona w interesujący sposób. Kiedyś bym go nazwał chaotycznym, ale teraz dostrzegam, że zatacza ona kręgi. Wychodzimy od pewnego wydarzenia, następnie poznajemy sytuację, która do niego doprowadziła z różnych perspektyw by potem powrócić do teraźniejszości. Jednak na początku to skakanie przez lata a nawet dłuższe okresy czasu utrudnienie zrozumienia tego co się dzieje. Nawet teraz nie jestem pewien czy się pomyliłem, czy też po prostu upłynęło tyle czasu, że wydarzenia te łatwiej poukładały się w mojej głowie. Teraz już sam nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Pewnie całość mogłaby być napisane w bardziej przejrzysty i uporządkowany sposób, ale twierdzę już, że jest to warunek konieczny, zwłaszcza że cząstkowość narracji jest zależna od wiedzy bohaterów w danym czasie. Motyw z przekazywaniem informacji poprzez listy jest ciekawy, zwłaszcza, że stosuje się go tutaj dość często. W „Kronikach Azumi” pojawia się wymiar duchowy, kontakt z bóstwami jest zagadkowy i sami bohaterowie nie są pewni czy go doświadczyli. Takie skoki pomiędzy jawą a stanami nieświadomości są często kontrastowane poprzez ich występowanie tuż obok siebie. Nie wiem na ile jest to zamierzone, czy po prostu autor pisał pod natchnieniem, ale to działa. Sytuacja panująco dookoła jest wywołana przez czynniki nadprzyrodzone, bohaterowie są niedożywieni, nie panują nad swoją świadomością. Są problemy, głównie w kwestii formy. Niemało jest tutaj literówek, problemów z odstępami, raz czy dwa z odmianą przez przypadki, niekonsekwentnym nazewnictwem (raz jest napisane Cukrowy kącik a raz Kącik kostek cukru). Ponadto nie jestem pewien pisanie pogrubioną czcionką całych fragmentów aby oddzielić je od narracji innych postaci, było dobrym pomysłem. Czy nie dało się tego zrobić w inny sposób? Ogólnie jeśli nie było korekty, to nie jest najgorzej, ale jeśli była to niewystarczająca. I to jest mój główny zarzut. Drugim zarzutem jest to, że seria nie jest kontynuowana. Chociaż zanim byś ją wznowił przydałaby się wpierw korekta wcześniejszych części. Poza tym jednak widzę, że autorowi zależało na swym utworze skoro początki późniejszych rozdziałów zdobią rysunki. Podsumowując, „Kroniki Azumi” to ciekawy, choć wymagający poprawek formalnych fanfik. Chociaż miałem pewne wątpliwości na początku, to teraz uważam, że jest on godny polecenia osobom, które lubią mroczne opowieści, nie pozbawione jednak odrobiny nadziei.
  4. „Pingwiny z Equestrii” to twór mogący mieć wszystkie najlepsze cechy dwóch serii, które celują w nieraz w komedię absurdu, a czasem taką zwykłą, wciąż jednak zabawną komedyjkę sytuacyjną. Zdziwiłem się bardzo gdy odkryłem, że sytuacji, które mogę nazwać śmiesznymi jest tutaj znacznie mniej niż te, którą zasługują na miano żenujących. Wspomnieć o fabule? Od tego wypada zacząć, prawda? Otóż fabuła przedstawia potyczki sześciu pingwinów z wrogami Equestrii, których pokonały główne bohaterki, jak Sombra, królową Chrysalis itd. Ależ, drogi komentatorze, musiałeś się przejęzyczyć, przecież pingwiny były cztery… jak piszę, że sześć to chyba wiem co piszę? Prawda?! A jak nie wierzysz, to sam się męcz! Do Skippera, Rico, Szeregowego i Kowalskiego dołączyła dwójka innych: Louis, pingwin ze Szkocji i Łysy, pingwin z Polski. Nie ma króla Juliana, Morta, Marlenki… nie ma waszych ulubionych postaci! Natomiast nowa dwójka jest w przypadku Louisa, pozbawiona wyrazu, zaś Łysy to krindż w najwyższej postaci, którą przebija tylko Krzysiu z „Polacy są wszędzie”. I pisze to zupełnie poważnie. Zachowania Łysego powodują, że czytelnik zaczyna się wstydzić, że jest on pozorowany na Polaka. Jego odzywki są prymitywne, pełne pewnego, używanego zamiennie z przecinkami słowa na „K”, w dodatku z umiłowaniem do alkoholu. Znana nam z serialu część drużyny musi jednak bronić honoru serii, prawda? Błąd! Ale przecież Mane 6 ratuje sytuację? Błąd! Postacie znane nam z serialu, są poza Rico, kompletnie pozbawione tego czegoś co czyniło je tak wyjątkowymi w znanych nam produkcjach. Mane 6 jest prawie w ogóle nieobecne. Fabuła pełna jest opisów tego, jak pingwiny przy pomocy broni, starają się pokonać przeciwnika. Jest mnóstwo prostych opisów, jak strzelają z broni automatycznej, wyrzutni rakiet itd. Zastanawiam się przy tym skąd autor wytrzasnął te pomysły. Pingwiny z Madagaskaru były zmilitaryzowane, ale nie używały broni a już na pewno nie używały broni do pokonywania swoich wrogów cały czas tak jak to robią tutaj. Więcej z tego typu fabułą mieliby wspólnego bohaterowie bajki „Komandosi z podwórka” (Barnyard commandos). Pingwiny, chociaż udawały wojsko, musiały posługiwać się sprytem aby pokonać… a raczej przezwyciężyć problemy z którymi się zetknęły. Język, jest prosty i zrozumiały. Nie ma tutaj wielu opisów (a jeden jest nawet bardzo szczegółowy, a złe fanfiki łączy takie wybiórcze przywiązanie do detali podczas gdy cała reszta pisana jest od sztancy) a fabułę popychają do przodu, czasami żenujące dialogi. Jest jednak jeden, podstawowy problem. Tekst nie przeszedł żadnej korekty. Autor informuje nas o tym pisząc „Korekta: na razie nikt”. Tak, to wiele wyjaśnia, ale udowadnia, że tekst dla niego naprawdę niewiele znaczył. Brak korekty to zresztą kolejny znak fanfika, którego należy unikać. Nie jest to jednak bardzo zły fanfik. Fabuła tworzy mniej więcej logiczną całość, po prostu jest oparta na kilku schematach fabularnych, które są powtarzane co jakiś czas. Jednak brak korekty, wybiórcza szczegółowość oraz nijakość bohaterów nie pozwalają mi tego fanfika nazwać średnim, zwłaszcza, że Łysy jest doprawdy żenującą postacią. Naprawdę szkoda tracić czas na ten tytuł, zwłaszcza kiedy bierze się udział w konkursie komentatorskim.
  5. Zastanawiam się czy moja opinia będzie miarodajna, wszak nie wiem czy utwór ten miał planowaną kontynuację kiedy był pisany na konkurs. To jednak jedyna zastrzeżenie jakie mogę mieć do mojej opinii. Nie jestem fanem krótkich utworów i po lekturze „Kroniki Diany: Smile” nie mogę zmienić tej opinii. Niedawno przeczytałem „Handlarza słów” autorstwa Ziemniakforda. Tamten utwór miał 140+ stron, dział się w Equestrii znanej z serialu i wprowadzał ledwie kilka nowych postaci. Jednak miałem wrażenie, że przydałoby się kilkadziesiąt stron więcej (co najmniej) abym mógł w pełni zrozumieć motywację postaci i lepiej poznać bohaterów stworzonych lub reinterpretowanych przez autora. Tymczasem tutaj akcja skacze do przodu o całe lata, pojawiają się postacie z innych wymiarów, twory, które są uważane za bogów przez śmiertelne istoty a wreszcie ostateczne zło zamierza zniszczyć planetę i być może inteligentne życie w kosmosie, choć to ostatnie jest już tylko moją interpretacją. To wszystko jest przedstawione na 14 stronach z dużymi odstępami zamiast „poruczników” i akapitami oddzielonymi enterem i rozpoczynających się od wcięcia, chociaż w zupełności wystarczyłoby jedno z nich. Wspominałem, że gdzieniegdzie interlinia jest skacze z 1,15 na 1,5? Autor zatem walczył o to by fanfik wydawał się dłuższy niż jest w rzeczywistości. Nie będę wspominał o interpunkcji, gdyż sam mam z tym problemy i zrobili to już wcześniej mądrzejsi ode mnie. Dla mnie jest to raczej luźny zapis myśli lub utwór pozostający w jakimś dziwnym związku z prequelem czyli „Kronikami Azumi”. Z jednej strony zdradza on nam niektóre ważniejsze wydarzenia, których będziemy świadkami a z drugiej urywa się tak nagle, że sam wydaje się być mniej istotny od swego własnego prequela. Czy gdyby „Nowa nadzieja” była jedynym filmem z pierwszej trylogii „Gwiezdnych wojen” a potem zobaczylibyśmy kolejno „Mroczne widmo”, „Atak klonów” i „Zemstę Sithów” to wiedzielibyśmy co wynika z czego? Przecież już w „Nowej nadziei” Obi Wam Kenobi wspomina o Vaderze, który zabił ojca Luke’a Skywalkera a młody chłopak pyta go o wojny klonów, więc pewnie się to jakoś łączy, prawda? Owszem, utwór czyta się szybko, język jest prosty, opisy nierozbudowane ale konkretne i działające na wyobraźnię. W dodatku podoba mi się nawiązanie do „Powrotu do przyszłości” (chociaż czemu kucyk używa ludzkiego samochodu?) i piosenka, która zapewne pochodzi z serialu. To fajna odskocznia od ponurego klimatu opowiadania. Chociaż czy jest to opowiadanie? Wygląda mi bardziej na szkic, luźny zapis scen, które powinny zostać połączone w jakiś sposób w przyszłości. Tymczasem otrzymujemy prequel, który będę czytał w najbliższej przyszłości a który znam z czytań na Bronies Corner 2.0. Wywarł on na mnie wtedy pewne wrażenie. Autorze, pogoń za pomysłami i chęć ich realizacji to dobra rzecz, ale nie jestem pewien czy należy zostawiać recenzowany przeze mnie utwór w takim stanie. Sam jednak napisałem kiedyś krótkie opowiadanie, trochę ponad 30 stron, i wiem, że zmieszczenie się w krótszej ilości tekstu nawet jeśli ma się pomysły na setki stron, nie jest łatwym zadaniem. Ale tutaj mamy właśnie pomysłów na owe kilkaset stron. Warto wspomnieć choćby, że samo użycie słowa „kroniki” w tytule sugeruje większą całość. Mamy tutaj jednak zdecydowanie do czynienia nie z kronikami ale z teaserem. A teasery robią niekiedy większe wrażenie niż gotowy film, bo składają się z najlepszych, wypełnionych akcją scen. Niestety nie otrzymaliśmy nigdy wspomnianego filmu.
  6. Naprawdę nie wiem co mam napisać o „Stajni Discorda”, żeby nie stworzyć wrażenia, że jestem wobec niego bezkrytyczny. Podczas obcowania z tym, krótkim przecież, utworem, na moich ustach nieustannie gościł uśmiech. Sam utwór bardzo dobrze pokazuje postać Discorda, którego mogliśmy poznać w naszym ukochanym serialu. Inaczej niż nakazuje tradycja grimdarków (ktoś pamięta może piosenkę „Discord’s Puppet” albo fanfika „Discord’s Doll”?), nie czyni z niego sadystycznego potwora, który postradał rozum po śmierci ukochanych kucyków. Jest on natomiast troszczącym się o swoje kucyki sprzedawcą używanych klaczy. Muszę pochwalić autora za niesłychaną wyobraźnię w przeniesieniu żargonu sprzedawcy używanych samochodów/motocykli i przełożyć je na budowę kucyków. A rozważania o napędzie klaczy na sianko czy też owies, połączone z porównywaniem znanych nam kucyków do różnych marek samochodów przeznaczonych dla różnych grup klientów było najzabawniejszą częścią tego i tak przezabawnego fanfika. Nie przeszkadza fakt, że fabuła jest tutaj prosta, zasadniczo pozbawiona zaskakujących zwrotów akcji. Jest to dialog, pomiędzy Discordem sprzedawcą a klientem, który jest człowiekiem i szuka dla siebie klaczy. A jednak efekt jest bardzo zabawny. Wady? Moim zdaniem w swej kategorii jest to dzieło kompletne i samodzielne. Nie sprawia, że czytelnik chce więcej, ani tym bardziej, że pragnie aby całość już się skończyła. Podkreślić należy, że krótka forma świetnie koresponduje z wymową fanfika. A jednak może się mylę? Może chciałbym przeczytać prequela? Opowiadałbym on o tym, jak rozmowne i żywe kucyki stały się bezwolnymi eksponatami w stajni, której właścicielem jest Discord.
  7. Przyznam, że mam problemy z miarodajną oceną fanfika „Handlarz słów”. Nie chodzi nawet o to, że Ziemniak wniósł ogromny wkład w powstanie mojego fanfika „Trucizna w naszych żyłach”. Teksty Ziemniaka są bardzo specyficzne i nie zetknąłem się z niczym podobnym odkąd zacząłem czytać i słuchać fanowskiej fikcji, tak po angielsku jak i po polsku. Moim zdaniem, jeśliby go trzeba koniecznie zakwalifikować jest to powieść filozoficzna, aczkolwiek rozważania autora nie są rozmieszczone równomiernie. Mam wrażenie, że koncentrują się one pod koniec utworu. Są one bardzo pesymistyczne i chyba można je podsumować słowami Vanitas vanitatum et omnia vanitas – Marność nad marnościami i wszystko marność. Nie jestem jednak pewien czy wszystko zrozumiałem, a więc nie będę się wypowiadał na ten temat, zostawiając pole do interpretacji czytelnikom. Jeśli jednak ocenić fanfika jednym zdaniem, to czuję niedosyt. Moim zdaniem tekst jest zbyt krótki co prowadzi do kilku problemów. Niektóre z nich są moim zdaniem istotne. Jest tutaj pięć istotnych postaci i tylko jedna moim zdaniem doczekała się należytego rozwinięcia. Jest nią Złodziej dusz, który, muszę to napisać, pod koniec sprawił, że przestałem zwracać uwagę na tytułowego Handlarza słów. Jest to postać wyrazista, okrutna acz z fantazją (do okrucieństwa) i chimeryczna. Jej rozważania o niewolnictwie na które miała dość czasu by widz mógł je zrozumieć, są interesujące i mogłyby się znaleźć z powodzeniem w jednym z moich ulubionych seriali „Siedemnaście mgnień wiosny”. Popatrzcie tylko na postać Klausa! Interesującą postacią jest służąca mu Storm, jednak istnieje ona głównie w kontekście dwóch zwalczających się bohaterów. Sombra, król cieni, wypada słabiej, jakoś nie mogąc się przebić i wywalczyć dla siebie nieco przestrzeni życiowej. Zresztą nie wydaje mi się, by przez większość czasu grał on istotną rolę. Wydaje mi się, że gdyby nie samo jego imię to emocje czytelnika wobec tej postaci byłyby zwyczajnie letnie. Tytułowy Handlarz ma pewien problem, mianowicie jest postacią, która prowadzi interesujące rozmowy, tylko nie uświadczyłem w fanfiku owego handlowania słowami. Jest on zapewne połączeniem detektywa i specjalisty od budowy wizerunku, względnie jego niszczenia. Owszem, posługuje się nimi zręcznie, ale jak na postać, która przeżyła niezliczoną ilość pokoleń kucyków, pragnąłbym go zobaczyć podczas wykonywania „prostej” fuchy. Pomogłoby to zarysować jego charakter, który w porównaniu ze Złodziejem dusz (który jest bardzo edgy), blaknie. W ogóle chciałbym zobaczyć takie „fuchy” w wykonaniu nie tylko Handlarza, ale też Storm i Sombry. Mam wrażenie, że tekst cierpi z powodu zbyt dużej ilości niedopowiedzeń. Brakuje mi tła postaci, brakuje mi czasu poświęconego postaciom. A gdyby im go dać, wówczas mógłby z tego wyjść dobry dramat psychologiczny. Brakuje mi komentarza autora, wskazówek, domysłów, plotek, fałszywych lub też opartych na jakichś podstawach. Brakuje mi wreszcie wysiłku samego protagonisty w osiąganiu swych celów. Odniosłem wręcz wrażenie, że Handlarz słów jest kimś w rodzaju celebryty. Jest znany bo jest znany. Kucyki się go boją, niektóre z powodu tego, że potrafi siać w nich panikę i niepokój. Te fragmenty są dobre, ale są też zbyt krótkie. Ale gdy porównamy go ze Złodziejem dusz, wydaje się on ledwie jego cieniem. I w sumie chyba taki był zamysł autora. Muszę to jednak napisać: Złodziej, mając może 1/5 tekstu poświęconego Handlarzowi dużo bardziej przyciągnął moją uwagę niż tytułowy bohater. Handlarz nie dochodzi do prawdy. Handlarz po prostu ją zna. Być może ma do tego prawo, wszak jest bardzo stary (tylko nie wygląda), ale nijak nie pozwala mi to, jako czytelnikowi, powtórzyć jego toku rozumowania. A jeśli fanfik zalicza się do nurtu occult detective? Tam bohaterowie też po prostu zdobywają informacje za pomocą praktyk okultystycznych nie zaś prowadząc tradycyjne śledztwo. Jeśli jednak mam być szczery, nie znam occult detective, który by mi się spodobał. Jednak gdy czytelnik już nieco przywyknie do postaci, zaczynają go one interesować a nawet obchodzić. Co prawda, po przeczytaniu całości sam się zastanawiam dlaczego właściwie składałem u autora protesty wobec jego losu. Mam wrażenie, że gdyby fan fik był o Złodzieju dusz a Handlarz słów był tylko jednym z epizodów w nim, byłoby ciekawiej. „Handlarz słów” ma niejednoznaczną stronę formalną. Z jednej strony tekst jest wyczyszczony z błędów interpunkcyjnych, ortograficznych czyli nie przypomina dużej części polskich fanfików, które nie widziały korekty, albo ich autorzy myśleli, że ją widziały. Z drugiej zaś całkiem liczne porównania są tak bombastyczne (zwłaszcza liczne rozstrzeliwania czegoś co się nie da rozstrzelać), że nie wpasowywały się w klimat opowieści. Skąd w ogóle w Equestrii wzięłaby się kara rozstrzelania a przede wszystkim z czego by strzelano? Z armatki imprezowej Pinkie Pie? Aż się czuje tutaj egzekucyjny entuzjazm wczesnych wierszy niektórych rewolucyjnych poetów bolszewickiej Rosji. Jednak inne opisy, zwłaszcza te pod koniec, budzą moje szczere uznanie, a dialog Handlarza z zebrą na początku wręcz sprawił, że radziłem autorowi pójść ścieżką poetów i pisać utwór wierszem. Być może, szanowny czytelniku, wydaje Ci się, że „jeżdżę” po fanfiku „Handlarz słów”, jakby to był gniot. Bynajmniej! Widziałem gnioty i z czystym przekonaniem piszę teraz następujące słowa: Fanfik Ziemniakforda, „Handlarz słów” jest utworem dla samego autora eksperymentalnym, gdzie sprawdza on swoje umiejętności językowe, w tworzeniu metafor, opisów stanów psychicznych i emocjonalnych. Nie zawsze mu się to udaje, ale próbuje i odnosi efekty. Z ręką na sercu przyznaję, że zanim zacząłem pisać „Truciznę w naszych żyłach”, poniosłem dużą literacką porażkę. „Handlarz słów” nie zasługuje na porównania z takimi „cudami” polskiego fandomu My Little Pony jak „Polacy są wszędzie”. Porównania z innymi utworami utrzymanymi w formie eksperymentu także niewiele mi dają, bo ich po prostu nie znam i nie znalazłem informacji, gdzie je można znaleźć. Żeby poprawić tekst nie trzeba go pisać na nowo. Trzeba go raczej wzbogacić o nowe wątki a te istniejące bardziej rozbudować. Przede wszystkim, o ile Ziemniak, nie zacznie pisać wierszem, proponuję uprościć język jakim jest napisany utwór, gdyż kilka razy wydawał mi się on przekombinowany tylko po to, żeby sama myśl, dość prosta, wydawała się trudniejsza w odbiorze. Liryka bowiem jest mniej restrykcyjna w tej kwestii niż proza, zwłaszcza jeśli chodzi o porównania. Czy polecam „Handlarza słów”? Można dać mu szansę, ja sam końcowe rozdziały czytałem ze wzrastającym zainteresowaniem (niestety środkowa część fanfika jest słabsza niż pełen tajemniczości początek czy zakończenie), ale nie jest to tekst, który spodoba się każdemu. Nie oznacza to jednak, że jest on zły. Średni? Ale z jaką średnią mam go porównywać, jeśli nic podobnego nigdy nie czytałem. Jest on natomiast z całą pewnością zjawiskowy i eksperymentalny w obu, dobrym i złym znaczeniu tego słowa.
  8. Przeczytałem Owies na tysiąc sposobów, gdyż dziwnym zrządzeniem losu wysłuchałem z zainteresowaniem słuchowiska na Broniec Corner 2.0. Byłem dość dziwnym przypadkiem, bo jeden z kolegów na kolejne wspomnienie, że Powiedział I przestał czytać na głos. Ja jednak postanowiłem sięgnąć do pierwszego fanfika z serii. Fanfik jest utrzymany w stylu literatury obozowej lecz nie jest to ten utwór, który w celu wprowadzenia wątków z naszego świata jest pozbawiony equestriańskiego klimatu. Tekst jest na tyle krótki, że nie może znudzić czytelnika i pomimo kilku problemów z użyciem zbyt potocznych słów w tekście, czyta się dobrze. Niestety, cały wątek do którego zmierza utwór jest dla mnie przekombinowany. Nie rozumiem, dlaczego mając taką władzę nie może on tego dokonać po prostu wydając rozkaz. Czemu totalitarna władza, która zamyka kucyki za "nic", gdyż jak wynika nie wprost z tekstu nagle krępuje swoim urzędnikom kopyta jakimiś legalistycznymi rozwiązaniami? Teoretycznie nie jest to duży problem, fanfika taka głupotka nie powinna rozłożyć na łopatki, ale tutaj jest to bardzo istotne, gdyż owo polecenie napędza działania sadystycznego nadzorcy. Przez to wątek przykuwa uwagę. Czy władza boi się Twilight? Czy skrzydła mają jakieś znaczenie po tym jak się zostało alikornem i ich utrata powoduje, że alikorn staje się tylko jednorożcem z mocą tegoż? Czy jest to symbol? A jeśli tak to czemu jest taki ważny? W tekście nie ma odpowiedzi na te pytania. Miałem przez to wrażenie, że mam do czynienia z zarysem opowiadania a nie gotowym dziełem. Dlatego moim zdaniem Owies nie broni się jako pojedyncze opowiadanie i powinien być tak powiązany z resztą aby nie budzić wątpliwości, że jest częścią większej całości. W przeciwnym razie powinien zostać wzbogacony opisami świata i systemu, który stworzył obozy. Gdyż jeśli są one tylko jakimiś centrami izolacji, to rygor jest dziwnie surowy a jeśli obozami eksterminacyjnymi to wydaje się zbyt lekki. Przez takie braki tekst traci w odbiorze. Nie zniechęcam ale też nie polecam.
  9. Ja już widziałem i moim zdaniem jest zupełnie przyzwoicie. Nawet się wciągnąłem.
  10. Alikorny są rasą znaną z wielu powodów, również z niezbadanej długowieczności. Mogą dzięki niej gromadzić doświadczenie i doskonalić się przez całe stulecia. Dlatego wydaje się, że państwo, którym rządzi ta tajemnicza rasa, powinny cechować stabilność i przewidywalność. A jeśli to tylko pozory? Co jeśli wykorzystują ten czas, by rozpamiętywać uczynione im krzywdy i planować kolejne intrygi? Co jeśli spór pomiędzy ostatnimi rodami jest tak wielki, że wydający się niemożliwy do przezwyciężenia? Czy przez to delikatna równowaga sił w Królewstwie Alikornów zostanie zachwiana na tyle, by istnienie państwa stanęło pod znakiem zapytania? Czy istnieje szansa, że młodszemu pokoleniu uda się pokonać konflikty tak stare, że poświęcone im dokumenty rozsypały się w proch ze starości? Lista osób, którym chciałem podziękować za pomoc w powstaniu tego fika jest długa, więc wspomnę tylko żyjących. Największa podziękowania należą się Ziemniakfordowi, który pełni nie tylko rolę uważnego betareadera ale poświęcił mi wiele godzin w czasie, których przedyskutowaliśmy wielokrotnie motywację postaci, historię Królestwa Alikornów oraz jego system prawny. Wielkie podziękowania należą się Cahan, która zna wiele sekretów życia koni i jest dla mnie źródłem inspiracji jak uczynić kucyki w mniejszym stopniu ludźmi, a w większym zaprezentować ich zwierzęcą naturę. Rozdział I Rozdział II Rozdział III Rozdział IV Rozdział V Rozdział VI Rozdział VII Rozdział VIII Rozdział IX Rozdział X Rozdział XI Rozdział XII Rozdział XIII Rozdział XIV Rozdział XV Rozdział XVI
×
×
  • Utwórz nowe...