Skocz do zawartości

Obsede

Brony
  • Zawartość

    170
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    22

Wszystko napisane przez Obsede

  1. „Kosmiczny koszmar” mógłby być nawet niezłym debiutem lub przykładem wczesnej twórczości. Niestety tekst jest niedokończony. Jest to moim zdaniem crossover z grą Deadspace o czym świadczy wygląd potworów i naprowadza nas też na to jedno z wydarzeń fabularnych na początku. Historia zaczyna się od konfrontacji z takim stworem, przypominającym nekromorfa. Potem przenosimy się w przeszłość. Nie dzieje się tutaj zbyt wiele. Autor wykorzystuje jednak ten czas na budowę atmosfery w opuszczonym statku kosmicznym. Pod tym względem przypomina to trochę typowy crossover z grą jaki był np. Fallout: Equestria. Na początku istnienia naszego fandomu ten kierunek był bardzo popularny. Poza tym, że tekst nie jest zły, są tajemnice, jest trochę mrocznej atmosfery to jest też trochę błędów: Poza tym niektóre zdania wymagają przeredagowania: Nie ma jednak tragedii. To są błędy początkujących pisarzy. Zastanawia mnie coś innego. Dlaczego autor użył takie dziwnej czcionki? Ale nawet to blednie w porównaniu z kolorowaniem słów opisujących kolor. Jaki był w tym cel? Czy miało to sprawić, że tekst będzie wydawał się bardziej interesujący? Cóż, na pewno traci na przejrzystości. Chyba, że jest to jakaś forma poprawy dostępności. Ktoś przecież może być daltonistą i... ehh... nie wiem co autor myślał, ale moim zdaniem dobrze sprawy nie przemyślał. Można poczytać tego fanfika. Co prawda pewnie byłby daleki od ideału, ale nie wywołuje u czytelnika wrażenia pisanego w pośpiechu i bezkrytycznego podejścia.
  2. „Wojna Magii” byłaby pewnie czymś odbiegającym od ideału nawet gdyby była utworem skończonym. A nie jest. Poezja nieczęsto gości na łamach MLPPolska. I nic dziwnego. Pisanie w ten sposób jest trudne. Może dlatego to dopiero drugi tego typu utwór jaki komentuję. Prolog - Narodziny Equestrii odnosi się do tego jak Luna i Celestia uciekły do Equestrii. Tylko po drodze jest parę problemów. Kim jest Tyariel, kim jest Auriel? Kim jest Malthael? Imperius? Towarzyszami broni? Bogami? na wpół nieśmiertelnymi Bohaterami? Wiemy kim są Luna i Celestia, wszak to postacie serialowe. Jednak wypadałoby w związki z tym nakreślić obrazy innych wspomnianych postaci, gdyż nie są oni prawie wcale przedstawieni. Auriel, Malthael i Imperius są w tekście wspominani tylko raz. Jeśli czytasz tekst w którym mowa przykładowo o Zeusie, Atenie itd. to znasz kontekst, wiesz kim oni są, nawet jeśli nie jesteś starożytnym Grekiem, wszak byłeś w szkole i zapewne przeczytałeś Mitologię Parandowskiego. Ale tutaj nic. Jeśli czytasz o Tytanomachii też możesz wiedzieć o czym mowa. Ale tutaj? Ale o co chodzi? Kto był po drugiej stronie? A może był to jakiś kosmiczny konflikt, w którym coś wyłania się z przedwiecznego Chaosu? Wiemy tylko, że na początku Equestrii był ten konflikt. Potem Luna i Celestia pogadały z Tyarielem i ten stwierdził, że ma już dość wojny. Dlaczego jego opinia była taka ważna, skoro uosabia on sprawiedliwość? Nie wiem. Autor też nie wyjaśnia. Wiemy, że zdobyły jakąś twierdzę, Pandemonium, a potem znalazły kryształ, który przeniósł je do Equestrii. Equestria najwyraźniej była na początku a potem Luna i Celestia uciekły w coś co miało się nią stać. Najwyraźniej więc to nie Equestria stanęła na początku chaosu, bo jej wtedy jeszcze nie było. Ja mniej więcej rozumiem co autor ma na myśli, że w te sytuacji to Luna i Celestia są jakby Equestrią i tak dalej. Rozumiem też, że taki skrót myślowy, ale on może nieco czytelnika wprowadzać w błąd. Rozumiem też, że jest to język poezji a ta nie musi być aż tak precyzyjna w swych opisach, ale wystarczyło trochę przerobić początek. Nie mówię już o czterech postaciach, który imiona są wspomniane, z czego trzy tylko raz. Konflikt u bram Pandemonium? Gdybym to ja był kucykiem i znał tę historię. W efekcie, poza Luną i Celestium autor nieustannie odnosi się do czegoś co jest nieznane. Ignotum pre ignotum, by ująć to inaczej. No i wreszcie strona formalna. Jest ok, ale nie na darmo rymy są tak popularne w poezji. Tutaj ich nie ma i czyni to utwór nieco miałkim. No i wreszcie tekst o powstaniu Equestrii, mógłby już mieć przynajmniej tytuł napisany inną czcionką niż reszta tegoż. Podsumowując można ten tekst przeczytać, zły nie jest, ale są ciekawsze poezje np. „Szept mgły”.
  3. Widziałem już różne systemy zapisu dialogowego, ale takiego jak w „Roztańczonych kucykach” jeszcze nigdy. Z tekstem tym jest jeden zasadniczy problem w pewnym sensie dostrzegalnym także czasami w moim fanfiku. Otóż nie wiadomo kto co mówi. Naprawdę, już dialogi w niesławnym fanfiku o Polakach, którzy są wszędzie, o przygodach Krzysia, były pod tym względem bardziej zrozumiałe. Chociaż tam często całe akapity tworzyły jedno zdanie, bez przecinków i z jedną kropką na końcu, to można było zrozumieć co autor ma na myśli. Oczywiście nie sądzę, że autor myślał, kiedy to pisał, ale teoretycznie potrafił jakoś tę myśl wyrazić. Lecz tutaj zabrakło tej umiejętności. Wiemy, że są jakieś tancerki, że gdzieś jadą, że ktoś jest ich szefową, że ktoś odchodzi, że jedna lubi balować, że potrafią zrobić numerek... Taki numerek, czego się spodziewałeś, niewyżyty seksualnie trzydziestolatku?! Już pomijam czym jest ten sznurek, całość jest napisana w totalnie nieatrakcyjny sposób, bardzo suchy. A po prawdzie nieczytelny. Nagromadzenie faktów dotyczących postaci a wreszcie samych postaci jest tak duże, że każde zdanie trzeba czytać dwa razy, żeby zrozumieć co się w nim dzieje. Nie ma tutaj dosłownie ani jednego akapitu, wszystko wygląda jak jeden mega akapit, a wszystkie informacje są podawane w postaci dialogu. W dodatku akcja pędzi niczym... nie wiem, rakieta hipersoniczna? Pomiędzy początkiem a kluczową fabularnie decyzją jest dosłownie 11,5 linijki! Czy autor pisał go gdy gonił go ktoś z nożem? Wygląda to bowiem jak notatki. Wiecie, takie tajemnicze notatki, które kiedy autor odnajdzie po miesiącu to się okaże, że nic nie pamięta i pewnie stwierdzi, że to nie jest jego tekst, bo przecież on nie mógłby napisać takiego bełkotu. W ogóle tekst wygląda jakby autor miał bardzo mało miejsca w edytorze tekstu. Ćwierćpauzy nie oddziela spacja od następujących po nich słów. W dodatku mamy tutaj takie dziwne skróty myślowe: Jaką figurę? Czy to jest jakaś próba fonetycznego zapisu języka francuskiego? A tutaj? Co znaczek *** ma oznaczać? Odstęp czasowy? Czy ja naprawdę muszę pisać dalej? Przecież ten tekst wygląda jak... no nie wiem, jak to nazwać. Próba oszczędzania miejsca? Autor przenosił ten tekst na dyskietkę 3,5 megabajta? W dodatku tekst nie był formatowany, bo za każdą linijką ciągnie się szare zaznaczenie. Ewidentnie też był napisany gdzieś indzie i wklejony do google docs. Usunięcie formatowania najwyraźniej przekraczało możliwości autora. Podsumowując tekst to raczej notatka niż coś, co powinno się znaleźć na forum, w dodatku niechlujna. Nie polecam a wręcz sugeruję administracji by go usunęła za zbyt niską jakość.
  4. Gdy tylko przeczytałem początek drugiego akapitu „Juice” zacząłem się śmiać. Oj, wiedziałem, że choć nie ma tutaj wiele tekstu to i tak będzie o czym pisać. Nawet niekoniecznie o czymś tak paradoksalnym, że w fanfiku tym komuś się bardzo chciało i dał polskie cudzysłowy. Fabuła jest prosta, chociaż nie... jest turbozawiła, ale wynika to bardziej z faktu, że na 1,5 strony skomasowano tekst, który wystarczyłby na trzy rozdziały, gdyby go rozwinąć. A zatem Applecjak umiera. I jakimś nieopisanym zrządzeniem losu mała Applebloom dostrzega na niebie spadającą gwiazdę. Czas wypowiedzieć życzenie, prawda? Ale nie, to by było za proste. Przecież nadszedł czas na komplikacje fabuły. Bo przecież tego oczekuje czytelnik już w drugim akapicie, prawda? I autor rozumie oczekiwania czytelnika. Applebloom zyskuje bowiem przekonanie, że jak będzie mordować kogo popadnie to przywróci siostrę do życia. W tym momencie powinien mi się chyba zawiesić mózg, ale tak się nie stało. Czytałem już zbyt wiele dziwnych rzeczy by takie kompletnie pozbawione sensu rozumowanie zbiło mnie z pantałyku. Applebloom faktycznie morduje niewinnego ogiera i nagle, ni z gruchy ni z pietruchy zaczyna mieć wyrzuty sumienia albo coś tego rodzaju. Może bym to nawet przełknął, gdyby te wydarzenia dzieliło kilkadziesiąt stron a nie... kilkadziedziąt słów. Ale idźmy dalej. Okazuje się, że Applebloom zabiła ale nie dlatego, że chciała. Ten pomysł podsunęła jej Fruit. Kim jest Fruit? Chyba kolejną zmarłą siostrą Applebloom. Poszła do zaświatów i tam jej do reszty odwaliło. Teraz ma pilnować siostry by zabijała ale tak by nie wpadła. Bynajmniej nie mam namyśli niechcianej ciąży. Mam na myśli coś mniej pozytywnego. Super, po prostu aż byłem zdzwiony jak można materiał na 50 stron upchać na 1,5. Jest to coś tak niesamowitego, że nie ma problemu napisać komentarza do czegoś tak krótkiego. Autor miał tyle fantazji, że gdyby w tym tempie szedł dalej to w drugim rozdziale pojawiłyby się strzelające laserami z oczu alikorny a w trzecim mielibyśmy walki w klatkach pomiędzy Janko Muzykantem i Latarnikiem. Ale póki co musimy obejść się smakiem, bo jak całkiem wiele fanfików i ten został porzucony po zaledwie prologu. Nie wiem nawet, czy i tan był dokończony. Podejrzewam, że autor miałby mocne szanse przebić największe dokonania Siwulecdako w rodzaju „Mroczne proroctwa”, „Większe dobro” czy „Przemysł farmaceutyczny”. Zwłaszcza, że tekst nie wygląda tak niechlujnie i nawet cudzysłowy są polskie, co jest rzadkością w naszym fandomie. tymczasem, cóż, olbrzymi potencjał został zmarnowany. Może nie na fanfik ale na długi, oparty na przykładach komentarz podsumowujący wysiłki autora. Mój komentarz. Ale kto wie, może w innym wymiarze ten fanfik został dokończony? Dlaczego ja mam nie fantazjować tak jak autor? Czy polecam? No chybaście oszaleli!
  5. „Five Hundred Little Murders” to tekst poruszający, nawet jeśli można mu zarzucić kilka potknięć. Sam na ten tekst natknąłem się przez przypadek. Szukałem tekstu będącego jednym z wątków w crossoverze pt. „Śmierć”. I z początku myślałem, że jest nim właśnie komentowany fanfik. Że to jest ten utwór, w którym Fluttershy rzuca martwymi wiewiórkami, czaruje i mówi po łacinie. Ale nie mogłem się bardziej mylić, chociaż co do jednego te fanfiki się zgadzają. Faktycznie, Fluttershy zabija w nim zwierzęta. Opowieść śledzimy z punktu widzenia nieznanego z serialu pegaza imieniem Flitter. Flitter jest suką i jednym z najlepiej napisanych złoli jakich widział nasz fandom. Niestety, albo stety, ma ona również kogoś, kogo kocha. Jest nią kotka Carnie. Gdy pewnego dnia zapada ona na cukrzycę jej świat się załamuje a obsesja nienawiści do innych ożywa z nową siłą. Przez następnych kilkanaście stron jesteśmy świadkami dramatu, i nie przesadzam, walki nie tyle o życie kotki co niemożnością pogodzenia się z nieuchronnością jej śmierci. Muszę to napisać. To bardzo realistyczny przebieg wydarzeń. Sam już kilka razy byłem świadkiem jak kot zapadał na chorobę i przechodził przez wszystkie wspomniane etapy, chociaż nigdy nie była to cukrzyca, to zawsze kończyło się to jego uśpieniem. I zawsze walczyliśmy o zwierzaka do końca. Dlatego jest to fanfik, który bardzo mnie poruszył, gdyż odnalazłem w nim także swoją historię. Jest to jednak nie tylko dramat samego zwierzęcia. To także dramat samej Flitter, która traci jedyną istotę, którą podziwiała. Lecz tutaj autor nie jest aż tak wyrozumiały. Właściwie im akcja trwa dłużej tym bardziej Flitter oddala się od ratowania zwierzaka a bardziej wymierzaniu karcących spojrzeń i słów światu. Weterynarze są tutaj na pierwszym miejscu ale również dostaje się Mane6. Zwłaszcza Fluttershy. Fluttershy jest tutaj zaskakująco podobna do tej znanej nam z serialu. A jednak jest zarazem zupełnie inna od tej, którą poznaliśmy w późniejszych sezonach. Brakuje jej asertywności ale zarazem wykazuje się wielką siłą ducha. Autorowi udało się zawrzeć te dwie sprzeczności w tej postaci i zrobić to z niemałym talentem. Okazuje się bowiem, że Fluttershy przez swoją ofiarność w leczeniu zwierząt staje się paradoksalnie ofiarą gniewu właścicieli jej pacjentów, bowiem inni weterynarze odsyłają jej nierokujące nadziei przypadki by poprawić sobie statystyki wyleczalności. To poruszający moment. Tak poruszający, że zacząłem mieć wrażenie, że autor przesadził w drugą stronę. Fluttershy jest jakimś aniołem śmierci, który nie potrafi się nawet sprzeciwić słabej woli kolegów po fachu? Miast tego wylicza imiona swych... ofiar? Bo jest zbyt słaba by się z nimi rozmówić? Przecież na dłuższą metę to ją zniszczy. To nie przypomina Fluttershy, którą kochamy. To jakiś pastisz. O ile Flitter, chcąc dobrze coraz bardziej się stacza w oczach czytelnika, tak Flutter coraz bardziej się w nich podnosi. Ale za jaką cenę? Gorąco polecam „Five Hundred Little Murders”. Too unikalny fanfik. Moim zdaniem to on doprowadził mnie do pewnego ważnego wniosku. Drogi czytelniku. Korzystaj w pisaniu z doświadczeń swoich i cudzych a nie z selfinsertów. To droga na skróty.
  6. Nie sądziłem, że to możliwe ale „Śmierć” to całkiem ciekawy crossover. Tak, jest w naszym fandomie kilka dziwactw. Jedną z nich jest upodobanie niektórych z nas do mordowania na stronach edytora tekstu bohaterek naszego ulubionego serialu. Jednak temu dała początek Pinkamena, potem pojawiła się Lil Miss Rarity, dyrektorka Fabryki tęczy, Rainbow Dash i wreszcie mordująca zwierzątka Fluttershy. Do tej pory nie widziałem by ktoś stworzył crossovera z tymi postaciami. A jednak. I o dziwo, jest on nawet niezły. Dlaczego? Narracja jest tutaj chaotyczna o ile czytelnik nie wie do czego się odwołuje autor. Muszę przyznać, że sam nie wyłapałem nawiązań do Fluttershy, chociaż coś słyszałem. Poza tym jednak, jeśli znasz te postacie, to narracja staje się prawie... filmowa? Miałem wrażenie, że tak jak kolejne sceny pojawiają się w filmie tak tutaj następują przeskoki pomiędzy różnymi postaciami. Poza tym pewne rzeczy są przedstawione inaczej. Dobrym przykładem jest proces pozyskiwania spektrum z pegazów. Przebiega on zupełnie inaczej a co więcej całość jest napisana lepiej niż to co było w fanfikach-pierwowzorach. Nie oznacza to co prawda, że jest to jakiś dobry fanfik ale byłem pozytywnie zaskoczony. Im dalej czytałem tym to pozytywne zaskoczenie rosło. Ba, do tej pory jestem zdziwiony i nie wiem czy sam sobie nie jestem winien, gdyż kilkadziesiąt przeczytanych fanfików w dziale My Little Necronomicon najwyraźniej zaniżyło moje oczekiwania. Fragmenty, które będziemy czytać oddają bardzo wiernie poszczególne sceny. A jednak z czasem zaczyna się z tego wyłaniać jedna, spójna fabuła. Niczym w kontynuacjach pewne wątki są rozszerzane, chociaż w oryginalnych fanfikach były ledwie wspomniane. W dodatku fanfik wcale nie jest napisany na odwal się. Przeszedł korektę i chociaż zdarzają się zdanie po polskawemu jak np. To nadal nie ma tego tak dużo, by tekst się czytało źle. Mogę się tylko czepić, totalnie pozbawionej logiki, reakcji Rainbow Dash w ostatniej rozmowie ze Scootaloo. Nie wiadomo czy chce ją zabić czy też nie. Ale jej reakcja i tak była bardziej zrozumiała, gdyż sama była roztrzęsiona tym, że jej przyszywana siostra trafiła w to miejsce i narobiła jednocześnie takich szkód. Przy okazji, autor sparodiował scenę gdy Rainbow Dash, ścigając Scootaloo, rozwala na swej drodze rury i inne rzeczy. Tutaj to Scoot otrzymuje niesamowitego kopa. Ale i tak najbardziej niesamowite jest inteligentne zakończenie nawiązujące jednocześnie do słynnych „Babeczek”, które rozpoczęły całą modę na grimdarki w naszym fandomie. Nie spodziewałem się, że coś takiego może być czymś więcej niż tylko mokrym snem jakiegoś fana kucyków, który mordując je w edytorze tekstu, chce pokazać, że nie jest dzieciakiem skoro ogląda MLP:FiM. Ale tak właśnie jest ze „Śmiercią”. To przemyślany fanfik, w dodatku całkiem dobrze napisany. Jeśli lubicie takie tematy, to dajcie „Śmierci” szanse i porównajcie sobie z badziewiem (co prawda zabawnym) jakim jest np. „Ponysher”.
  7. Nie będę odkrywczy, ale „Pluszowy kucyk” nie jest dobrym fikiem. Nie jest też tragicznym fikiem. Nie jest też średnim fikiem. Jest średniotragiczny. Fabuła jest prosta. Randomowy kucyk odkrywa, że Fluttershy jest zła. Ale nie tak zwyczajnie zła. Jest bardzo zła. I ma bardzo mroczną tajemnicę, którą skrywa za fasadą sklepu z pluszowymi zabawkami. Aby przekonać się o tym osobiście, wystarczy, cóż zobaczyć, że z zabawki cieknie krew. Jak to się odbywa? W szczegółach nie opisano. Ale randowy kucyk przekonuje się o tym na własnej skórze. Niestety, miast tworzyć stopniowo atmosferę autor z pierwszego od razu wrzuca trzeci bieg. Grozi to zatarciem skrzyni biegów albo zniszczeniem w zarodku atmosfery grozy. Nagle okazuje się, że całe Mane6 zostało zamordowane albo właśnie dogorywa. Nie oszczędza się nam zagadki działania tajemniczych urządzeń, które nie za bardzo wiadomo co robią, ale opisy ich działania brzmią złowrogo. Pod wpływem inspiracji pewnego fanfika o mieleniu pegazów żywcem zmielony zostaje Spike. Przed śmiercią prosi jeszcze aby nasz randomowy kucyk przekazał Rarity, że ją kocha. Po co ten pośpiech? Czy autor się spieszy na pociąg? Czy wena uniemożliwia przeczytanie swego dzieła po tygodniu tylko od razu każe publikować? Nie wiem, autor pewnie też nieprzemyślał dokładnie sprawy. Nieważne idźmy dalej. Pojawia się jednak ratunek, Celestia z gwardzistami i nasz ramdomowy kucyk zostaje uratowany a Fluttershy ginie. Czyżby to koniec koszmaru? Nie wiem czy ta końcówka mogła obniżyć wartość fanfika jeszcze bardziej ale się jej udało. Jest tak cudownie bez sensu. Jakbyś ktoś spisywał swoje wrażenia z gry Five Night at Freddy's i pomyślał, że taki strachoskok będzie idealnym dopełnieniem tej jakże intrygującej opowieści. Uważam, że nieco autor rozgrzesza fakt, że pewnie wtedy takie fanfiki były modne, początek fandomu to złoty czas grimdarków. Niektóre stały się klasykami. Lecz nie ten. Tekst jest niewyjustowany, napisany czcionką o nazbyt dużej wielkości... ja rozumiem, że uczniowie lubią pisać w rozmiarze 14 bo wtedy ich wypracowania wydają się dłuższe. Ale 18-sta to już (wcale nie) mała przesada. Do tego dochodzą liczne powtórzenia co sprawia, że tekst jest po prostu nieestetycznie napisany. Brakuje przecinków, ćwierć pauzy na początku zdań to już norma, więc odnotowuję to dla porządku. Podsumowując, fanfik ten można czytać tylko z racji na to, że takie utwory były modne wtedy w naszym fandomie. Nic poza tym do niego nie zachęca.
  8. „Istota” autorstwa Frostx to duchowy następca produktów babeczko podobnych. Łączy go zwłaszcza z nimi brak sensu. W grimdarkach i fanfikach brak sensu nie jest czymś nadzwyczajnym, ale tym razem autor nawet nie udaje, że tworzona przez niego postać Twilight ma jakikolwiek związek serialową postacią. Oj nie. Bo Twilight czyta książkę o wielkich wynalazcach Equestrii i chce być jednym z nich... no co? Czytałeś kiedyś książkę o astronautach i chciałeś być jednym z nich? Pewnie tak. Ale wyobraź sobie, że czytasz taką książkę i z miejsca zaczynasz budować rakietę, zbierać załogę itd. I wszystkie środki prowadzące do celu są dozwolone. Możesz iść nawet po trupach. Takiej pretekstowej fabuły można się spodziewać tylko po tworach babeczko-podobnych. Ale tym razem autor nawet nie udaje, że ma to jakiś sens. Chyba tworzył postać na podstawie odcinka Lesson-Zero. W dużym skrócie Twilight postanowiła zostać wynalazcą i stworzyć nowy gatunek kucyka. W tym celu potrzebowała innych kucyków, a raczej ich ciał. Najciekawsze jest to, że to nie koniec bezsensownych zwrotów akcji. Fluttershy wie, że coś się święci. Skąd? Przecież ten fragment jest nie tylko napisany w niewiarygodny sposób. Przecież to jest jakiś bełkot oparty na widzimisię autora. Potem fabuła zasadniczo dobiega końca. Kolejnych kilkadziesiąt stron jest opisem jak Twilight morduje najlepszych przyjaciół aby stworzyć tytułową Istotę a następnie samej się przed nią chronić. Opisy są naprawdę brutalne a autor zwłaszcza umiłował sobie stylistykę serialu Happy Three Friends łącznie z oczami wystrzeliwującymi z czaszki i rozchlapywanym mózgiem. Jest to po prostu obrzydliwe. Niechaj autor „Babeczek” bierze lekcje a „Rainbow Factory” idzie się schować. Podsumowując „Istota” to pretekstowa fabuła, pretekstowe motywacje postaci, a co więcej nawet język polski jest tutaj pretekstowy. Wraz z przestaniem używania magii z głowy klaczy zniknęły wszelkie bóle, jakie jej wcześniej towarzyszyły. Autor ma nieustannie problemy z zapisem łącznym słów: czego kolwiek, wtej, co kolwiek, czym kolwiek, na przeciw itd. To jest tutaj norma. Pod względem formalnym nie jest aż tak źle jak na tekst, który nie przeszedł korekty. Zdania są w miarę poprawne, chociaż czasami tchną duchem grafomanii, co sugeruje, że jest to jeden z wczesnych fanfików autora. Weźmy taki przykład: Spike naprawdę nie jest aż tak ważną postacią w tym fanfiku, żeby mu poświęcać tyle uwagi. Czy polecam? Wątpię. Nie jest to najgorszy tekst, do niektórych wyczynów Sivulecdako mu daleko. Ale nic sobą nie wnosi i jest po prostu głupi i zwyczajnie niesmaczny.
  9. „Rodeo” to… yyy… nie powiem po co powstało. Fanfik jest kolejnym tytułem, który prawie nie ma fabuły a jego jedynym celem jest uśmiercenie jednej z Mane 6. Co prawda jest to uśmiercenie dość efektowne, ładnie opisane, ale tym niemniej utwór nie stawia sobie za cel dużo więcej. Wspomnę może tylko o tym, że fanfik pod względem formalny jest naprawdę niezły. Nie ma tutaj literówek, dziwnych słów, angielskiego szyku zdania lub też angielskiego zapisu dialogowego. Także sam opis umierania, choć krótki cieszy. Nie jest przesadzony, wydaje się być nawet być może realistyczny, czy naturalistyczny. Wspomnę tylko o jednym dziwactwie. Skąd u kucyków wziął się rewolwer. To raz, a dwa czy nie kucyki nie znają narkozy, którą by można było przedawkować, tylko trzeba zaraz... a nie, czekaj, przecież Applecjack jest technicznie koniem a rannym koniom się strzela w łeb. Jest w tym zatem pewna prawda. Czy polecam? Jak ktoś lubi mordowanie Mane6 to raczej tak. Przynajmniej tekst jest napisany po polsku a nie jak u wielu amatorów po polskawemu.
  10. Kiedy po raz pierwszy porzuciłem czytanie „Smaku Arbuza” byłem zły. Teraz byłem zmęczony i bardzo szczęśliwy, że ta mordęga się skończyła. Ale idźmy dalej. Już pomijam wątek nauki, który był średni jeśli chodzi o wrażenia z czytania. Ani nie był przeładowany detalami ani nazbyt pobieżnie przedstawiony. Zresztą ten fanfik jest nie tyle o Equestrii co o Cahan i jak się adaptuje do życia w niej. Chociaż mam wątpliwości czy ona się może zaadoptować do życia gdziekolwiek, czy po prostu by tam mieszkała sarkając na to, że nie może jeść tyle ile chce i że magiczne płomienie alikornów uzależniają innych. Narkotyki to jak wiadomo jeden z podstawowych motywów fabularnych w powieściach o światach dystopijnych. Niekoniecznie chodzi o narkotyki w sensie substancji odurzających. Przypomina mi się raczej motyw dwóch minut nienawiści z 1984 Orwella. Chodzi tutaj oczywiście o swoistą komunię z grupą połączoną osobą wodza, Wielkiego Brata. W tym wypadku uczucia nie są negatywne, ale... Ale ewidentnie można zaklasyfikować „Smak Arbuza” jako utwór mający wiele cech dystopii. Postacie nie mogą o sobie decydować, są poddawane, w miękkiej formie, reedukacji, pozbawione są kontaktu ze światem zewnętrznym i to podwójnie, gdyż zarówno dostęp do świata kucyków jest mocno z początku ograniczony a dostęp do świata ludzi jest w ogóle niemożliwy. Zerwanie z przeszłością przybiera tutaj dość ciekawą postać, wybierania sobie nowego imienia. Z drugiej strony można powiedzieć, że Equestria rozwiązała problem asymilacji imigrantów. Oczywiście, jest to raczej niewiarygodny obraz, ale to fikcja literacka, są tutaj pewne luzy. Może nie jest to dystopia rodem z literatury jaka powstała w czasie Zimnej Wojny z rokiem 1984 Orwella na czele. Bliżej jej do wysublimowanych (i nie tak wpływowych, ale to dlatego, że nie były to książki łatwe do wykorzystania w komentowaniu bieżących wydarzeń) pozycji jak „My” Zamiatina. Oczywiście Zamiatin nie opisywał ustroju komunistycznego w rodzaju Związku Radzieckiego, opisywał bardziej realizację idei matematycznego szczęścia. Kraj, w którym dzieje się akcja nie jest kupą gruzów niczym Londyn z prozy Orwella. To świat uporządkowany, świat zadbany, świat w którym nadal się płaci głową za odstępstwa. Bliżej mu właśnie do tego ze Smaku Arbuza. Ale idźmy dalej. Relacje pomiędzy Equestrią a Ziemią kształtują się mniej więcej tak, że Ziemia dostarcza siły roboczej i technologii, natomiast Equestria... no uzdrawia ludzi śmiertelnie chorych, ale zmieniając ich w kucyki, więc koło się zamyka. Na chwilę obecną jest to relacja trochę jak z Half-Life 2. Kolejne rozdziały nie zmieniły mojego poglądu na tę sprawę i wygląda to trochę jak literatura inwazyjna. Ale idźmy dalej. Jednej rzeczy mi brakuje w tym fanfiku. Takiej, która jest tak oczywista, że pojawia się wszędzie niezależnie od tego czy autor myśli o tym czy nie. Konflikt. Wbrew pozorom, nie ma tutaj konfliktu czy raczej nie istnieje on w przypadku głównej bohaterki. To jest szczyt konfliktu, na który jest zdolna główna bohaterka. Absolutny szczyt! Maksimum! Ponad to nie przeskoczy! Tak zdaniem zebry Cahan wyglądał i wygląda bunt. I jaka wolność zebry Cahan jest ograniczona? W tej chwili nie ma żadnej wolności i to nie tylko dlatego, że mieszka w centrum, którego nie może opuszczać, nie ma wyboru jedzenia, nie pracuje i nie zarabia na siebie a jej czas jest regulowany. Nie może też pisać do domu, nikt nie wie co się z nią dzieje. No i nie może wrócić do bycia człowiekiem bo tak jej powiedziano. Ale ten obraz jest niepełny i pewnych detali autorka nie uwzględnia. A są bardzo ważne detale. Mianowicie, zanim Cahan została zebrą była polską obywatelką. Polskiego obywatelstwa można się zrzec, nie można być go pozbawionym. Czy zebra Cahan zrzekła się obywatelstwa? Jeśli ktoś poda argument, że w Polsce ponifikacja jest nielegalna, to są inne kraje gdzie jest. I co się dzieje z tymi skucykowionymi ludźmi? Przecież obywatelstwo daje jakieś przywileje, choćby prawo do głosowania? Czy skucykowieni ludzie mogą głosować w wyborach w swoich krajach? Czy też zostali pozbawieni obywatelstwa? A jeśli nie to czy przypadkiem Equestria nie przetrzymuje obywateli innych państw? Ja wiem, że to są takie drobne detale, ale są to bardzo ważne detale, wbrew pozorom. A implikacje tego są bardzo poważne włącznie z konfliktem międzynarodowym. Ale przejdźmy do innych konfliktów. Pójść za kimś do Equestrii. Cóż to oznacza? Zaprzepaścić wszystkie dokonania w swoich dotychczasowym życiu. Żyć pod kontrolą księżniczek czy innych władz na których działanie nie masz wpływu. Uczyć się nowego życia. I dlaczego? Bo jakiś fanatyk oblał ją niedorobioną substancją ponifikującą? A gdyby ją rozerwał wybuch terrorysty samobójcy to tamci też mieliby się rozerwać granatem? Nie upraszczam wcale sprawy, w tej chwili Estell jest praktycznie martwa dla swojego dawnego świata. I to jest ciekawy konflikt, ale chociaż można by o nim napisać spin-off to poświęcono mu naprawdę mało czasu. Zwłaszcza, że Purple Wind była programistką z zamożnej rodziny. Jak wiadomo programiści raczej słabo nie zarabiają i zapewne żyła na wyższym poziomie niż to co jej zaoferuje Equestria. Ale idźmy dalej. Zebra Cahan, cóż to za przypadek. Naprawdę, im dłużej czytałem tego fanfika tym większe miałem wrażenie, że obcuję z najbardziej pretensjonalnym dzbanem od czasów Dawida Husarskiego. Jej rozmowy o ograniczaniu jej wolności, kiedy nawet nie pozwalają jej wysyłać listów doprawdy budzą śmiech. Zebra Cahan błyskawicznie się dostosowuje do nowego środowiska. Pewnie dlatego, że ma do niego taki sam stosunek jak do swojego dawnego życia. To jest w ogóle przypadek chyba dla jakiegoś specjalisty, bo poziom ignorancji zebry Cahan na wszystko jest po prostu na poziomie kosmicznym. O rodzinie, swoich rybkach i o tym, że nie dostaje kabanosów myśli mniej więcej tyle samo. Co nie miała wyboru? Kiedy chciała nadać list wchodził policjant i mówił jej, że jej wolno nadawać listu? Jak chciała głosować to stawał na jej drodze członek komisji wyborczej i mówił: - To, że pani przypadkiem ma polskie obywatelstwo i przypadkiem jest pani we właściwej komisji gdzie może pani też przypadkiem wrzucić kartę wyborczą do urny nie oznacza, że pani na to pozwolę! No ale nie ma wyboru jak na Ziemi. Po prostu jak czytałem ten fragment to mi się mózg prawie zresetował. Po prostu Dawid Husarski 2.0. genialny aktor, który ma już 20 lat a za pasem matura, ale matka go niszczy bo mu każe sprzątać jego pokój. A przecież ten pokój nie jest brudny, tam po prostu panuje artystyczny nieład. Już nie ma siły komentować tego fanfika. Był on zepsuty od samego zarania. Nie wiem czy on ma być śmieszny, bo próbuje być, ale zarazem porusza tematy i wątki obecne w każdej stereotypowej antyutopii. A te nie są śmieszne. W takiej sytuacji śmieszkowate komentarze zebry Cahan nie są takie śmieszne jak się może wydawać. Więcej, po jakimś czasie stają się zupełnie nieciekawe i niepasujące do ogólnego obrazu. Wbrew pozorom to jest najsłabszy fanfik Cahan. Jest nieprzemyślany, nieśmieszny a prawdę mówiąc wręcz straszny. I bardzo się cieszę, że już nie muszę go czytać.
  11. Nie będę owijał w bawełnę, mam zastrzeżenia do rozdziału IX 2/3 „Cienia Nocy”. Fabularnie mamy ciąg poprzedniego wątku. Ktoś lub coś morduje młode klacz we wiosce i w sumie to władzom przeszkadza a z drugiej jakoś nie aż tak bardzo. Rozdział IX 2/3 może nie uchyla jakiegoś dużego rąbka tajemnicy, ale popycha akcję ciut do przodu. Ciut, to słowo klucz. Zacznę od tego, że... zacznę od teorii. Spodziewałem się od fanfika, w każdym razie od tej jego części, że będę miał do czynienia z jakąś formą kryminału. Jest to prawdą, chociaż zaczynam mieć wrażenie, że jest to jego nieco upośledzony brat, zwący się Occult Detective, kryminał okultystyczny. Zacznijmy od tego, że drużyna najemników obraca się w próżni poszukując informacji i nie czułem byśmy się przybliżali do rozwiązania zagadki. To jeszcze jest ok. Ale sposób wybrnięcia z tego impasu jest moim zdaniem, nieco leniwy. Jednak uważam ten zwrot za zbyt gwałtowny, zwłaszcza po tym, jak od kilkudziesięciu stron bohaterowie nie mogli zdobyć żadnych pewnych informacji. Moim zdaniem tak nie powinno wyglądać śledztwo. Uważam to za dość leniwe rozwiązanie. W każdym razie nie chciałbym czegoś takiego stosować w moim fanfiku. Co prawda „Cień Nocy” jest bardziej tworem przygodowym niż kryminałem, ale czułem tutaj poważny niedosyt. Natomiast pozyskiwaniu dowodów przez działanie mocy nadprzyrodzonych jest typowe dla kryminału okultystycznego. Niektóre filmy tworzą wrażenie, że mamy do czynienia z mocami nadnaturalnymi („Sherlock Holmes” albo „Scooby-Do, gdzie jesteś?”) by następnie bohaterowie rozwiązali sprawę jak najbardziej racjonalnymi metodami. Natomiast dlaczego takie rozwiązanie jest w pewnym sensie do przyjęcia. Otóż, Nightingale znajduje się w stanie przypominający obcowanie z boginią, w tym wypadku Harmonią. Rozdział zawiera w sobie dużo informacji o świętych księgach tego kultu, które bohaterce są obce. Dość ciekawym i udanym zabiegiem jest nie podchodzenie do tego tematu poprzez „A teraz wam pokażę, ciemna wiejska hołoto, że mam rację bo nie wieżę w zabobony”, a doprowadzenie bohaterki nawet do zakłopotania. To było dla mnie zaskoczenie i nie mam wrażenia, że żadna ze stron nie miała swoich racji. W każdym razie nie wywiązała się pyskówka na miarę komentarzy na Interia.pl. Podoba mi się, że autorka nie wkłada postaciom wiedzy rodem z XX/XXI wieku co byłoby bardzo niszczące dla klimatu, ale też dla samej psychologii i wiarygodności postaci. Uważam jednak, że Nightigale jest tutaj trochę za dużo. Że rozdział skupia się zbytnio na niej a pozostali bohaterowie są w tle. Przecież prowadzą śledztwo wspólnie. Z drugiej strony nagły skok w ilości informacji o sprawie wydaje mi się leniwym rozwiązaniem. Jednak po Cahan spodziewałem się więcej.
  12. „Koszmar przemian” to czarna komedia. Bardzo mnie rozbawiła. Nie będę tutaj streszczał fabuły, aczkolwiek jest tutaj jakiś zamysł, który sprawia, że tekst nie jest tylko zbiorem anegdotek z rzycia studenta medycyny. To się chwali. Więcej, fabuła jest napędem dla nowych anegdotek, wynikają z niej nowe śmiesznostki. Inaczej niż w przypadku „Nerdconu” nie czułem, że humor jest nieco wymuszony. On po prostu wynika z prozy życia codziennego studenta medycyny. Prawdę mówiąc akurat te wątki nie były tak zabawne, jest to dowcip adresowany do określonej grupy czytelników. Natomiast dowcip po pewnym zdarzeniu, staje się już bardziej zrozumiały. Technicznie jak zwykle bez zarzutu, wszak Cahan już poprawiła moje uwagi, tym razem była szybsza. Niestety, nie będę się wdawał w szczegóły, drogi czytelniku, łatwo bowiem zepsuć odbiór utworu zdradzając zbyt wiele szczegółów. Pragnę natomiast byś sam ten utwór przeczytał i się przekonał czy mam rację.
  13. „Początek” to ciekawy fanfik ale ma też inną zaletę. Zachęca do przeczytania utworu na którym bazuje. Fanfik opowiada historię pewnego polowania na potwory Chromii i nowo poznanej wiedźmy Bereniki w mieście... którego nazwy nie pamiętam, ale pamiętam, że nie lubią tam wiedźm. Ogólnie w krótkim tekście udało się pokazać nie tylko samo polowanie, napisane w emocjonujący sposób ale opowiedzieć co nieco o świecie, szkołach wiedźm itd. Udało się tutaj też dodać nieco nieoczywistych wątków jak np. rywalizacja pomiędzy magami w mieście a nawet pewną dozę śledztwa. Samo polowanie również wymaga od wiedźm myślenia a nie tylko machania mieczem. Natomiast mam wrażenie, że część wątków jakby sama w sobie nie jest tutaj bezpośrednio potrzebna, np. wątek szpiega. Być może był wykorzystany w głównym dziele i jest to po prostu nawiązanie do tego co będzie się działo w przyszłości, będącej literacką przeszłością dla „Początku”. Ponadto opisy walk są przejrzyste, podobno bardzo wiedźmińskie (bo wiedźmy to przecież odpowiedniczki wiedźminów tylko sponifikowane), nie znalazłem błędów itd. Co ciekawe „Początek” mogę polecić nawet osobom, które nie znają oryginału, ja się bawiłem nieźle. Sympatyczne, wierzące w to co robią bohaterki, wzruszające sytuacje, odrobina tajemnicy z czym walczą wiedźmy to zalety tego utworu. I prawdę mówiąc jest to utwór tak bardzo ok, że aż nie mam za bardzo o czym pisać. To po prostu kawałek porządnego fanfika rozrywkowego, który zachęca do sięgnięcia po oryginał. Niestety, ponieważ jest tak dobry, to źle mi się piszę ten komentarz. Jeśli Cahan chce naprawdę soczystego komentarza musi popełnił coś złego, coś naprawdę złego i niedopracowanego. Acha, i niech nie zapomina o literówkach i błędnej interpunkcji oraz spartolonej ortgorafii. Zresztą, ona wie dlaczego tak lubię fanfiki Sivulecako.
  14. „Chutliwa Equestriańska Pokojówka” to... ok, prawdę mówiąc nie wiem czemu to powstało. Znaczy się wiem, bo tak chciała Cahan, ale czy naprawdę to musiało być akurat sponifikowane? „Chutliwa Equestriańska Pokojówka” jest przeniesieniem podobnego utworu z gry Skyrim. Nigdy nie grałem w Skyrima. Nazywałem tylko postacie na jego cześć, żeby sobie zdobyć poklask Cahan, bo Cahan lubi Skyrima. Ale to już w zupełnie innym fanfiku, niż ten, który tutaj komentuję. Oryginału nie znam, ale dowcip w obu utworach przypomina mi trochę serial „Alo, alo”, chociaż brytyjski serial nie opierał się wyłącznie na tego rodzaju dowcipie. Właściwie to muszę napisać, że nawet gdy się opierał to śmieszył w bardziej interesujący sposób. „Chutliwa Equestriańska Pokojówka”, mimo, że nie zawiera żadnych dosadnych sformułowań, tylko wzmianki o seksie, jednak wydawał mi się nie tyle niesmaczny co przesadzony. Nie było też tutaj żadnej wariacji, chociaż zapewne nie miało jej być. A szkoda. W efekcie przez cały czas prawie się nie śmiałem. Natomiast strona formalna mnie zaskakuje, bo mamy tutaj do czynienia ze scenariuszem sztuki teatralnej, co prawda bez zasady trzech jedności oraz początku, rozwinięcia i zakończenia, ale cóż. Dość powiedzieć, że znam przypadki, gdzie autorzy pisali w ten sposób swoje dialogi, chociaż wcale nie tworzyli sztuki teatralnej. Po prostu nie wynieśli ze szkoły poprawnego sposobu zapisu dialogowego. W sumie, ja także nie. Kończąc ten komentarz, „Chutliwa Equestriańska Pokojówka” przypomina mi pewną, chwilowo popularną tendencję w literaturze, jaką była zombifikacja znanych utworów literackich. W Polsce jej przykładem było „Przedwiośnie zombie” czy jakoś tak. Autor uzasadniał, że napisał ją, gdyż nie był jeszcze gotowy by napisać cokolwiek samodzielnie. Wyśmiali go w recenzjach. Na szczęście Cahan nie poprzestała na ponifikacji Skyrima, inaczej daleko by nie zaszła. Podsumowując, gdyby tekstu nie napisała Cahan nie zauważłbym dużego braku w jej literackiej twórczości.
  15. „Szept Mgły” jest utworem, który nieco mnie zaintrygował. Może nie dotyczy to treści, ta przypomina mi utwory wyjęte z lektur szkolnych. Sądzę jednak, że gdyby przerobić „Szept Mgły” pod kątem usunięcia kucykowych nawiązań i dać nieuważnemu uczniowi, ten by nie spostrzegł, że ma do czynienia z czymś spoza klasyki polskiej literatury. Wszak, Słowacki wielkim poetą był. O tym jak odbierałem treść napiszę trochę później, bo to ciekawy temat. Podoba mi się coś jeszcze. Podoba mi się dyscyplina jaką narzuciła sobie autorka układając rymy. Utwór składa się z 22 strof podzielonych na 8 wersów każdy. Rymy w tychże wersach łączą się następująco: Pierwszy z drugim, trzeci z piątym, czwarty z szóstym i siódmy z ósmym. I tak jest za każdym razem. To nie jest biały wiersz i właściwie nie wiem jak się nazywa ten sposób rymowania. Jednak bardzo mi się on spodobał. Natomiast co do mojego odbioru treści, mamy tutaj klasyczny zestaw motywów znanych z dojrzałego romantyzmu. Tragiczna miłość i pojednanie w śmierci. Nie wiem dokładnie gdzie czytałem coś takiego ale jest to mi coś bliskiego, coś co tchnie nostalgią szkolnej ławy. Tak, ja czasami tęsknię za szkołą średnią. Wracając do tematu, czy to dobrze, że autorka trzyma się tych ram? Moim zdaniem tak, gdyż w tym fandomie taki schematyzm motywów jest w istocie czymś oryginalnym, łączącym go z polską kulturą a nie będącym tylko recepcją zachodnich wzorów. Zastanawia mnie jeszcze jedno. Dlaczego autorka hejtuje własny utwór. Nawet napisała, że mi się pewnie nie spodoba, albo coś podobnego. W każdym razie nie była z niego zadowolona. Ale ja jestem z niego bardzo zadowolony. Mam nadzieję, że autorka zrozumie swe błędy i złoży odpowiedzialną samokrytykę przez literackim kolektywem naszego fandomu.
  16. „Trzy pieśni” to interesujący fanfik... i tyle. Ale muszę napisać więcej, bo mi punktów nie policzą. „Trzy pieśni” to utwór naśladujący swoim stylem baśni. Co prawda nie wiem które dokładnie, ale trochę mi to przypomina poemat „Witeź”, napisany chyba przez Adama Mickiewicza. Nawet końcówka trochę mi ją przypomina, poprzez motyw przemiany w wodzie. Co prawda jest to bardzo ogólna zbieżność i nie mam żadnej pewności, że właśnie tym się inspirowała autorka. Tak jak w baśni, tekst wymyka się racjonalnemu pojmowaniu świata, wszystko jest zrozumiałe tylko, jeśli zaakceptujemy swoistą logikę zachodzących wypadków. Chociaż nie zgodzę się z autorką w jednej sprawie. Jak jednak wiemy z wcześniejszego fragmentu: Może nieintencjonalnie, ale była jednak odpowiedzialna za jej śmierć. Można też wspomnieć, że w tłumie pewnie było wielu zalotników, którzy mieli wobec dziewczyny wyrzuty. Długo sobie Adaggio pracowała na swój los. Mam wrażenie, że autorka nie chciała tutaj pisać drugiej „Balladyny”. Ważniejsza w tekście jest natomiast strona formalna. Niestety, nie wiem czy autorka pisze utwór w jakiś określony sposób aby coś naśladować czy też nie. Jednak tekst się bardzo dobrze czyta. Jest klarownie napisany, zrozumiały i sprawia wrażenie... pięknego? Autorka szuka słów a nie sięga po pierwsze lepsze, które przyszły jej do głowy. Dlatego polecam „Trzy pieśni” tym, którzy szukają oryginalnych opowieści napisanych w niebanalny, a jednak też nie eksperymentalny sposób.
  17. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, drogi Czytelniku, jak bardzo brakowało mi takich fanfików. Fanfików takich jak „Nightmare Pinkie”. Lubię kiedy fanfiki są dokończone. Ale niektóre niedokończone fanfiki także pozwalają rozruszać wyobraźnię. I „Nightmare Pinkie” jest jednym z nich. W rozdziale zatytułowanym wstęp możemy obserwować geniusz a zarazem debilizm Twilight. Czemu jest geniuszem? Jest geniuszem bo posiada wiedzę, której my nie mamy. Bo niby skąd mielibyśmy wiedzieć, że Pinkie ma jakieś koszmary? Co, myślisz, że to jest jakiś klasyk fandomowej literatury grozy jak „Silent Ponyville”? Dobre żarty. Lepiej pomyśl jeszcze raz, dlaczego Twilight jest geniuszem? Rozumiesz teraz, mój biedny czytelniku? Twiilight przewidziała, że Pinkie się zgodzi. A teraz, czemu Twilight jest debilem? Bo chce testować książki na przyjaciółkach i najwyraźniej nie wie, jakie mogą być tego skutki? Jeśli też tak pomyślałeś, Drogi Czytelniku, to masz absolutną rację. Jeśli uważasz, że w tym miejscu fabuła ma logiczne dziury to też masz rację. Bo oczywiście, po co Twilight ma szukać informacji o tym co się może stać, zanim przetestuje zaklęcie. Przecież to Equestria, dom wariatów, w których celach ktoś poumieszczał klamki. Wiecie, ja też nie wiedziałem tego co nie wiedziała Twilight. Ale po co mi ta wiedza? Jestem tylko czytelnikiem, nie muszę rozumieć wszystkiego co pisze autor. Co prawda, jeśli tekst ma trochę ponad stronę A4 a czytelnik już nie rozumie dwóch, bardzo ważnych dla fabuły rzeczy, to może warto by zadać sobie pytanie czy autor nie trzyma zbyt dużo informacji dla siebie... albo czy w ogóle wie co robi? Wiecie, ja naprawdę nie rozumiem o co chodzi z tym, że snami jest jak z czasem. Autor nie pokwapił się o wyjaśnienie. Koniec końców Pinkie Pie, czy raczej to co nią było, wychodzi na żer... a my czekamy na kolejny rozdział. Czekamy już tak 9 lat i nie możemy się doczekać. A strona formalna? Po co wyjustowanie do obu krawędzi. Kto by się czepiał, że tekst mógłby wyglądać lepiej? Ja? Ale kim ja jestem? Zresztą co my tu jeszcze mamy? Brak odstępu po ćwierćpauzach, które też nie powinny rozpoczynać dialogów? W tym tekście brakuje dużej ilości spacji. Raz dialogi są kontynuowane od małej raz od dużej litery? To jak ma w końcu być? Ja nie wiem, mam dysleksję. Kropki na końcu zdania? Nie są obligatoryjne w tym tekście, tak samo jak to, że pewne słowa w pewnych zwrotach, takie jak piszemy nierozdzielnie.. Przez parę dni czytałem teksty na wysokim poziomie. Ale nie dałem rady czytać ich dłużej. Wiedziałem, że moje miejsce jest gdzie indziej. I oto wróciłem do domu. Domu przy kupie literackiego nawozu, dookoła której leżą poronione pomysły, których autorzy nie mieli chęci by dokończyć swe dzieła. A szkoda.
  18. Co mam napisać o „Kromlech”? Chyba to, że chciałbym więcej? Ale nie dlatego, że chcę więcej. Chcę się po prostu przestać domyślać co autorka ma na myśli. W przypadku kończącego serię opowiadania nie ma wiele fabuły. Nie jest to nic dziwnego, tutaj naprawdę nigdy nie było jej wiele i w sumie nie musiało być, by przekazać atmosferę opowieści. Żegnamy się z Isleen i to wszystko. Prawdę mówiąc nie wiem czy pochwalić czy wytknąć autorce pewne problemy z tym związane. Pochwalić mogę za to, że mając relatywnie niewiele miejsca udało się nakreślić jej bardzo wyraźny obraz tej Wiedzącej i pośrednio jej następczyni. Z drugiej strony, jest to obraz mocno jednostronny, by nie powiedzieć, że stronniczy. Być może bogini jest tak naprawdę uosobieniem natury a Harmonia cywilizacji miejskiej? A natura jest... cóż, po prostu jest. Widzę tutaj pewne powiązanie z innym utworem Cahan, komentowanych przeze mnie „Popiołach”, gdzie autorka z perspektywy Luny przedstawia cywilizację kucyków, łącznie z ich kontrolą pogody, jako niezwykłego, chociaż dla Equestrian zupełnie zwyczajnego. Lecz jest to bardzo ulotny luksus, który może zniszczyć wybuch superwulkanu. Oba fanfiki dzieli tylko rok czasu a tutaj mamy w pewnym sensie podobny motyw. Serio? A tego ogiera, którego zmieniłaś w jednorożca to co? Ty odchodzisz a on co ma robić? No chyba, że nie odchodzisz, tylko dokonujesz lokalnego odwrotu na tym obszarze. Tyle pytań a tak mało... zero odpowiedzi. Naprawdę, mam dosyć tego fanfika. Tak szczerze mam go dosyć. Nie wiem o co chodzi autorce, nie wiem o co chodzi bogini, znaczy może i wiem, ale wszystko jest zgadywaniem, wszystko jest niejasne. A czemu tak jest? Bo wszystko wiem tylko z jednego źródła. Nie mam innych punktów widzenia, bo trudno uznać, że kościół harmonii posiada jakieś jasno wyrażone stanowisko w tej serii. Co o nich wiem? Że palą wiedźmy na stosie, że chcą wszystko kontrolować i że mordują wyznawców bogini. Nie żeby ta jakoś szczególnie im przeszkadzała, ale to sprawia, że Isleen czuje się jeszcze bardziej wybrana. Biorąc pod uwagę, jakie cuda bogini wyczynia, to można sobie zadać pytanie dlaczego? Nie będę sobie odpowiadał na to pytanie. Nie mam ochoty się już domyślać co autorka ma na myśli.
  19. Jeśli mam być szczery „Przekleństwo Lasair” pozostawia niedosyt. Pojawiają się również pytania. Nie będę tutaj streszczał fabuły, dość powiedzieć, że od „Everyday a Litlle Death” minęło kilkadziesiąt lat. W tym czasie Lasair próbowała pogodzić się z nowym światem ale jej to nie wyszło… chociaż może? Jest to wbrew pozorom dobre pytanie. O ile w przypadku Isleen mieliśmy więcej informacji to w przypadku Lasair wiemy dużo mniej. Nie wiemy dlaczego zwątpiła a raczej dlaczego udawała, że nie słyszy głosów bogini, do momentu aż znajdowała się u kresu swego życia? Pozostaje się nam tylko domyślać, że jednak nie zaakceptowała swego losu jako Wiedzącej. Czy zatem Isleen poniosła porażkę? A jeśli tak, to czy bogini nie była nieomylna? W starych mitologiach, bogowie są niedoskonali, są bardzo bliscy ludziom i jak oni popędliwi i pełni wad. Są też jednak potężni. Zastawia mnie czy tak samo nie jest w przypadku bogini, która wybrała Wiedzące. Wiemy o niej bardzo mało co być może jest zrozumiałe, gdyż nic nie wskazuje na to, by były jakieś święte księgi kultu. Czy autorka wybrała tę drogę, nie wiemy. Wiemy tylko, że Lasair i być może Isleen zawiodły. Można wręcz stwierdzić, że bogini, nie mająca z Lasair żadnego pożytku, a celem jest odrodzenie wiary, w końcu przekonała (chociaż mam wrażenie, że ją raczej zmęczyła) Wiedzącą do przekazania komuś swego... stanowiska? W efekcie sama Lasair zginęła, awansowała na upiora nawiedzającego miasto i zabijającego nie takich znowu niewinnych sąsiadów. Ale kto wychowa młodego Wiedzącego? Pewnie bogini wie... bo tak. Mam wrażenie, że bogini działa wybiórczo, być może bez planu. Prawdopodobnie nie jest wszechmocna, chociaż Wiedzący, zdaje się, mają na ten temat inne zdanie. Czy jest naprawdę boginią? A może jest czymś innym co jest uznawane za boski byt? Tego się już nie dowiemy. Próby dokładniejszego opisu kultu nie są tutaj podejmowane. Wszystko jest na wiarę. Może tak być powinno, ale jako czytelnik mam trochę inne zdanie na ten temat.
  20. Cóż mogę napisać o „Everyday a Litlle Death”? Że jest to bardzo, ale to bardzo fajny fanfik. Fabularnie mamy tutaj znaczny przeskok czasowy w porównaniu z „Kwiatem paproci”. Nie ma już zorganizowanego kultu Starej Wiary. Został on wytępiony a miejsca święte zniszczone. I jedyne co po nim pozostało to duchy oraz przekonanie Wiedzącej, że to nie koniec. W utworze idealnie zbiegła się atmosfera, historia jak i psychologia postaci. Zwłaszcza to ostatnie, co pozostawiało tyle niedopowiedzeń jest tutaj idealnie przedstawione, jako wiara, że żyje się w jakimś celu, chociaż zarazem nigdy się tak naprawdę nie żyło w społeczeństwie a obok niego, mimo to będąc centralną postacią. Opisy poprzez narrację wyszyły bardzo, ale to bardzo dobrze. Nie pamiętam kiedy po raz ostatni przeczytałem coś tak klimatycznego. No dobrze, opis wymarłego miasta alikornów z „Cienia Nocy” może go przewyższać. Detaliczne opisywanie zachowań kucyków budzi moje uznanie, gdyż idealnie wpasowuje się klimat... tak, wiem że nadużywam tego słowa. Może być atmosfera bo „Everyday a Litlle Death” w 200% składa się właśnie z niej. Natomiast pozostałe rzeczy, jak szczątkowa fabuła oraz same przemyślenia Wiedzącej idealnie ją budują. Wszelka niedookreśloność, braki w wyjaśnieniu pewnych spraw, które mi przeszkadzały w „Kwiecie paproci” tutaj pasują idealnie. Czysta wiara napędza naszą bohaterkę i tym razem nie wydaje się ona arogancka w swych sądach, ma podstawy by trwać w swych przekonaniach. Krytyczny rozum nie jest w stanie ani ich potwierdzić ani ich obalić. Pozostaje tylko wiara. I to jest piękne. Przywykłem już do tego, że wszelka wiara w kulturze masowej przedstawiana jest jako pozbawiony sensu, szkodliwy fanatyzm a wnioski z niej wyciągane są błędne bo zawsze jest jakieś racjonalne wyjaśnienie. Tutaj jest to nieuchwytne, tak samo jak wiara. Ale wiara połączona z przekonaniem we własną wyjątkowość tworzy tutaj niezwykle potężną motywację. Podoba mi się też kontrast pomiędzy starą Isleen a młodą Lasair, wyrażony w bardzo prosty a zarazem zrozumiały sposób. Przyszła wiedząca nie widzi duchów. Jej mentorka już tak. Bynajmniej, nie jest to ani trochę kiczowate. „Everyday a Litlle Death” to utwór nie tylko idealny na jesienne, deszczowe wieczory (jaki mam za oknem), ale też na każdą porę dnia i roku. Bo to utwór bardzo uniwersalny w swym przekazie. Bardzo piękny.
  21. Co mam napisać o „Kwiecie paproci”? Sądzę, że powinienem napisać, że bardzo mi się podobał, bo w sumie tak być powinno. Jest to tekst stawiający sobie na pierwszym miejscu dwie z rzeczy, które bardzo lubię. Jest nią przywiązanie do detali życia, czy to codziennego czy to podczas uroczystych okazji. Z drugiej strony, jest to też tekst psychologiczny, opowiada o samotności wśród tłumów, na jaką narażona jest kapłanka starej wiary. Nie mogę dyskutować z autorką pod tym względem, bo postawiła sobie ambitny cel, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że tekst jest mimo wszystko krótki. Właściwie wydaje mi się, że mógłby wejść w skład większego utworu. Problemem w sumie jest to, że poza pokazaniem święta i samej postaci oraz znaczenia kapłanki nic tu się nie dzieje i nic nie wynagradza czytelnikowi przebrnięcia przez kilkanaście stron opisu ceremonii, śpiewów, tłumaczeniu porządku świata i że nie można go zmienić, albo i można ale nie zawsze. Kto wie kiedy można leczyć? Kapłanka. A skąd ona wie? Bogowie wiedzą. No i super. Zwłaszcza jak stawia diagnozę, że nic nie da się zrobić na opowiadanego. No nic się nie da zrobić. Niby można leczyć, ale bogowie wiedzą lepiej czy można czy jednak nie. Wiecie, coś z tymi bogami chyba jest nie teges, skoro swoich wyznawców nie ratują. Może ta Harmonia jest potężniejsza, czy coś? Są takie zdania, że lektura „Wyjątków z dzieł przewodniczącego Mao Tse-Tunga”, wydaje się bardzo głęboka i pouczająca, pomimo nawały powtarzających się przymiotników. Tak, wiem, jaja sobie robię a przecież tekst jest napisany na poważnie, w tonie melancholijnym. Ale skądś się wzięło tych tysiąc iteracji Matki Boskiej w polskim chrześcijaństwie. Czego to jest pokłosie? Problemem jest też to, że druga strona jest opisana bardzo pobieżnie. No, chyba że twoi bogowie powiedzą, że nie wolno. Jak nie wolno to nie wolno. Jak nie wolno latać to nie wolno latać i już. Czort wie czemu, ale nie wolno. No pokaż, że się starasz, kapłanko, a nie jojcz, że tamci zabraniają powołując się na Harmonię, bo sama się powołujesz na swoich. Czy polecam? W sumie nie porwał mnie ten tekst. Nie jest zły, ale to po prostu nie moje klimaty. Brakuje mi tutaj tej fajnej puenty, która była choćby w „Superbohaterze” czy „Samotności” albo „Księżniczce Przyjaźni”. Ale jak ktoś słucha zespołu Arkona czy innego Nokturnal Mortum to pewnie tekst przypasuje.
  22. „Nerdcon” to całkiem fajny fanfik, chociaż mógłby być lepszy. Założenia fabuły są proste. Luna chce iść na konwent fantastyki i zabiera ze sobą Celestię co jest początkiem serii zabawnych nawiązań i komedii omyłek. Jest to fanfik podobny pod tym względem do „Czarnego Polaka z Ponyville”. A zatem jeśli ktoś wie do czego dany fragment jest nawiązaniem to istnieje szansa, że się będzie śmiał. Ja się kilka razy zaśmiałem, chociaż nie wszystkie aluzje zrozumiałem sam i pomoc autorki była niezbędna. Poza tym komedia skupia się charakterach Luny i Celestii oraz znanych wśród fanów wyobrażeniach o nich. Nie odnajdziemy tutaj nic szczególnie nowego w fandomie, raczej przerabianie wątków o tym, że Celestia powinna mieć większy zad bo cały czas je ciasta lub też opinie kucyków, że to Luna rządzi a Celestia tylko się obija i inne argumenty ze sporu pomiędzy lunarnymi i solarnymi, łamiącymi w tym wypadku czwartą ścianę. Pod względem stylistycznym jest w porządku (o ile Cahan poprawiła nawiasy). Jeśli ktoś lubi ten rodzaj pisania to powinno mu się spodobać, jeśli nie to nie polubi. Dla mnie jest to trochę powyżej średniej ale nie to najlepsza komedyjka jaką czytałem.
  23. „Otaczają mnie idioci” to jeden z lepszych fanfików Cahan. Nie będę streszczał treści, gdyż opowiadanie jest w istocie zapis zwykłego dnia z życia zebry Zecory w domku wydrążonym w pniu brzozy w lesie Everfree. Życie z kucykami nie jest łatwe, co rusz wpadają do niej ze swoimi problemami ale enigmatyczne informacje, którymi się z nią dzielą nie ułatwiają rozwiązania problemów. Co prawda autorka nie wyjaśnia dlaczego kucyki chodzą do niej a nie do swoich lekarzy, ale może wynika to pośrednio z faktu, że kucyki nie kończą edukacji ponad poziom podstawówki, pewnie zresztą też bardzo ograniczonej. Może dlatego zagraniczna szamanka robi taką karierę? Z drugiej strony kucyki się jej boją, mimo, że chętnie się do niej zwracają o pomoc, ale... no właśnie czemu Zecora po prostu nie kupi sobie działki przez podstawionego kucyka i nie zamieszka w Ponyville? Wydaje mi się, że nie chodzi tylko o niechęć po ich stronie. Sądzę, że Zecora jest po prostu zniechęcona do nich na tyle, że zadowala ją życie poza społecznością. I nic dziwnego, gdyż nawet biorąc pod uwagę, że problemy z jakimi do niej przychodzą są nieraz palące to nadal okazują wobec niej strach. A po co zadawać się z takimi istotami na co dzień? Nie ma to sensu. Niestety dla Zecory nie ma powrotu do domu. Autorka nie wyjaśnia co się stało. Ale zapewne to trzyma Zecorę w pobliżu kucyków. Tym czymś jest brak możliwości powrotu. A może Zecora została wygnana? Nie wiemy. Tak czy inaczej „Otaczają mnie idioci” to fanfik krótki ale wydaje się zarazem skończony. Nie pozostawia uczucia niedosytu, natomiast mam wrażenie, że kontynuowanie tej opowieści mogłoby ją wręcz zepsuć. Polecam.
  24. Fanfik „Księżniczka przyjaźni” to kolejny, w sumie udany fanfik Cahan. Piszę, w sumie udany, bo pozostawia pewien niedosyt. Fanfik rozgrywa się po wydarzeniach z szóstego sezonu i zaczyna się od kłótni pomiędzy Twilight a Starlight. Przyjaciółki pokłóciły się o lekcję przyjaźni, której udzielała księżniczka przyjaźni. Stopniowo do sporu włączają się kolejne kluczowe dla serialu postacie, w tym Celestia. I wniosek jest oczywisty. Twilight po prostu wykorzystuje przyjaźń jako fetysz. Stała się ona dla niej czymś oderwanym od rzeczywistości, za to czymś mierzalnym, opartym na możliwych do opisania i sklasyfikowania zasadach. Przyjaźń nie jest dla niej jak uczucie, ale raczej jak zadanie matematyczne. Jest to moim zdaniem przeniesienie na grunt serialu jednego z podstawowych motywów literatury zachodniej lub, szerzej rzecz ujmując, antyutopijnej. Jest nim matematyczne, mierzalne szczęście. Co prawda przyjaźń to nie to samo, ale może być jednym ze składników szczęścia, chociaż nie matematycznego. Twilight przypomina mi uczonego, który pozostaje oderwany od rzeczywistości. Jest to bardzo interesujący motyw, ujęty w bardzo krótkiej formie. Niestety, fanfik ma wady. Problemem są zauważalne, jak na tak krótką formę, powtórzenia pewnych słów jak również angielskie nawiasy. Poza tym końcówka fanfika jest niesatysfakcjonująca i w pierwszej chwili niezrozumiała. Po rozmowie z autorką nie wydaje mi się, by rada Fluttershy, by Twilight zaczęła brać substancje odurzające (zaprzyjaźniła się z Tree Hugger), była rozwiązaniem problemu. Właściwie nie uważam tego fanfika za komedyjkę. Jest to, moim zdaniem, utwór śmieszkowaty, ale jednak poruszający poważny problem w raczej dramatycznej formie. Mimo to polecam go czytelnikom.
  25. „Ziemnogród”, to fanfik nietuzinkowy. W sumie nie jestem też pewien czym się kierowała autorka, chociaż brakuje mi tutaj kilku rzeczy. Treść przypomina nie tyle próbę stworzenia fanfika, który przedstawia coś obiektywnie, raczej wydaje mi się próbą napisania bajki dla dorosłych albo... noweli rodem z XIX wieku? Przypominał mi nowele „Janko Muzykant”, „Antek” albo powieść „Ludzie bezdomni” a w szczególności rozdział „Nawłoć”. Tamte utwory miały charakter w dużej mierze dydaktyczny, chociaż nie wiem w jakim stopniu reprezentowały one realny obraz sytuacji na wsi. Prawdopodobnie jednak, aby zwrócić uwagę na palące problemy, sięgano po skrajne przypadki. Fanfik jednak nie opowiada o sytuacji na polskiej wsi w XIX wieku, ale kucykowej, zwanej Ziemnogrodem albo Ciemnogrodem. Zamieszkują go ziemskie kucyki, które są, jakby to delikatnie ująć, bardzo zachowawcze. Wszystko robią tak jak od wieków czynili to ich dziadowie. I to jest najlepsze streszczenie nastawienia umysłowego kucyków ziemskich. Wszyscy muszą przed nim ustąpić. Natomiast wątek jednorożki, która chce zmienić ich byt na lepszy jest potraktowany być może po macoszemu. Ta praktycznie od razu się poddaje. Zastanawia mnie jednak, czemu, skoro jednorożce nie uprawiają ziemi, wie ona o pługu? Czy istnieją jakieś inne osady kucyków ziemskich? Istnieją, czy poziom tam jest wyższy? Najwyraźniej tak. Czemu zatem autorka pokazuje ten najradykalniejszy przypadek? Moim zdaniem Cahan sięga tutaj po klasykę polskiej prozy XIX wiecznej, prozy realistycznej, prozy propagującej pracę u podstaw. Oczywiście rozmawiałem z nią i ona temu zaprzecza, ale ja wiem lepiej czym się kierowała. Być może wyparła te wspomnienia, ale one żyją w duszy każdego Polaka. Każdy Polak pamięta „Janko Muzykanta” czy „Antka”. To jest w naszym kodzie kulturowym. Cahan podświadomie dążyła do oddania tego co swojskie a czego nie oddawały My Little Pony: Friendship is Magic. Dlatego także i ten fanfik rekomenduje czytelnikom. Bo napisać coś tak znajomego bez używania pewnego słowa na k, jest sztuką. Cahan się ta sztuka udała.
×
×
  • Utwórz nowe...