Popatrzyłem na zwierzę i pomyślałem.
- To żywe zwierze, a teraz ja decyduje o jego losach... - powiedziałem do siebie w myślach. - Jednak to jest łańcuch pokarmowy - po tych krótkich przemyśleniach zabrałem łuk po czym napiąłem strzałę. - Potrafisz to... Dasz rade... Dasz rade - powtarzałem sobie po czym wypuściłem strzałę w kierunku zwierzęcia.
Westchnąłem i pobiegłem drogą, która prawdopodobnie mogła ocalić mi życie, lecz nikt nigdy nie wiedział co się mogło na nas czaić w tym chorym świecie. W takim okresie stało się coś tak dziwnego.
- Jest jednym z elementów harmonii, pochodzi z farmy kamieni, łatwo można ją urazić i ma swoje dziwne odpały. Jeśli zaczyna drżeć to trzymaj się z dala od niej bo ma swoje jakieś takie... moce? Nie wiem jak to nazwać.
- I to wszystko w jeden dzień - uśmiechnęła się Applejack. - Wierz mi, że przy niej nie zginiesz. To klaczka pełna szczęścia, przyjaźni i radości, a przyjaźń z nią nie ma grama normalności - zachichotała.
Westchnąłem.
- I co ja mam do cholery zrobić? - powiedziałem do siebie w myślach. - Obiecałem odstawić je do pałacu, a nie mogę ich tu zostawić - nadal gadałem do siebie. - Więc... chyba musicie iść jeszcze ze mną - powiedziałem odwracając się do nich. - Pałac opuścili, więc... jak same widzicie zostać tu nie możecie.
- Kolejny... Boje się wiedzieć ile... Ich jeszcze będzie - pomyślałem po czym wystrzeliłem strzałę prosto w jego głowę. Miałem nadzieję, iż wbije się w jego głowę i się nie uszkodzi.