Applejuice
Brony-
Zawartość
1987 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
5
Wszystko napisane przez Applejuice
-
- Poraniłaś się - zauważyłem. - Chyba nie jestem aż taki słaby. Dam radę - powiedziałem z uśmiechem. Szczerze to wolałbym, żebyśmy się zmieniali. Ta uprząż nieco boleśnie wbijała mi się w skórę... Ale jak to by wyglądało, gdyby klacz ciągnęła wóz, a ja szedł obok? Cóż, najwyżej będę miał poorany grzbiet.
-
Jęknąłem cicho i jakoś przymocowałem się do tego durnego zaprzęgu. Potem westchnąłem ciężko i zacząłem ciągnąć. Już w tamtej chwili czułem się nieco dziwnie - miałem wrażenie, że wyglądam jak błazen. Może dlatego, że nigdy nie robiłem takich rzeczy. A kucyki pociągowe... o matko. To ja się mocuję z drewnem, a one pociągi ciągną. Pokręciłem głową z lekkim niedowierzaniem. Zwykle to ja byłem ciągnięty. Kurczę, szkoda, że nigdy wcześniej nie byłem na wsi...
-
- Skąd to wytrzasnęłaś? - spytałem zaskoczony, a potem podszedłem do niej i oznajmiłem, nieco niepewnie zerkając kątem oka na stary zaprzęg: - Ty ładuj, ja będę ciągnął. Jest zardzewiały. Brrr. Zniszczę sobie sierść. Poza tym będzie wbijać się w skórę... rany, ale ze mnie wieśniak. Totalny.
-
No i jak ja jestem, Yay, to często pykamy w Wii Party i jakieś Mario Sport xP Ale wtedy były emocje x3
-
- Hm - mruknąłem. - Chyba po prostu będziemy je nieść, innej możliwości nie widzę. Najwyżej zrobi się jeszcze kilka szybkich kursów - powiedziałem. - Zresztą chyba nie będzie tego aż tak dużo. Powoli zacząłem lądować przy lesie i rozglądając się dookoła szukałem jakichś sporych gałęzi.
-
Klacz niosąca równowage [Violence] [Slice of Life] [Random]
temat napisał nowy post w Archiwum fanfików
"Opowiadanie opowiada" Niezły wstęp. Ale link nie działa ;p -
Rany, nie myślałem wtedy o żadnym drewnie . Obserwowałem Suzanne. Wyglądała... pięknie?... To chyba za mało powiedziane. Wyglądała jak anioł. Jej włosy powiewające na wietrze, odbijające się w blasku księżyca, niesamowita, śliczna twarz... idealna sylwetka... Mimo woli westchnąłem cicho, starając się jednak, żeby Suzanne tego nie usłyszała. I miałem nadzieję, że tak było. Drewno nadal nie zaprzątało mi głowy. Nie odrywając oczu od klaczy, spytałem: - O czym myślisz?
-
Przez chwilę faktycznie byłem nieco zaskoczony, później jednak tylko wzruszyłem ramionami i zdobyłem się na lekki uśmiech. - To dobrze - odparłem. - Przynajmniej mogę z tobą normalnie porozmawiać. - Spojrzałem przed siebie i westchnąłem. - Pomyśleć, że jakieś dwa lata temu byłem zwykłym dzieciakiem. A teraz nawet nie mogę publicznie latać, bo to grozi śmiercią na miejscu. Znów odwróciłem się do niej i tym razem uśmiechnąłem się nieco szerzej. - Tobie też dziękuję.
-
Odkryłam tę serię niedawno. Strasznie mnie wciągnęła, mogę nawet powiedzieć, że się w niej zakochałam x3. "Zwiadowcy" to naprawdę świetna seria. Każdą książkę czyta się wyjątkowo przyjemnie i lekko. Przez cały czas rośnie uczucie niezmiernej ciekawości, co się stanie dalej. Są przygody, jest akcja, walka, przyjaźń - czyli wszystko to, co najlepsze. Seria powieści przedstawia przygody Willa, sieroty, który staje się czeladnikiem ponurego zwiadowcy o imieniu Halt. Korpus Zwiadowców zajmuje się dostarczaniem informacji i pilnowaniem porządku w królestwie, dla Duncana, króla Araluenu. Dostarczają mu informacji o wrogich zamiarach nieprzyjaciół. Seria jest połączeniem przygód nastoletniego Willa i jego przyjaciół, m.in. Horace'a, Cassandry, Alyss czy Gilana. A tych przygód jest naprawdę dużo ^^ Do tego opisy są wspaniale zbudowane i bez problemu można sobie wyobrazić każde zdarzenie. Seria składa się na razie z jedenastu tomów. Obecnie jestem na początku księgi trzeciej "Ziemia skuta lodem". Jak już mówiłam, strasznie mnie to wciągnęło. Te dwie części mogę zaliczyć do najlepszych książek, jakie czytałam Pierwsza część "Ruiny Gorlanu" opowiada o początkach nauki Willa - sieroty, którego ojciec zginął w bohaterskiej walce o królestwo Araluen - u mistrza Halta, człowieka należącego do tajemniczych zwiadowców, ludzi owianych legendą. Halt jako jedyny zgodził się przyjąć chłopca na swojego ucznia, gdyż żaden z innych mistrzów nie widział w nim potencjału. To tak naprawdę dopiero wstęp do epickich wydarzeń. Stwierdzam to już teraz, mimo tego, że na razie przeczytałam tylko dwie części. Noo, nie jestem dobra w pisaniu recenzji x3 Dodam jeszcze tylko, że bardzo polecam, bo warto ^^ A może ktoś słyszał o tej serii lub ją czytał?
-
- No - westchnąłem. Chwilę milczałem, zastanawiając się nad czymś. - Ale tobie to nie przeszkadza, nie? Znaczy się... - zakłopotałem się nieco. - Wiesz, nie traktujesz mnie jakoś inaczej tylko dlatego, że jestem sławny... i w ogóle - bąknąłem, a potem po raz kolejny westchnąłem. Może właśnie o to w tym wszystkim chodziło. Nie zaczęła piszczeć gdy mnie zobaczyła, nie uciekła, nie rzuciła się na mnie. To chyba też musiało zrobić na mnie wrażenie. - Zachowujesz się tak, jakbym był kimś zwyczajnym... nie chcę przez to powiedzieć, że jestem kimś niezwykłym... ych. Nie znam nikogo innego oprócz swojej ekipy i innych zespołów - powiedziałem, tym razem unikając jej wzroku.
-
Przeciągnąłem się na chmurce i westchnąłem. Położyłem się na brzuchu i zacząłem kopytem gładzić mięciutką powierzchnię chmurki. - Nie latałem od wielu lat - powiedziałem. - Dopiero tutaj poczułem, co to znaczy być pegazem. Niechętnie wstałem i powoli uniosłem się w powietrze. - Raz gdy wyleciałem z hotelu musiałem się chować i udawać jedną z fanek, żeby reszta nie pożarła mnie żywcem - zaśmiałem się, latając dookoła Suzanne. - Tutaj jest wspaniale. Zatrzymałem się obok niej. - No to lećmy.
-
Nadal się śmiejąc, objąłem ją i gwałtownie wzbiłem się w górę, kręcąc się razem z nią dookoła siebie. Znów przebiliśmy się przez chmury, a potem, wciąż ją obejmując, delikatnie opadłem w obłoki. Była niesamowita. Nic mnie nie powstrzymywało od tego, żeby powiedzieć to na głos: - Jesteś niesamowita.
-
Szybko rozejrzałem się dookoła, a gdy nadal jej nie zauważyłem, wzleciałem jeszcze wyżej. Mając szersze pole widzenia latałem dookoła, a potem gwałtownie zanurkowałem w chmury i zacząłem pływać w obłokach, szukając Suzanne.
-
Przez chwilę ją obserwowałem, lecąc za nią powoli. Kurczę. Cały czas emanowała pozytywną energią. Chyba to najbardziej mnie w niej zachwyciło. Wieczny uśmiech na twarzy... na wyjątkowo ładnej twarzy... Rzuciłem się przed siebie, doganiając ją, a potem nieco zwalniając, żeby się z nią zrównać i uśmiechnąłem się szeroko. - Nie zgubisz mnie tak łatwo! - wykrzyknąłem.
-
- Siekiera? - powtórzyłem z entuzjazmem i odwróciłem się, po chwili jednak pokręciłem głową. - Raczej nie. Rzuciłem jej ostatni uśmiech, a potem wyszedłem na dwór za Suzanne i odetchnąłem po raz kolejny nocnym powietrzem. Uniosłem się nieco nad ziemię i uśmiechnąłem się do klaczy, czekając aż do mnie dołączy.
-
- A, no tak, jasne. Mogę polecieć po drewno - zaoferowałem, uśmiechając się do Lyriel.
-
Harfa, gitara akustyczna i perkusja? To mogło być ciekawe połączenie. A, no i jeszcze gitara basowa. I prawdopodobnie skrzypce. Ciekawa mieszanka. - Pewnie - odparłem z uśmiechem. - To gdzie jest ta perkusja? - spytałem, wstając z miejsca. - Właściwie... gdzie jest strych?
-
Tym razem już tylko kiwnąłem głową. Jej ostatnie słowa były dla mnie zbyt poetyckie i bałem się, że coś palnę. Westchnąłem i spojrzałem na Tisę, która do tej pory cały czas milczała. Pewnie bardzo się wstydziła, bidulka. - Szkoda, że nie ma tu twojej perkusji - zwróciłem się do niej z ciepłym uśmiechem. - Ja bez swojej gitary nie wytrzymałbym tyle czasu.
-
Przy niej nie czułem się tak skrępowany jak przy Lyriel, gdy ta mnie dotykała. Suzanne była naprawdę bardzo przyjacielska i miła. Do tego ciągle na jej twarzy gościł promienny uśmiech i cały czas wydawała się być wesoła. Również cały czas się uśmiechałem. Przez chwilę obserwowałem ją widząc, że chyba się nad czymś zastanawia, a potem znów się odezwałem. - Po co ją wystawiać przed dom? Mogę do ciebie jutro wpaść - oznajmiłem.
-
Uśmiechnąłem się. - Wiesz... - zacząłem zamyślony i oparłem głowę o kopyto, spoglądając przed siebie. Również ignorowałem Pyde'a. - Zawsze podziwiałem wszystkie rockowe gwiazdy i chciałem być taki jak one. Gitara była dla mnie... celem w życiu. Wyprostowałem się na krześle i spojrzałem na nią. - Zresztą to dosyć pospolity instrument, a dźwięki harfy rzadko się słyszy - zauważyłem, a potem wzruszyłem ramionami. - Przynajmniej ja nie słyszałem.
-
- Bingo - odparłem, uśmiechając się szeroko. - Akustyczna i elektryczna, choć mimo wszystko bardziej lubię tę pierwszą - powiedziałem. - No i w końcu to ona jest na moim Cutie Mark'u. Dokończyłem wreszcie swoją porcję szarlotki. - Swoją drogą - kontynuowałem dalej - harfa to dosyć oryginalny instrument. Dlaczego akurat ona? - spytałem.
-
Faktycznie była ładna. Zauważyłem to już z daleka, ale z bliska można było nawet stwierdzić, że... była piękna. Miała wspaniałe oczy. Obserwowałem jej twarz tylko przez sekundę. Zaśmiałem się cicho i natychmiast podniosłem się, również pomagając jej wstać. - Wybacz.
-
Również uśmiechnąłem się do Pyde'a. Potem zamyślony oparłem głowę o kopyto. - Akurat w naszym zespole "zniszczenie" można rozumieć na wiele sposobów - westchnąłem. - Jeśli chodzi o koncert, przepaść między nami a Trapnest była wtedy wyjątkowo dobrze widoczna. I słyszalna. Zerknąłem jeszcze raz na swoją szarlotkę, a potem wziąłem kolejnego gryza, zanim odezwałem się po raz kolejny. - Lżejsze brzmienie... - powtórzyłem. - Może właśnie tu jest problem.
-
"Dla mnie i tak byłaś w centrum uwagi" chciałem powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Wzruszyłem ramionami. - Można powiedzieć, że nam poszło średnio - mruknąłem bez przekonania. - Szczególnie przy "My fate". Przypomniałem sobie Reirę, która usilnie próbowała powstrzymać łzy śpiewając słowa tej piosenki, lecz szybko wyrzuciłem to wspomnienie ze swojej świadomości, starając się dłużej o tym nie myśleć. Westchnąłem. - A Trapnest nas zniszczyło - powiedziałem. Po chwili namysłu dodałem: - Dosłownie.
-
Uniosłem brwi, lekko zaskoczony. - To są bardzo mocne słowa - zauważyłem. Szybko jednak uśmiechnąłem się zadziornie. Miał fajny charakterek. - Skoro tak twierdzisz, kiedyś muszę cię posłuchać. Lepszy od Dave'a? No proszę. Ciekawa osóbka. Wreszcie wziąłem kęs ciasta. Było naprawdę dobre. Jabłka były idealnie soczyste, kruszonka świetnie drażniła podniebienie, a cynamon perfekcyjnie łączył wszystko w całość. - No i tak, jestem Ren Canady. Świetna szarlotka - zwróciłem się do Suzanne, uśmiechając się.