Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Ohmowe Ciastko

  1.  Weszli do środka starego budynku, do części z halą do transportu. Przeszli dekontaminację, co było logiczne w takim miejscu. Jednak dlaczego był tu sprzęt, by dokonywać tego na dużych pojazdach, przy których TIR to był w miarę normalnego rozmiaru pojazd?

     - Czy jest pan pewien, że chce się chronić w obiekcie Stadhaftów? Przytakując, zgadza się pan na dysponowanie panem przez pana Thomasa na czas nieokreślony, decydowany tylko przez niego. Później panu dam umowę. Czy jest pan pewien?

     Wydało mu się, że Halicki przytaknął.

     Weszli do środka. Rzeczywiście - od zewnątrz to wyglądało wiele gorzej, niż było w rzeczywistości. Po betonowych ścianach biegły grube przewody, znikające pod ziemią. Przy ścianach stały kontenery, w rogach były zatopione wielkie słupy metalowe, podtrzymujące ramię na wysięgniku. Po środku też były zatopione w materiale cztery słupy, dodatkowo z wgłębieniami.

     Ramię właśnie kładło na środku jeden z kontenerów, oznaczony logiem firmy - białym kwadratem z czarnym, mniejszym prostokątem pośrodku. Logo z historią, które powstało przy zmianie działalności firmy. Dookoła biegali ludzie, którzy nie za bardzo zwrócili na dwójkę uwagę.

     Dwójka udała się do mniejszego, przy ścianie. W środku ujrzeli drzwi jak do windy. Gdański włożył jakąś kartę do dziury obok. Drzwi się otworzyły.

     - Jest pan pewien? Nie opuści pan tych podziemi, póki nie podpisze pan odpowiednich papierków. Tego może być pan pewien.

     Halicki wszedł do środka. Za nim wkroczył jego asystent. Zaczęli zjeżdżać w dół. Winda pędziła, co było czuć, ale i tak jechali minutę.

     - Pan Standhaft senior, kupując to miejsce, nie był świadom posiadania przez nie wejścia do podziemi z czasów wojny. Ale wykorzystał je - miał więcej poziomów dla swojej firmy, nie musząc za to płacić. Powiększył korytarze i pomieszczenia, przeniósł część produkcji. Po jakimś czasie okazało się nieekonomicznie wentylować takie miejsce. Ale pan Tomasz zbudował nowy system. Także zajął się przygotowywaniem dalszych korytarzy. Zaczął także robić kolejny poziom, ale dopiero niedawno. Jak na  razie pod nami jest tylko jedno, wielkie  niewyrównane pomieszczenie

     Winda stanęła. Drzwi się otworzyły. Od razu uderzyło w nich ciepło i lekki odór prac budowlanych. Z hali, do której dojechali, rozchodziło się kilka dużych korytarzy. Część jeszcze miała nad sobą swastyki.  Sala była tak wielka, że kontenery rozwoziły przystosowane do tego ciężarówki. Na środku jednak nic się nie działo. Rozwiązanie jednak samo nasuwało się na myśl, zwłaszcza, że stały tam takie same słupy jak nad nimi.

     I jak się można było spodziewać, po chwili kontenery zjechały na dół. Ale dojrzał to dopiero wchodząc w jeden z mniejszych korytarzy. Na jego ścianach także były namalowane stare, łuszczące się swastyki. Stara farba kontrastowała tu z licznymi kablami ciągnącymi się w wielkich korytkach pod sufitem, oświetleniu z pasów diodowych oraz metalowych drzwi, często z zamkiem elektronicznym.

     - Skoro już pan tu jest, przekażę panu co tu się dzieje. To miejsce - stanął, rozkładając szeroko ręce. - zostało stworzone przez Hitlerowców w czasie wojny. Nie zachowały się dokumenty tłumaczące to zachowanie. Została sieć podziemnych pomieszczeń. Tamto, w którym pan był, jest powiększane od jakiegoś czasu. Jednak oryginalnie znajduje się tu kilka nawet większych hal. Te jednak zostały zajęte przez maszyny należące do linii produkcyjnej broni pancernej. To były za drogie maszyny, by zostały na Białorusi. I tak  w najbliższym czasie pan Tomasz miał je zabierać stamtąd. Czyny Rosji tylko przyspieszyły nieuniknione. Jedno duże pomieszczenie, umieszczone w tej nitce, jest zablokowane dla wszystkich, wyłączając zespół doktora Kędzierskiego - Stanął przed jednymi, pierwszymi od dłuższego czasu, drzwiami. - Tutaj będzie pańskie laboratorium. Tutaj jest także profesjonalny zespół projektantów i inżynierów, który stara się ulepszyć pańską konstrukcję. Klucz do drzwi, z polecenia osoby najstarszej wiedzą, to 443556 - to mówiąc, wciskał powiedziane liczby na panelu wbudowanym w zamek.

     Otworzył i przepuścił Halickiego. W środku było jasno w niczym dzień, jednak nie było najmniejszego cienia. Gdyby nie ściany, niewygładzone i betonowe, byłoby podobne do wielu laboratoriów. Ale tylko z wierzchu. Lub do części. Bo nigdzie, gdzie fundusze pozwalały na tak nowoczesne urządzenia, otoczenie nie wyglądało tak staro. A gdzie wyglądało tak staro, nie było tak nowych maszyn.

     - Pozostawiam pana doktorowi Muszyńskiemu - to mówiąc, skierował się w stronę nadchodzącego mężczyzny. Był nim tęgi mężczyzna w sile wieku, z włosami opadającymi za szyję. Pod kitlem kryła się czarna koszulka z jakimś napisem. Nie dało się jednak dojrzeć, jakim.

     - Michał Halicki? - zapytał się. Widząc skryty gest, złapał jego dłoń i uścisnął. - Jakub Muszyński. Jak pan widzi, dostaliśmy trochę nowsze wyposażenie niż ty - Od razu przeszedł na ty, jednak prócz niegrzeczności nie dało się wyczuć niczego złego - po tonie można było się spodziewać, że już uznał rozmówcę za "swego" i otworzył się przed nim. - Zacznijmy od początku. To....

     

     

     - Boże, nie widziałem ohydniejszego z zewnątrz auta? - powiedział Marek, stojący obok Tomasza, który właśnie zastanawiał się, czy aby wszystko zabrali. Jednak zabrali.

     - Za to z tyłu można spać. Na łóżku. Jaka limuzyna na to pozwala? Poza tym, nie marudź. Zmieściliśmy twoje rzeczy, broń Jonathana w skrzynkach, dzieła sztuki, moje srebra rodzinne, komputery oraz mój ulubiony fotel i jeszcze jest dość miejsca, by się położyć. I nie widać, że wartość tego auta przewyższa wartość samochodów w zasięgu wzroku razem. Michał, jedziemy!

  2. Siedział w schronie. Pił już drugą puszkę wody mineralnej, gdy światło zamrugało. Włączył się generator.

    Co to? Czyżby burza? Nie, nie tu. Może w dzieciństwie podczas burz nie miał prądu, ale w Warszawie wszystkie kable szły pod ziemią, także w jego okolicy. Więc co? No niech nie gadają, że wojna!

    A jednak. Włączył telewizor i obejrzał wiadomości. Ruscy ich zaatakowali. Jak to dobrze, że wszystko z Białorusi ściągnął do Wrocławia.

    Czekał, oglądając naprzemian nagrane wiadomości z giełdy oraz obraz z kamer, gdy w końcu ktoś zajechał. Wysiadła wysoka, cienka postać. Otworzył schron i wyszedł do Marka.

    -Co ty tu robisz? Jeszcze nie uciekłeś? - zapytał się, kryjąc niedowierzanie.

    -Coś ty? Sam? Za kogo  ty mnie masz? Mam dla ciebie propozycję - przez całą wojnę masz mnie na wyłączność i za darmo. Za to ma mi nie spaść włos z głowy. Dobra? - zapytał się, wyciągając dłoń.

    -Dobra - powiedział, potrząsając jego dłonią. - Chodź, trzeba się przygotować do ucieczki. A gdzie sprzęt do sterowania dronem?

    -Wszystko, co miało jakąś wartość technologiczną, jest w bagażniku. Co zrobisz z nagranym materiałem?

    -Mam ważniejsze sprawy, niż interesowanie się jakimś laboratorium. Sam mam masę naukowców do przetrzymania. Ale oni później.

     

    Gdy już spakowali wszystko wartościowe i wszystkie nośniki danych, a pozostałe potraktowali kamieniami, do największego samochodu, na podjazd zajechał samochód z Michałem w środku.

    -Szefie! Wojna!  - krzyknął wychodząc z samochodu olbrzym.

    -Gdzieś podział Jonathana? Bo to nie była dobra wymiana - zauważył człowiek-pająk, cicho i z politowaniem.

    -Ma wolne - odpowiedział równie cicho, po czym krzyknął. - Michał, gdzie Jonathan trzymał broń? Bo jeszcze nią pakujemy i jedziemy do Wrocławia. Tam będziemy bezpieczni.

    -Dlaczego szef taki pewny tego? Czy szef zna plany czerwonych?

    -Nie. Bo Kędzierski potrzebuje już tylko broni, którą Halicki już robi.

     

    Halicki właśnie siedział w pokoju socjalnym swego laboratorium, gdy do środka praktycznie z  biegu wpadł jego asystent. Nie było na nim nic z jego wcześniejszej elegancji stażysty.

    -Panie Halicki, Rosja zaatakowała Polskę. Proszę za mną! - powiedział, jakby nie wiedział jakim tonem powinien to zrobić. Krzykiem i rozkazem czy grzecznie. 

  3.  -Dobrze. Więc niech tylko pani zapamięta - radzę się trzymać z dala od zbrojeniówki.

    Wsiedli do samochodu i odjechali. Wieczór chylił się ku końcowi. Na tle ciemnego nieba nie było niczego widać. Tylko gwiazdy oraz nocne ptaki.  

     

    -Szefie, ale szef praktycznie nic nie zrobił - zauważył Michał.

    -Oj, zrobiłem, i to wiele.

    Włączył tablet. Firmowy system załączył się ekspresowo. Włączył aplikację, którą podesłał mu Marek. Podesłał mu też wiadomość. " To ona ". Lakonicznie, ale więcej było zbędne.

    Wyjechali na autostradę. W pewnym momencie obok nich przejechał samochód policyjny z włączonymi kogutami. A za nim zaczęła się kolumna czołgów.

    Tomasz patrzył się na to ogłupiały. Ale jak... że o tym nie wiedział. Obejrzał go dokładnie. Może do jakiejś bazy je transportowali. Ale to było pewne. Za to model czołgu - nie miał pojęcia co to jest.

    Na szczęście dom był blisko. Gdy dojechali, kazał Michałowi wsiąść do samochodu, którym jeździli jeszcze rano, i udać się za transportem. Na ten czas zamknął się w schronie. 

  4. -A gdybym został sponsorem? Czy dostałbym możliwość dowiedzenia się czegokolwiek na temat badań?

    Tym się wkopała. I pokazała, jak mało się orientuje w rozmowach z takimi ludźmi, jak on - wystarczyło by przytaknąć i zaproponować wyniki. A takie badania poczyniło już każde państwo.

    Jego przeciwniczka nie należała do najmądrzejszych. Ach, więc to jego przeciwniczka. Ale ona broni mu dostępu do informacji - a więc jest przeciwnikiem dla takiego kogoś jak on.

  5. Thomas spojrzał wymownie na laboratorium.

    -Duże. Co tutaj się robi? Czyżby jakieś badania wpływu nieważkości na organizmy żywe? Bo wiem, że inwestuje w pani laboratorium NASA - powiedział, patrząc się na budynek.

  6. Na chwilę okno osunęło się w dół, by pokazać rozmawiającego przez telefon blondyna, który dłonią wymownie wskazał telefon. Po tym okno zamknęło się.

     

    -Znalazłem odpowiedniego człowieka, już z nim wszystko obgadałem. Powiedział, że tego jeszcze nie robił. Będzie cię on kosztował...

    -Jeśli nie chce miliona, jest w porządku - przerwał mu Thomas.

    -Nie. Zażądał pięć stówek, zwrócenia mu za paliwo oraz skrzynki wódki - usłyszał prawie krztuszący się z śmiechu głos Jonathana.

    Sam także się zaśmiał. Już lubił tego człowieka.

    -Mówią na niego Krupnik. 

    Michał pchnął go leciutko w ramię. Spojrzał na niego. Ten palcem wskazywał jego imiennika. Zamieniał jakieś słowa z tymi dwiema, stojącymi przed samochodem.

    -Dobra, kończę. Powiedz mu, żeby czekał u mnie. Podaj mu adres.

    -Dobra.

    Rozłączył się. W tej samej chwili odezwał się Michał.

    -Szefie, jak szef mówił. Ten koleś na prawdę tutaj pracuje. Ona zachowywała się, jakby wszystko o nim wiedziała.

    -O mój boże, czemu on musi być taki dziecinny? - powiedział cicho do siebie, po czym zwrócił się do Michała. - Informacja to potęga. Kim byłeś w wojsku?

    -Obsługiwałem RKM. 

    -Widać.

     

    Jak na znak, oboje drzwi zostało otworzone w tym samym momencie. Z środka wysiadła dwójka mężczyzn w garnitury, w tym wysoki, szeroki i groźnie wyglądający szatyn miał lniany, a niższy blondyn czarny. Na piersi wyższego można było dojrzeć kontur kabury. Ten też dokładnie lustrował otoczenie.

    -Witam, jestem Thomas Standhaft - powiedział do drugiej kobiety. Nagle ujrzał naszywkę pierwsze. Momentalnie przerzucił na nią wzrok. - Czy można przy tej pani otwarcie rozmawiać? - tylko spojrzeniem wskazywał na towarzyszkę kierowniczki tej budowli.

  7. Było późne popołudnie, gdy skończyliście. Gdy Michał przekazał kierowcy, że to koniec, ten uśmiechnął się serdecznie, ukazując braki w uzębieniu, po czym wdrapał się do wnętrza ciężarówki, jakby ten jeden stopień był równie wysoko, jak szczyt górski.

    W tym czasie kierowca skończył palić kolejnego z rzędu papierosa i otworzył tylne drzwi. Michał wsiadł do środka i zanim zdążył cokolwiek zrobić, drzwi już były zamknięte. Otaczał go dyskretny luksus - wygodna, skórzana tapicerka, kierowca oddzielony od pasażera, radio z wejściem USB, tablet na kablu. To nie było to samo, co w samochodzie Standhafta, ale nadal więcej, niż było w zwykłych samochodach, nawet z poszerzonym wyposażeniem.

    W tych godzinach na ulicach Wrocławia było pełno samochodów. A na nieszczęście miejsce, do którego się kierowaliście, było w obrębie starego miasta. Dlatego też wlekliście się w korku. Jednak Halicki nie miał na co narzekać. Zamiast żaru bijącego z zewnątrz, czuł tylko miły chłodek, który ustawił odpowiednio dla siebie. Na miejscu pasażera czekały zimne napoje oraz przekąski.

    Po dłuższym czasie w końcu dojechaliście. Dotarliście do wielkiego kompleksu budynków otoczonego wysokim ogrodzeniem z drutu kolczastego. Brama wjazdowa była otwarta.

    Gdy Halicki opuścił pojazd, od razu uderzył w niego zapach robot budowlanych. Jednak nie zauważył niczego, co wskazywałoby na jakieś roboty. Tylko droga wjazdowa wyglądała jak siedem nieszczęść.

    Szybko wybiegł do niego niewysoki, choć także niezbyt niski blondyn, wyglądający jak podręcznikowy przykład czytelnika. Niósł z sobą jakieś segregatory oraz identyfikator na pasku, identyczny z tym, jaki miał na szyi.

    -Dzień dobry. Bardzo mi miło pana poznać, panie Halicki - złapał twoją dłoń i zaczął nią energicznie potrząsać. - Jestem Kazimierz Gdański. Absolwent Wojskowej Akademii Technicznej. Będę pana asystentem. Proszę, oto pańska legitymacja - mówił  bez odetchnięcia. Podał mu pasek. - Proszę za mną. Ten kompleks powstał jeszcze w latach osiemdziesiątych jako producent części metalowych dla firm Standhaftów. Po zmianie ustrojowej zakres działania ulegał powolnej zmianie. Jednak budynek stoi ciągle ten sam. Wnętrze jest już całkowicie nowe, jednak jak pan widzi, mało to estetycznie wygląda. Za tym budynkiem stoi nowy, ładniejszy. Tam się kończy najbardziej czułe elementy. W mniejszym znajdował się magazyn, jednak na szybko został przemianowany na pańską siedzibę.

    To, co powiedział, miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Na prawdę za tym betonowym klocem stał nowocześnie wyglądający, biały budynek. Też klocowaty, jednak umieszczenie klimatyzatorów na dachu oraz okna na wszystkich poziomach sprawiały, że wyglądał lepiej.

    Weszliście do mniejszego budynku. Środek był podzielony na kilka pomieszczeń. Strzelnica długości całego budynku i szeroka na dwie osoby. Pomieszczenia socjalne. Oraz środek, jego serce - pomieszczenia badawcze. Były dwa, a w nich wszystko, co tylko mogło się zamarzyć Halickiemu.

    Asystent podał ci teczkę.

    -Proszę. Miałem panu przekazać dane kont bankowych. Na jednym z nich ma pan fundusze na badania, na drugim pańską pensję. Jest tu także pański nowy adres. Szofer pana zawiezie na miejsce. Jakby co, w środku mieszkania znajdzie pan rower.

     

     

    Cholerni ekolodzy! Daj im pieniądze, zaproponuj jeszcze więcej - a oni nic. Doprawdy, co się stało z tymi ludźmi? Czyżby już nikt nie chciał zarobić? Dobrze, więc musiał skorzystać z planu B.

    Zadzwonił do Jonathana. Ten obiecał mu znaleźć człowieka pasującego do jego oczekiwań. A dzięki temu, że są w Warszawie, takiego człowieka miał mieć już za godzinę.

     Na szczęście Marek zdołał na szybko przejąć drona wojskowego, którego operator właśnie trenował na żywo.

    Jak powiedział, czegoś takiego jeszcze nie próbował. A na nieszczęście wojska, to Tomasz produkował prawie całą ich elektronikę. Odpowiednie narzędzia miał praktycznie pod ręką.

    Udał się na spotkanie żółtym Lamborghini, a Michałem na miejscu pasażera. Specjalnie jechał wolno, by każdy zdołał zobaczyć, dokąd jedzie.

    Zajechał przed biały kloc, znany mu z wiadomości.

    Padoholik - ziemniaki powiadasz?

    shingeki-no-kyojin-03_002-sasha.jpg

    Chińska bajka - ta postać jest zwana ziemniaczaną panną. Zgaduj, dlaczego?

  8. Człowiek nie mógł myśleć o dwóch rzeczach na raz. Ciastko doskonale o tym wiedział, każdy, kto go uczył szermierki wpajał mu tą myśl, niezależnie od pochodzenia. Jednak prawdą było stwierdzenie, że życie poszukuje najprostszego rozwiązania - choć każdy uczył czego innego, ich mantra była wspólna.

    Należało tylko zmienić sposób myślenia, by w jednej myśli zawrzeć i atak, i obronę. A często najlepszą obroną jest atak. A to w jaki sposób przeciwnik chce nas uszkodzić jest tylko niedogodnością, którą trzeba pokonać lub ominąć. Ale w próbie ataku!

    Ale gdyby Ciastko oparł się tylko na tym, zostałby goły - bo czym był szermierz bez miecza? Pomógł mu czysty przypadek. A może przeznaczenie, którego nicie oplatały wszystkich, wszędzie i zawsze? Gdyby nie paluch jego szabelki, straciłby ją. Dłoń miał silną, jednak nie na tyle, by wytrzymać kopnięcie. Jednak palec mocno trzymał się swojego ułożenia, opierając się próbie wygięcia powyżej pewnego poziomu - i to właśnie kciuk sprawił, że dłoń jednak utrzymała szablę.

    Cofnął ją, wiedząc, że do kolejnego ataku jej nie wykorzysta. Jakie miał przed sobą niedogodności? Pięść przeciwnika i czub sopla sterczący spod pachy Sakitty. Nie widząc innej możliwości, zdecydował się zainwestować w przyszłość - atakować i wyłączyć z walki jedną z kończyn przeciwnika. Wykonał krok lekko w bok prawą stopą. Długi, że musiał odrobinę obniżyć swoją postawę. Lewą nogę przesunął praktycznie po lodzie, prostując się. Jednocześnie lewą ręką, którą przy okazji zgiął przyłożoną do boku, skierował ku pięści Sakitty.

    I w tym ułożeniu szablę miał za granicą wzroku Sakitty. Podświadomie przemyślał każdy aspekt swoich możliwych ruchów. IBM później pochwalił ten ruch.

  9. Shatter, nie kuś, oj, nie kuś. Bo ja już dwóm postaciom życie utrudniłem.


    Sekretarka była trochę zaskoczona, gdy Halicki podał jej adres. Ale nierobiła obiekcji. Szef kazał, to będzie zrobione. Bo jak nie zrobi, to potrąci po premii. A jeszcze musiała iść do fryzjerki i manikurzystki przed pierwszym. A dopiero dwudziesty piąty.

     

    Po piętnastu minutach zajechała ciężarówka oraz czarny mercedes. Z mercedesu wysiadł nienagannie dokładnie ubrany w garnitur mężczyzna z włosami aż błyszczącymi się od żelu oraz okularami przeciwsłonecznymi pasującymi do garnituru. Stanął przed samochodem i zapalił sobie papierosa. Całkowicie różnił się od kierowcy ciężarówki. Ten był szeroki, z czerwonym nosem. Spod białego podkoszulka w żółte łaty, który był jego jedyną bluzką, wystawał brzuch, godny raczej kobiety w dziewiątym miesiącu ciąży niż mężczyzny. Tuż po wyjściu podrapał się przez krótkie spodenki hawajskie po miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę.

    -Panie, co mam przenieść na pakę? - odezwał się tak, że ledwie dało się go zrozumieć.

  10. Jakaś bańka wypełniona powietrzem pękła po drugiej stronie słuchawki. Michał usłyszał przeciągłe "yyyy", po czym usłyszał odgłos tłuczonego szkła. Chwilę później usłyszał szmer obiektów przesuwających się po podłodze.

    -Dzieńdobry, panie Halicki - usłyszał miły, przyjazny ton. - Więc gdzie mają przyjechać pojazdy?

  11. Halik, z nieba mi spadłeś.

    Elizo, a czy ja się rządzę? Gdzieś musiałaś zamawiać zaopatrzenie. A pocztą polską, to te obiekty by ci pozdychały z głodu albo musiałabyś dokarmiać je kanapkami, ew. cateringiem. A o badaniach wszak nic nie wie.  Samozapłon? Jak mogłaś przeczytać ciało raczej nie zostałoby w stanie normalnym. Ten obiekt to nie Nokia ani niesporaczek, by być tak odpornym. Skrzydła to może tak, ale nie dziś i nie jutro - raczej za ładne dziesiąt lat. Twoje obiekty albo nie umiałyby ich używać, albo skrzydła byłyby karykaturalne oraz nieużytki. Geny nie są aż tak kompatybilne. Poza tym te obiekty żyją już parę lat - a na przełomie mileniów takiej technologii na pewno nie było. NASA nie wyciągnęłoby pieniędzy na tworzenie czegoś, co MOGŁOBY przynieść jakieś efekty. 

    Ja tylko nie chcę się nudzić. Jak na razie jedna osoba chce zabić moją postać. Magus, o tobie tu mowa. 


    Michał Halicki usłyszał w słuchawce trochę znudzony głos. Kojarzył się on z typem sekretarek, które ciągle żują gumę.

    -Kto dzwoni?

  12. Wyszedł.

    -Szefie, ja bym od teraz uważał - powiedział Michał, z nutą strachu w spokojnym głosie. - To ostatnie spojrzenie... to było spojrzenie węża. On teraz będzie czekał. Ale gdy wyczeka momentu, gdy choć na chwilę odwrócisz wzrok... zaatakuje. To będzie jedno, szybkie uderzenie. Ale mogę być pewien, że dokładnie zaplanowane. Żeby nie było, że nie ostrzegałem. Póki będę przy tobie, przypilnuję, by nic ci się nie stało. Ale nie daję pewności, że nie zatrudni snajpera. Poza tym on sam może być snajperem. Lepiej przyciśnij go, by wiedział, że próba przeszkodzenia ci w czymkolwiek jest nic nie warta.

    -Chyba tak zrobię - powiedział Tomasz, prawie rozpływając się na fotelu. To ostatnie spojrzenie. Gdyby można było zabijać wzrokiem, to ten mężczyzna już dawno by go zabił. 

     

    W drodze powrotnej wykonań kilka telefonów. Pewnego prokuratora, znajomego jeszcze z czasów chłopięcych, ucieszył datek i pewno nagranie.  Jak zapowiedział, bez problemu zaciągnie go do więzienia na ładne kilkanaście lat. 

    Kolejny telefon wykonał do kolegi. Szybko dostał serię kilku zdjęć satelitarnych, jeszcze pachnących świeżością. A one przedstawiały niemiły mu widok - poranne protesty zostały bardzo szybko rozgonione. Przeklęci ekolodzy! Zero konsekwencji w działaniu! Dlatego też wykonał telefon do Marka. Godzinę później kilka zgrupowań ekologów dostało naprawdę drobne datki z kont, stworzonych na dane osób mieszkających najbliżej białego kloca, z prośbą o sprawienie, że ci znikną z ich okolic oraz zapowiedzią większych datków. Zapowiedź była tak sprecyzowana, że z pewnością jutrzejsze protesty przejdą do historii.

    Porozmawiał jeszcze z doktorem Kędzierskim. Ten wyrażał całkowitą radość z tego, co dostał i jeszcze większą niecierpliwość na maszyny, które zamówił. Oczywiście zamówienie poszło z dopiskiem jego nazwiska i wykrzyknikami. Doktorek miał zacząć działać jak najszybciej. A to, że podziemia fabryki już się zaludniły było Tomaszowi nawet na rękę - więcej rąk, więcej głów. A spodziewał się, że doktor Kędzierski raczej byle kogo nie lubi.

    Ponadto ten zapowiedział, że da do obejrzenia projekty Halickiego, te, które Tomasz dostał na swój tablet, do obejrzenia koledze bliższemu temu tematowi.


    Elizo, wiem, że OPię, ale kto tutaj OPi gorzej? Ja, osoba która korzysta z funduszy swojej postaci, czy osoba, która daje ludziom supermoce? Liczyłem, że ta sesja ma być realistyczna ( o ile, gdy dołączą kucyki, można mówić o realizmie ), a ty tworzysz osobę zdolną do samozapłonu swojego ciała. TO JA PISZĘ WALL-OF-TEXT DO HOFFNERA, BY USPRAWIEDLIWIĆ MÓJ CAŁKIEM REALISTYCZNY PROJEKT, A TY ROBISZ MUTANTY X-MAN? Ponadto, nie OPię do potęgi. Mojej postaci dałem tylko tyle wiedzy, by go zainteresować. Nie plan poziomów, nie wszystkie wejścia, nie nagrania z kamer. Jedyne nagranie ma z kamery, która kątem soczewki patrzy na wjazd. Uznałem, że taka może istnieć. Chyba nigdzie przed moim postem nie sprecyzowałaś, że to zarzopsk dolny. A jakiś komputer w środku na pewno jest do internetu podłączony. A i tutaj dałem tylko tyle, by zainteresować. Bo równie dobrze twój biały kloc może być fabryką świętego mikołaja. Jest jedzenie dla elfów? Jest. Jest miejsce dla elfów? Jest. Ba, a mój Thomas wiedział nawet mniej niż Thomas Magusa. Bo Magus napisał, że u ciebie coś się tworzy. A mój? Tylko, że są jakieś badania.

    Protesty - tylko parady trwają jeden dzień. Jakieś niedobitni następnego dnia musiałyby przyjść. A, że zostali rozgonieni... można i tak. Przewidywanie.

    I ja przynajmniej dałem całkiem dobrą zapowiedź w KP, czego po mnie oczekiwać. A ty kryłaś się z swoim całym laboratorium do końca. No bez żartów, to nie jest takie nic! To kosztuje masę hajsu! A gdzie napisałaś o tych pieniądzach?  Prawda, Hoffner jest najważniejszy - ale inni uczciwie dali zapowiedź swych postaci. A ty najważniejszą kartę odkryłaś dopiero w rozgrywce.

    (Mam nadzieję, że uzyskałem podobny ton, co twoja wypowiedź względem mnie.)

  13. -Ten człowiek na chwilę przed śmiercią był już wyeliminowany z walki. Poza tym, nie podcina się gardła w zwykłej szamotaninie. Nie tak profesjonalnie. Nie wiem, kto za tobą stoi, że takie coś przeszło jako obrona osobista, ale wiedz, że z moimi możliwościami, to za dotknięcie kogokolwiek palcem dostałbyś dożywocie. To też by przeszło. Więc nie, ja zrobiłbym inaczej. Poza tym, ja nie noszę przy sobie ciągle pistoletu. Swoją drogą, legalny? A mniejsza z tym - machnął ręką. - Jeśli tego nie chcesz, to póki co masz te wizytówki - podał mu dwa kartoniki. - Jedna dla ciebie, jakby co, to dzwoń. Przypilnuję, by już żadna kopia nigdzie się nie znalazła. A drugą dasz najważniejszej osobie w The Eden's Laboratory. I przekażesz tej osobie dwie wiadomości. Po pierwsze - nie wiem, czy robiła to umyślnie, ale niech nie chodzi mi na podwórko. Zrozumie. A po drugie, jeśli chce spokoju przed swoim klocem, to niech zadzwoni. No, możesz już iść.

    Cały czas leciało zapętlone wideo z morderstwa oraz jego wejścia i wyjścia z białego kloca, przybliżone, ale wciąż dostatecznie wyraźne, by dojrzeć jego twarz.

  14. Tomasz włączył na tablecie nagranie.

    -Może i jesteś turystą, ale nie zwykłym. Obejrzyj to sobie - wychylił urządzenie w jego stronę. Nagranie obciążające go o morderstwo. Także w nie patrzył.

  15. W końcu doszli do samochodu. Michał otworzył drzwi i sam okrążył auto, by wsiąść z przodu.

     

    Drzwi się otworzyły. Ukazał się w nich wysoki brunet w płaszczu. Zanim jeszcze zdążył wsiąść, wystawił ku niemu dłoń.

    -Witaj, Thomasie. Jestem Thomas Standhaft.


    Z tego, co pamiętam, na początku sesji gdzieś wspominałeś, że moja postać jest nietykalna. Dlatego też skończyłem na tym.

  16. Ten człowiek był niebezpieczny, to nie ulegało wątpliwości. Z doświadczenia wiedział, że z takimi najlepiej, gdy pokaże im się siebie od najgorszej możliwej dla nich strony. Czyli, w jego przypadku, mówiąc prawdę.

    -Siedem lat służyłem w KSK, z tego dwa w Iraku.

  17. -Niemożliwe! - powiedział zaskoczony. Zerknął okiem na ten jego mdły uśmiech.

    Czuł się prawie jak wtedy, gdy ochraniał Rosjanina, który tylko szukał okazji, by porwać drugiego. I vice versa. Właśnie tak wtedy uśmiechał się ochroniarz tamtego drugiego. Starszy pan, z kozią bródką i oczami węża. Ale póki co tego wzroku u niego nie dojrzał. Ale czuł, że przyjdzie na to czas.

  18. -Proszę za mną.

    Ruszyli. Kilka kroków wystarczyło, by Michał był pewien jednego - ma obok siebie byłego wojskowego, jak on sam.

    -Służyłeś na jakiejś misji zagranicznej, gdy byłeś w armii? - zapytał się, gdy dochodzili do przejścia.

  19. Thomas powiedział coś łamaną polszczyzną. Michał nie spodziewał się tego. Po tym, co przekazał mu szef, oczekiwał człowieka doskonale umiejącego rozmawiać w wielu językach. Najwyraźniej jednak polski nie był jego mocną stroną.

    Ale to był kanadyjczyk. Mógł. A on, na szczęście, umiał rozmawiać po angielsku i francusku. I Anglików, i Francuzów spotykał na misjach w Iraku. Anglików dużo, ponadto uczył się angielskiego tyle samo co polskiego w domu oraz niemieckiego w szkole. Po francusku jednak kilka zdań złożyć także umiał.

    -To dobrze - zaczął po angielsku. - Mam nadzieję, że mnie teraz rozumiesz. Jestem Michał Kowalski, miło mi cię poznać, Thomasie Carlsonie. Mój pracodawca chciałby z panem porozmawiać na temat pewnych nagrań, na których pana widać.

  20. Wypił już chyba piątą kawę. Ale nie miał na co narzekać - tutejsza kawa była wyśmienita. Mocna, o dziwo, naprawdę była mocna. Ci tutaj wiedzieli, jak obudzić człowieka.

    Ale dla niego nadal to było za mało. Na szczęście - gdyby wcześniej nie pił kawy zamiast wody, teraz zapewne uczestniczyłby w maratonie. Takiego kopa musiała dawać ta kawa. A ilość cukru... już dawno nie pił nic tak słodkiego. Jej słodycz równała się z słodkim zapachem spalonego prochu.

    I jego cel wyszedł przez drzwi. Złożył gazetę, chowając w nią pieniądze za napoje, jak zapowiedział kelnerowi, i odszedł od stolika.

    Ten człowiek na prawdę mało znał się na dyskrecji. W takich warunkach najmniej widoczne byłyby okulary przeciwsłoneczne oraz czapka. Ale wtedy nie mógłby zabrać z sobą żadnej broni. A był pewien, że tym zarysem pod płaszczem, który ukazał się podczas jego wychodzenia z budynku, był pistolet.

    Wyprzedził go po przeciwnej stronie ulicy i korzystając z zielonego światła od razu przeszedł na jego stronę. Zrównał się z Thomasem, wyprzedził go po czym stanął dokładnie przed nim.

    -Dzień dobry - zaczął, wyciągając ku niemu dłoń. Szef nie miał względem tego człowieka złych planów - a więc należy robić dobre wrażenie. - Michał Kowalski. Mój pracodawca chciałby z panem porozmawiać na temat pewnych taśm, na których widać pańskie grzechy. Mógłby się pan udać za mną? - powiedział, uśmiechając się delikatnie.

    Na razie nie musiał się bać. Póki co otaczała ich masa ludzi. 

  21. -Włącz wiadomości - usłyszał z słuchawki głos Marka. - To cię może zainteresować. Na razie !

    Rozłączył się. O co temu człowiekowi chodziło? Nawet mu się wyspać nie dał. Ale skoro już się obudził i wiedział, że coś ciekawego leci w telewizji, włączył telewizor i zmienił na kanał informacyjny.

    -Drugi dzień protestów ekologów pod The Eden's Laboratory. Wszelkie reakcje policji są całkowicie nieskuteczne - powiedziała elegancka kobieta stojąca na tle protestującego tłumu przed białym klocem.

    -Nie damy im torturować tych biednych zwierząt! - ryknęła jakaś ekolożka, cała na zielono, siłą przesuwając na siebie kamerę. - To, co oni tam robią godzi w wszystkie prawa, ziemskie i boskie!

    Powrót do studia. A Tomasz w swoim domu uśmiechnął się. Jakie to dziwne... włączył telewizor i od razu było o tym laboratorium. Jakby to była ingerencja jakiś sił wyższych, która steruje całym tym światem, w tym nim.

    Potrząsnął głową i wypił zawartość szklanki, stojącej obok łóżka. Jakie on rano ma dziwne myśli. Aż dziw bierze, że człowiek poważny jak on może tracić na takie coś czas.

    Wstał, ubrał coś na gołe ciało i wszedł do kuchni. Od razu poczuł zapach jakiejś zupy. Przy kuchni stał Michał, prosty jakby połknął deskę, mieszając coś w dużym garnku.

    -Do cholery, jest dopiero dziewiąta. Co ty człowieku robisz? - zapytał się niezbyt życzliwie.

    -Grochówkę, proszę pana! Jak w jednostce!

    To będzie długi tydzień.

     

    Nowa wiadomość. Halicki podesłał mu wszystkie dane na temat tego swojego działka. Tacy ludzie to jednak są śmieszni. Marzenie mu jeść nie da. Dlatego też zdecydował się jednak dać mu jakąś pensję. Drobną, bo drobną, ale ten człowiek przecież musi coś jeść.

    Niepozorny terenowo-miejski samochód stanął przed hotelem. Słońce prażyło w najlepsze, ale w jego środku nie było zimno. Ba, nawet nie było za ciepło. Nie było także duszno.

    Ale maszyna do lodu oraz butla z tlenem zajęły cały bagażnik. Na szczęście Michał, w przeciwieństwie do Jonathana, nie narzekał na zawartość tyłu samochodu.

    Chociaż nie miał po co narzekać. Ot, stanął po przeciwnej stronie ulicy i usiadł przy stoliku kawiarnianym, co chwila zamawiając kawę i udając, że czyta, kątem oka oglądając wejście do hotelu. A gazet kilka miał.

    Już nie w garniturze, ale znowu czuł ciężar rewolweru w kieszeni.

    Że nikt w tym hotelu nie chciał zarobić. Aż dziw człowieka bierze, jacy głupcy pracują w tym miejscu. A żaden z ważniejszych komputerów wewnątrz nie ma podłączenia do sieci. Kolejny pech. Dlatego też musiał czekać na niejakiego Thomasa Carlsona.

    Zastanawiając się nad swoimi kontaktami, chyba nie będzie wymagał od niego wiele. Tylko przekazania jednej wiadomości. Skoro może załatwić sprawę łatwo, to czemu miałby z tego nie skorzystać? A póki co poczyta co się dzieje w jego firmie.

    Magus, jakby co, to kierowca siedzi i czyta gazety, czytając kawy. A Tomasz siedział z tyłu i nie było siły, aby go było widać z hotelu. A szyby przyciemniane. 

    Nie bój się gróźb Elizy, będziesz tylko pionkiem. Prawdziwa polityka będzie w duecie Elizabeth-Tomasz

  22. -Dobrze, już jesteśmy - Tomasz otworzył drzwi po stronie Michała i uścisnął z nim rękę. Po tym podał mu wizytówkę, wyciągniętą z kieszeni. Tej samej kieszeni, w której był jego " uspokajacz ". Z tego powodu była częściowo pogięta. - Uprzedzę sekretarkę, że będziesz dzwonił. Jak już będziesz gotowy, zadzwoń i powiedz ile bagażu masz. Oczywiście sam będziesz jechał limuzyną, z szoferem. Więc na razie! - odpowiedział i zamknął drzwi.

    Odjechali od razu, gdy zrobiło się miejsce na ulicy. Szyba oddzielająca kierowcę i pasażera opuściła się.

    -Zdobyliście coś?  - zapytał się, wyzbywszy się całej potulności, z którą mówił jeszcze chwilę.

    Chwilę czekał na odpowiedź.

    -Marek mówi, że zgrał logi z ostatniej doby. On chciał coś załatwić w laboratorium Eden.

    -Tych od NASA? - zapytał się, delikatnie zaskoczony.

    -Właśnie tych.

    -Co on chciał osiągnąć? Przecież oni zajmują się czymś z biologią.

    -Czymś?

    -No... - usiadł i zaczął się zastanawiać. Nagle uderzyła w niego pewna myśl - oni robią dla NASA, to jest znane w szerszych kręgach. Ale co? Nikt nigdy nie widział żadnych sprawozdań. Nawet ci bardzo powiązani z NASA. To by znaczyło, że tylko elity NASA wiedzą cokolwiek. A skoro tak... czego nie chcieli dopuścić do opinii publicznej? - Marek ma czas?

    Jonathan zapytał się swojego rozmówcy. Tomasz chwilę czekał na odpowiedź, ale się jej doczekał.

    -Ma go całkiem sporo. Pyta się jakich danych potrzebujesz.

    -Niech zdobędzie tyle, ile zdoła.

    -Mówi, że to będzie drogo kosztować.

    -Powiedz, że stać mnie.

    Szyba się uniosła.

     

     

    Jonathan przywitał się z Michałem Kowalskim. Tomasza chwilę dziwiło, że polak służył w niemieckich komandosach. Szybko wyjaśnili tą niejasność - jako dziecko emigrował do Niemiec, a rodzice nie zmienili nazwiska. Michał wyglądał prawie dokładnie jak Jonathan. Tak, jakby wszyscy tacy ludzie byli produkowani z jednej matrycy, a różniły ich tatuaże oraz owłosienie.

    -Czy Jonathan przekazał ci wszystkie twoje obowiązki? - zapytał się od razu po przedstawieniu ich sobie.

    -Tak jest, sir! - odpowiedział mężczyzna, wyprężając się na baczność.

    -O mój Boże - powiedział Tomasz, załamując ręce. - Ty po prostu bądź o kilka kroków za mną. I nawet nie waż się nazywać mnie sir oraz salutować mi.

    -Tak jest! - odpowiedział gromko Michał, jednak już nie zasalutował.

    -Jonathan, dam ci ile będziesz chciał, ale za tydzień wracasz.

    -Trzymam cię za słowo.

     

    -Słuchałeś ostatnio wiadomości? Czytałeś sprawozdania giełdowe? - zapytał się Marek.

    Obaj siedzieli twarzą w twarz w domu tego drugiego. Budynek był jednym z wielu w szeregu, identycznych jakby wyprodukowanych w tej samej fabryce na tych samych ustawieniach maszyn. Nawet mikroskopijne ogródki wyglądały podobnie.

    -A wiesz, że nawet nie? Od kilku dni odpoczywam od tego wszystkiego.

    Marek, siwiejący mężczyzna o pociągłej, chudej twarzy oraz kościstych dłoniach uśmiechnął się. Choć nie było w tym nic strasznego, Tomasz poczuł przerażenie. Ta postać, z swoim wzrostem i cienkimi kończynami, przypominał mu pająka.

    -Mam dla ciebie propozycję - złożył palce razem. - Daj mi procent tego, co zarobiłeś od wczoraj.

    -Mamy jasną umowę. Jak to, co osiągnąłeś, zadowoli mnie, to zastanowię się nad premią. A co takiego się stało?

    -Rosja przejęła Ukrainę - powiedział tak normalnie i bezuczuciowo, jakby mówił o śmieciu, który wczoraj wyrzucił.

    Tomasz prawie zakrztusił się pitą właśnie lurą.

    -Ponadto twoje firmy zyskały od pięciu do dziesięciu procent.

    W tym czasie Tomasz wycierał sobie usta.

    -O cholercia. Będzie ciekawie - powiedział, spoglądając na blat. Przez chwilę zastanawiał się... nad niczym. - Dobra, mów co ustaliłeś.

    -Więc tak - ich zabezpieczeń nie da się złamać. Potrzebowałbym komputerów NASA, żeby dostać się głębiej w ich system. Ale widząc to, do czego się dostałem, to oni używają tych komputerów - zaczął z smutną miną. Gdy to powiedział, sięgnął za siebie i wyciągnął tablet. Położył go na stole, uśmiechając się. - Ale coś tam mam. Po pierwsze - kupują niewyobrażalne ilości jedzenia. I to nie byle jakiego - odżywek. Zero smaku, sto procent wartości odżywczych. Po drugie - cały ich kompleks sięga głęboko w ziemię. Nie wiem jak, albowiem sterowanie wentylacji jest zablokowane, ale tak złożony program nie wentyluje małej piwnicy. I po trzecie - możesz mieć informatora. Ale to będzie zabawa z ogniem.

    -Mów.

    -Dobrze. Człowiek nazywa się Thomas Carlson. Dwadzieścia dziewięć lat, Kanadyjczyk. Kamery w okolicy tego laboratorium ostatnio często go rejestrowały. I inne.

    -I co?

    -Zabił człowieka. Nagrały to kamery. Ktoś postarał się to zamieść pod dywan. Podciągnęli to pod obronę osobistą, wywalili prawie każdą kopię nagrania. Prawie. Jakiś policjancik chciał go nią szantażować czy coś. Tak czy siak, szukał jego nazwiska w sieci, znalazł multimilionera i zachował kopię na dysku. Chcesz ją?

    -Ile chcesz? - zapytał się rozumiejąc, do czego ten zmierza.

    -Jak ty mnie dobrze rozumiesz - Uśmiechnął się.

    No, Magus, szykuj się.

  23.  Jego pytanie skupiło na sobie całą uwagę żółtego jednorożca. Ten przez chwilę bił się z swoimi myślami, co z niesłabnącą uwagą oglądał Thermal. Jego akurat interesowało, co odpowie Yellow.

    - Cóż, odgłosy bitwy słychać wyraźnie, na dodatek znoszą już pierwszych rannych. W prawdzie jest szansa, że narazimy się na główne uderzenie, ale cóż, może warto zaryzykować. Dobra zaczynamy - odpowiedział w końcu, po kilku chwilach.

    Róg żółtego jednorożca stał się źródłem ciepłego, niczym słonecznego, światła. Takim samym światłem, choć wiele potężniejszym, zaświeciły otaczające ich kryształy.

    - Therma,l - odezwał się całkowicie rozkojarzonym głosem. Było w nim słychać skupienie nad czarem - tylko osoba mogąca skupić cały swój umysł na jednym celu mogła powiedzieć cokolwiek takim głosem. Jednocześnie rozkojarzonym i skupionym. Takim, który powodował w umyśle potrzebę skupienia się nad czymś. -, powierzam Ci sterowanie tym czymś, ja nie będę w stanie ci służyć pomocą, poza trzymaniem konstrukta, powodzenia, postaraj się nas nie zabić.

    Chwilę po tym jak skończył, Thermal zauważył, że stracił z nim kontakt wzrokowy. Choć patrzył prosto w ich kierunku, wzrok Yellowa patrzył jakby na ścianę za nim. Albo nie patrzył w ogóle. Nie umiał powiedzieć. Lecz chwilę później ten wzrok znikł. Po prostu rozmazał się, stając się jakby ułudą.

    Cały Yellow wyglądał, jakby zniszczył swoją materialność. Zdawało się, że powiew wiatru wywieje go na zewnątrz i rozwieje na cztery strony świata. Nawet zaczął się ruszać, a Thermal, zdało mu się, poczuł powiew. Ale wiedział, że tylko zdawało. Yellow nie leciał w stronę żadnego wyjścia tylko w bok, w stronę smoka. Wniknął w niego. Wtedy też Thermal zauważył, że w gruncie rzeczy oboje przez pewien czas wyglądali jak utworzeni z tego samego materiału - Yellow i smok. Żółty jednorożec połączony z smokiem zaczął poruszać konstruktem. Początkowo niemrawo, słabo, jednak wraz z wyostrzaniem się konturów ruchy były coraz pewniejsze i silniejsze. Pierwsza powstała łapa - uderzył tą kończyną, grubości starego drzewa, w podłoże. Szpony wbiły się w nią jak w masło, tworząc sieć pęknięć. Lecz w tym czasie cały konstrukt przybierał na wyrazistości i groźnym wyglądzie. Tułów rozpychały magiczne mięśnie, których kontur zastygał w sieci łusek. Na grzbiecie najpierw pojawiły się wybrzuszenia, które okazały się punktem zaczepienia skrzydeł. Te, po rozwinięciu, wyglądały prawie jak nietoperza. Tylko mało który nietoperz miał skrzydła z łusek. Sięgały one od ściany do ściany niemałego pomieszczenia, a po rozwinięciu ukazały sieć drobnych i gęstych łusek, które pokrywały grzbiet.

    W tym czasie powstawały tylko zarysy ogona i głowy. Ale po skończeniu i na nie nadszedł czas. Ogon był długi i masywny, pokryty wypustkami. W ukrytych pod wielkimi brwiami oczach  płonął ogień. Najprawdziwszy ogień, to nie było poetyzowanie Thermala - płomyki niczym w lampce tańczyły wewnątrz oczodołów, zawieszone w środku. Yellow przetestował chyba moduł dźwiękowy, bo paszcza smoka rozwarła się, ukazując rzędy ostrych jak brzytwy zębów, i zacharczał. Działało.

    Gdy już cały smok był wyraźny niczym długo naświetlane zdjęcie, pojawiły się kolce. Długie, krótkie, ostre, zakrzywione, zaostrzone na jednej stronie - Thermalowi brakowało słów by je opisać.

    Podziwiając ten twór Thermal nawet nie zauważył, że unosi się w powietrze. Spostrzegł się dopiero, gdy z stałą prędkością zbliżał się w stronę jednego z kolców. Jednak coś w nim kazało mu być pewnym Yellowa.

    Całe ciało smoka, razem z tak materialnym jeszcze przed chwilą kolcem, opłynęło go dookoła niczym dym. Był w środku. Zmrużył oczy, przyzwyczajając się do złotego światła, które go otaczało. Na krańcach wzroku widział ściany pomieszczenia. Zdziwiło go to, ale nie na długo. Zamknął oczy całkowicie. W tym samym momencie widział to, na co były skierowane ogniki w oczodołach bestii. Spróbował się poruszyć. Jednocześnie poczuł, że stoi nieruchomo oraz to, że się rusza. Różnica między tymi odczuciami była prawie to niezauważalna. Na próbę zrobił kilka kroków. Każdy z nich powiększał sieć pęknięć na podłodze.

    Obraz stał się ciemny, a próba kolejnego ruchu okazała się nieudana. W tym samym momencie smok ryknął i rozwinął skrzydła. Thermal z wnętrza ujrzał, że cały konstrukt staje się mniej materialny.

    Serce prawie wybiło mu się na zewnątrz, gdy Yellow uderzył skrzydłami smoka. Sufit był wysoko, ale dla smoka to było jak splunięcie. Zamknął oczy, gdy spotkanie z ścianą było o uderzenie kołatającego w piersi serca. Jednak nic takiego się nie stało. Wraz z smokiem przeniknął przez kamień i wyżej umieszczone pomieszczenia. W końcu zniknął otaczający ich dotychczas kamień. Thermal przejął kontrolę. Ujrzał przed sobą konstelacje gwiazd. Nigdy jeszcze nie były w takim bałaganie - widać było, że Księżycowa Wiedźma nie znała się na ich ustawianiu.

    Będąc na wysokości, na którą mogły sobie pozwolić tylko najlepsze pegazy - których zresztą kilka przestraszył, zawisając w powietrzu obok nich - spojrzał w dół. Widział tysiące świateł. Słyszał szczęk oręża.

    Teraz w końcu te potwory odpowiedzą za swoje grzechy. Za uśmiercenie uśmiechów, którymi dotychczas kucyki darzyły każdego i wszędzie. Za karanie niewinnych kucyków. Za uprzykrzanie życia. Za zniszczenie harmonii! Serce nadal waliło mu w piersi z siłą młota, jednak teraz kierowała nim żądza oddania wolności. Kucykom, księżniczkom. Żądza odebrania wolności tym, którzy odebrali ją niewinnym. Lecz ten smok nie nadawał się do odbierania wolności. On był do siania zniszczenia!

    Ryknął, by wzbudzić strach w sercach tych potworów, a sobie dodać pewności siebie, po czym zanurkował w dół z złożonymi skrzydłami, które rozłożył tuż nad najwyższymi wieżami miasta pogrążonego w walce. Zapamiętał pozycje kilku oddziałów podmieńców i już widział trasę, którą planował przelecieć, by miotać w nich czarami. Z paszczy smoka zaczęły lecieć błyskawice, kule ognia oraz bomby ciśnieniowe - jego najnowszy wymysł. Gigantyczne ciśnienie zamknięte w kruchej bańce. W momencie uderzenia tworzy falę niczym silna bomba. 

  24.  Nie udało mu się to. Jonathan wszystko słysząc przezornie zamknął drzwi. Teraz byli zdani na jego łaskę -a więc wszystko zależało od Tomasza.

    A ten nie zamierzał tracić takiej okazji. Mówił stanowcze nie myśli, że może wypuścić z rąk coś, co odmieni cały rynek, wynosząc jego firmę na pozycję monopolisty.

    -Uwierz mi, oboje na tym skorzystamy. Bo jak na razie to twój prototyp jest warty tyle, co idea. A ona wymaga BARDZO DROGIEJ - to powiedział, aż parodystycznie szeroko ruszając ustami - pracy nad nią. Zgodzę się na wiele, nawet na procent od sprzedanej sztuki.  A poza tym czy nie chciałbyś zobaczyć przyszłości, w której to Twoja broń będzie odbierała ludziom życie?

    Każdy jest do kupienia. Każdy. Tego nauczył go ojciec. Jeśli nie da się kupić za pieniądze, to przynajmniej za wizję.

×
×
  • Utwórz nowe...