Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. Rękawice Turala były dostatecznie grube, by sokół mógł usiąść mu na nadgarstku, nie raniąc maga. Ptak zaczął już narzekać na głód. Koń, jakby wyczuwając skupienie jeźdźca, przystanął i zaczął skubać przydrożną trawę.
    Czytał list raz za razem, nie zważając na upływ czasu. Daleko, na granicy świadomości, była jego słabnąca ręka. Przez długi czas jego świat ograniczał się do czytanego listu.

    Rozwiązują zakon. Już dawno się z tym pogodził, ale zawsze uważał te słowa za niedotyczące tego świata. Miecze istniały dziesiątki lat przed jego urodzinami. W jego dzieciństwie jej chwała już przeminęła, ale on wraz z Danadisem uczynili z nich ponownie zakon, na wzmiankę o którym nekromantów przechodziły ciarki.

    A Rada właśnie kończyła swego dzieła zniszczenia.

     

    Po godzinie na zaśmiał się. To nie był zrezygnowany śmiech osoby, na którą czekała Śmierć, którą sam zaprosił. To nie był tubalny śmiech wojownika, który usłyszał śmieszną opowieść z bitwy przy ognisku, nad którym piekło się pieczyste. To nie był błaźni śmieszek, po którym każdy czuł się wyśmiany.

    Ironia całej sytuacji go rozśmieszała. To, o czym pisał Artens dałoby Mieczom drugie życie. Rada musiałaby je odtworzyć. Z inną nazwą, nadal robiliby swoje. A misja zapewniłaby im ważną pozycję na lata.

    Ale nie mogli na to pozwolić. Nekromanci musieliby zebrać wielką armię, zanim dzisiejsza Rada zwróciłaby na ich uwagę. Dopiero podczas oblężenia stolicy wzięliby się do roboty. A Miecze nie mogły na to pozwolić. Zanim zebraliby oni siłę do choć jednego morderstwa na najwyższych szczeblach, musieliby podniszczyć ład rzeką krwi najsłabszych. Każdą cząstką duszy chciał im to uniemożliwić.

    Spełniając swoją powinność odebraliby sens istnienia Mieczy.

    Jechał dalej, patrząc na zmieniający się krajobraz. Coraz więcej kamieni, coraz mniej roślinności. Znał te okolice i wiedział, że to przejściowe - z czasem zacznie być więcej roślin przyzwyczajonych do takich warunków, ale minie długi czas, zanim do nich dojedzie. 

    Nie obchodziło go, co się stanie z Mieczami Rady. Póki mógł należeć do grupy ludzi polujących na nekromantów, mógł to robić. Mogliby się nawet nazywać Pieskami Sypialnianymi, a on mówiłby tą nazwę z dumą! Byliby najgroźniejszymi Pieskami Sypialnianymi jakie świat widział!

  2. Początkowo sądziła, że magia nie zmieniła toru lotu czarów, zmierzającym w jej stronę. Myliła się. Jej przeciwnik najwyraźniej jednak bardzo oczekiwał pozytywnego skutku swoich czarów. Sam skorygował niewielkie zmiany ich ruchu.

    Nie zobaczyła go. Nie mogła go zobaczyć. Kula światła i tak ją oślepiała. Słuch też jej się na niewiele zdał. Z zmysłów, uznawanych za naturalne, podziałało tylko przeczucie – zaczęła czuć na szyi czyjeś spojrzenie. Nie mogłaby się jednak nazywać czarodziejką, gdyby opierała się tylko na tych, podatnych na kłamstwa, zmysłach. Ich wyczuwanie ograniczały zwykle ilości magii, którymi operował czarodziej. Siła zwykle powodowała wygłuszenie na najdrobniejsze odczucia.

    Jednak czerpanie z życia używało mało, bardzo mało mocy. Tylko w takich skalach była zdolna kontrolować tą moc. Najsilniejszy czar nie kosztował ją tyle, co podtrzymanie płomyka przez choćby sekundę.

    Dzięki temu wyczuła zniknięcie Cienia i jego powrót, zaraz za jej plecami. Zareagowała w ostatniej chwili – sięgnęła i wlała je w swój umysł. Zdawało się jej, że serce bije jej raz na pół godziny.

    Kątem oka widziała, co się dzieje – Cień wywołał eksplozję kuli, która leciała w jej kierunku. Gdyby nie to, minęła by ją minimalnie. Gdyby. Stało się jednak co innego.

    Cień może i nie był tylko brakiem światła, ale był równie szybki co ono. Mógł być głodny, jednak miała chwilę, kiedy otaczało ją jeszcze światło. Właśnie w nie wlała życie. A życie ma w swoim podstawowym instynkcie rozmnażanie się. Dwa razy nie musiała mu powtarzać. A niczyj głód nie był nieograniczony. A nawet najcięższą chmurę dało się zniszczyć, potrzebny był tylko odpowiednio silny wiatr. A ożywione przez nią światło oślepiało nawet przez zamknięte oczy. Gdyby nie szybkość jej regeneracji, z pewnością straciłaby wzrok.

    Gdy cień został rozwiany a światło osłabione oblizała wargi. Podniecało ją posiadanie silnego przeciwnika. Nie chciała jednak pozwolić ponownie mu się zbliżyć. Osłabione już świetlik, które otoczyły ją na czas czaru przeciwnika, zaczęły się poruszać. Część dołączyła do swych braci i sióstr w powietrzu areny, usuwając każdy rodzaj cienia, a część otoczyła ją kokonem światła. Te świetliki nie niszczyły cienia bezmyślnie, spełniając się podróżą w powietrzu. Celem ich życia było zniszczenie cienia. Szukały jego skupisk i niszczyły go.

    Gdy świetliki wylatywało, tupnęła w ziemię.  Spod Cienia wystrzeliły macki z piasku, skierowane w stronę jego głowy z maską.

  3.  Przelatujący w pobliżu świetlik przycupnął na jej wyciągniętej dłoni. Po krótkiej odleciał odleciał dalej, zostawiając po sobie drobną iskierkę światła. Anastazja zacisnęła dłoń i zaczęła ją żywić. „Rośnij, rośnij, aż do nieba urośnij” zaczęła sobie nucić. Powoli spomiędzy jej palców zaczął wybijać się black. Powoli.

    W jej stronę leciały trzy pociski. Nie wiedziała o nich zbyt wiele, dlatego też wolała nie ryzykować zwykłego uniku. Zbyt często bywała zaskakiwana, by teraz być zbyt pewną siebie. Wiedziała jednak jak sobie radzić z skoncentrowaną w punkcie magią. Póki wola magii nie przemieniła się w działanie, dla większości magów niemożliwa była jakakolwiek akcja. Jednak jej to nie dotyczyło.

    Ten świat był pełen czystej mocy. Spora część magów mogła tego na pierwszy rzut oka nie zauważać, jednak po jakimś czasie musieli zacząć zdawać sobie z tego sprawę. Czary może zaczynały działać silniej, a może szybciej odzyskiwali siły. W takich światach zawsze coś się działo.

    To stężenie nie było barierą dla czarów. Często nawet wzmacniało je. Z każdą chwilą pociski lecące w jej stronę zapewne były silniejsze. To, co miała zamiar zrobić, miało wzmocnić je jeszcze bardziej.

    Ożywiła magię na swojej części areny. Kazała jej przemieścić się. To samo zrobiła z powietrzem. Przy publiczności, bardzo ważny był wygląd czaru. Peleryna Anastazji zaczęła łopotać na wietrze. Tak jak powietrze wznosiło tumany z najdrobniejszego piasku, tak magia zaczęła uderzać w pociski, zmieniając ich tor. Jej część zapewne wzmacniała ich moc, jednak siła magii zmieniała ich tor lotu.

    Spomiędzy jej palców biła już silna, bardzo silna łuna. Otworzyła dłoń. Świetlik, drobniejszy od najdrobniejszego ziarnka piasku na tej arenie, świecił z siłą małego słońca, oślepiając widzów patrzących się w jego stronę. A gdy wyciągnęła wyprostowaną dłoń przed siebie, wystrzelił z prędkością właściwą światłu w stronę Cienia. Żaden wiatr nie blokował światła.

  4. Wszedł do szatni, zostawił swoje okrycie i już miał się kierować na przyjęcie, jednak Piesek zaczął ciągnąć go w drugą stronę. Nie na jego stare kości było siłowanie się z Pieskiem. Jedyne, co mógł, to iść za nim.

    Po kilku chwilach kluczenia po korytarzach Piesek podniósł nogę tuż obok dużej ławy w wąskim korytarzyku. Thomas zrobił się czerwony. Liczył chociaż na to, że nikt tego nie widział. Ale jak się okazało, miał poważniejszy problem - nie pamiętał drogi powrotnej. Piesek nie dał czasu mu jej zapamiętać. Zaczął krążyć po zamku. W pewnym momencie Piesek zaciągnął go do jakiegoś niskiego, ciemnego tunelu. Z drugiego końca słyszał głosy.

    Po kilku chwilach doszedł do niego. Nad nim była klapa. Z jej nieszczelności do tunelu wylewało się światło. Zauważył, że nie ma ona zamka.

    Zdołał ją podnieść, co z zdziwieniem zauważył. Usłyszał trzask, jakby coś drewnianego upadło na podłogę. Spojrzał, gdzie się znajdował. Dookoła widział innych bogów, siedzących na fotelach identycznych z tym, który właśnie przewrócił.

    -Przepraszam - powiedział, z trudem wychodząc z tunelu i wyciągając Pieska. Jego smycz przywiązał do nogi stołu i zasiadł na krześle, chwilę wcześniej przewróconym przez niego samego.

  5. Wybiegł z karczmy. Zaciskał pięści. Był zły na Ciastka, ale jeszcze gorsze uczucia czuł do siebie. Towarzyszył mu już od jakiegoś czasu i wiedział, że zbyt wiele powagi od niego nie uzyska. Próśb przypomnienia o możliwości zdobycia tytułu mistrza magii nie składał codziennie. To było takie oczywiste, że Ciastko wykorzysta okazję i prośbę przypomnienia o walce spełni dokładnie w momencie jej harmonogramowego rozpoczęcia!

    Wybiegł za bramę. Choć niedługa droga dzieliła go od przygotowalni, nie mógł spędzić tam nawet sekundy więcej, niż potrzebował na przebiegnięcie jej.

    Chłopcze, nie zapominaj o tym, że ten człowiek przekazał ci wiele wiedzy. Odezwał się w jego głowie głos mistrza. Straciliśmy element zaskoczenia. Musimy zaskarbić sobie miłość widzów już od pierwszego momentu na arenie.

    Kruk zauważył ptaka, szybującego nad arenami początkowych pojedynków. Szybko uczynił jego oczy swoimi. Ujrzał wiele aren, ale szybko zlokalizował swoją.

    Zaprawdę, cień nie próżnował o oczekiwaniu. Właśnie kończył rysowanie runy ochronne. Nikt jej nie kojarzył. Za to jednogłośnie ustalili, że latające w powietrzu ćmy z pewnością czyniły arenę.

    Dobiegł do drzwi.

    -To kto chce walczyć? – zapytał się.

    Nikt nie chciał. W końcu poczuł falę złości u jednej z osób. Jak się boicie, to ja pójdę. Kruk, wynocha mi stąd.

     

    Prawie się wywaliła. Dziwnie było powrócić do tego ciała. W szczególności przeszkadzał jej brak piersi, za którymi oglądali się wszyscy mężczyźni – ciężko było biec z zmienionym środkiem ciężkości. Wiedziała, co powiedziałby Mistrz w tej chwili „ Dziewczynko, nie przesadzaj. Postaraj się zachować naszego Kruka w możliwie dobrym stanie bleblebleble „.

    Wiedziała jakie czary były w każdym elemencie ubioru. Wiedziała też, jak powstrzymać ich działanie. Pamiętała rozmowy o turnieju. „ Sędziowie tylko pilnują reguł.  By wygrać, musicie zdobyć dla siebie gapiów. „

    Ożywiła trochę Powietrza. Jedynym celem jego życia było otwarcie jej drzwi, co też zrobiły. Biegnąc, wystawiła rękę przed siebie. Jeden drobny pyłek, który wylądował na dłoni, zmienił się w kulę z pnączy. Rzuciła nią przez otwarte drzwi. Roślina zaraz zakorzeniła się w ziemi i rozrosła w górę, tworząc ścianę zieleni.

    Anastazja wybiegła przez drzwi, pokazując się publiczności. Sekundę później przeskoczyła przez roślinę. Część pnączy była giętka i po chwili powróciła do swej pierwotnej pozycji. Dużo jednak przykleiło się do jej tymczasowego ciała. Strój zmienił swe kolory. Dokładnie pośrodku przebiegała granica między zielenią i czernią. Pnącza na zielonej części zbrązowiały.

    Gdy już zwolniła, poły płaszcza rozchyliły się, ukazując dziesiątki drobnych fiolek. Anastazja wiedziała do której sięgnąć.  Otworzyła ją i rozpyliła odrobinę jej zawartości przed siebie, zatrzymując się. Przy kontakcie z powietrzem mieszanka fosforu i magnezu wybuchła białym, oślepiającym światłem. W to światło tchnęła życie. Dziesiątki drobnych świetlików, słabszych jednak od wybuchu który dał im życie, zaczęło krążyć po arenie.

    -Witaj. Czynimy sobie uprzejmości czy też walczymy? – zapytała się chwilę później.

  6. Kruk patrzył się na karczmarza, przygotowującego sok, z nutką podziwu. Ciastko był zaskoczony. To, co dla maga mającego wystąpić na arenie było całkowitą nowością, dla Ciastka było czymś dobrze znanym z barów dla abstynentów. Choć ich idea brzmiała śmiesznie, nawet takie rzeczy istniały w multiwersum.

    Karczmarz skończył wydawanie zamówienia. Dwójka mężczyzn podziękowała mu. Ciastko zaznaczył, że do końca turnieju będzie brał wszystko na jeden rachunek. Poprosił, by wszystkie koszta zamówień Kruka dopisać do tego rachunku.

    Obaj stuknęli się szkłem, gdy Ciastko życzył Krukowi powodzenia w nadchodzącym turnieju. Później zaczęli rozmawiać, podjadając swoje przekąski.

    A gdy miejsca nawet obok Kruka, który, zdawało się, był persona non granta, zostało zajęte, Ciastko spojrzał się na zegarek.

    -Wiesz, chyba właśnie zaczęła się twoja walka.

    Kruk wstał, rozejrzał się dookoła i wyprostował się. Ciastko pokręcił głową. Krukowi przypomniało się, co Ciastko powiedział mu kilka chwil temu – magia tutaj nie działała. Wybiegł z karczmy, przepychając się przez ciżbę.

    A Ciastko siedział na swoim miejscu uśmiechnięty. Jak miał wygrać i tak się to stanie. A jeśli pisana była mu przegrana, to oszczędził mu kilku minut przegranej walki.Kruk patrzył się na karczmarza, przygotowującego sok, z nutką podziwu. Ciastko był zaskoczony. To, co dla maga mającego wystąpić na arenie było całkowitą nowością, dla Ciastka było czymś dobrze znanym z barów dla abstynentów. Choć ich idea brzmiała śmiesznie, nawet takie rzeczy istniały w multiwersum.

    Karczmarz skończył wydawanie zamówienia. Dwójka mężczyzn podziękowała mu. Ciastko zaznaczył, że do końca turnieju będzie brał wszystko na jeden rachunek. Poprosił, by wszystkie koszta zamówień Kruka dopisać do tego rachunku.

    Obaj stuknęli się szkłem, gdy Ciastko życzył Krukowi powodzenia w nadchodzącym turnieju. Później zaczęli rozmawiać, podjadając swoje przekąski.

    A gdy miejsca nawet obok Kruka, który, zdawało się, był persona non granta, zostało zajęte, Ciastko spojrzał się na zegarek.

    -Wiesz, chyba właśnie zaczęła się twoja walka.

    Kruk wstał, rozejrzał się dookoła i wyprostował się. Ciastko pokręcił głową. Krukowi przypomniało się, co Ciastko powiedział mu kilka chwil temu – magia tutaj nie działała. Wybiegł z karczmy, przepychając się przez ciżbę.

    A Ciastko siedział na swoim miejscu uśmiechnięty. Jak miał wygrać i tak się to stanie. A jeśli pisana była mu przegrana, to oszczędził mu kilku minut przegranej walki.

    Zasygnalizował chęć złożenia dalszego zamówienia.

  7. -Czyli będziemy musieli wyprosić o ostrze od długiego miecza dwuręcznego. Mam nadzieję, że będzie ci pasować - powiedział Thermal. - Jak dadzą mi ostrze, zamienię rękojeści. Później naprawię ten miecz, ale to po walce. Tytan jest bardzo dobry, ale i ciężki w obróbce.

    Thermal powoli zaczynał orientować się w podziemnej bazie. Co prawda nie była to całkowita znajomość, ale umiał już powiedzieć jak dostać się z jednego znanego obszaru do drugiego. A pamiętał, jak dostać się do kuźni.

  8. Słowa Shadow o ponownym wykorzystaniu smoka były jak miód na jego uszy. Zapomniał nawet o tym, że niedaleko stoi podmieniec. Oto właśnie zyskał szansę, by zabić jeszcze więcej tego robactwa.

    . Przez chwilę stał i myślał, co musi poprawić w kierowaniu tym konstruktem. Nie zrobił wiele źle, ale zawsze mógł zrobić coś lepiej. A gdy od niego zależało tak wiele, stawało się to ważniejsze.

    Dopiero po jakimś czasie zauważył, że dwunożna istota stojąca przed nim ma do niego jakąś sprawę. Wcześniej ignorował to, co słyszał - sądził, że nic z tego bezpośrednio go nie dotyczy. Oznaczało to, że się mylił.

    Skonfundował się.

    -Przepraszam, zamyśliłem się - powiedział pośpiesznie, telekinezą łapiąc wystawiony w jego stronę miecz. Przyjrzał mu się z lekka szczęśliwy, że będzie mógł pomóc. Mina mu jednak rzedła. - Na pewno nikt nie próbowałeś zablokować naprawdę silnego uderzenia. Przez twardość ostrza połamałbyś sobie łapy. Chodźmy do kwatermistrza - spojrzał na niego, oceniając jakie ostrze będzie potrzebne. - Wolisz broń dłuższą czy lżejszą?

  9. Wiele nie porozmawiali. Ciastko dopiero zaczął się przechwalać jakąś dawną walką, gdy karczmarz, przyszedł po zamówienie. Duma Ciastka została z lekka podłechtana tym, że sam właściciel wyszedł go obsłużyć.

    -Poproszę o jakąś mieszankę studencką, kufel słodkiego cydru oraz kieliszek szampana - zamówił kulturalnie, do minimum ograniczając różnicę tonów, jaką zwykle dało się słyszeć podczas rozmowy pracownika karczmy z klientem. - Kruk, zamierzam się z tobą stuknąć szkłem i nie zgodzę się, żeby to była butelka soku owocowego - powiedział, odwróciwszy się do towarzysza.

    -Dobrze - odpowiedział z przekąsem Kruk i odwrócił się do karczmarza. - Poproszę szklankę soku, ciastko pełnoziarniste oraz kieliszek piwa - zamówił.

    Ciastko schował głowę w dłoń i westchnął. Kruk uśmiechnął się od ucha do ucha.

  10. Dwójka mężczyzn mijała bramę, która wprowadzała na dziedziniec zamku. Wyższy z nich, musnąwszy ją lekko, stanął i zaczął ją oglądać. Drugi także przystanął.

    —O co chodzi ci z tą bramą? – zapytał się Ciastko. Prawda, byli trochę przed czasem. Niby mogli sobie pozwolić na odpoczynek. Ale liczył, że odpocznie w środku, z kuflem jakiegoś cydru lub inną, dobrą rzeczą.

    —Wiele potężnych zaklęć próbowało pokonać tą bramę – powiedział Kruk.

    Ciasto między pojedynkami zmieniał jedynie ubrania. Lecz dopiero po raz pierwszy zjawił się w tym świecie ubrany tak, że można było powiedzieć „elegancko”. Czarny, niezbyt luźny sweter z niewielkim wycięciem pod szyją miał podwinięte rękawy. Wyglądał on prosto, ale dobrze z prostymi, najzwyklejszymi dżinsami. Tak naprawdę słowa „elegancja” dodawał mu zegarek na lewym nadgarstku, metaliczny i mechaniczny, oraz czarne, skórzane buty, które zyskiwały swój wyjściowy charakter dzięki dobremu wyczyszczeniu.

    Kruk wyglądał tak, jak powinien wyglądać człowiek karzący się tak nazywać.  Spoglądając na jego czarny, wystrzępiony u dołu płaszcz, przy opisywaniu koloru jego włosów na usta cisnęło się słowo „kruczoczarne”. Jego twarz nosiła ślad starej, zapewne z lat dziecięcych, blizny przecinającej policzek od oka o prawie czarnej tęczówce do mocno zarysowanej żuchwy. Nie miał jednak dziobu zamiast nosa – ten, wraz z ustami, nie wyróżniały go z tłumu. Statystycznie taki nos i takie usta miała większość mężczyzn w jego młodym wieku.

    Spod płaszcza wystawały długie, czarne buty o metalowych czubkach, lśniących w słońcu.

    Kruk po chwili odszedł od bramy. Ciastko się niecierpliwił.

    —Tylko tyle chciałeś mi powiedzieć? – zapytał się, lekko zirytowany.

    —Jak to się stało, że zamek został zmieniony w tawernę?

    —Poddani księżniczki Celestii już od setek lat nie toczą wojen – rozłożył szeroko ręce i obrócił się dookoła. – Ta kraina już od setek lat nie zaznała wojny. Mają miejsce pojedyncze bitwy, jednak ludy mające dość siły, by się pozabijać, już od setek lat żyją w pokoju, mniej lub bardziej napiętym. Te kolorowe bądź nie taborety już od lat... – Ktoś chrząknął. Ciastko odwrócił się, by spojrzeć prosto w oczy zniesmaczonej klaczy. – Te ludy już dawno osiągnęły to, czego nigdzie indziej nie znaleźliśmy.

    Klacz ostatni raz spojrzała się na niego z wyrzutem i odeszła, mrucząc pod nosem o barbarzyństwie dwunożnych.

    —Choć niewątpliwie w tej historii znajdzie się także worek złota – dodał po chwili.

    Przeszli przez dziedziniec i weszli do głównej sali.  Ciastko wiedział, że wyżej są bardziej swojskie klimaty, ale gdy myślał o wejściu po schodach, przypominały mu się rozmowy. Większość była o tematach błahych, ale kilka pierwszych zeszło na temat jego przegranej.

    Zajęli miejsce przy oknie barze. Ciastko widział nieprzychylne spojrzenia skierowane w stronę Kruka. Spojrzał jednemu prosto w oczy. Wygrał pojedynek, gdy kuc wbił swe spojrzenie w swój kieliszek. Nie ich prawem było ocenianie jego towarzysza po ubiorze.

    —IBM się z nami nie kontaktuje – zauważył Kruk z niepokojem, gdy zajęli miejsca bliskie końca lady.

    —Nie martw się, nie zapomniał. Poprosiłem, by cię wpisał i na pewno to zrobił – powiedział, uśmiechając się z strachu Kruka. – Teraz pewnie szuka innych zapisów z poprzedniego turnieju albo zaleca się do jakiegoś sprzętu elektronicznego.

    Zaczęli rozmowę o swych walkach, czekając na barmana.

  11. Piesek pojechał z nim.

    Suchą stopą, głową i Pieskiem dojechali w końcu do pałacu. Jadąc podziwiał miasto, nad którym przepływali. No, ponadto pił za pomyślność jego mieszkańców. Pił tak sobie i pił, jednak z piersióweczki nie ubywało. Ponadto, gdy zachciało mu się coli, miał w niej colę. Później sprawdził, czy może chcieć kakao. Też mógł.

    -Bycie bogiem jednak jest fajne, co nie, Piesku?

    Wysiadł z papierosem w dłoni. Jak ten krab go nazwał? "Bóg używek"? Bez wątpienia to będzie jedno z ciekawszych wspomnień.

    Spojrzał na Pieska i uśmiechnął się do niego. Mógłby przysiąc, że Piesek też się uśmiechnął.

    -Jak będziesz grzeczny, to później puszczę cię wolno.

    Poszedł na lewo.

  12. Z kimś miałby się wykłócać? On? Gdyby tylko Thomas miał czas o tym pomyśleć, tak brzmiałyby jego myśli. Ale on musiał gonić Pieska, który przed falą uciekł do góry. To było naprawdę ciekawe uczucie iść w górę, a za plecami mieć powierzchnię ziemi. Gdy już doszedł do pieska, który przystanął wysoko, skierował się ku dołowi. Sądził, że powinny go boleć nogi i plecy, ale w końcu był bogiem. Co boga obchodzi ból kolan? 

    Takiego czegoś jeszcze nie przeżywał. Wiele razy miał smoki w przyczepie czy też mijał samochody zostawiające po sobie płomieniste ślady, ale pierwszy raz był bogiem.

    -Chłopcze, czy mój Piesek może iść ze mną? - zapytał się chłopaka, stając obok jego powozu.

  13. Piesek zaczynał wyglądać na znudzonego. Thomas nie był. Coraz więcej budowli pojawiało się w okolicy. Dokładniej pojawił się jakiś salon samochodowy oraz dwa z drzew - jeden z jakichś zwykłych, a drugi z baobabów. Nigdy nie zapomniał jak wyglądają te drzewa i był całkowicie pewien, że to one.

    Piesek miał już gdzie biec na wypadek swoich potrzeb. Ale z grzeczności będzie musiał poprosić ich właścicieli o jakieś drzewko. Musiał pamiętać o tym. Mógł być w tym świecie jeszcze godzinę, albo wieczność. Już kilka razy spędził po kilka lat w wymyślonych krainach. Zwykle był to wynik jakiejś śpiączki. Lecz ostatnio było to dawno. Niewiele rzeczy teraz miało siłę, by coś mu zrobić.

    Już z oddali zauważył zbiorowisko, stojące dookoła czegoś. Jakaś dziewczynka i dwójka chłopców, z czego jeden był wysoki jak dąb. Pilnując, by Piesek nigdzie mu nie uciekł, podszedł do nich spokojnie. Z czasem dojrzał to coś pomiędzy nimi. Wyglądało to jak jakiś filar ucięty na wysokości powyżej pasa, na którym stał krab z kartką papieru w jednym szczypcu i piórze w drugim. Normalne.

    -Dzieńdobry - powiedział do kraba, schylając się lekko. - Przyszedłem zgodnie z zaproszeniem. Czy dobrze trafiłem?

  14. Piesek się obudził. Thomas akurat kończył przygotowywać jajecznicę na kiebiasie. Cwana menda. Rzucił Pieskowi kawałek kiełbasy. Ten złapał ją w locie i pożarł tak szybko, jak mógłby to zrobić wielki bernardyn, a nie taki Piesek. Gdy Thomas przygotowywał sobie stolik na jedzenie, psinka zaczęła dobijać się do drzwi. Otworzył mu je.

    Zaraz wyskoczył za swoim czworonożnym przyjacielem, przypominając sobie o braku stabilnego gruntu poza przyczepą. Jednak nic się nie stało. Piesek wybiegł na zewnątrz i skoczył na jakiegoś ptaka. Niestety dla niego, Piesek nie był myśliwym. Ani nie za dobrze skakał. W ogóle, jeśli nie chodziło o kiełbasę, niewiele mu wychodziło. Ptak, taki łabędziowaty łabędź, uderzył go skrzydłem. Psina zaskomlała i tak szybko jak wybiegła, wróciła do przyczepy.

    Ptaszysko, które tak pobiło jego Pieska, zostawiło mu jakiś list. Otworzył go, ale zaraz po tym, jak zaczął czytać, przypomniał sobie o wadzie wzroku. Wrócił do przyczepy, włączył lampkę i znowu zabrał się za czytanie. To było zaproszenie na jakieś przyjęcie.

    Dobra, to się robiło coraz ciekawsze. Zmienił zdanie - to, co go tutaj wywaliło, było najlepszym, co w swojej karierze brał.

    Zjadł swoje śniadanie, resztki dał Pieskowi. Jedząc, rozmyślał o miejscu, które jego umysł wytworzył w narkotycznym odjeździe. I o przyjęciu. Wraz z skończenie posiłku zdecydował. Sięgnął do swoich zapasów i zgarnął nieco suszu i grzybków. Piersióweczkę napełnił nalewką z haszyszu. Tak przygotowany zapiął na smyczy Pieska i wyszedł. Piesek to było dobre stworzenie i nie gryzło. No, raz pogryzł. Ale wtedy to nie była jego wina. Niepotrzebnie tamten pechowy człowiek smarował się olejkiem o smaku bekonu. Niemniej, dla pewności wolał jednak wcześniej przejść się z nim trochę. Z racji na brak drogi... a także podłoża, szli w powietrzu. Jednak z czasem zauważył, że Piesek nerwowo ogląda się dookoła, coraz szybciej biegając.

    To był problem. Jak okiem sięgnął, po horyzont nie widział żadnej zieleni. A Piesek potrzebował jakiegoś krzaczka.

    Czy ten wielki krzak konopii ciągle był obok niego? Nie wiedział, choć to też nie było zaskoczenie. Jednak dla Pieska to było wybawienie. Prawie czuł jego radość, gdy ten wypełniał zew natury.

  15. -Aha - taka odpowiedź była najodpowiedniejsza w takich momentach. Choć czasami dziwnie to wyglądało " - Moja żona nie żyje. - Aha." Ale jak nie wiedział, o co mu chodzi, to skąd miał wiedzieć, co odpowiedzieć?

    Nie uzyskawszy pomocy, rozejrzał się jeszcze raz. Thomas mógłby przysiąc, że jeszcze kilka minut temu tutaj nie było aż tak wiele gór, zamków i innych dupereli. A te były najróżniejsze. Piramidy, zamki wiszące w powietrzu dokładnie jak jego przyczepa, coś czerwonego i świecącego się.

    Nie wiedział, co zrobić. Chciał powrócić do przyczepy i przespać tę wizję.

    Jak na pstryknięcie palcem, znowu był w przyczepie. Robiło się coraz ciekawiej. Ale go i tak nie za bardzo to interesowało. Podniósł kubek, nalał do niego spirytusu i wypił, na rozjaśnienie umysłu.

    Piesek nadal spał.

  16. Thomas otworzył oczy. Jak zwykle zobaczył dach swojej przyczepy. A dokładniej zioła, które całkowicie zasłaniały widok sufitu. Wstał i wypił wczorajszą kawę. Wykręciła nim tak mocno, że na szybko odkręcił kranik i dolał do kubku najczystszy spirytus. Wypił. W końcu napój był zjadliwy... pitliwy? 
    Ogarnięty rozmyślaniami, czy kawa była niezjadliwa czy niepitliwa, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Ale coś mu nie pasowało. Podrapał się po brodzie i spojrzał w górę. Niebo było na swoim miejscu, żadne smoki ani statki kosmiczne nie przecinały go. Nic z wczorajszego dnia go nie trzymało.
    Pochylił się by zabrać stamtąd gazetę, zostawioną tutaj poprzedniego dnia. Gdy już podniósł kilka kartek, zabijających nudę podczas porannego posiedzenia, zrozumiał co mu nie pasowało - wisiał w powietrzu. Z sercem na ręce wskoczył do przyczepy. Usiadł, opierając się o zamknięte drzwi, kuląc nogi. Gdy już był zdolny łapać oddech, uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Przyczepa nadal lewitowała. Czyli jednak coś go nadal trzymało.
    Wstał, otrzepał tył spodni i wyszedł na zewnątrz. Jego przyczepa nadal wisiała w powietrzu. Teraz ten fakt go nie przestraszył. Nie bojąc się już, spojrzał w dół. Pod sobą miał kilkaset metrów powietrza, a później twardą skałę. Thomas stwierdził, że fajnie czasem łamać prawa fizyki. Zaraz później zobaczył efekt chinskiej propagandy na świat. Chłopiec, takim jak mógł być Thomas w latach młodości, gdyby tylko był wyższy, lepiej umięśniony i miał blond włosy, był ubrany w jakieś takie fikuśne coś, co go ponadto oślepiało. Coraz bardziej zastanawiał się, czy wczorajszy towar nie był jakiś trefny.
    Zszedł po niewidzialnych schodach do nieznajomego. Dopiero wiedząc, gdzie się znalazło, zaczynała się zabawa.
    -Gdzie jesteśmy? - zapytał chłopaka, stojącego nad brzegiem jakiegoś morza.
    Ja sobie zabiorę zielony.
  17. BÓG
     
    Imię: Thomas
    Wiek: 74 lat
    Patronat: wszystko, co sprowadza otępienie, radość i/lub po prostu trzepie - używki!
    Awatar:

    the_long_and_white_beard_by_ubaruch-d3fs

    Charakter: Wiecznie uśmiechnięty dziadziuś, rozdający dookoła "ciasteczka z wkładką". Lekkoduch, lubi się śmiać.
    Lubi: używki, innych ludzi, ciepło, jedzenie, dużo jedzenia.
    Nie lubi: policji, służb antynarkotykowych, królików ( po tym jak zeżarły mu całe pole ziół )
    Motto: " W życiu wszystkiego trzeba spróbować"
    Dziwactwo: czasami za bardzo wczuwa się w wspomnienia
     
    CHOWANIEC
     
    Imię: Piesek
    Wiek: 9 lat
    Rasa: pies, kundelek owczarka niemieckiego i czegoś na kształt lassie.
    Wygląd: średniawy piesek, chudy i z krótkim włosiem. żółtawo-czarny
    Charakter: potulny, głodomór
    Przysmak: kurze wątróbki, ciasta
    Rozmiar: ot, taki piesek do kolan
    Ulubiona zabawa: podkradanie leżącego swobodnie jedzenia

    Alem ja niezdecydowany. Nie wiem, czy będę miał czas odpisywać, czy nie, przez co usuwam postać to ją dodaję.
    A wystarczy po prostu spasować, gdy się nie uda.
  18. A może wrzucić Luźną Grę Ról do działu RPG/PBF jako czwartą kategorię ( organizacja, zapisy, sesje i właśnie luźna gra ról), a regulamin przemodelować tak, by odpowiednie punkty były wiążące dla części RPG, a reszta wszędzie lub też stworzyć osobne regulaminy dla każdego działu? Dział RPG ożyje, nikt nie straci swoich światów.

  19. Thermal zastanowił się nad słowami Maskeda. Pradawny rytuał wykorzystujący moc starszą niż elementy harmonii - to brzmiało poważnie. Niewątpliwie było to coś niewyobrażalnie złożonego.

    -A nie można po prostu poprosić Yellowa, by nam przy tym pomógł? Może zna on kogoś, kto badał tą dziedzinę magii! - Cała złość z Thermala wyparowała, a ostatnie słowa prawie wykrzyczał, podekscytowany.

    Nie czekając na odpowiedź, podbiegł do żółtego jednorożca.

    -Yellow, mógłbyś ze mną na chwilę odejść? Masked chyba znalazł sposób na odczarowanie księżniczki! - powiedział wciąż podekscytowany, lecz starając się powiedzieć to względnie cicho.

  20. -Nie zamierzam go zabić, nie martw się - Powiedział spodełba do golema i odwrócił się do podmieńca. -Tchórzami jesteście wy - wysyczał, ciągle czując pewną chęć kopnięcia podmieńca. - To nie my terroryzowaliśmy niewinnych, to nie my nastawiliśm ysię na Najlepsze Spośród Równych, to nie my ukrywamy się, kradnąc cudze twarze! Zanim odezwiesz się do kogokolwiek spójrz na siebie kanalio, tworze boga kłamstwa, obłudy i zła!

    Jednak mimowzroku na szui słyszał, co mówili obok niego, choć nie w jego kierunku. Nie wszystko, jednak znał sens słów. Nie podobały mu się one, bo pozwalały podmieńcowi dłużej żyć.

    -Masked, zgadza się? - odwrócił się do dwunogiej kreatury. Starał się myśleć o tym, że to oto jest możliwość uratowania Księżniczki. Pamiętał, co mówił on o Księżniczkach. Kuce jednak się zmieniają. Nie potrafił jednak. Wiedza, że tuż obok stoi podmieniec, będący poza jego zasięgiem, nie pozwalała mu się uspokoić. - Magic Tech powiedział mi, że znalazłeś jakiś sposób na odczarowanie księżniczki Luny, jednak poszukujesz pomocy? Jak mógłbym cię wesprzeć w Jej odczarowaniu?

  21. Thermal stracił uwagę MT. Wiedział, że i tak otrzymał dostatecznie dużo. Ostatecznie wtrącił się mu w rozmowę.

    Odszedł lekko na bok, poszukując wzrokiem Maskeda. Sądził, że MT po prostu ma problemy z wzrokiem, że jednorożec z takimi oczyma jak on zdoła wyłapać kształt w cieniu. Nic takiego jednak się nie stało. Nie zdołał przeniknąć cienia.

    Gdy już się poddawał, z cienia wystąpił kształt. Początkowo sądził, że jest to Rebon. Jednak ten dwunóg znacznie się różnił od alchemika. W całkowicie negatywnym tych słów znaczeniu. Jednak zgadzało się to, że był w cieniu.

    Thermal skierował swe kroki w jego stronę, przyglądając się z coraz większym zaciekawieniem na sytuację, jaka powstała w międzyczasie - dwunóg kłócił się z golemem Atlantisa o podmieńca!

    Poznał jednak głos. Choć rozmawiał z nim krótko, zapamiętał głos Maskeda. Dwunóg mówił tak samo.

    Zanim dotarł zrozumiał, czego dotyczyła ich kłótnia. Najwyraźniej nie chcieli jego natychmiastowej śmierci, co zrozumiał z niezadowoleniem. 

    -Nie martw się, Atlantis. Nie zamierzam go ruszyć - powiedział do golema, podchodząc powoli do więźnia.

    Stanął nad nim, spoglądając mu w oczy. Po chwili kopnął go w pierś.

    -Zamknij ten swój obrzydliwy, podmieńczy pysk gdy ważniejsi rozmawiają - Kopnął go po raz kolejny. - A to za pyskowanie ważniejszym od siebie - wycedził przez zęby. 

  22.  Thermal stał u góry schodów, patrząc się na zbiorowisko, które próbowało coś ustalić. Czy on tam widział podmieńca? Tak, choć widać było, że jest niegroźny.

    Najchętniej zabiłby to ścierwo w tej chwili. Rozpłaszczyć na podłodze. Zagotować w nim krew. Rzucić nim o ścianę. Sprawić, by wybuchnął. Zacisnął jednak tylko zęby, i skierował się na dół. Ktoś miał jakiś cel, by umieścić go w tym pomieszczeniu.

     Gdy usłyszał o planie odczarowania księżniczki Luny, zaraz podbiegł do MT.

     - Odczarować księżniczkę? Jak? Czy mogę pomóc? Jak? Kiedy? Gdzie? - rzucił się na niego z pytaniami.

×
×
  • Utwórz nowe...