Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Ohmowe Ciastko

  1.  Jonh wyskoczył z paki. W jego dłoniach momentalnie znalazł się miecz oraz tarcza. Jako, że był największym celem, większość bandziorów właśnie jego obrała na cel. Właśnie po to była mu ta tarcza. Z krzykiem zmniejszył dystans dzielący go i pewną pechową grupkę bandytów. Pechową, bo najbardziej rzucili mu się w oczy.

     Karzeł, będący żywą tarczą pewnego nomada, został zmieniony w krwawy placek. Krew spłynęła na kamień. Nie pierwsza wytoczona przez Johna krew tego dnia. Ale pierwsza tutaj. Nomad spróbował ominąć karabinem stykające się tarcze. Znowu miał pecha - Jonh pomyślał o tym wcześniej, przebijając go mieczem, zanim ten nacisnął spust. Wyłączył tarczę i bez krępującego ruchów elementu, spotkał się z Bruiserem. Ten szybko stracił swą broń, wykańczane drewnem działko obrotowe, a jeszcze szybciej stracił życie. John zaśmiał się dumnie i zaczął ostrzał. Wykańczając grupkę bandytów, mieczem zdekapitował jakiegoś psychola.

  2. [Mam, ale proszę, nie rób mi spojlerów. Zbieram się, by go ukończyć, ale mam dopiero 20 lvl. Komandosem]


     - Tak sądzę - powiedział do chłopca. - Dobra, to jedziemy - To już powiedział do Banshee. 

     Handsome Jack. Może i Handsome, ale nie widać zza maski. A jego zachowanie jest dziecinne. Z chęcią zabrałby go na jakiś obóz. Nauczyłby go, że większość flory pandory dobrze się pali i wielu innych, przydatnych w życiu rzeczy. Ale ten ciągle próbował mordować wszystkich. Niemiły człowiek.

  3.  Nawet nie zdążył - chociaż od początku nie miał takiego zamiaru - sięgnąć po cokolwiek, zanim cała walka się skończyła. Część bandziorów płonęła pod szczątkami pojazdu, kilku większych bandziorów brudziło drogę swoimi mózgami, a żywa reszta padała jak zboże pod naporem pocisków. Musiał jednak coś przyznać - Jinx miał krzepę. Pociski słusznego kalibru, wylatujące bardzo gęsto i szybko - zapewne on nie zdołałby celować w jeden punkt używając tylko jednej ręki.

     - Cześć, Banshee - przywitał się powtórnie z swoją kumpelą z widzenia. - Myślałem, że zostajesz w Sanktuarium. - Spojrzał na górę. Jinx nadal strzelał. Do trupów. Poklepał go lekko. - Oni już bardziej martwi nie będą - Poinformował.

  4.  Jednak młody miał potencjał. Co prawda trochę za chciwy, ale dojrzewanie zmienia dzieci.

     - W twoim wieku - wchodząc w zakręt, odwrócił głowę. Wnikliwie obejrzał chłopaka. - To już od roku pracowałem dla Atlasa. Ach, te desanty na opanowane przez bandytów tereny - To były miłe wspomnienia. Uśmiech pojawił się na jego twarzy. - Albo oczyszczanie siedlisk skagów. To były dobre czasy. Nie, to co teraz. Hyperion...

     Nie dokończył. Zza zakrętu, sto metrów przed nimi, pojawił się Runner bandytów. W miejscu, gdzie bandziory były przed sekudną, wybuchła rakieta. Na ich ogonie siedzieli chłopcy Rolanda w swoim Runnerze. Nacisnął spust i przedni karabinek przemówił, jednak pociski nie chciały trafiać.

  5.  - Przed siebie ! - odpowiedział. Rozłożył szeroko ręce. - Wszędzie można spotkać coś, co chce cię zabić, pożreć, okraść, spalić, zatruć lub coś jeszcze innego! Trzeba tylko dobrze poszukać!

     Ruszyli. Przez kilometr na pewno będzie spokój. Chłopcy Rolanda o to dbali. Był czas, by porozmawiać.

     - Co cię sprowadziło na Pandorę? - spróbował takim sposobem zacząć rozmowę.

  6.  Czemu ludzie uznawali słowo " dziwak " za obelgę? W świecie, w którym blisko dziewięćdziesiąt procent populacji zajmowało się zabijaniem? W którym blisko pięć procent to były mutanty? Ech, dzieci. 

     - Jedziemy zapolować na jakichś bandytów? Bo muszę zobaczyć, czy będą z ciebie ludzie - To była świetna idea. Idealna ! - Tak, właśnie tak - powiedział, bardziej do siebie, po czym znowu wbił wzrok w chłopaka. - Bierz co potrzebujesz i jedziemy zapolować na bandytów! - powiedział z entuzjazmem. Za pięć... nie, nie zdążę - zauważył. - Za dziesięć minut przy bramie! - Znalazł idealne rozwiązanie problemu.

     Po czym nie czekając na nic, wyszedł z siedziby karmazynowych. Tylko co tu wziąć? Choć jak się zastanowił, to nie jest żaden problem. Wrzuci wszystko do pustej torby i zapakuje do Runnera. Najwyżej wyciągnie z niej coś na szybko.

  7. Tural udał się za mężczyzną. A ten naprawdę nadawał się na sprzedawcę. Zadziwiające, biorąc pod uwagę obyczaje panujące w stolicy.

     - Jadę daleko za miasto i chciałbym konia, który podoła trudom wędrówki - powiedział krótko. Co prawda pewnie jakaś suma do sakiewki wpadnie po zmianie konia, ale prędko do tego miasta wrócić nie będzie mógł. Chyba, że znajdzie odwagę na kłótnie z ludźmi burmistrza, mającymi mu za złe takie wykorzystanie włodarza. Ale to jego wina - powinien trzymać także jakieś zwykłe konie. A nie bojowe. Na trasę nigdy nie brał owsa i nigdy tego nie zrobi. A takie rumaki długo bez owsa nie pociągną.

  8.  - Cześć - przywitał się z farbowaną dziewczynką. Znali się trochę za bardzo, by powiedzieć, że z widzenia, ale za mało, by powiedzieć, że są kumplami. Kumple z widzenia. Tak, musi to pojęcie wpisać do swojego słowniczka. Kumpel z widzenia. W tym przypadku dokładniej kumpela. A w słowniku doda możliwą końcówkę. - E tam od razu polowanie. Nawet nie zranili mnie. Ale przynajmniej dokończę zarys Brytanii ! - to mówiąc, dumnie obrócił się, ukazując uproszczone kontury utworzone z zębów skagów. W tym momencie do środka weszła kolejna znana mu twarz. Dzieciak lubiący prawdziwą broń. Już dawno powinien dorosnąć, ale wąsów jeszcze nie miał - dzieciak! - Jinx, dawno cię nie widziałem! Jak zdrowie? - przywitał się, z zwykłym, jowialnym tonem.

  9.  Zauważył, że autobus już dojeżdżał do Sanktuarium. Wstał z swojego miejsca na dachu i podniósł torbę z łupami i Claymorem i Brońką. Ku zdziwieniu reszty pasażerów, rzucił ją na dach mijanego domostwa. Reszta pasażerów patrzyła się na niego jak na dziwaka. W międzyczasie, spoglądając na otaczających go ludzi, bawił się swoimi wąsami.

     Wrócił do domu. Pierwsze co zrobił, to wszedł na dach po torbę. Przygotował sobie stek, nasypał kubek kawy i zalał go naparstkiem wrzątku, po czym zjadł ten drobny posiłek i wypił kubek słabego błota. Odłożył zęby skagów alfa, wyrwanych własnoręcznie jeszcze żyjącym osobnikom, na szafkę. Później będzie musiał pomontować je do pancerza. Wypakował także cały sprzęt. W torbie zostały tylko łupy. Zawiesił ją na ramieniu i udał się na miasto.

     

    Marcus targował się jak mistrz. Jednak John nie ustępował mu pola. W końcu zdołał wytargować sześćdziesiąt procent wartości broni. Tyle go zadowalało. Ta suma powinna starczyć na mieszkanie i steki na jakieś kilka tygodni. A do tego czasu z pewnością zarobi kilka razy tyle. Na szczęście zawsze miejsce zdekapitowanych bandytów zajmowali inni bandyci. I tak w kółko! Jak to dobrze, że natura nie lubi próżni.

    Wszedł do siedziby karmazynowych.


    Bez tarczy z działka najpewniej od razu go zabiją.

    POZA TYM MÓJ NIE JEST KARŁEM! 

  10. Imię : John Churchill

    Wiek : 36 lat

    Klasa : Komandos ( tutaj ważne, że inni "komandosi" mogą mu najwyżej buty czyścić. Żołnierz bez miecza i wyrzutni rakiet jest niekompletnie wyposażony, jak zwykł mówić. Jedyne, co ma z zwykłej wieżyczki, jest tarcza - nosi ją jak pawęż. Broń palna - tylko zdobyczna. )

    Wygląd : Postawny mężczyzna z bujnymi, czarnymi wąsami i znaczną brodą. Szeroka pierś, ręka wielkości pasującej raczej do nogi osoby dużo ćwiczącej na siłowni ( duża ). Na klatce piersiowej wizerunek Wysp Brytyjskich z włosów, zwykle schowany pod koszulką khaki i resztkami pancerza ( naramienniki, napierśnik, całe ręce oraz nogi, z hełmu tylko klasyczna osłona czaszki, bez osłony twarzy. Cały koloru ciemnozielonego. ) 

    Trochę jak on -saxton_hale.jpg

     

    ubrany w resztki takiego pancerza

     

    Some_Future_Armor_Design.jpg

    Historia : Dziecko dawnej szlachty brytyjskiej, która pracowała na stanowiskach kierowniczych na Prometei. I pewnie John kontynuowałby rodzinną tradycję, kierując jakąś fabryką bądź robiąc za laboranta, ale w szkole największą jego bolączką była matematyka. A bez niej wiele by nie zrobił. Na nieszczęście kochał też historię - w szczególnie ziemską. A znalezienie dokonań przodka, co potwierdzili jego rodzice, całkowicie odepchnęło go od szkoły. Bo po co siedzieć i się uczyć, kiedy można walczyć? Rzucił szkołę i dołączył do najemników. Gdyby nie interwencja rodziców, pewnie zostałby wysłany gdzieś do walki, on, piętnastoletni chłopiec ( który już był większy od większości najemników i posiadał najdłuższy z nich zarost ). A dzięki nim trafił do jednostki testującej prototypy w warunkach pseudo-bojowych.

    Z której to posady szybko go zabrano, po tym, jak dokonał zniszczeń porównywanych do rozwścieczonego robota bojowego. Wysłano go na Pandorę.

    Gdzie od razu zniszczył łazik, by uzyskać dobry kawałek metalu na miecz.

    Kolejne lata to ciąg walk i zdobywania medali za dzielność w boju. Jego największym dokonaniem było samodzielne wzięcie do niewoli dwudziestu przeciwników - po dekapitacji jednym cięciem wszystkich trzech dowódców. Choć tu działa psychicznie także wyrzutnia rakiet, trzymana w drugiej ręce i wycelowana prosto w przeciwników.

  11.  Thermal czuł, jak ogarnia go zmęczenie. Od kiedy wyleciał, ciągle był skupiony. I to zmęczenie było ceną tego skupienia. Wzbił się wysoko w powietrze i zaczął krążyć, ponownie przeglądając sytuację w mieście. A ta nie była kolorowa. Gdzieniegdzie wygrywali, lecz posiłki zbyt często przechylały szale zwycięstwa na korzyść tyranów. Widział dwa miejsca, gdzie jego pomoc mogła się przydać - centrum miasta oraz zewnętrzne części miasta. Jednak nie był głupi. Był pewien, że w centrum będzie najwięcej magów. A ich obawiał się najbardziej.

     - Yellow, błagam, poradź sobie - wyszeptał, pamiętając świst kul, i zanurkował w dół. Jeśli nie zdoła pomóc w ich pokonaniu, może chociaż opóźni ich kontrofensywę. Może dzięki temu grupa w zamku zdoła uratować Księżniczkę Lunę. 

  12. [Kapi, trochę przebuduję moją postać.  Czuję, jakbym odchodził od tego, co wymyśliłem, ale nigdy sobie nie powiedziałem. Miała być to postać najlepiej czująca się na szlaku lub w otoczeniu zwykłego ludu - tych, których najczęściej chronił. A zaczynam kierować postacią lekkoducha.  A w mieście, otoczony taką przesadą w pokazywaniu swego bogactwa, powinien się on czuć przeokropnie. Tylko jednostki takie jak baron mogłyby poprawić mu na jakiś  czas humor. ]

     Idąc przez miasto, Tural oglądał pokryte kunsztownymi, posrebrzanymi zdobieniami, budowle.  Ciekawiło go jak będzie wyglądała stajnia i jak wiele dostanie za konia. I chyba właśnie cena będzie ostateczną odpowiedzią na pytanie, czy jednak nie lepiej zostawić sobie konia. Wiedział jednak, że słysząc ją, będzie musiał porządnie się zastanowić. Ilość srebra niewątpliwie musiała wpłynąć na miejscowe ceny, jakby powiedział jego brat. 

     Dochodząc do obszernego budynku poczuł znany sobie zapach.  Wiedział już, że znalazł stajnie. Zaczął oglądać się za jakimś wejściem dla klientów. Niestety, wątpił by wielkie wrota były tymi, których poszukiwał. Nimi raczej klient opuszcza stajnię. Później znalezione mniejsze drzwi bez płaskorzeźby konia upewniły go, że dobrze myślał o większych wrotach. Bluszcz, ciekawe co miał znaczyć? Wierność? Siłę natury? Czy też, jak kiedyś widział, przywiązanie kogoś do pnia drzewa? Wiążąc konia pomyślał o jeszcze jednej możliwości - może tutaj karmili nim konie? Kto wiedział? Wiedział, że niektóre gatunki bardzo szybko potrafią rosnąć? Ale czy nie był przypadkiem trujący?  Musiałby zapytać się swojej bratowej.  

     Biuro niezbyt mu się spodobało. Pełne poduszek i obrazów z końmi, aż kipiało bogactwem. Biurko posiadało nienaturalną dla tych okolic ciemną barwę. A osoby siedzącej za nim, ubrana na bogato i z starannie ufryzowanym wąsem, wolałby nie brać poza miasto. Choć widząc sposób, w jaki się ukłonił, musiał coś mu przyznać - był przyzwyczajony do szabli, która wisiała przy pasie.

     - Tural Gabis - powiedział także uprzejmym tonem, odprawiając wszystkie rytuały wymagane przez etykietę. - Chciałbym poprosić o wycenę konia oraz byłbym zainteresowany kupnem innego. 

  13.  Kobieta przeszła od razu do sedna. Ucieszyło to Jonathana. Nie lubił bawić się w kulturę.

     - Mój pracodawca jest poważnie zainteresowany odkupieniem eksponatu, posiadanego przez waszą fundację. Sądzę jednak, że najlepiej będzie, gdy porozmawia pani z nim sama. Proszę chwilę zaczekać.

     I nie czekając na pozwolenie, wyszedł z pomieszczenia. Podszedł do motoru i zabrał radiostację, uprzednio sprawdzoną w bazie.  Ustawił ją na podłodze, podłączył baterię, wystawił za okno antenę i zaczął szukać częstotliwości. Całe szczęście, że w Wrocławiu wszystko co mogło odbierać i nadawać zostało ustawione na Warszawę. W końcu znalazł.  Chwilę rozmowy z pracownikiem stale monitorującym częstotliwość komunikacyjną  później pozostało mu tylko czekać na Sztandafa.

     

     - Panie Thomasie - powiedział jakiś anonimowy dla niego pracownik. - Pan Jonathan prosi pana na rozmowę.

    Thomas zatarł ręce. W końcu. Zostawił komputer z danymi od Marka i skierował swe kroki do centralki komunikacyjnej. Po chwili był już na miejscu. Złapał za mikrofon.

     

     - Szefie, podaję panią Julię z Światowida - powiedział Jonathan do mikrofonu i podał go kobiecie.

  14. Atlatnis

     Gdyby nie zainteresowanie kulturą ludzi u jednego z organicznych, Cavil sam musiałby instruować swoich podwładnych w takich prostych sprawach. Ten wziął jeszcze jedną jednostkę organiczną i zabrali się za robienie pochodni. ( nie Cavil )

      

     Leoben wyruszył. W miarę posuwania się w stronę domniemanego końca lasu deszcz przybierał na sile. Jednak było to tempo tak powolne, że jakiekolwiek zmiany zauważył dopiero po dłuższym marszu. Zauważając, że drzewa zaczęły być już bardzo rzadkie, oddelegował część mechaniczych do polowania, dając  im dokładne instrukcje co do kolejności wykonywania czynności. Sam, biorąc resztę sił, udał się dalej.

     

     Sharon, po szybkim podliczeniu amunicji, udał się na pomoc Caprice. A ten nie był w najlepszej sytuacji. Przedtem uważał śrubokręt za prymitywne narzędzie. A w obecnych warunkach możliwość wytworzenia takiego ucieszyłaby go. Sharon nie umiał mu pomóc. Wiedział jednak, że ludzie tysiące lat temu używali jako narzędzi kamieni. Zaczęli ich szukać.

     

    Komputer

     - O nie, drodzy szeregowi. To wyście przekroczyli swoje uprawnienia, terroryzując ludność miejscową. Za mniejsze pomyłki degradowali, lecz niewątpliwie u was byłoby to niemożliwe - odpowiedział biały. - A ten wystrzał był odpowiedzią na waszą kulę. Mogliście zranić któregoś pegaza.

     

     Pomieszczenie za drzwiami było pełne dziwnych ubrań na nisko zawieszonych wieszakach, niskich szafek oraz bibelotów poustawianych na nich. Ale mimo tego dom wyglądał na całkowicie opuszczony. Dopiero oględne obejrzenie budynku przez żołnierzy powiedziało, że zostało ono opuszczone niedawno i bardzo szybko.

     

    Arceus

     Scrin wybuchł zebraną energią. Fala uderzeniowa rzuciła żołnierzami na ściany. Chwilę później było jednak wiadome, że nikomu nie stała się przy tym krzywda. Wszyscy byli porządnie obici, jednak cali.

     

    Gandzia

     Żołnierze zdążyli do wieczora wykonać rozkazy dowódcy.

     Wieczorem, tuż przed kolacją, przybyła delegacja władz miejskich. Zażądali od wartowników zaprowadzenia do dowódcy.

     

    Matalos

     Po kilku minutach jąkania kuc w końcu zdołał ogólnie wyjawić powód pościgu. Był mieszkańcem okolic terroryzowanych przez niego. Razem z żołnierzami przysłanymi do pomocy złapali go. Jednak ten zdołał uciec, a jego imię usłyszał jako jedyne. Był więc jedynym kucem, na którym mógł się zemścić.

     

     Kuc spojrzał na podaną stronę. I zaśmiał się. Szczerze, jakby przeczytał lub zobaczył coś naprawdę śmiesznego. Lecz szybko wziął się w kopyto i powrócił do spokoju.

     - Panowie, jedna z tych fabryk jest dużym przedsięwzięciem i musielibyśmy naprawdę szukać sposobów, by podołać zamówieniu. Ale proszę czekać na odpowiedź pana Stockpile'a.

  15. Pado, nie mam pojęcia jak poprowadzić tą grę w bilarda. Nigdy nie grałem. Wybacz, musisz czekać na Matalosa.


     Sztandaf złożył ręce, oparł łokcie na biurku przed sobą i pochylił się lekko. Spojrzał na siedzących przed nim mężczyzn. Pierwszy kulił się, mimo młodego wieku i niedawno dumnie wypiętej piersi. Drugiego skulenie było potęgowane przez wiek. Niemiec z trudem patrzył na starszego już mężczyznę w tej pozie. To nie pasowało. Wiedział, że ten dobrze pracował, gdy jego ojciec przejmował wszystko. To nie pasowało.

     - Więc mówi pan, że ot tak przepuścił mojego pracownika? - zapytał się go.

     - Tak, proszę pana - odpowiedział staruszek. - Myślałem, że go nie obowiązują takie rzeczy.

     - A pan? - spojrzał na młodego. Ten przed chwilą wycierał pot z czoła w chusteczkę. - Nie dojrzał niczego niezwykłego przez monitoring?

     - Tak - wyjąkał po chwili ochroniarz. - N...niczego. 

     - Dobrze. Panie Adamie, mógłby pan przeczytać bilans po wybuchu - bardziej rozkazał, niż poprosił Sztandaf stojącego obok mężczyznę w garniturze i z kartką papieru w dłoni. Ten zaczął z niej czytać.

     - Wedle raportu, permanentnemu zniszczeniu uległa całość sprzętu osobistego oraz część krótkofalówek. Zdatna do naprawy jest większość sprzętu specjalistycznego. Jeśli nie nastąpiło uszkodzenie części zapasowych, można przywrócić do pełnej sprawności wszystkie urządzenia specjalistyczne. Czas naprawy jest szacowany na pięć dni, do tygodnia.

     - Wy dwaj - odezwał się do ochroniarzy. Zauważył, że czoła obu aż lśniły od potu. - Macie znaleźć wszystko o Halickim. Każdą sekundę nagrań, każde zamówienie. Zróbcie to dobrze, a zapomnimy o tej pomyłce. A teraz wyjść.

     Obaj ochroniarze wstali. Widać było, że ich nogi są jak z waty. Lecz w spojrzeniu, niedawno podobnym do zwierzyny stojącej przed rzeźnikiem, teraz była nadzieja. Sztandaf właśnie zdobył dwóch bardzo dobrych pracowników. Był tego pewien.

     Młodego chyba wyśle Jonathanowi. Ale to dopiero, gdy obaj załatwią, co mieli załatwić.

  16. Matalos

     - T...t...tak - wyjąkał.

     W dymie nie było widać dalej, jak na kilka kroków. Jednak żadnemu technikowi póki co nic się nie stało.

     

     - Dobrze - powiedział i powrócił do swoich papierów.

     Ambasadorzy wraz z brązowym kucem wróciły do gabinetu. Brown Hammer usiadł za biurkiem, wyjął kartkę.

     - Dobrze, więc ile panowie potrzebują materiałów? - zapytał się i włożył długopis w pyszczek.

     

    Komputer

     Wraz z wystrzałem żołnierza, wystrzelił jeden z koni. Kula przeorała wewnętrzną część uda człowieka.

     - Coś ty, szeregowcu, zrobił! - warknął biały na swojego podkomendnego. - Do ciebie strzelał? - odwrócił się do zwiadowców. - Kogo zaalarmowaliście? - odwrócił się do kuca obok siebie i przekazał mu jakiś rozkaz. Ten pobiegł w stronę wieży. - Powtarzam pytanie - wysyczał. - Kogo żeście zaalarmowali?

     

    Oddział ratunkowy ruszył. Jednak od razu po wyjechaniu poza obręb obozu pokazała się pewna przeszkoda - przejeżdżający pojazd wgłębiał się w ziemię, suchą po powierzchni. Istniało uzasadnione ryzyko, że zjeżdżając z trawy pojazd zakopie się... na długo.

     

    Gandzia

     - Przedstawiciel władz miasta przybędzie do warowni już po zakwaterowaniu pańskiego oddziału.

     

      Manehattan, jedno z największych miast Equestrii. Jednak po wyjściu z dworca żołnierzy zaskoczyła pustka. Mały port, przystosowany na kilka małych barek, był praktycznie po drugiej stronie szerokiej drogi. Dworzec i port były jedynymi zabudowaniami przy ulicy. Żołnierze wraz z sprzętem w mig przenieśli się na barki. Odbili od brzegu. Rzeka niespiesznie niosła ich swoim nurtem. Oglądali zmieniający się krajobraz. Najpierw minęli kilka budowli właściwych dużemu miastu, takich jak ratusz czy rezydencja księżniczek. Każda z tych budowli była zaopatrywana przez łódeczki, wysoko zapakowane skrzyniami. Z czasem te budynki przeszły w rezydencje możnych. Od strony rzeki najczęściej były ogrody oraz przystanie na jachty. Rodziny korzystały z możliwości, jakie dawało sąsiedztwo rzeki. Bardzo często w jednym ogrodzie bawiło się kilka, czasami kilkanaście źrebaków.

     Następnie zaczęła się sztuczna, co łatwo było zauważyć, plaża. Kuce korzystały z promieni słońca. Wiele machało do żołnierzy, ujrzawszy ich na pokładach barek.

     Statki wypłynęły na morze. Żołnierze szybko dojrzeli warownie, w którym miało przyjść im spędzić dużo czasu. I już z daleka wiedzieli, że mogli trafić gorzej, na przykład do obozu ulokowanego po przeciwnej stronie zatoki. Zamek wyglądał okazale. Wysokie wieże, co prawda z dachami wystającymi z wody kilkadziesiąt metrów dalej, sterczały dumnie. Jednak reszta budowli wyglądała idealnie. W końcu barki przybiły do wystającej przystani. Drewno zatrzeszczało pod kopytami żołnierzy.

  17. Arceus

     Kamień pośrodku rozbłysnął. Każdy wiedział, co to znaczy - mięli już tylko chwilę, by zrobić cokolwiek. A i teraz nie ważne co zrobią, ucierpią - jak wystrzał nie będzie wycelowany, stworzy falę uderzeniową dookoła. Na szczęście ściany były gładkie.

    [Pamiętam o nich. Nadal wchodzą]

     

    Komputer

      Zwiadowcy nie przebiegli dwustu metrów, jak dziesięć koni z skrzydłami zawisło w powietrzu przed nimi. Każdy z nich kopytami utrzymywał karabin. Zwiadowcy pamiętali takie z muzeów - jednostrzałowe. Ale karabinów było dziesięć, już wycelowanych w nich. Ponadto słyszeli ruch za sobą.

     - Ha! - usłyszeli roześmiany krzyk białego konia. - A jednak nie idziecie!

     

     Tygrys wymagał już tylko wymiany gąsienic i byłby w pełni sprawny do ruchu.

     

    Atlantis

     Rano przywitały ich szare chmury, które po godzinie uwolniły mżawkę. Wartownicy zameldowali o kilkukrotnym zbliżeniu się organizmów zidentyfikowanych jako zające oraz dziki do obozu, które jednak nie zbliżyły się na bliżej niż trzydzieści metrów. 

  18. Gandzia

     - Podpułkowniku, tak brzmiał rozkaz z samego Sztabu Generalnego.

     Nie mogąc z tobą wygrać, obdarł cię z tego, do czego miałeś niepodważalne prawo. To było pewne.

     

    Atlantis

     Cyloni ruszyli do pracy. Cavil widział, jak praca wrze. A wraz z jej postępami, słońce przesuwało się po nieboskłonie ku zachodowi. Było jeszcze całkiem wysoko, gdy z meldunkiem przyszedł Sharon. Zapasy amunicji, przygotowane nawet na atak i obronę ogniem zaporowym, przy oszczędnym używaniu mogły starczyć na długo. Tak samo jak w planach, miały wystarczyć na kilka godzin ostrzału pełnym potencjałem bojowym. Jedyny problem mógł wyniknąć z pożywieniem dla biologicznych modeli. Słońce znacznie schyliło się ku zachodowi, przyjmując pomarańczową barwę, gdy przyszedł Caprica. Zameldował, że  zostały skończone ziemianki oraz osłony dookoła nich. Przenoszenie zapasów już się kończyło. Gdy słońce zaszło, powrócił Leoben. Teren dookoła obozu był bezpieczny. Nie znaleziono żadnych wartościowych surowców przemysłowych, choć zwiadowca, przewidziawszy taką potrzebę, przyniósł z sobą znaczną ilość owoców, rozpoznanych jako dzikie jabłka oraz jagody.

    Zwiad wrócił, gdy się ściemniło. Sprawdzili pobieżnie większy obszar niż grupa Leobena, których słowa mogli tylko potwierdzić. Jednak na wschodzie drzewa, wedle ich słów, przerzedzały się.

     

    Komputer

     Białe stworzenie z rogiem zapytało się o coś drugiego z skrzydłami. Te potwierdziło jego słowa. Inny z rogiem pobiegł do środka wieży. Biały skierował się do nich.

     - Jak już mi powiedziano, mówicie normalnie. Więc to na pewno wy. Żądam natychmiastowego złożenia broni! - rozkazał.

     

    Matalos

     - Oooooon - powiedział, kuląc się po sobie.

     Nagle coś w lesie ryknęło. Wszystkie pozostałe kucyki krzyknęły jednocześnie.

     - Smok!

     Ale nie rozpierzchły się. I prócz tego dymu, nic nie atakowało techników.

     

    [ I tu pierwsza nieścisłość - miałem na myśli raczej magazyn pod chmurką, gdzie kupki materiałów stoją na paletach i czekają. Wybaczcie, nowy jestem - postaram się pisać jaśniej ]

     - I mi miło panów poznać - odpowiedział Stockpile. - Więc z czym panowie ambasadorzy tutaj przyszli? - zapytał się, kierując pytanie do swojego pracownika.

     - Panowie ambasadorzy chcieliby złożyć duże zamówienie cegieł oraz cementu.

     Ciemnobrązowy kuc spoglądał to na nich, to na magazyn, choć było widać, że myślami jest gdzie indziej. Po kilkunastu sekundach ciszy w końcu skupił wzrok na ludziach.

     - Oj, panowie, nie wybraliście dobrego momentu na składanie zamówień. Wybraliście najgorszy możliwy - nie skrytykował, a raczej zauważył fakt. - To jest końcówka najgorszego okresu.  Największe budowy w ciągu roku albo trwają, albo właśnie się zaczynają. A dostawy mają już zakontraktowane. Żeby podołać tegorocznym oczekiwaniu, musiałem szukać nowych dostawców. - Zamyślił się na chwilę. Widać było, że bije się z myślami. W końcu uśmiechnął się delikatnie. - Ale spróbuję coś zrobić. Niech nie liczą panowie na wiele. Prosiłbym tylko o przysłanie zamówienia na papierze - Patrząc na pismo, jakim były zapisane stronice przed nim, nie było się czemu dziwić.

     

    Arceus

     Scrin nie reagował, kontynuując to, co zaczął.

  19.  - Mamy? - zapytał się niepewnie mężczyzna. Po chwili się zaśmiał. - Ja w tej kuchni połowę mojego mieszkanka bym zmieścił. Jak nie więcej!

     Podszedł, zamknął mu książkę i złapał pod ramię.

     - Może karabinem robić umiesz, ale zobaczymy, jak wychodzi ci prawdziwie męskie zajęcie! Umiesz grać w bilarda? Albo chociaż w pokera? - zapytał się, prowadząc go na dół, do piwniczki.

     

     

     

     - Dobrze, gdyby był pan tak miły, to prosiłbym o zdobycie dla mnie rozmowy z tą panią w cztery oczy - odpowiedział.

    Wiedział, że od razu, z miejsca żądając rozmowy z osobą ważną, straciłby możliwość. Ale prosząc, może wiele uzyskać.

×
×
  • Utwórz nowe...