Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Ohmowe Ciastko

  1.  W mieszkaniu było cicho. Bardzo cicho. Rosjanin zdążył przeczytać prawie pół książki, oczekując na cokolwiek. A, że książki w domu Standhafta były grube, trochę czasu to zajęło.

     Nagle usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Chwilę później do kuchni wkroczyło kilku mężczyzn. Widać było, że znają się - całą drogę w mieszkaniu wymieniali między sobą uwagi. Większość dotyczyła farta jakiegoś Jonathana.

     - O, młody, już tu jesteś? - najmniejszy z nich spojrzał na Iwanowa zaskoczony. Później wbił wzrok w książkę. - Zostaw to i chodź z nami pograć w bilarda.

     - Czuję tu jedzenie - zauważył najwyższy, najszerszy, po którym było widać posiłki zbyt duże nawet na osobę, która, zdawało się, na siłowni spędza pół dnia.

     - Michał, naprawdę? - zapytał się najmniejszy, spoglądając na olbrzyma zaczynającego grzebanie w szafkach. Ponownie spojrzał na Iwanowa. - Idziesz?

     

     Jonathan wyszedł za róg i od razu usiadł na ziemi. Powinien wydać tego dzieciaka policji. Właśnie zabił człowieka i nie wiadomo, czy wcześniej tego nie robił. Wedle jego słów był to przestępca - ale to nie powód. Takich powinno się zamykać, by w samotności rozmyślali nad swoim życiem. A jeśli sumienie nie byłoby wystarczającą karą, to wiedza, że już nigdy nie wyjdzie się czterech ścian powinna też zadziałać.

     Jak już będą w Wrocławiu przyciśnie go, skąd wiedział tyle i kto zrobił mu takie pranie mózgu, że zabijał. A wtedy weźmie sobie wolne i pojedzie pokazać mu, na co zasługuje osoba wysługująca się dzieciakami.

     Nie miał pojęcia, co nim kierowało. Jednak po chwili przypomniał sobie sytuację z misji - gdy zdobyli szkołę szkolącą młodych terrorystów, każdemu z związanych dał porządnego kopa. Co prawda następnego dnia chłopcy od przesłuchań sprawili, że ten kopniak okazał się bardzo delikatny, ale wtedy poczuł taki impuls.

     Wstał, otrząsnął się i wrócił do banku. Na szczęście jego motor ciągle stał. Trupa już nie było, ale ślad, otoczony przez kilka osób, został. Ktoś go poznał. Odtrącił tą osobę, brnąc w kłamstwo - zagroził jej, że pytania zahaczają o złamanie prawa i naprawdę, ale na prawdę ta osoba woli niczego nie wiedzieć.

     Wszedł do środka i korzystając już z tego, co robił, rozkazał pierwszemu przechodzącemu obok pracownikowi zaprowadzić się do szefa.

  2.   Jonathan wyjrzał przez okno. Za rogiem stała jakaś osoba. Wytężył wzrok, by ją obejrzeć. Próbował sobie przypomnieć, czy ją kojarzył. Nie, na pewno nie. Odsunął się od okna i sięgnął do kieszeni. Wyjął wizytówkę Sztandafa, na tyle której znalezionym długopisem napisał adres jego domu. Z wewnętrznej kieszeni wyjął portfel z funduszami na drogę. Przeliczył pieniądze. Dwa tysiące złotych, kilkaset euro i dolarów oraz podobnej wartości ruble. Podał mu połowę sumy z polskich pieniędzy oraz karteczkę.

     - Wyjdź za jakiś czas, gdy ruch się zmniejszy. Za pieniądze zdobądź jakiś środek transportu i udaj się pod adres z kartki. Zabezpieczenia pewnie szlag trafił, ale jeśli alarm zadziała, to konsola jest pod reprodukcją Słoneczników, a kod to 123465. Pewnie całą elektronikę spaliło. W podziemiach masz stół do bilarda, w kuchni świeczki. Jak przyjdą inni, powiedz, że jesteś kuzynem znajomego Jonathana. Przyjechałeś na wakacje tutaj i złapał cię ten bałagan. Zrozumiałeś?

  3. Pado, zapomniałem - jeśli impuls był mocny, to mógł też spalić samoloty. Co prawda mają one zabezpieczenia, ale bezpośrednie uderzenie piorunu może spalić elektronikę - niech zadecyduje Hoffner. Dobrze, Hoffner?

    Magus, to się tyczy też ciebie.


     Kiedyś się dowie. Skoro nie chce mówić bez marchewki, nie musi. Nie będzie go tu teraz torturował dla jakiejś błahostki.

     - Nie wierzę ci, ale skoro masz jakieś powody, to sobie je miej. Przejdźmy do rzeczy - poszukuję ludzi zaznajomionych z bronią. Miałem szukać swoich starych znajomych, ale mój pracodawca nie podał ostatecznej liczby potrzebnych osób. Dlatego proponuję ci pracę ochroniarza. Na wasze to chyba będzie dwadzieścia tysięcy miesięcznie. Równe cztery tysiące euro. Ponadto zakwaterowanie, dostęp do najnowszej broni, pełna opieka medyczna. I to tuż przy Niemieckiej granicy - Ruscy szybko nie dojdą, a nawet jeśli, to przeniesiemy cię do samych Niemiec..Chętny?

  4.  Jonathan zastanowił się nad tym, co mówił morderca. Przez chwilę zbierał wszystkie myśli, odrzucał najbardziej absurdalne, a reszcie przypinał odpowiednie łatki. W końcu odezwał się.

     - Pamiętam o tamtym pistolecie, nie martw się - zaczął. - Coś mi się zdaje, że nadal coś przede mną ukrywasz. Jesteś za młody, by mieć jakieś doświadczenie w zbieraniu informacji. Tamten zabity chodził sobie otwarcie, jakby śmiejąc się w twarz policji. A ta ostatnio przeszła przez kolejną aferę korupcyjną. Ktoś odkryłby, jeśli zabity dawał w łapę komukolwiek. Zakładając, że na prawdę był złym, robił to dobrze się ukrywając. Czyli albo był drobnym przestępcą, na którego nie warto tracić czasu, albo należał do dobrze zorganizowanej dużej struktury. Jeśli tak, to natychmiastowe morderstwo oznaczałoby jego wysoką pozycję w strukturach tej grupy. W takim przypadku, dowiedzenie się czegokolwiek o nim wymagałoby wiele pracy. I to nie najprostszych tortur - bycie członkiem mafii zobowiązuje. Jeśli nie miałbyś dostępu do specjalistycznych środków, wiele taki by ci nie powiedział. A skoro umiesz zabijać i jesteś w tym wieku, to nie ma szans, byś umiał szukać. Czyli albo jesteś cholernym geniuszem, których ochroniarze tacy jak ja powinni zabijać z miejsca, albo masz jakiegoś informatora, który ponadto daje ci dostęp do takich środków. Albo pracodawcę, bo wątpię, by ktokolwiek narażał się na złapanie w imię samych zasad.

     Gdyby nie osoba na przeciwko, zacząłby się śmiać. Kiedy to ostatnio złożył tak długą wypowiedź? I do tego tak głupią? 

  5.  Jonathan złapał nadgarstki złapanego grubą opaską uciskową. Co prawda jeśli się uprze, to zdoła ją zniszczyć - ale to musiało wyglądać jak najlogiczniej. Wyprowadził go z ulicy, a ciżba ciągnęła za nimi. W znacząca mniejszym składzie, ale jednak za nimi. Musiał to zmienić.

     Skierował się do otwartych przy pościgu drzwi. Biegnąc chyba zauważył otwarte mieszkanie. Gdy je minął, odwrócił się do ludzi.

     - Proszę dalej nie iść, bo będę musiała oskarżyć państwo z artykułu 404 ustępu 5 o przeszkadzaniu jednostkom specjalistycznym z pracy.

     Zaryzykował - wśród ludzi mógł być ktoś znający się na prawie. Ale jednak wygrał - tłumek zaczął topnieć, aż w końcu ostatnia osoba uświadomiła sobie, że stoi sama. Rada nie rada, odeszła.

     Zaczął prowadzić złapanego dalej po schodach. Na ostatnim piętrze znalazł zapamiętane drzwi. Wprowadził go do środka i zamknął je. Okazało się, że nie miały zamka. Jonathan rozejrzał się po mieszkaniu. A to trafili - ktoś się tu włamał. Jednak było tu za czysto. Przez chwilę szukał powodu. Znalazł go - złodzieje przyszli, gdy mieszkańcy już się wynieśli. Patrząc na fakt, iż w żadnym z pomieszczeń nie było żadnej elektroniki, stało się to przed EMP.

     Zdobycznym nożem przeciął opaskę i pchnął chłopaka na ścianę.

     - Kim tamten był, żeś go zabił? I dla kogo to zrobiłeś? - zapytał się, gdy ten już się odwrócił.

  6. Atlantis

     Niewiele mięli, by zbudować obóz. Na planecie-celu dowództwo nie planowało się okopywać. Dlatego jedyne, co mięli, to kawałki metalu z kapsuł. Szybko pojawiły się plany, by wykorzystać je do budowy osłon strzelniczych. Jako budowle spoczynkowe zaproponowane dwie możliwości - ziemianki oraz szałasy. Z tymi opcjami przyszli żołnierze do Cavila.

     

     Cavil znalazł jedno duże radio - zrzucone razem z nim w kapsule, do komunikacji z statkiem na orbicie. Wydawało się działać doskonale - tylko, że głośniki puszczały tylko szum.

     

     Zwiad ruszył między drzewa. To był zwykły las - bez żadnego śladu bytności istoty myślącej, mogącej go eksploatować. Jedynym, co się rzucało w oczy, była nienaturalność kolorów - wszystkie były żywe oraz ciepłe. Strumyk, który mijali, był nienaturalnie przejrzysty.

     

     Jaenr

     Darth wyszedł przed statek. Rozejrzał się dookoła. Wylądowali w ogromnej jaskini. Lecz nie wyglądała ona jak zwykła jaskinia. Prędzej jej było do podziemnej sali. Tak, jakby ktoś pod ziemią zbudował wielką strukturę. Lecz okres jej świetności był setki lat temu. Kolumny, nie zniszczone przez statek, nadal sięgały do sufitu, jednak całkowicie pogryzione zębem czasu oraz pokryte grubą warstwą porostów. Podłoga była poprzecinana przez płytkie bruzdy, lecz cała podłoga musiała być pierwotnie płaska. Widział resztki kamiennych ław, teraz pokruszone. W ścianach dojrzał wgłębienia, nienaturalnie głębokie i małe. Lecz znacznej części sali nie dojrzał - oczy, które patrzyły na rzeczy oświetlone światłem słońca, nie mogły przeniknąć części mroku, jaki też można było tu znaleźć.

     Spróbował wyskoczyć na powierzchnię. Nie zdołał. Poczuł, że moc nie chce z nim współpracować. I niczym adept, musiał skakać po występach skalnych, skok za skokiem przybliżając się do powierzchni.

     Pierwszym, co uderzyło Dartha po wyskoczeniu na powierzchnię, była fala gorąca. Chwilę później, jak już oczy całkowicie przyzwyczaiły się do słońca, rozejrzał się dookoła. Statek rozbił się w kanionie. W kierunku słońca oraz przeciwnym, jak okiem sięgnąć, była płaska powierzchnia, szeroka na kilkaset metrów. Nawet nie dało się dojrzeć punktu, w którym ziemia przemienia się w skałę - przejście było gwałtowne, a ściany dosłownie jak ściany. Lecz zamaskowany mężczyzna mógł dojrzeć drogi, biegnące po ścianie na prawo od niego. To musiały być drogi - natura nie tworzyła tak długich i tak płaskich półek skalnych.

     

    Matalos

     Kucyki razem z ósemką Techników w pełni sił ruszyły w drogę. Na wzniesieniach nic im nie przeszkadzało. Jednak po wkroczeniu na bagna, stało się coś niespodziewanego - nagle otoczył ich gęsty, gryzący w oczy dym. Póki byli na drodze, nic się nie działo.

     - O Księżniczko, znalazł mnie - powiedział cicho do siebie ledwo co znaleziony drwal, stojący tuż obok dowódcy.

     

     - Dobrze, proszę za mną.

     Kuc wyszedł zza biurka i ruszył ku drugim drzwiom. Za nimi były schody, znacznie łagodniejsze niż poprzednie. Ambasadorzy nawet nie zauważyli, jak zeszli na dół. Znaleźli się za budynkiem magazynu. A tam był otwarty magazyn. Wielkie ilości materiałów budowlanych były zebrane w wysokie góry. Koło nich krzątały się kucyki, każdy z jakąś kartką lub innym świstkiem papieru. Na tle tego zabieganego towarzystwa wyróżniał się ciemnobrązowy kuc ziemny z szarą grzywą i skrzynką na boku. Stał on w miejscu, przeglądając zawartość kilku kartek, leżących przed nim na sporych rozmiarów skrzynce.

     - Panie Stockpile, Ambasadorzy do pana - powiedział Brown Hammer, stając obok Stockpile'a.

     

    Komputer

     Zwiadowcy ruszyli dalej drogą. Na podwórze nie mięli co wchodzić - słyszeli harmider panujący za budynkiem. Z pewnością wszyscy, będący jeszcze kilka chwil temu tam, znaleźli się już w środku.

     Idąc dalej, coś przeleciało nad nimi. Podnieśli głowy. Tym czymś okazał się koń z skrzydłami. Widać było, że się dokądś spieszył.

     Po kilkunastu minutach doszli do linii drzew, majaczących w oddali. Otoczenie przez cały czas było monotoniczne - kukurydza uginająca się pod ciężarem kolb po prawej i po lewej. Aż do lasku. Wchodząc w niego zauważyli, że był on zbyt duży. Można było nawet posunąć się do powiedzenia, że to była jedynie kilka drzew otaczających coś większego. A po wkroczeniu pomiędzy drzewa, zauważyli co to było - miasteczko. W środku duża murowana wieża, otoczona coraz mniejszymi, z wzrostem odległości, budynkami.  Jedynymi budowlami wyróżniającymi się na obrzeżach miasta była stacja kolejowa oraz kamienna wieża, dojrzana już z obozu. W obu tych miejscach krzątały się kucyki. Na stacji, dzięki lornetce, zauważyli jeszcze jeden gatunek kucyka - taki, z rogiem. W pewnym momencie zaczął się on świecić, tak samo jak pobliski mu worek - który chwilę później podniósł się w powietrze, bez użycia żadnej maszyny.

     

    Gandzia

     - Najwidoczniej goniec dogonił burzę - westchnął generał. - Dobrze, miałem nadzieję, że listem pana o tym poinformuję - dostałem rozkaz z sztabu, by pańskie przejście przez miasto uczynić jak najszybszym, by nie budzić niepokojów w społeczeństwie. Pana zostanie załadowany na barki, którymi dopłyniecie do warowni. Mam nadzieję, że to pana nie uraziło.

  7.  - Nie znam nikogo, kto poszukuje płatnego mordercy - odpowiedział zimno. - Odstaw... - Spojrzał jeszcze raz na blondyna. Szeroka pierś, umiejący używać broni białej. Co prawda przeszedł inne szkolenie niż on, ale podstawy znał. Cienki w nogach - raczej nie biegał w pełnym wyposażeniu. A skoro był zabójcą, na pewno umiał używać pistoletów. Może nawet broni snajperskiej. Póki co pokazał swój umysł od gorszej strony. Ale tu jeszcze może się poprawić.

     Dobra, musi się dowiedzieć więcej. Ale gapie się już zbierali. Mignęła mu twarz, którą widział przy pościgu.

     - Ręce za siebie i idziesz za mną, I bez żadnych niespodzianek, proszę. Wszystko co powiesz, może być wykorzystanie przeciwko tobie - Ostatnie zdanie powiedział beznamiętnie. Ale tylko ostatnie. 

  8.  - Nie mam interesu w zabijaniu cię. Ja chcę po prostu odstawić cię policji jako sprawcę tamtego morderstwa. Tak, żeby nie zadawano mi zbędnych pytań - odpowiedział, nadal celując w mordercę.

  9.  Podczas rewizji kogokolwiek w strefie zagrożenia zawsze co najmniej jedna osoba powinna mieć tą osobę na muszce. Stanowiło to pewnego rodzaju zabezpieczenie dla rewidującego - widok lufy najczęściej działał uspokajająco na osobę rewidowaną.

     Pamiętając wiele rewizji, jakie dokonywał, zdecydował się zaszczepić pewien element i w obecnej sytuacji - zrobił krok w przód, nogą przesunął nóż do tyłu, kucnął i podniósł go, szukając dłonią po ziemi - a to wszystko ciągle z wzrokiem skupionym, by utrzymać celownik na mordercy.

     - Człowieku, właśnie kogoś zabiłeś na moich oczach! - Właśnie, dlaczego zareagował? Nawet nie pomyślał - to był odruch. -  Czemu to zrobiłeś?

     Nie wiedział, co kazało mu zadać to pytanie.

  10.  Jonathan kiwnął głową przed siebie. Koło nich stanął jakiś przechodzień. Przeklęci cywile!

     - Rzuć tu całą broń, jaką masz  - rozkazał. Jednak ten chciał współpracować. Ciekawe, co zrobi policja z takim delikwentem.

     Ale na razie musi go rozbroić i przygotować do transportu. Nie zamierzał wyskakiwać myślami zanadto do przodu.

  11.  Winni zawsze uciekają. Jonathan rzucił się w pogoń za mężczyzną. Ten co prawda miał kilka sekund przewagi, jednak szybko zdołał nadrobić choć część - ścigany zostawił za sobą korytarz, przez który mógł bezproblemowo przebiec. Dzięki temu widział też, gdzie biegnie goniony.

     Ruszył za nim w uliczkę, wbiegł przez jedyne otwarte drzwi. Słyszał jego kroki na klatce schodowej. Widział, jak wyskakuje z budynku, na który właśnie on wskakiwał.

     Aż w końcu blondyn skoczył w dół. Może sądził, że zdoła wtopić się w tłum na ulicy, do której wszedł. Mylił się.

     Na swoje szczęście szczęście, znalazł poniżej zadaszenie przed, jak się okazało, nieczynnym warzywniakiem. Co się dziwić - brak dostaw, to towar szybko został wykupiony. Jonathan zeskoczył, patrząc, jak morderca mija jego pozycję, po czym przeturlał się jak na ćwiczeniach, prawie od razu powracając do pozycji wyprostowanej. Wyćwiczonym ruchem uniósł pistolet i wymierzył w mężczyznę. Nie było to zagrożeniem dla cywili - chodnik był puściuteńki.  Tak, jak kolejne sklepy z płodami ziemi, niemożliwymi do dostarczenia tutaj bez samochodów transportowych.

     - Powiedziałem, że masz stanąć!

  12.  Jonathan usiadł sobie na krzesełku i czekał, aż ludzie, w większości przygotowani do drogi, wyciągną swoje pieniądze z kont. Widać było, że jedyne o czym myślą, to ucieczka jak najdalej od polski. A fakt, że ciągle pytali się o wybranie w innych walutach, tylko utwierdzał go w przypuszczeniu.

     Muzyka dobiegająca z gramofonu zza pracowników nie równała się z tą z słuchawek, jednak jakoś dało się jej słuchać. Co Jonathan robił z wielkim skupieniem.

     Nigdy nie sądził, że może być skupiony tak na czymś, co nie wiąże się z walką. A jednak - każdą cząsteczką siebie słuchał tej muzyki. Muzyka klasyczna - kto by się spodziewał, że on, osoba zdolna zabić drugiego człowieka za pomocą gołych dłoni na kilka rozmaitych sposobów, z takim skupieniem będzie jej słuchał. Wcześniej nawet nie pomyślał, by ją włączyć muzykę sam z siebie. Inni nie słuchali niczego ciekawego, a sam nie czuł potrzeby szukania czegoś, co by mu się spodobało.

     Ciekawe, ile innych rzeczy ominęło go przez takie podejście?

     Podniósł wzrok. I w tym samym momencie zobaczył, jak blondyn w skórze wyciągał nóż z czyjegoś ciała. Nikt nie zwrócił na to uwagi, choć w tej sytuacji nie było to niezwykłe - z drugiej strony mogło to wyglądać jak uścisk serdecznych przyjaciół. Gdyby tylko morderca sprawdził, co jest za lustrem weneckim...

     Były wojskowy rzucił się do drzwi i wybiegł na zewnątrz, kierując się za mordercą. W międzyczasie wyszarpnął z kabury, schowanej byle jak pod kurtką, pistolet i oddał strzał ostrzegawczy.

     - Stój, morderco! - krzyknął ile sił w płucach za blondynem. Zauważył, jak ludzie zaczynają się na niego patrzeć. Szlag, na misjach było łatwiej. Cywile nie patrzyli się na niego jak na bandytę. Musiał szybko coś powiedzieć. - Nie myśl, że takie coś unieruchomiło policję! - Coś tam te słowa poskutkowały.

  13.  W końcu dojechał do Warszawy. Zegarek w momencie mijania znaku oznajmiającego wjazd do Warszawy wskazywał za pięć drugą. Jonathan przypomniał sobie miejsca, które miał odwiedzić. Znaczna część znajdowała się na przedmieściach - tam były domy co ważniejszych osób. Lecz dwa miejsca znajdowały się w centrum - bank Odźwiernych oraz biuro Światowida. W obecnej sytuacji jedno z rodzeństwa musi tam być.

     Godzinę później zajechał pod bank - bliższy z dwójki budynków. Zsiadł z motocyklu, wytłumaczył rzadkim przechodniom jakim sposobem jego motor działa, po czym wszedł do środka.

  14. Komputer

     Stworzenie, słysząc ton wypowiedzi zwiadowcy, od razu zrobiło krok w tył i zamknęło za sobą drzwi. Żołnierze mogli słyszeć zamykanie na zamek. Po chwili przez okno obok drzwi wyleciał worek. Wysypały się z niego kolby kukurydzy.

     - Macie jedzenie. A teraz sobie idźcie! - krzyknęła istota wychylając się przez okno, które chwilę później zamknęła.

     

     Podczas wymiany wynikła potrzeba użycia narzędzi, których nie mięli przy sobie. Nie planowano wymiany całego systemu celowniczego w warunkach polowych - przez to możliwe było, że w ogóle nie będą mogli tego zrobić.

     

    Arceus

     Scrin nie odpowiedział. Nie słowami. Za to kryształ pośrodku jego przodu zaczął świecić się na zielono. ( Jak do wystrzału )

     

    Atlantis

     Okazało się, że zmiana otoczenia nie spowodowała żadnych zniszczeń. Co prawda wszystkie systemy zostały powyłączane, jednak po uruchomieniu, wszystko działało doskonale.

  15. Jaenr

     Statek przebił się przez podłoże, wpadając do jakiejś jaskini. Komandosi tylko tyle wiedzieli - potrzaskane szyby tylko tyle pozwalały im dojrzeć. Szybka inspekcja statku wykazała coś, co w tych okolicznościach zakrawało na cud - zniszczenia w sprzęcie były minimalne. Sam statek nadawał się tylko do przetopienia na śrubki, jednak wszystko co było w środku było prawie w idealnym stanie. Jaki udział miał w tym Darth, który zdołał się podnieść na chwilę przed uderzeniem o ścianę, nie wiedzieli.

    Już po uderzeniu doczłapał do swojego mistrza Lord. Sithowie jęcząc, próbowali pokonać ból. Akolici nie byli zdolni do niczego.

     

    Matalos

     Medycy spisali się na medal. I skończyli wszystko nawet szybciej, niż zapowiadali. Kwadrans przed minięciem dwóch godzin wszystkie ranne kucyki były już opatrzone i leżały na noszach.

     

     Brązowy kucyk otworzył wielką księgę, zajmującą środek biurka, i zaczął ją pobieżnie przeglądać.

     - Dostawcy pana Stockpile z ledwością starczają na zaspokojenie bieżących zamówień wymienionych przez panów materiałów. Na magazynie można znaleźć kilka palet cegieł i niepełną paletę cementu, ale słyszałem, że panów taka ilość może nie satysfakcjonować - odpowiedział lekko zmartwiony kuc. - Czy zechcieliby panowie za mną pójść do pana Stockpile''a?

     

    Arceus

     Zwiadowcy dzielnie pięli się do góry.

     

      Istota, trafiona podczas szarży w kończynę, upadła. Jednak jej prędkość sprawiła, że nadal sunęła naprzód. Zatrzymała się o kilka kroków od najbliższego z żołnierzy.

     Arceus podszedł do scrina i symbolicznie wyciągnął dłoń ku temu przedstawicielowi obcej rasy.

     Obcy, już przyszykowany do końca swego istnienia, widząc takie zachowanie tej dziwnej, dwunożnej istoty organicznej, zdecydował się do końca wysłuchać rozkazu.

     Arceus nawet nie zdążył zareagować - scrin uderzył go kończyną z siłą rozpędzonego wozu, rzucając nim na ścianę. A ta była dopiero kilka metrów za nim.

     

    Gandzia

     Wojskowi ledwo co usłyszeli mijane wodospady. Las, koło granicy którego przejechali, nie wydał w ich kierunku żadnego dźwięku. Nowoczesny pociąg, działający na magię i parę, zagłuszał wszystko, stukocąc po torach.

     Wraz z wzejściem słońca dojrzeli błyszczące od rosy pola, pomiędzy którymi było położone tory. Każdy źrebak znający choć odrobinę geografię ojczyzny wiedziałby, że Manehattan już w pobliżu. Jednak wszystkie kuce, jadąc tą trasą, były zdziwione po dojechaniu - nie spodziewali się, że pola zaczynają się tak daleko. Wraz z postojami na stacjach, pociąg zatrzymał się na Dworcu Centralnym kilka minut przed południem. A dla żołnierzy nie był to koniec drogi. Jednak od tego momentu mieli już nie słyszeć stukotu kół o tory.

     

     Podszedł do ciebie fioletowy kuc ziemny w mundurze sił ziemnych z insygniami generalskimi jednej gwiazdki.

     - Podpułkowniku, miło mi witać pana na tej ziemi. Czy ktoś w Canterlocie poinformował już pana o planu transportu przez miasto? Wysłałem do generała Hammerfall'a gońca z planem - Co prawda z kierunku Manehattanu nadeszła burza, przez którą przejechałeś z swymi żołnierzami wczesną nocą, jednak Hammerfall umyślnie mógł trochę spóźnić się z przekazaniem ci informacji.

     

    Komputer

     - Guten morgen? - powiedziała do siebie cicho istota. Otrząsnęła się i obejrzała ich. Skupiła wzrok na broni.

     - Czy mogliby pan... czy moglibyście odłożyć tą broń? - zapytała się ich, kuląc się z lekka.

     

    Atlantis

     Dowództwo nie miało pojęcia, jakim sposobem ludzie wylądowali na tej planecie. Jednak jakimś sposobem tego dokonali. Najbardziej prawdopodobna wersja mówiła, że możliwość jej zasiedlenia badali już wcześniej, dzięki czemu zdołali zabezpieczyć silniki swoich statków przed zgubnym wpływem kolejnych warstw atmosfery.

     Pierwsze na powierzchnię dotarły jednostki biologiczne. Gdy już te zabezpieczyły miejsce lądowania kapsuł, spadły te zawierające broń ciężką i pierwszy oddział centurionów. Kilka godzin później, po przygotowaniu miejsc na obronę przeciwlotniczą, spadł pojazd, którego pierwszy egzemplarz znaleziono w ziemskim muzeum. Jakiś czas później coś się pomyliło tym w przestrzeni kosmicznej, bo zrzucili im czołg.

     Następna przesyłka zaczęła świecić. Nie od temperatury - to było świecenie. Zimnym, białym światłem. Gdy uderzyła w ziemię, wszystkie istoty padły na ziemię.

     Pierwsi obudzili się biologiczni. Byli... w lesie. Jakim sposobem, skoro jeszcze przed chwilą jak okiem sięgnąć, wszędzie trawa i trawa?

     

    Wybaczcie, w weekend nie miałem serca do pisania - w sobotę nic-nie-robienie wyprało mnie z chęci do czegokolwiek, w piątek, niedzielę i poniedziałek nie za bardzo miałem czas, a później energię.

  16.  - Coś mało mi się chce wierzyć - powiedział Tomasz do Burgundzkiego, zastępcy Kędzierskiego. - Przez ten EMP powinna paść cała komunikacja z światem. A ty buszujesz po sieci jak gdyby nigdy nic.

     - Proszę pana, na szczęście światłowody, którymi połączył się pan z serwerami Google, są odporne na takie ataki.

     - Ale nie każdy serwer jest tak chroniony, jak te Google.

     - Ale Google robi kopie co ważniejszych stron. Algorytmem, ale robi. I dzięki temu zdjęciu - Podstawił mu pod nos wydrukowane zdjęcie jakiejś starej stronicy zapisanej pismem, ni to gotyckim, ni zwykłym - mieszanym. - Skopiował wszystkie odnośniki.

     - Dobrze, uznajmy, że ci wieżę. Mów dalej.

     - Przed wojną Polacy wymyślili stop - alupolon. Zwykły stop, z którego wykonano ścigacz rzeczny przed Drugą Wojną Światową. Przypadkowo jedną jednostką załoga zdoła spowodować niewyobrażalnie dużo, jak na taką jednostkę, zniszczeń. Gdy już wyciągnęli ją z dna, grupa naukowców zaczęła badać stop. Do końca wojny nie zdołali go skopiować, ale historia opowiadana na uczelniach mówi, że próbując tego dokonać, odkryli takie, o jakich nawet nie można marzyć. Tego, o jakie dokładnie chodzi, nigdy nie sprecyzowano. A dzięki koledze z Warszawy dowiedziałem się o tych dziennikach. Nie mam pojęcia, co mogą one zawierać, ale sposób domieszkowania stopów tytanowych z strony ze zdjęcia mówi, że  ten dziennik wykraczał poza ich czasy. I krótko mówiąc - chcemy go.

     

     - Dobra, znalazłem domy tych od Światowida - Marek wygiął plecy do tyłu i podał mu tablet z włączoną mapą, na której były pozaznaczane punkty. - Wysyłasz coś do nich?

     Tomasz dokładnie obejrzał mapę i oszacował odległości do poszczególnych punktów. Przypomniał sobie jeszcze, co dał mu do poczytania Burgundzki. Dzienniki ostatnio były w Warszawie. Jeśli ci Odźwierni nie mieli zaplecza jak on, to najpewniej ciągle tam są. Najpewniej nie w muzeum - okupanci bardzo lubili je okradać. Jeśli już je mają, to w jakiejś kryjówce. Wiedział, jak to powinien zrobić.

     Godzinę później Jonathan już wyjechał motocyklem, z powiększonym naprędce bakiem oraz akumulatorem, z telefonem wyglądającym jak bagażnik oraz pieniędzmi na drogę.

     Kolejne godziny spędził na slalomie między unieruchomionymi na drogach samochodami. W głowie układał sobie kolejność. Sztandaf kazał mu zrobić dwie rzeczy - dać do telefonu Odźwiernego oraz posprawdzać, czy jacyś jego znajomi z Warszawy przypadkiem jeszcze nie dołączyli do armii. Gdyby wciąż byli cywilami, miał im zaproponować testowanie nowych technologii w praktyce. 

     

     - Zostaw mnie, śmieciu! - ryknął chuderlak w garniturze z wyeksponowaną metką do jednego z bezimiennych, dla Tomasza, ochroniarzy. - Ty nawet nie wiesz, kim jestem!

     - Jesteś osobą, którą mam zaprowadzić prosto tutaj. A pan chce iść prawie w przeciwną stronę - obruszył się mężczyzna w mundurze, otwierając drzwi. - Panie Standhaft, przyprowadziłem pana Christophera.

     Tomasz, siedzący dotychczas za dużym biurkiem w odrobinę za małym biurze, wstał, przecisnął się między blatem i ścianą, po czym uścisnął rękę ochroniarzowi, dziękując za dobrze wykonaną pracę. W dłoni miał banknot, który ochroniarz schował do kieszeni, widząc jego uśmiech i gesty..

     - Thomas, dzięki ci! - Christopher złapał jego dłoń i zaczął nią potrząsać. - Gdyby nie ty... ktoś morduje moich ludzi. Chciałem coś mu urządzić, ale w drodze złapał mnie ten EMP! Bałem...

     - Słuchaj, nie obchodzi mnie, że się bałeś - odwarknął Thomas, wyrywając swoją dłoń z słabego uścisku mężczyzny. - Oferowałeś dobrą cenę za ratunek, więc dawaj dokumenty. Wiem, że przyleciałeś z walizką.

     Christopher spojrzał się na niego spode łba. Zmierzył Tomasza wzrokiem. Wzrokiem, po którym miliarder wiedział, że jego rozmówca tylko grał. 

     - Daj jakąś elektronikę - powiedział oschle, z zimną miną. - Muszę sobie przypomnieć szyfr.

     Tomasz podał mu z biurka tablet.

     -Masz. 

  17.  Tomasz wszedł do windy, której wejście zostało ukryte w kanciapie ochroniarzy w nowszym budynku. Zjechał pod ziemię i skierował się do laboratorium. Idąc korytarzem, zauważył dziurę w betonie. Spojrzał przez nią. Prowadziła do laboratorium. Kilka osób okrążyło coś, nie wiedział co. Przyspieszył kroku i już po chwili znalazł się w pomieszczeniu.

     To była kpina. Farsa. Żart! Halicki leżał na podłodze, otoczony naukowcami. Wziął Muszyńskiego na przepytanie. Wedle jego słów, jego najnowszy pracownik zatrudniony osobiście leżał na ziemi już dwie godziny. Przynajmniej tętno sprawdzili.

     Jonathan sprawdził jego stan. Halicki był w pełni sprawny. Jego reakcje co prawda wskazywały na jakieś uszkodzenie ramienia, ale nie wyczuł żadnego złamania.

     - Jak to mawiają, do wesela się zagoi - powiedział, odchodząc od nieprzytomnego. - To wywołało szok.

     Przepytał naukowców, co się stało. Usłyszawszy relacje, złapał się za głowę. Więc to miało taką moc! Boże, gdyby tylko posiadł materiały umożliwiające przetrzymanie takiego napięcia i źródło, które mogłoby je wykonać. Obejrzał dokładnie broń. Nie było tragicznie. Co prawda obudowa z tworzywa uległa nadtopieniu, ale reszta elementów jakoś wyglądała. Dał ją jakiemuś naukowcowi i kazał pójść na strzelnicę wystrzelić. Ten, najwidoczniej pozbawiony instynktu przeżycia, potulnie się posłuchał. Wedle jego późniejszych słów, teraz bronią rzucało jak szatan, a rozrzut miała jak stąd do Warszawy, ale działała.

     Już miał iść do Kędzierskiego, gdy przybiegł jeden z chłopaków Jonathana, taszcząc z sobą wielkie pudło. Wojskowy telefon satelitarny. Takim kiedyś rzucił w ścianę, przebijając ją. Sprzęt, którego nie zniszczył nawet skacząc po nim.

     - Standhaft, ratuj mi dupsko! Jestem w Warszawie, przyjeżdżaj po mnie - usłyszał z słuchawki. Christopher. Jedyny czarnorynkowy handlarz bronią, który z nim handluje. Prosta współpraca - on nie traci za darmo towaru, a Christopher nie ryzykuje niczym, "napadając" na transporty. A później pieniądze idą przez dziesiątki banków, dzielone na drobnicę, aż w końcu przychodzą do jego firmy.

     - Mówiłem, co ci zrobię za zadzwonienie z pierdołą - powiedział oschle. - Dlaczego tam jesteś? Miałeś tutaj nie przyjeżdżać.

     - Ktoś mi sprząta ludzi, więc przyjechałem. Ale on sprzątnął Alexa!

     - I co? Kto to?

     - Jak go sprzątnął, tego siusiumajtka, to i mnie zaraz załatwi. Na granicy widział mnie chyba każdy!

     - Z czego dzwonisz?

     - Zachowałem jeden z tych niezniszczalnych telefonów, których kontener kiedyś kupiłem.

     - To by wiele wyjaśniało. Co masz w Polsce?

     - Kontener rakiet uniwersalnych powietrze-powietrze, dwa Valanxy, oraz FV510.

     - Dobra, tyle będzie kosztowało twoje życie.

     Chwilę później, gdy Christopher podał swoją przybliżoną pozycję, rozłączył się. Miliarder zwrócił się do Jonathana.

     - Bierz swoich ludzi. Zabierzecie jednego człowieka, to dostaniecie trochę sprzętu.

     - Znowu jakieś twoje wynalazki? Proszę, powiedz, że nie.

     - Nie. Śmieć handlujący bronią wycenił swoje życie na dwa samochody, wóz bojowy oraz kontener rakiet.

     

     Jonathan poszedł do hangaru już jakiś czas temu. Oczywiście jakieś dziesięć minut wyciągali VTOL, jednak te rakiety, jeśli mówił prawdę, zwrócą koszta aż nadto. A jako, że jest noc, VTOL da się wykryć tylko na podstawie ciepła, to mało ryzykuje. A sam pojazd nie wygląda jak Polski - Rosjanie raczej nie zaryzykują ataku na obywateli USA lub innego państwa z potencjałem wojskowym.

     Kędzierski wyrwał go z tych rozmyślań.

     - Pan mnie nie słuchał - zauważył korpulentny mężczyzna.

     - Przepraszam, zmartwiłem się o życie moich przyjaciół. Proszę kontynuować. Obiecuję, że spróbuję się skupić.

     - Dobrze. Może dla pewności zacznę od początku. Jak pan widzi, prototyp nie pokrywa się z moim projektem. Niestety, komputer dostępny dla mnie wykonał przybliżenia, które przez chaos deterministyczny, poskutkowały znacznymi błędami w ostatecznych obliczeniach. Dopiero udostępnienie mi przez pana komputera kwantowego pozwoliło mi znaleźć powód początkowych nieudanych prób. Jak jednak pan widzi, nie poddaliśmy się. Nie, dysponując takimi środkami. Dlatego też byliśmy zmuszeni dokonać pewnych zmian projektowych. Część z nich okazała się potrzebna, część jednak nie. Jednak ostatecznie żadna nie jest nieprzydatna. Cztery kończyny umożliwiają uzyskanie początkowo zakładanej prędkości ruchu. Zewnętrzny egzoszkielet trochę zmniejsza zakres ruchów, jednak teraz, wedle prób, jest on taki sam, jak dla solidnie umięśnionej osoby. Tarcza wymaga wbicia w podłoże w celu zmniejszenia odrzutu, jednak dzięki szpikulcowi może służyć jako broń. Jedynie broń nie uległa zmianie.

     Sztandaf patrzył na maszynę, której budowę umożliwił swoimi funduszami. A tych naprawdę poszło bardzo dużo. Wyglądała ona... nie było istoty, której można było użyć do całkowitego porównania. Góra podobna była do goryla - z jego szeroką piersią, oraz potężnymi rękoma. Jednak "głowa" maszyny była bardzo głęboko w korpusie, wystając tylko minimalnie. Jedna z kończyn była tylko do połowy przedramienia - tam też była wyrzutnia z szpulą grubej liny. Wcześniej była zamontowana tarcza, wyglądająca iście bojowo - szeroka u góry, jak maszyna, i zwężająca się ku dołowi. W pozycji spoczynkowej nie kryła kończyn dolnych, jednak w boju, wedle modeli 3D, miała to robić. Kończyła się grubym szpikulcem, który wedle zapewnień naukowców można było użyć przeciwko czołgom z pozytywnym skutkiem - jednak nie polecali tego robić. Kończył się on czterema grubymi nogami, wszystkimi zakończonymi kołami.

    Wysokość 5 metrów

    Szerokość w najszerszym punkcie 3 metry

    Prędkość około 60 km/h niezależnie od sposobu poruszania się ( bieg/jazda )

    Masa około 25 ton

    Zewnętrzny egzoszkielet grubości 30 mm z stopu tytanowego.

    Zasięg nieograniczony ( jednak są pewne ograniczenia )

    Uzbrojony w tarczę, wyrzutnię z linką oraz działko Gaussa

  18. Gandzia

     Ruszyłeś ku swojemu oddziałowi, który właśnie zapoznawał się z nową bronią. W korytarzu było zimno, mimo gorąca i duchoty na zewnątrz. Mijałeś drzwi do znanych sobie pomieszczeń. To właśnie w tej części stacjonował twój oddział w czasie, gdy nie wiadomy był jego los. A teraz opuszczaliście te mury. Lecz jako żołnierz, byłeś przyzwyczajony do przerzucania cię z miejsca na miejsce, nawet gdy nie było takiej potrzeby.

     W końcu wyszedłeś na zewnątrz. Na horyzoncie majaczyły czarne chmury. Burza, która przez nie szalała w oddali, wisiała w powietrzu już od dłuższego czasu. Jednak póki co nic się nie działo. Nikt na terenie garnizonu zdawał się nie zwracać uwagi na ulewę, która w najbliższym czasie miała ogarnąć okolice.

     Twoi żołnierze właśnie ćwiczyli z nową bronią. Część sprawdzała, jak z ich celnością, a część sprawdzała działanie mechanizmów. Niczym niezwykłym nie było, że mało który pegaz sprawdzał mechanizmy, a jednorożce głównie to robiły. W twoich szeregach takie prawidłowości, których oducza się źrebię w szkole, miały miejsce. Jednak to były dobre kuce i doskonale wiedziałeś, że już wkrótce będą z tą bronią za pan brat, i pegazy, i jednorożce.

     Szybko podbiegł do ciebie mocno zbudowany, bordowy kuc ziemny z granatową grzywą. Na szyi wisiała mu odznaka majora.

     - W szeeeregu zbiórka! - ryknął na całe gardło. Kuce niespiesznie, ale jednak z szacunkiem, stanęły przed tobą i majorem.

    Mam nadzieję, że tutaj nie za bardzo ingerowałem w twoją postać.

     

    Matalos

     -Dobrze, nie omieszkamy zapomnieć przekazać innym tej propozycji - odpowiedział ten sam siwy kuc. Przez chwilę naradzał się z swoimi kompanami. - Więc kiedy będziemy wracać?

     

     Wnętrze ich nie zaskoczyło. Pierwsze drzwi, te z szyldem, prowadziły do schodów. Gdy już je pokonali, wkroczyli do oszklonego kantoru. Przez szyby doskonale było widać magazyn z częścią materiałów. Niewątpliwie większość towaru była na zewnątrz, za magazynem. Jednak co nie mówić, taki widok potęgował uczucie, że trafiło się do profesjonalistów handlu materiałami budowlanymi.

     Od razu po przejściu przez drzwi zza biurka wyszedł ku nim Brown Hammer, jak głosiła tabliczka na biurku. Był to brązowy kuc ziemny w sile wieku, szeroki i wysoki. Bok zdobił mu znaczek młotka na drewnianej rączce.

    - Dzień dobry, panowie ambasadorowie - przywitał ich z uśmiechem na pyszczku. - Jak mogę panom pomóc?

     

    Komputer

     Dwójka zwiadowców minęła bezpieczną linię drzew. Do tego momentu ostrożni i czujni - ale na otwartym polu czuli, jak nogi świerzbią, by uciekać do swoich. Jednak rozkaz to rozkaz, w szczególności, jeśli samemu zgłosiło się do jego wykonywania. Więc pomimo miękkich nóg kroczyli szybko w stronę zabudowań.

     Podchodząc bliżej, ujrzeli ogródek pełen kwiatków urządzony przed budynkiem wyglądającym na dom. W żaden sposób nie był on oddzielony od drogi. Linia oddzielająca pobocze i teren właścicieli budynków była umowna, choć na oko niczym poprowadzona przez geodetę. Wszystkie widoczne okna były zamknięte okiennicami. W tym momencie usłyszeli głos otwieranych drzwi.

     - Dobrze, kochanie, nie zapomnę - powiedziało zielony kucyk w słomkowym kapeluszu i z jukami wyszywanymi w kwiatki na grzbiecie. Gdy zwierzę ujrzało zwiadowców, stanęło z wciąż rozchylonymi ustami. W jego oczach widać było zaskoczenie.

     

    Arceus

     Oddział do działań górskich zaczął się wspinać. Jednak szybko zaczęli myśleć, że to słaby pomysł - stok był pod wysokim kątem, co od biedy można było wytrzymać, nawet dźwigając na grzbietach kombinezony i broń, jednak najgorsze były kamyczki - każdy krok trzeba było przygotowywać, uprzednio odgarniając je stopą z miejsca, gdzie chciało się ją postawić.

     

     Jako, że ciężko było dojrzeć coś więcej niż rysę, dowódca zaryzykował i włożył nóż z jedną z tych rys. Szybko też nóż utracił swój czubek, a tworzywo przy rękojeści uległo nadtopieniu. Prócz uszkodzenia noża, akcja dowódcy nie dała żadnego widocznego efektu.

     

     Rozluźnieni żołnierze, zajęci dyskusją, zignorowali dźwięki praktycznie identyczne do zwykłego kroku żołnierza. Jednak znajomego widoku istoty utworzonej jakby z zielonego kryształu i ciemnego metalu, poruszających się na czterech kończynach bez stawów lub dłoni, przystosowanych do przebijania, zignorować nie potrafili. Scrin zaszarżował w ich kierunku.

  19. Matalos

     Kuce ucieszyły się na fakt dania im części złota. Jednak gdy usłyszały propozycję, większość się wzdrygnęła. Sierżant zauważył, że jakiś młodszy i odrobinę większy od innych kuc ziemny chciał wyjść z grupy, w którą kuce ponownie się zebrały, jednak starsi mu na to nie pozwolili.

     - Panie nasz dobry, niech się państwo na nas nie obrażają, ale nikt z nas nie chce... tego robić - dokończył po chwili namysłu najstarszy, siwy już kuc. Sierżant dojrzał delikatne, niepewne spojrzenia w stronę lazaretu.

     

     Rozkazy zakupu materiałów zostały przekazane ambasadorom w Canterlocie. Ci nie niepokojeni przez nikogo, choć z dyskretną obstawą w postaci niepozornie wyglądającego pegaza, który dołączył się bez pytania o zgodę i ciągle szedł kilka kroków z tyłu, ruszyli na miasto w poszukiwaniu najlepszych warunków zakupu.

     

    Komputer

     Zwiadowcy szli uważnie przez las. A ten prezentował się sielankowo. Na krzakach, otaczających szlak, rosły rozmaite jagody. W wielu miejscach żołnierze byli pewni, że jeszcze niedawno były owoce. Bali się jednak tego, kto je zjadł. Jeśli to byli rosjanie, to byliby w bardzo złej sytuacji. Mówiono im, co komuniści robili z Niemcami. I to nie były miłe rzeczy.

     Kroczyli tak czujnie ścieżką, nie niepokojeni przez kogokolwiek, przez kilkanaście minut. Aż w końcu drzewa zaczęły rosnąć coraz rzadziej. W końcu dojrzeli pierwsze konstrukcje z drewna, choć definitywnie niezbyt naturalnego pochodzenia - budynki. Te wyglądały jak dom z zabudowaniami gospodarskimi. Niskie, z żywymi, choć wyglądało na to, że naturalnymi dla tej krainy, kolorami. Ale prócz tego były identyczne z tymi, które pamiętali z niemieckiej wsi.

     

    Arceus

     Żołnierze powtórnie, trzeci już raz weszli do statku. I ponownie ujrzeli to samo, co za pierwszym razem. Komputery wciąż wyglądały na włączone, jednak nigdzie nie było efektów ich działania - a raczej widzieli je dookoła, w cieplejszych od powietrza ścianach i działającym oświetleniu, jednak żadna dioda, żaden ekran nie przedstawiał tych efektów.

     Szukali sposobu, by cokolwiek uruchomić, lecz póki co nie znaleźli niczego, co przypominałoby przycisk, klawiaturę lub chociaż ekran.

                                                         

     Wóz pancerny ruszył z pasażerami. Dopiero teraz zwrócili uwagę na okolicę.

     Znajdowali się w kanionie otoczony wysokimi górami. Całkowicie inaczej niż wcześniej - wtedy statek leżał na szczytach, niewiele nad powierzchnią płaskowyżu. Na tym poziomie nie było najgorzej - rosły niskie rośliny, kwitły jakieś samosiejki. Jednak już kilometr wyżej leżała śnieżna czapa. A otaczające góry były znacznie wyższe niż kilometr. Choć jechali szybko, wąwóz był szczelny. Spojrzenie przez lornetki niczego nie dało - ściany były tak nierówne, że sto metrów dalej mógł być wyjazd, jednak i tak by go nie dojrzeli.

     

    Gandzia

     - Dobrze - odpowiedział kuc, uśmiechając się. W tym uśmiechu było coś szczerego oraz całkowicie nieszczerego. Jednak jedno spojrzenie w oczy wystarczało, by go zrozumieć - duma z swojego intelektu. Tak wyglądał ktoś, kto właśnie wymyślił, w swojej opinii, coś genialnego.

  20.  Muszyński wysłuchał projekt Halickiego. Gdy ten skończył, zaczął się drapać po ledwo widocznym zaroście.

     - To będzie działać!

     Kolejne dwie godziny Halicki spędził, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca - co prawda wiedział, co każdy robi, jednak nie było żadnego zajęcia dla niego. Mógł tylko patrzeć, jak spora część coś robi - a to ktoś projektował cały prototyp, a to ktoś uruchamiał drukarkę 3D, a to ktoś zajmował się nawijaniem cewek. I tym podobne. Choć w środku było kilkanaście osób, każda coś zrobiła przy prototypie. Tylko Halicki podał pomysł.

     Po dwóch godzinach Muszyński, wyraźnie podekscytowany, co nieudolnie próbował ukryć, podszedł do Halickiego z gotowym, białym prototypem, przywołującym na myśl Colta 1911.  Na jednym z korytarzy urządzono prowizoryczną strzelnicę.

     Halicki przymierzył się do wystrzału. Nacisnął spust. W tym samym momencie wszystkie światła zamigotały.

     Siła wystrzału rzuciła mężczyzną na podłogę, a pocisk zrobił znaczne wyrwy w dwóch ścianach, przebijając je na wylot.

     

     Tomasz nawet nie zauważył, że zwalniają - przysypiał. Za to Michał przeciwnie - kontrolki samochodu zaczęły wariować, a radio w ogóle przestało grać. Marek także ujrzał pewną nieprawidłowość - stracił połączenie z siecią. Wojskowy laptop działał. Sprawdził, czy działa modem - nie działał. Cywilne gówno.

     Po chwili okazało się, że prawie wszystkie samochody stanęły. Prawie - kilka maluchów, golfy pamiętające połączenie Niemiec oraz jakiś Żuk stanęły, ale ich silniki ciągle działały.

     Tomasz, obudzony i poinformowany o bieżącym stanie rzeczy przez Michała, zadzwonił do Wrocławia. A i to było możliwe tylko dzięki telefonowi satelitarnemu, który wypakowali z środka samochodu.

     Po kilkudziesięciu minutach przyleciał po nich VTOL transportowy.

    Długość:20,28m

    Szerokość:9,58m

    Wysokość:7,62m

    Masa: własna w przybliżeniu 3 tony, startowa 5,5 tony

    Pułap: 2200 metrów

    Zasięg: 400 km na baku, po zamontowaniu dodatkowych baków nawet 800 km

    Prędkość maks: 650 km/h

    Samolot VTOL

    VTOL_concepts_by_Jett0.jpgjak ten pośrodku

    Silnik turbowentylatorowy

    Zdolny wytrzymać krótkotrwały ostrzał z broni ręcznej

    Uzbrojenie: dwa działka M61 Vulcan operowane przez pasażera z środka ( możliwe sterowanie el. przez drugiego pilota z kabiny) ( możliwość montażu tarcz )

    Mauser BK-27 sterowany przez drugiego pilota bądź sprzężony z elektroniką hełmu pierwszego pilota 

    Opcjonalnie dwie 20 prowadnicowy pakiet rakiet Cerber ( nowsza hydra 70 ) lub 8 rakiet uniwersalnych LF powietrze-powietrze/powietrze-ziemia/powietrze-woda

     Pojawienie się pojazdu poskutkowało zdziwieniem wszystkich możliwych ludzi. Wiele osób rozmawiało po cichu. Jednak widok załogi, uzbrojonej w jakieś pistolety maszynowe i karabinki automatyczne podziałał uspokajająco na tłum wściekły na swój niedziałający sprzęt.

     - Jonathan, odpocząłeś? - zapytał się Tomasz najwyższego z żołnierzy w ich ojczystym języku.

     - Jak diabli. Skąd ty wziąłeś te dzieci? W locie musiałem im pokazywać, jak karabin trzymać.

     - Nie wiem. Zapytam się Agathy. Ile pieniędzy będziesz potrzebował na weteranów?

     - Dużo. Ale to później.

     

     Po kilku minutach cała zawartość samochodu została przeniesiona do środka transportowca. Kolejna godzina minęła na powrocie do Wrocławia. Wracając, piloci meldowali się wszystkim przez radio tak jak w drodze do. " Jesteśmy swoimi, ewakuujemy VIPa." powiedziane czystą polszczyzną zniechęcało kogokolwiek do czegokolwiek.

     Gdy już dolecieli, Tomasz od razu skierował się do laboratorium. Zaczął od tego z Halickim.

  21. [Nie rób offtopu, Shatter :) Ja ten post za jakiś czas edytuję i dam swój pełen - jakby ktoś chciał mnie hejtować za offtop.

    Pado, jakieś Deus Ex Machina wciąż utrzymuje twoją postać żywą. Aż cud, że z porządnego ostrzału skierowanego w jeden cel trafił tylko jeden pocisk. To cud. ]

  22. Komputer

     

     Żołnierze kroczyli czujnie, trzymając swoje karabiny w gotowości do wystrzału, po ścieżce. Chód nie był trudny, jednak do lżejszych także nie należał - trasa była szeroka na jeden, dość wąski wóz, a przejeżdżające po niej pojazdy pozostawiały głębokie bruzdy. I po takiej ścieżce kroczyli żołnierze, niosący regulaminowy ciężar sprzętu zwiadowczego, w mundurach przystosowanych raczej na jesienne słoty, niż letnie słońce.

     Dzielni żołnierze, bo takimi są ludzie, zgłaszający się na zwiad na nieznanej ziemi, kierowali się w stronę wieży, którą już zdążyli obejrzeć dokładnie przez lornetkę. A przynajmniej część, która wystawała ponad czubki drzew. Nie wyglądała ona na nową - za to było pewne, że łatwo nie poddała by się ostrzałowi. Ściany wyglądające na grube, wąskie okna. Takie jak w Mutterland. Na szczycie dojrzeli kawałek drewnianej konstrukcji., lecz nie umieli określić co to jest.

     Zbliżali się do ściany drzew. Wiedzieli, że gdy przekroczą pierwsze z nich, w razie niebezpieczeństwa dopiero wystrzał zaalarmuje obóz.

                                                                    

    Matalos

     

     Najlepiej wentylowany okazało się spore drewniane pomieszczenie. Nie było problemów z przekształceniem go w lazaret - ławy już były na miejscu. Jedyne, co ludzie i kucyki musiały zrobić, to wyniesienie skrzyń pełnych klejnotów, beczułek pełnych napojów oraz drewnianych kufli, wielu w stanie nienadającym się do użycia. Poprzednia funkcja była aż nadto oczywista - na szczęście zawartość jednej z otwartych beczułek pachniała znajomo dla medyka. Szybko odkaził nią stoły i miał już gotowy lazaret.

     W bazie nie było wiele. Spichlerz, umieszczony w jedynej budowli z kamienia, był pełen. Skrzynie pełny złota i kamieni szlachetnych stały w poukładane jedna nad drugą w wielu pomieszczeniach. Jednak broń, jak już zauważyli to podczas walki, pamiętała lepsze czasy. Karabiny były pogięte, kul było mało, a te znalezione najczęściej były niewymiarowe. Nawet proch w beczkach zawilgotniał, czemu były definitywnie winne psy - żadna z nich nie było zamknięta.

     

     Zwasalizowane kuce z spokojem, a nawet drobnym entuzjazmem, przyjmowały fakt planu industrializacji okolic. W szczególności mieszkańcy nadmorskich wsi - w przypadku gorszego dla wodorostów roku mięli jakąś inną opcję, niż klepanie biedy. A przynajmniej będą mieli. Ale dla nich liczyło się, że ktoś o nich pomyślał i zaproponował utworzenie nowych miejsc pracy.

     

    Gandzia

     

    -Warownia na krańcu półwyspu Cotepony'ego. Kazano mi przekazać, że razem z swym oddziałem będzie, razem z odpowiednikiem z półwyspu Ibermind'a. Waszym zadaniem będzie bronić wejścia do portu Manehattanu. Będziecie tam także ćwiczyć z nową bronią. Wu... - kuc zakasłał, tak sztucznie, jak to tylko było możliwe. - Generał poprosił mnie, bym przypomniał panu o nim.

     Doskonale go pamiętał. To właśnie on chciał postawić go przed sądem wojskowym za akcje przeciwko gryfom. Jednak spodziewany przez niego atak odwetowy nie nastąpił, nawet pomimo faktu, iż wśród zabitych znajdował się daleki kuzyn króla.

     

    Arceus

     

     Podczas lądowania na ekranie głównym pojawił się komunikat o braku pełni sprawności. System zlokalizował jakieś proste uszkodzenie. Ale było pewne ale - projektant nie spodziewał się, że właśnie tą część zniszczy się w locie. Właśnie dlatego, by ją naprawić, trzeba było rozebrać praktycznie pół transportowca. Żołnierze pozabierali wszystko, co mogli - piloci zapowiedzieli, że przez najbliższy czas nikt nie będzie mógł wejść na pokład. Kierowcy wyjechali swoimi maszynami. I właśnie gdy wszyscy stali na zewnątrz opuszczonego transportowca, coś wystrzeliło z góry statku. Kształtem przypominało rakietę. I zachowywało się prawie jak rakieta. Tylko gdy normalnie rakiety leciały prosto na cel, ta kręciła w powietrzu najdziwniejsze figury. Kierowcy już zaniechali prób uciekania z miejsca trafienia.

     I po zrobieniu efektownych korkociągów, beczek oraz kilku pętli, pod kątem przebił się przez transporter.

     

     Dalsze poszukiwania, co prawda krótkie, niczego nie dały. Cały statek wyglądał, jakby jeszcze wczoraj tętnił scrionowym życiem.  Jednak nie zmieniało to faktu, iż nie mogliście znaleźć żadnego scrina, żadnego ich pojazdu ani nic, co można było poruszyć bez wyrywania tego z pojazdu. 

  23. Jakby co - nie jestem dobry w pisanie regulaminów i innych rozpoczęć. Dlatego tak krótko.
     



     
    Equestria sprzed zakończenia trzeciego sezonu - czas akcji.
    W temacie obowiązują regulaminy działu "Luźna gra ról" oraz "PBF". Akcje, co do których MG może decydować, pisać w trybie niedokonanym. Zakaz OP oraz powergamingu. W tej grze taktyka będzie warta tyle samo, co przewaga sił.
    Zapisy ciągle otwarte. Z chęcią gry pisać na PW, w celu ustalenia uniwersum oraz sił początkowych.
     


     
     Tego dnia... Equestria otrzymała mroczne upomnienie.
     Na jedną, krótką chwilę Equestria tętniąca życiem zamarła. Zwykłe kucyki nie dostrzegły tej fluktuacji. Jednak zwierzęta czuły. Wszystkie ptaki poderwały się z swych drzew. Psy skuliły się po sobie. Jedynym następstwem tego było zniszczenie pewnej uroczystości w Ponyville. Cały ptasi chór rozleciał się po okolicy, burząc idealnie dopracowany plan całej uroczystości. Jednak nikt nie połączył tego wydarzenia z momentem. Najbardziej wyczulone na moc jednorożce poczuły zaburzenie magii. Potężną falę chaosu. Lecz nie sama ona nie spowodowała  niczego. Uznały one, iż jakiś pradawny artefakt uległ zniszczeniu, wypuszczając czystą, bezmyślną moc. Najbliższy zrozumienia był uważany za dziwaka pegaz Rince Wind - spakował się  i wyjechał, radząc innym zrobić to samo. " Zbliżają się ciekawe czasy i ja wolę je przeczekać ". Ślad po nim zaginął.
     
    Matalos 
     
     Oddział Techników wiązał ostatniego jeńca oraz opatrywał ostatniego rannego. Ostatni trup już został rzucony na kupkę na zewnątrz. Lecz truchła należały tylko do diamentowych psów. Kilka poważnie rannych kucyków oraz dwójkę ludzi dało się uratować i już leżeli na noszach. Wszyscy pojękiwali przez sen.
     Jaskinia, w której odbyła się walka, była spora. Można by było zmieścić w niej kilka małych budynków. Jedynym jej mankamentem był dostęp do niej - jedyny korytarz prowadzący do niej był mały. Na szczęście było jeszcze wiele drobnych szybów, które wentylowały całe pomieszczenie - a i tak w środku było czuć stęchliznę, a każdy Technik pocił się w swoim ubiorze.
     
    Jaenr
     
     Cały lot przebiegał prawidłowo. Statek już wchodził do atmosfery bagnistej planety, gdy wydarzyło się... coś. Część załogi wyczulona na moc poczuła nagły ból głowy, jakby coś uderzało ich umysł, pomijając czaszkę.
     Gdy Sithowie łapali się za głowy, nie mogąc pokonać tego bólu, komandosi mieli ważniejsze sprawy na głowie - planeta nagle zmniejszyła się nieznacznie. Lecz najdziwniejsze było, że woda stała się sporym udziałem na powierzchni. A najgorszym było, że wszystkie systemy statku wyłączyły się. Lecieli w stronę powierzchni z wyłączonymi silnikami hamującymi, zamknięci.
     Lecz to byli profesjonaliści. Biegając w turbulencjach, miotających ich po ścianach, zdołali po uruchamiać najważniejsze systemy. Nie wiedzieli gdzie wylądują. Poza tym nie mogli tego wybrać. Mogli tylko dokonać korekty.
     Na szczęście praktycznie w ostatniej chwili zdołano uruchomić główne silniki. Dwieście metrów nad ziemią statek uderzył bokiem w ścianę. Jeden z silników został roztrzaskany.  Napędzany tylko jednym, zaczął krążyć wokół własnej osi.
     
    Komputer
     
     - Heil Hitler, Oberscharführer! - krzyknął, salutując, szeregowiec, stojący nad swoimi zwierzchnikami w czołgu dowodzenia. - Melduję przejęcie wrogiego przyczółka!
     Po kilkudziesięciu minutach wiadome były straty własne. A te były... trudne do omówienia. Zniszczono silniki oraz większość całego wyposażenia dwóch Tygrysów II, jednak wnętrze było w stanie idealnym. Po reszcie pojazdów było widać niedawno stoczoną walkę, jednak każdy jeździł o własnych siłach. Najgorzej było z sprawnym czołgiem, jednak i ten rokował szanse na odzyskanie pełni sił.  Za to strat w ludziach żadnych.
    A gdyby pojazdy odziewali w ten sam metal co kiedyś, mówili jego podoficerowie, to i tych strat by nie było.
     Cały pluton znalazł dla siebie miejsca w obozie, rozbitym przez wrogów dookoła jakichś obelisków. Zgodnie z procedurami przeszukano całą okolicę i wystawiono warty. Prawie wszyscy zasnęli.
     Ortwina Bartha obudził śpiew ptaków. Było to dziwne - była jesień. Nieważne, że ciepła - już wszystkie ptaki powinny odlecieć, by budzić Afrika Korps.
     
    Arceus
     
     Statek znaleźliście na górskiej planecie. Leżał oparty o dwa szczyty. Wszystkie hangary były otwarte. Wlecieliście do jednego z nich swoim transporterem. Zaczęliście poszukiwania.
     W środku nic nie było. Wszystkie systemy działały, jednak w środku nie było nawet jednego Scrina. Cały statek wyglądał jednak na taki, którym przed chwilą ktoś się zajmował. Nagle jeden z końców statku zaczął spadać w dół.
     
    Gandzia
     
     - Podpułkowniku - odezwał się ktoś zza zielonego jednorożca. Stał za nim kapral, biały kuc ziemny. - Właśnie wydaliśmy ostatni karabin pańskiemu oddziałowi. 

    Gandzia

    Ty jesteś w zamku, w którym znajduje się twoja siedziba. Niedaleko Canterlotu. Prezent - broń z okresu wojny domowej w Rosji.  A jako, że Tomuś gryfom dawał technologię z okresu I WŚ, to technologię potrzebną do jej produkcji zdobyła Equestria, pokonując twoimi kopytami oddział maruderów w nią wyposażony.

     

    Komputer

    Wybrałeś jako prezent siedzibę - dostałeś obóz dookoła jakichś obelisków. Jego otoczenie możesz dowolnie opisywać, wybierając sobie miejsce, gdzie się on pojawił.

     

    Arceus

    Wybrałeś komunikację długodystansową. Nie wiem, co opiszesz. Twoje postacie mogą wykonać kilka mniejszych akcji, takich jak np. zabezpieczenie pojazdów oraz siebie przed lataniem podczas spadku statku.

     

    Matalos

    Jak czegoś nie wiesz wysyłaj PW. Nie wiem, czego jeszcze możesz nie wiedzieć.

     

    Jaenr

    Wybrany prezent - siedziba. Twoi najważniejsi sithowie odzyskali zdolność myślenia - może oni będą próbowali coś zrobić z tym upadkiem? Możesz opisać, że dochodzą do siebie i ich czyny.

  24. Obejrzałem chyba z dwa odcinki, ale to na początku swej przygody z anime. Wtedy nie miałem siły tego oglądać - było dla mnie, europejczyka, za ciężkie. Teraz, kilkadziesiąt serii później, nie mam czasu się za to zabrać.

    Ale muszę przyznać, że to mózgotrzep i trudno ogarnąć, o co chodzi.

×
×
  • Utwórz nowe...