Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Ohmowe Ciastko

  1.  Coś nie podziałało. Laser nie przemienił się. Nie tak miało być. Całkowicie nie tak. Jednak się tak stało. Jan rzucił się do przodu, z duszą na ramieniu. Wątpił, żeby po upadku stąd był zdolny powrócić do walki. A teraz nie mógł przegrać. Na początku, może. Wtedy jeszcze uważał tą walkę za zabawę i okazję na poznanie innych szkół magii. Lecz teraz, gdy walczyli poświęcając wszystko co mięli, musiał zwyciężyć. Nie wątpił, że Jonah będzie chciał walki na śmierć i życie. On jednak był gotów się poddać.

     Ale nie teraz. Zerwał amulet z szyi i zacisnął go w dłoni, przygotowując drugą rękę do ciosu w  odsłoniętego przeciwnika. Jeśli tylko zdąży nim ten zyska tą kolejną moc. To było nawet śmieszne. Gdy on je tracił, Jonah tylko zyskiwał.

     Zabrakło mu sekundy, a zdołałby wyrwać posiłek z gardła przeciwnika. Gdy już miał uderzyć w Jonaha, ten wybuchł. Siła uderzenia rzuciła Janem o ścianę z liści i gałęzi jak szmacianą lalką. Upadł na niepewną podłogę, nie mogąc złapać oddechu.

     —Teraz jestem jednym – usłyszał w oddali, zaraz przed cichym odgłosem teleportacji.

     Podniósł się na kolana, by ujrzeć puste miejsce, gdzie jeszcze przed kilkoma sekundami stał jego oponent. Usłyszał, jak gałęzie pod nim zaczynają trzeszczeć. To drzewo umierało, a każda roślina przy takiej okazji schnie. Zaczął przeć do przodu.

     A raczej wykonał jeden, pokraczny krok na czworaka, zanim usłyszał kolejne, głośniejsze już trzaski. W tym momencie, jeśli jeszcze jakieś miał, stracił wszystkie dobre wspomnienia związanie z ogniskami i płomieniami. Zrozumiał,  że jeśli czegoś nie zrobi, koniec jest bliski. A nie mógł nic. Wątpił, że zbroja przemieni się na jego korzyść. Całą nadzieją, jaka mu pozostała, był artefakt ściskany w jego dłoni. Jeśli teraz nie zadziała, nie zadziałałby w ogóle.

     Miłość nie była najpotężniejszym uczuciem. Pozwalała ona tylko czerpać z strachu o inne osoby. Bo to właśnie strach był najsilniejszym z uczuć. Lecz nie był on łaskawy dla ludzi poddających się, uginających kolana. Tylko ci chcący walczyć, nawet w beznadziejnej walce, mogli czerpać z niego siłę. A Główne Wiertło  pozwalało zmienić tą nieskończoną siłę w całkowicie realną moc.    Otoczyła go turkusowa bariera, odcinająca go od płomieni. Zaczął spadać. Zacisnął pięść jeszcze silniej. Artefakt rozkruszył się mu w palcach, rozpływając się po ciele i zbroi, tworząc na skórze i metalu drobne, zielone żyłki. Zbroja odzyskiwała swój kształt.

     Uderzył w ziemię, wzniecając tumany kurzu. Gdy ten opadł, stał twarzą w twarz z przeciwnikiem. . Supły czarnych,sztucznych mięśni, wspomagające jego prawdziwe, płytki pokrywające całą jego pierś, na tyle drobne by umożliwiały każdy ruch i na tyle duże, by go chroniły. Na przedramionach miał karwasze. W jednym z nich była jego broń laserowa. A to wszystko w czerni i bieli, przecinanej turkusowymi liniami.

     Od początku popełniał błędy. Choć jeszcze nie był w pełni pewien, wiedział, gdzie się one kryły. W jego podejściu oraz tym, co robił. Później w jego głowie.

     Przyłożył dłoń do karwasza, który zaczął świecić na zielono. Przekręcił rękę, po czym ją uniósł. Metalowa bryłka, długa, gruba i wąska, została mu na dłoni. Zacisnął na niej dłoń. Czerwona ciecz zaczęła tryskać we wszystkie strony, jednak ani jedna kropla nie dotknęła ziemi, znikając w powietrzu. Wśród niej, bryłka zwiększyła znacznie swój kształt. To był miecz, średniej długości, ostry z obu stron. Ostrze błyszczało na zielono.  Nie wiedział, czy był on ostrzejszy od kosy śmierci. Jednak ta moc była zdolna walczyć z śmiercią jak równy z równym.

     -Cięcie!

     Krzyknął i wyskoczył na przeciwnika. Z łopatek zbroi wystąpiły silniki, wystrzeliwujące bladozieloną ciecz. Jan wziął szeroki zamach.

  2. Wygrałeś z atmegą i atmega wygrała z tobą. Purrysowe zwycięstwa.

    Jeśli masz możliwość, popatrz w opcje sprawnego bascoma. U mnie podziałało.

    Fusebitami się nie bawiłem i jak włączyłem pierwszą stronę google o nich zrozumiałem, że na moim poziomie nawet nie powinienem o nich myśleć. Choć jak czytam, ty pewnie będziesz zmieniał źródło zegarowe ( może coś tu walnęło? ).

    O tyle dobrze, że ty też masz kogoś mądrzejszego, do kogo możesz się zwrócić o radę. 

    Życzę, byś w końcu uruchomił ten NIXIE.

  3. Pomysł się pojawił, to trzeba było go przelać na jakiś nośnik. Niestety, pojawił się dość niedawno, więc podane na żywca po napisaniu.

    Pierwszy lot

    Oneshot, NRL vs. SE, 

     

    Czyli bohaterstwo i jego następstwa są nie dla każdego.

     

    To jest - podejście drugie do konkursu.

    Powodzenia w przedzieraniu się przez tą niepoddaną korekcji amatorszczyznę!

  4. Poczuł dotyk zimnego lodu na ciele. Czuł, jak ten coraz bardziej napina jego skórę do wewnątrz, aż w końcu przebija się przez nią. Czuł, jak jest on coraz bardziej w nim zagłębiony. Oraz poczuł, gdy już jego pięść uderzyła w głowę Sakitty, jak sopel wychodzi drugą stroną. 

    Z pewnością większość widzów sądziła, że pojedynek jest już przesądzony. Lecz Ciastko wiedział swoje. Sopel, przebijając się na wylot, nie mógł już uszkodzić mu wiele więcej. A jego temperatura sprawiła, że strata krwi była minimalna. Tam, gdzie lód dotykał ciała, jego płyny zamarzały. Nic nie wypływało do jego środka. Nawet odrobinka zawartości jelit czy też kropla krwi więcej. Jego możliwości ruchu były znacznie skromniejsze, lecz nie planował dalej walczyć.

    Widział ręce Sakitty. Użył obu, by nakierować sopel na jego bok. Nakierować za nisko, nie niszcząc płuc ani serca. Dzięki temu miał chwilę by dokończyć swój plan.

    Ciastko upadł na Sakittę. Jeśli ten jeszcze myślał głową, takie punktowe, wymierzone w skroń, powinno go znacznie uszkodzić. Zabić mogłoby normalnego człowieka, nie wojownika, z jakim miał do czynienia. 

    Miał tylko odrobinę czasu. Lecz jeśli nadal walczył z człowiekiem, przeciwnikowi też nie zostało go dużo. A jeśli miał szczęście, to tylko on miał cały ten czas spędzić świadomy.

  5. Jan parł w górę, nie pozwalając żadnej przeszkodzie zatrzymać się na dłużej niż kilkanaście sekund. Bo to, co czynił względem niego Jonah... Jan wiedział, że chłopak był zdolny uderzyć go mocno. Tak, żeby go zabolało. Lecz nie robił tego. Skoro mógł kontrolować gałązki, mógł robić to samo z wielkimi gałęziami, takimi jak ta, po której właśnie stąpał. Najwidoczniej coś innego go absorbowało.

    Parł w górę niestrudzenie, aż w końcu przystanął. Wiedział, że jest już bardzo wysoko ponad poziomem areny. Jonah był jeszcze wyżej. Lecz już na jego wysokości było zimno. Bardzo zimno. Gdyby nie wędrował po górach, sądziłby, że to normalna sytuacja. Lecz wiedział, że oziębienie nie powinno być aż takie duże. To musiało znaczyć, że coś wyżej pochłania ciepło. Światło najpewniej też.Jak było z falami? A jak z samą magią?

    Kierował się ku górze, jednak Jonah cały czas powiększał przewagę. Skoro miał moc drzewa, nie mogło go to dziwić. Go nie zatrzymywały spadające owoce oraz wijące się dookoła gałązki, coraz drobniejsze. Każdą chwilę spokoju poświęcał na planowanie i zrozumienie tego, co się dzieje.

    Zauważał, że figura Jonaha jest coraz słabiej widoczna. Więc jednak drzewo pochłaniało każdy rodzaj energii.

    W końcu dotarł do miejsca, gdzie nic już nie widział. Miejsce, gdzie to on był zwierzyną. Tylko szaleniec wszedłby do środka.

    W słabym świetle pulsującego  zielenią amuletu o kształcie wiertła widział Jonaha, stojące centralnie po środku. Ten coś jadł. Coś, co wziął z konstrukcji stojącej obok niego.

    Jan usłyszał trzaski drewna. Drzewo umierało. Usłyszał wybuchy na dole. Choć chciał się odezwać, nie było czasu na rozmowy. Musiał coś zrobić, i to najszybciej jak mógł. Jonah nie będzie czekał z pochłanianiem artefaktu, który utrzymywał to drzewo w całości.

    Ponownie przyspieszył się i zaczął biec w kierunku przeciwnika. Pnącza, chcące zaatakować napastnika ostatkiem sił, zostały przecięte jego dłońmi. Nanoboty to dobra rzecz.

    Przetworzył laser w stroboskop i zaatakował Jonaha. Liczył, że jego przeciwnik nadal jest człowiekiem.

  6. Ciekawe.

    By nie powiedzieć - bardzo ciekawe. Jeszcze dotychczas nie widziałem takiej.... autoprezentacji. Może być to spowodowane tym, że rzadko zaglądam do tej części forum. Ale ten temat mnie zaintrygował, więc jestem.


    Ludzie mówią że mam niezłą wyobraźnię, ale kłamią. Ja najnormalniej na świecie nie mam stałej osobowości, przez co stwarzam różne postacie które odgrywam.

    Nie kłamią, przedstawiają swoją błędną opinię.

    Aj, gdybyś był taki, jak piszesz, czytałbyś swoje posty choć pobieżnie. Szukając w nich nieścisłości. Jestem pewien ( dysponując swoją skromną wiedzą ), że trochę wyolbrzymiłeś niektóre swoje cechy. I jeśli zwracałeś na cokolwiek uwagę, to na to, by trzymać się "historii". Nie, czy użyłeś dobrych słów. A taki błąd rzuca się w oczy. Idąc dalej - jeśli czytasz, to nie dla warsztatu, tylko świata i postaci w nim żyjących.

     

    Więc już wiesz jaką osobą jestem. Najpewniej dopiero teraz, bo nie za bardzo udzielam się w tematach poza grami.

    Też kiedyś zacząłem grać w Planetside. I tak szybko, jak zacząłem, tak szybko skończyłem. To nie było dla mnie. 

    Ale łap  :cydr: ,  :muffin: i   :takemoney: , jakbyś chciał czegoś innego. 

    A ci czerwoni i tak was utopią w ołowiu  :ming:

  7. Sorley był już w pobliżu szkoły. Jednak przystanął obok pewnego budynku, który zaczął go kusić.

    Nie umiał wygrać z swoim wilczym apetytem. Iście angielskie śniadanie, zjedzone godzinę temu, wyparowało. A przynajmniej tak mu się zdawało, słysząc burczenie w brzuchu. 

     

    Kucharka czyniła obiekcje, że jest całkowicie przygotowany na lekcje, jednak łyknęła, że miał zamiar później jeszcze obejść szkołę. A gdy powiedział, że pięknie pachnie z kuchni, jej spojrzenie powiedziało mu, że go polubiła. Właśnie zagwarantował sobie wiele drugich śniadań. A gdy nałożył sobie gigantyczną porcję, najpewniej obudził w niej babciny instynkt. 

    Przez tacę, z której niestabilną zawartością przejście więcej niż dwadzieścia metrów oznaczało pewne upuszczenie skarbu, usiadł na najbliższym dostępnym miejscu.


    Jakby ktoś chciał zapoznać mojego Sorleya, droga wolna ( na wypadek, jakby ktoś nie chciał kolejnej postaci do interakcji ).

  8. Sorley ledwo co zdołał się obudzić. Morfeusz mocno go trzymał w swych objęciach. Sny ciążyły mu na powiekach jeszcze w drodze do szkoły.

    Wiele sobie przemyślał ostatnimi czasy, w szczególności w łóżku. Noc wyciąga na światło księżyca rzeczy, które odpychamy od siebie cały dzień. I tak było tym razem. Starał się o tym nie myśleć, bo sam niewiele mógł. Jak by się na problem nie spojrzał, musiał mieć moc. Nie miał pojęcia jaką, nie wiedział jak ją zyskał. Ale ją miał.

     

    Wyszedł od Johna. W plecaku miał tylko kilka zeszytów, jakiś długopis i dość jedzenia, by wyżywić armię. Idąc w kierunku szkoły, nie widział wielu uczniów. Wiedział, że był jakiś akademik - ale jeśli tylko dyrekcja pozwoli mu zostać u Johna, to z tego skorzysta.

  9. Sorley zamknął książkę. Niby od kilku miesięcy czytał to samo, pisane przez innych autorów. I właśnie te różnice potwierdzały wszystko, o czym pisali. Lecz słońce powoli szło przez nieboskłon. Dzień stracił swą żółć i powoli przechodził w pomarańcz. Zamknął kończoną książkę, po raz kolejny zaskakując się, jak umie szybko czytać, i skierował swe kroki do kawiarni widzianej po drodze. 

  10.  Sorley udał się najpierw do mieszkania, gdzie szybko doprowadził się do stanu podstawowego i już przebrany w czyste, suche ubrania ściągnął na telefon mapę miasta. Dzięki Johnowi nie musiał iść kupować biletu - wspaniałomyślnie dał mu kilka i powiedział, gdzie najlepiej je kupować. A ten punkt sąsiadował z biblioteką miejską, do której właśnie się kierował.

     Do trzeciego punktu i jednocześnie jedynemu, o jakim John powiedział mu z własnej woli, nie miał potrzeby się udawać. Był dobrze wychowanym młodzieńcem, najwidoczniej wiele bardziej moralnym niż jego rówieśnicy w Anglii. 

     W ciągu godziny znalazł kilka książek, które go zainteresowały. Po kilku minutach wypełniania kolejnych papierków, w końcu mógł je wypożyczyć, co zrobił. Z czasem dołączyła do nich w jego torbie słodka bułka i butelka wody. Tak przygotowany udał się do parku, bo dzień był naprawdę ładny i nie chciał tracić słońca, które przecież w Anglii rzadko kiedy wychodzi zza chmur.

  11.  Sorley biegł najszybciej jak tylko umiał. Niestety, niewiele to dało - gdy dotarł na miejsce, pierwsi uczniowie już wychodzili. Zacisnął pięści na myśl o opóźnionym pociągu i potrzebie odstawienia rzeczy do przyjaciela poznanego przez internet. Ale tak to jest w życiu. Czasami niewiele ma się do powiedzenia.

     Praktycznie wszyscy zbili się w mniejsze bądź większe grupy. Z autopsji wiedział, że wiele od nich nie mógł uzyskać.  Jednak całkiem szybko dostrzegł jedną samotną osobę. Z lekkiego uśmiechu na jego twarzy wyczytał, że może coś u niego uzyskać. A co jeszcze działało na jego korzyść, nieznajomy także wyglądał na osobę, która spieszyła się na apel.

    - Witaj, jestem Sorley. Czy masz czas streścić mi, co było na apelu?

     Niczego nie tłumaczył. Nieznajomy widział, z jak wyglądającą osobą rozmawiał. Rozluźniony krawat, potargane włosy, lekki pot na wciąż czerwonej twarzy. 


    Mephisto, o twoją postać chodzi.

  12. Święta się zbliżają, czeba sobie znaleźć jakie zajęcie na długie wieczory.

     

    Imię: Sorley

    Nazwisko: Nomy

    Wiek no sami zgadnijcie

    Płeć: mężczyzna

    Umiejętność: czytanie w myślach

    Charakter: miły, przyjazny, nie da się go wytrącić z równowagi, niezbyt pracowity, ma tendencję do " patrzenia przez osobę ".

    Wygląd:

    smoker.jpg

    Bez tego papierosa. On niepalący.

    Spojrzenie na świat: realista

  13.  Mieczem zastawił się przed nadciągającym z prawej uderzeniem, do którego nie doszło. Lekko przytępiony umysł nie zrozumiał, dlaczego. Jednak ruch z lewej zadziałał niczym wabik dla coraz gorzej działającego umysłu. Jego sopel był skierowany ku dołowi. Nie zdołałby zablokować ciosu.

     Już miał wytworzyć portal i uciec do kolejnej areny. Wiedział, gdzie się przeniosą. Już miał wysłać polecenie IBM-owi... gdy stało się coś dziwnego - Sakitta przerzucił broń. Ten ruch... wiedział, co przeciwnik chciał zrobić. To było zbyt proste, lecz wszystko wskazywało na to, że Sakitta jednym cięciem chciał pozbawić go stóp, miej więcej tuż poniżej łydek. Gdyby chciał to zrobić wyżej, nie musiałby tak kucać.

     Oparł lewą rękę na soplu, który wbił w podłoże. Przestawił prawą nogę lekko do przodu i ugiął ją, chcąc dosięgnąć przeciwnika złożoną w pięść ręką. Mimo miecza, udało się. Już kiedyś sprawdzał ten ruch. W głowę Sakitty kierowała się rozpędzona ręka, a cała siła uderzenia powinna się skupić na kapturku. I gdy już dotknie Sakitty ugnie prawą nogę jeszcze bardziej i wyskoczy do przodu, od razu uginając nogi. Jeśli będzie miał szczęście, uniknie ran. Jeśli.

     Już kiedyś to zrobił. Lub widział? Nie pamiętał nic poza tym ruchem. Taka drobnostka nie interesowała go. Ważne, że przypomniał sobie tę kolejność ruchów. Bez doświadczenia byłoby mu ciężko.

  14. Nie bądźmy aż takimi pesymistami " Nie lubię ich, odcinki z nimi mają być jak najsłabsze ".

    Wonderbolts mają swoje pięć groszy. To i tak dużo. O jakiejś formacji jednorożców nie mamy nic ponad kilka scenek o Twilight.

    Wymyśliłaś, że Wonderbolts mogliby przylecieć do Ponyville? Ale po co? To wioska kucyków ziemnych, stojąca twardo na ziemi. Nie sądzę, by pegazy tak kochające latać jak członkowie Wonderbolts mieliby tam co robić. No, może prócz ćwiczeń z RD.

  15.  Nie dosięgnął. Z jakiegoś powodu ruch, który powtarzał miliardy razy, okazał się za wolny. Jakimś sposobem Sakitta zdążył uciec od jego nogi. Magia, czy co? Nie wiedział. Jednak to, że przeciwnik znowu okazał się lepszy niż przypuszczał, nie był najgorszy. Najgorszy był fakt, że przez nogę przeszła fala bólu. Na szczęście krótka. Nie przekroczył granicy, choć było szybko. Gdyby jednak ją przekroczył.

     Porażka nie była nawet opcją. Po prostu byłby zmuszony do dania z siebie jeszcze więcej. Jednakże widząc Sakittę sięgającego po nowy sopel, odskoczył w tył. Potrzebował chwili na oddech. Potrzebował powietrza.

     Prawie nie widział. Choć to było źle powiedziane. Jego umysł zaczynał ignorować widok dalszego otoczenia. Bliższe było zamazane. A Sakitta ostry jak żyletka. Potrzebował tego oddechu. Znowu widział dobrze. Choć od powrotu do stanu poprawnego zakręciło mu się w głowie. Był już zmęczony. Następną areną będzie musiał wybrać coś, co pozwoli jego ciału odpocząć. I umożliwi mu odnowienie zapasów magii. Ale teraz nie był czas na rozmyślania. Później...

     Rzucił lewak w bok i uciął sobie metrowej długości sopel. Tak uzbrojony, rzucił się na Sakittę. Obaj mięli wyszkolenie bojowe... obaj byli niewiarygodnie szybcy... Mógł wygrać tylko uniemożliwiając mu atak i szukając luki w obronie. Lub niszcząc jego sopel... 

  16.  Jednorożec przetrawił słowa jednorożca. Chwilę się nad nimi zastanawiał. Wraz z postępem myśli, wyglądał jakby jego umysł odchodził gdzieś daleko.

     - Dworzec płonie. Piękne miejsce, które z pewnością było świadkiem wielu wydarzeń ważnych i dla całej Equestrii, jak i zwykłych kucy, umiera. Umiera przez śmierć, jaką podmieńce przywiozły w wagonach. Yellow! - wykrzyknął Thermal rozgorączkowany. Byłą to wielka odmiana w porównaniu do wcześniejszej, nieobecnej postawy. - Ugaśmy je! Ale nie niszczmy tej energii. Nie sprawiajmy, że spłonął on na darmo! Obróćmy grzechy podmieńców przeciwko im samym! Zbierzmy energię i zaprzęgnijmy ją do zniszczenia tej czarnej, żywiącej się miłością zarazy, która opanowała Canterlot i Equestrię! Zniszczmy te wagony śmierci i zaprzęgnijmy każdy płomyczek przywieziony przez podmience do walki z nimi!

     I choć mówił do Yellowa, z wzrokiem skierowanym w jego stronę, z uśmiechem i ekscytacją która mogłaby porwać tłumy, wzrok miał wbity w próżnię za swoim rozmówcą.

×
×
  • Utwórz nowe...