Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. Marcus odłożył worek w pomieszczeniu, które w tym mieszkaniu szumnie nazywało się "kuchnią". Szybko przeprał ubrudzone ubrania, zmieniając je. Odświeżony wyciągnął trochę pieniędzy z koperty, resztę odkładając do skrytki pod łóżkiem. Miał zamiar zrobić sobie nalewki z ostrymi papryczkami, ale brakowało mu najważniejszego składnika. Znał jednak miejsce, w którym mógł uzupełnić braki o coś lepszego niż 40% metanolu, całkiem blisko jego domu.

     

    Wszedł do baru i od razu podszedł do kontuaru, na którym spod warstw brudu grubości paznokci wyzierało drewno blatu. Szybko złożył zamówienie i dał barmanowi pieniądze. Ten wysłał pomocnika na zaplecze po butelkę.

    Z braku lepszego zajęcia zaczął oglądać klientelę - lokal już zdążył obejrzeć sobie wiele razy. Tym razem jednak było coś, co zwróciło jego uwagę na dłużej - była to dziewczyna w za dużej bluzie, z swoją twarzyczka i higieną pasująca do tego miejsca jak diament do chlewu.

    Kilku miejscowych też ją zauważyło. Najwyraźniej nie przeszkadzał im fakt, że mogli mieć córkę w podobnym wieku. Po ich zapijaczonych mordach było widać, że nie chcieli obronić jej przed niebezpieczeństwami Smoother.

    Marcus westchnął. - Przydałoby się zrobić w życiu kilka dobrych czynów - mruknął do siebie i skierował swe kroki w ich kierunku.

    [ukeź, margines społeczny i wieczne patrole - czy dobrze założyłem pisząc post, że twoja postać jest w Smoothers?]

  2. Ktoś poklepał Marcusa po ramieniu. Wyprostował się i odwrócił. Tuż za nim stał zarządca, wielki śniady chłop z dłońmi jak bochenki. W jednej dłoni trzymał kopertę, a w drugiej wypełniony jutowy worek. Było znacznie za wcześnie.

    -Coś się stało?

    -Marcus, od jutra mają robić tu jakąś kontrolę. Bierz. - Zarządca podał mu kopertę, która zaraz wylądowała złożona w wewnętrznej kieszeni, oraz worek. - Masz tam dniówkę z premią. A w worku trochę jedzenia - Trochę to było lekkie niedomówienie. Może nie było w nim całkowitego posiłku, jednak dokupując trochę składników mógł przeżyć na jego zawartości tydzień. - Wróć za kilka dni. Dobrze pracujesz.

    -Jak będę mógł. Słyszałeś żeby w Ajacco coś się stało? 

    -Wybuch gazu w jakimś starym budynku. 

    -Stary budynek w Ajacco?

    -Podobno.

     

    Marcus opuścił farmę. Szedł drogą w stronę Ajacco. Co prawda pomieszkiwał w Smoother, jednak nie mógł nawet wejść do dzielnicy Arcykonsula, a przejście na około nie uśmiechało mu się za bardzo. Widział jeden pozytyw takiego stanu rzeczy - znalazł bardzo dobry, tani sklepik spożywczy właśnie w tej dzielnicy. Aż dziw było, że mały rodzinny biznes trwał otoczony zewsząd wielkimi kapitałami. Świat najwyraźniej nie mógł przetrwać bez wyjątków, do jakich z pewnością zaliczał się ten sklep. 

  3. Marcus otarł dłonią czoło. Dzień pracy powoli chylił się ku końcowi. Lubił pracę na roli. Łatwo było umawiać się na robotę, dniówki były dniówkami, a często miał jedzenia w bród. 

    Podniósł wzrok. Jak na znak chmura pyłu wzniosła się z Ajacco. Zaciekawiło go to wydarzenie. Jednak nie aż tak, by oderwać go na dłużej od pracy.

  4. Imię: Marcus

    Nazwisko: Spencer

    Wiek: 25 lat

    Zdolność Semanty: jego ciało może dokonywać na samym sobie dowolnych zmian, od regeneracji uszkodzeń do zmiany tkanki mięśniowej na metal itp. . Jego zdolność do kontroli tej mocy jest znikoma, prawie żadna ( świadomie jest zdolny czasowo zwiększyć wydolność swego ciała, jednak później cierpi na zakwasy ). Jedynym trwałym efektem jej działania jest zmiana koloru włosów. Reszta zmian jest od chwilowych po czasowe. Zregenerowane tkanki po czasie ( od godziny, góra dwóch dla znacznych uszkodzeń po dobę dla niewielkich uszkodzeń ) tracą część sprawności, jednak stan ten trwa maksymalnie parę dni( dla największych uszkodzeń ).

    Charakter: realista, małomówny. Preferuje działania w samotności, jednak doskonale potrafi pracować w grupie. Amoralny w dążeniach do celów. Styrany życiem.

    Wygląd:

    upływie 

    special_forces_by_blueraincz-d7fs7b8.jpg

    Historia: Marcus pochodzi z robotniczej rodziny. Jedyną ścieżką rozwoju, która zapewniałaby mu szacunek w społeczeństwie, były siły porządkowe. Z tego też skorzystał. Po przeszkoleniu wojskowym dołączył do sił pacyfikacyjnych.

    Jego życie całkowicie się zmieniło podczas buntu w hucie. Robotnicy zdobyli na pokonanych wojskowych kilka sztuk broni, w tym jedną na ostrą amunicję. Marcus miał nieszczęście wejść drugi do pokoju z zabarykadowanymi protestantami. Stał się celem dla posiadacza karabinu. Wystrzelono w niego kilka razy. Życie mignęło mu przed oczami, jednak pociski nie wyrządziły mu szkody - odbiły się od jego ciała. Jedna trafiła go w głowę i wbiła się w mózg. ( Po chwili jednak wypadła.

    Dowódca oddziału, z historią nieznaną nikomu, zamknął się w pomieszczeniu z martwymi robotnikami. Tam zniszczył twarze kilku, jednemu zamienił strój z tym Marcusa. Wyrzucił go przez okno, uprzednio wkładając zapisaną karteczkę. [On tego nie wie, jak chcesz możesz coś zrobić z tą postacią])

    Marcusa obudził wybuch w jednej z hal. Sam leżał daleko poza strefą zagrożenia. Przypomniał sobie ostatnie wydarzenia i pobladł. Zauważywszy barwę swego ciała zrozumiał, co się stało.

    Znalazł kartkę. Zapisany był na niej sposób kontaktu z oszustem podrabiającym dokumenty. Uciekł z strefy zagrożenia i dotarł do adresu, ulokowanego w dzielnicy portowej. Oszust nawet razu nie pokazał mu twarzy, jednak dał mu dokumenty, trochę środków na przeżycie oraz wiedzę, jak od teraz miał żyć.

    Prace fizyczne, do których kompetencje widać, patrząc się na człowieka - takie były jego zajęcia przez te trzy lata. Chciał się wyrwać z dzielnicy robotniczej, w której pracował jego ojczulek po szkole średniej, a trafił jeszcze gorzej. Jedyną radością jego życia były biblioteki. Niestety, nie miał szansy odpocząć. Co kilka miesięcy zmieniał miejsca, zwykle wskutek jakiś ran. Nie mógł korzystać z szpitali, a wyzdrowienie z zmiażdżenia nogi czy ręki w ciągu dnia nie były normalne.

    Miał nawet okazję powalczyć z Łowcą. To był jeszcze młody dzieciak, jednak jego żądza krwi była ogromna. Miał jednak pecha - na nic nieludzka siła, gdy walczyło się z przeciwnikiem, którego ciało było pokryte ostrzami. Odchorowanie tego pojedynku jednak swoje trwało.

  5. Thomas rzucił okiem na swoje kostki, czując problemy z chodem. To, co zauważył nie było normalne ani miłe. Nie miało też pozytywnych zamiarów względem niego. Położył dłoń na rękojeści miecza. Chciał spróbować uwolnić się siłą własnych mięśni, jednak był przygotowany na niepowodzenie. W takim wypadku chciał sprawdzić, czy uścisk nie zelży, gdy dłoń nie będzie połączona z ręką.

  6. -Nie martw się - Thomas zabrał jedną rękę, a drugą poklepał ją po ramieniu. - Spójrz, kapitan doskonale wie gdzie iść. Z pewnością nie raz już tu był. Na pewno wie co robi - spróbował ją uspokoić, mówiąc najmilszym tonem, na jaki potrafił się zdobyć.

    Oby. Pomyślał.

  7. Krzyk był, lekko mówiąc, całkowicie niespodziewany. Thomas natychmiastowo załapał, że krzyczała Avalon. Podnosząc wzrok, jeszcze przed chwilą skupiony na kładce, który z trudem powstrzymywał od spoglądania na dolne części dziewczyny, odruchowo wyrzucił ręce do przodu - sądził, że tutaj można krzyknąć tylko z powodu upadku.

    Położył dłonie na jej ramionach, jednak to nie brak równowagi spowodował ten krzyk.

    -Coś się stało? - zapytał się, skracając dzielący ich dystans.

  8. Ktoś nie umiał nawet dobrze chodzić.

    Thomas z nietęgą miną odwrócił się do tyłu. Liczył, że dostanie choć nieme przeprosiny za ciągłe oblewanie wodą łydek, z których woda spływała prosto do buta, oraz za przydeptuje mu ciągle buty. Jednak jego twarz nie wyrażała sobą jakiejkolwiek skruchy. Nie zauważył nawet najmniejszego skupienia. Zaskoczył go odwracając się. Nie ujrzał jednak nawet najmniejszej nuty zakłopotania. To nie była jego wina.

    Już chciał wykrzyczeć do kapitana prośbę o króciutką przerwę, jednak jego słowa zniechęciły go do tego. On znał drogę, więc obowiązywały jego zasady. A skoro mówił, żeby się nie zatrzymywać, to nie zatrzymywał się. Nawet jeśli powodowało to wzbierającą w nim frustrację, szedł dalej.

  9. -Tyle starczy - Odpowiedział Thermal. - Czym więcej sił na nas skupią, tym mniej będzie mogło walczyć z resztą. 

    Thermal czuł się zmęczony. Jednak to zabijanie było męczącą sprawą. A Yellow z pewnością także pamiętał lepsze chwile. Zniżenie lotu byłoby równoznaczne z samobójstwem.

    -Latajmy nad dzielnicą i atakujmy oddziały wroga lub budynki dookoła nich. Może tak zdołamy zadać większe straty tym w uliczkach. A najwięcej i tak zrobimy stanowiąc ruchomą tarczę. 

  10. Thomas trochę pomagał przy wiosłach, jednak szybko na jaw wyszła jego mierność przy tym zadaniu. Zdołał dotrzymać do końca jedynie przez to, że odległość ostatecznie nie była wielka.

    Gdy zasygnalizowano koniec wiosłowania wstał z ławeczki i wyszedł na pokład. Przy rufie rozciągnął mięśnie. W międzyczasie oglądał, jak marynarze uwijali się przy umieszczeniu statku przy pomoście. Po tym bosman zaczął rozdzielać ludzi. W pewnym momencie wbił w Thomasa swoje spojrzenie, informując go o przydzieleniu do kapitana. Póki jednak nikt nie schodził z statku kontynuował swą czynność.

    W końcu kapitan zszedł z statku, a za nim korowód marynarzy. Nie umknęło uwadze Thomasa to, że do grupy schodzącej na ląd należeli wszyscy nowi, w tym on. Na statku zostały osoby, które przy wrogim statku najpierw złapały broń palną.

    Przeszli przez pomost aż do lasu. Chód po nim nie był najpewniejszy, jednak możliwy. A słysząc słowa kapitana zrozumiał, że dalej będzie tylko gorzej. 

    Marynarze mięli tą przewagę, że byli zwyczajni do chodzenia po mokrym drewnie. Ale on nie zamierzał być gorszym. Nawet jeśli całkowicie skupił się, by iść centralnie po środku desek.

  11. Kilka osób zajrzało w temat więc się zapytam - czy jest tu osoba zainteresowana uczestnictwem w sesji, jakiej pomysł przedstawiłem? A może ktoś chciałby, ale jakiś element bardzo mu nie pasuje?

    Jak na razie nie wpłynęło żadne zgłoszenie. Jeśli na prawdę nikt nie będzie chciał zagrać, to w czwartek dowiaduję się, jak zdjąć temat w zgodzie z Zegarmistrzem.

  12. Wprowadzenie dla szaleńców nie znających anime z „Fate/” w tytule, a chcących rozważyć grę.

    Wojna o Świętego Graala zakończyła się niespodziewanie, tak samo jak poprzednia. Magia, którą Graal zbierał przez lata, ponownie nie została użyta. Tym razem Graal jednak został zniszczony.

    Jednak po dwóch latach od tego wydarzenia budzicie się, mając na dłoniach po trzy Zaklęcia Rozkazu. Są to potężne czary, zmuszające waszego Sługę do zrealizowania danego rozkazu.

    Sługi – są to potężne postaci z opowiadań, legend bądź historii, które stąpały po ziemi i zachowały się w pamięci ludzi po wsze czasy. Każdy sługa posiada swoje Szlachetne Widmo. Jest to rdzeń, na którym powstała jego legenda bądź coś, co nasuwało się na myśl, gdy o nim mówiono. Tak jak król Artur ( a raczej król Arturia) miała swój Excalibur, Aleksander Wielki ludzi zdolnych za niego zginąć, a Thor miał Mjolnira. W każdej Wojnie uczestniczyło siedmiu Mistrzów. Każdy z nich, przy pomocy katalizatora, którym był przedmiot powiązany z Bohaterem, przywoływał swojego Sługę, który musiał przynależeć do jednej z siedmiu klas:

    -Saber, którzy byli niezrównanymi szermierzami

    -Lancer, którzy tańczyli dookoła przeciwników na odległości włóczni

    -Archer, którzy miotali w przeciwników pociski

    -Caster, którzy używali potężnych magii, jak na magów z przeszłości przystało

    -Assasin, których celem było jak najszybsze zabicie przeciwnika, nie pokazując mu się na oczy

    -Rider, którzy zapisali się na kartach historii jako niezrównani jeźdźcy

    -Berseker, którzy w czasie walki wpadali w szał, stając się zagrożeniem nawet dla swych mistrzów

    Wiedzieliście też, gdzie będzie miała miejsce Wojna.  Było to portowe miasto Orlog nad morzem Bałtyckim . Dla części z was było to daleko, dla części bliżej. Graal zadbał, żeby zmiana miejsca Wojny nie wpłynęła na jej efekt – na jej czas uzyskaliście dar do języków, z jakimi mogliście się tam spotkać.

    Ta wiedza, nawet jeśli dopiero wtedy dowiedzieliście się o Wojnie o Świętego Graala, przyszła do was razem z Zaklęciami Rozkazu. Pozostało wam tylko ruszyć waszymi kontaktami, by zdobyć jak najpotężniejszego sługę, oraz udać się do Orlog.

    Wybór Sługi

    W Fate Sługami byli bohaterowie do XVIII wieku, czyli do upowszechnienia broni palnej ( pomijam wyjątek Shirou, który w ostateczności walczył w przeszłości i używał broni białej/łuku ). Miało to niemały sens fabularny, jednak jeśli ktoś będzie chciał, nie zabronię. Jednak jeśli jako Sługę wybierzecie postać posługującą się nią, to będzie on albo musiał należeć do klasy Archer, albo będzie ograniczony dystansem skutecznego ataku ( tym większy, im bardziej świadomy i przygotowany do obrony/uniku jest przeciwnik ). Ponadto broń palna będzie miała ataki silniejsze o dwie klasy, niżby to wynikało z kart, jednak będzie ona musiała przebijać 75% sumy odporności fizycznej oraz odporności na magię celu.

    Mechanika

    Jako, że gra rozgrywa się w uniwersum z anime Fate/, mam zamiar stosować system Fate. Taki mój żarcik, który całkowicie zdefiniuje sposób prowadzenia rozgrywki. Jeśli ktoś jest obcykany w systemach rozgrywki – będzie średnio Fateowo. Nie bawiłem się jeszcze cyferkami w grze i to będzie pierwsze podejście, takie średnio mechaniczne.

    W grze główną rolę będzie miała narracja, jednak chcę uniknąć sytuacji, w której coś będzie pewne. Dlatego dla części akcji ( np. w trakcie walki ) będę rzucał  kośćmi. 1 lub 2 = -1, 3 lub 4 = 0, a 5 i 6 =1. Rzutów będzie zwykle sześć, ponadto będą zmiany wynikające z współczynników. 

    Ponadto każda postać będzie musiała posiadać Aspekty. Czym więcej... nie wiem co powiedzieć. To jest niejednoznaczne. Pozwólcie, że wytłumaczę. Aspekt będzie to kilka słów, które będzie definiowało bohatera. Może to być „blaszana konserwa” dla rycerza albo „pedant” dla pedanta. W ogólnym zamyśle są to cechy, które są jak Miecz Przeznaczenia – tną także właściciela. Odgrywając jednak zgodnie z nimi w sytuacjach, gdzie będziecie mogli kontrolować postać, nawet z niekorzyścią dla was, będzie na was czekała przyszła korzyść.  Blaszana konserwa będzie miał ruchy uniemożliwiające mu tańczenie w Jeziorze Łabędzim, jednak jak będzie trzeba, to utrzyma samochód na swoich barkach.

    Sposób gry

    To będzie eksperyment.

    W Fate dużą rolę gra zachowanie tożsamości swojego Sługi tylko dla siebie. Taki Sługa zawsze jest herosem pamiętanym przez historię. Sprawia to, że przy znajomości jego tożsamości można łatwo poznać wszystkie jego wady i słabości.  By uniknąć sytuacji, w której gracze będą znali postacie innych, czyli moim zdaniem spłycenia gry, mam zamiar przeprowadzić ją przez PW. W najlepszej sytuacji będzie to znaczyło, że będę prowadził siedem sesji bez żadnej widocznej w profilu aktywności.

     

    Karta postaci Mistrza ( przesyłać na PW )

    Imię i nazwisko:

    Wiek:

    Wygląd: ( może być i obrazek, ale musi być dodatkowo opis słowny )

    Relikt:

    Umiejętności ( podajecie wartość w skali 1 – 5 z plusami i minusami; wartość 1 to zwykły, niewyćwiczony człowiek, a 5+ dla potężnego sługi w czymś, co doskonalił całe życie )

    Ich lista: walka wybranym rodzajem broni ( może być nawet scyzoryk ), mana ( od tej umiejętności jest zależna zdolność do regenerowania sług oraz siła czarów, z jakich będzie korzystał mag ), odporność fizyczna, odporność na magię,  zdolności magiczne,

    Aspekty:

    Historia: ( nie będę chciał charakteru postaci, więc stąd będę wiedział, czy postać jest kierowana poprawnie )

    Karta postaci Sługi ( tak samo – PW )

    Imię i nazwisko:

    Klasa:

    Wiek: ( na ile lat fizycznie wygląda )

    Wygląd: ( jak poprzednio )

    Szlachetne Widmo: ( opis )

    Umiejętności: otwieranie słoików, walka bronią klasową, kierowanie pojazdami/bestiami, mana ( zdolność do walki, używania Szlachetnego Widma oraz pozostawania bez wsparcia many mistrza – Archer może pozostać dłużej, niżby wynikało to z jego zasobów, co jest zdolnością klasową ), odporność fizyczna, odporność magiczna ( w przypadku Sługi 5+ pozwala nawet na opieranie się Zaklęciom Rozkazu )

    Aspekty: ( wysilcie się – może Gilgamesz nie lubił kotów, a Arturia nie mogła się oprzeć szczeniaczkom? )

    Historia: ( wersja historii, jaką uznajecie dla postaci )

    Prosiłbym was, byście po zdecydowaniu się na pisanie karty, wiedząc już co będziecie pisać, poinformowali mnie o tym przez PW. Będzie to swoista rezerwacja. Według mnie jest to uczciwszy sposób niż wybieranie przeze mnie jednej z kart albo pozwolenie, by osoba, która wcześniej wymyśliła swoją postać i zaczęła pisać wielkie KP odpadła, bo inny chętny szybciej zdołał napisać swoje KP.

     

    Co na koniec? Postacie emo mogą być, ale mają być prowadzone logicznie. OP i wszelkie pochodne będę na bieżąco starał się wyłapywać, ale starajcie się ich unikać. Jeśli jakaś moja decyzja nie będzie wam pasowała możecie prosić o jakieś wyjaśnienie oraz próbować wskazać rzeczy, które pominąłem.

     

    Lista wolnych klas

    Saber

    Lancer

    Archer

    Rider

    Caster

    Assasin

    Berseker

  13. Thomas siedział. Calutkie spotkanie z innym statkiem przesiedział, mając drugi statek za plecami oraz kilkoma warstwami drewna. Jedynym ruchem, jaki wykonał przez ten czas, było złapanie pochwy z mieczem w dłoń. Chciał wtedy wstać i zapytać się Intyre o to, czyżby właśnie nadszedł moment pojedynku. Jednak jak młot uderzył go brak ruchu kapitana. Wtedy jego słowa, którymi zagrzewał ich, gdy jeszcze statek złodziei był tylko łupiną na horyzoncie, zyskały całkowicie inne znaczenie.

    A gdy dookoła nich rozpętała się chwilowa burza Thomas stracił rezon. Wszedł na statek z myślą, że póki będą na morzu, będzie bezpieczny, o co zadbają doświadczeni marynarze. Jednak taki artefakt... który całkowicie zmieniał jego światopogląd. Od tego momentu inaczej patrzył na wszystkie dziwactwa dziadków i rodziców. Może mięli oni rację nie przechodząc pod drabiną? Tylko przyszłość mogła mu to powiedzieć.

    Siedział, czekając jak rozwinie się sytuacja. Jego wartość w tym momencie była znikoma. Najlepiej robił, siedząc i nie plątając się innym pod nogami. 

    [usunąłem moje posty niezwiązane z grą]

  14. Dźwięk dzwona obudził Thomasa. Wyniósł z tej pobudki cenną lekcję na przyszłość, na szczęście nie za późno - na statku spało mu się gorzej niż na lądzie. Nie czuł się zmęczony, jednak mile przyjąłby jeszcze godzinę snu.

    Nie umiał jednak wydobyć na powierzchnię swego ciała żadnej energii. Chodził, jednak bardziej siłą musu, niż chęci. Dopiero kilka łyków zimnej wody zapoczątkowały proces pełnego wybudzenia.

    Nie mając zbyt wiele do roboty złapał za mopa i zaczął myć pokład. Zaskakujące, jak dobrze marynarze umieli unikać oraz ignorować osoby zajmujące się tym. Nauczył się tego już dawno i w swoich podróżach wiele razy z tego korzystał - nigdzie nie znalazła się osoba, która miała coś przeciwko osobie myjącej pokład. Jednak nie zawsze można być niewidzialnym.

    Widząc coraz większe zaciekawienie kapitana wyspą, która od jakiegoś czasu majaczyła na horyzoncie, odstawił wiadro z mopem i zaczął wytężać wzrok. Nie był orłem, jednak zdołał coś zauważyć. A tym czymś była sposobność do zaprezentowania swoich umiejętności kapitanowi.

    Następnym razem o pojedynkach będzie mówił, podając miejsce i datę. 

    Znalazłszy swój miecz w kubryku usiadł sobie przy ścianie. Gdy będzie potrzebny ktoś go o tym poinformuje, a nie wpadałby nikomu pod nogi.

    Choć wątpił, że będzie zbyt wiele do roboty. Spodziewał się, że walki będą miały miejsca na wyspie, która jest plądrowana przez inną załogę.

  15. Thomas zszedł pod pokład. Co prawda sekrety kierowania takim statkiem, nawigacji gwiazdami oraz mapą i poprawnego ustawiania sznurów były dla niego nieznanym, jednak jako podróżnik poznał układ takich statków - a przynajmniej części, która miała go interesować.

    Drugi nowy, Drake jeśli dobrze się orientował, od razu udał się pod pokład. Nie poszedł jednak wieszać hamaku. Nie jego sprawą było gdzie ten się udał. Thomas chciał szybko załatwić wszystkie swoje sprawy oraz poćwiczyć. Razem z kilkoma marynarzami wszedł do kumbryku. Tamci od razu znaleźli hamaki, więc także skorzystał. Podglądając ludzi obok siebie zdołał zawiesić swój. Do najbliższego schowka, szczęśliwie niezajętego i znacznie dłuższego, niż szerszego, wepchnął swoje rzeczy. Złapał pochwę z mieczem w dłoń i wszedł na pokład. Przy rufie, za sterem mało kto się kręcił, więc przystanął sobie tam i zaczął ćwiczyć uderzenie. Zgodnie z zaleceniami dziadka powtarzał jedno uderzenie do momentu, w którym będą rwały go mięśnie. To był słodki ból - mówił mu, że w przypadku zagrożenia życia wykona go bezwiednie, tak samo jak nieświadomie się oddycha lub wystawia ręce upadając.

  16. Thomas zaśmiał się. Czyżby to był czas, kiedy będzie musiał schować katanę pod łóżko... pardon, łóżka na takim statku nie uświadczy. Czyżby to był czas, kiedy katana będzie leżała pod jego hamakiem, a on będzie pracował szmatą na życie? To było jak obraza na jego przodków i policzek wymierzony mu w twarz.

    To przemyślenie spowodowało powtórny napad śmiechu. Bo co innego mógł? Pierwszy " pojedynek " i od razu spojrzą się na niego inaczej... lub rzucą go twarzą w dół jako śniadanie rybom, jeśli przed zetknięciem się z przeciwnikiem oberwie kulą.

    -Panie, którą z wielu kwater mam oporządzić jako pierwszą - zapytał się, na poły wesołym i prześmiewczym tonem. 

  17. Zaśmiał się w duchu. Decydowanie o załodze poprzez ocenianie jego spojrzenia. Zastanawiał się - a może to też jakiś sposób? Patrząc na mordy tutejszych, mało który miał wypisaną na nich prawdomówność. Słowa i tak mało musiały tutaj znaczyć. 

     

    Thomas obudził się. Pieniądze zabrane zbirom dnia wczorajszego starczyły tylko na posiłek. Siedząc jednak i nie mając co z sobą począć, przyuważył marynarzy bawiących się nożem. Prosta gierka w wbijanie ostrza pomiędzy palce.
    Dobrze, że cały czas starał się zostawiać coś dla siebie. Udało mu się zebrać całkiem pokaźną sumkę pieniędzy, jednak przegrał z mistrzem, którego wszyscy bali się wyzywać. Czarny robił to tak szybko, jakby od dzieciństwa było to jego jedyne zajęcie.

    Na pokój starczyło, a nawet na śniadanie zostało. Nawet nie znalazł w nich robactwa. Zapach spalenizny i osmalone deski mówiły powód. Nieszczęście karczmarza było jego szczęściem. Obudził się nawet wypoczęty i w porę. Wstał, ubrał się i zszedł wrzucić coś na ruszt. Menu śniadaniowe nie było zbyt zróżnicowane, jednak miało pewną zaletę - rano karczmarz był w tak dobrym humorze, że porcją śniadaniową dało się najeść.

    Mając przewieszony przez ramię cały swój obecny dobytek wyszedł na zewnątrz. Słońce jeszcze nie zdążyło jeszcze wzejść, więc panowała miła temperatura. Dało się zauważyć, że miasto jest obumarłe. To była pora, w której albo ludzie się budzą, albo zasypiają. Niewielu podobnie do niego załatwiało swe sprawy o tej porze. Pasowało mu to nawet. 

    Do porannych ptaszków należała dwójka chłopaków, która ciągnęła za sobą cieknące wory. Szlaczek cieczy wychodził z zaułka wiele kroków przed miejscem ich zrównania. Ktoś przeżywa, ktoś umiera.

    Wszedł do portu. Na kilku pomostach byli już ludzie, jednak tylko na jednym osoby, które kojarzył - wcześniejszą trójkę rekrutów. Szybko ich sobie obejrzał. Dostrzegł krew na młocie rudzielca. Bezmyślna, gwałtowna siła bez skrupułów - zaczął czuć do niego głęboką pogardę.

    Dziadek opowiadał mu o tradycji - wiedział, jak powinien zachować się samuraj względem pana, który przyjął go pod swój dach. Tradycja nie mówiła jednak nic o roninach wchodzących na statek piracki. Za właściwe uznał przystanięcie z boku, co też uczynił.

  18. Ogniki złości zajaśniały w oczach Thomasa. Nie lubił, bardzo nie lubił gdy ktoś ignorował go tak jak ten wielkolud. Najchętniej wbiłby mu jeden z noży... w stół. Chciał trafić na statek, a wcześniejsze zabicie załoganta co prawda stworzy wakat, ale na pewno nie dla niego. Poza tym w karczmie było za dużo osób, a on miał w worku wszystkie swoje ubrania. Nie chciał ich wszystkich zabarwić krwią.

    Jednak nie był gwałtowną osobą. Mógł na wiele sposobów zwrócić ich uwagę, jednak nie tak go wychowano. Odszedł sobie w bok i przystanął przy stole, czekając aż niezdarne dziewczę skończy swoje sprawy. 

  19. Thomas skończył jedzenie prawie całkowicie suchy. Cała trójka odeszła już od kapitańskiego stolika. Sądził, że nadeszła chwila na niego. Wstał i podszedł do dwójki mężczyzn. Wyciągnął z wnętrza płaszcza zerwane ogłoszenie i wystawił je przed siebie.

    -Nadal szukacie mieczy? 

  20. To było lekko niespodziewane. Zamoczył palec w cieczy na swojej twarzy i oblizał go. W międzyczasie obejrzał sobie niezdarną osobę. Dziewczyna nie była brzydka, jednak jej oczy o różnych barwach wyglądały z lekka śmiesznie. Ciecz nie miała smaku. To była woda.

    -Nie martw się. Zaraz pewnie wyschnę - powiedział, uśmiechając się. Dopiero teraz zauważył pas z szpadą. - Elegancka broń - odezwał się. Jeśli dziewczyna umiała jej używać, wiedziała gdzie się patrzy. 

  21. Thomas wszedł do tawerny trochę spóźniony. Podczas jej poszukiwań zgubił się kilka razy, a dwójka rzezimieszków w ciemnym zaułku także go nie przyspieszyła. Jednak za plus uważał noże i pistolet, schowane pod bluzą oraz trochę drobnych monet, które powinny starczyć na michę gulaszu.

    Pamiętając treść ogłoszenia natychmiastowo zlokalizował kapitana poszukującego załogi. Jego morskie doświadczenie kończyło się na przytrzymywaniu lin, przy czym potrzebował wcześniejszego dania odpowiedniej liny do dłoni, jednak piracki żywot na pewno nie opierał się tylko na tym. Z pewnością jego umiejętności także się im przydadzą.

    Poprawił worek przewieszony przez ramię, upewniając się że ciągle waży tyle samo, po czym zasiadł przy kontuarze, ciągle obserwując kapitana poszukującego załogi. Zamówił sobie jedzenia, wydając zaskakująco mało - znaczyło to, że mógł sobie pozwolić o dodatkowy chleb.

    Jedząc, nie zaczepiany przez nikogo prócz karczmarza, rzucał okiem na towarzystwo przy kapitańskim stoliku. Sam oficer wyglądał niepozornie, jednak zwykle tacy byli najgroźniejsi. Jego podwładny, siedzący obok, wyglądał wręcz typowo. Człowiek odruchowo schodził takim z drogi, co było mądrym zachowaniem.

    Gromadka otaczająca ich stolik zachęcała go do spróbowania dołączenia do załogi. Wielki rudzielec nie stracił bladości swej cery nawet pod tym słońcem, a próbowanie swych sił jako pirat wiele mówiło o jego zdolnościach bojowych. Drugi z grupy także nie był karłem, jednak przez lżejszą budowę ciała wyglądał na mniejszego. Szczerze, to właśnie tego wielkoluda bał się bardziej. Rudzielec na pewno nie był tak szybki jak drugi, którego żylaste ręce wskazywały na pewien rodzaj siły, towarzyszący wojownikom. Trzeciemu prawie dorównywał wzrostem, jednak w swoim otoczeniu wyglądał nijako. Jego możliwości były niewątpliwe, jednak maczeta przy pasie robiła z niego gwałtowną osobę. Broń przy pasie, pod ręką zawsze kusiła. On swoją katanę trzymał w bambusowej pochwie na plecach. 

    Z twarzą skierowaną na gulasz patrzył się na nich.

×
×
  • Utwórz nowe...