Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. Coooooooooooooooooooooooo?

     

    Wszystko idzie pod przebudowę.

    .

    .

    .

    .

    .

    .

    O czym ja myślałem? ( pytanie retoryczne, najpewniej o pasztecie. Święta, przybywajcie! )

    EDIT

    Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu myślałem, że sesja będzie prowadzona w czasach bardziej teraźniejszych. Jednak taki obrót spraw nawet mi się podoba. Więcej walk twarzą w twarz.

  2. Imię i nazwisko: Thomas Yang

    Wiek: 27 lat

    Wygląd: Thomas jest w ćwierci Japończykiem, w ćwierci Brazylijczykiem a w połowie Amerykaninem. Z racji takiego pochodzenia ma wściekle czarne włosy oraz problemy z zapuszczeniem jakiekolwiek brody. Brakuje mu dwóch zębów oraz koniuszka nosa, co jest zwykle niezauważalne. Jakby się przyjrzeć, na policzku widać bliznę. Posiada długie włosy, zwykle spięte w kucyku czarnym metalowym kółkiem. Nie ma zwykłego stroju. Ubiera się jednak zwykle w koszule, płaszcz ciemne khaki, bojówki oraz buty robocze. Jest on dobrze wysportowanym mężczyzną, widać jednak jego apetyt.

    Charakter: Thomas kocha walkę. Nic nie rajcuje go tak bardzo jak dobry przeciwnik. Właśnie - dobry przeciwnik. Nie jest dumny z walki przeciwko komuś, kto ustępuje mu umiejętnościami. Właśnie z tego powodu nie jest skłonny zmieniać zdania. Jeśli widzi cel, będzie do niego dążył za każdą cenę. Musi jednak ten cel znaleźć.

    Historia: Thomas od najmłodszych lat uczył się walki od swoich dziadków - dziadka japończyka, najbardziej znanego na kontynencie mistrza w walce mieczem  oraz babci, która przez lata osiągnęła mistrzostwo w capoeirze oraz  jiu-jitsu. Prawie w ogóle nie wdał się w ojca, statycznego urzędnika w spółce handlowej ( to własnie od niego posiada połowę amerykańskiej krwi ). Bliżej mu było do matki z jej dzieciństwa oraz młodości, kiedy to była chętna do walki jak on.

    Tak naprawdę jego życie było nudne. To, co można było nazwać bogatym życiem, stało się rutyną. Jeździł po okolicy, tłukł się z każdym, kto był chętny do tego albo niechętny dla niego oraz wracał do domu. Coraz rzadziej czuł, że żyje. 

    Dlatego do razu po skończeniu 18 lat rzucił szkołę i wyruszył w świat. Brak zgody rodziców na niewiele się zdał. Mając cichą akceptację i niezbyt niewidoczną pomoc dziadków  nie było mu trudno. Podróżował, szukając przeciwników. Zwyciężał, przegrywał, jak to każdy w swoim życiu. Jak każdy cieszył się z zwycięstwa i jak prawdziwy zwycięzca czerpał z każdej przegranej naukę. Doskonalił swe umiejętności oraz przy okazji poznawał języki. Naraził się kilkukrotnie rozmaitym organizacjom przestępczym swoją reakcją na ich działania ( zwykle było to połamanie kilkunastu kości u ich członków ). A dlaczego dołączył do załogi statku? Wielką rolę odegrała tu niechęć innych kapitanów do osoby nie znającej się na morskim życiu oraz wygrana,a po niej darmowe picie dnia poprzedniego. Razem z tym idzie brak dokumentów oraz czegokolwiek innego. Pozostała mu tylko torba z ubraniami oraz katana w pochwie z bambusa ( zamykana, najpewniej pomylono ją z zwykłym, choć grubym, kijem ).

    Umiejętności: Umie się porozumiewać po rosyjsku, włosku, angielsku, hiszpańsku, portugalsku oraz japońsku. Mieczem jest zdolny nawet się ogolić, nie zacinając się ani razu, bez użycia lusterka i w ciągu dwóch, trzech minut. Walcząc bez miecza, a przeciwko komuś z nożem, nie ma szans, aby w przeciągu kilku sekund nóż nie zmienił właściciela, a przeciwnik miał swobodny dostęp do tlenu. Jedynym jego mankamentem w zakresie umiejętności bojowych jest brak talentu do używania broni palnej.

     


    Bez bicia przyznaję - jeśli ktoś grał w MGR, już teraz wie na jakiej postaci się wzorowałem. W grze najpewniej będzie zachowywał się tak samo jak jego Metal Gearowy odpowiednik. Ale w MG nie był on piratem...

  3. Ciastko... przegrywał. Nie bił się człowiekiem - bił się z potworem. Dla niego Sakitta stawał się potworem. Potwornie potężny, potwornie niepokonany. Gdyby był zdolny w tym momencie zmusić się do silniejszej mimiki, parsknąłby śmiechem. Przez swoje ograniczenia oraz ograniczoną naturę ludzkiego umysłu nie używał pełni swych możliwości - a Sakitta dawał radę.

    Złamał zasady panujące na czas tego pojedynku i wlał w siebie dawkę mocy z swojego Absolutu.

    -Zostawiłem włączone żelazko! - krzyknął.

    I znikł.


    Przegrałem, bo ciągle walczyłem w danej chwili, nie planując na przyszłość. Muszę ci podziękować, ponieważ pokazałem mi siłę oddziaływania na widzów czarów, które powoli zbierają siłę. Ponadto, ciągle pisałem jaka to moja postać jest imba, OP i ogólnie nerfplz. A dawałem sobą pomiatać jak dzieciak.

  4. -Na bogini, aż tak długo szliśmy do tej kuźni? - zapytał się Thermal. Ciężko było określić do kogo było skierowane to pytanie - czy do Yellowa, czy też Rebona. A tak naprawdę pytanie zadał sobie sam Thermal, myśląc na głos. Turkusowy jednorożec zwrócił się do alchemika. - Wybacz, ale jak widzisz, obowiązki wzywają. Pewnie też za kilka chwil będziesz zajęty. Rozumiesz?

    W tym momencie zauważył Dakelin, która zagadała do Rebona. Po kilku pierwszych słowach zrozumiał, że tymczasowo został zwolniony z obowiązku wykucia człowiekowi nowego miecza.

    Zwrócił się w stronę żółtego jednorożca.

    -Dobrze, pannie Yellow - powiedział, chcąc wskazać przeniesienie uwagi na niego. Udał się za nim. Przez chwilę zastanawiał się nad jego pytaniem. Nie za bardzo wiedział, jaka forma byłaby bardziej funkcjonalna. Olśnienie padło na niego jak grom z jasnego nieba. - A gdybyśmy wyglądali jak wielki jednorożec utkany z gwiazd? Wystarczyłoby utworzyć wiele świecących punktów, które łączyłyby się w jego postać. Resztę pracy uczyniłoby nocne niebo. A siły uzurpatorów mogłyby pomyśleć, że już zdołaliśmy odzyskać Księżniczkę Lunę - zaproponował. - O ile nie byłoby to zbyt trudne.

  5. Wielka szkoda, że Camed i Bosman spotkali się tak wcześnie. Obaj prezentowali sobą wysoki poziom, nie robiąc z siebie nawet na chwilę OP, co dziwne w tej grupie pojedynkowej. Camed pisał nietypowo, wplatając w swe posty przemyślenia egzystencjonalne, a Bosman przez cały pojedynek ograniczał się do tylko kilku inkantancji.

    Posty obu mi się spodobały. Czary obu mi się spodobały. Ale to Camed, jak dla mnie, przedstawia większy potencjał, nawet pomimo cięższych w czytaniu postów - jakoś nie widzę maga ograniczonego do kilku czarów w dalszym etapie pojedynku ( wybacz, Bosman ). Ponadto to, co Camed pisze, jest warte męki w zrozumieniu postów. Dlatego też mój punkcik wędruje na jego konto.

  6. Bardzo ciekawy, wyrównany pojedynek. To właśnie była walka, zasługująca na dysputy między komentatorami - bo stwierdzenie, który z magów był lepszy, jest na pierwszy rzut oka niemożliwe. Avaleme i Alder pokazali tutaj bardzo wyrównany poziom, choć pod koniec było widać, że Avaleme powoli kładła kopytko na sytuacji - ale jak w tym pojedynku zobaczyłem, sytuacja mogła się ponownie zmienić.

    Ja głosuję na Avaleme. Alderze, nie spodobało mi się, że pisałeś częściowo z pominięciem czwartej ściany, jakby niektóre porcje informacji były bezpośrednio dla informacji czytelnika. Wiem, że chciałeś upewnić się, że każdy dobrze zrozumie twój post - jednak, jak dla mnie, mogłeś to zrobić inaczej. Mój głos oddaję na Avaleme, bo jej warsztat pisarski bardziej mi się spodobał - choć oboje pisaliście i tworzyliście czary na równym poziomie.

    EDIT

    Lel. Wychodzi, że jestem sam w swojej opinii. Może ktoś się wypowiedzieć?

  7. Pomijając fakt, iż Shirogetsu pisał swoje posty na kolanie, magie postaci z anime, w szczególności takich jak Fairy Tail, słabo się nadają do opisywania. Uważam, że z tego powodu można się nimi inspirować, jednak w miarę możliwości nigdy ich nie zrzynać - po co kopiować coś, czego nie da się fajnie opisać?

    W kontraście do magii skopiowanej z anime, przedstawionej przez osobę, która pisała ciekawe posty, ale te posty ciężko się czytało przez niechlujność ich napisania, mamy Crazy'ego, którego warsztat pisarski był znacznie lepszy, a magia autorska i lepiej przedstawiona.

    Mój punkcik leci do Crazy'ego, a dla Shirogetsu mam radę - następnym razem spróbuj wymyślić moc, której twoja postać mogła się nauczyć od Mystogana, z własnym zestawem lasek, oraz dokonaj korekty tego, co napiszesz. Spróbuj :).

  8. Jak dla mnie, Magus zrobił tutaj pokaz lepszej magii. To, co pisał, było oczywiste i bezsprzeczne. Ogień to ogień. Występ Sosny podobał mi się znacznie mniej. Dużo czarów miało jakiś efekt... ot tak. Żadnego słowa na temat "dlaczego ten las jest odporny na ogień" bądź "dlaczego lodu nie da się stopić". Ot, takie potworki, które dawały dużo pola do popisu literackiego, którego Sosna nie zrobił. A Magus uznawał to w postaci, w jakiej przedstawił to Sosna i pisał jak sobie z nimi radzi.

  9. A ja swój głos oddałem na Sajbaka, nawet mimo jego odpisów wyglądających jak kwadraty zapełnione tekstem. To wszystko z powodu, że był zdecydowany czego chce używać i jak to będzie robił. Zdawało mi się, że magia chaosu jest tylko dodatkiem, z którego korzystał, by być silniejszą postacią. Jednak jak pokazał, i bez niej potrafił rozwinąć skrzydła.

    Seluna zmieniała rodzaje inkantacji i to było dla mnie ciężkie do zrozumienia, nawet jeśli jej posty prezentowany sobą wyższy poziom. Sajback, ucz się od niej!

     

    Ale oboje pokazali dobry kawał magii. Dla mnie zwyciężyło zdecydowanie. 

  10. Mogłem, mogłem, mogłem - a ty mogłeś, jak mężczyzna, walczyć z moją postacią na pięści i wygrać po pierwszym poście, bo wykorzystałbyś jej wszystkie słabości.

    Nie piszmy, co mogliśmy zrobić - piszmy tylko o tym , co zrobiliśmy.

     

    Serox, musiałem coś tworzyć. Świetliki to było chyba najsilniejsze nagięcie zasad. Roślinki się rozrastały naturalnie, wysysając wodę z bardzo dużego obszaru. Golemy, jak sądzę, byłyby dla ciebie mięsem armatnim - zniszczyłbyś pnącza ciepłem, powodując ich rozsypanie się w pył. Wątpię też, czy jakikolwiek ich atak dotarłby do ciebie - kilka razy wskoczyłeś i wyskoczyłeś z cienia. Nigdzie nie napisałeś też, że twoja postać jest w pełni materialna. Nie chciałem użyć ataku fizycznego, byś pokazał swój nieustalony stan fizyczny - ni to ciało, ni to mgła.

     

    A ja sądzę, że nazwa była dobra. Mogła się kojarzyć z magią życia, jednak nigdzie nie napisałem, że nią była, ponadto jaka byłaby lepsza nazwa dla tej energii?


    Skończmy te rozmowy. Są one bezcelowe, bo obaj mamy własne wizje i obaj będziemy się ich trzymać - ja, bo to moja moc, a ty, bo to ty czytałeś i odpisywałeś na moje posty.

    Ciekawe, czy wypowie się też ktoś inny?

  11. - Dość bierny sposób walki i używanie moich aspektów żywiołowych przeciwko mnie, co powiedziałem zdaniem o zwalczaniu ognia ogniem. Miałeś swoją magię, ale nic z nią tak bardzo nie robiłeś.

    - Dziwny sposób korzystania z magii. cały czas wlewałeś ją w coś, a na koniec cała arena była nią przesiąknięta i wszystkie moje czary też, przez co starałeś się wymuszać na mnie jakieś efekty jak to z tym rdzeniem, który powinien być bombą, bo zabrałeś z areny swoje Życie.

     

    Nie magii - Życie.

    Taka już natura mocy, którą walczyłem ( ograniczyłem się do jednej i jedynej mocy/szkoły magii ). Nie mogłem działać aktywnie, bo nie mogłem tworzyć z niczego. Chciałbym ciekawiej używać tej mocy, jednak byłeś złym przeciwnikiem z tą swoją niematerialnością. A ta kontrola miała wynagrodzić początkowe braki mocy - to był właśnie powód, dlaczego we wszystko wlewałem Życie. Miałem nadzieję, że wyjdzie z tego walka niczym z anime - zbieranie siniaków, by pod koniec ukazać swą ostateczną formę i kontrolować wszystko. Niestety, gdy ja starałem się uważać wszystko co napisałeś za prawdę ( skoro była kopią uznałem, że miała przeinaczoną osobowość Anastazji - czyli ograniczenie "nie można kontrolować życia kontrolowanego przez inną osobowość" jej nie dotyczy, bo częściowo ona ) i dostosowywać się do tego, ty np. uznałeś, że możesz odprowadzić Śmierć jak zwykłe zepsucie, gdy zaznaczałem, że to inny rodzaj energii, którego wlanie gdziekolwiek wymaga użycia magii, a nie jest samą magią.

     

    Ja napisałem tylko przemyślenia mojej postaci zaraz po zakończeniu pojedynku. Nikt ci nie karze pisać, że wygrywasz - po prostu opisz, że widzowie wyglądają na przychylnych tobie.

  12. To, co Ciastko mówił o zakończeniach pojedynków, było całkowitą prawdą. Kruk usłyszał o potężnych runach, które niszczą każdy czar w momencie swojej aktywacji i tak się stało. Poczuł, jak impuls, który nawet dla niego w piątym wymiarze był szybki jak błyskawica, rozchodzi się po całej arenie, niszcząc każdy przejaw uporządkowanej magii.

    Przez chwilowy brak kontroli nad Życiem wrócił do normalności. Wyrzucenie z piątego wymiaru prawie powaliło go na kolana. Jednak i tak stanął pochylony, trzymając się za uda.

    Widział, jak widzowie patrzą na Cień. Najprawdopodobniej to był zwycięzca  tego pojedynku. Nikt najwyraźniej nie zauważył portali, utworzonych na bardzo krótką chwilę. Dla nich ostatnim czarem był pocisk lecący w jego stronę, a koniec pojedynku był ratunkiem - choć naprawdę też był, ale dla innego maga na arenie.

    Fortuna ani Czas nie były po jego stronie.

    Podszedł do Cienia. Kultura wymagała pokazać, że nie żywi ku niemu żadnych złych uczuć.

    -Dzięki za pojedynek - powiedział, gdy stanął o krok od niego. - Wiele mnie nauczyłeś i za to też chciałbym ci podziękować.

     


     

    Piątko osób, które zdecydowały się pokazać, że godziny,które spędziłem na pisaniu odpisów, były nic niewarte - napiszcie kilka słów, dlaczego to właśnie Serox i dlaczego nie ja. Wskażcie mi błędy, bym wiedział co poprawić w przyszłości.

     

    Serox - kontynuując z statusów - dlatego ja opisywałem tylko to, co widziała moja postać. A ty po prostu w ostatnim swoim poście przeinaczyłeś moją moc tak, byś mógł użyć swej magii. A nawet bardziej, bo Śmierć miała być inną mocą, a nie brakiem Życia.

  13. Wstałem, obejrzałem, nic specjalnego, taka popierdółka. Ale to nie przeszkodziło mi zrobić pierdyliarda zdjęć przez czarne szkiełko od maski spawalniczej. Na najlepszym słońce wygląda, jakby prosiło, by je zabić. Najgorszego nie opiszę.

    Na szczęście w internetach jest wiele zdjęć, więc mogę wrzucić jakieś między te moje i będę w przyszłości wiedział, jak to wyglądało naprawdę :)

  14. Nie przeczytałbym tego pojedynku, gdyby Zegarmistrze go nie skomentował ;)

     

    Ja się wstrzymuję od głosu. Chciałbym, ale to naprawdę chciałby dać punkcik Dayanowi, od początku do dziewiętnastego postu. Jednak w dwudziestym, jak dla mnie, przekroczył najtwardszą granicę PG. Od tego momentu, według mnie, naginał regulamin pojedynków w stopniu wystarczającym do dyskwalifikacji.

    Szkoda, że w regulaminie nie istnieje furtka do dania mu jakiejś kary na punkty. Gdyby dostał jakieś -30% puntków,moje 0.7 punkta poleciałoby do niego. W gruncie rzeczy do 19 postu jego czary, według mnie, były ciekawsze, a od 19 pisał je znacznie lepsze ( choć tak naprawdę pisał posty za dwie postaci - siebie i Szydło ).

    Tak uważam i tak napisałem.

  15. Pierwszy!

     

    Zakończył się najpopularniejszy pojedynek pierwszego etapu II Turnieju Magicznego. Rex miał to nieszczęście, że trafił do grupy śmierci. A jeszcze większego pecha miał, trafiając na finalistę poprzedniego turnieju oraz faworyta tego, przy nieobecności Fiska.

    I, co prawda potykając się raz za razem, dotrzymywał kroku Zegarmistrzowi prawie do samego końca. Obaj używali ciekawych czarów ( choć tutaj najbardziej było widać średniość doganiania Zegarmistrza przez Rexa ). By jednak na ten moment wyrównać, Zegarmistrz kierował postacią, którą kreował na znacznie potężniejszą od przeciwnika. Nie napiszę, że neutralizuje to fakt, iż takich magii używał wcześniej i Rex mógł je poznać ( czemu I Turniej jest zablokowany? ), bo Zegarmistrz głównie pasywnie chronił się przed atakami Rexa - nie zbaczał z swojego planu, używając wcześniej rzuconych czarów do obrony przed atakami. 

    Jednak mój punkcik poleciał do Zegarmistrza. Używał on ( trochę ) ciekawszej magii oraz pisał znacznie lepsze posty. Na niekorzyść Rexa ponadto działała także inspiracja znanymi dziełami ( czyli brak chęci na drobne przerobienie Daedr na swoją korzyść ) oraz "płacz", który niewiele dał podczas walki - liczyłem, że ciekawiej poprowadzi ten wątek.

    Tak sądzę i to rzekłem ja, Oporowe Ciastko.

     

    EDIT

    No, ja  napisałem już pierwszą opinię na tym Turnieju, a tu jeszcze pojedynki z tego etapu niezakończone.

    • +1 1
  16. [Nie chce mi się już nawet wykłócać, że Życie to moc inna od magii. Tak BTW, od kiedy twoja postać wie o Życiu?  Chyba nie gadali o niej?]

    [Żeby nie było nieścisłości – kanoniczny ( bo to ja wymyśliłem tą moc ) jest mój opis o Życiu i Śmierci; o odpychaniu się obu tych różnych mocy. :-) ]

                                                                                                                                                                                                                        

    Czar nadal się ładował. Coś nie podziałało. Tak czasami bywało z mocą Anastazji – pozostała szóstka nie umiała jej używać i czasami ich pomoc okazywała się większą zawadą niż pomocą. To była jedna z wielu wad tej jakże potężnej mocy.

    Odpuścił wszystkim poza Anastazją. Wyczuwał przy sobie tylko jej umysł/

    To co robimy? Zapytała się Anastazja.

    Coś, co będzie warte zapamiętania. Pomyślał, przekazując jej swój plan/

    Zamknął oczy. Na ułamek sekundy nie potrzebował żadnego zmysłu. One wszystkie operowały w trzech wymiarach. On musiał sięgnąć do dalszych. Wlał w swój umysł Życie i zaczął Ożywiać odpowiednie myśli.

    Zdawało mu się, że trwało to wieczność. Prawie został przez nią pochłonięty. Zamrożenie duszy było damoklesowym mieczem, zawieszonym nad każdym magiem chcącym sięgnąć do piątego wymiaru. Jednak dzięki wsparciu Anastazji, zdołał uczynić to, co chciał – przejść z swą świadomością do wymiaru wszystkich możliwych dróg. Nie ograniczała go ilość myśli. Każda ścieżka czasu była jedną myślą. Tych ścieżek było nieskończenie wiele. On widział tylko mikroskopijny wycinek – jednak dawało mu to prawie co boskie możliwości. W tej piąto-wymiarowej formie mógł osiągnąć to, co sobie zaplanował – Ożywić czasoprzestrzeń.

    To jest niesamowite. Zachwyciła się dziewczyna. Kruk podzielał jej opinię. To, co teraz robili, było niesamowicie potężne, niesamowicie groźne i niesamowicie niesamowite. Idealny czar na zakończenie pojedynku. Nawet jeśli mieliby szczęście przejść dalej, to mógł być moment szczytu ich potęgi.

    Czar leciał w ich stronę, ale nawet stary, kulawy i śpiący żółw był przy nim demonem prędkości.

    Tkali razem, korzystając z zdolności w manipulowaniu Życiem Anastazji oraz możliwości analitycznych Kruka.

    Skończyli, gdy czar był o kilka milimetrów od Kruka/ Efekt wyszedł zgodnie z planami – Życie nagięło czasoprzestrzeń, tworząc pomost. Jedno wejście znajdowało się przed wyciągniętą w stronę promienia dłonią Kruka. Drugie, skierowane na Cień, stało pod nim w momencie wejścia promienia w wyrwę. 

    A nawet jeśli miał mu umknąć, miriady portali szczelnie go otaczało. Miał dość czasu, by spojrzeć na tysiące razy więcej ścieżek i utworzyć także ich pomosty. Był przeciwny rzucani czarów, które nawet całkowicie udane raniły przeciwnika. Chciał dać nauczkę Cieniowi. A jak lepiej mógł go tego oduczyć inaczej, niż obracając taki czar CAŁKOWICIE przeciwko niemu? 

    Życie nie było najpotężniejszą mocą ofensywną. Jego możliwości na magów takich jak Cień były bardzo ograniczone. Dobrze jednak używane, mogło obrócić każdy czar przeciwko magowi go rzucającego. To była tylko jego wina, że musieli użyć tej mocy w tak pokrętny sposób.

    Wiedział, że magia nie miałaby najmniejszego problemu utworzyć podobnego zakrzywienia czasoprzestrzeni, jednak podczas tych pojedynków mięli używać tylko mocy tego, które walczyło w jego ciele. Nie chciał wiedzieć, jak silni są razem – łańcuch jest tak silny, jak silne jest jego najsłabsze ogniwo. On chciał poznać siłę tych ogniw.

    • +1 1
  17. Biegła na przeciwnika. Nagle poczuła magię pod sobą. Odskoczyła w bok, zamykając oczy. Umysłem poczuła ciepło wybuchu, który dopiero się formował. Dziękując sobie za to, że wlała w siebie Życie, sięgnęła do płaszcza i wyjęła fiolkę skondensowanego mrozu,  płynu tak zimnego, że zmieniał wszystko w lód. Rzuciła nim w stronę wybuchu. Fiolka z bardzo kruchego szkła została zniszczona przez wybuch, który mróz zdusił w zarodku.

    Stanęła na nogi. Widziała swoją szaloną kopię oraz Cień, stojący przy filarze. Jaka szkoda, że było w nim tak dużo mocy, a drobinki magii na arenie były Żywe. Filar przez krótką chwilę był na nie wystawiony, jednak to wystarczyło, by wchłonął ich wystarczającą ilość. Jego magia była Żywa.

    Jej kopia miała pewną świadomość. Był to jednak negatyw jej samej. Dlatego też mogła zamrozić ją odpowiednio dawkowaną Śmiercią.

    -Nie wieżę, że ogień można zwalczać ogniem. Ale... nie, to będzie złe porównanie. Może użyjmy słowa " problem " - zaczęła Anastazja, stojąc o krok od pragnącej jej śmierci istoty. - Problemy stworzone przez innych ciężko rozwiązać. Gdy to ty jednak jesteś winowajcą, naprawa trwa kilka chwil. Nie mogłam wygrać z cieniem, tworzonym przez ciebie. Za to mogłam uczynić taki, który mogłabym kontrolować.

    Piorun wystrzelił w jej stronę. Nie zmartwiła się nawet odrobinę. Nitki magicznego złota idealnie przenoszącego wszelką elektryczność, wszyte w całe jej ubranie, przeniosły je wprost do ziemi. Najprostsze rozwiązania zwykle są najlepsze.

     

    Jak to możliwe? Zastanawiał się Kruk. Czyżby Cień umiał naginać fizykę? Nie wiedział, co mogło pójść nie tak. Każdy metal, nawet najdroższy i najlepszy, kruszył się, gdy częściowo momentalnie go zmrożono, a częściowo ogrzano. Zmiana objętości przy zmianie temperatury dotyczyła całego świata. To nie mogła być zwykła odporność na magię. Życie jest zbyt powszechną siłą, by można było chronić się przed nim inaczej, niż Śmiercią, która ją odpychała. Wyczuł w łańcuchu Życie. To coś miało świadomość. Wiedział, co się stało. Cień od początku miał sposób, by móc ich pokonać. Czemu go nie wykorzystał?

     

     

    Życie było na całej arenie. Tylko odrobiny, istniejącej w Cieniu oraz łańcuchu, nie mogła kontrolować ani wylać.

    -Kruk, ile czasu zostało?  - zapytała się cicho.

    Dość, by zaatakować po raz ostatni i zakończyć ten pojedynek.

    -Dobrze, że wiesz, co robić. Oddaję ci stery.

     

    Dziwnie było ponownie istnieć tylko jako świadomość i magia. Jednak Studnia Dusz była mocą Kruka, nie jej. To on mógł otrzymać  pomoc od całej ich siódemki, nie ona. Jej mocą było Życie i Śmierć.

    Dobrze się spisałaś. Pochwalił ją Mistrz.

    Mistrz i tak pochwaliłby ją, by polepszyć jej humor. Jednak pochwalenie wszystkiego upewniło ją w przekonaniu, że dała z siebie wszystko, co najlepsze.

     

    Cień na arenie oraz magia wycelowana w jego stronę – to wszystko było po stronie jego przeciwnika. W to wszystko Anastazja, podczas pojedynku, wlała także Życie. Szalona kopia Anastazji była w ostateczności kopią Anastazji.

    Siódemka wyraziła swoją gotowość. Umysły całej ich ósemki zaczęły działać jak jeden

    Całe Życie powróciło do swego wymiaru, a jego miejsce zajęła Śmierć.

    Cała arena, chwilę wcześniej pokryta mrokiem, rozbłysła oślepiającym światłem. Takim samym światłem wybuchł klon Anastazji, który pobiegł w stronę Cienia. Nie miał zamiaru z nim walczyć. On chciał mu okazać swą bezgraniczną miłość, najprawdopodobniej obejmując go. Jedyną niewiadomą był efekt Uśmiercenia mocy, która tworzyła czar skierowany w jego stronę. Liczył, że miał być to wystrzał skierowany w jego stronę. Jeśli tak, to przeciwnik trzymał w swych dłoniach bombę.

    Nie miał pojęcia, po co Cieniowi były macki oczyszczenia. Życie nie było zepsuciem. 

  18. Anastazja zacisnęła zęby. To było niesprawiedliwe, że przeciwnik mógł tworzyć i niszczyć kolejne ciała. Pewna część jej jaźni była na niego wściekła. Ona musiała przecierpieć istnienie bez ciała, jedynie jako sama świadomość. Co prawda dzięki temu poznała wiele interesujących, dobrych istot, lecz z pewnością o wiele milsze byłoby dzielenie opowieści przy ognisku, niż w Kruku. Nie wiedziała, jakim sposobem zachował on swą postać i świadomość, jednak ona także je zachowała – a ciało odzyskała dopiero niedawno.

    Zamknęła oczy i uśmiechnęła się pod nosem. Sama arena była po jej stronie. Jej przeszłość podawała pomocną dłoń Anastazji. Poprzednie pojedynki miały wpłynąć na obecny. To było piękne.

    -Kruk, pomożesz mi? – zapytała się cicho.

    Dobrze. Wiem, co robić.

    Czasami brak tajemnic między resztą był przydatny.

     

    Ciężko było operować większymi mocami tylko jako świadomość. Ciało służyło jako wzmacniacz dla Woli, wielokrotnie ułatwiając używanie magii. Na szczęście magia Anastazjii, jedyna jakiej mógł użyć w czasie tego pojedynku, nie wymagała dużo mocy. Wiedział, gdzie jest łańcuch. Jego obecność już kilkukrotnie okazała się denerwująca dla Anastazji.

    Dzięki Mistrzowi jego wiedza o świecie była ogromna. Wiedział, co to jest ciepło. Wyczuł kilka cząstek, z których składał się łańcuch, po czym wlał w nie Życie. Zaczęły one drgać z wielką siłą. W ciągu kilku chwil łańcuch zaczął się rozlewać. W inną część cząstek wlał Śmierć. Łańcuch roztrzaskał się na okruchy.

     

    Śmierć. Równie dobrą nazwą mogła być Zepsucie, jednak było to zbyt negatywne słowo. Życie dawało siłę, by przeć naprzód, zmieniać się zgodnie z własną wizją. Gdy jednak ktoś choć na moment osłabł w postanowieniu, Śmierć zajmowała miejsce niepobranego Życia. Zaczynało ono zmieniać dążenia ludzi. A przez odpychanie się obu mocy, ziarno zasiane w jednej chwili mogło wykiełkować wiele później. Te moce były całkowicie przeciwne.

    Była to krnąbrna moc. Tak samo jak Życie mogła nieść z sobą dobro i zło. Jednak gdy Życie chciało być kontrolowane, Śmierć czyniła na przekór wszystkim chęciom.

    W jej stronę zmierzała fala mrozu, zamrażając filary na swej drodze. Próba zneutralizowania jej nie była dla Anastazji opcją – musiała zrobić coś z klasą.

    Wystawiła przed siebie dłoń, przed którą zebrała Śmierć. Dzięki manipulacji jej siłą, zdołała zmienić ten silny podmuch mrozu absolutnego w letni wietrzyk. Gdy ten wietrzyk zetknął się z jej ciałem, woda za nią przestała wystrzeliwać w powietrze, a spragniona ziemia wypiła ją w ciągu kilku chwil.

    Wątpiła, czy któryś jej ataków przed zakończeniem pojedynku zdoła dosięgnąć przeciwnika. Jeśli chodziło o walkę, był on znacznie od niej lepszy. Nie bez znaczenia był fakt, iż jej fiolki i moc nie za bardzo nadawała się do ciągnącej walki z takim przeciwnikiem.

    Wrócił do formy zwykłego Cienia.

    Nie mogła wpaść, jak z nim walczyć. Pozostawały jej tylko pięści.

    Ponownie utworzyła ogniki, które miały wytworzyć cienia przy słupach lodu oraz za nią. Ożywiła te cienie, chcąc by arena była nimi pokryta cały czas. Nie mogła ich pokonać, ale mogła obrócić je na swoją stronę. Dookoła siebie utworzyła najwięcej mroku, który delikatnie okrywał ją jak całunem. Jedynie dłonie nie były nim okryte – miały za to rękawice z stojącego światła. Niewidzialnego, choć Cień poczułby ich dotyk.

    Odzyskała wyczucie ciała Kruka. Walka wręcz była jedynym sposobem, w jaki mogli się pokonać.

    Rzuciła się na przeciwnika.

  19. Dookoła niej działa się potężna magia. Cień wiedział, jak spożytkować duże ilości magii.

    A ona stała z delikatnie rozchylonymi ustami, a każdy czar który ją dotknął, nie czynił sobą żadnej szkody.

    -Bawię się życiem? – mówiła, a jej głos, prawdziwy głos, był słyszany przez Cienia oraz widzów na arenie. Może i Mistrz był także mistrzem w Dzieleniu, ale ona także nie była ułomkiem i swoje umiała. A telekineza nie była trudna. – Czy ktoś, kto raz się sparzył, nadal bawi się ogniem? Tak, są takie nieprzystosowane osoby. Jednak statystycznie i naturalnie ludzie boją się tego, co ich zraniło. Ale nie można żyć bez ognia. Używają go, ale też szanują. Tak samo było ze mną. Ta moc mnie okaleczyła i sprowadziła niewyobrażalne dla wielu z was cierpienie. To, jak i życie bez Życia, nauczyło mnie je szanować.

     Stała, a czary omijały ją, nie robiąc najmniejszej nawet szkody jej ciału oraz pnączom przy niej oraz powierzchnią ziemi, które już wypuszczały listki na powierzchnię, by łapać słońce.

    Życie w tej magii było jej - Cień żywiąc się świetlikami wchłonął także Życie, które je stworzyło. Zmieszane z jego magią, „skaziło” całą tą wielką moc. A jej przemiana niczego nie zmieniła. Ludzie też się zmieniają, z każdą sekundą i każdą decyzją, a nie giną. O to chodziło.

    Gdyby tylko mogła kontrolować Życie w Cieniu.

    Czary otaczały ją, jakby napotykały na eliptyczną barierę, która swoją drogą istniała. Potężna, lecz nieporadnie zrobiona. Nie umiała dobrze kontrolować mocy w skali, w jakiej używał jej Kruk, ale ta magia miała tylko wytworzyć ułudę istnienia potężnej bariery.

    Jak każdy czar, i ten miał swój koniec. Tylko na to czekała.  To, co miała zamiar zrobić, straciłoby wiele efektywności przez taką energię na arenie.

    -Chyba powinnam teraz coś powiedzieć – zagłowiła się. -  A! Już wiem! Niespodzianka! Ja żyję!

    Tupnęła w ziemię. Całą wilgoć, jaką mogła wykorzystać z pnączy, napełniła Życiem. Z murów oraz spod areny wystrzeliły strumienie wody, które za cel obrały sobie konstrukty oraz Cienia.

    Czuła obecność obelisku, pokrytego jeszcze niedawno pięknymi runami, obok siebie. Ale dzieło zniszczenia, które zaczął jej pot, zostało dokończone przez wybuchy.

  20. Choć miała zamknięte oczy, widziała trzy pęknięcia,  świecące niczym szczeliny na zastygłej powierzchni magmy, powiększające się w jej stronę. Nie wątpiła, że gdy się spotkają, stanie się coś niemiłego. Osłabiła cień otaczający ciało Kruka do minimum i rozwiała po arenie mgłę, której użycie najwyraźniej nie dało efektu. Zaklęła. Liczyła, że przeciwnik poczeka, aż na własne oczy zobaczy ją żywą i całą.

    Zaczerpnęła z Życia, wlewając je do ciała. Dłoń miała przygotowaną do sięgnięcia do wnętrza płaszcza. Zawartością dziesiątek fiolek mogła zneutralizować bardzo dużo czarów.  Gdy już wypełniła ciało Kruka nie zagrażającą jego zdrowiu ilością życia, wlała ją w ziemię.

    Spociła się, oczekując. Wolną ręką starła pot i czekała, aż w końcu czar dotrze do niej. A gdy szczeliny połączyły się odskoczyła, pozostawiając po sobie mgiełkę potu. Organizm pracował na tak wysokich obrotach, że aż zrobiła się cała czerwona.

    Czyli mogła odhaczyć spełnienie elementu humorystycznego tego pojedynku. Na widowni mało kto musiał się spodziewać takiego załatwienia sprawy. Wszak od wejścia na arenę prawie się nie poruszała.

    -Nie wierzę w szachy – odpowiedziała Cieniowi. – Nie umiem uwierzyć grze, w której jeden szeregowy może pokonać na samym początku bitwy, po oddaleniu się od reszty jednostki, całą wieżę bądź jeźdźca. Nie widzę w niej najmniejszego sensu. A świetliki tak czy inaczej mi ukradłeś.

    Zasięgnęła Życia i wypełniła nim wszystko, co wcześniej kontrolowała. Przeciwnik nie przestawał chłonąć świetlików, a te zaczynały słabnąć. Nie chciała, by przeciwnik stracił źródło swej mocy.

    Ziemia. Może być miękka niczym puch, lecz ubita jest twarda jak kamień, z którego wykonano mury tej areny. Jej pnącza nie rosły tylko pod areną. Gdyby tylko Cień rozejrzałby się lepiej, dostrzegłby listki łapiące światło, wystające spomiędzy kamieni.

    Choć w gruncie rzeczy pnącza do rozrostu wykorzystały dziury, wyżłobione przez liczne deszcze. W tych dziurach nadal mogła być wilgoć, lecz Anastazja wolała nie ryzykować. Ręka zaczynała ją świerzbić, więc sięgnęła do płaszcza. Nie wyciągając ręki otworzył buteleczkę i zamoczyła w jej zawartości palec. Najczystsza woda miło ochłodziła rozgrzane ciało. Wyciągnęła dłoń i strząsnęła kroplę na ziemię, uprzednio napełniając ją Życiem. Pod jej stopami były spragnione pnącza, które chciwie ją wchłonęły.

    Przestała czuć w otoczeniu magię.

    Spomiędzy kamieni otaczającego ich muru oraz spod ziemi nie otoczonej runami zaczęły wyrastać zielone, wilgotne łodyżki, kierujące się ku Cieniowi. Ich zadaniem było spenetrowanie kręgów utworzonych przez jego twory. Ciekawiło ją, co się z nimi stanie. 

  21. Światło i Mrok. Dwie strony tej samej monety, Cienia. Teraz to wydawało się tak oczywiste. Anastazja dziwiła się, że wcześniej o tym nie pomyślała. Co by powiedział w takim momencie Mistrz? Przeciwnik nie zrobił niczego, co wskazałoby na tą naturę jego mocy. To jego słowa – odezwał się Kruk.

    Przeciwnik żywił się świetlikami, które ona stworzyła. Trawiła ją ciekawość. Nie wiedziała, na jak bardzo silnego przeciwnika trafiła. Jak na razie nawet się nie zgrzała. Nie znała innego sposobu by to sprawdzić niż pozwalając mu posiąść możliwie dużą moc. Dlatego wypełniła wszystkie świetliki na arenie największą ilością Życia, jaką mogła kontrolować przez czas przelewania. Puściła je także wolno, pozwalając im na zjednoczenie z Cieniem. Stworzenie nowych nie było dla niej najmniejszym problemem, a zmniejszenie ich liczby mogło być jej na rękę. Liczyła, że przeciwnik, mając takie źródło mocy, pokaże pełnię swoich możliwości.

    Oraz swoją wartość. Nie chciała walczyć z magicznym parweniuszem. Dobry mag to mag znający granice swej obecnej mocy. A ona nie chciała tracić czasu na walkę z słabym magiem.

    Zauważyła ostrza skierowane w jej stronę.

    -Widzę, że już sobie przywłaszczyłeś moje maleństwa – powiedziała z przekąsem, co udało się nawet z gardłem Kruka.

    Wyrwała jedną fiolkę z kieszeni i rozbiła ją o ziemię. Dookoła niej pojawiły się kłęby gęstego, brązowego dymu. Ożywiona stała się jeszcze gęstsza.

    Mgła była tylko zasłoną dla tego, co chciała zrobić. Wiedziała, że przeciwnik widząc co robi, wykorzystałby tą sytuację na swoją korzyść. Nie chciała na to pozwolić. Ożywiła otaczający ją mrok, czyniąc z niego swój strój. Ostrza światła, które zdołały przebić się przez gęstą mgłę, niknęły w niej.

    Będąc tak otoczona, wyciszyła się całkowicie. W takiej walce zmysły nie były po jej stronie. Mogła opierać się tylko na swej umiejętności czucia magii. Dzięki wyciszeniu, jakby odzyskiwała wzrok. Widziała delikatnie świecące świetlne ostrza i jeszcze słabsze ogniki, zasysane przez rosnącą światłość. Widziała także pnącza pod areną.

    Ożywiła co po niektóre i rozkazała im sięgnąć po maskę Cienia. Chwilę później przez powierzchnię areny przebiły się dziesiątki grubych jak palec, brązowych pnączy, od których odrastały szczątkowe liście. Od razu po wybiciu się na powierzchnię roślina przechodziła przemianę. Korzenie stawały się zielone oraz zaczynały porastać je listki, chciwie łapiące światło, które w tak wielkiej sile zalewało arenę. I wszystkie te pnącza były skierowane na twarz Cienia.

×
×
  • Utwórz nowe...