To nie żalenie się... A może jednak, tyle że takie "nie do końca smutne"? Tak czy inaczej, daję tutaj ponieważ jest za długie na status. Wybaczcie za długość, ale inaczej się nie da.
Udało mi się znaleźć legalną pracę (bez znajomości! Jak pizzę kocham! ) Szału nie ma, ale nie narzekam. Niestety muszę pracować z zapatrzonym w ekran smartfona idiotą. Pracujemy razem na stanowisku dyspozytora w piekarni. To właśnie my wprowadzamy wszelkie zamówienia (niektóre składane są telefonicznie). Dzwoni telefon. Dajmy na to Stefan odbiera i zaczyna się rozmowa:
Stefan: "Halo? Tak, można jeszcze zamówić słodkie bułeczki. Ile? Jaki sklep? Dobra, wpiszę to do komputera"
Pani "kierownik" (czyli najstarsza stażem dziewczyna) mówi:
K: "Daj te zamówienie, wprowadzę je. Ty zrób (dajmy na to) faktury. Który to sklep?"
S: "Kapsztyfikator (nazwa zmyślona).
K: "Eee... Na pewno?"
S: "No tak, dlaczego pytasz?"
K: "Bo oni nigdy nie brali słodkich bułek, nigdy".
S: "Znaczy się, chyba oni. Facet mówił niewyraźnie, to może się pomyliłem"
K: "To dlaczego go nie dopytałeś? Jak się nazywał ten facet? Może po nazwisku dojdę"
S: "Powiedział tylko nazwę sklepu, ale mówię... mówił niewyraźnie" (wpatrzony w ekran)
K: "Jezu... teraz będę musiała dzwonić do wszystkich sklepów na "K"
I tu rodzi się pytanie. Jakim głąbem trzeba być, żeby odwalić coś takiego? W ten oto sposób powstało opóźnienie (jakieś 30 minut), które spadło tylko i wyłącznie na mnie. Tak się bowiem składa, że przed końcem dnia muszę:
- wydrukować dowody dostaw, a nie zrobię tego bez kompletu zamówień.
- wydrukować formularze zwrotów (ok 40 stron), dodać do nich pewien dokument oraz druczek z banku. Całość muszę wpiąć do odpowiednich segregatorów. Proste, ale czasochłonne.
- wydrukować kilkaset etykiet (naklejek) na: kanapki, ciasta, pieczywo, bułki słodkie oraz torty. Co prawda drukarka jest szybka, ale lubi się zapchać. Lepiej jej pilnować
- zaprojektować "opłatek", czyli nadruk na tort (nie zawsze)
Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, to można robić kilka rzeczy na raz. Przykładowo - włączasz drukowanie dowodów dostaw (dobre 20 minut na drukarce igłowej) i zabierasz się za "opłatek" lub etykiety. Na szczęście udało mi się nadrobić opóźnienie. Niestety to był dopiero początek istnego armageddonu. Stefan w swojej wspaniałomyślności postanowił wydrukować za mnie dowody dostaw na bułki słodkie. Problem w tym, że coś namieszał i zamiast słodkich wyszły chleby Musiałem wrzucić do niszczarki zdublowany wydruk i zrobić ten właściwy. Kolejne 20 minut "w plecy"...
No i wybiło mnie z rytmu. Wróciłem do etykiet, ponieważ muszę je mieć do godziny 18, max 19. Nagle coś "zgrzytnęło" - dosłownie. Patrzę, a tu iglak wciągnął papier. Moja reakcja - Stefan założył go niedokładnie No nic, odstawiam etykiety i biorę się za naprawę. Co gorsza okazało się, że muszę drukować całość od nowa. Nosz kurrr... Kolejne opóźnienie. Po chwili wpada ciastkarka i pyta o etykiety na bułki słodkie, a te są w powijakach. Rzucam wszystko i siadam do komputera. Pięć minut później przychodzi ktoś inny i pyta o dowody dostaw... A te się jeszcze drukują. FUUUUUUUUCK!!! Nie minęło 10 minut, a ktoś z produkcji przychodzi i mówi: "zrób mi 10 etykiet na chleb tostowy, bo zabrakło. Tylko szybko bo zaraz kierowcy przyjadą po odbiór" I w tym momencie się pogubiłem...
Jak widać przez jednego idiotę, który nie potrafi rozmawiać z ludźmi i zakładać papieru do drukarki igłowej musiałem biegać jak opętany. Koleś nie rozumie, że ta fucha jest cholernie odpowiedzialna, a piekarnia to jeden wielki mechanizm. Jeśli chce robić coś byle jak, byle szybciej, byle było, to niech idzie zamiatać ulice Na szczęście wkrótce odejdzie, bo ma dość tej pracy. I dobrze...