-
Zawartość
645 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
5
Wszystko napisane przez Zodiak
-
Przodkowie... I ja mam im przerywać? To nie było w porządku. Ale czy lepiej w takim razie to przed nim chować? Prawda przeważnie jest gorzka. - Jonathan... Mam... Mam dla ciebie złe wieści - powiedziałam spokojnie. - Chyba nie zabierzesz ją na Ziemię w najbliższym czasie...
-
Udało mi się? To... Nie mogę uwierzyć, pokonałem samą śmierć. Jestem silniejszy od śmierci. Jestem... nieśmiertelne. Odrzuciłem moja starą halabardę i uniosłem kosę. Była lżejsza niż mogłem przypuszczać. Zamachnąłem się nią parę razy i zrobiłem kilka młynków. Świetnie leżała w dłoniach. Drzwi do Świata Podziemnego... Muszę tam zejść. Śmierć mówiła o zbrodniach, których ja nie pamiętam. Nie mam zamiaru pozwolić oskarżać mnie bezpodstawnie. Muszę dowiedzieć się, o co chodzi. I odpokutować w razie potrzeby. Moi bogowie mnie opuścili. Jestem zdany sam na siebie. - Lasciate ogni speranza voi chentrate - powiedziałem. Po czym zszedłem na dół.
-
Osłupiałam. To... niemożliwe. Jeszcze raz sprawdziłam czy to rzeczywiście prawa, czy to nie jakiś niesmaczny żart. Nie... to prawda. Ziemia rzeczywiście jest... zdobyta? Usiadłam z opuszczonymi rękoma. Pomasowałam czoło, nie mogąc uwierzyć w to, czego właśnie się dowiedziałam. - Och, Przodkowie... Co to za Żniwiarze? I jakim cudem zniszczyli obronę Ziemi tak szybko... Rada nic nie wie? Przecież o takiej inwazji byłoby głośno dożo wcześniej. Ale najgorsze... Co powie Jonathan? Wstałam i powolnym krokiem poszłam do kokpitu, żeby powiadomić Jon'a o niedawnych wydarzeniach.
-
[Cholera, to gdzie była grupa Phraxii, kiedy Żniwiarze zajęli Ziemię? Wiesz... w momencie kiedy Thessia padła, Noveria już była zajęta. Tak samo jak cześć Galaktyki, gdzie teraz jest drużyna. No i... nie możliwe jest, żeby przez tyle czasu nic nie wiedzieli. Myślałem, że akcja dzieje się kilka dni przed, ew, w momencie rozpoczęcia ME3.]
-
Tylko 3 kafle?! No to się nazywa okazja! To się nie może zmarnować. Już zaraz zamawiam sobie... Zaraz... Co?! Jaki podbój? Jakich planet? Jacy Żniwiarze? O co tu chodzi? Czy to jest jakiś żart? Co to w ogóle jest? Weszłam na strony, na których coś o tym pisało. Jasno cholera, co jest grane? I czemu ja nic nie wiem?
-
- Ty pieprzony meblu... - warknęłam w stronę łóżka. Cholera, i co ja mam robić? Spanie na tym łóżku to istna tortura! Jakby mi ktoś szczękoczułki wyrywał. Hm... No, nic wejdę na Extranet. Tyko co porobić na tym wyżeraczu mózgu? Może pooglądam porno? Albo wiem! Zobaczę ceny tych nowych wzmacniaczy biotycznych!
-
Podrapałam się w tył głowy. - Naprawdę nie jestem ekspertką od uczuć i tym podobnych pierdół, ale... Ale jeże tobie się on podoba to daj mu szanse. A może jednak coś z tego wyjdzie?
-
Pac w łeb... - A nie pomyślałaś, że... no nie wiem? Podobasz mu się?
-
- Niezbyt cię rozumiem. Możesz jaśniej?
-
Oho, coś poważnego. Dora rzadko się tak zachowuje. Praktycznie nigdy. Cholera, mam złe przeczucia, mam bardzo złe przeczucia. Wstałam z łóżka i podeszłam bliżej. Położyłam jej dłoń na ramieniu żeby się uspokoiła. - Jak zawsze - odparłam. - O co chodzi?
-
No wreszcie znowu kogę poczytać coś z tego uniwersum po polsku. Duże brawa za podjecie się takiej pracy. Tym bardziej, że efekt jest wyśmienity. Zacznę może od tego, co towarzyszy wszystkim opowiadaniom, które mają w nazwie te dwa słowa na "F" i "E". Chodzi mi tu o mianowicie... o walenie czytelnika w pysk pytaniami: "o męski narząd rozrodczy chodzi". Tutaj jednak jest trochę inaczej, bo od razu wyjaśnia się przynajmniej część sprawy. Jest też symbol tego uniwersum, czy użalanie się bohatera nad sobą i opłakiwanie zmarłych. Standardzik. Jednak tu jest to... trochę inaczej zrobione, a to plus. Opowiadanie czyta się lekko, fajnie i przyjemnie. Tak jak mówiłem: duży plus za podjęcie się napisanie takiego dzieła. Powodzenia w pisaniu.
-
- Próbuję, ale przegrywam walkę z łóżkiem - powiedziałam i wymamrotałam pod nosem kilka brzydkich słów. - Potrzebujesz czegoś? Wejdź. Tarsh znowu ci się naprzykrzał?
-
- Ha, ha, ha - zaśmiałam się dziko. Uwielbiam ich tak denerwować. Należy się sukinsynom. Za ciągle denerwowanie mnie. - Ja idę spać, pyjacki. Jak ktoś mnie obudzi to żegna się z penisem. Dobranoc, chłopcy - powiedziałam słodko i wyszłam. Poszłam prosto do mojej kwatery. Nalałam sobie trochę quariańskiej whikey i położyłam się na - niezbyt wygodnym - łóżku.
-
- Nie pozwolę się skazać na piekło, bez możliwości odkupienia moich win! Machnąłem skrzydłami i wzleciałem w powietrze, wiatr ściwszczał mi w uszach i owiewał dziób, kiedy zapikowałem prosto na kostuchę. Przymrużyłem oczy, zacisnąłem dziób, byłem skupiony jak nigdy. Ona się boi, to dobrze. Boi się, co znaczy, że nie jest pewna zwycięstwa. Jest wręcz przekonana o swojej porażce. Daje mi dożo przewagi. Tak jak mówiłem, zapikowałem. Kiedy już miałem dźgnąć śmierć szpicem, wypuściłem halabardę po czym złapałem ją za sam koniec trzonka i zamachnąłem się potężnie.
-
- Powiem tylko, że bylibyście wspaniałą parą. - Zaśmiałam się. - Kroganin i człowiek... [Mam propozycję, jak chcesz robić tak krótkie odpowiedzi to może napisz mi na gg 48315123, możemy tam pisać dialogi, a potem wrzucać tutaj.]
-
- Ej, Tarsh... Wiesz, słyszałam, że na Ziemi mają takie powiedzenie "kto się czubi, ten się lubi".
-
Cholera... Taka mała, powierzchowna rana, a boli jak stu diabłów. To zapewne wina tej kosy. Wspaniała broń. Skup się, Alexnadrze! Nie czas na rozterki o powierzchowności broni oponenta. Czas działać, albo zabierze mnie... albo zginę. Choć nie wiem, co może mnie teraz spotkać gorszego. Teraz, gdy rzuciłem rękawice samej śmierci. Ruszyłem. Zacząłem biec w stronę kostuchy, a gdy byłem już na tyle blisko, zakręciłem piruet, tnąc ostrzem częścią halabardy, a następnie wyskoczyłem w górę i ponownie zamachnąłem się moją bronią.
-
- Aleś mi pomógł. - Pokręciłam głową. - Jak cholera. Dobra, leć na Noverię. Na miejscu obmyślimy plan działania... i kupimy coś ładnego. I smacznego. Dawno już nie piłam mojej ulubionej turiańskiej brandy. Ty też byś chlapnęła, Dora.
-
Wstałem leniwie z kamienia i ukłoniłem się przed majestatem Tej, Która towarzyszyła mi całe życie. Cóż, obcowanie z płcią niewieścią nie jest mi obce, nawet pomimo życia w zakonie. Przedtem wiodłem... mniej bogobojne życie. Nigdy jednak nie uważałem za atrakcyjnych klaczy kucyków. Aż do teraz. - Witaj - powiedziałem. - Już wyruszam, lecz najpierw... powiedz, Pani, dlaczego nie pamiętam? Dusza zbawiona mówiła, że uczyniłem wiele złego... Nie pamiętam. Dlaczego? - Bo nie można pamiętać tego, co czyni się, będąc święcie przekonanym o słuszności swych czynów. Nawet, jeśli to najgorsze zbrodnie. Byłeś zaślepiony, dlatego twoje winy nie są tak ogromne, jak reszty, wierzyłeś w słuszności i stroniłeś w przeciwieństwie do reszty od... wiesz, co robili z ludnością cywilną, prawda? - Kostucha westchnęła, jakby znudzona. Jej oczy zdawały być się zmęczone. - Co znajdę na dole? - spytałem, zaglądając w dziurę w ziemi. - Znajdę tam... odkupienie? - Znajdziesz tam mojego pana, który powie ci, co zawiniłeś. Pokaże ci wszystkie winy i nada ci pokutę, którą przez wieczność odkupisz swe zbrodnie. - Śmierć przekrzywiła głowę w bok - No i zobaczysz też całe swoje życie oraz to, co mogło by cię spotkać, jakbyś nie stał się tym, kim jesteś. Jakbyś nie stał się obłudnikiem, zabijającym w imię bogów, których smuci twe postępowanie i z politowaniem wybierają ci najniższą karę, albowiem zachowałeś przy tym przynajmniej resztki pobożności. Położyłem szpony na biodrach, zamyśliłem się, rozejrzałem. Spojrzałem na samą śmierć. - A jeśli odmówię? Poraz pierwszy w swoim "życiu" Kostucha spotkała się z czymś, czego nigdy się nie spodziewała. Odmowa. Rozdziawiła pyszczek i spojrzała zdziwionym wzrokiem na paladyna. - Ale nie możesz. Musisz zginąć, tak chcą bogowie. - Całe życie słuchałem bogów i ich proroków. Jeżeli to, co mówisz jest prawdą, to byłem wodzony za nos, oszukiwany. Nie zgadzam się z tym wyrokiem. Chcę odkupić swoje winy. Ale nie w ten sposób. - W porządku... - klacz stałą się nieco większa, skóra zaczęła żółknąć, oczy wypełniały się ropą i krwią... aż wszystko nabrało zielonego koloru i spłynęło niczym galareta, rozpływając się na trafie. Zapanował nieziemski smród rozkładu, a klacz stała jako kościotrup, w potarganej, pożółkłej sukni, ze skalpem na głowie, z którego wciąż wystawały włosy. Siwe, zniszczone. - Niech tak będzie - powiedziałem, dobywając halabardy. Rozłożyłem skrzydła, opuściłem przyłbicę. Stanąłem w lekkim rozkroku, unosząc ostrze broni w górę. Zacisnąłem szpony na trzonku i wziąłem głęboki wdech. Kostucha wyciągnęła przed siebie kopyto, a kosa zaczęła wirować przed nim, a następnie zaczęła krążyć wokół niej. - To twoja ostatnia szansa, śmiertelniku! - jej głos był jak jeden wielki, przejmujący krzyk, który przypominał rozdzieranie żelaza kawałkiem innego metalu - Poddaj się, albo twa kara będzie jeszcze większa! - Większa? - zakpiłem. - Nie mam zamiaru dobrowolnie oddać duszy! Nie, gdy mogę ją dokupić! Nie czekałem i wzbiłem się w powietrze, a następnie zapikowałem na śmierć, uderzając ostrzem halabardy z góry.
-
Jeżeli to, co mówiła święta bestyja jest prawdą to za chwilę umrę. Nie chcę jednak umierać o suchym gardle. Podszedłem do jeziora i wziąłem parę łyków chłodnej, orzeźwiającej wody. Jej chłód drapał w gardło, wpijał się w podniebienie. Była pyszna. Krystaliczna. Frasuje mnie, co powinienem teraz zrobić? Czy śmierć przyjdzie sama? Jeśli tak to w jakiej formie? Nie lękam się jej, gdy przyjdzie czas, stawię jej czoła, spojrzę w oczy i zaśmieję w twarz. Czy warto wracać do miasta? Czy może naraziłbym tych nieświadomych i bezbronnych mieszkańców? Nie, zaczekam tutaj. Usiadłem na kamieniu nieopodal i podziwiałem piękno przyrody.
-
Nie mogłem uwierzyć w to, na co spoglądały moje oczy. Niewiele brakowało, abym nie rozdziawił dzioba. To nie było czarnoksięstwo ani kuglarskie sztuczki. Żadna iluzja czy omam. Ta dusza właśnie miała zostać zbawiona. - Powiedz - postąpiłem o krok w jego stronę - o jakiej zbrodni mi przypominasz? Czyż moje życie nie było przepełnione również dobrem? Czy nie ratowałem dziatek w sierocińcu ogarniętym przez inferno? Nie broniłem karawan, nie ratowałem porwanych? - Zamyśliłem się na dłuższą chwilę. - Jakimże grzechem zasłużyłem sobie na to, o czym mówisz? Duszo! Odpowiedz!
-
- O jakich to dzieciach mówisz? - spytałem drwiąco. - W życiu nie podniosłem ręki na dziecko. Kłamca, kto twierdzi inaczej. - Spojrzałem na to lice plugawe. - Jesteś samobójcą. Jesteś słaby! Nie ma krzty honoru w odbieraniu sobie życia. Nie ma w tym ukojenia, ani ucieczki. Jakim to prawem, ty wychodzisz na wolność, a mnie grozisz śmiercią i potępieniem? Ty, któryś zawiódł własnych bliskich i pogrążyłeś ich w rozpaczy? Ty, który zlekceważyłeś dar życia?
-
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - odparłem z dumą. - To łgarstwo i potwarz! Mówisz o Śmierci. Nie boję się jej! Nie jestem obłudny, ani tym bardziej niegodziwy. Zabijałem łotrów, bandytów i potwory w skórze cywilizowanych stworzeń. Twój Pan mnie nie przeraża, potworze! - Podszedłem bliżej stwora, od którego czuć było nieprzenikniony odór śmierci i rozkładu. - A cóż TY uczyniłeś, żeś jest skazany na ten los? Jaką okrutną zbrodnię, jakiego plugawego czynu się dopuściłeś?
-
- I tak 50% jest moje.- Zaśmiałam się głośno. - Leć na Noverię, Jon. Tamta planeta może poczekać, najpierw robota. Swoją drogą, co wiemy o celu? - spytałam, opierając się o ścianę i bawiąc pazurami.
-
Przodkowie... Za co? Za co, kurwa? Mrucząc pod nosem i kręcąc głową, weszłam na prom. Od razu skierowałam się do Jonathana. - Co jest bliżej? Noveria, czy ta planeta, o której wspominałeś?